View Single Post
stare 02.02.2014, 20:21   #293
Myrtek
 
Avatar Myrtek
 
Zarejestrowany: 07.01.2012
Skąd: Kotlina rozpusty
Wiek: 25
Płeć: Kobieta
Postów: 569
Reputacja: 15
Domyślnie Odp: Moonlight Falls





Odcinek 4 "Biały Kruk"








Wparowałam do środka posiadłości, w której teraz mieszkał. Nie wiedziałam, czy bezprawnie się w niej osiedlił czy rzucił na kogoś urok. Nie wnikałam. W mojej głowie mieściło się wystarczająco wiele informacji, które najchętniej wyrzuciłabym gdzieś w kąt. Jak sam twierdził - posiadał pieniądze, a nawet sporą sumę. Postanowił więc nieco zainwestować i sprowadzić prąd do domu. Był mu potrzebny tylko po to, by działała lodówka wypełniona krwią. Nie miał w zwyczaju zapalać światła czy chociażby świec, więc błądziłam po domu na oślep. Wreszcie usłyszałam kroki. Miałam nadzieję, że podejdzie do mnie i ułatwi mi robotę. Znalazłam na ścianie włącznik i jedna z lampek rozświetliła pomieszczenie. Kilka metrów przede mną stała skąpo ubrana kobieta. Jej stan nie był najlepszy. Włóczyła nogami po podłodze niczym Zombie. Zatrzymała się tuż przede mną. Miała nieobecny wzrok, a przede wszystkim dwie dziury blisko piersi. Machnęłam jej ręką przed oczami. Zero reakcji.

- M-muszę iść - wybełkotała.

Wyminęłam ją i weszłam do salonu.

- Co to ma k**** być? - wrzasnęłam dydaktycznie.

- Skarbie, złość piękności szkodzi. - Uśmiechnął się półgębkiem.

- Nie skarbuj mi tu! Po co mnie tu sprowadziłeś?

Wstał powoli i w samych spodniach stanął przede mną. Owszem, miał ładne ciało, ale nie to mi było teraz w głowie.

- Wyjeżdżam. - Okrążył mnie, zapinając pasek.

- A więc spadająca gwiazdka usłyszała moje prośby.

Zerknął na mnie, wypuszczając powietrze z ust. Sięgnął po koszulę zawieszoną przez ramę łóżka i zaczął ją ubierać.

- Mam coś do... załatwienia. Dzieci, tylko nie narozrabiajcie zbytnio przez ten weekend. - Mówiąc to, spojrzał w okolice moich ud.

- I tylko po to mnie tu zwołałeś? Nie mogłeś zmieścić tego w jednym, krótkim smsie?

Podszedł do mnie i pogłaskał wierzchem dłoni po policzku.

- Skarbie, zatęskniłbym. - Wydął usta i zaczął się powoli przybliżać. Spanikowana odepchnęłam go, na co odpowiedział głośnym rechotem.






To był ten dzień. Ten czas. Ta chwila. Miało wydarzyć się coś, czego oboje pragnęliśmy. Choć żadne z nas nie ustalało nic wiedzieliśmy, że to jedyna taka okazja. Wampir miał wyjechać i wrócić za dwa dni, zatem mieliśmy pewność, że nikt bez zapowiedzi nie wejdzie do środka. Stałam pod prysznicem, strużki wody spływały po mojej twarzy. Zmywałam z siebie niewidzialną powłokę ochronną. Ktoś by mógł powiedzieć: "Czym ta idiotka się przejmuje? Przecież to nic nie zmienia." Otóż w moim przypadku miało być inaczej. Dziewictwo, co może wydawać się niektórym śmieszne, było moją tarczą, którą sama z siebie miałam zamiar rzucić w bok i iść w stronę przeciwnika bez zatrzymywania się. Wraz z jej utratą, odrzuciłabym swe prawo do nietykalności. Stałabym się kimś innym. Istotą nie z tego świata, której umiejętności stanowią niebezpieczeństwo dla wszystkich wokół. Zresztą to i tak było moje przeznaczenie. Chciałam wszystkiego w życiu doznać. Niestety, z byciem Virgą nie było jak w przypadku papierosów. Nie mogłam wypluć obrzydliwie smakującej śliny i popsikać się "Słodką Panienką" z Avonu. Zakręciłam kran i owinęłam się ręcznikiem. W szufladzie poszukałam jakiejś ładniejszej bielizny i tak ubrana zaczęłam suszyć włosy. Czarna koronka jest swoistym magnesem na mężczyzn. Przysiadłam przy toaletce, by poczesać włosy. Wpatrywałam się w swoje odbicie. Niewinna, zupełnie normalna dziewczyna. Czy taka pozostanę?


