View Single Post
stare 22.12.2013, 22:25   #361
Myrtek
 
Avatar Myrtek
 
Zarejestrowany: 07.01.2012
Skąd: Kotlina rozpusty
Wiek: 25
Płeć: Kobieta
Postów: 569
Reputacja: 15
Domyślnie Odp: Moonlight Falls by myrtek

Cześć!

Zapraszam do komentowania (bardzo mi na tym zależy, jak to każdemu piszącemu). Odcinek powstawał długo, dlatego tak duża ilość tekstu. Przepraszam, że się tak rozpisałam. Tekst może wydawać się dłuższy niż jest w istocie, bo dialogi są oddzielone od pozostałego tekstu dla czytelności, przejrzystości. Mam teraz wolne i kilka odcinków w zapasie, będę się starać to, co mam napisane powrzucać jak najszybciej.
Zdjęcia mogły być lepsze, wiem, ale uczestniczę w domowych przygotowaniach do świąt.









Odcinek 2 "Piętno"




Kilka odłamków szkła pozostawiło czerwone rysy na mojej skórze. W pewnych miejscach czułam, że coś ostrego wciąż pod nią jest. Uniosłam się powoli, delikatnie otrzepując ubrania i włosy z przeźroczystych kryształków. Podniosłam kamień i uważnie obejrzałam go z każdej strony, lecz nie doczepiono do niego żadnej wiadomości, jak dzieje się to w filmach grozy. Wystarczyło to jednak, abym zrozumiała, że jest to jawna groźba. Było to ostrzeżenie dla mnie, ale nie wiedziałam przed czym.

Wzdrygnęłam się, gdy owijano mi przedramię bandażem. Świeżo co spod cienkiej powierzchni skóry wyjęto mi mikroskopijne pozostałości po ataku, więc każde dotknięcie zranionej powłoki nie było przyjemnym uczuciem. Nakisha - matka Damiena nie była z wykształcenia lekarzem, ale i bez tego radziła sobie z opatrywaniem niepokornych młodziaków, którzy jeszcze nie do końca potrafili panować nad swoją drugą naturą. Nie stosowała kosztownych tworów wielkich firm farmaceutycznych, a naturalne zioła i napary, które były w pełni nieszkodliwe.

Trochę dziwnie się czułam, że poznałam matkę swojego chłopaka w takiej sytuacji. Powinnam raczej zasiąść w salonie i poczęstować się ciasteczkami domowej roboty. Ale nie miałam co się spodziewać choć krzty normalności upchniętej do mojego pokręconego życia.

- Blizny powinny zniknąć, więc zachowaj cierpliwość. Jednak jeśli stanie się inaczej, będą i tak niemal niewidoczne - odezwał się ciepły, kobiecy głos.
W pewnym momencie do pomieszczenia wszedł Damien, którego mina świadczyła o tym, że jest coś nie tak. Cały pobladł, a usta miał zaciśnięte z cienką linię. Podszedł do mnie szybko i szarpnął za (na szczęście) zdrowe ramię. Jęknęła wystraszona, ale zachowywał się tak, jakby targał za sobą żywą lalkę. Siedząc pozapinana w samochodzie, próbowałam dowiedzieć się, co nim kieruje.

- On tu jest - syknął.

- Kto? - spytałam cicho, ale po chwili sama znalazłam odpowiedź. On -
wampir, który chciał mnie zabić. Nie opuścił Moonlight Falls, wręcz przeciwnie, grasuje po mieście w poszukiwaniu zemsty.




Jechał z tak zawrotną prędkością, że zawartość mojego żołądka miała zaraz pokolorować przednią szybę. Nie zamierzał choć trochę zwalniać na zakrętach, więc co rusz autu groziło wypadnięcie z jezdni.
- Gdzie jedziemy? - Próbowałam przekrzyczeć ryk silnika.
- Jak najdalej stąd.
Nie musiałam się już nikomu tłumaczyć. Jedyna osoba, która o mnie dbała, opuściła mnie bez słowa.
W pewnym momencie, światła samochodu rozproszyły się w nienaturalny sposób przez leśne zwierze znajdujące się na jezdni. Damien zaklął głośno i próbował wykonać unik. Jechaliśmy jednak zbyt szybko, był bezpiecznie uniknąć tragedii. Zapamiętałam tylko jak poduszka powietrzna, próbując zamortyzować uderzenie, pozbawiła mnie przytomności.





