View Single Post
stare 09.07.2014, 21:41   #336
Myrtek
 
Avatar Myrtek
 
Zarejestrowany: 07.01.2012
Skąd: Kotlina rozpusty
Wiek: 25
Płeć: Kobieta
Postów: 569
Reputacja: 15
Domyślnie Odp: Moonlight Falls (OD 18 LAT!)





Odcinek 8 "Czarna seria"




Wszystkie uczennice stały w równym rządku. Alice znajdowała się naprzeciw pierwszej - Carrie. Pozostałe czekały na swa kolej w przestrachu. Znajdowały się w "salonie numer jeden" złączonym wraz z jadalnią. Była to największa przestrzeń w posiadłości, dlatego też urządzano tam różnego rodzaju bankiety. W święta Bożego Narodzenia pośrodku znajdowała się wielka choinka, przystrojona w ozdoby pamiętające czasy dzieciństwa dziadka współczesnej właścicielki. To tutaj odbywały się lekcje. Tego dnia Alice uznała, że w tle tragicznych zdarzeń warto nauczyć swe podopieczne samoobrony. Jak walczyć nauczał ich osobisty trener tydzień wcześniej. Tym razem musiały nie tylko panować nad swoimi siłami wystarczająco, by nie zagrozić uszczerbkiem na zdrowiu Alice, ale także na tyle mocno, aby pokazać, że są niepokonanymi. Panna Yovovich miała wywołać u nich przykre wspomnienia lub omamić na tyle, że będą myślały, iż znalazły się w potrzasku. Ognistowłosa nastolatka była nad wyraz skupiona. Faye Po raz pierwszy nie widziała uśmiechu na obsypanej piegami twarzy, a grymas wynikający z cierpienia. Faye nie miała pojęcia, co zabolało jej młodszą koleżankę, lecz wiedziała, że od tej chwili powinna uważać na swą przełożoną.



W ułamku sekundy niemal wszystkie prócz Carrie uderzyły w sufit. Ta znajdowała się w stanie pomiędzy nim a podłogą. Alice gruchnęła o drewnianą teksturę tak mocno, że jęknęła z zaskoczenia, ale i bólu. Gdyby uderzyła odrobinę mocniej, z pewnością potrzebowałaby pomocy masażysty. Po kilku sekundach przygniecenia przez niewidzialną siłę, opadły na posadzkę delikatnie niczym piórko.

- Przepraszam - wybąknęła zawstydzona dziewczynka.

Alice przeczesała włosy, by te ponownie mogły wyglądać jak po wyjściu od fryzjera i spojrzała na nią, o dziwo wzrokiem wyzbytym wrogości.

- Bardzo dobrze. Szybko się uczysz. Cieszę się, że uczysz się jak poprawnie używać gyrokinezy.

Rudowłosa zrobiła krok w tył, a mentorka zatrzymała się przed Reginą.



- Audiokineza raz - powiedziała, unosząc kącik ust w górę.

Faye odniosła wrażenie, że dzwoni jej w uszach. Dźwięk ten przeobraził się w pisk, którego częstotliwość zwiększała się z każdym ułamkiem sekundy. Myślała, że uszy zaczną jej zaraz krwawić. Już niemal czuła, jak ciepła, gęsta ciecz spływa po jej szyi w stronę ramion, by splamić ubranie. Osunęła się na ziemię. Runęła ciałem do przodu tak, że uderzyła czołem o podłogę. Trzymała się za głowę, jakby nie chciała dopuścić do jej wybuchnięcia.

Wreszcie niemiłe uczucie krwawienia zniknęło, silna migrena ustała, a dziewczyna mogła już otworzyć oczy, aby zauważyć, że nie tylko ona cierpiała.
W pozycji żółwia tkwiły również Carrie z Tianą. Natomiast chłopczyca wraz z Alice stały naprzeciwko siebie tajemniczo uśmiechnięte.

