View Single Post
stare 22.02.2014, 22:42   #302
Myrtek
 
Avatar Myrtek
 
Zarejestrowany: 07.01.2012
Skąd: Kotlina rozpusty
Wiek: 25
Płeć: Kobieta
Postów: 569
Reputacja: 15
Domyślnie Odp: Moonlight Falls





Odcinek 5 "Into the Past"


MOTYW MUZYCZNY



Roaring Heights - piękne miasto. Przejeżdżając wśród wysokich, oświetlonych budynków, można wpaść z łatwością w sieć utkaną przez tę okolicę. Z co drugiego lokalu rozbrzmiewał Jazz, a co trzeci obywatel pachniał szklaneczką whiskey. Lata dwudzieste dwudziestego wieku, były tym czymś dla tego miasta, jego najlepszym okresem. Później musiało schować się w blasku Bridgeport, który oferował ludziom urocze życie w szarych blokowiskach. Ludzie pytali się: "Co się stało z magią Roaring Heights". Ale nie znaleźli odpowiedzi. Teraz było to miasto jedno z wielu. Zmieniło się wszystko. Eleganckie kabriolety z niekończącą się maską zastąpiono rupieciami z kostkami do gry przyczepionymi do lusterka. Nowe pokolenie nie miało już tej klasy. Biegali po mieście w okrągłych okularach, nawołując do miłości i pokoju. Kolejne zaś przechadzało się po ulicach wpatrzone w ekrany smartfonów. Było nie do poznania. Starzy wyjadacze nie mieli już po co wracać. Jedynym pozostałym wspomnieniem są charakterystyczne dla tamtych lat budynki.






- Dzień dobry, panie Willoughby! - zawołała radośnie (puszczając oczko!) Mary.
Skinął jej głową, zdejmując kapelusz. Przygryzła kokieteryjnie dolną wargę, ale nie zwróciła tym gestem jego uwagi. Był skupiony na swoim celu. Przeszedł przez ciężkie, zdobione drzwi, prowadzące do najważniejszego pomieszczenia w budynku.
Ogromne okna wpuszczały do pokoju blask gwiazd. Ponoć z tego miejsca był najlepszy widok na całe miasto. Szkoda tylko, że mogli je podziwiać wyłącznie nocą.




Na fotelu siedział Mathias w otoczeniu dobrze mu znanych Jude i Bernadett. Ziemisty kolor szminki tej drugiej bardzo odznaczał się na jej bladej skórze. Uwielbiała podkreślać swój wampiryzm. Paliła właśnie pewnie setnego papierosa. W życiu widział ją tylko w dwóch sytuacjach - gdy pali bądź spija krew z młodzieńca, którego położono tuż przed nią. Uważała się za kobietę elegancką, więc nie miała zamiaru moczyć rączek we krwi. Wszystko przynoszono jej pod nos. Myślała, że będąc wampirem od kilku lat stała się nie wiadomo kim. Tak naprawdę wciąż tkwiła w niej niespełniona gwiazdka Broadwayu.

- O, kogo my tu mamy! Rozgość się - zawołał radośnie Mathias.

Pełen podejrzeń Joseph przysiadł na kanapie.

- Dobrze, że przyszedłeś. Ginu?

Nie czekając na odpowiedź, podał mu pełną szklankę. Jeśli chodziło o Josepha, takie pytania były po prostu zbędne.

- Wczorajszej nocy, gdy jechałem windą, zdałem sobie sprawę jakie zbudowałem imperium. Jakie zbudowaliśmy, powinienem powiedzieć. Czterdzieści lat pracy opłaciło się. - Podszedł do Josepha, by spojrzeć mu prosto w oczy. - Joe, jesteśmy panami świata.

Brunet usłyszawszy to, delikatnie się uśmiechnął i poprosił o dolewkę.






- Ale wszystko musi mieć swój kres, prawda? Osiągnąłem już wszystko, co człowiek jest w stanie osiągnąć. Mam góry pieniędzy, powodzenie u kobiet i szacunek u innych biznesmenów.

- Nie szacunek, a strach. Ta robota nie zasługuje na niczyj szacunek - odparł cierpko.

Mathias usiadł obok i opuścił głowę. Zaśmiał się gardłowo, kiwając głową.