W końcu zadzwonił oczekiwany dzwonek do drzwi. Zeszłam na dół, by otworzyć mu. Na jego twarzy widniał nieśmiały uśmiech. Przepuściłam go w drzwiach, po czym oboje przeszliśmy do mojej sypialni. Położyliśmy się na łóżku. Panowała niezręczna cisza.

- Co się stanie ze mną, gdy zostanę Virgą? - spytałam, przewróciwszy się na bok.

- Nie przejmuj się tym teraz.

Patrzył na mnie z tak wielką czułością, że aż serce mi miękło. Chciałam jednak o tym porozmawiać. Usiadłam w siadzie skrzyżnym.

- Właśnie, że będę. Nie wiem, co się ze mną stanie, jak się zmienię.

On również usiadł i ujął moją twarz w dłonie.

- Faye, nie zmienisz się. Zawsze będziesz tą samą piękną dziewczyną, w której się zakochałem, którą kocham. Zrozum to. Tak czy owak będziemy mieć ogromne problemy, od tego nie uciekniesz. Nie myśl o tym, proszę. Zacznij dopiero, gdy będzie trzeba.

Pokiwałam posłusznie głową, oblizując usta. To on wiedział najwięcej o przemienianiu. Przyjmował postać zwierzęcia niemal dzień w dzień i faktycznie, nie przejmował się tym. Starał się żyć jak najnormalniej potrafił.

Zaczął mnie całować, a jedna z jego rąk zaczęła wędrować w okolice dekoltu. Odepchnęłam go delikatnie. Nie byłam jeszcze gotowa.




Mieliśmy spędzić wspólnie noc, ale bez żadnych uniesień. Leżałam na łóżku, gdy brał prysznic. W końcu wyszedł w samej bieliźnie. Zamrugałam kilkakrotnie oczami. No cóż, rzadko kiedy ma się okazję widzieć tak dobrze zbudowane ciało. Tym bardziej ćwiczył on codziennie, więc mięśnie u niego stanowiły nie tylko efekt wizualny, ale i wyznaczały siłę.
Wskoczył na łóżko i odsłonił swoje proste zęby. Oj tak, był okrutnie wredny.
Przytuliłam się do niego.

- Co czujesz, gdy przeżywasz przemianę? - spytałam i najwidoczniej zaskoczyłam go.

Westchnął teatralnie. Męskie żądze sięgały zenitu. Pewnie w myślach błagał, bym wyskoczyła z ciuchów.
Zastanawiał się przez chwilę jak mi to opisać.

- Ból, potworny ból. Jednak nie dający się we znaki tak, jak w pierwszym roku bycia zmiennokształtnym.

- Widziałam, jak się przemieniasz.

- Wiem, bo jesteś wścibska. - Tknął palcem wskazującym czubek mojego nosa. - Byłaś w nieodpowiednim miejscu i czasie.

- A czy ty uważasz, że nie jesteś w odpowiednim miejscu i czasie?

Spojrzał na mnie zaciekawiony, unosząc jedną brew. Już chciał pytać, co mam na myśli, lecz uciszyłam go pocałunkiem. Usiadłam na nim, delikatnie się wijąc. Wplótł palce w moje włosy i przycisnął mocniej do siebie. Wiedziałam, że ten "pierwszy raz" będzie wyjątkowy. Wiedziałam, że Damien posiadał w sferze intymnej doświadczenie. Niestety, nie miałam okazji być jego pierwszą. Tą szczęściarą była dziewczyna, która zawróciła mu w głowie w czasie, gdy nie panował nad sobą. On sam często mówił, że to było na tyle zwierzęce, iż czuł się, jakby to nie on w tym uczestniczył, a jego drugie "ja".




Robił wszystko z wielką delikatnością i ostrożnością. Ciepłe palce zwinnie błądziły po moim ciele. Cały czas okazywał mi czułość w każdy możliwy sposób. Ujmując dłoń, głaszcząc po policzku, czy pieszcząc. Z "tego" momentu zapamiętałam jedynie bezdenność jego oczu. Był niezmiernie podekscytowany. Bursztyn zniknął za czernią rozszerzonych źrenic, a białka przyjęły krwistą barwę. Jego ciało wręcz parzyło. Czułam się wobec niego tak bardzo krucha. Całował mnie łapczywie, a nakręcałam go jeszcze bardziej drapiąc po plecach. Pod wpływem przyjemności cała drżałam. W pewnym momencie zrobiło mi się nawet głupio, że nie potrafiłam zapanować nad własnym ciałem, ale postanowiłam nie stawiać sobie żadnych barier. Pod jego ciężarem czułam się bezpiecznie jak jeszcze nigdy dotąd.


- Kocham cię - szepnął, układając się obok mnie.