- Niezły trik, nie powiem - skwitowała niezwykle zadowolona.

Regina postanowiła sobie zakpić ze współlokatorek i zamiast wyłącznie Alice, one stały się jej celem. Niepokorne dziewczę pokracznie skierowało się w stronę ściany, by przybrać niechlujną, opierającą się pozycję.



W końcu nastała kolej na Faye. Był to jej pierwszy taki pokaz swych umiejętności. Reszta chociaż raz przeszła taką próbę.

- Nie przejmuj się mną. - Złapała ją za dłonie.

- Mogę cię zabić - wyszeptała niepewnie Faye, patrząc dyskretnie na boki.

- Dasz radę, uwierz mi.

Pokiwała prędko głową i przymknęła powieki.

Mocy nie bierze się na zawołanie. Nie zawołasz jej "Azorek, chodź do mamusi, mamusia cię potrzebuję, bo pani Alice będzie zła". To nie działa również jak pomyślenie życzenia, zdmuchując urodzinowe świeczki. Nie wywołuje się jej, a myślenie "chcę ją sprowadzić do piachu" również nie uruchomi mechanizmu. A właśnie! Nie ma do tego uniwersalnego klucza, który otworzy zakamarki umysłu za każdym razem, gdy tego się chce. Różdżki są równie zbędnym atrybutem co błyskawice wydobywające się jakimś cudem z dłoni. Wystarczy po prostu... to czuć. Coś jak miłość. Nie mówisz "O... a teraz cię kocham...teraz nie". To jest jak zrobienie kroku. Nie zastanawiasz się nad tym, a jednak go robisz, czyż nie jest tak? Zarówno jak i bicie serca czy każde tchnienie, bierze się to ośrodka. Z pewnością żaden przeciętny śmiertelnik nie jest w stanie tego pojąć. Wiara w któregoś z bogów przychodzi jednak o wiele łatwiej. Dla virg jest to wyznanie we własne umiejętności. Nie zawsze da się nad tym zapanować, ale to jak z nauką pisania - z czasem jest łatwiej, wyraziściej, a przede wszystkim szybciej. Przygoda Faye z niesfornym talentem trwa najkrócej. Nawet mała Carrie jest o kilka miesięcy w tej sprawie doświadczona (można się domyśleć, że nie z jej woli). Córka Morganów miała o tyle trudniej, że dowiedziała się po fakcie. W innych rodzinach albo zadbano o ostrzeżenie przed nieuniknionym fatum albo dziewczę miało szczęście lub nie, by zawczasu przygotować się, co na nie czeka.

Alice nagle obróciła się i przeszła do salonu, gdzie położyła się na kanapie i "zasnęła". Wszystkie dziewczęta wraz z kucharką i kończącą zmianę sprzątaczką pochyliły się nad prawowitą właścicielką posiadłości. Gdyby nie brak tętna można by pomyśleć, że kobieta zasłabła i postanowiła odpocząć. Gdy po kilku minutach nadal nie dawała znaku życia, zgromadzeni zaczęli się niepokoić.



- Trafiony, zatopiony. Wreszcie ktoś pozbył się tej krowy - prychnęła stojąca w przejściu Tiana.

Faye wstała znad spoczywającej Alice i obróciła się w stronę wyjścia. Sama potrzebowała odpoczynku. Zanim udała się na strych, ostatni raz pozwoliła sobie zerknąć w stronę przełożonej, a ta... otworzyła oczy i aż usiadła, próbując zachłysnąć się powietrzem.

- Faye! - zawołała na tyle, na ile pozwoliło jej niemiłosiernie suche gardło.

Szatynka rzuciła się w jej stronę i uklękła na dywanie. Tamta ujęła jej twarz w dłonie.

- Jesteś cudem natury, dziecko! Musisz przyjść do mojego gabinetu, chcę ci o czymś niezwykle ważnym powiedzieć!

