Temat: Belle Rose
View Single Post
stare 23.09.2010, 14:49   #521
rudzielec
 
Avatar rudzielec
 
Zarejestrowany: 31.03.2010
Skąd: Z siedziby Fantastycznej Czwórki.
Wiek: 14
Płeć: Kobieta
Postów: 2,011
Reputacja: 10
Domyślnie Odp: Belle Rose

Dziękuję wszystkim za uszanowanie mojej prośby i nie pisanie nic pod moim postem
A teraz nowy odcinek.

ROZDZIAŁ 6
Część druga: Ciężkie starcie.



- No i znowu zostaliśmy sami... - Alia usiadła na łóżku i westchnęła cicho.
- Przeszkadza ci to? - spytał Colin stając przed nią z założonymi rękami.
- Nie no... tylko zastanawia mnie czemu Marco tak szybko się zmył... no i co miał załatwić? Jest taka godzina, iż ciężko mi sobie wyobrazić, że można robić teraz cokolwiek innego oprócz spania...
- Nie mam pojęcia co może być tak pilnego, że trzeba to załatwić w tej chwili, ale skoro nie powiedział, to zapewne ma jakiś powód – chłopak ziewnął głośno, drapiąc się po głowie.
- Spałeś chociaż chwilę? - blondynka zmieniła temat, widząc zmęczenie na twarzy rozmówcy.
- Ani sekundy. Cały czas myślałem o twojej siostrze. Marco się załamał tym usunięciem ciąży, a jak zareaguje Li to ciężko jest mi sobie wyobrazić...
- Chciałam zobaczyć to maleństwo... - po twarzy dziewczyny zaczęły spływać łzy.
- Ej, mogę się założyć, że będą jeszcze mieć dzieci, nie mazgaj mi się tutaj – niebieskooki nachylił się nad nastolatką i otarł jej mokre policzki dłońmi. W tym momencie Alia uniosła głowę i spojrzała mu w oczy. Jego ciepła, szorstka skóra podziałała jak lek na smutek nastolatki. Złe myśli odeszły gdzieś w dal, a serce zaczęło dudnić jak bęben, pod wpływem zapachu jego ciała, które znajdowało się teraz tak bardzo blisko... znowu. Przypomniała sobie, jak całkiem niedawno, jej ręka z zadowoleniem pieściła jego rozpalone krocze i ogarnęła ją fala gorąca.



Te pomruki jakie, wtedy z siebie wydawał, doprowadzały ją do szaleństwa. Podobnie jak widok jego nagiej klaty i pocałunki, które zostawiał na jej szyi. Wsunęła rękę w jego włosy i przyciągnęła chłopaka do siebie, składając na jego wargach namiętny pocałunek.
- Znowu zaczynasz... - wyszeptał kierując się ustami w kierunku jej karku – A ja nie umiem cię zatrzymać... i siebie też.
- Och... bardzo mi to pasuje – zamknęła oczy poddając się jego dotykowi.
- A co z obietnicą dla Marco...? - położył ją na łóżko, po czym sam przylgnął do niej ciałem i zaczął się o nią zmysłowo ocierać.
- Muszę jej dotrzymać... zawsze dotrzymuję obietnic... - przyciągnęła jego głowę do siebie i pocałowała go dziko, wpychając mu język do ust.
- Więc co mam zrobić ze swoim pragnieniem...? I z twoim... - przejechał dłonią wzdłuż jej talii przyprawiając ją o miłe dreszcze – Jesteś równie spragniona jak ja, śliczna i doskonale to widać...
- Nic ci nie umknie... a skoro jesteś już dużym doświadczonym chłopcem, to zapewne znasz metody, by ugasić płomień w inny sposób? - złapała go za pośladek i ścisnęła mocno – Dałam obietnicę, że nie będę się kochać... ale o pieszczotach nie było tu przecież mowy...
Colin uśmiechnął się łobuzersko, dobrze rozumiejąc o co chodzi dziewczynie.
- Więc przejdźmy jak najszybciej do tego punktu programu, zanim znów stanie się coś, co nam przeszkodzi... - zdjął z niej koszulkę i zaczął namiętnie całować ustami jej piersi. Jego dłonie powędrowały do spodni od pidżamy, zsuwając je razem z majtkami w dół. Chcąc jak najszybciej zanurzyć głowę między udami dziewczyny, zjechał wargami wzdłuż jej brzucha, po czym wpił się dziko w rozgrzane do czerwoności miejsce...

