Temat: Belle Rose
View Single Post
stare 13.06.2010, 17:34   #12
rudzielec
 
Avatar rudzielec
 
Zarejestrowany: 31.03.2010
Skąd: Z siedziby Fantastycznej Czwórki.
Wiek: 14
Płeć: Kobieta
Postów: 2,011
Reputacja: 10
Domyślnie Odp: Belle Rose

Ok, wstawiam kolejny odcinek.
Szkoda się rozpisywać

ROZDZIAŁ 1

Część druga: Plan doskonały?

- Dokąd się tak nagle wybierasz? - Alia ze zdziwieniem patrzyła na swoją siostrę, która wywalała kolejne ciuchy ze swojej szafy, wprost na podłogę. – Księciunio ci ucieknie – Dodała szczerząc zęby.

[img]http://i47.************/11ak7xd.jpg[/img]

Li Mei wydostała się ze sterty ubrań, w której przed chwilą stała i spojrzała na uśmiechającą się do niej blondynkę.
- Taki z niego książę, jaka ze mnie królewna Śnieżka. – Odparła. – Dobrze wiesz, że z księcia został mu tylko tytuł szlachecki, który odziedziczył po ojcu. W dzisiejszych czasach, nikt już tak nie mówi. Oczywiście pomijając naszą matkę, której umysł zatrzymał się na średniowieczu... Bynajmniej tak wywnioskowałam, po ostatniej rozmowie z nią. Dla niej, to zawsze będzie książę, którego chciałaby na swojego zięcia. Dla mnie, natomiast, to zawsze będzie „krowi placek”, którym chętnie użyźniłabym glebę... Jeśli wiesz co mam na myśli.
Gdy blondynka przytaknęła siostrze, ta odwróciła się do niej plecami i zaczęła rozgrzebywać ubrania leżące na podłodze.
- Jakby ktoś pytał, gdzie jestem, kiedy mnie nie już będzie, to powiedz, że u koleżanki. – Mówiła przewracając kolejne ciuchy.
- Ok. A której?
- Nie wiem... Powiedz imię pierwszej, która przyjdzie ci na myśl.
Kiedy znalazła, to czego szukała, szybko się przebrała i wybiegła z pokoju. Zostawiła w nim „artystyczny nieład”, oraz Alię, która kompletnie zgłupiała po jej ostatniej wypowiedzi. Wyszła z domu, wsiadła w swoje auto i ruszyła z piskiem opon w kierunku miasta, a raczej przedmieścia, na którym znajdował się mały bazar. Właśnie tam stał stragan, na którym jej dobra znajoma sprzedawała kwiaty. Była to głównie przykrywka do tego co robiła naprawdę, chociaż nie można jej zarzucić, że nie znała się na kwiatach. Sprzedawała bowiem, informacje na temat tego, co działo się w Bruegel oraz na jego obrzeżach. Znała wiele tajemnic, za których wyjawienie nieraz kazała sobie słono płacić. Wszyscy, którzy znali ją od tej strony, wiedzieli, iż jest najlepsza. Dlatego nikt nie protestował, że wykłada grube pieniądze, czasami za zaledwie kilka przydatnych mu zdań. Li Mei nigdy to nie interesowało, ale tym razem było kilka rzeczy, na które musiała znać odpowiedź. Kiedy dotarła na miejsce, zaparkowała auto między pobliskimi drzewami. Głowę owinęła chustą, włożyła ciemne okulary i ruszyła w kierunku straganu koleżanki. Gdy się koło niego znalazła, odczekała, aż znajoma rozliczy mężczyznę, który w pośpiechu przyszedł kupić kilka róż. Zaraz po tym jak odszedł z kwiatami w ręku, dziewczyna podeszła bliżej.

