Temat: Belle Rose
View Single Post
stare 23.05.2011, 13:03   #748
rudzielec
 
Avatar rudzielec
 
Zarejestrowany: 31.03.2010
Skąd: Z siedziby Fantastycznej Czwórki.
Wiek: 14
Płeć: Kobieta
Postów: 2,011
Reputacja: 10
Domyślnie Odp: Belle Rose

Trochę głupio wyszło, że post pod postem, no ale czasem się zdarza
Zdjęć trochę mało, ale gra znowu mi świruje, a nie chce przeciągać ze wstawieniem odcinka do późnych godzin.
Zapraszam do czytania

ROZDZIAŁ ÓSMY
Część trzecia: Poświęcenie.


- Marco! - Colin wybiegł w pośpiechu z budynku i wdrapał się na siatkę by ją przeskoczyć. Podobnie zrobiła reszta jego dawnej bandy, chcąc jak najszybciej dotrzeć do swojego przyjaciela.
Takeda siedział pod autem, zupełnie zamroczony. Z rany na jego ramieniu, wypływała cienka strużka krwi. Kiedy poczuł jak kula przeszywa go na wylot, momentalnie ściemniło mu się przed oczami. Przyłożył prawą rękę, do pulsującej rany, próbując zatamować krwotok, lecz niewiele to dało. Oparł głowę o pojazd i zacisnął zęby, czując narastający ból.



- Marco! - usłyszał ponowny krzyk swojego przyjaciela. Kroki, których odgłos stawał się coraz bardziej wyraźniejszy, dały mu do zrozumienia, że Jensen jest gdzieś blisko.
- Nie zbliżać się, albo zrobię z niego ser szwajcarski! - odezwał się kolejny głos, który wydał mu się bardzo znajomy.
Jego przyjaciele cofnęli się. Człowiek który mierzył do złodzieja, stanął nad nim zasłaniając mu słońce. Prażyło cholernie mocno, mimo że w scenariuszu na dzisiejszy dzień, zaplanowana była zupełnie inna pogoda. Nagle z budynku sądu, wybiegło czterech funkcjonariuszy, którzy usłyszeli wystrzał.
- No proszę, proszę... Kogo my tu mamy? - rozpoznając w trzech mężczyznach i rudowłosej kobiecie, złodziei którzy od dawna są poszukiwani za rabunki, wyciągnęli broń i powolnym krokiem zaczęli kierować się w ich kierunku.
- Nie ruszać się! - krzyknął jeden z policjantów, wymierzając lufę w stronę Colina – Na ziemię Jensen! I pogoń swoich kumpli!
- Ty! - drugi gliniarz, warknął do stojącego nad Marco, zamaskowanego chłopaka – Rączki do góry i wyrzuć tę spluwę!
Brwi oprawcy zmarszczyły się groźnie. Powoli skłonił się, by położyć pistolet na ziemi, lecz kiedy już miał to zrobić, wskoczył za pojazd i złapał złodzieja za kark. Wstał pociągając go na siebie i zasłonił się nim, jak żywą tarczą.
- Gratuluję panom złapania przestępczej szajki. Jednak mnie nie dostaniecie – mówiąc to, zaczął oddalać się w kierunku swojego pojazdu – Żadnych podejrzanych ruchów, albo ten król złodziei zginie! - dodał przykładając Marco zimną lufę do głowy – A z tego co się domyślam, cholernie zależy wam by go usadzić.
W oczach Sophie pojawiły się łzy. Mimo, iż uważała się, za twardą kobietę, nie potrafiła teraz w żaden sposób opanować płaczu. Ten mężczyzna, oddalał się właśnie z człowiekiem do którego nadal coś czuła. Z człowiekiem, który nie był w stanie sam sobie pomóc w tej chwili.
Marco coraz gorzej krwawił. Czerwona stróżka zamieniła się w ogromną plamę na koszulce. Był tak słaby, że praktycznie nie miał siły by zaingerować w jakikolwiek sposób. Nagle zauważył, że z budynku sądu ktoś wybiega. Ostatkami sił spojrzał w tamtym kierunku. To była ona, Mei. Za nią stała Emmanuele. Obydwie miały wymalowane przerażenie na twarzy.
Kiedy Colin zobaczył Li, obserwującą to wszystko, postanowił, że nie może tak po prostu patrzeć na jej cierpienie. Sam również nie chciał, by jego przyjaciel zniknął, zabrany przez jakiegoś oprycha. Był mu winien przysługę. A dokładnie ostatnie osiem lat. Porozglądał się by ocenić swoje szanse. Niewielkie, chociaż na celowniku miał go tylko jeden funkcjonariusz. Postanowił zaryzykować. Odliczył w myślach, od trzech do jednego i wskoczył w pobliskie krzaki.
- Jensen! - warknął policjant – Wracaj tu, bo nie zawaham się strzelić!
Lecz on nie słuchał. Szybko przebiegł między drzewami, po czym rzucił się na zdezorientowanego zamachowca. Spuszczona z oczu, pozostała trójka złodziei, poderwała się z ziemi i również wskoczyła w zarośla. Nagle padł kolejny strzał.
- Boże, Colin! - krzyknęła Mei, widząc jak brunet pada na ziemię.
Chłopak syknął z bólu raniony w nogę. Spojrzał do góry i ujrzał wycelowaną w siebie broń oprawcy. Zamknął oczy, czując, że to koniec. Wtedy usłyszał następny wystrzał. Ku swemu zdziwieniu, nie poczuł żadnego bólu. Rozszerzył powieki i spojrzał na leżące metr przed nim, ciało Sophie.