******

Dante wybiegł z domu w pośpiechu, kiedy tylko znalazł broń. Na swoje nieszczęście, akurat dzisiaj zostawił ją w gabinecie, schowaną w szufladzie swego biurka. „Ten cholerny złodziej zapłaci za to , że pokrzyżował mi plany”, pomyślał wsiadając do auta. Ruszył z piskiem spod rezydencji kierując się w miejsce, w którym Marco go zatrzymał. Kiedy dotarł do wąskiej ścieżki, gdzie stał zaparkowany pontiac Takedy, zdziwił się, że nikogo nie ma. Był pewien, że zdąży przyjechać i dobić obu z którymi chciał się policzyć, lecz nie zastał ani jednego.



Porozglądał się i zauważył na trawie plamy krwi, które prowadziły w kierunku lasu. Przekalkulował sobie, że pewnie tam brunet zaciągnął Gabriela, by go dobić i ruszył za czerwonymi śladami...

- No Mayson, nieźle się schowałeś jak na postrzeloną, nie mającą żadnych szans ofiarę... ciekawe jak długo będziesz żył, zanim się wykrwawisz sku*wielu – Marco doskonale wiedział co chce zrobić i postanowił, że nie będzie się wahał zabić człowieka, który zniszczył życie jego dziewczynie i jemu. Szedł spokojnie leśną ścieżką, rozglądając się dookoła. Spokojnie – bo właśnie na takiego wyglądał. Na pierwszy rzut oka, ktoś kto by go teraz zobaczył, stwierdziłby, że podziwia przyrodę, rozkoszując się widokiem porośniętych mchem drzew i rozkwitniętych kwiatów, tymczasem w jego ciele kłębił się gniew. A jedyne czego teraz wypatrywał, były ślady krwi mogące naprowadzić go na Gabriela. Strzelając szatynowi w nogę i pozwalając mu ukryć się w lesie, chciał pokazać jak to jest, kiedy człowiek staje się ofiarą i ma minimalną szansę obrony. Chciał, żeby ten gnój poczuł to samo co czuła Mei, kiedy wyrządzał jej krzywdę. Tyle, że w tym wypadku miał zamiar pokroić to ścierwo na kawałki, a potem włożyć jego poszczątkowane ciało do worka i wrzucić do wody. To dopiero będzie sensacja... w każdej telewizji będą trąbić o tym jak to rasowy morderca, poszukiwany od roku przez policję, zostaje zabity, pokrojony i znaleziony w worku niesionym gdzieś z nurtem rzeki. Marco wszedł na leśną polanę. Buty i nogawki od spodni miał mokre od porannej rosy. Cały czas myślał tylko o tym jaką część ciała obetnie Maysonowi najpierw...
- Gdzie się schowałeś sukinsynu...? - wycedził przez zęby, zaciskając w dłoni rączkę siekiery.
Nagle usłyszał szelest. Spojrzał w stronę dobiegających odgłosów, lecz zobaczył tylko zająca, który wyskoczył z krzaków i uciekł w popłochu. Kierując swój wzrok za zwierzęciem dojrzał na trawie ślady krwi. Zmarszczył brwi i ruszył za tropem. Gdy znalazł się koło ogromnej sosny, gdzie zbiegały się krwiste plamy, wziął głęboki oddech i znów porozglądał dookoła. Przeklinając w duchu samego siebie, że dał się nabrać na zagranie Gabriela, oparł się o drzewo i przetarł dłonią spocone czoło. To była pierwsza i ostatnia chwila, kiedy pozwolił sobie na nieuwagę. Z pobliskich krzaków wyłonił się szatyn z ogromną gałęzią w dłoniach i rzucił się na Takedę. Zaskoczony brunet w ostatniej chwili odskoczył w bok, ochraniając się przed ciosem w głowę. Jednak gruby konar zakończony ostrymi szpicami, przeorał mu lewą rękę, rozszarpując skórę aż do mięsa. Marco w pierwszej chwili nie poczuł bólu, był tak wściekły, że od razu rzucił się na swoją ofiarę. Wziął zamach, celując siekierą prosto w szyję Maysona. Ostrze zaświszczało tuż nad czaszką szatyna, obcinając mu kilka włosów. Gdyby się nie schylił, zostałby już bez głowy.
