View Single Post
stare 09.02.2013, 00:23   #285
Myrtek
 
Avatar Myrtek
 
Zarejestrowany: 07.01.2012
Skąd: Kotlina rozpusty
Wiek: 25
Płeć: Kobieta
Postów: 569
Reputacja: 15
Domyślnie Odp: Moonlight Falls by myrtek



Odcinek 7 "Wielkie małe kłamstwa"

Przekręciłam klucz w drzwiach, zamykając się w swoim pokoju. Wskoczyłam na łóżko i zwinęłam w kłębek, zanosząc się łzami. Miałam mętlik w głowie. Nie wiedziałam, czy płakałam z powodu pękniętego serca, czy ze strachu przed Damienem, który okazał się potworem.



Skóra swędziała mnie, jakby setki czerwonych mrówek krążyło pod ubraniem. To, co ujrzałam, było nie do opisania. Może jednak miałam omamy? Poznałam najmroczniejszą prawdę skrywaną przede mną przez świat. Wszystko legło w gruzach, gdy ujrzałam to nadnaturalne zjawisko w lesie. Przez te wszystkie lata, ludzie tacy jak ja nie wiedzieli, iż obcują na co dzień z potworami z najgorszych koszmarów sennych. Czy to możliwe, że ten cudowny chłopak w każdej chwili mógł stać się monstrum? Chłopak, mój chłopak...
Nagle język zaczął szczypać, jakby wlano mi do ust żrący kwas, a wargi zostały przekłute grubymi igłami. Ogarnęło mnie szaleństwo. Spazmatyczny dech przerywały silne konwulsje. W tamtej chwili zupełnie nie panowałam nad swoim ciałem. Nie mogłam znieść myśli, że byłam tak blisko z włochatym stworem, mogącym z łatwością rozszarpać rosłego mężczyznę swymi ostrymi zębiskami. Rozpalało mnie od środka tak, jakby płonął wewnątrz mnie żar, próbujący ogarnąć językami ognia wszystko, co ma cokolwiek wspólnego z moją osobą. Ogromna gula przemykała w górę gardła, utrudniając mi oddychanie. Zerwałam się z miejsca i pognałam do łazienki, zakrywając usta dłonią. Przykucnęłam przed toaletą i zwymiotowałam całą, choć niewielką zawartość żołądka, a chwilę potem... przestało mi się kręcić w głowie, a niekontrolowane skurcze mięśni ustały. Położyłam się na zimnych kafelkach i zaczęłam beznamiętnie wpatrywać w sufit. Nie zamykałam oczu, bo bałam się powrotu tych strasznych obrazów. Na pierwszy rzut oka wyglądałam, jakbym była nieżywa.
Tkwiłam tak letargu z oczyszczonym z toksyn umysłem, rozkoszując się chwilą zupełnego wyciszenia.



Zaprzestałam chodzić na treningi, udając chorą. Ze szkoły wracałam piechotą, a przerwy spędzałam tylko tam, gdzie bywa naprawdę tłoczno. Wszystko po to, by uniknąć jakiegokolwiek kontaktu z Damieniem. Zaprzestałam odbierać jego telefony i prędko zorientował się, że go umyślnie ignoruję. Pewnego dnia, gdy Ruda zaproponowała mi podwiezienie pod sam dom, podczas jazdy zauważyłyśmy zgniłozielony, sportowy samochód jadący za nami. Serce zaczęło bić mi jak oszalałe. Mimo prób utrzymania emocji na wodzy, wybuchłam atakiem paniki. Kiedy byłyśmy już prawie na miejscu, stanowczym głosem rozkazałam jej, by nie zatrzymywała się. Wystraszona, natychmiast zastosowała się do moich zaleceń. Spojrzałam w boczne lusterko i zamiast auta z psychopatycznym lubym w środku, jechał za nami van, nadający się wyłącznie do kasacji.