Oszołomiona jej entuzjazmem zastygła, tkwiąc na ziemi ze zgniatanymi policzkami.
Jednak mina Alice zrzedła, gdy zauważyła będącą kilka metrów dalej obojętną Tianę.

- Na twoje nieszczęście słyszałam, co powiedziałaś. - Zmarszczyła brwi rozgniewana, ale i zawiedziona zachowaniem panny Langford. - Ty również masz przyjść do mojego gabinetu, ale w nieco innej sprawie.





Powoli zamknęła drzwi i niepewnym krokiem doszła aż do biurka. Kobieta wskazała jej gestem dłoni, by usiadła.

- Faye, chyba będę musiała wyznaczyć ci indywidualny tok nauczania - zażartowała nieco Alice. - Wprawdzie nie do końca potrafisz jeszcze panować nad swymi zdolnościami, ale mówię ci już teraz, że jesteś wielka. Odpowiednio ćwicząc przysięgam, że będziesz potwierdzała regułę ucznia, który przerósł nauczyciela.

Dziewczyna złożyła na udach dłonie jakby w modlitwie i nachyliła się nad mahoniowym blatem ciekawa tego, co powie jej mentorka.

- Byłam tam, byłam po drugiej stronie! - krzyknęła, zrywając się z fotela po czym opadła lekko niczym spadający z drzewa jesienny listek. - Czułam się, jakbym była ponad chmurami. Czułam niesamowitą lekkość, a wszechogarniająca cisza sprawiała wrażenie błogiego stanu jakby... jakby... Jakbym znajdowała się pod skrzydłami samego Boga. Przez to, jaki los mnie spotkał, przestałam wierzyć w cokolwiek prócz samej siebie. Ale tam (wskazała górę) czułam się bezpieczniej niż dziecko w łonie matki. Z początku byłam zupełnie zdezorientowana, ale gdy się odwróciłam... Wyobraź sobie, że nagle przed tobą rozpościera się bezgraniczna zieleń, ogród spowity kwiatami nieznanych mi gatunków roślin z całego świata. Na jednej z ławeczek siedziała starsza kobieta...



- Moja babcia? - przerwała natychmiast Faye pełna nadziei albo i przestrachu.

Alice spojrzała na nią pobłażliwie.

- Nie, Faye. Poczekaj może jednak na resztę rewelacji, dobrze? Kobietą przede mną okazała się właśnie że moja babcia. Nieomal zapomniałam jak wyglądała. Muszę przyznać, że z początku nie byłam w stanie rozpoznać w niej swej krewnej. Dosiadłam się zatem do niej, a ona obdarzyła mnie tak czułym uśmiechem, jakbym odwiedziła ją po latach rozłąki. Nie musiałam opowiadać jej o was, o tobie. Uprzedziła mnie w tym. Żartowała, że mogłabym ją częściej odwiedzać. - Opuściła głowę, przymykając powieki jakby nadal nie dowierzała. - Pozwoliła sobie oprowadzić mnie nieco po ogrodzie. Było w nim ogrom ludzi różniących się pod względem wieku i kultury. Niektórzy urządzali sobie piknik, małe dziewuszki zbierały dzikie kwiaty, zakochani tkwili w objęciach. W pewnym momencie, tuż obok grającego w berka rodzeństwa, zatrzymała się i przedstawiła mi... Zgadnij kogo. Tak, twoją babcię.

Dziewczyna aż otworzyła buzię. Poprosiła, by kobieta kontynuowała. Przez tyle miesięcy nie dostała znaku życia od Odette. No tak, przecież nie żyła. Zasmuciło to ogromnie jej wnuczkę. Mimo że poddała się w poszukiwaniach opiekunki, nadal miała nadzieję, że jeszcze kiedyś zjedzą wspólne śniadanie albo wyplewią ogródek.