Skryłam się w jego ramionach, przymykając oczy.

- Ja ciebie też kocham, Damien. - Słysząc to, przytulił mnie jeszcze mocniej. Była to tym samym obietnica ochrony.











* * *
Teraz to, na co czekałam dużo czasu - zmiana narracji (pozostanie tak już na stałe)



Faye stała przed lustrem dobre kilka minut. Napinała i rozluźniała mięśnie twarzy, robiąc przy tym niewyobrażalnie komiczne miny. Nie zauważyła jednak w swoim wyglądzie jakiejkolwiek zmiany. Jak sama twierdziła - nadal stanowiła zupełnie przeciętną jednostkę. Jej ciał wciąż było takie samo, jak kilka godzin wcześniej. Nie doceniała swojej urody. Dziecinną urodę miała za przekleństwo, podczas gdy inni twierdzili, że to najlepsza z jej cech wyglądu.

- Czy ja się w ogóle zmieniłam? - powiedziała do siebie.

- Nie... - zamruczał jej do ucha ciepły, męski głos. - Po prostu poznałem pozostałe piękne partie twojego ciała.

Przejechał dłonią po napiętej skórze szczupłego brzucha. Kochał ją dotykać, a ona polubiła bycie dotykaną. Ona była zupełnie naga, a on ubrane tylko obcisłe bokserki, które prawdę mówiąc zdawały się na nic. Obróciła się w jego stronę i uwiesiła się na nim.

- Dziękuję.

- O nie, to JA dziękuję - zaśmiał się dźwięcznie, po czym porwał w stronę łóżka.




Gdy tuż przed południem kurier stanął w jej drzwiach, była zupełnie skołowana. Nie przypominała sobie, by cokolwiek zamawiała. Paczka została nadana do niej. Pierwsze, co jej przyszło do głowy to przysłana wiadomość od babci. Albo Mathiasa. Popędziła do jadalni, by jak najszybciej rozerwać tekturowe pudło. Damien właśnie chodził po pierwszym piętrze, myjąc zęby. Usłyszawszy szybkie tupanie, wypluł pastę z dużą ilością fluoru i zainteresowany zaistniałą sytuacją, dołączył do ukochanej. Tuż pod brzydką, obklejoną brązową taśmą oprawą, znajdowało się eleganckie pudełko z widniejącym logiem ekstrawaganckiej firmy. Powoli ściągała pokrywkę. Zdjęła jeszcze papierową nasadkę i zamarła. Wyjęła powoli tiulową zawartość, po czym zrobiła krok w tył, by móc zobaczyć suknię w pełnej krasie. Aż otworzyła szeroko usta z wrażenia. Chłopak zauważył dołączony liścik.

- "Mam nadzieję, że paczka dojdzie szybciej aniżeli sam wrócę". Podpisano: Joseph Willougby - powiedział jednym tchem. Uniósł krzaczaste brwi i pełen pogardy rzucił liścik na stół. Był to przejaw zazdrości.

W tej samej chwili Faye przyłożyła suknię do swojego ciała, by zorientować się, czy rozmiar pasuje. Podniosła głowę i zauważyła minę Damiena. Przerwała natychmiast wykonywaną czynność.

- Damien, nie bądź zazdrosny - przybrała ton, jakby zwracała się do dziecka.

- Nie jestem, głuptasie. - Przyciągnął ją do siebie i złożył na jej ustach najbardziej gorzki w historii romansów pocałunek.






Faye straciła swoje auto kilka miesięcy wcześniej, a sportowy samochód Damiena wymagał czasochłonnej oraz kosztownej reperacji. Dlatego jeździli starym pick-up'em, który kurzył się u niego w garażu. Właśnie mieli stawić się u Josepha po to, by omówić kilka niewyjaśnionych dotąd kwestii, szczególnie wyjazdu na studia Faye. Wyniki z egzaminu zostały już wywieszone na tablicach szkolnych. Twierdziła, że poszło jej naprawdę nieźle. Wysłała listy do wybranych uczelni i wyczekiwała odpowiedzi. Musieli ustalić, co będzie z ochroną jej osóbki poza granicami Moonlight Falls. Nie mogli zaparkować przed domem, gdyż na ogrodzie było kilkudziesięciu robotników, którzy zbierali się już opuszczenia stanowisk. Nie było ich tam zaledwie kilka dni, a tak wiele się zmieniło. Okna zostały wymienione, a cała elewacja gruntownie odnowiona. Posiadłość wreszcie przestała straszyć swoim wyglądem. Weszliśmy do środka. Jedyne, co tu się zmieniło, to zupełny brak pajęczyn. Zbędne, zepsute przyrządu wyrzucono, ale podłoga wciąż sprawiała wrażenie zapadającej się, a meble stojące przy ścianach nadal były przykryte płachtami. Słyszała, jak w którejś z rur przepływa woda. Wszystkie drzwi także były nowe. Z sufitu zniknął grzyb, a w korytarzu odpadająca tapeta została wreszcie zerwana.

