View Single Post
stare 31.12.2012, 00:46   #242
Myrtek
 
Avatar Myrtek
 
Zarejestrowany: 07.01.2012
Skąd: Kotlina rozpusty
Wiek: 25
Płeć: Kobieta
Postów: 569
Reputacja: 15
Domyślnie Odp: Moonlight Falls by myrtek

JUŻ JEST!
A klikając na logo, usłyszycie motyw muzyczny odcinka!
Gdy będę miała chwilę czasu, uzupełnię spis odcinków i dodam track listę.



Odcinek 6 "Rozkwit"

Poczułam przyjemne ciepło na twarzy. Otworzywszy oczy, próbowałam rozpoznać niewyraźny kształt przed sobą. Wszystko miało bladoniebieski, wręcz wpadający w delikatną zieleń kolor. Dopiero po chwili moje źrenice przyzwyczaiły się do jaskrawego światła, zmysły również zaczęły prawidłowo funkcjonować. Wzięłam bardzo głęboki wdech, a moje nozdrza wypełnił przyjemny zapach porannej jajecznicy. Zmieniłam postawę na siedzącą, opierając się o etaminowy materiał pościeli. Przeczesałam palcami włosy, a następnie rozejrzałam się po pomieszczeniu wypełnionym egzotycznymi roślinami, stojącymi na drewnianej podłodze lub ułożonymi w kompozycje na ratanowych meblach. Wszędzie leżały porozrzucane ubrania, kieliszki po szampanie i poduszki. Delikatnie się uśmiechając, podciągnęłam do nosa rękaw przewiewnej, o kilka rozmiarów za dużej koszulki, najwyraźniej należącej do mężczyzny.
Na palcach stąpałam przed długi, lecz wąski korytarz, urządzony w tym samym stylu co sypialnia. Usłyszałam skwierczenie smażonego jedzenia i radosne pogwizdywanie przyrządzającego je kucharza. Przystanęłam na progu pozwalając, by woń wydobywająca się z kuchni łaskotała okolice węchowe.
- Dzień dobry! - zatrzebiotałam, promieniując optymizmem.
Mężczyzna przełożył żółtą papkę na talerz i uśmiechnął się na mój widok.
Podbiegłam do niego, wtulając się w nagi tors.
- Cześć - powiedział, gładząc mnie po głowie.
Przejechałam dłonią po idealnie wyrzeźbionej klatce piersiowej pokrytej krótkimi, niemal niewidocznymi włoskami.
Zaśmiał się cicho, trzymając ręce na mych biodrach.
- Jak spałaś? - spytał napawając się zapachem mojej skóry.
Nie zamierzałam wyrazić tego w słowach. Ucałowałam kolejno jego kościsty bark, krzywiznę szczęki, policzek, aż w końcu dotarłam do ust, które chętnie odwzajemniły pocałunek. Powoli rozpinał kolejne guziki koszuli i...





***

Przebudziłam się gwałtownie, głośno nabierając powietrza. Zmarszczyłam materiał jedwabnej pościeli, upewniając się, że nie jest to żaden sen na jawie. Rozejrzałam się wokół ciężko dysząc. Odruchowo dotknęłam swoich ust i wymięłam znoszoną bluzkę służącą mi za piżamę. Wzięłam łyk wody położonej tuż obok na etażerce, by pozbyć się nieprzyjemnego uczucia suchości w gardle. Tylko... czym spowodowanej? Zwykłym snem, a może raczej emocjom mu towarzyszącym?