Osłoniła go kosztem życia, przyjmując na siebie kulę, która utkwiła w jej czaszce. Kałuża krwi stawała się z każda chwilą, coraz większa. Dziewczyna była martwa.
- Zabij kogoś jeszcze, a obiecuję ci, że strzelę, choćbym miał zginąć na służbie! - krzyknął funkcjonariusz – I przestanie mnie obchodzić życie Takedy!
Zamaskowany oprawca nie był zachwycony tym stanem rzeczy, a złodziej robił się coraz bledszy i zaczął tracić przytomność. Znaczyło to tylko jedno – śmierć zbliżała się do niego wielkimi krokami.
- Mój czas jest cenny – wycedził otwierając drzwi od samochodu – Takeda jest mi potrzebny żywy, a nie martwy – pchnął omdlałego Marco do kabiny pojazdu, po czym zatrzasnął drzwi, nie spuszczając ani na chwilę policjantów z oczu – Myślę, że i w tym przypadku macie podobne zdanie i pozwolicie mi odjechać.
- Nie ma mowy. Poddaj się, albo zginiesz!
- Nie tak prędko – mężczyzna podciągnął czarną bluzę, ukazując wszystkim ładunki wybuchowe – zdążę aktywować to cacuszko, nawet kiedy wystrzelisz. Będzie wielkie bum i wszystkich zgromadzonych, trafi szlag. A teraz pukawki w dół panowie! Albo posmakujecie C-4.

******************

- Czemu to wszystko musiało się wydarzyć?! To moja wina... Moja! - krzyczała Mei, zachodząc się płaczem – To ja zasłużyłam sobie na śmierć!
- Uspokój się Li – Emmanuele usiadła obok załamanej dziewczyny i zaczęła ją przytulać – To nie twoja wina, sama widziałaś, że ten człowiek nie miał żadnych skrupułów. Poza tym nie powinnaś tak szargać sobie nerwów, to niezdrowe kochana.
- Daj spokój Em... Mam swoje zdrowie daleko gdzieś. Gdybym miała więcej odwagi, wtedy kiedy powinnam, nie doszłoby do takiej sytuacji!
- Sama słyszałaś, że on chciał Marcusa żywego, więc myślę, że nie da mu umrzeć...
- Gdybym wiedziała to wcześniej... On groził mnie i mojej matce jeszcze jak byłam w szpitalu. Próbowałam się otrząsnąć po tym gwałcie... I wtedy zaczęły przychodzić wiadomości, że mam się pozbyć mojego faceta. Na początku myślałam, że to żart, ale kiedy lekarze wywinęli mi ten numer z ciążą...
- Eh... Właściwie to bardzo się zdziwiłam, kiedy cię zobaczyłam w sądzie. Nawet nie wiesz jak bardzo. Marco mówił mi, że straciłaś dziecko... i że sam musiał ci to powiedzieć. Nie wiedziałam co mam myśleć, kiedy ujrzałam cię z brzuchem...
Mei wzięła kilka głębokich wdechów by się uspokoić. Przetarła zapłakane oczy i spojrzała na koleżankę.