- Wreszcie jesteście! - przywitał swych gości właściciel z otwartymi ramionami. - I jak? Podoba wam się?

- I to jak! - odrzekł Damien z szerokimi oczami, dotykając powierzchni porządnych, dębowych drzwi.

- Postanowiłem trochę zaszaleć. No wiesz, od czasu do czasu można sobie pozwolić na małe szastanie pieniędzmi - mówiąc to, włożył ręce do kieszeni i wyjrzał za okno.

- Jeśli można, skąd masz na to wszystko tyle kasy?

Obróciwszy się w stronę wścibskiej blondynki. Obiecała sobie, że zakopie ten temat głęboko pod ziemię, ale gdy nie dostawała odpowiedzi na swe pytania, rosła w niej frustracja. Spojrzał na nią z niekrytą wyższością.

- Konto, interesy - odparł lakonicznie.

Kazał poczekać, aż budowlańcy i monterzy zbiorą swoje manatki. Nie chciał, by mieli jakichkolwiek świadków. Aż strach pomyśleć, co by było gdyby ktoś nieupoważniony dowiedział się przypadkiem czym się zajmują.

Sięgnął po leżące na stoliczku opakowanie z cygarami, po czym wyciągnął jedno i zapalił. Zaciągnąwszy się mocno, wypuścił dym przez nos. Nalał sobie rumu do szklanki i podniósł delikatnie butelkę, proponując napitek. Oboje pokręcili głowami. Damien musiał się trochę zastanowić, ale jechał autem, więc ostatecznie podjął słuszną decyzję

- No to napiję się sam - skwitował nieco zgaszony.

Usiadła na drugim dostępnym siedzisku i zacisnęła usta w cienką linię. Zwróciwszy na siebie uwagę, wreszcie odrzekła:

- Nie możecie mnie wiecznie chronić. Dam sobie radę sama. W końcu nie jestem już zwykłym człowiekiem.

- Czuję. Zresztą domyślam się, co robią dzieciaki pod nieobecność rodziców. - Joseph dopiwszy trunek, odłożył szklankę na stół.

- Powiedzcie mi, dlaczego tak na mnie chuchacie i dmuchacie? - Złapała się za skronie. Wydawało się jej być w potrzasku. Irytowała ją ta ciąga inwigilacja. Spojrzeli po sobie, a później na nią. Damien ją kochał, a Josepha obowiązywała przysięga.

- Nie mogę żyć jak normalny człowiek? - w jej głosie pojawiła się rozpacz,

- Ale ty nie...

- Zamknij się! - przerwała wampirowi rozłoszczona. - Chcę wyjechać na s t u d i a . Żyć, bawić się, a potem żałować. Skończyć uczelnie i po znalezieniu pracy założyć rodzinę.

- Dobra - odparł Joseph.

- Czekaj, co? - oburzył się wilkołak.

- Niech ma co chce - puścił kompanowi perskie oko. Tego gestu nie zauważyła triumfująca Faye. Brunetowi wyraźnie ulżyło. - Obowiązuje cię to jednak od rozpoczęcia nauki na studiach. Do tego czasu masz ochronę 24/h.

Mina jej nieco zrzedła, ale tego dnia już nic nie mogło zepsuć jej humoru.


Przed wyjściem zatrzymała się na chwilę, przez co postawny mężczyzna wpadł na nią. Dotknęła framugi drzwi i wreszcie mogła spytać o coś, co nie dawało jej spać w nocy.

- Dlaczego mi to przysłałeś?

Nie musiała tłumaczyć o co chodzi, bo dobrze wiedział.

- Nie pokażę się przecież z brzydką fleją. - Posłał jej szelmowski uśmiech.

- Ale... idę z Damienem. - Została wybita z pantałyku.

- Ochrona 24/h, pamiętasz?

Pokręciła głową z dezaprobatą.

- Dobranoc, Joseph. Jeśli znów chcesz przyprowadzić jakąś niunię, wybierz jakąś no wiesz, nieco mniej wyrobioną.

Odchylił głowę w tył, krzyżując ręce. Musiał przyznać, że jeśli mała chciała, to mogła się nieźle odgryźć.




Nadszedł wreszcie ten moment, na który czekała każda dziewczynka, oglądając filmy fabularne Disneya, w których każdy kończył się szczęśliwie. W rzeczywistości te całe bale nie były tak dziecinne jak wyobrażenia filmowe. Tylko pojedyncze jednostki mdlały podekscytowane na myśl o tym całym dancingu niskiej jakości. Owszem, obecność nie była obowiązkowa, ale coś w wielu młodych sercach drgnęło. Przecież była to jednorazowa okazja, która odgrywała ważną rolę w doznaniach nastolatka.