Choć tak długo czekałam na wspólne spędzenie czasu z Damienem, tego dnia wolałam go unikać. Dziwnie bym się czuła rozmawiając z nim po tym, jakie obrazy z jego udziałem pojawiły się w moim śnie. Zresztą nadal byłam wystarczająco wstrząśnięta wczorajszym telefonem. Nie chciałam, by ktokolwiek dowiedział się o owej rozmowie. Zbywałam przyjaciół udając zaspaną i przeziębioną. Przejęci mym stanem, a może w obawie przed złapaniem choróbska, według mojej woli trzymali się z dala ode mnie. Byłam dumna, że zdobyłam tak oddanych znajomych.
Tego dnia pani Strausch postanowiła poprowadzić lekcje na zewnątrz, byśmy naocznie zaobserwowali, jak zimno wpływa na rozwój roślin oraz jakie reakcje zachodzą w danej temperaturze z różnymi gatunkami kwiatów doniczkowych. Jako, że na dworze panował lekki przymrozek, każdy musiał opatulić się kurtką bądź grubym swetrem. Będąc już w szkolnym ogrodzie, nauczycielka zorientowała się, że zapomniała pudełka z tabliczkami, na których za pomocą rysunków wyjaśniono poszczególne procesy. Oczywiście nie kto inny jak "nowa, która może się wykazać" została po nie wysłana. W sumie odpowiadało mi to, ponieważ mogłam się nieco ogrzać.
Korytarz był pusty... no prawie. Wyjrzałam niepewnie zza rogu. To, co zobaczyłam przekroczyło moje najśmielsze oczekiwana. Zszokowana rozdziawiłam usta. Nie spodziewałam się, że go jeszcze zobaczę. Na przemian przemawiały przeze mnie gniew i szczęście. Zobaczywszy jednak, jak pokracznie próbuje schylić się po wypadające z szafki książki, nie wytrzymałam.
Pełna wrogości ruszyłam przed siebie i mocno trzasnęłam chłopakiem o czerwony metal.
- Faye?! - wydyszał przerażony.
Ignorując jego pytanie wysyczałam przez zęby.
- Co ty odwalasz, do cholery?!
- J-ja... - wyjąkał, robiąc oczy jak spodki.
- Co to był za telefon i ta twoja chora gadka? Dlaczego robisz mnie w konia? - warknęłam rozwścieczona.
Obrócił głowę w drugą stronę i mocno zacisnął powieki.
- No powiedz! - trzasnęłam nim raz jeszcze, trzymając go kurczowo za spraną bluzę.
- Mój ojciec dostał ofertę pracy w St Claire, więc wraz z rodziną przeprowadza się tam, a TY byłaś jedyną osobą, z którą najtrudniej było mi się pożegnać. Nie miałem dość odwagi, by powiedzieć ci to w twarz, bo po prostu nie wytrzymałbym rozstania z tobą; zadurzyłem się w tobie. - powiedział niemal jednym tchem.
Znieruchomiałam. W głowie kłębiło mi się mnóstwo myśli i najgorszych możliwych scenariuszy, co skłoniło go do wyjazdu. Nie wpadłam na coś tak prostego jak sprawy rodzinne. Dodatkowo otwarcie wyznał mi swoje uczucia. Puściłam go, a ten delikatnie osunął się i podniósł z ziemi upuszczoną wcześniej torbę. Otrzepał się i zanim odszedł, dodał ponurym głosem:
- Teraz już wiesz. - Po czym ominął mnie z podniesioną głową.
Ja zaś stałam jak stare drzewo zakorzenione głęboko na skraju pustkowia. Poczułam spływającą łzę po policzku.
- Faye? - zawołał ktoś z drugiego końca korytarza.
Pośpiesznie wytarłam rękawem policzek i odwróciłam się w stronę niczego nieświadomej koleżanki.
- Wszystko gra. - Uśmiechnęłam się półgębkiem.





***

Od tamtej chwili starałam się nie myśleć o Louisie. Czasem jednak sumienie szeptało mi do ucha kilka obelg, obarczając mnie za tą całą szopkę. Faktycznie, po części żałowałam, że tak potraktowałam zakochanego chłopca, ale któż by zareagował inaczej, spokojniej? Ratunkiem przed dołującymi myślami okazał się Damien. Gdy wyciągałam białą flagę w poddańczym geście, zawsze był tuż obok, by pomóc mi odgonić duchy nie tak dalekiej przeszłości.