- Faye - powiedziała - czy coś jest nie tak między tobą i Damienem?
Odłożyłam na półkę trzymaną przez siebie książkę i powoli obróciłam się w stronę Hope.
- Ja... my... - Spojrzałam na swoje dłonie. - On... nie jest dobrym przykładem wierności.
Otworzyła szeroko oczy, w pełni wierząc w to perfidne kłamstwo.
- Czasem, gdy moje treningi się przeciągały, Damien wykorzystywał tę okazję na urozmaicenie sobie wolnego czasu z panienkami.
- A to skurczybyk! To dlatego tak go unikasz?
Pokiwałam twierdząco głową.
- Powinnaś dać mu do zrozumienia, że wiesz o wszystkim i nic z tego nie będzie. Nie pozwól się traktować jak zwykłą ścierkę. Zasługujesz na kogoś lepszego. - Poklepała mnie po ramieniu.
- Masz rację - wyszeptałam, nie wiedząc jeszcze, jak takie małe kłamstewko może namieszać.



Otworzywszy skrzynkę elektroniczną, odsunęłam się od komputera. Dostałam od niego dziesiątki maili. Również sekretarka była zawalona ogromną ilością wiadomości głosowych. Cały wieczór spędziłam na odsłuchiwaniu, a następnie ich kasowaniu. Wszystkie brzmiały tak samo, ale im nowsze, tym bardziej łamiące moje serce. W pierwszych, można było usłyszeć głos pełen niezrozumienia i wyrzutu, ale w końcu zaczęły się przeradzać w płaczliwe oraz proszące o danie jakiegokolwiek znaku życia. Zastanawiałam mnie, dlaczego dotąd nie postanowił przyjechać. Może się czegoś obawiał?

Czas wolny od spotkań poświęciłam na nauce do egzaminów.
Pewnego dnia, przypomniałam sobie również o swoim postanowieniu, by zacząć żyć wśród ludzi, więc zaprosiłam do siebie Grace na wieczór pełen filmów, wysokokalorycznego jedzenia i babskich pogaduszek. Babcia nie czuła się najlepiej, więc zażyła leki, których skutkiem ubocznym był mocny sen. W sumie mi to pasowało, bo nie musiałybyśmy wysłuchiwać kazań staruszki na temat głośności telewizora.
Gdy zabierałam się za odmrażanie pizzy, rozległ się dzwonek do drzwi.
- Za wcześnie - mruknęłam do siebie, spoglądając na zegar w kuchni.
Otworzyłam drzwi i nie wiedziałam, co mam dalej robić. Stał przede mną z twarzą, na której gościły na przemian gniew i ulga. Widok ten był dla mnie równie bolesny, co zadawanie ran nożem w brzuch.



- Mogę wejść? - spytał nieśmiało.
Uczucie, którym go darzyłam, ani trochę nie przygasło, lecz tym razem instynkt był górą.
- Nie - odparłam krótko, próbując zachować kamienny wyraz twarzy.
Spojrzał na mnie wzrokiem pełnym obłędu.
Chcąc to jak najszybciej zakończyć, musiałam zaprzestać zgrywać milusią dziewczynkę i zachowałam się wobec niego jak zwykłe chamidło. Próbowałam zamknąć mu przed nosem drzwi, ale przeszkodę stanowił jego but.
- Chcę porozmawiać - sprzeciwił się.
- Ale ja nie! - Docisnęłam drzwi.
Poczekałam chwile, opierając się o drewno i gdy stukanie ustało, z powrotem udałam się do kuchni. Po chwili usłyszałam skrzypienie starej podłogi, więc wyłączyłam piekarnik.
- Przecież zabroniłam ci wchodzić. - Trzymałam się na wodzy.
- Chcę porozmawiać - powtórzył, a ja poczułam jak dotyka mej dłoni.
Natychmiast się odwróciłam, biorąc to, co miałam po ręką.
Widząc połyskujący metal, odsunął się ode mnie, unosząc ręce na wysokość ramion.
- Co się stało? - Jego wargi drgały, a on sam nie wiedział co robić.
- Wyjdź stąd! - Ręce mi się trzęsły tak bardzo, że ostrze wypadło mi z rąk.
Odruchowo spojrzeliśmy na siebie. Gdy oboje schyliliśmy się po nóż, skorzystałam z okazji i popchnęłam chłopaka, po czym pobiegłam na górę.





