View Single Post
stare 27.10.2012, 23:57   #144
Myrtek
 
Avatar Myrtek
 
Zarejestrowany: 07.01.2012
Skąd: Kotlina rozpusty
Wiek: 25
Płeć: Kobieta
Postów: 569
Reputacja: 15
Domyślnie Odp: Moonlight Falls by myrtek




Odcinek 3 "Zdarzenie"


Cholerny budzik. Nieustannie dzwonił, nie rozumiejąc, że nie miałam najmniejszej ochoty rozstać się z łóżkiem. Próbowałam poczekać, dopóki zaprzestanie uciążliwie brzęczeć, ale nie wytrzymałam. Energicznym ruchem wysunęłam się spod kołdry, wyciągnęłam rękę i wreszcie wyczuwszy go, rzuciłam nim gdzieś w kąt pokoju. Usłyszałam dźwięk rozpadającego się przedmiotu i zadowolona z siebie z powrotem zapadłam w sen. Kij, że musiałam kupić nowy. Przynajmniej przestał dzwonić.




Tylko nie to. Po kilkunastu minutach od zniszczenia urządzenia, zorientowałam się, że za kilka minut rozpoczynają się lekcje. Jak oparzona wystrzeliłam z pokoju. Robiłam kilka rzeczy jednocześnie. Jedną ręką czesałam włosy, drugą myłam zęby, zaś skarpety zakładałam wyłącznie za pomocą nóg.
Wręcz wyleciałam na zewnątrz, zapominając w pośpiechu o zjedzeniu śniadania. Wgramoliłam się do wozu i myślałam, że mnie szlag trafi. Nie wiadomo z jakich przyczyn, samochód nie chciał odpalić. Zawarkotał chwilę, lecz silnik ponownie zgasł. Bez chwili namysłu, wściekła i głodna, pobiegłam ile sił w nogach. Jedynym plusem było to, że się wyspałam.








Z impetem wpadłam do klasy, dysząc astmatycznie. Przykułam uwagę wszystkich znajdujących się w pomieszczeniu. Pochylając się, oparłam ręce na udach, by łatwiej mi było oddychać. Zobaczyłam przed sobą różowe pantofelki.
- Faye, co ty wyrabiasz? - zapytała Grace, zdziwiona moim wielkim wejściem.
Spojrzałam na nią jak na kretynkę.
- Wkurzona dzwonieniem budzika, wyrzuciłam go i ponownie poszłam w kimono. Okazało się, że jestem niemal spóźniona, więc biegałam po domu jak opętana. Później jeszcze auto nie chciało zapalić, więc... - wytłumaczyłam jednym tchem.
- Ale...ale pan Johnson jest na olimpiadzie matematycznej. Mamy zastępstwo. - ostrożnie wyjaśniła, widząc moją zdziczałą posturę.
Upadłam na kolana, wznosząc ręce ku sufitowi.
- Dziękuję - szeptałam fanatycznie, przymykając powieki.








Chyba Grace zmieniła zdanie na mój temat. Zanim coś powiedziała, wahała się przez chwilę, obawiając się mojej reakcji. Uważała mnie chyba za wariatkę.
Tego dnia panowało istne piekło. Gdyby nie dostęp do bieżącej, zimnej wody, zemdlałabym. Nikt nie spodziewał się takiej patelni. Podczas zajęć chłodziliśmy się papierowymi wachlarzami. Z łazienki powstał basen, gdyż w czasie przerw uczniowie polewali się wzajemnie wodą. Wuefiści byli na tyle wyrozumiali i użyczyli nam stroje, które jak na razie nie były nikomu potrzebne.
Ostatkiem sił, klejąc się od potu, przeszłam do sali gimnastycznej. Tym razem byłam jedną w pierwszych przybyłych na miejsce. Wspólnie zaczekaliśmy na resztę i zabraliśmy się do roboty. Tam i ówdzie pomagałam coś wyciąć czy skleić. Dzięki temu poznałam kilka naprawdę miłych osób.