- Czemu to takie drogie? Nikt nie da pani tyle pieniędzy, za te kilka nieładnych chwastów w doniczce. - Powiedziała z ironią.
- No nie! Kolejna florystka się znalazła! - Odparła kobieta. – Jak jesteś taka mądra, to.. - Nagle przerwała w pół zdania i spojrzała na twarz osoby, którą jeszcze przed chwilą miała zamiar zmieszać z błotem. – Wszędzie rozpoznam ten uśmieszek... To ty wredna Mei.
- Cieszę się, że jeszcze go pamiętasz.
- Co ty tutaj robisz? Nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek odwiedzała to miejsce. Coś się stało?
- Widzę, że doskonale się rozumiemy. Mimo, że upłynęło dobre trzy miesiące od naszego ostatniego spotkania. Masz racje stało się coś. A ja potrzebuje informacji. - Mówiąc to, dyskretnie podała koleżance pieniądze.
- Nie ma mowy... Od ciebie nie wezmę ani grosza. – Odparła dziewczyna.
- Bierz Marlene i przestań zgrywać bohaterkę. - Czarnowłosa nie dawała za wygraną. - Wiem, że sporo ryzykujesz, żeby poznać te wszystkie tajemnice. Jeśli nie dla siebie, zrób to dla swojej córeczki. Zdaje sobie sprawę, że wychowanie dziecka kosztuje.
- No dobrze. – Powiedziała po krótkim namyśle i włożyła pieniądze za bluzkę. - Jakich informacji potrzebujesz?
- Słyszałaś już zapewne, o tym, co przytrafiło się mojemu ojcu, prawda?
- No tak, kiepska sprawa z tym transportem... Podobno miał sporo tej ropy. No, ale Marco nie jest zwykłym złodziejem...
- Jeśli Marco, to szef tego klanu, który zwinął cały ładunek, to dobrze się składa. Bo właśnie o niego chcę zapytać.
- No, to słucham. Co chcesz wiedzieć na jego temat?
- Wszystko co może mi się przydać...
Marlene spojrzała ze zdziwieniem na koleżankę. Nie miała bladego pojęcia, do czego takie informacje są jej potrzebne. Nie zamierzała jednak pytać. W końcu nigdy nie zadawała zbędnych pytań.
- W sumie, to nie wiele, o nim wiem... Marco Takeda, to złodziej, który obrabia zamożnych ludzi. Oczywiście, nie robi tego, w żadnym szczytnym celu. Jeśli kogoś okrada, to tylko na czyjeś zlecenie.
- Czyli z moim ojcem, było podobnie tak?
- Zapewne. Na darmo go nie okradł. Szczerze mówiąc, to bardzo się zdziwiłam, kiedy dowiedziałam się o tym wszystkim. Twój staruszek, jest w końcu bardzo szanowany i ceniony, za swoją uczciwość i sumienność w interesach.
- Tak, wiem.. A może jednak wiesz coś więcej?

[img]http://i49.************/24b5fk9.jpg[/img]

