View Single Post
stare 01.10.2010, 14:40   #207
rudzielec
 
Avatar rudzielec
 
Zarejestrowany: 31.03.2010
Skąd: Z siedziby Fantastycznej Czwórki.
Wiek: 14
Płeć: Kobieta
Postów: 2,011
Reputacja: 10
Domyślnie Odp: Vincent and Marco

Okej ludu!!! Viperka przysiadła do bonusika i jest!
Zapraszamy do czytania

OMG! ... MARCO?!


- Zwalniam cię! – W słuchawce jego nowiutkiego, szarego Sonny Ericssona rozległ się zdenerwowany głos pracodawczyni.
- Ale, dlaczego?! – zapytał zaszokowany. – Przecież… przecież wróciłem, no i ładnie przeprosiłem. Nie Kochasz mnie już?
- Oczywiście, że cię kocham, moja ty słodka małpiatko, ale… - przerwała na moment, jakby zastanawiała się nad odpowiedzią. – Zmieniłam plany. Od dzisiaj będziesz grał tylko w bonusie.


- Nie możesz mi tego zrobić! – wykrzyknął załamany Vincent. – Co z moimi fankami?! Dla Melodii odrzucałem wszystkie propozycje filmowe z całego świata!
- Właśnie dlatego nie zwolniłam cię z prac nad bonusem – zaśmiała się głośno, niczym mały chochlik, który właśnie spłatał świetnego figla. – Muszę kończyć, kaczuszko. Zaraz wychodzę na randkę z Leizim, całuski!
~ bip ~ bip ~ bip
Wściekły, a jednocześnie załamany wampir odrzucił telefon na popielatą sofę. Podszedł do dużego okna przysłoniętego długą, wzorzystą zasłoną i oparł się o zimną ścianę. Vipera ostatnimi czasy zrobiła się wyjątkowo wredna – pomyślał, spoglądając na ludzi kroczących chodnikiem. – Książki jej się zachciało, phi.
- Cholera! – warknął, uderzając pięścią w mur, z którego momentalnie posypała się pomarańczowa farba. – Fundusze spadną! Chyba muszę się napić…
Chwycił kluczyki do samochodu leżące na szafce obok telewizora i jednym susem znalazł się przy drzwiach.


Wyszedł na zewnątrz i delektując się cudownym zapachem świerków w okryciu nocy, wsiadł do swojego czarnego BMW. Wdepnął gaz i z piskiem opon wyjechał na główną ulicę, kierując się w stronę centrum miasta.

***

- Co takiego? – wykrzyknął Marco do słuchawki telefonu. – Jeszcze dwa dni?! Co wy tak długo robicie w tym SPA?
- Wszystko, kochanie… Wszystko! – zachichotała Mei. – Nie wkurzaj się. Poleń się póki masz okazję, bo jak wrócę to czeka nas wielkie sprzątanie!
- Znowu? Przecież dopiero co sprzątałem… - ogarnął wzrokiem butelki po piwie walające się na stoliku i obok kanapy, oraz opakowania po chińszczyźnie na wynos, które przygniatały puste paczki po chipsach. – No dobra. To ja też gdzieś wyskoczę.


- Tak, zrelaksuj się mój łobuzie, jak wrócę to wynagrodzę ci twą tęsknotę – zamruczała.
- Mmmmm… no to bawcie się tam dobrze w tym SPA – bąknął rozmarzony.
Z szerokim uśmiechem na swoich seksownych ustach, wsunął komórkę do kieszeni i wyszedł z pokoju. Narzucił na plecy ciemną bluzę, a następnie wyszedł z mieszkania z zamiarem odwiedzenia swojego ulubionego klubu w centrum miasta. Wsiadł do samochodu zaparkowanego pod blokiem, zapiął pasy – gdyż jego kochana Mei zawsze na niego krzyczała – i ruszył przed siebie główną ulicą.