Trzasnęłam głośno drzwiami i stanęłam na środku pokoju. Rozejrzałam się powoli po pomieszczeniu, obmyślając (o ironio) ucieczkę z własnego domu. Przystanęłam przy oknie i cierpliwie nasłuchiwałam. Gdybym wyskoczyła dopiero, jak znalazłby się na pierwszym piętrze, zyskałabym nie tylko cenne sekundy, ale i pewność, że nie zdoła mnie złapać.
Sama nie wiedziałam dlaczego to robiłam. W przypływie adrenaliny nie potrafiłam myśleć racjonalnie.
Z zamyślenia wyrwał mnie delikatny powiew, spowodowany cyrkulacją powietrza.
- Faye... – powiedział. - To nie jest dobry pomysł. Zamiast przede mną uciekać, połamiesz sobie nogi.
Patrzyłam to na Damiena, to na szklaną szybę.
- Czy mogłabyś, do cholery jasnej, wyjaśnić mi swoje zachowanie?! - Podniósł głos, obdarzając mnie zezłoszczonym spojrzeniem.
Nie odpowiadałam. Stałam w ciszy oparta o ścianę.
- Odsuń się ode mnie, potworze! - ryknęłam, gdy zrobił krok wprzód.
- Co?
- Widziałam! Widziałam jak zmieniasz się w to włochate monstrum! - wyjęczałam, mając już łzy w oczach.
- Czy ty aby na pewno dobrze się czujesz? - spytał głosem, w którym kryła się niepewność.
Wytarłam rękawem mokry policzek i milcząc, nie spuszczałam z niego wzroku.
Przymknął powieki, oddychając miarowo.
- Co widziałaś. - wyszeptał, wciąż nie otwierając oczu.
- Wszystko.
Cisza. Choć jego twarz nie okazywała żadnych emocji wiedziałam, że w jego umyśle wiele się dzieje. misterny plan utrzymania wszystkiego w tajemnicy diabli wzięli.
Bardzo obawiałam się jego reakcji. Wyobraziłam sobie jak zatapia swe zębiska w mojej krtani, jak rozszarpuje ostrymi pazurami ciało. Choć staliśmy po przeciwnych stronach pokoju, z łatwością by mnie dopadł. Przez ten miesiąc nie pomyślałabym, że tak to się skończy. Och, ja głupia, mająca nadzieję, że zapomni i pocieszy się inną, a sama zaś zyskam święty spokój i po zakończeniu roku szkolnego przeprowadzę się z powrotem do Bridgeport.



- Co zamierzasz zrobić, skoro już wiesz? - Usiadł na fotelu i spuścił głowę.
- Odejść.
- Unikanie nic nie dało, więc najlepiej po prostu uciec - powiedział niby do siebie.
Przetarł dłonią twarz, jakby chciał zdjąć maskę, po czym wstał, udając się w
stronę wyjścia. Spojrzał smutno na mnie i wyszedł.



Minął kolejny miesiąc. Trawy zostały przyozdobione tysiącami kolorowych kwiatów o zupełnie różnych zapachach. Każdego ranka, małe ptaszki siedzące na drzewach, wyśpiewywały łaskoczące uszy melodie. Często zwierzęta leśne urządzały sobie spacery, ciesząc oczy wszystkich maluchów w sąsiedztwie. Wesołe promienie słońca potrafiły poprawić humor nawet największemu ponurakowi.
Mnie również ogarnęła ta wiosenna aura. Wreszcie pozbyłam się wszystkich dołujących wspomnień i niemal każdy wieczór spędzałam ze znajomymi. Czasem jednak przysiadałam samotnie przy dużym stole w jadalni i rozmyślałam nad swoim świeżo zakończonym związkiem. Damien również sobie z tym wszystkim całkiem nieźle radził. Może nie integrował się w grupie tak jak ja, ale zaczął jeszcze więcej trenować. Zapewne to właśnie futbol był dla niego odskocznią i jedynym sposobem na wyładowanie złości. Tak czy owak, stwarzał świetne pozory.



W naszej małej grupce, Hope została uznana za "wiecznie niewyżytą". Nauka była u niej raczej ostatnia w kolejce, zaś pierwsze miejsce stanowiły ploteczki i przedstawiciele płci przeciwnej. Jako, że zostałam przez ówczesnego chłopaka "zdradzona", uparła się, bym towarzyszyła jej na domówce u jednego z (jej zdaniem) gorących towarów. Z początku nie byłam skora zgodzić się na to, lecz w końcu przekonałam się do jej pomysłu.

