View Single Post
stare 03.11.2012, 21:37   #173
Myrtek
 
Avatar Myrtek
 
Zarejestrowany: 07.01.2012
Skąd: Kotlina rozpusty
Wiek: 25
Płeć: Kobieta
Postów: 569
Reputacja: 15
Domyślnie Odp: Moonlight Falls by myrtek

~A kto powiedział, że Damien jest wilkołakiem? Może po prostu światło odbiło się od jego oczu? :>
~Damien jest stworzony z Roberta
~Będziecie miały jeszcze wiele okazji, by zobaczyć klatę Damiena
~Baaardzo cieszę się, że Moonlight Falls tak bardzo wam przypadł do gustu! Co powiecie na to, że są to jedne ze słabszych odcinków?





Odcinek 4 "Nadbagaż"


Sobota, czyli początek weekendu. Dwudniowy odpoczynek od zmartwień i chwilowe wytchnienie od szarej rzeczywistości. Jedni ten czas spędzają w gronie najbliższych, inni szaleją z przyjaciółmi. Są też tacy, którzy depresyjnie topią smutki w alkoholu lub sięgają po używki. Istnieją również samotnicy, skazani na świętowanie w swoim własnym towarzystwie. Nieważne czy z własnej woli czy w skutek popełnionych wcześniej błędów. Dla nich, słowo "weekend" nie kojarzy się z żadnym szczególnym wydarzeniem. Mnie tak.






Usiadłam przy kuchennym stole, wpatrując się nieobecnym wzrokiem w jakiś punkt. Gdy babcia weszła do pomieszczenia, ocknęłam się trochę za późno, bo zauważyła co robię.
- Faye - zaczęła zmęczona, ponieważ kilka minut wcześniej wstała z łóżka.
- Wiem. - szepnęłam przenosząc wzrok na nią. Rozczochrane, siwe włosy i podkrążone oczy, były oznakami nieprzespanej nocy.
- Babciu, źle spałaś? - zmieniłam temat. Próbując okazać jakiekolwiek emocje, podniosłam się delikatnie i błądziłam łyżką w misce z płatkami i mlekiem.
- Przez całą noc jakiś wilk z wścieklizną wył do księżyca i skowyczał. Myślałam, że pobiegnę do tego lasu i dzięki strzelbie dziadka, basior ostatni raz zaskomle. - odpowiedziała ziewając. Zorientowała się jednak, dlaczego spytałam. Na jej ustach pojawił się delikatny łuk i wstała, by mnie przytulić.
- Dziecko, rozumiem przez co przechodzisz, ale nie mogę patrzeć jak cierpisz.
Ujęłam jej rękę, opierając policzek o jedwabny materiał szlafroka.
- Dam sobie radę. - przyrzekłam, choć sama w to wątpiłam.




Cały przedpołudnie spędziłam na sprzątaniu domu i pielęgnowaniu ogrodu. Przynajmniej miałam zajęcie, które odwróciło moją uwagę od bolesnych wspomnień. Gdyby nie szkoła, tkwiłabym zamknięta w swoim pokoju, dozgonnie pogrążona w rozpaczy. To było tak niedawno, niespełna trzy miesiące temu. Jednak jako, że jestem już prawie dorosłą kobietą, nie mogę płakać jak małe dziecko, choć w głębi duszy pragnęłam. Niezbyt przepadałam za okazywaniem słabości. Nie chciałam robić z siebie ofiary. Musiałam szybko stanąć na nogi i dalej funkcjonować w społeczeństwie. Przede mną całe życie. Powinnam pokazać innym, że jestem silna, ale czy naprawdę taka jestem?
Odważyłam się spojrzeć na naszą rodzinną fotografię, zrobioną tuż po zakończeniu drugiej klasy liceum. Rodzice chcieli uwiecznić chwilę radości z mojego wysokiego wyniku i otrzymania stypendium za dobre oceny. Pamiętam, jak długo robiono to zdjęcie. Szczęśliwsi niż ja sama z własnego sukcesu, nie potrafili ustać w jednym miejscu. Przejechałam palcem po lekko rozmazanej ręce ojca. Wahał się wtedy czy położyć dłoń na moim ramieniu czy schować ją do kieszeni. Zostałam też wycałowana za wszystkie czasy. Moje policzki były całe różowe od szminki mamy. Wspominając to, rozpłakałam się. Szlochałam do poduszki, by babcia nie usłyszała mnie i nie wtargnęła do pokoju.