***

Blady wampir odrzucił nieprzytomnego, młodego mężczyznę na trawę w parku, zlizując z warg pozostałości po kolacji. Po wieczornej dawce świeżej, ciepłej krwi poczuł, że wszystkie negatywne emocje odpływają od niego tak szybko, jak się pojawiły. Przeciągnął się ze złośliwym uśmiechem na ustach i odwrócił, kierując w stronę zaparkowanego nieopodal BMW. Musiał zniknąć stamtąd jak najszybciej, zanim jego ofiara ocknie się z potwornym bólem głowy. Rozsiadł się wygodnie na siedzeniu kierowcy i wyjechał z wąskiej uliczki, w poszukiwaniu wolnego miejsca parkingowego pod klubem „Mroczna Krypta”.
Wysiadł z samochodu, zamknął dokładnie drzwi i odgarniając czekoladowe włosy, ruszył żwawo w stronę wejścia. Na jego widok bramkarz odsunął się szybko i witając, przepuścił do środka. Kiedy przekroczył próg swojego ulubionego miejsca rozrywki, poczuł, że zakręciło mu się lekko w głowie, co nie zdarza się często. Otrząsnął się jednak szybko, ruszając przed siebie do baru. Usiadł na jednym z wysokich krzeseł, oparł się o ciemny blat i skinął ręką na barmana.


- To co zwykle – rzucił, rozglądając się wokoło. Po chwili, jego doskonały wzrok wyłapał znajomy kształt balansujący na parkiecie, pośrodku szalejącego tłumu. Skrzywił się ze zdziwieniem, poczekał aż dostanie swojego drinka i ze szklanką w reku udał się w tamtym kierunku. Przystanął na boku i upijając łyk, przyglądał się ciekawemu zjawisku.
Jego kumpel Marco tańczył wariacko pomiędzy wrzeszczącymi w zachwycie kobietami. Wywijał, kręcił tyłkiem, a jego koszulka już dawno spoczęła w objęciach rozmarzonej nastolatki.


Strzepnął włosy na bok, dalej pląsając dziko, a na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech.
Vincent dopił zawartość szklanki, odstawił ją na szafkę i z miną szalonego naukowca, wyszedł na parkiet. W głowie zaczynało szumieć mu coraz bardziej, obraz stawał się ostrzejszy z każdą minutą, jednak nie przeszkadzało mu to dołączyć do przyjaciela.
Kiedy zajął miejsce obok niego, tłum rozbrykał się jeszcze bardziej, co niezwykle ich nakręciło. Szatyn chwycił za rękę dziewczynę stojącą przy dj-u i przyciągnął do siebie, porywając do tańca. Marco zdębiał chwilowo patrząc co wyprawia wampir, jednak szybko otrząsnął się z szoku i wziął z niego przykład.

***

- Hej stary, co się dzieje? – zapytał brunet, kiedy w końcu usiedli, aby trochę odsapnąć.
- Nic. Czuję się świetnie – Vincent uśmiechnął się szeroko, oślepiając kolegę bielą swoich idealnie prostych zębów. – Zaje*isty wieczór.
- Nie sądziłem, że taki imprezowy jesteś – zaśmiał się Marco, upijając łyk trzeciej butelki piwa. – Kobiety mają wrócić dopiero za dwa dni. Można jeszcze skminić jakąś imprezę.
- Tak, kusząca propozycja – mruknął, odstawiając drinka na stolik. W pewnym momencie zauważył klauna w wielkich, różowych butach przechodzącego obok baru.


Zdumiony przetarł oczy, jeszcze raz spoglądając w tamtym kierunku. – Mamy cyrk w mieście?
- Co? – zapytał Marco, nieco zbity z tropu. – Dlaczego?
- Widziałem klauna. Ty nie? – Widząc niewyraźną minę bruneta, szatyn machnął lekceważąco głową i oparł się wygodnie o siedzenie. – Musiałem wyssać dzisiaj jakiegoś ćpuna.
- Co?! Ssałeś ćpuna?! – wykrzyknął Marco, w ostatniej chwili ratując butelkę przed upadkiem na ziemię. – Vinc!
- Poje*ało cie?! – warknął wampir. – Z krwi, zboczeńcu… z krwi! Sorry, nie gustuję w fujarkach – prychnął zażenowany, odgarniając czekoladowy kosmyk z oczu.
Czuł falę gorąca rozlewającą się po jego ciele i nieprzyjemny szum w uszach. Nagle wszystko dookoła nabrało intensywnych barw, a ludzie zmieniali swoje kształty jak w kreskówkach.
- Skoczę po drinka – oznajmił Marco, podnosząc się z siedzenia. – Pijesz jeszcze?
- Pewnie. Krwawą mi przynieś – odpowiedział rozochocony wampir, wyciągając z kieszeni pudełko papierosów. Wyjął jednego, odpalił i zaciągnął się, aby po chwili zapełnić powietrze małymi kółeczkami z dymu. Odwrócił głowę, podziwiając grupkę różowych króliczków, przeciskających się między nogami sąsiedniego stolika. Rozbawiony, zaśmiał się pod nosem. Jego mina jednak szybko zbledła, kiedy z drugiego końca sali, puściła mu oczko niewiarygodnie brzydka czarownica, ze srebrnym zębem na przedzie.