Wypiłam haustem całą zawartość czerwonego kubeczka. Choć w naszym kraju spożywanie alkoholu poniżej dwudziestego pierwszego roku życia jest zakazane, tutaj przelewał się litrami.
Na imprezach nie potrzeba zegarka. Godzinę można ustalić po ilości nieźle wstawionych o wiele młodszych ode mnie nastolatków. Nie byłam pewna, czy to właśnie oni opróżnili kilka beczek czy to ja miałam mocną głowę mimo picia trunków bez przerwy.
Po jakiejś godzinie imprezy, zmieniłam zdanie o Rudej. Wcześniej myślałam, że podoba jej się każdy, na którego działa testosteron, lecz byłam w błędzie. Co jak co, ale miała niezły gust co do facetów.
- I jak, podoba ci się? - Podszedł do mnie przystojny gospodarz.
Pokiwałam głową, połykając wysokoprocentowy napój.
- Chcesz zatańczyć? - Wyciągnął ku mnie rękę.
Niepewnie zerknąwszy na nią, spróbowałam sprawić wrażenie zabawnej i błyskotliwej.
- Po takiej ilości alkoholu, skazałabym się na pewną śmierć. Zresztą ty pewnie nie gustujesz w zalanych laskach.
Zaśmiał się krótko i zabrał mi kubeczek, odstawiając go na najbliższy mebel.
Przylgnął do mnie swoim ciałem i poddaliśmy się dzikiej muzyce.





Po dwóch piosenkach stwierdziłam, że czas się napić. Rozbawiony moją wieczną suchością w gardle, dał mi chwilę, a on sam udał się do schowka po kolejną beczkę. Odwróciłam się na pięcie i nagle wszystko wokół mnie się rozmazało, a muzyka zaczęła brzmieć, jakby puszczono ją za grubą szybą. Stał przy bufecie, robiąc wrażenie spiętego. Gdy zauważył, że go widzę, zastukał delikatnie o metal z piwem w środku i powolnym krokiem opuścił pomieszczenie.
Przystanęłam obok stołu i jakby nigdy nic, sięgnęłam po pierwszy kubek z brzegu. Podnosząc go, zauważyłam w środku małą, złożoną wpół karteczkę. Zaintrygowana znaleziskiem rozłożyłam papier i zamarłam.


"Prawda ostatnią szansą. Najbardziej wysunięty kąt ogrodu Witcherów, jak najszybciej.”


Nie przyszedł po to, by się zabawić, tylko by przekazać mi wiadomość.
Dla pewności rozejrzałam się wokół, włożyłam karteczkę do kieszeni spodni i udałam się we wskazane miejsce.



Zatrzymałam się jakieś pięć metrów od niego.
- Spokojnie, nie zabije cię - mruknął ponuro - a przynajmniej się postaram - dodał sarkastycznie.
Niepewnym krokiem zbliżyłam się do niego. Nie patrzył na mnie, a w ciemną gęstwinę. Ja zaś wpatrywałam się w profil jego twarzy, która przy świetle księżyca mimo swych idealnych rys, wyglądała przerażająco.
- Jak bardzo się boisz? - spytał.
Nie wiedzieć czemu, od razu na myśl przyszła mi scena z pewnej książki.
- Wystarczająco.
Nasze wypowiedzi rozdzielała długa cisza. Bałam się niewyobrażalnie mocno, ale nie chciałam odchodzić.
- Jesteś... - odezwałam się piskliwym głosikiem.
- Wilkołakiem - odpowiedział ze stoickim spokojem.
Kolejna pauza. Podczas, gdy inni bawili się w najlepsze, ja wkraczałam do zupełnie innego świata, którego chcąc nie chcąc stałam się częścią.
- Jak często się... przemieniasz?
- Wedle woli.
- Dlaczego więc co miesiąc znikałeś? - Dociekałam.
- Jak zapewne wiesz ze starych legend, zmieniamy się również w czasie pełni księżyca.
Wzięłam głęboki wdech i uniosłam wysoko brwi, choć i tak tego nie widział.
- ZmieniaMY?
- W Moonlight Falls mieszka cała wataha - wyjaśnił szybko. - Zresztą nie tylko tutaj.
Czyli jest ich więcej. Potrzebowałam kilku minut, aby przetworzyć tak wiele informacji, a ilość alkoholu, jaką w siebie wlałam tylko spowalniała ten proces.