- Doigrałeś się gnido! - złodziej zamachnął się jeszcze raz trafiając przeciwnika w nogę.
Gabriel upadł na ziemię, przeraźliwie wrzeszcząc. W jego prawej kończynie, tuż za kolanem, widniała wbita siekiera.
- Ty popaprany oszołomie... – jęknął z wyrazem ogromnego bólu na twarzy.
- Ja oszołom? A kto tu dopuścił się kilku zabójstw i gwałtów? W tym na mojej Mei? Pytam się ku*wa kto?! - Marco złapał za rączkę i pociągnął ją do siebie, wyjmując ostrze i zadając zranionemu mężczyźnie jeszcze większy ból.
- Nie zabiłem tej dzi*ki! - Mayson warknął próbując zatamować krew dłońmi.
- Ona nie jest dzi*ką sku*wielu! - brunet z wściekłością zaczął kopać leżącego na ziemi szatyna, który w żaden sposób nie mógł się bronić. Kolejny raz zamachnął się siekierą, kiedy nagle usłyszał strzał. Gabriel padł nieruchomo, a z jego głowy zaczęła wypływać krew. Takeda spojrzał przed siebie. W oddali ujrzał Dantego. Odsunął się na kilka kroków od ciała ofiary, nie spuszczając blondyna z oczu.
- Tym razem nie spudłowałeś Lambert...
- Rzadko pudłuję – chłopak zaczął zbliżać się do złodzieja – Z twoim bratem też nie miałem problemu. Jedyny kłopot jaki mam teraz na głowie, to ty... - przeładował broń celując prosto w jego głowę – Ale tę sprawę zaraz również rozwiążę.



- Nie mieszaj w nasze porachunki mojego nieżyjącego brata. I nie myśl, że dam ci się zabić... - Marco powoli przesuwał się w kierunku wielkiej sosny – A skoro sam załatwiłeś Maysona, to również sam odpowiesz za jego śmierć.
- Ciebie w to wrobię – blondyn uśmiechnął się wrednie – Strzelę ci w głowę, a potem wytrę pistolet i włożę ci do ręki.
- Dobrze kombinujesz, ale nie tym razem – Takeda ukrył się za drzewem obmyślając szybki plan natarcia.
- Nie uciekniesz mi! - Dante ze wściekłością zaczął biec w kierunku złodzieja.
Kiedy wyciągnął przed siebie dłoń z bronią, brunet rzucił siekierę na ziemię i wyskoczył mu naprzeciw. Wykręcił rękę Lamberta, po czym strzelił mu w stopę. Mężczyzna upadł na ziemię, zwijając się z bólu.
- Tym razem nie będę taki łaskawy jak ostatnio – Marco podniósł z ziemi pistolet blondyna, którą ten upuścił przy wystrzale – Ale nie będę również zniżał się do twojego poziomu – dodał oddalając się w stronę drogi przy której zostawił auto.
- Takeda! - warknął Dante, ściskając się za krwawiącą kończynę.
Brunet zatrzymał się.
- Byłbym zapomniał... - odwrócił się i skierował w stronę drzewa, gdzie zostawił siekierę. Podniósł "narzędzie zbrodni" i oddalił się w kierunku auta – Dzięki stary.
- Zapłacisz mi za to! - krzyczał blondyn – Przysięgam, że zapłacisz!