Wstrzymał oddech, odwracając pośpiesznie wzrok, aby zatrzymać cały alkohol w żołądku. Po chwili odetchnął z ulgą, kiedy na horyzoncie pojawił się Marco. Złodziej usiadł na ciemnej sofie i postawił na stole dwie szklanki oraz butelki z piwem. Uśmiechnął się diabelsko, a następnie zamieszał swojego drinka, o barwie wściekłej zieleni.
- Stary, co to jest? – zapytał Vincent, wskazując palcem na swoje naczynie. – Chciałem krwawą, a nie jakieś...cukierkowe coś. No i po co mi ta fioletowa parasolka z misiem? Czyś ty na głowę upadł?
- To jest Krwawa, daltonisto – warknął brunet, przyglądając się uważnie swojemu kumplowi. – I nie ma tu żadnej parasolki. Chyba rzeczywiście dorwałeś jakiegoś ćpuna. Nawet po dragach od Dantego, tak ci nie świrowało.
- Najwidoczniej – Szatyn upił trochę swojego drinka, a następnie starł z czoła krople potu. – Wiesz co, stary? Ładnie ci z tymi czerwonymi włosami.
- Co?! Weź ty już przystopuj, Vinc.
- Nigdy wcześniej nie widziałem, że masz takie długie rzęsy – zauważył wampir, nachylając się nad stolikiem. – Niezłe ciacho z ciebie.


- Vincent, ja cię proszę – Marco rozejrzał się dookoła z nadzieją, że nikt się na nich nie patrzy i nie przysłuchuje tej idiotycznej rozmowie. – Nie wygłupiaj się i najlepiej już nic nie pij. Może przynieść ci wody? Albo… rany, nie wiem co piją naćpane wampiry!
- Wyluzuj, misiu – zamruczał. – Czuję się świetnie. Ba! Dawno się tak nie czułem. Idę potańczyć!
- Vincent! – syknął Marco, jednak było już za późno. Wampir zniknął w tłumie rozszalałych nastolatek, z których każda chciała mieć go dla siebie.
- Cholerny krwiopijca! – mruknął pod nosem, kierując się w stronę parkietu. Przecisnął się przez grupkę młodzieży i stanął jak wryty, widząc namiętny, przesycony erotyzmem taniec Vincenta i jakiejś ciemnowłosej niewiasty. Jego ciemna koszulka opięła się na jego twardym ciele, ukazując idealnie umięśniony tors i ramiona. Dziewczyna wsunęła swoje szczupłe dłonie pod ubranie wampira i przylgnęła do niego, z gracją ruszając biodrami. Szatyn zamruczał dziko, na co Marco miał ochotę dać mu w pysk.
- Je*any babiarz! – warknął, wkraczając do akcji. Przepchnął się przez piszczące nastolatki i naprężając wszystkie mięśnie, złapał kolegę za rękę i mocno szarpnął. Szatyn z głośnym sykiem odwrócił się w jego stronę, puszczając zdezorientowaną kobietę. Przysunął się do niego i zmierzył go swoim lodowatym, morderczym spojrzeniem.
- Nie widzisz, że jestem zajęty? – zapytał spokojnie.
- Nie podoba mi się to, co wyrabiasz. Jesteś naćpany!


- Nie jestem naćpany, słonko – zamruczał. – Zazdrosny?
- Czyś ty…
- Może chcesz pójść w jakieś ustronne miejsce? Mei się o niczym nie dowie…
- Vincent, ku*wa! Mówiłeś, że fujarki cię nie kręcą – warknął Marco, odciągając wampira od gumowych uszu. – Chodźmy do domu.
- Gdzie tylko zechcesz! – wyśpiewał szatyn, kierując się w stronę drzwi. – Bo nie kręcą, ale dla ciebie zrobię wyjątek.
- Boże! Musiałeś wyssać największego ćpuna w mieście?!
- Oj tam, oj tam. Nie dramatyzuj.
Kiedy znaleźli się przed budynkiem, Marco zatrzymał się przy budce telefonicznej i spojrzał na swojego kolegę. Na jego twarzy pojawił się złośliwy uśmiech, gdy z kieszeni wyciągnął butelkę wody. Vincent rozejrzał się dookoła, a następnie z pytająca miną ruszył w stronę bruneta. Wtedy ten zamachnął się i oblał wampira lodowatym płynem, na co drugi zatoczył się na maskę swojego samochodu.
- Co ty robisz do cholery? – zapytał zdezorientowany wycierając oczy z nadmiaru wody.
- Ochładzam twoje emocje – mruknął Marco. – Nadal uważasz, że jestem przystojny?
- No pewnie misiu, taki z ciebie ciastuś, że chętnie bym cię schrupał na kolację. Może chcesz żebym zamienił cię w wampira? Uciekniemy przed naszymi kobietami daleko stąd i będziemy żyć wiecznie upajając się swoją miłością – Vinc przycisnął się kolegi, uśmiechając do niego zalotnie.