Powoli zaczęłam odzyskiwać świadomość. Chciałam przetrzeć oczy, ale dłoń tkwiła w miejscu. Pokręciłam trochę nadgarstkiem i poczułam, jak lniany sznur odziera skórę. Otwierałam oczy powoli, bo bałam się tego co zobaczę. Na zakurzonej komodzie stało kilka świec i zapalona latarka. Światło to było na tyle delikatne, że rozświetliło wyłącznie połowę pokoju. Gdzieś stał okryty białym prześcieradłem fotel. Znajdowałam się w jakimś opuszczonym domu, którego domownicy wiele lat temu zostawili wszystko w tym stanie. Nagle kątem oka zauważyłam ruch, zupełnie jakby coś przemknęło obok. Krzesło, do którego byłam przywiązana, było obrócone bokiem do wielkiego okna. Mdłe światło Księżyca przebijało się delikatne przez zabrudzone szyby. Najważniejsze było jednak to, że w owym pokoju nie znajdowałam się sama. W widoki znajdujące się na zewnątrz wpatrywał się postawny mężczyzna. Obrócił się w moją stronę. Nie myliłam się co do jego personalności. To był on - mój niedoszły morderca - Joseph Willoughby. Wiedziałam, że prędzej czy później mnie dorwie. Nie miałam wobec niego żadnych szans.

- Zabij mnie, proszę, ale szybko... - wyszeptałam, zaciskając mocno powieki.

- Nawet gdybym chciał, nie mogę. - Wziął mnie pod brodę. - " Sam sobie i Tobie obiecuję, że nie zabiję nikogo z Twego gatunku." Znajome, prawda?

- Liche te twoje przysięgi skoro chciałeś mnie wysuszyć!

Złapał oparcie krzesła i gwałtownym ruchem obrócił je w stronę okna. Odsunął się ode mnie na odległość dwóch metrów. Nie było widać teraz jego twarzy na tyle dobrze, abym za pomocą miny mogła wykryć emocje. Stanowił teraz wypełniony mroczną czernią kontur.

- Wtedy nie wiedziałem - mruknął pod nosem.

- Czyli nagle doznałeś oświecenia? - pozwoliłam sobie na odrobinę sarkazmu.

- Uważaj, maleńka, bo póki co nie chronią cię jakiekolwiek przysięgi.
W miarę możliwości chciałam wzruszyć ramionami. Niemożność gestykulacji trochę utrudniała mi przekazywanie mowy niewerbalnej.

- Już nic nie rozumiem... - mówiłam do siebie.
Nadnaturalny zmysł słuchu wampira wychwycił te kilka słów. Złapał krzesło stojące nieopodal i przysiadł na nim, opierając brodę na oparciu.

- Póki co jesteś marnym człowieczkiem. - Uśmiechnął się wrednie. - Matka natura postanowiła jednak wrzucić do babskiego wora haczyk. Krótko mówiąc, póki jesteś dziewicą, póty nie masz się o co bać, powiedzmy.
Nie miało to jakiegokolwiek sensu. Joseph poprawnie odczytał moją reakcję.






- W którymś tam kolejnym bezsensownym stuleciu mojej egzystencji, dorwałem bardzo ciekawą książeczkę, czyli po prostu zakosiłem innemu anemikowi, gdy ten poddawał się przyjemnościom cielesnym. Otóż natknąłem się na rozdział o Virgach. - Spojrzał ponownie na mnie, aby upewnić się, że zamieniłam się w słuch. - Są to całkiem intrygujące istotki. Tylko kobiety mogą nimi być, ale ba, to jeden z wielu warunków. Moc dziedziczy co drugie pokolenie. Uaktywnia się ona dopiero, gdy ta utraci dar natury. Powiem ci, skubane!

Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Ta cała historia wydawała się zbyt absurdalna, aby mogła być prawdziwa. Było to po prostu niedorzeczne.
- A co niby robią? - głośno prychnęłam.

- No wiesz, "wash&go". Odpuściły sobie eliksiry, no i to całe "abrakadabra". Za to niecnie wykorzystują telekinezę, a każda ponoć ma swój indywidualny talent. Mimo wszystko, ich moce są zbyt potężne, by mogły żyć w dużych grupach. Doskonałym dowodem może być chociaż masakra w Edentown w 63'.

- Co niby wtedy zaszło? - Natychmiast się ożywiłam.

Wstał i sunął mebel w kąt, który pod wpływem siły odbił się od ściany, tracąc przy tym jedną z nóg. Najwyraźniej chciał pochwalić się swymi możliwościami.

- Edentown jest małym miasteczkiem w stylu Moonlight Falls. Mimo to, jego historia jest niemniej ciekawa od tych, które zna cały świat. Edentown wśród nadnaturalnych zasłynęło tym, że traktował wszystkich równo. Każdy stwór mógł znaleźć tam schronienie i teoretycznie czuć się bezpiecznie. Do miasta nie miały wstępu wampiry, dla których krew Virg stanowiła smakołyk niczym kawior dla ludzi. Tym bardziej trudno było taką dorwać, bo jak wiadomo, cechowały się magicznymi zdolnościami. - Przejechał palcem po zabrudzonej ramie okna i otarł o siebie palec wskazujący z kciukiem.

- I co? Pewnej nocy napaleniec zakradł się do chatki niewinnej dziewicy i wyssał z niej krew? - Zakończenie tej opowieści wydawało mi się banalne.

- Po pierwsze, nie mogły być dziewicami. Kobieto, czy ty mnie w ogóle słuchasz? - jęknął przeciągle. - Po drugie, mylisz się. Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że choć jesteśmy naturalnymi wrogami, mogą nas łączyć nieziemskie więzi. Spożywając wzajemnie swoją krew, dochodzi do czegoś w rodzaju syntezy. Wszelkie doznania stają się silniejsze, kontakt trwalszy. Czuje się, gdy druga osoba jest w niebezpieczeństwie. Coś w rodzaju narkotyzowania, upojenia na jawie.

- I co w tym złego?

Zaśmiał się gardłowo i skwitował:

- Nadprzyrodzeni Romeo i Julia.

- Jaką rolę odegrała w tym moja babcia i...ty? Czy wy...?

- Nie, absolutnie nie, ale o tym w swoim czasie.







Próbowałam rozruszać trochę zdrętwiałe ręce. Gestem głowy wskazałam na skrępowane dłonie, lecz ten pokręcił głową.

- Twoja babcia była wtedy w podobnym wieku co ty. W mieścinie każdy miał swoją rolę. W końcu posiadanie talentu do czegoś zobowiązywało. Cechowały ją zdolności witakinetyczne, czyli była chodzącym lekarstwem. Zajmowała się po prostu leczeniem chorych czy uzdrawianiem poszkodowanych w wypadkach. Nie było to jednak wielkie miasto, więc nie miała po co siedzieć całymi dniami w miejscowym 'szpitalu'. Jedną z jej pasji było prowadzenie ogrodu, w którym miała chociażby dziesiątki rodzajów ziół. Pewnego ranka znalazła mężczyznę poparzonego pod jakimś drzewkiem. Od razy zatargała go do domu. Gdy był nieprzytomny, sprawdzała jego uzębienie. Na jej nieszczęście natrafiła na wampira, który zaraz po przebudzeniu, żądny krwi rzucił się na nią i nieomal wysuszył. Widząc ją konającą, z wdzięczności podał jej swoją krew. Nieświadomie nawiązali między sobą niemal nierozerwalną więź. Mathias, bo tak mu było na imię, pod osłoną nocy przybywał do jej domu, a tuż przed wschodem słońca wymykał się. W końcu odkryto ich sekret, gdy kochanek pozostawił w widocznym miejscu na ciele znamię, które nie zdążyło się zagoić - westchnął i spojrzał na mnie. - Nadążasz?