- Kazała ci przekazać, byś się dłużej nie martwiła. Przyznała, że jest szczęśliwa tam, z twoim dziadkiem, twoimi rodzicami i resztą zmarłych przodków. Wyraziła ogromny żal, że zostawiła cię bez słowa pożegnania. Chciała jednak wrócić, lecz jej serce nie wytrzymało drakońskich temperatur. Na koniec powiedziała jak bardzo cię kocha i żałuje, że nie może ci pomóc w rozwijaniu swych umiejętności.

Faye pokręciła głową. Przestała uznawać babcię za bezuczuciową istotę unikającą odpowiedzialności.

- Dlaczego wyjechała? - Miała łzy w oczach.

Alice ujęła jej jedną dłoń, by drugą móc pogłaskać ją po głowie.

- Powiedziałam ci wszystko. Chwilę potem przywróciłaś mnie do życia.

- Jasne - Pociągnęła nosem, a kobieta podała jej pudełko chusteczek i przetarła mokre od płaczu policzki.




* * *


Jesień za oknem... jesień na ubraniach... jesień w sercu.....
Faye często to powtarzała, ale chciałaby, żeby wszystko już się rozplątało w jej życiu...*
Ostatnie drzewa zachowały złote odcienie, lecz większość z nich już straszyła swą golizną.
Z pewnością w Moonlight Falls zobaczyłaby pierwszy tegoroczny śnieg, lecz nikt nie widział jej w rodzinnym mieście od pół roku. Przez ten czas Faye kształciła się nie tylko w kierunku używania swych umiejętności, ale i w poznawaniu samej siebie. Od chwili zaprezentowania swych mocy przed gronem współlokatorek stała się oczkiem w głowie Alice. Tianie Langford niezbyt się to spodobało. Nie żywiła sympatii do koleżanki i nie miała zamiaru tego ukrywać. Dlatego też była na celowniku całej reszty. Mieszkańcy akademii nie byli obojętni na jej pysznienie się, dlatego też starali się trzymać ją od siebie z daleka.
Kolejnym powodem, by zadufana w sobie gwiazdka nienawidziła całej resztę, był wydłużający się czas pobytu w Soiree. Z nich wszystkich mieszkała tam najdłużej. Jako pierwsza znalazła tam dla siebie schronienie. Były z Alice dla siebie dobrymi koleżankami do czasu, gdy do domu wprowadziła się konkurencja. Każdej nocy modliła się, by coś złego spotkało jej nauczycielkę. Liczyła, że zrobi to ktoś za nią albo paniusia sama wyzionie ducha, co byłoby Tianie na rękę. Jej moc uznano za bezużyteczną. Chciała się wykazać po morderstwie Annmarie, ale mimo swych ogromnych chęci - nie mogła. Tak oto pojawił się kolejny punkt na liście powodów jej frustracji. Od tamtego czasu chciała już któryś raz z kolei uciec, ale zamontowany system ochrony terenu posiadłości pozwolił dotrzeć jej jedynie do bramy. Nawet próba przekupstwa stróża zakończyła się fiaskiem, a niechętna do pracy dziewczyna musiała w ramach kary pomagać w kuchni. Nie podobało jej się, że traktowana jest niepoważnie mimo osiągniętej jakiś czas temu pełnoletniości.