Damien kręcił nosem, gdy Faye oznajmiła mu, że ma zamiar pójść w podarowanej sukni. Nawet jeśliby nie chciała jej włożyć, nie mogła wybrzydzać. Nie pracowała, więc brakowało jej pieniędzy na zakup innego strojnego skrawka materiału.



Damien z Josephem czekali już na blondynkę. Nie dało się ocenić, który z nich wyglądał lepiej, bo oboje prezentowali się porażająco. Wilkołam trzymał kurczowo plastikowe opakowania z kwiatkiem w środku, który był przeznaczony na okalanie drobnego nadgarstka wybranki. W końcu ujrzeli dziewczynę tak piękną, że zabrakło każdemu z nich słów. To, jak pięknie wyglądała, było nie do opisania. Lokówka spełniła swoje zadanie, utworzywszy na jej głowie burzę delikatnych złocistych loków. Można by porównać ją do nimfy. To było wręcz niemożliwe, by jakikolwiek chłopak zignorował teraz jej osobę. Jednym spojrzeniem spod wachlarzu gęstych rzęs pociągnęłabym za sobą wianuszek oczarowanych mężczyzn. Zaś jeden nieśmiały uśmiech rozbiłby ich złamane serca na miliony kawałków.

Na szczęście był to wieczór pozbawiony wiatru oraz niechcianego przymrozku, więc Faye spokojnie mogła odkrywać nogi i plecy do woli bez obawy, że tuż przed drzwiami szkoły zamarznie i odtaje dopiero nad ranem.
Nieśmiało, bo krok po kroku schodziła po schodach na parter. Od razu wskoczyła w ramiona onieśmielonego Damiena, który tryskając z radości, ścisnął ją trochę za mocno. Wampirowi posłała tylko przyjazny uśmiech. On tak jakby liczył na coś więcej, lecz musiał zadowolić się tylko jej radosnym wyrazem twarzy.





Cała trójka zaskoczona była odmiennym wyglądem auli. Starannie wykonane dekoracje w stylu typowo karnawałowym (choć był już oficjalnie zakończony od bitych paru tygodni) doskonale przykryły brzydotę sali. Na scenie grała miejscowa kapela, która naprawdę była niezła. Damien złapał blondynkę za rękę i porwał na parkiet. Oboje wirowali po całej sali śmiejąc się oraz zawstydzając pozostałych tancerzy. Była to prawdopodobnie jedna z ostatnich już beztroskich chwil w ich życiu. Damien całował jej szyję, wydając przy tym zwierzęce odgłosy. Niepotrzebny był im alkohol do świetnej zabawy. Wystarczająco cudownie czuli się w swoim towarzystwie. Joseph był samotnym strzelcem. Przyczepił się do jednej z uczennic, używając na niej swego uroku osobistego. Pomagał sobie jeszcze alkoholem, którym miał zamiar upić biedaczkę. Liczył, że ilość wypitego trunku będzie proporcjonalna do kąta rozłożenia jej nóg. Podczas, gdy podawał jej wypełnioną napojem szklankę, ktoś wziął naczynie, po czym odłożył je na stół.

- Chociaż jej oszczędź - parsknęła śmiechem Faye.

Wampir wstał powoli z miejsca i uniósł jedną brew. Dziewczyna wyciągnęła w jego kierunku rękę i poruszyła szybko palcami. W tym momencie Damien podszedł do niedoszłej ofiary szatyna i zaprowadził ją do łazienki.
Joseph przyciągnął gwałtownie do siebie blondynkę, czym zdziwił ją na tyle, że świszcząco nabrała powietrza do płuc.

Była od niego o wiele niższa, więc ciągłe trzymanie uniesionej głowy mogłoby być męczące dla jej karku. Oparła policzek o bawełniany (z domieszką satyny) materiał fraku i delikatnie się kołysali. Nie cierpiała go, choć jak na wroga trzymała go wyjątkowo blisko siebie. Potrzebowała go, a on potrzebował mniej. Był palantem, ale dobrze wywiązywał się z zawartej przed laty umowy.










W pewnej chwili otulił ją tak mocno, że poczuła wgniatające się w płuca żebra. Huk rozbrzmiał kilkakrotnie głośniej od dźwięku muzyki, którą zresztą natychmiast zaprzestano wykonywać. W sali rozległ się głośny krzyk przerażenia zebranych. Wystrzał za wystrzałem. Joseph obrócił się, by ochronić Faye przed kulami. Trafiono go dwukrotnie, ale zwykły nabój działał na wampira jak malutka drzazga na opuszku palca. Gorzej już z tymi, którzy należeli do istot śmiertelnych. Joseph podniósł się i pognał z Faye do najbliższych drzwi prowadzących w głąb budynku. Okolice wyjścia na zewnątrz zostały zablokowane przez zbrodniarza, który napadł na szkołę. Dziewczyna wychyliła się zza ramienia swego ochroniarza, próbując zorientować się w całej sytuacji.