*********

- Colin... - mruknęła Alia tuląc się do chłopaka.
- Co tam? - spytał patrząc na jej rozanieloną buzię.
- Ja tylko sprawdzam, czy mi się to nie śni... - westchnęła cicho, wpatrując się w jego niebieskie oczy.
- Uszczypnąć cię, byś mogła się upewnić? - uśmiechnął się łobuzersko i skierował dłoń na jej pośladek.
- Nie trzeba – zaczerwieniła się spoglądając na jego umięśnioną klatę. Przejechała po niej dłonią i z powrotem się zamyśliła.
- Co ci chodzi po głowie aniołku? - spojrzał w jej fiołkowe źrenice, po czym zjechał wzrokiem wprost na jej dekolt.
- Może to, co tobie... – położyła dłoń na jego twarzy zakrywając mu oczy.
- Lubię patrzeć na ładne rzeczy – złapał za jej rękę i odsunął ją na bok.
Alia usiadła na łóżku, obok Colina, wspierając się wygodnie na jego lewej nodze.
- No to teraz masz lepszy widok – wyszczerzyła zęby we wrednym uśmiechu.



- Faktycznie... - wbił wzrok w jej nagie ciało – Ale czy ty mnie czasem do czegoś nie prowokujesz?
- Och... nie odważyłabym się... – jej palce wędrowały po jego torsie dotykając go delikatnie.
- Spasuj mała – wyszeptał biorąc głęboki wdech – Okoliczności nie pozwalają mi w tej chwili na taką akcję jak przed chwilką...
- Nie narzekaj... - odchyliła się lekko do tyłu – Inny by się cieszył...
Nagle niebieskooki poczuł jak jedna z rąk dziewczyny wędruje wprost do jego krocza.
- Ej, to nie w porządku... teraz nie mam jak się obronić...
- O to chodziło – po raz kolejny uśmiechnęła się wrednie – A teraz bądź grzecznym chłopcem i poddaj się chwili...

*********

- Może pan do niej wejść. Obudziła się przed chwilą – powiedział lekarz podchodząc do zmartwionego Takedy.
Chłopak skinął głową, po czym wszedł na salę. Czarnowłosa wyglądała znacznie lepiej niż kilka godzin temu, co w pewnym sensie go pocieszało. Wmawiał sobie, że teraz już wszystko musi być dobrze. Mayson zginął i to nie z jego rąk, więc na pewno nie będzie go miał na sumieniu. A Dante zarobił od niego kulkę w stopę, więc chwilowo wyrównał rachunki. Teraz liczyło się dla niego zdrowie Mei i to jak zareaguje na wiadomość, którą musiał jej przekazać...
- Skarbie, jak się czujesz? - spytał siadając przy łóżku i łapiąc dziewczynę za rękę.
- Dobrze... - czarnowłosa zmusiła się do lekkiego uśmiechu – Nawet mogłabym powiedzieć, że znacznie lepiej niż ostatnio – delikatnie uścisnęła jego dłoń – Czemu masz zabandażowaną rękę?
- To nic takiego maleńka, nie martw się tym teraz...
Li Mei spojrzała na twarz bruneta i zauważyła, że coś go trapi.
- Niedawno się obudziłaś i pewnie odczuwasz jeszcze skutki znieczulenia... - zaczął mówić.
- No tak, pewnych części ciała jeszcze nie czuję – zażartowała chcąc rozładować narastające napięcie. Nie czuła się tak dobrze jak mu powiedziała, nie chciała go jednak bardziej martwić – Ale do czego zmierzasz kochanie?
- Tyle rzeczy wydarzyło się od wczoraj... - spuścił głowę i zacisnął powieki tak mocno, że przed oczami pokazały mu się białe plamy – Bałem się, że cię stracę.
- Ale ja żyję... i nie chcę pamiętać tego co stało się wczoraj... ty też nie powinieneś...
- Jesteś wrażliwa, ale masz silny charakter... zupełnie jak twoja siostra... - przejechał dłonią po twarzy.
- Marco... co się dzieje? - na twarzy czarnowłosej zaczął malować się niepokój.
- Nie wiem jak to powiedzieć... - uniósł głowę i spojrzał na swoją ukochaną oczami pełnymi łez – Czemu nie potrafię być wystarczająco silny... – dodał zaciskając pięść.