Tegoroczna zima sprawiła, że wszystkie moje problemy zostały zamrożone niczym tafla jeziora, gdy temperatura tylko spada poniżej zera. Biały puch spowił każdy centymetr okolicy - od gołych gór, wyrzeźbionych przez ręce natury po dachy wiekowych domów. Mimo że o tej porze roku przyroda obumiera, ja wręcz ożyłam. Może przeczyło to z ogólnym przekonaniem, ale zima okazała się najgorętszą porą roku moim życiu. Porą pełną ciekawych spotkań, interesujących ludzi, miłych sytuacji i zupełnie nowych doznań. Choć na dworze było często buro, na mojej twarzy ciągle gościł uśmiech. Babcia przyznała, że rozpromieniałam. Ja nigdy bym się po sobie nie spodziewała, że będę tak spełniona. Tak jakbym znajdowała się w niewidzialnej bańce, wypełnionej gazami powodującymi wieczne zadowolenie, choć co, a raczej kto był powodem mojego zachowania nietrudno zgadnąć.









- Ach! - jęknęłam, poczuwszy jak biała kula ze sporą siłą uderza mnie w biodro.
Usłyszałam za sobą drwiący śmiech. W odpowiedzi na niespodziewany atak, ulepiłam ogromną śnieżkę i cisnęłam nią w napastnika. W tamtej chwili poczułam się jak pierwszoligowy miotacz.
- Ho, ho! Doigrałaś się, mała! - wydyszał brunet, ocuciwszy się po oberwaniu kulą w rozmiarze głowy.
Poderwawszy się z miejsca, ruszył biegiem w moją stronę. Wkrótce potem oboje runęliśmy w głęboki śnieg. Leżąc zanosiliśmy się śmiechem. Następnie wspólnie oglądaliśmy różowe niebo i obłoczki z waty cukrowej po nim sunące. Nadawaliśmy im różne nazwy; rozgoryczony kot, próbujący złapać otyłą sikorkę, trójkołowiec prowadzony przez owłosionego stwora czy uskrzydlona balerina tańcząca na wzgórzu do swej ulubionej ballady. Po jakimś czasie spojrzałam na bledniejące słońce. Przypomniałam sobie, w jaki sposób rozpoznać godzinę wyłącznie za pomocą położenia tej wielkiej gwiazdy i kierunku padania cieni. Przekalkulowałam jeszcze, jak długo zajmie mi powrót do domu i zerwałam się z miejsca. Babcia w końcu zaczęła podejrzewać, że powodem mojego wiecznie dobrego humoru jest przedstawiciel płci przeciwnej, dlatego też zarządziła, bym wracała przed zmrokiem. Uważałam ten nakaz za bezsensowny, ponieważ jak wiadomo, czwarta pora roku cechuje się tym, że zmierzcha już o szesnastej. Nie wiedziałam, co nią kierowało, lecz byłam pewna, że przemawiała przez nią zwykła ludzka złośliwość. Z drugiej strony powinnam się skarcić, że osądzam o coś takiego własną babkę. Zapewne troszczyła się o mnie, ale nie odpowiadało mi to z jaką nadgorliwością.