- Ku*wa – warknął brunet. – Muszę szybko wymyślić plan B.
- Co tam mruczysz tygrysie?
- Nic takiego. Wsiadaj do auta, jedziemy do ciebie.
- Cieszę się skarbie, że jednak zmieniłeś zdanie – wampir otworzył drzwi samochodu i lekko się zataczając, wgramolił swe ciało do środka.
Marco usiadł za kierownicą i ruszył spod klubu z piskiem opon.

***

- Dobra, kładź się do łóżka, ty masz już dosyć – brunet popchał szatyna na materac i skierował się do wyjścia.
- Dokąd to kociaczku? - Vincent uniósł głowę, spoglądając w stronę kolegi.


- Jadę do domu. A ty lepiej się prześpij.
- Nie zostawiaj mnie samego bąbelku, jest mi tak źle – jęknął ze łzami w oczach. - Vipera mnie zwolniła... każe mi grać w samych bonusach! Chyba się rozpłaczę – dodał i zaczął wyć jak małe dziecko, proszące się o zmianę pieluchy.
Marco westchnął, po czym wrócił się i usiadł obok ryczącego wampira.
- No i co ja ci na to poradzę? - zapytał.
Szatyn przysunął się do kumpla i złapał go za rękę.
- Przytul mnie, nie bądź żyła. Chętnie bym się zanurzył w tych barczystych, silnych ramionach – położył dłoń na kolanie bruneta i zaczął szczerzyć zęby.
- Vincent! Tobie całkiem poprzestawiało się w głowie, zabieraj te łapy!
- Masz takie długie rzęsy, kręcą mnie nieprzeciętnie.
- Zaraz zarobisz – warknął Takeda. - Dopiero beczałeś jak dzidzia a teraz się do mnie dobierasz?!
- Musiałem cię jakoś zatrzymać misiu – pogładził wkurzonego kumpla po czuprynie i przykleił się do niego jak mucha do lepu.
- No to teraz plan C – westchnął Marco. – Może jak cię upiję, to szybciej zaśniesz.
- Nie będę pił sam – Vinc zamrugał zalotnie rzęsami. - Musisz się napić ze mną promyczku – wydął usta, chcąc pocałować kolegę.


Ten widząc co się święci, położył dłoń na czole wampira i pchnął go wprost na materac.
- No pewnie. Jeszcze czego - Wstał, podszedł do barku i wyciągnął ostatnią butelkę whisky. Po drodze zabrał dwie szklanki, po czym postawił wszystko na stoliku ulokowanym tuż obok łóżka i usiadł koło naćpanego kolegi.
- Polewaj skarbie – uśmiechnął się szatyn i z zadowoleniem przysunął się do bruneta.

Kilkanaście godzin później...
- O matko! - wrzasnęła Sanae wchodząc do sypialni. Wypuściła z rąk torby i przetarła z niedowierzaniem oczy.


Policzyła do trzech i krzyknęła z całą siłą jaka miała w płucach:
- Vincent, co tu się dzieje do cholery?! Nie ma mnie kilka dni, a ty już zmieniasz orientację seksualną?!
Wampir zerwał się z łóżka jak poparzony, budząc przy okazji swojego kumpla, który spał koło niego w najlepsze.
- Co... Vincent?! - Marco zeskoczył z materaca.
- Chyba za dużo wczoraj wypiliśmy – wampir wyszczerzył zęby w szerokim, zakłopotanym uśmiechu. - Już nigdy więcej, nie ugryzę ćpuna.

KONIEC ... ?!


ps. jakby ktoś pytał, to potem się okazało, że tylko się nachlali (żebyście nie myśleli czasem, że coś się wydarzyło xD)

tekst made by Vipera and rudzielec
zdjęcia made by rudzielec
__________________
Mój profil na WATTPAD

Ostatnio edytowane przez rudzielec : 01.10.2010 - 14:49
rudzielec jest offline   Odpowiedź z Cytatem