View Single Post
stare 18.09.2010, 20:38   #123
pensivelane
 
Avatar pensivelane
 
Zarejestrowany: 22.07.2009
Skąd: mazowieckie
Płeć: Kobieta
Postów: 960
Reputacja: 10
Domyślnie Odp: machine for killing

Po długim zbieraniu do działania wreszcie mam odcinek. Mam nadzieję, że choć krótki to zawęźla akcję. Możecie poczuć małą zmianę torów, ponieważ dzis rano lekko zmieniłam koncepcję. Oby wam się spodobał taki bieg wydarzeń
Miłego czytania!
______________________________



Rozdział 7
Pionek


Dreszcze biegnące po nagich ramionach.
Blade przebłyski światła.
Ściany jakieś nieznane, to wszystko zwyczajnie inne.



Czy zastanawialiście się kiedyś, co byście zrobili, gdybyście spotkali taką chociażby anakondę? Tylko pomyślcie. Wielkie, dzikie, silne, a przede wszystkim niebezpieczne zwierze w jednej chwili może zacisnąć swoje oślizgłe ciało wokół ciebie. Niestety, już się nie uwolnisz. Umierasz, jeśli nie ma w pobliżu kogoś, kto może ci pomóc. Jednak są także wyjątki. Są ludzie samowystarczalni, być może przełamujący swoje lęki, zmieniający się pod wpływem strachu, impulsu, momentu. Ja boję się węży, staram się ich unikać… A co jeśli wąż sam przyjdzie do mnie? Do ciebie?

***


Dzisiejszy poranek był chłodny. Nie chodzi mi wcale o temperaturę. Atmosfera była grobowa, we wnętrzu cicho. Chyba byłam sama. Chwila moment… Gdzie ja znowu jestem? Może jestem u siebie w domu, na moim Brooklynie? Może ta cała sytuacja z Jamesem, z „mafią” była wytworem mojego mózgu? Może zaczynam tracić zmysły, może jestem chora, może umieram? Nie. To wszystko robi się jeszcze bardziej pokręcone niż wcześniej. Kolejne nieznane mi pomieszczenie. Wyglądało dużo normalniej, niż mieszkanie Madeleine nad barem. Ściany pokrywała błękitno-biała tapeta. Sprawiała, że pomieszczenie wydawało się takie… żywe. Usiadłam na łóżku, odgarniając włosy za ucho. Tak, były już stanowczo za długie. Przetarłam dłonią czoło i rozejrzałam się po pokoju. Było cicho, jakby raptem cała ludzkość wymarła, zniknęła, wyparowała? Wstałam z łóżka, co dziwne, nawet nie pamiętam kiedy się kładłam i czy w ogóle zrobiłam to z własnej woli. Uchyliłam lekko drzwi, nawet się nie zdziwiłam, kiedy zobaczyłam kolejne, puste pomieszczenie. Podobnie wymarłe było całe mieszkanie. Weszłam do łazienki. Chciałam wziąć prysznic, doprowadzić się do porządku. Dopiero w następnej kolejności ubrać się i zwiać stąd jak najdalej.



Okręcona w ręcznik podeszłam do umywalki. Otworzyłam szafkę. Same pierdoły. Jakiś krem na zmarszczki, kilka męskich żyletek, aspiryna, plastry i… nożyczki. Właściwie, przydałoby mi się zrobić coś z tymi kudłami. Wzięłam nożyczki z półki i już po chwili na białe płytki spadły pierwsze kosmyki włosów. Cięłam, czując jakąś wewnętrzną ulgę. Jakbym pozbywała się jednej z wielu powłok, które składają się na moją osobę. To było swego rodzaju przeistaczanie się. Spojrzałam w lustro, miałam teraz włosy do ramion, a nawet trochę krótsze. Nie wyglądały tak źle. Może być.

Podeszłam do szafy. Może znajdę coś dla siebie. W oko wpadła mi sukienka, wyglądająca trochę jak pocięta zasłona. Zrzuciłam ręcznik, żeby móc się ubrać. Cóż, myślałam, ze będę wyglądała jak obywatel tego miasta. Jak jakaś zaprawiona prostytutkach ze stuletnim stażem. Grunt, to budować sobie wizerunek w takim miejscu, prawda? Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Było kompletnie pusto, z wyjątkiem nocnego stolika. Leżała na nim książka, co dziwne, bez tytułu. Miała zieloną okładkę. Aż kusiło, żeby sprawdzić co jest w środku. Wzięłam ją do ręki, otworzyłam. Dobry manewr, myślałam, że tak robi się tylko na filmach. A jednak, nie… To nie była książka, raczej dobrze wyprofilowany schowek na kokę. Stwierdziłam, że skoro została położona na, można tak powiedzieć, moim stoliku nocnym, koło mojego łóżka, to chyba jest dla mnie, tak? Ponieważ w sukience nie było żadnych kieszonek byłam zmuszona zakamuflować sobie torebeczkę w cholewce kozaka i udawać, jak wygodnie mi się z tym chodzi. W tej tzw. Książce była również karteczka. Adresat? Rosalyn, czyli chyba ja. Rozchyliłam złożoną na dwa kartkę, na której zgrabnym, kobiecym pismem widniało:

Rosalyn,
Zapewne cieszysz się z mojego małego prezentu, pewnie Ci się przyda. Każdy lubi sobie czasem odlecieć, ty pewnie także. Gdybyś jednak miała dość… W torebce znajduje się wystarczająco dużo, żeby wybrać się na drugą stronę. Dlaczego miałabyś mieć dosyć? Otóż, mam dla Ciebie propozycje. Od tej chwili jesteś uczestnikiem, uczestnikiem pewnej… gry. Tak, lubię to tak nazywać. Zaczynasz tutaj, w tym pokoju. Pozwoliliśmy sobie wszczepić Ci pewne urządzenie. Zapewne już rozumiesz, że nie ma odwrotu. Grasz, albo na własne życzenie fundujesz sobie złoty strzał. Zasady są proste. Ufasz tylko sobie i mnie. Musisz odnaleźć wskazówki, które są pozostawione w różnych punktach. Jednak zdobycie podpowiedzi będzie wymagało od Ciebie pewnego wysiłku. Myślę, że stać Cię na to. W komodzie, w pierwszej szufladzie jest broń. Przyda Ci się. Kolejny magazynek dostaniesz na drugim przystanku. Masz osiem naboi. Wykorzystaj mądrze. Musisz działać sama. Potraktuj to jak zabawę. W końcu, to rozrywka, prawda? W kuchni na stole leżą kluczyki od auta, stoi zaparkowane przed blokiem. Na pewno poznasz. W bagażniku jest torba. Znajduje się w niej gotówka, tak na wszelki wypadek. Może trzeba będzie dać łapówkę?
Palomino Dr. 134




Stałam z kartką w ręku, czytając po raz setny pojedyncze słowa. Broń w szufladzie, złoty strzał, zabawa. Wygląda na to, że nie mam wyboru. Tylko… gdzie jest James? Co z nim zrobili? Patrząc na to z innej strony jestem jego dłużniczką, nawet, jeśli zrobił to wszystko z własnych pobudek.
- Dowiem się o co tu chodzi – mruknęłam do siebie.

Podeszłam do szuflady, szybkim ruchem szarpnęłam ją za uchwyty w moim kierunku. Zaczęłam wyrzucać kolejno ubrania. Pusto, pusto, pusto. Gdzie ona (albo on) to schowała? Nachyliłam się, żeby dokładniej zajrzeć w głąb drewnianego mebla. Na końcu stało małe, drewniane pudełeczko. Przyciągnęłam je do siebie, uchyliłam wieko. Uśmiechnęłam się pod nosem. Był idealnie wypolerowany. Srebrny, błyszczący i… cholernie ciężki. Wzięłam pistolet do ręki i wybiegłam z pomieszczenia. Pokonałam kręcone schody i w ciągu kilku sekund znalazłam się w kuchni. Kluczyki leżały w umówionym miejscu, na stole. Usiadłam na krześle. Musiałam to sobie jakoś ułożyć. Oparłam brodę na nadgarstku. Przesiedziałam tak w milczeniu dobre dziesięć minut.



- Dobra, im szybciej tym lepiej – powiedziałam, chwyciłam kluczyki i wyszłam z mieszkania. Na parkingu stało mnóstwo samochodów. Zanim znalazłabym ten właściwy minęło by sporo czasu. Uniosłam rękę pionowo do góry i wcisnęłam przycisk. Gdzieś w oddali słychać było żywy odgłos, na znak, że samochód został otwarty. Odwróciłam się w prawą stronę, w tej samej chwili światłami mrygnęło srebrne, sportowe auto. Cacko. Otworzyłam drzwi od strony kierowcy i wrzuciłam broń na tylne siedzenie. Sama usiadłam za kierownicą. Włożyłam klucz do stacyjki, przekręciłam. Usłyszałam przyjemne warknięcie silnika, nie mam pojęcia ile mógł mieć koni. Jedno było pewne, był drogi. Komuś musiało się nudzić, żeby układać taką misterną gierkę, gdzie dla zabawy wydaje forsę na lewo i prawo. Zdziczały milioner? Mafia…? Z tych dwóch rzeczy mafia była bardziej prawdopodobna. Poza tym od pewnego czasu, a właściwie od zawsze obracałam się w tym środowisku. Byłam jego częścią. Włączyłam radio, odgłosiłam na tyle, żeby muzyka wypełniła cały samochód. Lubiłam rocka, chyba w jakiś sposób oddawał mój charakter, z którym teraz się utożsamiałam. Nie mówię o charakterze Rosalyn, mówię o charakterze Sussanne, którą mimo wszystko znam lepiej. Z Rosalyn musze się jeszcze zapoznać.



