View Single Post
stare 28.12.2013, 22:24   #369
Myrtek
 
Avatar Myrtek
 
Zarejestrowany: 07.01.2012
Skąd: Kotlina rozpusty
Wiek: 25
Płeć: Kobieta
Postów: 569
Reputacja: 15
Domyślnie Odp: Moonlight Falls by myrtek





Odcinek 3 "Krok w tył"






- Która godzina?

- Ledwo zaszło słońce.

- Damien? Czuję, że trochę przez ostatnie miesiące straciłam. - Słysząc to uniósł głowę zaciekawiony. - Że odseparowałam się od znajomych, że żyję nieswoim życiem. Chyba bardziej byłam bezpieczna wtedy.

- Niezaprzeczalnie.

Obróciłam się do niego bokiem i ręką podparłam sobie głowę.

- Wiem, że to tylko pogorszy sytuacje, ale co myślisz o tym, że może byśmy...

- Słyszę go - przerwał mi.

Dosłownie sekundę później rozległo się pukanie do drzwi. Nie czekając na jakikolwiek sygnał z naszej strony, otworzył drzwi, po czym oparł się o framugę.

- Wiem do czego pijecie, ale not this time. Jesteście bardziej sztywni ode mnie, więc postanowiłem rozruszać wasze zdrętwiałe tyłki. - Rozłożył ręce i czekał najwyraźniej na pozytywny okrzyk, ale nie było mu to dane. - Uhm... Impreza?

- I co, mamy rzucić ci się na szyję? Kretynie, za tydzień mam egzaminy końcowe - burknęłam.

Podszedł tanecznym krokiem i niczym piórko osiadł na łóżku.

- Blondie, tydzień, nie jeden dzień. - Wziął jedną z książek leżących w pobliżu i rzucił za siebie. - Imprezka służbowa - dodał już nieco innym tonem.





Jechałam w aucie (prawdopodobnie skradzionym) z dwoma stworami wyciągniętymi prosto z literatury grozy. Podczas, gdy z jednym się oswoiłam, przed tym drugim stała bariera strachu. Minął miesiąc od momentu, gdy pojawił się ponownie w Moonlight Falls. Miesiąc temu właśnie dowiedziałam się, że nie jestem nawet człowiekiem. Wielu mogłoby wydawać się to dziwne, że obracam się w tak "doborowym" towarzystwie. Nie wiedzieć czemu, nie odczuwałam tak głębokiego strachu jak powinnam. Powinnam uciec, spróbować zapomnieć, a finalnie po prostu zwariować. Byłam jednak dziwakiem. Wielkim dziwakiem. Coś mnie ciągnęło do tego, chciałam brnąć dalej w tajemnice. Z upływem czasu odnajdywałam klucze otwierające nowe drzwi, za którymi kryły się kolejne sekrety. Jedne były większe, przez które wchodziłam niepewnie, lecz spokojnie, ale także i mniej, które trudniej było przejść.

Zastanawiałam się dokąd nas wywozi. Niemal cały czas otaczały nas gołe pola. Przy ulicy nie było żadnych latarni, więc domyślałam się, że jedziemy daleko za miasto.
W końcu zatrzymaliśmy się. Widok dość nowoczesnej budowli pośrodku pustkowia wprawił mnie w osłupienie. Tu nad wejściem umieszczono zdalnie sterowane kamery po to, by żaden obcy się nie zakradł. Joseph chciał otworzyć drzwi, lecz te ani drgnęły. Cofnął się o kilka kroków w tył i spojrzał w kamerę, wymawiając bardzo cicho jakieś słowa. Potem dzwonek zabrzęczał, a panowie otworzyli drzwi, przepuszczając mnie w nich. Szli po obu moich stronach. Wampir pochylił się trochę w moim kierunku i wskazując palcami na poszczególne postacie wyjaśniał, kim są.

- Stephanie November. Wampirka, z którą się nie zadziera. Tam w kącie, ten wysoki rudzielec to kolejna pijawa. Roi się tu od krwiopijców, więc trzymaj się blisko nas. Widzisz tą słodką, niziutką blondynkę? Jak widać pozory mylą, bo ta wróżka sprawiła, że zastygłem na dwa tygodnie...

- Wróżka?!

- Wyluzuj, skrzydełek nie ma, więc jest git. Jest to marna podróba Virgi - co z tego, że ma więcej mocy, jak wszystkie są o kant dupy roztrzaskać.

Zamrugałam szybko oczami. OK, do spisu potworów, od których miałam trzymać się z daleka, dołączyło kilka nowych nazw. Obróciłam głowę, by zapoznać się trochę z rozkładem budynku. Na pierwszym piętrze umieszczono metalowe klatki, w których tańczyły ludzkie dziewczyny. Klub ten przypominał jeden z tych niezwykle wyrafinowanych lokali, w których kształtne panie z przyczepionymi naklejkami do piersi obsługiwały dzianych staruchów.