- Mogę ci powiedzieć coś, o naszym Burmistrzu, czy nawet o samym Prezydencie, ale nie, o Takedzie. Ten facet, jest jak wiatr, w żadnym miejscu, nie spędza dużo czasu. Jedyną rzeczą jaką jeszcze pamiętam, a która jest z nim powiązana, to fakt, że wuj tego kasiastego Dantego, Thomas Lambert, posłał jego ojca za kratki, za rzekome buntowanie ludzi do strajku. Podobno pracowali, za marne pieniądze, w ciężkich warunkach, po wiele godzin, a wujaszek zbijał na nich fortunę. Ten człowiek, to ujawnił. A dokładniej mówiąc, ujawnił rzeczywiste dochody firmy budowlanej Lamberta, o których pracownicy nie wiedzieli. Nie wiem dokładnie jak to dalej było. Przez jakiś czas, krążyły jeszcze pogłoski na temat ojca Takedy. Ludzie mówili, że nie żyje, bo postawił się Lambertowi... Jak było naprawdę, nie wie nikt.
- Rozumiem. Czyli nic na temat samego złodzieja się od ciebie nie dowiem... - W głosie Li Mei dało się wyczuć zrezygnowanie.
- Lubisz orzechy prawda? - Marlene, zaskoczyła czarnowłosą, tym nagłym pytaniem.
- No... Tak, lubię... - Dziewczyna nie kryła swojego zdziwienia.
- Więc wyobraź sobie, że właśnie teraz, masz na nie ochotę. Próbujesz rozłupać skorupę, by dostać się do środka i poczuć w ustach ten przepyszny smak, ale jest ona tak twarda, że samymi dłońmi sobie nie poradzisz. Musisz użyć innego sposobu, żeby otworzyć łupinę. Tak samo jest z tym facetem. Żeby dowiedzieć się czegoś, o nim, musiałabyś go poznać i zdobyć jego zaufanie. Czy teraz rozumiesz?
- Niestety, tak. Więc jedyna nadzieja w moim ojcu...
Tym razem Marlene nie wytrzymała. Musiała zapytać, o co chodzi.
- Co ma z tym wszystkim wspólnego twój ojciec?
- Podsłuchałam dzisiaj jego rozmowę w gabinecie. On i ten lizus Dante, oprócz całej tej afery z ropą, rozmawiali również, o złapaniu tego całego Marco. Domyśliłam się po jego wypowiedzi, że szuka go cała policja stanowa...
- Chwila... Ty chcesz poznać tego złodzieja...
Li Mei nie odpowiedziała, na to pytanie. Nawet nie przytaknęła na to, co powiedziała przed chwilką jej koleżanka. Spuściła tylko głowę dając jej tym, do zrozumienia, że ma rację.
- Ale do czego ci on potrzebny? To facet bez skrupułów, bez uczuć, który...
- Który pomoże mi pogrążyć Lambertów. Oni knują coś przeciwko mojemu ojcu, słyszałam rozmowę Maxa* i jego wuja, kiedy byłam niedawno, u tego cholernego Dantego.
- Oszalałaś. Chyba za długo siedzisz na tym odludziu, bez przyjaciół. Max, zna się na interesach, jak kowal, na sadzeniu kwiatów. Niby co mógłby wymyślić? Zrób sobie lepiej wolne od dotychczasowego życia, wyjedź na jakieś wakacje, poznaj fajnego faceta... Może już czas, żeby o tym pomyśleć?
- Nie. Na to wszystko, jest jeszcze za wcześnie. – Skwitowała odpowiedź czarnowłosa.
Marlene spojrzała na nią ze smutkiem w oczach.
- Widzę, że dalej o nim myślisz i pewnie wciąż kochasz... - Nie zdobyła się, na to, by powiedzieć coś więcej. Przez chwilę zapanowała niezręczna cisza.
- Wracam do domu. Dziękuje mimo wszystko za to, że poświęciłaś mi swój cenny czas. Pozdrów ode mnie córeczkę. - Zanim koleżanka zdążyła jej odpowiedzieć, dziewczyna z bólem, który na nowo zagościł w jej sercu, oddaliła się w kierunku samochodu...

****

„Dlaczego, do cholery, to nadal tak boli?”, pomyślała chowając twarz w poduszkę. Jej oczy były mokre od łez. Minęło już dwa lata, odkąd nie ma przy niej Chrisa. Li Mei pamiętała, to zdarzenie, jakby to było wczoraj. W dniu, kiedy widziała go po raz ostatni, padał śnieg, a mróz był bardzo srogi. Dostał telefon z pracy. Pożegnał ją gorącym pocałunkiem obiecując, że postara się wrócić jak najszybciej. Był ratownikiem i uwielbiał to, co robił. Jego pełen ciepła uśmiech i cudne zielone oczy, to było ostatnie co widziała, kiedy odjeżdżał spod jej domu. Wyryła sobie ten obraz w pamięci. Takiego chciała go zapamiętać na zawsze, bo więcej go nie zobaczyła. W drodze do pracy, wpadł w poślizg i z ogromną prędkością uderzył w drzewo. Policjant, z którym rozmawiała kilka dni po tym zdarzeniu, powiedział jej, że to nie było, jednak przyczyną śmierci chłopaka. Jak ustalono w śledztwie, przy tak potężnym uderzeniu, silnik auta całkowicie ścisnął mu nogi, sprawiając, że nie mógł się z niego wydostać. Zabił go wybuch pojazdu, w którym się znajdował.
„Co za ironia losu”, pomyślała znowu, spoglądając na zdjęcie mężczyzny, o kruczoczarnych włosach.

[img]http://i45.************/2ag5fdh.jpg[/img]

„On ratował ludzi, ale nikt nie uratował jego... Dlaczego? Przecież miał dopiero 26 lat...” Leżała na łóżku myśląc o tych wszystkich dobrych i złych chwilach, które z nim kiedyś dzieliła. Nawet nie wiedziała, kiedy usnęła.