- Dlaczego ty płaczesz...? Wyduś w końcu z siebie co się dzieje, bo zaczynam się martwić...
- Mei... chodzi o dziecko... musieli usunąć ciążę, by ratować twoje życie...
- Ty... ty żartujesz prawda? - skierowała wzrok na swój brzuch, po czym nerwowo uniosła kołdrę.
- Uspokój się... ja nie żartuję, dziecka nie ma... – próbował chwycić ją za rękę, lecz zaczęła mu się wyrywać.
- Kłamiesz! - krzyknęła. Łzy skapywały jej z oczu wprost na pościel – Dlaczego mnie okłamujesz?!
- Skarbie, proszę cię... - przysunął się bliżej by złapać ją za ramiona.
- Nie dotykaj mnie! - wrzasnęła – Okłamujesz mnie... okłamujesz!
Siedząca na korytarzu matka czarnowłosej, słysząc dochodzące z sali krzyki, pobiegła po pielęgniarkę.
- Mei błagam, postaraj się uspokoić... – Marco nie wiedział w jaki sposób ma powstrzymać szarpiącą się na łóżku dziewczynę – Zrobisz sobie krzywdę, jesteś po operacji... – sam był tak roztrzęsiony, że ledwo się trzymał. Łez również nie udało mu się uniknąć.
- Wynoś się! Kłamca! - biła go pięściami w klatkę piersiową.
Po kilku sekundach do sali wbiegła siwa staruszka wraz z pielęgniarką. Kobieta w białym fartuchu złapała rozhisteryzowaną Li Mei za rękę i wbiła jej igłę ze środkiem usypiającym. Nie minęła chwila, kiedy czarnowłosa opadła na łóżko zapadając w głęboki sen.

**********

- Jesteś pewien chłopcze, że chcesz jechać w takiej chwili?
- Tak... lekarze powiedzieli, że reakcja Mei to najprawdopodobniej wina szoku... teraz będzie lepiej jak nie będę jej odwiedzał, więc chciałbym pojechać – Takeda spojrzał na szklane drzwi, za którymi spała dziewczyna, po czym skierował głowę na swojego rozmówcę – No chyba , że pan chciałby zostać przy córce, to poczekamy do niedzieli, aż wuj Dantego zjawi się w Bruegel.
- Mojemu dziecku już nic nie grozi. Teraz potrzeba tylko czasu, by doszła do siebie – odrzekł staruszek.
- Więc ruszajmy jak najszybciej – obydwoje skierowali się do głównego wyjścia ze szpitala.
Kiedy znaleźli się na parkingu, wsiedli do auta i odjechali spod budynku.