Moi ochroniarze opuścili mnie na chwilę, zobaczywszy znajome twarze. Znudzona podeszłam do baru i oparłam się o blat. Czekałam, aż barman raczy przyjąć moje zamówienie. Z wrażenia nieomal się przewróciłam. To była ostatnia osoba na liście znajomych, których mogłam się tu spodziewać.

- Louis?! - krzyknęłam. Gdyby miała wodę w ustach, wyplułabym ją.

Otworzył szeroko swoje obmalowane czarną kreską oczy. Co on do cholery robił wystrojony jak wielkanocna pisanka w klubie dla nadnaturalnych? Z tego co pamiętałam, miał wyjechać z rodzicami do St. Claire.

- Możesz mi powiedzieć co TY tu robisz? - syknął, patrząc mi prosto w oczy.

- To... długa historia, możemy stąd wyjść?

Rozejrzał się wokół i spojrzał na zegarek. Mieliśmy za 10 minut spotkać się na schodach za tylnymi drzwiami.



Z zegarkiem w ręce do mnie dołączył. Był teraz ubrany normalnie. Obcisłą skórę zastąpiła bluza z sieciówki. Jedyne, co pozostało, to ciemny kontur wokół niebieskich oczu. Schował twarz w dłonie. Wstydził się przede mną tak występować.

- Ale... jak? - wyszeptałam.

Bał się spojrzeć na mnie. Ja za to go torturowałam wzrokiem. Nie myślałam, że kiedykolwiek ponownie zobaczę mojego przyjaciela. Pogodziłam się z jego utratą i niemal zupełnie o nim zapomniałam. Czasem wyobrażałam sobie, że chodził do podobnej szkoły co wcześniej, w której poznał miłą dziewczynę, że pracował na pół etatu, a jego luba czekała na niego na zewnątrz i razem gdzieś szli na miasto. St Claire było o wiele większe o Moonlight. Wieżowce sięgały nieba, a pracujący w nich ludzie dotykali gwiazd. Miał tam więcej możliwości, mógł być panem świata, gdyby zechciał. W Moonlight Falls wszelkie ambitniejsze plany gasły. Intrygowało mnie, co takiego się stało.

- Oszukali nas... To była fałszywa oferta. Sfingowali to ci cholerni krwiopijcy. Zabrali nam wszystko: pieniądze, samochód... - wymieniał - ale najgorsze jest to, że facet, od którego mieliśmy kupić dom, niczego nie pamiętał. Teraz mieszkam z matką w kamperze, który jest wynajmowany. Owszem, ona też pracuje, ale za jej śmieszną stawkę nie wyżylibyśmy nawet miesiąca.

Zakryłam usta dłonią. Samo słowo "współczuję" wyrażało zbyt mało.

- A ojciec? - Dziwiłam się, że o nim nie wspomniał.

- Zostawił na lodówce krótki liścik. Nie, to nie był zresztą on. Pewnie zabrali go ze sobą i nie wiadomo co przeżył, nie wiadomo czy w ogóle jeszcze żyje. - Zauważyłam, że łza spływa mu po policzku. Złapałam go za rękę, a on ją mocno ścisnął.

- Faye, nienawidzę siebie - jego głos drżał od płaczu.

- Dlaczego tu pracujesz, skoro taką krzywdę ci wyrządzili?

- Jestem obserwatorem. Śledzę ich poczynania, poznaję tych śmieci jak najlepiej potrafię. A gdy nadejdzie odpowiedni moment, zamorduję ich wszystkich.

Mlasnęłam głośno. Był tak zdesperowany, że nie myślał trzeźwo. Był tylko człowiekiem. Nie dałby rady żadnemu z nich; przytuliłam go do siebie. Na skórę kapały mi ciemnoszare łzy. Nie zależało mi na byciu w środku. Sto razy bardziej odpowiadała mi aktualna opcja. Będąc w klubie, czułam na plecach żądne spojrzenia.




Oboje unieśliśmy głowy na dźwięk coraz głośniejszego tupania.

- A ta ciotunia to kto? - męski głos był przesycony pogardą. Zmierzyłam go wzrokiem i powoli wstałam, by być z nim na równi. Szpilki plus stanie na schodach ułatwiło mi to. Chciałam mu się odgryźć, ale mnie wyprzedził.

- Chodź do środka, muszę cię komuś przedstawić. - Nie wiedzieć czemu, teatralnie obnażył swoje kły, na co blondyn natychmiast zerwał się z miejsca.

- Zadajesz się z nim? - warknął rozwścieczony, obrócony w stronę Josepha, lecz patrzący na mnie.