Dopytując się o drogę wreszcie dotarłam na miejsce. Wyszłam z samochodu. Byłam na jakimś obleśnym złomowisku. Dwóch mężczyzn grało w karty na ławce, zrobionej z kilku cegieł i deski. Podeszłam do nich i skrzyżowałam ręce na piersiach.
- Byliśmy umówieni, prawda? – spytałam, nie bardzo wiedząc, czy nie robię w tej chwili z siebie idiotki.
- Wayne, spadaj stąd, już. – warknął ciemnowłosy mężczyzna w białej koszulce i dżinsach, z których zwisały czarne szelki. Jednak moją uwagę przykuła blizna, przeinająca jego... oko? Nie wiem jak to powiedzieć. – Jestem Oscar – powiedział i podał mi rękę. Przypomniałam sobie słowa z kartki, że mam nikomu nie ufać, ale… ostatecznie podanie komuś ręki to nic takiego, prawda? Uścisnęłam jego słoń. Była gorąca, w przeciwieństwie do mojej, lodowatej.
- Słyszałam, że masz mi coś do przekazania – kontynuowałam, nie rozdrabniając się nad swoim imieniem. Na pewno już je znał.
- No tak, słyszałem, że jesteś niecierpliwa. – zacmokał i odpalił sobie papierosa. Wstał z ławki, oparł się o wrak jakiegoś samochodu – Słuchaj, dam ci radę. Nie brataj się z żadną osobą. Nawet taką, która znasz. Albo wydaje ci się, że znasz. Wydaje to dobre słowo… Jesteś teraz pionkiem. Pokaż co potrafisz a łaskawie dadzą ci przeżyć. O ile nie zginiesz wcześniej.
- Jak to, wydaje mi się, że znam? O kim mówisz? – spytałam, odgarniając włosy z czoła. – No dalej, gadaj co wiesz… - mruknęłam, marszcząc przy tym czoło.
Oscar zaśmiał się tylko cicho i pokiwał głową. Nie rozumiem, co go tak śmieszyło…
- Zrozum, nie mogę. Myślisz, że mnie nie obserwują? Muszę robić to co mi każą, to co ułoży się w grę, którą ty musisz przejść. Nie pytaj o nic więcej. Tu masz adres. Pojedziesz autostradą 407. Droga jest prosta, jedziesz przed siebie. Po godzinie zobaczysz znak, poznasz, że chodzi o ciebie. Droga jest dokładnie obliczona. Samochód jest kontrolowany. Kiedy będziesz na autostradzie nie przyspieszy. Będziesz mogła jechać maksymalnie 180km/h. Do znaku dotrzesz o zmierzchu. Za nim skręcisz w prawo. Droga prowadzi środkiem lasu. Oprócz ciebie nikogo tam nie ma. Dojedziesz do pewnej rezydencji. W kopercie są klucze od głównej bramy. Sęk w tym, że posiadłość jest dobrze strzeżona a ty musisz zdobyć pewną walizkę. W domu zostawione są ślady, jednak właściciele nie wiedzą o twojej wizycie. Musisz przechytrzyć system. Psy, ochrona, monitoring w głównym holu. Punktualnie o 21 lokaj schodzi do piwnicy włączyć termofor. Wtedy masz czas na prześliźnięcie się do kuchni.
- Co mnie doprowadzi do tej walizki? Tajemnicze strzałki na podłodze? – zadrwiłam sobie, z twarzą upiększoną miną nieboszczyka.
- Nie wygłupiaj się. Zobaczysz. Teraz czas na ciebie, zegar tyka. – ponaglił i skinął głową w kierunku auta.



Wzięłam od niego kopertę, wypchaną jakimiś papierami i wsiadłam do samochodu. Włączyłam silnik, w uszy zakuła mnie głośna muzyka. Rzuciłam kopertę na siedzenie pasażera i odjechałam z piskiem opon w kierunku autostrady 407.



________________________________

+ bonus - twarz Oscara, zapomniałam jej uwzględnić na zdjęciach z FS, sorki
Bonus nosi tytuł "Co faceci robią sami w łazience?"















Dziękuję za zmarnowanie cennego czasu
__________________
pensivelane here

I can feel your heartbeat under your black, black leather
In your gateway call, boy take me away forever
pensivelane jest offline   Odpowiedź z Cytatem