Jej problem stanowiły nie tylko osoby, z którymi mieszkała pod jednym dachem, ale i bezsenność. Rozgoryczona często nie potrafiła uspokoić myśli. Czasem poddawała się nim, a z bujania w obłokach wyrywał ją najczęściej dźwięk elektronicznego budzika. Ale nie można wiecznie czuwać. Wycieńczona wieloma godzinami bez snu rzadko zasypiała sama z siebie. Ratowały ją z reguły środki nasenne, od których zdążyła się wręcz uzależnić. Pracownicy placówki zaniepokojeni stanem lekomanki nie zawsze zgadzali się, by ta zużywała kolejną paczkę tabletek. Ona jednak nadał je kupowała i przez ten czas nauczyła się, jak uchronić swój drogocenny skarb przed przeprowadzanymi przez Alice rewizjami w jej części pokoju. Było to niezgodne z sumieniem mentorki, ale chciała jej pomóc.
Podczas kolejnej, jak się zdawało, bezsennej nocy miała zamiar nafaszerować swój organizm pewnymi pastylkami. Przypomniawszy sobie jednak, że poprzednim razem zażyła ostatnią nieomal nie wpadła w furię. Zbiegła na dół, by tam poszukać czegoś, co pomogłoby jej zasnąć. Można się domyśleć, że spotkała się z rozczarowaniem. Już miała wrócić na sypialni, gdy usłyszała brzdęk barierki. Wzięła z kuchni nóż do mięsa, by w razie potrzeby obronić się przed napastnikiem albo zarżnąć słodką śpiącą Faye (należy także przypomnieć, że jej umiejętności telekinetyczne były praktycznie znikome).

Wejście po schodach prowadzących na strych zajęło jej kilka dobrych minut. Nie chciała dać się złapać. Znowu.
Ukryła się za ścianą, a ostre narzędzie schowała za plecami. To, co usłyszała, a przede wszystkim zobaczyła, zszokowało ją znacznie bardziej niż cokolwiek co działo się w trakcie jej pobytu w akademii.




* * *


Ugryzł jej wargę i pociągnął nieco za nią. Po chwili zaczął zajadliwie całować jej szyję i bark, trzymając cały czas za udo dziewczyny, która aż wyginała się z odczuwanej przyjemności.

- Faye... - wyszeptał jej imię nieco dysząc.

- Nie, Joseph. Znasz moje zdanie na ten temat.

Mężczyzna natychmiast przerwał pieszczoty i opadł na plecy tuż obok ukochanej.

- Nadal mi nie ufasz, prawda?

Faye położyła się bokiem do niego, robiąc różnorakie zygzaki opuszkami palców na jego klatce piersiowej.

- Ufam ci, choć sam dobrze wiesz, że nikt o zdrowych zmysłach nie powinien.

Wampir prychnął i zatrzymał jej dłoń, gdy ta dotykała okolice pępka.

- Nie chcesz tego?









Nie zdążyła nawet odpowiedzieć, ponieważ Joseph zeskoczył z łóżka.

W ułamku sekundy pozbył się bluzki i zaczął wykonywać pobudzający zmysły taniec choć nie miał akompaniamentu odtwarzacza na półce.
Faye schowała twarz w poduszki, by opanować salwy śmiechu, ale zaraz z powrotem usiadła, aby móc oglądać pokaz mężczyzny. Jego ruchy można porównać do tych, które wykonują skąpo ubrani panowie w klubach na wieczorach panieńskich. Gdy pochylił się i klepnął swój pośladek, Faye nieomal nie ryknęła, budząc tym samym część domowników.
Mężczyzna wskoczył z powrotem na materac, a klęczenie na miękkiej pościeli nie przeszkadzało mu w kontynuowaniu swych wygibasów. Odpiął pasek od spodni i rzucił nim w kąt.
Wciąż kręcąc ósemki biodrami zapytał:

- Dalej tego nie chcesz?

- Nie - odparła zaczepnie, unikając celowo kierowania wzroku w stronę zamka.

Joseph opadł na nią i jednoznacznie zaczął poruszać się, symulując to, do czego próbuje dojść.

- To jest okrutne! - zachichotała, broniąc się jednocześnie rękami przed jego ruchami.

- Okrutniejsze jest twoje kokietowanie i zostawianie mnie na lodzie - wysapał pomiędzy dziki pocałunkami każdej partii jej ciała.







Odepchnęła go trochę mocniej, a on usiadł przed nią spoważniały. Umiejscowiła swoją pupę między jego rozłożonymi nogami, by móc się do niego przytulić.