- A gdzie Damien?! - wyszeptała, gdy oboje znaleźli się wystarczająco daleko od jatki.

Spojrzał na nią pełen dezaprobaty. Podczas, gdy on ratował jej życie, ona myślała o jakimś kundlu. Czuł się szczerze urażony. Lecz coś stuknęło tuż za rogiem. Wampir przyłożył palec do ust, bo nie ufaj histerycznej naturze Faye. Z łazienki niemal na czworaka wygrzebała się dziewczyna, która mogła paść ofiarą czarującego nadnaturalnego. Niestety niemiłosiernie przy tym hałasowała, bełkocząc tuż pod nosem. Najgorsze w tym był jednak brak Damiena przy jej boku. Jego ukochana podbiegła do niej i zaciągnęła do jednej z klas, w której całą trójka znalazła schronienie.




- Gdzie jest chłopak, z którym byłaś w łazience? - spytała zdenerwowana pijaną nastolatkę.

Dziewczyna delikatnie kołysała się na krześle, z przymkniętymi powiekami. Trzeźwa dwójka spojrzała po sobie. W końcu zwróciła całą zawartość żołądka tuż pod swoje nogi. Zgięła się w pół z bezwolnie wiszącą głową między udami oraz wpatrywała się w swoje wymiociny. Faye próbowała dotrzeć do niej, ale promieniujący od niej nieprzyjemny zapach nie pozwolił zbliżyć się zbytnio. Zresztą nie reagowała na jakiekolwiek próby kontaktu z nią. Wreszcie wampir stanął obok niej, złapał za posklejane włosy i podniósł jej głowę. Zajęczała, gdy tak ją potraktowano. Faye obruszyła się, ponieważ nie przypadły jej do gustu metody nieśmiertelnego. Kiwnął do niej głową z kamienną twarzą. Ponowiła pytanie, a dziewczyna spojrzała na nią leniwie.

- On... poszedł chyba. Nie wiem gdzie, nie wiem. Ale obiecał, że wróci, obiecał i mnie okłamał! Nie wrócił? Jak ja teraz pokażę się rodzicom? - bełkotała, pociągając co chwilę nosem.

- Cudownie - mruknął pod nosem wampir.

- Co teraz zrobimy?

- Daj mi pomyśleć. - Złapał się za skronie i usiadł na krześle, które przeznaczone jest dla nauczyciela.




W tym czasie jedyna nieogarnięta osoba w tym pomieszczeniu zaczęła odzyskiwać świadomość tego, co się stało. Zażenowana swoim zachowaniem, zaczęła panikować, co pogrążało ją jeszcze bardziej. Zdała sobie sprawę również z tego, że drogie obcasy tonęły teraz w jej własnych wymiocinach. Smród nie sprzyjał stanowi, w którym się znajdowała, więc po raz kolejny zwróciła wszystko na podłogę.
To nie pozwalało skupić się wampirowi. W nienaturalnym tempie wstał i skręcił jej kark. Faye zauważyła tylko moment, jak nastolatka upada na kałużę rzygowin.
Zakryła dłonią usta.

- Ty potworze! Zabiłeś ją, ot tak! - krzyknęła, opierając się o ścianę.

Ścisnął ją za ramiona.

- Czy chcesz wyglądać jak ser szwajcarski? - syknął.

Pokręciła przestraszona głową.

- Ta kretynka jest dla tego psychola jak kocimiętka dla futrzaka. Zresztą byłaby tylko zbędnym balastem w poszukiwaniach twojego kochasia.




Puścił ją i w tej właśnie chwili ktoś przeszedł obok sali. Faye schowała się w rogu sali, a Joseph przyczaił się za ścianą. Drzwi powoli się otworzyły. Nie był to napastnik czy ktokolwiek inny, kto mógłby stanowić zagrożenie. Faye rozradowana wtuliła się w pierś Damiena. Pogłaskał ją po głowię i zaciągnął się landrynkowym zapachem jej włosów.