- Ty nic nie rozumiesz. Jestem jak Robin Hood. Trzeba komuś coś odebrać, aby ofiarować innemu. To jak z tobą i Fioną. Dla ciebie zrezygnowała z normalnego życia i ukrywa się niczym zbieg.

- To inna historia - burknął.

- Nie, przyjacielu. Nie jestem zły, działam dobrze.

- Co widzisz dobrego w porywaniu ludzi, okradanie ich z dobytku oraz własnej tożsamości i darowanie tego wampirom?

Blondyn podniósł się z miejsca. Jude również tak uczyniła, lecz w obawie, że może dojść do bijatyki. Była prawdopodobnie jedyną trzeźwo myślącą osobą w tym gronie.

- Pamiętaj, że to dzięki MNIE jesteś oficjalnie Walterem Marshallem. Zapomniałeś jak byłeś łaknącym krwi szaleńcem, który atakował każdego, kogo napotkał na swej drodze?

- Nie zapomniałem. Był to dla mnie trudny okres.

- Trudny dla nas wszystkich. - Pochylił się ku Josephowi. - Teraz, gdy policja i inne służby operują lepszą technologią, niełatwo jest żyć w ukryciu. Ludzie zaczynają coś podejrzewać.

- Wiem, mam u ciebie dług do końca życia - powiedział cicho, wpatrując się we własne odbicie w szkle.







* * *


Zamknął za sobą drzwi i sekundę później odprężał się na kanapie. Podeszła do niego i usiadła mu na kolanach. Objął ją po czym oparł czoło o jej pierś.

- Problemy w pracy? - spytała swoim anielskim głosem.

- Jak zawsze.

- Może przygotuję ci kąpiel dla odprężenia? Albo zechcesz się czegoś napić?

Chciała już wstać, ale zatrzymał ją.

- Nie... Zostań przy mnie.
Posłusznie posłuchała narzeczonego.

- Ja... mam dość tej pracy. Pierwszy raz miałem okazję zobaczyć, jak rozdzielają matkę z dzieckiem i każde z nich nie skończyło dobrze. Gdybyś tylko widziała ich dom. To niesamowite, jak samotna kobieta potrafi zadbać o wszystko, gdy ma na głowie jeszcze więcej. Nie była to posiadłość, a skromny, lecz zadbany dom. I wiesz co? Zabrali je, ot tak. Matce poderżnięto gardło, dziecko wyrzucono na bagniska. Ich miejsce zajęła urocza wampirzyca. Widziałem, jak wyrzuca do śmieci zabawki. - Zamknął oczy. Wydawało mu się, że stoi w środku tych wydarzeń. - Zawsze siedziałem sobie w cieplutkim biurze, czytając miejską gazetę. Wreszcie widziałem, jakiej okrutnej zbrodni się dopuszczam.

Nie odpowiadała. Siedziała cicho jak mysz pod miotłą. On także skorzystał z tej usługi i dzięki temu mogli wkrótce wziąć ślub.

- Jutro tam pójdę i powiem mu, co o tym myślę.

- Jesteś pewien?

Wziął ją pod brodę i ucałował w usta.

- Niemniej niż twojej miłości do mnie, Fiono.




* * *


- Wracając - odchrząknął uroczyście - chciałbym, abyś zajął się tym biznesem. Ja stałem się starym wyjadaczem i się przepalam. Ty jesteś świeższy, bardziej ambitny...

- Nie - powiedział stanowczo.

Mathias otworzył szerzej oczy ze zdumienia.

- Właśnie po to tu przyszedłem. Chcę z tym skończyć raz na zawsze. Chcę skończyć z tobą.

Blondyn zaśmiał się szyderczo i pełen rozbawienia spojrzał na Josepha.

- Nie możesz.

Joseph wstał i ścisnął palce w pięści.

- Podpisałeś umowę. Ja wywiązałem się ze swojej części. Dałem ci drugie życie. Teraz twoja kolej. - Poklepał go po ramieniu.