- Nie musisz wiedzieć, to zbyt długa historia.

- Mam dużo czasu.

Westchnęłam. W końcu on mi się zwierzył.

- Ale MY nie - wyręczył mnie szatyn.

Po kilku sekundach przyjął normalną postawę. Zrobiłam krok w jego kierunku i ujęłam jego dłonie.

- Dasz sobie radę, kocham cię. - Pocałowałam go w policzek.




Posadzili mnie na fotelu o krwistym obiciu. Naprzeciw mnie siedział z szeroko rozstawionymi nogami nieogolony mężczyzna. Miał przenikliwe spojrzenie, które sprawiało, że czułam się bardzo niezręcznie. Cały pokój zupełnie różnił się od sali w klubie. Tam gra świateł potrafiła przytrafić o zawroty w głowie, zaś tu wydawało się, że czas zatrzymał się w latach dwudziestych ubiegłego wieku.

- Faye, poznaj Mathiasa - burknął Joseph.


Zapomniałam o tym, by panować nad swoim ciałem i odruchowo otworzyłam szeroko usta.
Dodatkowo zapomniałam języka w gębie.

- Twierdzi, że wie, gdzie jest Odette - szepnął mi zaraz do ucha.

Dokładnie sekundę później wyprowadzono szatyna. Na odchodne rzucił pełne odrazy spojrzenie do Mathiasa. W przeszłości musiało między nimi zajść coś jeszcze, lecz póki co nie wiedziałam o tym. Serce biło tak mocno, że poczułam w jego okolicach ból. Odważyłam się podnieść głowę. Wzrok mężczyzny był zimny. W jego oczach nie można było dostrzec żadnych i uczuć. Był pozbawioną jakichkolwiek ludzkich odruchów kreaturą.

- W Europie powstało coś na wzór Edentown. Małe miasteczko na obrzeżach Francji, Soirée, stanowi teraz mekkę i schron dla paranormalnych stworzeń. Niegdyś zatoka rybacka, dziś przez wszystkich zapomniana mieścina. Możliwe, że ziemia pamięta tam jej obecność - mówił jakby był ospały. Więcej słów nie padło z jego ust. Po ostatnim zdaniu wpakowano mnie na tylne siedzenie samochodu i ruszyliśmy w stronę domu. Chciałam mu nawtykać, ale byłam zbyt mała w stosunku do niego. To on był królem tamtego lokalu i tak też kazał się traktować. Chciałam go zamordować za to, co zrobił babci. Przez niego utraciła wszystko, włącznie z talentem. Tak rozmyślając, nasunęła mi się pewna myśl. Chyba popełniałam te same błędy co ona i bałam się, że konsekwencje tego będą jeszcze gorsze.






Drzwi wejściowe trzasnęły za mną. Uniosłam triumfalnie pięści w górę. Wkrótce wyniki egzaminów zostaną wywieszone, a ja będę mogła wziąć się za wysyłanie podań na uczelnie. Miałam zamiar pofatygować się do kilku, gdybym miała nie dostać się do którejś.
Podbiegła do mnie rozradowana Grace. Zaproponowałam jej wspólne wyjście na kawę. Tak też się stało. Nie warto roztrząsać tego tematu. Po prostu spędziłyśmy miło czas, tak jak dawniej, gdy moje problemy ograniczały się do porannej szopy na głowie. Dopiero teraz zauważyłam jak bardzo się zmieniła. Nabrała trochę kobiecych kształtów, ścięła włosy, a swoją dziewczęcą urodę podkreśliła delikatnym makijażem.


Czas... okrutny przeciwnik tych, którzy mają wiele na głowie bądź czegoś wyczekują. Ostatnio raczej chwaliłam niż negowałam upływ czasu. Przecież to on właśnie ma leczyć rany. Chciałam wyjechać z Moonlight Falls, starać się zapomnieć. Kłóciło to się jednak z tym, że Damien nie mógł uciec od odpowiedzialności. Musiałby dostać pozwolenie od członków watahy, ale nie zapowiadało się na to. Jego życie było już z góry ułożone. Ja, nawet jeśli bym się przemieniła, nie musiałabym przecież z tego korzystać. Obdarzona talentem, obroniłabym się. Czeka mnie walka. Nie z przeciwnikiem, a moimi dwoma obrońcami. Jedyne, na czym mi aktualnie zależało, to obecność na balu. Beztroskość była tym, za czym tak naprawdę tęskniłam.
Nie mogłam się nacieszyć daną chwilą na refleksje zbyt długo. Nagle dostałam wiadomość od Josepha. Kazał mi jak najprędzej do siebie przyjeżdżać.

__________________
Myrtek jest offline   Odpowiedź z Cytatem