- Pamiętam, jakby to miało miejsce wczoraj.... To były początki czwartego miesiąca... A ja nie wiedziałam co się dzieje, kiedy on mi powiedział, że dziecka nie ma. Spojrzałam wtedy pod kołdrę i zobaczyłam, że moje maleństwo nadal tam jest... Brzuch wyglądał tak samo, jak przed tym, gdy zaczęłam tracić przytomność. Krzyczałam mu w twarz, że jest kłamcą. To było straszne. Nie zdawałam sobie wtedy sprawy, że jeden z lekarzy został przekupiony do tego wszystkiego. Nie rozumiem do tej pory, dlaczego komuś tak bardzo zależało na tym, by Marco myślał, że straciłam ciążę...
- Też tego nie rozumiem. Podobnie jak sytuacji, gdzie kazano ci go zostawić... - westchnęła Emanuele – Gdybym tylko wiedziała... Przecież wiesz, że się zmieniłam. Nie jestem tą wredną wiedźmą sprzed kilku lat, wyrosłam z wielu rzeczy... Dojrzałam. No i teraz mam wyrzuty sumienia.
- Em... Zdaję sobie sprawę, że gdybyś znała prawdę, to nie byłabyś teraz z Marco. I dobrze wiem, że się zmieniłaś, choć mojego ojca nadal nie umiesz do siebie przekonać. Ale myślę, że z czasem się ułoży... Teraz chcę tylko, żeby to wszystko się skończyło... Tak bardzo się o niego martwię.
- Wiem kochana, ja też się martwię... Cholernie mocno. Ale musimy być dobrej myśli.
- Tak... Niestety to nie takie proste – westchnęła Mei – Boże, jeszcze Colin wmieszał się w to wszystko i zabili Sophie... Nie przepadałyśmy za sobą, ale... boli mnie to, że nie żyje.
- Wiesz, eh, Marcus nigdy o niej nie wspominał. Nie odezwał się na jej temat ani słowem.
- Skoro on ci o niej nie powiedział, to ja tym bardziej tego nie zrobię. Wybacz, ale wiąże się z tym jedno bolesne wspomnienie, a nie chcę mówić o niej źle.
- Rozumiem. Ok, już o nic nie pytam – Emanuele uśmiechnęła się lekko.
- Dzięki.
- Jeśli chodzi natomiast o tego chłopaka, który był u mnie z Alią...
- Moja siostra była u ciebie z Colinem? - zdziwiła się Mei, przerywając koleżance wypowiedź.
- No tak, to na pewno był ten sam czarnowłosy mężczyzna, który został postrzelony, próbując ratować Marcusa...
- Myślałam, że pojechał sam... Kurcze, ta smarkula musi wszędzie wsadzić swój nos.
- Nie wiń jej. Przecież się spotykają, więc chciała przy nim być.
- Wiem, że się spotykają i szczerze mówiąc nie mam nic przeciwko. Po prostu odnoszę wrażenie, że Alia jest trochę pod jego wpływem. Chyba się w nim zadurzyła po uszy.
- To przystojny facet, więc się nie dziw. Poza tym myślę, że to on jest pod jej wpływem. Kiedy była z nim wczoraj, zaskoczyło mnie, że praktycznie w ogóle go nie słuchała. On ją upominał, a ona dalej swoje. Mnie się osobiście wydaje, że twoja siostra dobrze się bawi, a Colin, chyba traktuje to bardziej poważnie.
- Daj spokój, to nie możliwe. Ja bym powiedziała, że jest na odwrót.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Po chwili do środka wszedł ojciec Mei. Jego mina świadczyła o tym, że nie ma nic dobrego do powiedzenia.
- I jak panie Temperton? - spytała Emanuele – Wiadomo już coś w sprawie Marcusa?
- Niestety – westchnął – Wszystkie numery z których ten szantażysta pisał groźby, są nieaktywne – dodał po czym spojrzał na swoją córkę z troską – Dziecko moje, dlaczego wcześniej nie powiedziałaś co się dzieje? Ja byłem cały czas przekonany, że ty nie chcesz zeznawać, bo chodzi o ciążę... Gdybym wiedział kilkanaście dni przed rozprawą, to może jeszcze byłbym coś w stanie zrobić, a tak... dowiedziałem się praktycznie w ostatniej chwili, gdy już jechaliśmy do sądu. Przykro mi, że moja własna córka straciła do mnie zaufanie - dodał siadając na kanapie.
- Tato proszę cię... Ja wiem, że źle zrobiłam... - rozpłakała się z powrotem – Pomóż, proszę cię...
- Robię wszystko co mogę, ale moje możliwości są ograniczone. Policja również chce dorwać tego człowieka, który postrzelił Marco, ale dobrze wiesz, że nawet jeśli go złapią, to i Takeda trafi za kratki. I to być może na długie lata, choć bardzo bym tego nie chciał.
- Ale więzienie, to nie to samo co śmierć. Stamtąd jeszcze da się go wyciągnąć, a w drugim przypadku nie ma już odwrotu – powiedziała spoglądając na ojca.
- Wiem dziecko, wiem – westchnął – Zobaczę czy coś jeszcze mogę wskórać.
- Tato... A co z Colinem?