Stało się. Mathias pognał tam, gdzie mógł rozpocząć nowe życie. Wszelkie bogactwa zostawił w Roaring Heights. To, co było jego, stało się własnością Waltera Marshalla. Nienawidził tej pracy jeszcze bardziej niż przedtem. Jednakowoż spędzał tam największą część swojego czasu. Wczuł się w ten zawód. Stawał się jakby bezlitosny. Uwielbiał stawać przed wielkim oknem i podziwiać panoramę miasta. Myślał wtedy, ile zmarnowanych żyć zdołał uratować. Nie miał czasu na zorganizowanie choćby skromnego ślubu. Fiona wieczory spędzała całkowicie sama. Doskwierała jej samotność. Nie pracowała. Joseph twierdził, że ona nie zasługuje na brudzenie rąk. Mieli wystarczająco dużo pieniędzy. On zaś wracał tuż przed wschodem słońca. Najczęściej po prostu spała, ale nie raz słyszała jak wchodzi do domu i zamiast pocałować ją w czoło, kierował się od razu do piwnicy, w której spędzał dnie. Fiona się starzała. Jako trzydziestopięcioletnia kobieta, myślała już o rodzinie. Po dziesięciu cudownych latach spędzonych przy boku wampira, instynkty zaczęły krzyczeć. Wrzeszczały następne cztery. Nie mogli mieć własnego dziecka, gdyż było to niezgodne z prawami natury. Dlatego byłaby w stanie zgodzić się na adopcję. Tylko, że Joseph wciąż był gibki, bo młody. Ona zaś zdążyła się pogodzić ze zmarszczkami mimicznymi. Bała się, że nie zechce starej kobiety oraz nie wierzyła w zapewnienia, że będzie inaczej. Stan ten utrzymywał się od kilku lat. Tkwiła w miejscu. Bała się, że już do końca pozostanie narzeczoną pana Marshalla. Porzuciła dla niego wszystko. Zrezygnowała z dawnego trybu życia, zerwała kontakt z rodziną i przyjaciółmi. Jej życie było jedną wielką farsą.










* * *

Tej nocy Jude zawiozła go do domu. Wśród tego brudu, ona jako jedyna pozostała czysta. Bernadett zwinęła się niedługo po wyjeździe Mathiasa. Powróciła na stare śmieci - żyła na ulicy. Tak naprawdę, to właśnie tam było jej miejsce. Z kobiety upadłej nie stanie się godna naśladowania dama.
Jude szybko odjechała. Za godzinę słońce miało zastąpić księżyc. Joseph wszedł do ciemnego domu. Nie zdziwił go ten widok, w końcu od kilku dobrych lat pustka witała go dzień w dzień. Zszedł po stromych schodkach w dół. Ułożył się na łóżku polowym i zapomniał o całym bożym świecie. Nazajutrz wstał i udał się do mieszkalnej części domu. Tego razu miał wyjątkowo ochotę skonsumować trochę związku z ukochaną. Przeszukał cały parter i nic. Zdenerwował się. Wreszcie otworzył komodę. Niegdyś wypełniona jej satynową bielizną, dziś zastał ją pustą. To samo z toaletką, na której trzymała swoje kosmetyki. Doszedł do wniosku, że została porwana. Zauważył jednak list pozostawiony na stole, którego jakimś cudem wcześniej nie zauważył. Poczuł w sercu ból. Złapał się za klatkę piersiową i upadł. Stracił wszystko co miał. Jego kobieta opuściła go bez słowa, zostawiając liścik. Nie ujęła w nim chociaż miłości do niego. Napisała jedynie, że życzy mu sukcesów w życiu zawodowym, ponieważ w miłosnym mu się nie powiodło. Dodała jeszcze, iż zbyt wiele życia straciła i nie chce go już nigdy spotkać. W śmietniku przed domem znalazł ich wspólne zdjęcia czy listy, które do niej niegdyś pisał. Łudził się, że wzięła ze sobą chociaż pierścionek zaręczynowy, lecz mylił się. Innego dnia znalazł go w kieszeni swojego płaszcza. Od tamtej chwili doznał przemiany.