Damien wyjaśnił wszystko pozostałym. Niedawna wizyta w lokalu dla nadnaturalnych była błędem. Mathias wysłał do Moonlight Falls swoją gwardię, która miała dorwać Faye. Nie było to normalne, że tak bardzo pragnął jej u siebie. Miała coś, na czym bardzo mu zależało, a ta cała szopka w stylu "Ojca Chrzestnego" była tylko chwilowym kamuflażem. Może chciał pozyskać jakieś cenne informacje? Musiało chodzić o coś ważnego, że zebrał dziesiątki rosłych mężczyzn wyposażonych w broń, którzy za jej pomocą mieli niszczyć wszystko po drodze, byle tylko porwać Faye Morgan.




Wreszcie stało się najgorsze. Kilka metrów od nich stał mur utworzony z uzbrojonych mężczyzn. Świecili im latarkami prosto w oczy, a mierzyli karabinami w ich serca. Ani drgnęli. Damien wyciągnął dłoń przed ukochaną, by ta zrobiła ostrożnie krok w tył.

- Na mój znak uciekaj - wyszeptał ledwie poruszając wargami.

Dwie strony barykady wpatrywały się w siebie, śledząc każdy, nawet najmniejszy ruch opozycji.
W tej chwili wydarzyło się coś niezupełnie zrozumiałego. Przynajmniej Faye nie spodziewała się kolejnych wydarzeń, lecz w ostateczności podjęła najlepszą z możliwych decyzji. Joseph wyszedł naprzód, rozkładając ręce na boki. Próbował chyba przekonać ich słownie, ale pomysł ten był bezsensowny. Postrzelono go w brzuch za pomocą srebrnych kul. Upadł od razu na ziemię, z wyrazem twarzy pełnym cierpienia. Srebro było najskuteczniejszą bronią, jeśli chciało się powalić wampira.
Zwróciło to uwagę wszystkich, co dało Damienowi czas na przemianę. W jednej sekundzie z przystojnego chłopaka stał się owłosiony basior. Rzucił się na mężczyzn. Faye obróciła się i pobiegła przed siebie, jak najszybciej tylko potrafiła. Nie oglądała się w tył. Słyszała powtarzający się huk, skomlenie i krzyki.




Główne wejście szkoły osaczone zostało przez uzbrojonych po zęby wysłanników groźnego wampira. Udało jej się przemknąć przez wyjście ewakuacyjne tuż obok gapowatego strażnika. Przed nią znajdował się las. Pobiegła w głąb gęstwiny, bo nic nie zostało jej do stracenia. Biegła jakby do nikąd. Stopy pozbawione butów spowiła gęsto sącząca się krew. Nie mogła jednak zważać na komfort. Słysząc wciąż nie cichnące głosy za swymi plecami, chwila namysłu czy odpoczynku były czymś nieosiągalnym. Ale w jednej sekundzie odgłosy ustały. Wycieńczona wyszła na leśną drogę. Liczyła, że któryś z mieszkańców ją rozpozna i ruszy na ratunek. Zwolniła kroku. Poziom adrenaliny powoli spadał, więc potworne pieczenie i ból rosły w siłę. Historia lubi się powtarzać. Zastanawiała się, ile razy jeszcze będzie uciekać przed potworami i lądować w szpitalu.






Była to noc jasna, tuż po pełni księżyca. Jednak na drodze było zbyt jasno. Dźwięk wydawany przed koła sunące po dziurawej drodze dudnił jej teraz w uszach. Z oczu pociekły łzy. Była bliska poddania się. Utykając, próbowała uciekać, ale pojazd przyśpieszył. Rozległy się okrzyki pełne podniecenia. Nieprzyjemny pisk hamulców wprawił ją w osłupienie. Z samochodu wyszedł mężczyzna z bronią. Usłyszała charakterystyczny dźwięk odblokowywanej broni. Niepewnie obróciła głowię i poczuła rwący ból na wysokości uda. Machinalnie upadła. Skóra na jej kolanach w kilku miejscach została przecięta, przez co z łatwością kleiły się do asfaltu. Znów poczuła potworny ból, tyle że w okolicach ramienia. Nie miała zostać zgładzona, a zwyczajnie unieruchomiona. Już sobie wyobraziła, jak podbiega do niej i targa za włosy do samochodu. Ale gdy ponownie spojrzała w tamtym kierunku, nie było już nikogo. Oślepiające światła wciąż były włączone, a warczący silnik czekał, aż będzie można wreszcie ruszyć z miejsca. Rozpłakała się. Droga ta musiała należeć do tych najmniej ruchliwych. Powoli położyła się na plecach. Część sukienki pływała już w czerwonej mazi. Metaliczny zapach wprawiał Faye w zawroty głowy. Nie wiadomo, jak długo tak leżała. Wydawało jej się, że traci krew bardzo powoli, a już czuła się nienaturalnie słabo. Niebo tej nocy było czyste. Widok nieskończonej ilości gwiazd tkwiących ponad koronami drzew należał do najpiękniejszych w jej życiu. Odgłosy leśnej zwierzyny doprawiały tajemniczy klimat. A ona leżała. Leżała na zimnym już asfalcie. Ziębiło całe jej młode ciało. Oddechy były niezwykle płytkie, przez co nie odczuwała ulgi biorąc kolejny wdech. Przymknęła oczy.