Skinęłam posłusznie głową. Czułam się, jakby czytano mi bajkę braci Grimm na dobranoc.



- Pewnej nocy, mieszkańcy dorwali tych dwoje, lecz ci próbowali uciekać. Kilka szalonych Virg - desperatek stanęło po jej stronie. Trup gęsto się ścielił, z połowy miasta pozostały zgliszcza. Członkowie rady, a przynajmniej ci, którzy przeżyli, wygnali Odette i skazali na "ludzki żywot". Otóż główny przedstawiciel odebrał jej dar, po czym rozkazał odejść. Niestety mój ówczesny przyjaciel, Mathias, był cholernym tchórzem i opuścił Odette, którą wyciągnąłem z tego gówna i sprowadziłem do Moonlight Falls. Do tego momentu cała znana mi historia się urywa, bo i dalej nie byłoby sensu opowiadać. Mediom wciśnięto kit o szalonym podpalaczu i sadyście. - Oparł się o ścianę i czekał na moją reakcję.




Musiałam sobie to wszystko poukładać w głowie. Domyślałam się, dlaczego babcia postanowiła mnie zostawić. Była takim samym tchórzem co jej kochanek. Bała się, że coś mogłabym narobić, a gdyby ta cała Rada natknęła się i na nią, poniosłaby konsekwencje za moje czyny. Z drugiej strony, skoro wiedziała, co mnie czeka, powinna pomóc mi przejść ten okres. Co by było gdybym przypadkiem w publice odkryła swój dar? Zostałabym zdemaskowana. Teraz już wiedziałam, że nie mam co na nią liczyć. Miałam do niej tak wielki żal, że nie chciałam jej nawet na oczy widzieć. Wyrządziła mi krzywdę, zostawiając mnie samą na pastwę losu.

- A skąd wiedziałeś o mnie?

- Jest to dziełem przypadku. Dowiedziałem się o hordzie Zombie, więc zostałem przyciągnięty chętny rozrywki. Po długich namysłach uznałem, że coś jest nie tak w tym, iż cała sfora pilnuje tyłka maciupkiej śmiertelniczce. W końcu stwierdziłem, że skąd cię znam, że ta twarz wydaje mi się dziwnie znajoma. Jesteś tak do niej podobna... Mathias pokazał mi niegdyś jej zdjęcie. To podobieństwo świadczy tylko o waszym pokrewieństwie. Skojarzyłem sobie fakty i postanowiłem ci pomóc. Jednak nie czułem bijącej od ciebie aury, więc...

- Aury?

- Tak, to coś, co pozwala wykryć nadnaturalnego. Głupi ludzie jej nie odbierają.
Śledziłem cię przez pewien czas. Chciałem się z tobą jakoś porozumieć, ale nie mogłem od tak zapukać do drzwi i powiedzieć "Hej, jestem kumplem twojej babci, no i ten tego, chcę zobaczyć czy wszystko z tobą OK". Dlatego wrzuciłem kamień przez okno, ale się nie zorientowałaś.

- Ach, dzięki wielkie za wybitą szybę i dziury w ciele. - Wywróciłam oczami.

Uśmiechnął się przepraszająco, po czym nastąpiła chwila ciszy.




- J-Joseph? - Obrócił głowę zaciekawiony. - Chciałabym wiedzieć, no wiesz, kiedy mnie uwolnisz? Może nie pamiętasz jak to jest być człowiekiem, ale chciałabym ci przypomnieć, że mam swoje ludzkie potrzeby.

- Maleńka, myślisz, że po co cię tu trzymam, hm? - Klęknął tuż przede mną.

- Właśnie od ponad dwóch godzin się nad tym zastanawiam - podniosłam głos.

- Czekamy na sforę, która wkrótce wparuje tu z odsieczą.