- Jos, ja naprawdę chcę. Po prostu boję się, że ktoś może nas usłyszeć i przyjść tutaj, a wiesz jak to może się dla nas skończyć?

- Jak zeszłej nocy sapałaś, gdy całowałem twoje uda, to jakoś nikt nie powołał wszystkich służb miejskich - wymamrotał.

Szatynka zdzieliła wampira po głowie, po czym pociągnęła za włosy z tyłu głowy, by ten spojrzał jej prosto w oczy.

- Nawet nie wiesz jaką mam ochotę na ciebie. Szczerze powiedziawszy już w Monlight miałam... nieczyste myśli.

Natychmiast się ożywił, a na jego ustach zagościł łobuzerski uśmieszek.

- Ale mam też zdrowy rozsądek.

- Wiem, rozumiem to. Poczekam z tym - stwierdził, pocałowawszy jej ciepłe czoło.

Nagle Faye wyswobodziła się z jego uścisku i przejechała dłońmi od kolan aż po zakończenie jego ud.

- Myślę jednak, że możemy troszkę umilić sobie czas - odrzekła, kierując dłoń nieco niżej.

Wampir przymknął powieki i zadrżał z rozkoszy. Wkrótce oboje ponownie leżeli, mając na sobie już mniej części garderoby.




Tiana w skoncentrowaniu zupełnie zapomniała, że trzyma w ręce nóż. Ten więc wyślizgnął się zza jej pleców i na piętrze rozniósł się donośny dźwięk uderzającego o drewnianą podłogę ostrza. Zorientowała się co zrobiła i machinalnie podniosła nóż. Kochankowie natychmiast przerwali pieszczoty.

- Czy ktoś tam... - chciała zapytać Faye.

- ... jest? - dokończył za nią wampir, stojąc obok szpicla.

Wampir złapał ją za szyję i przygniótł do ściany.

- Uważaj, maleńka, bo ten nożyk zaraz znajdzie się w twoim gardełku - wycedził, po czym rzucił drobną dziewczyną o posadzkę.



- Co tutaj robisz? - oburzyła się Faye.

Tiana zebrała się z podłogi, otrzepała się w dość teatralny sposób i stanęła pomiędzy parą.

- Na twoje nieszczęście usłyszałam jak lowelas robi za Romea i wkrada się do ciebie.

- Licz się ze słowami! - zagrozi, pokazując kły.

Dziewczyna głośno zachłysnęła się powietrzem.

- Stój! - zatrzymała go ukochana i zwróciła się do niej. - Tiano, nie rób proszę nic głupiego. Alice nie może się o tym dowiedzieć.

Założyła ręce na piersiach i zrobiła krok w stronę Faye.

- Myślisz, że pozwolę na to by jakiś wampir przychodził tu co noc cię posuwać? - odparła drwiąco.



Joseph wyrwał jej z dłoni nóż i przejechał ostrzem w poprzek gardła. Z cienkiej rany trysnęła krew, a ofiara złapała się za nią, jakby chciała powstrzymać jasnoczerwony pływ wylewający się coraz to obficiej. Upadła na ziemię i charczała podczas zdesperowanej próby wzięcia wdechu. Spomiędzy jej warg popłynęła kolejna stróżka krwi.
Joseph upuścił nóż pod nogi i schował kły.

- Joseph - krzyknęła bezgłośnie Faye.

- J-j-ja... - wyjąkał. - Nosz cholera, ożyw ją czy zrób inne czary-mary.

- Nie. - Jej głos wyprany był z jakichkolwiek uczuć.

Podszedł do niej i potrząsnął nią.

- Faye, nie rozumiesz, że jeśli skona to będziemy mieć przesrane?

Popatrzyła na niego. Jej widok trochę wprawił go w dyskomfort. Nigdy nie widział jego (dawniej) słodkiej blondyneczki w takim stanie. Wyglądała jak kukła.