Pewnej jesiennej środy, tak jak zwykle udał się do budynku firmy. Rutynowo przywitała go oczarowana nim recepcjonistka. Po kwadransie nakazał jej przyjść do swego biura i dać jej coś, o czym skrycie fantazjowała za każdym razem widząc szefa. Była zbyt głupia, by dopatrzeć się w tej odmianie podstępu. Jej wizja spełniła się, choć nie do końca tak jakby tego chciała. Było to typowe zwierzęce zaspokojenie swych potrzeb. W tym czasie została kilkukrotnie ugryziona, podrapana, lecz wciąż spełniona. Po wszystkim podszedł do niej i skręcił kark. Po prostu, ot tak. Zamordował Jude, wyrywając jej serce z piersi. Nie zdążyła nawet poprosić go o życie. Paula (woźnego) zabił za pomocą kija od miotły. Jennę, jego księgową, potraktował sprzętem biurowym. Ich zniknięcie załatwił zgodnie z wizją firmy. Inne wampiry przyjęły ich tożsamość.
Wykorzystał urok na miejscowych policjantach. Detektywi jakoś szczególnie nie przejęli się tą sprawą. Stwierdzili, że podejrzani ludzie zasłużyli na taki los.
Zaraz po tych wydarzeniach firmę zamknięto. Z pewnością gdyby wytrzymali do końca drugiej wojny światowej, akcje wzrosłyby w niewyobrażalnie szybki sposób. Wszyscy naziści i pozostali niemniej okrutni od wampirów, chętnie wyczyściliby swoje konto. Joseph patrzył, jak pustoszały piętra należące do jego firmy. Oglądał moment, gdy przez szklane drzwi wieżowca wynoszono wszystko, co dotychczas stanowiło bardzo ważny element jego egzystencji.











* * *


W kolorowych latach sześćdziesiątych nielegalnie podróżował po całym kraju, zaliczając przy tym najsławniejsze atrakcje oraz panie, które go po nich oprowadzały. Ale w końcu stało się coś, czego zupełnie się nie spodziewał. Podróżował z reguły pieszo. Czasem napotykał z lesie zabawiające się dzieci-kwiaty. Tereny, po których się przechadzał, były raczej usytuowane daleko od cywilizacji. Zdarzało się, że pił krew prosto z łosia czy innego mieszkańca lasu. Kilka razy przyszło mu się spędzić dzień w głębokich, zimnych i mokrych jaskiniach. Tak też było i tym razem. Ułożył się na mokrej ściółce. Usłyszał gdzieś niedaleko śmiech. Wychylił się i ujrzał dwójkę ludzi tańczących w świetle księżyca. Kobieta była Virgą, czyli istotą, o której tak wiele się naczytał, zaś mężczyzna wampirem. Wydawało mu się to nieprawdopodobne. Wreszcie zobaczył znamię przy oku. Koła się zazębiły. Stanął przed nimi, przez co młoda dziewczyna machinalnie przytuliła się do ukochanego. Tamten, gdy zdał sobie sprawę kogo widzi, zaśmiał się głośno.

- No, kogo my tu mamy! Joe, druhu! Ty żyjesz? Ha! Odette, to mój stary przyjaciel, nie masz się czego obawiać!

Joseph doskonale wiedział, że pod tym brodatym uśmiechem kryje się prawdziwy bezlitosny potwór.

- Poszedłem w twoje ślady. Firma od lat nie istnieje.

- Jaka firma? - odezwała się wreszcie dziewczyna. Joseph od razu zwrócił uwagę na jej piękne, soczyste usta, zielone oczy i złote włosy. Była zupełnym przeciwieństwem Fiony. Nie chodziło tu tylko o wygląd zewnętrzny, ale i o osobistą aurę. Fiona była kobietą dojrzałą, zdającą sobie sprawę ze swoich decyzji. Delikatność jej mogła zostać porównana do płatków róży. Odette posiadała także niewinność. Najgorsze w tym wszystkim było to, że ta dziewczyna nie zdawała sobie sprawy z wielu rzeczy. Jej młody wiek, bo niedawno osiągnęła pełnoletniość, był tego przyczyną.

- Mała firemka handlem nieruchomości w Roaring Heigts. Nie uwierzysz, ale za sprawą tego człowieka odnalazłem nowe życie, odnalazłem ciebie...