Wśród nas, znajdował się tylko jeden pierwszoklasista, blondyn imieniem Louis. Świetnie się dogadywaliśmy, ponieważ dla nas obojga wszystko było nowe. Po chwili rozluźnił się i odkryłam, że niezły z niego kawalarz. Nasz gromki śmiech, spowodowany kolejnym żartem, przerwał trzask. Wszyscy ucichli i zapanowała grobowa cisza. Każdy skupił wzrok na drzwiach. A jednak, przyszedł. Patrzył na nas podejrzliwie. Westchnęłam głęboko i ruszyłam w jego stronę. Cztery pary oczu bacznie śledziły każdy mój ruch. Dziś jego rysy twarzy wydawały się łagodniejsze. Dopiero teraz, przyjrzawszy się można było dostrzec, iż mimo swoich barów, prezentuje się niezwykle delikatnie i naturalnie. Czuł się nieswojo stojąc ze mną twarzą w twarz.
- Co mam robić, kierowniczko Fell? - zapytał dziarsko.
- Faye - poprawiłam, pozwalając kącikom ust się unieść.








Tym razem humor mu sprzyjał. Naprawdę uczciwie pracował i pomagał przenosić ciężkie rekwizyty oraz smarować papierowe łańcuchy klejem. Byłam zdumiona tak pozytywną zmianą.
Ostatniego dnia cała ekipa wzięła się do roboty i solidnie harowała. W końcu nastał piątek, więc marzeniem każdego było oficjalne rozpoczęcie weekendu.
Pot leciał mi z czoła ciurkiem. Gdy nikt nie patrzył, podwijałam bluzkę, by otrzeć nią twarz.
Louis chcąc zaimponować starszakom, na swój koszt kupił nam zgrzewkę wody mineralnej. Jedni się nią polewali, a pozostali wziąwszy kilka łyków odstawiali je, by zachować trochę na później. Damien mimo, iż po treningu wziął prysznic, również był cały mokry. Dlatego też zdjął koszulkę. Szatynka szturchnęła mnie, sama rozdziawiając usta. Obróciłam się niechętnie i otworzyłam szerzej oczy. Uśmiechnęłyśmy się z koleżanką porozumiewawczo.
Po chwili zdzieliłam po głowie Hope, by zamiast bezwstydnie gapić się na półnagiego chłopaka, zajęła się marszczeniem bibuły na sztuczną palmę. Sama zaś ukradkiem zerkałam na mojego partnera. To było silniejsze ode mnie. Zresztą wolałam oglądać jego niż planować, gdzie ustawić ogromną, niestabilną roślinę.












Sala była już prawie gotowa. Zostało nam tylko powiesić ozdobne łańcuchy na wysoko umieszczone światła ścienne. Rozejrzałam się po pomieszczeniu.
- Gdzie drabina? - zdziwiłam się.
Wznieśli ramiona, patrząc po sobie. Uderzyłam się w czoło. Co za kołki. Jak można zapomnieć o czymś takim? Usłyszałam szmer i nieprzyjemny zgrzyt. Obok mnie pojawiła się drabina. Niestety niewystarczająco wysoka.
- Nie było niczego innego? - nie dowierzałam.
Najmłodszy z ekipy pokiwał przecząco głową. Ktoś za mną ciężko westchnął. Podszedł powoli i odrzekł:
- Podniosę cię.
Uniosłam jedną brew.
- Nie, coś wymyślimy.
Przechylił głowę, robiąc minę pełną dezaprobaty.





Widząc, że nie żartuje, zgodziłam się niechętnie. Uniosłam nogę by mnie podsadził, ale zaprotestował. Obawiałam się, że nie da rady podnieść ponad pięćdziesięciokilogramowej dziewczyny, jednak patrząc na jego mięśnie, mój strach odszedł w zapomnienie. Dopiero teraz zauważyłam, że wraz z Damienem jesteśmy w centrum zainteresowania. Zwróciłam uwagę ekipie i zbliżyłam się do chłopaka. Poczułam się trochę niezręcznie, gdy ujął mnie w talii. Chwyciłam mocniej łańcuch, by nie wypadł mi z rąk. Po odliczeniu do trzech, podrzucił mnie i złapał za kostki tak, bym stała na jego ramionach. Mimo bycia w niezbyt stabilnej pozycji, czułam się jakbym stała na podłodze. W jego żelaznym, pewnym uścisku, byłam bezpieczna.