- Zakop ją gdzieś czy coś w tym stylu - rzuciła jakby o niechcenia.

- To niehumanitarne.

- Powiedz to swoim ofiarom, z których spijasz całą krew - odburknęła.

Od razu się uciszył. Przetarł twarz dłońmi. Faye powtórzyła ten gest.

- Dobrze wiesz, że się wygada. Gdy ją ożywię, to s*** dopiero mnie znienawidzi.

- Jaki zatem masz plan? - Oparł się o ścianę, zakrywając oczy.

Szatynka stała chwilę w bezruchu nad zwłokami koleżanki. Wreszcie ją olśniło.

- Powiem, że przyszła do mnie z nożem. Gdy próbowałam ją uspokoić, to jakiś wampir wdarł się do pokoju, ciachnął ją, by nie wrzeszczała, a mnie zaatakował. Po prostu.

- Po prostu?! - oburzył się. - Znowu będą trzymać cię pod kloszem.

Podbiegła do niego i złapała go za rękę.

- Jos, jestem naprawdę niezła, wkrótce wyrwę się stąd.

- A jeśli nie?

Pochylił się nad nią i oparł się czołem o jej czoło.

- Jeśli nie, to uciekniemy. - Odważyła się go ucałować, lecz niezbyt był chętny do odwzajemnienia tego. - Musimy działać.



Podniosła z drewnianej podłogi nóż. Przejechawszy nim po nadgarstku, zraniła się wystarczająco głęboko. Patrząc na zmieszanego wampira, odparła:

- Trzeba być wiarygodnym. Masz, pij - zachęciła, wyciągając rękę w przód. - Następnie ja napiję się twojej. W razie niebezpieczeństwa będziemy złączeni.

Złapał niepewnie zakrwawiony nadgarstek i ostrożnie przyłożył do ust, wysuwając kły. Poczuwszy smak i zapach krwi, zupełnie się zatracił. Virgi były dla wampirów jak najdroższe francuskie wino dla konesera. Słodka jak niczyja inna. Krew człowieka może być porównywana do zwykłego piwa, zaś zwierzęca do wina marki wino. Ostatni raz mógł zasmakować jej pół roku wcześniej i od tamtej pory miał cichą nadzieję, iż nie była to jego ostatnia taka uczta. Ciężko oddychał, choć nie potrzebował tlenu. Od zapachu krwi Faye aż kręciło mu się w głowie. Z każdym łykiem wzrastało i pożądanie. Łapał się wszystkiego, by opanować zew namiętności. Osiągał powoli spełnienie. Zachłanność pozbawiła go wszelkich zmysłów.

- Joseph... - sapnęła.

Oderwał się stanowczo od swej osobistej fontanny szczęścia. Patrząc cały czas w jej zielone oczy, ugryzł po chwili swój nadgarstek i podał jej, by ta napiła się jego krwi.
Dziewczyna aż wzdrygnęła się, poczuwszy jak gorzko-metaliczny płyn rozlewa się po jej jamie ustnej. Spiła go jak najmniej tylko mogła.
Joseph z wyrazem bólu odszedł. Wpierw jeszcze wybił szybę, aby wtargnięcie wyglądało jak najbardziej prawdziwie uciekł dopiero, gdy usłyszał udawany krzyk Faye.




_____________________________

* lekko przerobiony cytat z "BrzydUli"

Całkiem szybko nowy odcineczek, nie?
Dziękuję za komentarze i ciesze się bardzo, że tak dobrze się u Was przyjął.
Mam nadzieję, że ten równie wywoła w Was takie emocje albo i większe.

Odpowiadając na pytania, dlaczego w poprzednim odcinku Alice nie uspokoił Faye - odpowiedź jest prosta. Wkrótce się przekonacie!
Myrtek jest offline   Odpowiedź z Cytatem