Joseph przykleił na usta sztuczny uśmiech i wykonał gest, jakby zdejmował niewidzialny kapelusz. Odette spojrzała na niego z dziecinną radością, a następnie Mathias wpił się w jej usta, łapiąc za pośladki. Ten widok wydawał się bardziej nieprawdopodobny od kłamstwa blondyna. Od razu czar prysł. Jej skrzydła wyłuskano z piór, a blask zgasł.
Porozmawiali jeszcze chwilę i para odeszła w którąś ze stron.






Joseph nie mógł tego tak zostawić. W tej dziewczynie pozostała odrobina niewinności. Mathias zniszczyłby ją, a potem uciekł. Zupełnie jak w przypadku jego samego. Dlatego jeszcze tej samej nocy pomaszerował do Edentown. Napadł na jedną z dziewczyn i przycisnął do muru. Nakazał zaprowadzić się do domu Odette. Wkradł się i odrzucił go zapach unoszący się w budynku. Był wypełniony pożądaniem, krwią i ziołami. Udał się do jej sypialni. Otworzył komodę i doznał deja vu. Przypomniała mu się scena sprzed trzydziestu lat, więc zakręciło mu się w głowie. Zauważył wcześniej na jej ciele ugryzienia. W dłoni trzymała błękitną apaszkę, by zakryć dowody zbrodni. Wziął całą zawartość szuflady i rozerwał na strzępy kolorowe tkaniny. Mogłoby się wydawać, że był szalony. Może i miał w sobie coś z szaleńca, ale honorowego.

- Wampir! Wampir! W mieście grasuje potwór! - zza okna dochodził krzyk. Wyjrzał na zewnątrz i zauważył, że naczelnym krzykaczem jest dziewczyna, od której wyciągnął cenne informacje. Zaklął pod nosem i pędem udał się w gąszcz.




* * *


- Odette! - Na dole czekała spanikowana Carissa.

- Moment! - odkrzyknęła dziewczyna.

Jedną ręką trzymała się za szyję w miejscu ugryzienia, zaś drugą nerwowo szukała czegoś, czym mogła zakryć ranę. W pewnym momencie Carissa nie wytrzymała z racji, że do osób spokojnych nie należała. Weszła do pokoju, w którym znajdowała się jej koleżanka. Widząc ją przekopującą stertę skrawków, uniosła jedną brew i zapytała:

- Co ty wyrabiasz?

- Gdy przyszłam zastałam to w takim stanie. Ktoś wkradł się do mojego domu!

Wystrojona panienka uklękła przy niej i złapała dłoń zanurzoną w dawnych apaszkach oraz bluzkach z kołnierzykiem.

- Uspokój się. Odette, Marlon albo któryś z nich przyjdzie i nam pomoże. Zawsze możemy poradzić sobie w inny sposób.

Odette zrobiła oczy jak spodki. Gdy Carissa rozkazała jej przestać się trzymać za szyję, a ta sprzeciwiła się, zaczęła podejrzewać najgorsze. W końcu chwyciła ją i pociągnęła ku siebie. Zobaczywszy dwie kropki z zaschniętą krwią wokół, zakryła usta dłonią i cofnęła się aż pod ścianę.

- To nie jest świeża rana, Odette.

Dziewczyna wstała i wyciągnęła ręce, próbują uspokoić przyjaciółkę. Niestety, wykonując ten ruch, podwinęła jej się sukienka i kolejna blizna, tym razem nad kolanem, ujrzała światło dzienne. Dla Clarissy wszystko stało się jasne. Ktoś, kto był jej względnie bliski, utrzymywał zażyłe kontakty z krwiopijcą. Jej wzrok stał się jakby wyprany z uczuć.

- Tutaj! - krzyknęła. - Ona, Odette Bertrand, sprowadziła wampira! Jest z wampirem!

Wystarczył moment, by ludność zebrała pod jej domem. Miejscowi policjanci wbiegli na górę, ale kulturalnie wyprowadzili ją z budynku.






* * *



- Co ja teraz zrobię? - spytała dziewczyna, wpatrując się w strużki wody spływające pod wpływem szybkości jazdy.

- Zawiozę cię tam, gdzie twoje miejsce. - Pozwolił sobie zerknąć na jej mokry od płaczu policzek. - Moonlight Falls. Tam jest twój rodzinny dom, prawda?