- Przykro mi moja droga, ale zaraz po tym jak będzie w stanie wyjść ze szpitala, trafi za kratki. Dowiedziałem się, że pilnują go strażnicy, a z tak postrzeloną nogą, raczej żaden człowiek nie jest w stanie uciec.
- Może chociaż w jego przypadku, da się coś zrobić – czarnowłosa spojrzała na ojca – To dobry chłopak...
- Postaram się, ale nie obiecuję, że moje znajomości mogą pomóc.
- Dziękuję tato.
- Odpoczywaj moje dziecko i staraj się nie denerwować – odrzekł, po czym wstał i udał się do wyjścia.
Kiedy za siwowłosym staruszkiem zamknęły się drzwi, w telefonie Mei rozbrzmiał dźwięk dzwonka, oznajmiającego smsa. Dziewczyna złapała za aparat i zaczęła nerwowo wciskać przyciski na klawiaturze, by odczytać wiadomość.
- Li, spokojnie – Emanuele starała się opanować rozdygotaną czarnowłosą.
- Ty to przeczytaj, ja nie mam odwagi – odrzekła, podając komórkę koleżance.
- Boże... - w oczach Lambertównej pojawiło się przerażenie, gdy tylko otworzyła wiadomość.
Widząc reakcję znajomej, Mei spoglądnęła na ekran telefonu. To co zobaczyła, sprawiło, że przestraszyła się jeszcze bardziej. Na małym monitorze widniało zdjęcie Marco, przywiązanego do krzesła, a pod nim podpis: „Nie próbuj po raz kolejny, zeznawać przeciwko Dantemu. Jeśli to zrobisz, spodziewaj się, że Marco zginie. To moje ostatnie ostrzeżenie.”