Usłyszałam pukanie do drzwi, jednak zignorowałam je, ponieważ babcia właśnie szła otworzyć. Po chwili moich uszu dobiegło wołanie z dołu.
- Faye, ktoś do ciebie!
Zerwałam się na równe nogi. Nie spodziewałam się jego wizyty. Może sam chciał mi wszystko wyjaśnić wiedząc, że jego zachowanie zdezorientowało mnie do reszty? Tylko skąd on znał mój adres? Gdy stanęłam u szczytu schodów, mina mi zrzedła. Zeszłam niechętnie do gościa. Babcia machinalnie odsunęła się, obdarowała mnie przelotnym uśmiechem i wróciła do przerwanego zajęcia.
- Cześć - przywitałam się z Louisem, wyraźnie niezadowolona jego odwiedzinami.
Odpowiedział mi, tyle że bardziej pogodnie.
- Słyszałem, że wóz ci nawalił. - powiedział, wyjaśniając powód wizyty. No cóż, trudno było nie usłyszeć mojego wtargnięcia do szkoły w piątek. - Mój kuzyn, Henry, ma warsztat samochodowy i zgodził się naprawić twoje auto. Załatwiłem ci sporą zniżkę.
Dziękowałam, że w ogóle przypomniał mi o usterce. Zapewne dopiero rano zorientowałabym się, że znów czeka mnie długi spacer. Byłam ciekawa, czego nagadał Henry'emu, iż ten postanowił przywrócić mój samochód do stanu używalności za symboliczną opłatą. Pewnie przedstawił mnie w innym świetle, zupełnie różniącym się od rzeczywistości. Uszczęśliwiłam się niezmiernie, że nie będę musiała pokonać drogi do szkoły na piechotę, ale równocześnie świadoma nowego długu na koncie.




- Nie wiem, jak ci się odwdzięczę.
- Och, nie ma problemu. Przecież przyjaciele powinni sobie pomagać, prawda? - odparł radośnie.
Wyraźnie mi ulżyło. Wykreśliłam choć jeden dług z listy. Jeśli wszystko będzie szło w takim tempie, zamiast być na minusie, szybko się wzbogacę.
Umówiliśmy się, że po obiedzie jego kuzyn odholuje moje auto do warsztatu, oddalonego o jakieś cztery kilometry. Zgodziłam się również na zostanie tam do wieczora, co za tym idzie, nieświadomie podpisałam na siebie wyrok śmierci - spędzenie czasu wyłącznie z Louisem.
Nic nie miałam do tego chłopaka, ale czułam, że mu się podobam, a ukrywanie tego wcale mu nie wychodziło. Był to dla mnie dyskomfort.
Do dwudziestej trzydzieści, czyli przez bite pięć godzin spędzaliśmy czas spacerując i przyglądając się pracy jego kuzyna. Na pozór rozmawialiśmy o typowych błahostkach - naszych ulubionych kolorach, potrawach oraz o tym, czego nie lubimy.
Często odpowiadałam zgodnie z prawdą, jednak czasem starałam się mówić wymijająco. Dobrze, że to popołudnie szybko minęło. Jedynym plusem tego dnia, było spędzenie go w czyimś towarzystwie. Przynajmniej nie musiałam przełączać beznamiętnie kanałów, tak naprawdę nie patrząc w ogóle w ekran telewizora.
Moje autko niestety nie zostało naprawione. Nastąpiła jakaś usterka silnika, na tyle poważna, że usunięcie jej wymaga więcej czasu. Henry obiecał, iż dokończy go jutro i już w poniedziałek będzie w pełni sprawny.
Blondyn zaś, okazał się na tyle uparty, że postanowił odprowadzić mnie pod same drzwi. Może to i lepiej, bo gdy niebo ciemnieje, zaczyna się robić niebezpiecznie, nawet w tak spokojnym mieście. Choć czy chłopak wątłej postury dałby radę obronić mnie przed ewentualnym zagrożeniem? Wątpiłam w to.


Gdy miałam już dotknąć klamki, odezwał się.
- Wiem, że trochę późno się obudziłem, ale czy zechciałabyś pójść ze mn...- gdy zorientowałam się co ma na myśli, natychmiast mu przerwałam.
- Nie mogę. Babcia poprosiła mnie, bym pomogła jej w ogródku. - powiedziałam szybko.
- Nie może to zaczekać? - zapytał niemal błagalnym tonem.
- Nie. - odparowałam, starając się wymyśleć jakieś wytłumaczenie. - To ostatnia okazja, by zebrać truskawki.
- Czy czasem nie zrywa się ich w środku lata? - zrobił się podejrzliwy.
- To...to inna odmiana, późnoletnia-wschodnioeuropejska. - miałam nadzieję, że połknie haczyk.
Najwyraźniej nie poczuł się przekonany, ale chyba mi uwierzył. Staliśmy tak przez kilka sekund w ciszy, aż delikatnie przybliżył swą twarz do mojej. Natychmiast odsunęłam się, rzucając szybko "dobranoc" i schowałam się za drzwiami. Dobrze, że zdążyłam w ostatniej chwili uniknąć pocałunki.