Pociągnęła głośno nosem.

- Skąd o tym wiesz? - spytała nieśmiało, lecz nie dostając szybkiej odpowiedzi, zmieniła nieco tor rozmowy. - Gdy matka zauważyła, że coś jest ze mną nie tak, zawiozła mnie do Edentown. Ułożyłam tam sobie życie. Nawet nie mogłam przez te lata nawiązać kontaktu z rodzicami.

- Nie mieszkają już tam. Sprzedali dom, jakby dokądś chcieli uciec. Ale nie zaprzątaj sobie tym twojej małej główki. Dom wkrótce zacznie niszczeć, bezdomni tam się wpakują, więc zadbaj o tę chałupę, bo warta jest zachodu. Tak przy okazji, to dosyć prędko musiałaś przeżyć przemianę, nieprawdaż?

- Nie jestem aniołkiem. Robiłam w życiu gorsze rzeczy, niż jesteś sobie w stanie wyobrazić.

W tej właśnie chwili poczuł, jakby dźgnęła go ostrym narzędziem prosto w serce. W życiu zawiódł się na tak wielu osobach, a zdradziła go jakby jego jedyna nadzieja. Po chwili w jego dłoni znalazł się złoty pierścionek, który wcześniej zdobił delikatne, aksamitne dłonie Odette.

- Masz - prychnęła. - Nie mam zamiaru już nosić krowiego oznakowania klanu Virg.




* * *


Już na początku dwudziestego pierwszego wieku, bo w roku, w którym doszło do zamachu na World Trade Center, przyjechał do Moonlight Falls z małą wizyta. Do tej pory prowadził bezsensowne życie oszusta i drobnego złodziejaszka. Był pod wrażeniem wyglądu domu. Mocno żółty kolor ścian idealnie wtapiał się w tuziny barwnych kwiatów zasadzonych przed budynkiem. Ale z posiadłości wybiegła mała dziewczynka. Nieco zaspana dreptała po ogrodzie, by ustawić się w odpowiednim miejscu. Wstała tak wcześnie, bo swoim różowym aparatem analogowym pragnęła uchwycić wschód słońca. W pewnym momencie upadł jej. Joseph podniósł go i podał podejrzliwej dziewczynce.

- Kto ty? - spytała marszcząc swój malutki nosek.

- Kolegą Odette.

- Babcia jest chyba za stara jak dla pana - odparła z wyższością w głosiku.


Stwierdził, że musiała sobie poradzić w życiu, skoro udało jej się utworzyć rozgałęzione drzewo genealogiczne.

- Jak masz na imię, dziewczynko?

- Mama mówiła, żebym nie rozmawiała z obcymi... - zacięła się na chwilę. - Faye Morgan.

Joseph uścisnął jej puchata dłoń. Zdał sobie sprawę, że skóra powoli zaczyna go piec. Pozostało mu tylko kilkadziesiąt sekund, by móc się ukryć przed słońcem.

- Dobrze, Faye. Mam coś dla twojej babci i byłbym bardzo wdzięczny, jeślibyś to jej przekazała.

Zaciekawiona spojrzała na dłoń schowaną w kieszeni. Zaraz potem wyjął z niej pozłacany pierścionek z kamieniem w kolorze mleka, od którego promienie słońca odbiły się, ukazując oczom całą paletę barw. Dziewczynka schowała do bluzeczki pierścionek i szeroko uśmiechnęła sie, odsłaniając dwa brakujące mleczne zęby. Odszedł po tym, a gdy zniknął z pola jej widzenia, w nadnaturalnym tempie schował się w jakiejś zabitej dechami dziurze.

Dziewczynka z wrażenia zapomniała o zrobieniu zdjęcia. Pobiegła na górę i schowała skarb w drewnianym kuferku na biżuterie. Kilka lat później, gdy jej palce stały się wystarczająco grube, nosiła go dumnie myśląc, że jest to pamiątka rodzinna. Zapamiętała ten moment nieco inaczej, a postać Josepha znikła z najgłębszych obszarów jej pamięci.





__________________

Ostatnio edytowane przez Myrtek : 22.02.2014 - 23:03
Myrtek jest offline   Odpowiedź z Cytatem