- Faye?! - wśród konarów drzew przedzierał się rozhisteryzowany Joseph. Jeden już poległ, nie chciał kolejnych, zresztą tak cennych ofiar.
Wyszedł w końcu na drogę. Kilkanaście metrów przed nim stał czarny van.
Podbiegł do niego, ale zastał tylko porozrywane, rozrzucone ciała. Od razu zauważył znajomą dziewczynę będącą w nienajlepszym stanie.
Znalazła się tuż obok niej i upadł na kolana. Sprawdził jej tętno, lecz było ledwie wyczuwalne. Zauważył w końcu ślady po kulach.

- Nie, nie, nie, nie. Ty nie możesz umrzeć, nie teraz, masz dużo ważnych rzeczy do zrobienia.

Ale wpadł na zupełnie wariacki pomysł. Była niemalże umierająca, więc mógł skorzystać z ostatniej deski ratunku. Fakt, po tym zabiegu nie nadawałaby się do niczego, nie byłaby już kimś cennym. Z drugiej strony, pośmiertnie stanowiła tylko gnijący worek narządów. Toczył wewnętrzną bitwę. W końcu zabawa z pana życia i śmierci nosi ze sobą wielką odpowiedzialność. A on praktycznie kolidował z bóstwem. Czuł się, że nie panuje nad własnym drgającym ciałem. Wysunął kły, pochylił się nad umierającą i zatopił zębiska w jej delikatnej szyi. Smak tej krwi mógł porównać do napoju bogów. Słodycz, która płynęła w żyłach byłą nie do opisania. Zupełnie jakby po raz pierwszy jadł niezwykle egzotyczną potrawę, przygotowywaną przez najlepszego szefa kuchni. Krew nie bywa słodka niczym miód. Czuł się, jakby siedział pośrodku kwiecistej łąki, a nie nad zakrwawioną nastolatką.
Pyszność zgubiła go w czasie. Natychmiast zorientował się, że i tak już przesadził. Ugryzł swój nadgarstek, a następnie przyłożył do jej sinawych ust.

- No, pij, proszę.

Poklepał ja kilkakrotnie po policzku.

- Pij. Pij - załkał.

Bał się, że już za późno. W tym słabym świetle zauważył jednak, że na jej skroniach pojawiły się wyłupiaste, fioletowe żyły. Wyglądało to, jakby miała zaawansowane żylaki na twarzy. Ich zasięg się powiększał. Widział coś takiego po raz pierwszy. Przeraził się nie na żarty. Był wyraźnie zaniepokojony tym rzadkim zjawiskiem. Rozwarła delikatnie usta i powoli zaczęła chlipać cierpką krew. Otworzyła szeroko oczy jakby zobaczyła ducha. Wargi ułożyła w kształcie litery "o" i głośno zaciągnęła się powietrzem. Łapczywie próbowała zgarnąć jak najwięcej tlenu. Uniosła się delikatnie. Wydawać by się mogło, że powstała z martwych, ale jej wzrok był nieobecny, a puls wciąż był zerowy. Cała twarz jej w jednej sekundzie posiniała i z powrotem przybrała normalną, różową barwę. I stało się. Serce zabiło. Jego rytm przypominał uderzanie niemowlęcą piąstka o szczeble w łóżeczku. Okalała ustami dwa krwawiące punkty na jego nadgarstku i powoli po jej przełyku zaczęła spływać wampirza krew. Ona spiła jego, a on jej. Narodziła się między nimi niewytłumaczalna więź, która nawet wbrew ich woli, będzie pchać tę dwójkę ku sobie.





* * *

Przemknęły mi gdzieś jakieś pytania dotyczące Moonlight Falls. Dzisiaj po całodniowej rundce na komputerze jestem zbyt wykończona. Wkrótce odpowiem na nie w tym temacie, może i ktoś inny skorzysta. Dzięki za przeczytanie moich wypocin i bardzo Was proszę o komentarze. One naprawdę motywują do dalszej pracy i sprawiają, że człowiekowi bardziej zależy.Ja osobiście uwielbiam ten odcinek. I soreczki, że tekst, gdy Joseph, Damien i Faye rozmawiają, jest długi, ale umknęło mi zrobienie zdjątka, ot co. Ach, ale się tym razem rozpisałam, co? MIŁEGO CZYTANKA!
__________________

Ostatnio edytowane przez Myrtek : 03.02.2014 - 14:25
Myrtek jest offline   Odpowiedź z Cytatem