- Nie idziesz na bal? Przecież tyle czasu spędziłaś nad przygotowaniami. - odezwała się babcia. Najwidoczniej wszystkiemu się przysłuchiwała. Gumowe ucho.
- Idę - odpowiedziałam bez namysłu.
- Ale przed chwilą... - nie dokończyła, ponieważ zrozumiała moje intencje. - Faye, tak nie wolno robić! Ten chłopiec wydaje się naprawdę miły. - skarciła mnie, oburzona moją niegrzecznością. Gdy zmroziłam ją wzrokiem, zdała sobie sprawę z powodu moich poczynań. Po prostu chłopak zadurzył się we mnie, tyle że bez wzajemności.


Tego dnia w szkole panował istny chaos. Wszyscy z wyjątkiem mnie, wzajemnie nakręcali się przed wieczornym wydarzeniem. Niektórzy nawet piszczeli z podniecenia. Nauczyciele niezadowoleni z postawy podopiecznych próbowali uspokoić ich, niestety z marnym skutkiem. Chyba tylko jako jedyna nie zamierzałam zaszczycić pozostałych swoją obecnością. Nie tylko swoim zachowaniem doprowadzili mnie do białej gorączki. Za każdym razem gdy mówiłam, że nie wybieram się na bal, próbowali mnie za wszelką cenę przekonać do zmiany decyzji. Czułam jak z moich uszu wydostaje się para z głośnym gwizdem.
Unikanie Louisa jeszcze bardziej zmaltretowało mój nastrój. Na przerwach czaiłam się za rogami, uważając na każdy swój ruch. Poczułam ulgę, przypominając sobie, że nie był z mojego rocznika. Tego by jeszcze brakowało, gdybym musiała chodzić z nim na lekcje.
(przepraszam, że zapomniałam zrobić zdjęcie czającej się za szafką Faye. )


Pozostałą część dnia spędziłam w jadalni odrabiając lekcję i ucząc się. Miałam ambicje osiągnąć średnią wyższą od tej w ubiegłym roku. W dążeniu do uprawnionego celu nie miałam przed sobą żadnych przeszkód.
Nic jednak nie trwa wiecznie. Zegar jakby stanął. Mimo, że specjalnie przeciągałam czas rozwiązywania zadań, tarcza wciąż wskazywała wczesne godziny wieczorne. Nie miałam pojęcia co robić. Nagle zadzwonił telefon. Niedobrze - padł akumulator i nie było możliwości uratowania go. Zakup nowego kosztowałby mnie krocie. Niestety, wizja szybkiego wzbogacenia się była aż nadto optymistyczna. Henry zrozumiał moją sytuację i zaproponował przechówek samochodu do czasu, aż uzbieram wyznaczoną sumę albo aż kopsnie się mu jeden. Kiedy chciał już zakończyć rozmowę, zapytałam nieśmiało czy Louis czasem nie postanowił wybrać się na imprezę. Coś obiło mu się o uszy, że zaprosił kuzynkę, ale nie był pewien co do tej nowiny. Tu wszelkie plotki roznoszą się w niesamowitym tempie, aczkolwiek działają na podstawie głuchego telefonu. Równie dobrze mógł właśnie leżeć na kanapie.



Babcia znów zasnęła o ósmej. Główkowałam, czym ona mogła być zmęczona. Starość, nie radość.
Włożyłam jedną z niewielu sukienek, przeczesałam dokładnie włosy i zostawiłam na komódce karteczkę z informacją, żeby w razie apokalipsy wiedziała, gdzie mnie szukać. Asortyment mojej szafy to głównie jeansy i koszule. Zdecydowanie preferowałam sportowy, wygodny ubiór od bycia glamour. Zawiązałam porządnie sznurowadła wygodnych trampek i ruszyłam do szkoły. Doskonale wiedziałam, że mój aktualny ubiór ma się nijak do tematyki balu, lecz miałam zamiar zabawić tylko chwilę. Zorientować się czy moja ciężka praca poszła na marne. Wręcz przeciwnie. Kolejka po stemple w kształcie palm, ciągnęła się na kilkanaście metrów od drzwi. Jeden z nauczycieli sprawujących zadanie ochrony, nie chciał ostemplować nadgarstka pewnego chłopaka upierając się, że ten nie należy do uczniów naszej szkoły. Mimo, iż uczęszczałam tu zaledwie kila dni, doskonale zapoznałam się w mapką szkoły. Udałam się do tylnego wejścia sali gimnastycznej. Próbowałam wtopić się w otoczenie, jednak zbyt różniłam się od ludzi ubranych w przewiewne sukienki z motywami kwiatów oraz kokosy nietrzymające się na piersiach.
Efekt prac był zadowalający. Dumna z siebie sączyłam obrzydliwie słodki poncz, przyglądając się pozostałym. Jakiś typek przytaszczył ze sobą obdartą deskę surfingową, która służyła mu za dość uporczywą ozdobę. Gdy wkroczył na parkiet, by zatańczyć z zafascynowaną jego osobą dziewuchą, ktoś po cichutku zajumał specyficzny dodatek i pognał w stronę wyjścia. Złodziej wrócił po chwili, odstawiając na miejsce uszkodzoną przez siebie deskę, choć był to nie lada wyczyn, aby utrzymać w całości rozpadający się sprzęt sportowy.
Spędziłam jeszcze kilka minut na sali, lecz w końcu udałam się w stronę wyjścia w celu opuszczenia imprezy.
"Byłam i widziałam - tyle na dziś."