Jadąc w kierunku Prinston, Marco miał nieco mieszane uczucia. Zastanawiał się czy dobrze zrobił, zostawiając Mei samą w szpitalu. No, może nie tak całkiem samą, bo była z matką, ale jakby na to nie patrzeć, jego przy niej nie było. Teraz nie było również odwrotu. Może czarnowłosa dojdzie choć trochę do siebie i kiedy on wróci, będzie mógł ją swobodnie przytulić i powiedzieć jak bardzo ją kocha? Na pewno tak będzie. A kiedy załatwi jeszcze sprawę z Lambertem, to może nareszcie czeka spokojne życie razem ze swoim maleństwem. Tak, kiedy to wszystko się skończy postanowił, że ewidentnie się zmieni. Przestanie być złodziejem i zacznie na nowo układać sobie życie. Łatwe to do zrealizowania wprawdzie nie było, ale chciał być w końcu szczęśliwy. A dla szczęścia z Mei, był gotów poświęcić wszystko.
- Nie jesteś głodny? - głos siwowłosego mężczyzny wyrwał bruneta z zamyślenia – Nie spałeś całą noc na pewno nic też nie jadłeś. Może zatrzymamy się gdzieś po drodze?
- Może będzie lepiej zjeść na miejscu? Szkoda tracić cenny czas i nadganiać potem drogi – Marco uśmiechnął się sztucznie.
- No dobrze. Zresztą masz rację – przytaknął mu staruszek – Zostało tylko pół godziny, więc wytrzymamy – poklepał chłopaka przyjacielsko po ramieniu.
Takeda znów się zamyślił. Tym razem zastanawiało go co się dzieje w domu Tempertonów. Był ciekaw, czy Alia dotrzymała obietnicy i czy Colin nie wywinął kolejnego numeru. Biorąc pod uwagę, że kumpel – casanova mało kiedy się zabezpieczał, bał się czy historia z ciążą nie powtórzy się i w tym przypadku. O nie, tego byłoby już za wiele. Odgonił od siebie te myśli, zapewniając się, że wszystko jest ok i przez najbliższe kilka lat nie zobaczy Alii z brzuchem. Nawet nie wiedział, kiedy auto zajechało pod ogromną posiadłość w Prinston. Otrząsnął się z wszystkich niepotrzebnych w tej chwili przemyśleń i wysiadł z samochodu. Jego oczom ukazała się potężna, piętrowa rezydencja w korytarzach której można się było zapewne zgubić.
- Chodź chłopcze – ojciec Mei odezwał się do wpatrzonego w budynek Marco – wuj Dantego już na nas czeka.
Brunet ruszył za siwowłosym mężczyzną rozglądając się dookoła. Zapierało mu dech w piersiach, kiedy oglądał ten cały przepych. Gdy przechodzili przez ogromny ogród, jego uwagę zwróciło coś znacznie piękniejszego od wszystkich kwiatów jak się tam znajdowały. Tuż koło basenu przechadzała się wysoka, szczupła i seksowna dziewczyna o długich włosach. Kiedy go zauważyła, również spojrzała w jego stronę, posyłając mu gorące spojrzenie.



- To właśnie córka Thomasa Lamberta – odezwał się staruszek widząc reakcję chłopaka – Emanuelle* to wredna osóbka. Radzę ci na nią uważać i trzymać się od niej jak najdalej.
- Taki mam zamiar... - Marco przyglądał się jeszcze przez chwilę tej niebywałej ślicznotce, po czym wszedł do posiadłości.

*********

*Miała wyglądać początkowo trochę inaczej jak niektórzy mieli okazję zobaczyć W ostatniej chwili się rozmyśliłam i zmieniłam jej postać.
Myślę, że jest ładniejsza od tamtej



Wybaczcie że nie dopracowałam zdjęć i jest ich tak mało, ale nie miałam zbytnio czasu na pstrykanie fotek.
Jeśli znajdziecie jakieś błędy to oczywiście wymieńcie je w postach, nie sprawdzałam tekstu tym razem i mogą się tam pojawić, liczniej niż zwykle
No i wiem, że ten odcinek jest denny. Ale ciągle boli mnie głowa ;o postaram się bardziej przy następnym.
__________________
Mój profil na WATTPAD

Ostatnio edytowane przez rudzielec : 25.09.2010 - 11:40
rudzielec jest offline   Odpowiedź z Cytatem

PAMIĘTAJ! Źródłem utrzymania forum są reklamy. Dziękujemy za uszanowanie ich obecności.