**************************

Leżący na szpitalnym łóżku Colin, nie odrywał wzroku od sufitu. Gapił się tak od kilku godzin, rozmyślając o tym co się niedawno wydarzyło. Doskonale zdawał sobie sprawę, że kiedy opuści to miejsce, trafi do więzienia. Postawiono mu już wszystkie zarzuty, jakie tylko można postawić złodziejowi z tak bogatą przestępczą przeszłością. Okradł wraz ze swoją paczką, tylu wpływowych ludzi, iż musiałby się zdarzyć cud, żeby udało mu się uniknąć pudła. Uciec stąd nie mógł, bo nie dałby rady zrobić tego na jednej nodze. Na dodatek przy takiej obstawie strażników, stało się to kompletnie nie możliwe. Przewrócił obolałe ciało na bok z grymasem bólu na twarzy. Nie mógł uwierzyć, że Sophie nie żyła. Poświęciła swoje życie, ratując jego żywot. W żaden sposób nie umiał tego zrozumieć. Przecież nie musiała tego robić... Brunet wyobraził sobie, co musiał czuć teraz jej brat. Widział śmierć swojej siostry na własne oczy i nie mógł uczynić nic, by ją uratować. Taka niemoc to najgorsze co może spotkać człowieka.
Jedyne co wydało mu się pozytywne w tej całej sytuacji, to fakt, że Juri i Seth uciekli. Chociaż im udało się wywinąć, w tym cholernym zamieszaniu jakie powstało pod budynkiem. Gdy ten zamaskowany facet pokazał policji, jaką niespodziankę ma pod koszulką, od razu puścili go wolno. Co za tchórze. Colin zaczął się zastanawiać kim mógł być ten gość, który strzelił do Marco. Dobrze zbudowany, ciemne, długie, splecione w warkocz włosy... Nikt konkretny nie przychodził mu na myśl. Żaden znany mu przestępca, nie przypominał tego szaleńca. No bo jak tu nazwać kogoś, kto bez mrugnięcia okiem strzela do ludzi? Trzeba nie mieć sumienia, żeby zabijać w tak bezduszny sposób. Brunet z powrotem położył się na plecy. Noga cholernie mu dokuczała, przez co nie mógł uleżeć w jednej pozycji, przez dłuższą chwilę. Sylwetka człowieka spod budynku, wciąż wyświetlała mu się przed oczami. „Ku*wa, stary trzymaj się tam, chłopaki na pewno cię wyciągną”, pomyślał, nie mogąc ogarnąć tego, co stało się z jego przyjacielem. Kilkakrotnie przetarł dłońmi po twarzy, by rozgonić niepotrzebne myśli i skupił się nad postacią faceta z warkoczem. Zaczął rozglądać się po sali, za czymś, co mogłoby mu pomóc, naprowadzić go na jakikolwiek ślad. Kiedy spojrzał na mały telewizor, stojący w rogu pokoju, dostał niemalże natychmiastowego oświecenia. Dosyć niedawno, gdy miał spotkać się z Alią, w jednym z barów w Bruegel, oglądał wiadomości gdzie pokazywali szajkę przestępców, specjalizującą się w wyłudzaniu pieniędzy i porwaniach. Mógłby przysiądz, że twarz tego faceta pojawiła się na szklanym ekranie. Tylko, że nie przywiązywał wtedy do tego zbytniej uwagi, gdyż całe jego zainteresowanie opierało się na blondwłosej ślicznotce... No właśnie, co będzie z Alią?
Teraz wszystko się skomplikowało. Zaczął żałować, że nie powiedział jej w aucie tego co chciał. A może to jednak i lepiej, że tego nie zrobił? Teraz i tak pójdzie siedzieć, więc nie ma najmniejszych szans na to, że zobaczy ją w najbliższym czasie. Kiedy zdał sobie z tego sprawę, momentalnie posmutniał. Z każdym dniem, z każdym spotkaniem, ta nastolatka stawała się dla niego coraz bardziej ważna. Wystarczyło, że zamykał oczy i od razu widział jej śliczną buzię.



Na początku wmawiał sobie, że to nic szczególnego, że nigdy jej nie pokocha. A jednak stało się inaczej. Był tak zakochany, iż przyszłe życie bez niej, straciło dla niego sens. Wiedział, że stanie się szare i ponure. Przy niej, znikały wszystkie smutki, a świat wyglądał jak kolorowa karuzela, na którą wsiadał, by zapomnieć o problemach. Gdyby tylko mógł jej powiedzieć, jak bardzo ją kocha...

************************
__________________
Mój profil na WATTPAD

Ostatnio edytowane przez rudzielec : 24.05.2011 - 20:25
rudzielec jest offline   Odpowiedź z Cytatem