Gdy znalazłam się na zewnątrz, wreszcie odetchnęłam świeżym powietrzem. Rozejrzałam się wokoło i zaintrygował mnie pewien kształt. Mniej więcej osiem metrów ode mnie stał pogromca szos hollywoodzkich produkcji z lat dziewięćdziesiątych. Zauważyłam coś, a raczej kogoś. O matową maskę w kolorze zgniłej zieleni opierał się mężczyzna. Zrobiłam kilka kroków w jego stronę. Dopiero teraz blask pobliskiej latarni oświetlił jego twarz. W mroku wydawała się jeszcze powabniejsza niż za dnia. Właściciel epokowego pojazdu również nie ubrał się stosownie co do okazji.
- Wolę wdychać wilgotne, rześkie powietrze niż przebywać w tamtym zaduchu. - odpowiedział Damien na moje nieme pytanie "co tutaj robi".




Zaszurałam butem o asfalt, gdyż nie miałam odwagi wyrzucić z siebie tego, co trapiło mnie przez cały weekend. Podniósł jedną brew, lecz potrząsnął delikatnie głową i znów przybrał wyluzowaną pozę.
- Ponoć na razie nie masz czym jeździć - spytał retorycznie, mimo to przytaknęłam. Spojrzał w niebo. - Głupotą jest zatem chodzenie samotnie o tak późnej porze.
- Czyli jestem idiotką - prychnęłam, zakładając ręce na piersiach. Uśmiechnął się łobuzersko, bo droczenie się ze mną najwyraźniej sprawiało mu frajdę, lecz widząc, że mam zamiar odejść, zmienił postawę.
- Podwieźć cię? - zawołał za mną. Odwróciłam się w jego stronę.
- Nie trzeba - odparłam ignorująco. Spuścił wzrok i wpatrywał się w swoje buty, układając przy tym usta w grymas wywołany zażenowaniem. Podniósł głowę, a następnie spojrzał na mnie uważnie. Ja zaś zerknęłam na ciemną ulicę i westchnęłam ciężko.
- Jeśli chcesz... - zgodziłam się. Moja decyzja od razu przywróciła mu dobry humor.
Wsiadł do środka i otworzył mi drzwi od strony pasażera. Zapinając pasy grzecznie podałam mu swój adres.




Podróż samochodem trwała niespełna dziesięć minut. Oboje spędziliśmy je w ciszy. Chciałam wszystko sobie wyjaśnić, lecz nie wiedziałam jak zacząć. Wpatrywał się uważnie w szosę. Wykorzystałam ten moment i zerknęłam ukradkiem na niego. Zaciskał szczękę, jakby był zdenerwowany. Nagle obrócił się w moją stronę. Speszona natychmiast odwróciłam wzrok i zauważyłam, że jesteśmy już na miejscu. Czułam jak się rumienię. Wymamrotałam krótkie podziękowanie za podwózkę. Wygramoliłam się z auta, życząc dobrej nocy.


Wchodząc po schodach na ganek, usłyszałam za sobą kroki. Odwróciłam się na pięcie i głośno nabrałam powietrza do płuc. Nasze twarze dzieliły tylko centymetry. Minę musiałam mieć nieziemską, bo z trudem tłumił śmiech. Wywróciłam oczami.
- Dobranoc, Faye. Do zobaczenia w szkole. - pochylił się, jakby chciał ucałować mnie w czoło, lecz ograniczył się tylko do zawstydzenia mnie taką bliskością. Podniósł kącik swych pełnych ust i odszedł.
Po jego odjeździe stałam jeszcze kilka minut w bezruchu.





Gorąco zapraszam do oceniania!

+ BONUS

Zachwycona Faye atakiem jakże "przesłodkiego" zombie


5 zombiaków wpierw wyżarło mi niemal cały ogródek, a potem urządziły sobie imprezę w rytm muzyki a'la "Thriller"
Myrtek jest offline   Odpowiedź z Cytatem