Nagle drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem i do środka wparowało trzech mężczyzn. Jednym z nich był mój chłopak, Damien. Tamci dwaj złapali wampira za fraki, a brunet podbiegł do mnie i nerwowo zaczął uwalniać. Po chwili złapał mnie za rękę i chciał wyprowadzić, lecz zaparłam się, stając jak wryta. Posłał mi pytające spojrzenie. Był oburzony, że nie chcę się ewakuować.

- Przestań, on chce mi pomóc.

Puścił moją dłoń.

- Niby jak? Doprowadzając cię niemal do śmierci?!

Wszyscy patrzyli na mnie jak na kretynkę.

- On wie o mojej babci, a ja o tym, że mnie cały czas oszukiwałeś.

- O czym ty mówisz? Faye? - złapał mnie za rękę, lecz ją odtrąciłam.

Nagle wszystkie emocje, które zbierały się we mnie dotychczas, chciały znaleźć ujście.

- Ty... wiedziałeś o mojej babci. O tym kim jestem... kim się stanę! - głos mi drżał, a do oczu zaczęły napływać łzy.

- Grubo - szepnął do siebie krwiopijca. Jego egoizm doprowadzał mnie do białej gorączki.

- Od kiedy wiesz? Od początku? Czy tylko dlatego ze mną jesteś? - Zaczęłam czuć do Damiena coś w rodzaju odrazy.

- Nie - wyjęczał przejęty. - Dowiedziałem się, gdy twoja babcia opuściła miasto, a wkrótce potem ktoś - tu spojrzał na Josepha - chciał cię zaatakować.

- Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?

- Musiałaś się o tym sama dowiedzieć. Nie mogłem, po prostu nie mogłem. Przepraszam. - Upadł na kolana przede mną. - Wszyscy chcemy cię chronić.





Byłam już zupełnie skołowana. Tak wiele informacji w takim krótkim czasie. Czy ja właśnie stanęłam po stronie niebezpiecznego krwiopijcy, a stanowiłam opozycję wobec swojego ukochanego? Mimo wszystko robiłam dobrze. Nie wiem czemu wierzyłam aroganckiemu, obcemu facetowi, ale to, co mówił, wydawało się wiarygodne. W końcu zdecydowałam. Rozkazałam dwóm osiłkom wyjść i poczekać przed domem. Sama stanęłam pośród wampira i wilkołaka i rozpostarłam ręce na boki.

- Wiem, że jesteście naturalnymi wrogami, ale...

- Whoa, whoa, przystopuj trochę. To nie jest żaden cholerny "Zmierzch". Dlaczego dzisiejsze nastolatki czerpią wiedze z takich gniotów? - wciął się irytujący truposz.

- To nie tak, po prostu bezpieczniej jest chodzić różnymi ścieżkami. W tym wszystkich chodzi o to, że nie możemy dopuścić, aby jakaś pijawa mordowała nam ludzi - wyjaśnił Damien.

- OK, a więc zawrzyjmy coś w rodzaju przymierza. Ty - wskazałam na Josepha - będziesz nam potrzebny w uzyskiwaniu informacji o moim pochodzeniu oraz w chronieniu mnie. Ty zaś, Damienie, będziesz pełnił tę samą fuchę co wcześniej. Pod warunkiem, że będziesz szczery wobec mnie.

Panowie spojrzeli po sobie, a potem na mnie. Chyba dotarło do nich, co powiedziałam.

- No, ale pamiętasz warunek bycia Virgą? Z tego co mi wiadomo, jesteś jeszcze nieskalana. Skoro masz już partnera, to praktycznie problem z głowy, tylko z tym nie zwlekajcie. Jeśli jednak coś pójdzie nie tak, mogę służyć pomogą, maleńka. - Złożył ręce na klatce piersiowej i uniósł jeden kącik ust.

- Wal się - burknęłam, a jego uśmiech zrobił się jeszcze szerszy.



__________________

Ostatnio edytowane przez Myrtek : 22.12.2013 - 22:29
Myrtek jest offline   Odpowiedź z Cytatem

PAMIĘTAJ! Źródłem utrzymania forum są reklamy. Dziękujemy za uszanowanie ich obecności.