- No, to na mnie już czas - zakomunikowałam, podrywając się z miejsca.
- Jak to? - spytał zdziwiony.
- Już zmierzcha. - Wywróciłam oczami.
Parsknął śmiechem.
- Co ty, przemieniasz się w ogra po zachodzie słońca? - zadrwił.
Prychnęłam tylko i pomachałam mu na pożegnanie.
- Skoro babcia tak o ciebie dba, to chyba nie będzie zadowolona widząc cię bez czapki - skwitował, machając kolistymi ruchami moją własnością.
Podbiegłam do niego, by odzyskać nakrycie głowy, lecz on zamiast mi je grzecznie podać, uniósł je do góry, bym nie mogła go dosięgnąć.
- Hej! - zaprotestowałam.
Nagle rzucił ją za siebie.
- Ha-ha, bardzo śmieszne. - Podniosłam czapkę i otrzepałam z klejącego śniegu.
Odwróciłam się na pięcie, by pokazać Damienowi język, ale stanęłam jak wryta, czując na sobie jego ciepły oddech. Odległość między nami była tak mała, że musiałaby być wyrażona w najdokładniejszych jednostkach. Zbadał dokładnie wzrokiem każdy, nawet najmniejszy detal mojej twarzy, po czym podniósł dłoń, by dotknąć opuszkami palców mej żuchwy. Znajdowaliśmy się na mrozie nie rozmawiając, ale nie można by tego też nazwać milczeniem. Wyrażaliśmy słowa za pomocą gestów. Spojrzałam w bezdenne, miodowe oczy. Złapał mnie pod brodę, a kciukiem przejechał po dolnej wardze, delikatnie ją naciągając. Nieco zachrypniętym głosem wyszeptał coś tak cicho, że nie zrozumiałam, ale nie teraz to mi było w głowie. Staliśmy tak na połyskującym śniegu, losowej lokacji obranej podczas cosobotnich spacerów. Nasza bliskość trwała tylko minutę, może dwie, jednak chwila ta mogłaby być dla mnie wiecznością. Damien przybliżył twarz do mojej na tyle, że czubki naszych nosów się zetknęły. Przechylił głowę i poczułam na swym policzku łaskotanie rzęs. Delikatnie musnął wargami moje usta, a następnie wpił się w nie. Nasze wargi wykonywały taniec, polegający na powtarzaniu w kółko tych samych kroków, ale i wywieraniu coraz to różniejszych rodzajów emocji. Wsunęłam zmarznięte palce w jego włosy, a on ujął mnie w talii. Rozkoszowałam się słodkim smakiem jego ust, delektowałam bliskością ciał i jego zapachu. Całując go, na swej wrażliwej skórze czułam drapanie pojedynczych włosków. Wsłuchiwałam się w cudowny dźwięk krótkich, łapczywych oddechów. Zachwycałam ciepłem emanowanym przez ciało, szybkim biciem naszych serc i rękach nieśmiało błądzących po partnerze. Wreszcie doświadczyłam tego, o czym od dawna myślałam patrząc na jego ostro zarysowaną szczękę czy dopasowaną bluzkę. Z zamkniętymi oczami próbowałam dokładnie zarejestrować tę chwilę wyłącznie za pomocą kilku zmysłów.





Od tamtej chwili oficjalnie mogliśmy nazywać się parą. Wspólnie spędzaliśmy weekendy oraz treningi. Nie odważyłam się zaprosić go do domu, ponieważ byłam pełna obawy co do starcia chłopaka z babcią, więc musieliśmy się zadowolić randkami na zewnątrz bądź w przyjemnej kawiarni na rogu ulic Jeffersona i tej prowadzącej prosto do Oaklandu. Nie decydowaliśmy się na publiczne okazywanie uczuć, jednak lubowaliśmy się w rozmawianiu o totalnych błahostkach przy nastrojowej muzyce; jego ulubionym kolorem jest szmaragdowy, uwielbia piosenki grane na gitarze przy ognisku, kocha risotto z leśnych grzybów, zaś według niego, najpiękniejszy zapach, to ten wydobywający się z lasu późną wiosną. Na czułości pozwalaliśmy sobie niezwykle rzadko, niezbyt mi to przeszkadzało. Czas ten poświęcaliśmy na dokładnym poznawaniu siebie.
- Ile miałeś już dziewczyn? - zapytałam pewnego popołudnia podczas spotkania w naszej ulubionej knajpce.
- W jakim przedziale czasowym? - Wziął kolejny łyk zielonej herbaty.
Lekko zdziwiona uniosłam brwi i odchrząknęłam.
- Ogólnie.
- Sześć, siedem może - odparł niby od niechcenia, wzruszając ramionami.
Krztusząc się, niemal oplułam go całą zawartością ust.
- Niezły... wynik - przyznałam zniesmaczona.
- Nie masz się czym martwić. Każda z nich pragnęła tylko lansować się u boku sportowca. Były to tylko nic nieznaczące plastikowe laleczki, które omamiały mnie kłamstwami wyssanymi z palca. Na szczęście w szkole średniej zmądrzałem. - Ujął moją dłoń.
"Oby."- pomyślałam w pełni mu ufając.