Nie wiedziałam co robić. Czy uciec, czy zrobić sobie krzywdę, czy zostać. Dla tak zwykłego człowieczka jak ja, było to stanowczo za wiele. To wszystko mnie po stokroć przerastało.
W końcu zdecydowałam się, którą opcję wybrać. Wstałam i poczułam, jak łapie mnie za nadgarstek, więc spojrzałam na niego przerażonym wzrokiem.
- Przeszkadza ci to? - zapytał tak, jakby znał już odpowiedź, która niekoniecznie była dla niego pozytywna. - Przeszkadza?
Wpatrywałam się w jego bezdenne, miodowe oczy. Od razu przypomniały mi się te wszystkie przyjemne pocałunki oraz każde nasze spotkanie. To, jak się poznaliśmy i jak Louis obdarzał nas zawistnym spojrzeniem. To, jak na każdym kroku mnie zaskakiwał. W mej głowie również zagościły wyobrażenia, jakie niebezpieczeństwo może na mnie czyhać.
- Nie. - Mój głos brzmiał niezwykle mocno i pewnie.
Zaskoczyłam go. Spodziewał się, że ucieknę najdalej jak potrafię. Nawet do głowy mu nie przyszło, że podejmę to wyzwanie. Złapał moją dłoń i przyłożył do piersi na wysokości serca. Czułam szybkie dudnienie. Dotknął wierzchem dłoni mój policzek. Wyraźnie tęskniliśmy za wzajemnym dotykiem.





Zrobiłam krok w przód po to, by nie dzielił nas nawet centymetr. Stanęłam na palcach, a on objął mnie delikatnie w talii. Gdy nasze usta się zetknęły, przestałam panować nad sobą. Nie był to romantyczny pocałunek, a łapczywy, pełen ognia.
To właśnie ryzyko mnie napędzało. Choć wiedziałam, że robię źle, nie pozwoliłabym, by cokolwiek mogło mnie powstrzymać.
Zrzucił kurtkę na ziemię, a następnie przywarł mną do powierzchni trawy, której zimno przenikało przez skórzany materiał narzuty.







Na dworze było dość chłodno, ale gorąco bijące od Damiena sprawiło, że się wręcz spociłam.
Błądził ustami po mojej szyi, gdy ja próbowałam ściągać kolejne części garderoby.
Co mną kierowało? Czytując różne romansidła zarzekałam się, że moje pierwsze zbliżenie nie będzie wyglądało tak pospolicie. Zawsze chciałam, aby akt ten odbył się w scenerii rodem z hitów filmowych, jednak nie potrafiłam się sprzeciwić.
Choć nasze oddechy były wyjątkowo ciężkie i głośne usłyszałam niedaleko cichy pomruk.
- Kto tam jest? - zawołał niepewnie znajomy głos.
Od razu zerwaliśmy się z miejsca, by szybko się ubrać.
Dziewczyna wyciągnęła komórkę z torebki i użyła jej jako latarki. Jasne światło raziło mnie w oczy na tyle, że nie potrafiłam dostrzec jej twarzy.



- Faye? - odparła zdziwiona. - I... Damien?!
Spojrzeliśmy na siebie cali czerwoni ze wstydu, ponieważ nas przyłapano.
- Jak możesz się z nim spotykać? Szczególnie po tym, co ci wyrządził - ryknęła oburzona.
- Co ty jej nagadałaś? - Był szczerze rozbawiony.
- Zwierzyła mi się ze wszystkiego! - Podeszła do nas. - A ty, Faye, wcale nie jesteś lepsza! Jak możesz z nim być po tym jak cię zdradził?
Powiedziawszy swoje, odeszła z naburmuszoną miną.
- Jak to "zdradził"? - Zwrócił się ku mnie zaciekawiony.
- No, bo... - jąkałam się.
- No cóż, teraz przynajmniej jesteśmy kwita. - Odparł z promienistym uśmiechem na twarzy. - Tak na przyszłość: nie mów już takich rzeczy. Dobrze wiesz, że Hope to papla.
Grzecznie mu przytaknęłam.
- Chodź, odwiozę cię. - złapał mnie za rękę i upuściliśmy łąkę.

__________________
Myrtek jest offline   Odpowiedź z Cytatem