Kątem oka sprawdzałam czy nie jest aby zmęczony i nie runę przez niego na ziemię. W ogóle nie okazywał słabości. Moja własna, przenośna drabina. Doskonale mi szło. Dość zgrabnie i szybko mocowałam ozdobę, poprawiając ją w międzyczasie. Oparłam się jedną ręką o ścianę, by mieć łatwiejszy dostęp do haczyka przy lampie. Był zbyt schowany. Sznur uporczywie nie chciał się zaczepić. Coraz bardziej nerwowo próbowałam zamocować łańcuch o hak, lecz z marnym skutkiem. Przechyliłam się w przód i straciłam równowagę. Zanim spadłam, zdążyłam zawiesić łańcuch. Bałam się, że może się spełnić moja największa obawa. Nie chciałam sobie czegoś złamać. W ostatnim momencie złapał mnie Damien, ratując mnie od bolesnego upadku. Wpadłam mu prosto w ramiona. Wyglądaliśmy niczym kochankowie podczas romantycznej sceny.
Poczułam, jak się czerwienię. Stanowczo za długo tkwiliśmy w tej pozycji, choć może trwało to znacznie krócej niż mi się wydawało. Zarumieniona spuściłam wzrok. Postawił mnie delikatnie i ponownie ujął w talii. Obyłoby się bez tego gestu. Kolejna wstydliwa dla mnie sytuacja. Patrzył na mnie jak na bezbronne zwierze. W tej chwili tak się właśnie czułam.




W mgnieniu oka odsunął się ode mnie. Zachował się jak aktor, który dowiedziawszy się o wyłączeniu kamery, przestaje grać. Tego popołudnia, wszystkie oczy znów były zwrócone na nas. Podziękowałam mu i szybkim krokiem odeszłam od niego. Od ilości wrażeń strasznie zaschło mi w gardle.






Po tym incydencie skończyliśmy robotę. Całą grupką stanęliśmy na środku sali, podziwiając efekty naszej ciężkiej pracy. Byłam pod wrażeniem. Scena zapełniona nie tylko imitacjami tropikalnych roślin, ale i wycinankami z tymże motywem. Lampiony z papieru oświecające ją ciepłym, przyjemnym światłem, łańcuchy zdobiące ściany pomieszczenia oraz mnóstwo, mnóstwo kolorowych serpentyn i konfetti, nadały smutnej sali niepowtarzalny, rajski klimat. Gdzieś w rogu umieszczono zielone i czerwone wypchane papużki. Przetarte już drabinki zasłonięto dziesiątkami papierowych lian oraz szarą, pozgniataną bibułą udającą skały. Nie zabrakło również wielobarwnych kwiatów przyczepionych do każdej płaszczyzny sali gimnastycznej.








Zbędne materiały zanieśliśmy do schowka, zaś te bezużyteczne, pozostałe ścinki, wyrzuciliśmy do kosza. Przed głównym wejściem szkoły, gratulowaliśmy sobie teatralne wspaniałej roboty. Następnie każdy poszedł w swoją stronę, tylko ja zostałam na moment, by podjąć decyzję czym wrócić do domu. Damien udał się za szkołę. Wychyliłam się zza budynku, by móc śledzić jego poczynania. Wydawało mi się, że zmierza w tamtym kierunki, bo ma po prostu bliżej do swojego mieszkania. Myliłam się. Usiadł na trybunach, wpatrując się coraz ciemniejsze niebo. Bardzo ciekawiło mnie, co go trapiło. Z zamyślenia wyrwał mnie czyjś serdeczny głos. Przerzuciłam wzrok na Louisa.
- Gdzie mieszkasz? - spytał, próbując ukryć swój entuzjazm zastając mnie.
- Na Lawendowej - odpowiedziałam krótko.
Rozpromienił się.
- Mogę cię odprowadzić? Mieszkam niedaleko.
- Jak bardzo? - obawiałam się, że może być moim bliskim sąsiadem. Miły z niego chłopak, ale zapewne chciałby spędzać ze mną wiele czasu.
- Jedną ulicę dalej.
Zgodziłam się. Przynajmniej miałam towarzystwo, a niebo szarzało się coraz bardziej. Zerknęłam w stronę trybunów, lecz te były puste. Chłopak trajkotał przez całą drogę, ale niezbyt byłam zainteresowana. Czasem pokiwałam głową, okazywałam oburzenie, byle nie zauważył mojego braku uwagi. Myślami byłam zupełnie gdzie indziej - w silnych ramionach Damiena.












___________________________
Ważne: Klikając na logo "MF" usłyszycie motyw muzyczny mojego ojsg. Oceniać możecie też jego wybór.

Ostatnio edytowane przez Myrtek : 02.11.2012 - 14:30
Myrtek jest offline   Odpowiedź z Cytatem