***

Jednak sielanka nie trwała wiecznie. Damien co miesiąc znikał na kilka dni i za Chiny nie chciał wyznać prawdy. Wiedziałam, że cały ten czas byłam okłamywana. Nie wierzyłam w jego tłumaczenia, że kuzyni zabierają go na "zabawy pod gołym niebem", na których polowali w dzikich lasach na zwierzynę, co było przecież wbrew prawu. Podejrzewałam, iż mój chłopak ukrywa przede mną drugą, prawdopodobnie mroczniejszą tożsamość. Od jego kolegów z drużyny wyciągnęłam informację, gdzie mieszka mój luby. Jeden z nich był na tyle życzliwy, że narysował mi drogę dojazdu.
Pierwsze dni marca spędziłam bez Damiena, więc wykorzystałam moment jego nieobecności. Po długich namowach, ruda zgodziła się użyczyć mi swojego gruchota. Wszystko układało się po mojej myśli.
Dom Damiena znajdował się na skraju lasu. Budynek ten był naprawdę stary, a można było to poznać po próchniejącym drewnie. Przypominał mi typową chatkę drwala z bajek. Wokół budowli panował nieporządek: gdzieniegdzie ułożone pnie ściętych drzew, jakieś przedmioty, z pewnością auta przykryte plandeką czy zamiast zielonego ogródka naga ziemia pokryta igłami sosnowymi. Niepewnym krokiem weszłam na werandę. Zawahałam się stojąc przed odrapanymi drzwiami. Delikatnie zapukałam i czekałam na odzew. Zniecierpliwiona zerknęłam w okno. Dostrzegłam światło przenikające przez koronkowe firanki. Zadzwoniłam dzwonkiem i dalej nic. Zrezygnowana powlokłam do przerdzewiałego Chevroleta i nagle rozległ się dźwięk łamanej gałęzi. Zaintrygowana nadstawiłam uszu i usłyszałam jak ktoś przedziera się przez zarośla. Bez zastanowienia udałam się w stronę wydobywających się odgłosów. Z czasem przedzierając się przez gęste chaszcze stwierdziłam, że wycieczka do lasu nocą jest nie najlepszym pomysłem. Przed sobą usłyszałam coś w rodzaju warczenia. Wyszłam na małą polankę i zobaczywszy poruszającą się postać, ukryłam się za jakimś krzakiem. Spojrzałam na wyjątkowo czyste niebo. Okrągły jak donut księżyc oświetlił twarz tajemniczej osoby. Zorientowawszy się, że jest to Damien Cliff, zakryłam ręką usta.
Brunet zgiął się wpół, rycząc przy tym niemiłosiernie. Wyglądał, jakby przeżywał katusze. Usłyszałam dźwięk łamanych kości. Mój chłopak powoli przemieniał się w stwora. Nie wiedziałam co robić, nigdy tak bardzo się nie bałam. Gdy przypomniałam sobie nasze pocałunki, zaczęło zbierać mi się na wymioty. W końcu zebrałam w sobie wystarczająco sił, by uciec stamtąd jak najszybciej potrafiłam.





+ BONUS!

Uwielbiam ją! Czyż nie jest urocza? :3







Och!



Mój sam ustawiający się model.



Suwak na wzrost jest super! Wreszcie nie muszę kombinować nad kadrem, by Damien wyglądał na wyższego! ;>



ZAPRASZAM do komentowania!
__________________

Ostatnio edytowane przez Myrtek : 08.03.2013 - 18:14
Myrtek jest offline   Odpowiedź z Cytatem