***

- Co u licha? - Zerwała się nagle. Obudziło ją, wręcz natrętne pukanie do drzwi. Nie wiedziała, ile czasu spała, ale spoglądając przez okno, przekalkulowała sobie szybko, że kilka godzin, ponieważ było już ciemno. Wyciągnęła rękę, by sięgnąć po lusterko, które leżało na stoliku. Kiedy się w nim zobaczyła, odkryła, że jest cała rozmazana. Przypomniała sobie w jednej chwili, że wcześniej przecież płakała. Szybko wstała z łóżka i nerwowo otworzyła paczkę chusteczek higienicznych.
- Chwileczkę! - Krzyknęła do wyraźnie niecierpliwiącej się osoby. Starła resztki makijażu, po czym podeszła do drzwi . Gdy je otworzyła, spotkało ją niemiłe zaskoczenie.
- Dante? Co ty tu robisz? Myślałam, że już wyszedłeś.
- Wpuścisz mnie do środka? - Spytał pomijając jej pytanie, tak jakby go w ogóle nie słyszał.
- No ok, wchodź. – Wymusiła z siebie, to zdanie, gdyż wcale nie miała ochoty, z nim teraz rozmawiać. Postanowiła jednak, że poświęci mu kilka minut, bo na więcej nie miała siły.
- Fakt, nie było mnie. Chciałem z tobą jeszcze pogadać, ale twoja siostra zawiadomiła mnie, że pojechałaś do koleżanki. Wróciłem, więc na chwilę do domu, żeby przekazać wujowi wszystkie informacje, na które czekał, a przy okazji przebrałem się i pojechałem sprawdzić co się dzieje na budowie. Przed chwilą przyjechałem. - Spojrzał na Li Mei, której ubiór wyraźnie przyciągał uwagę. A szczególnie górna jego część. Obcisła bluzka na cienkich szelkach, z ogromnym dekoltem, odsłaniała jej biust.
Gdy dziewczyna zorientowała się, na czym zatrzymał się wzrok jej gościa, szybko chwyciła za czarny sweterek leżący na łóżku.
- Chyba nie przyjechałeś po to, żeby gapić się na moje piersi?
- Przepraszam, nie trudno przegapić taki... Widok.

Nie zdążył dobrze zamknąć ust, kiedy rozległo się kolejne pukanie. Lecz tym razem, osoba za drzwiami nie czekała, aż ktoś je otworzy.
- Tu jesteś chłopcze! - Wykrzyknął ojciec czarnowłosej.
- Coś się stało proszę pana?
- Chodź szybko, dostałem pilny telefon z policji stanowej.
- Tato co się dzieje?
- Kiedy indziej, ci to wyjaśnię skarbie. - Odparł do córki z uśmiechem na twarzy. – Chodź Dante, nie mamy czasu do stracenia.

Chłopak westchnął z niezadowoleniem, po czym wyszedł. Gdy zamknęły się, za nim drzwi, czarnowłosa odczekała kilka sekund i wyszła na korytarz. Dało się jeszcze usłyszeć głosy, pośpiesznie idących w kierunku wyjścia z domu, mężczyzn.
- Złapali Takedę, przewożą go właśnie do aresztu w... - Nie słyszała więcej, gdyż byli już na zewnątrz.
Szybko pobiegła do gabinetu. Nie świeciła światła tylko od razu uchyliła okno, które wychodziło na parking koło domu.
- ...Czyli za pół godziny będzie tu, w Bruegel?
- Dokładnie tak. Dlatego powinniśmy...

Nie musiała słuchać dalej, wystarczyło jej, to czego właśnie się dowiedziała. Zbiegła z powrotem do swojego pokoju, miała szczęście, że nikt jej nie widział.
„Muszę się dostać do tego człowieka”, pomyślała siadając na łóżku. „On jeden może mi pomóc... Oby zgodził się na współpracę”. Spojrzała na półkę, na której stało zdjęcie Chrisa.
- Ty jeden byś mnie teraz zrozumiał... - Odparła cicho. – Daj mi siłę na jutrzejszy dzień.

****
*Max - brat Dantego.

Wiem, że troszkę smętne jak na razie. Od następnego odcinka będzie się już o wiele więcej działo.
__________________
Mój profil na WATTPAD
rudzielec jest offline   Odpowiedź z Cytatem