Temat: Miasteczko
View Single Post
stare 25.06.2015, 23:00   #319
Liv
Moderatorka Emerytka
 
Avatar Liv
 
Zarejestrowany: 12.12.2007
Skąd: Million miles away
Płeć: Kobieta
Postów: 5,203
Reputacja: 53
Domyślnie Odp: Miasteczko

Cytat:
Napisał Lysandra
Hm?
No i witam
Cytat:
Napisał Qwerty
Jestem bardzo złym czytelnikiem
TAK.
Cytat:
Znając Ciebie to wyjdzie z tego kolejny dzieciak
To słabo mnie znasz xD
Cytat:
Nie wiem na co ona liczy, że on nagle wróci i będzie sielanka?
Ehehe, zakochana jest
Cytat:
WIEDZIAŁEM, ŻE BĘDZIE DZIECKO!
Pytanie - czyje dziecko?
Cytat:
Szkoda, że musiała już odejść
Ooo tak
Cytat:
Ale takie wstawki w stylu FS są bardzo spoko od czasu do czasu
Ale ja to robię cały czas

Dziękuję! Nawet mamy jeden komentarz w nadmiarze Tak trzymać :>
Szkoda, że stało się to akurat wtedy, gdy zalewała mnie uczelniana robota (chociaż sprawozdania z zajęć laboratoryjnych też się fajnie pisze!). Został mi tylko jeden egzamin, który zamierzam zdać jeszcze w czerwcu, więc w końcu mam czas na wszystko, co lubię robić
W tym poście ciąg dalszy historii:
- Michasi i Izaaka - III,
- Anastazji Czajkowskiej - I,
- rodziny Skarpa (Marcin i Teosia oraz Wasyli i Daniela) - VIII.


...

W mieszkaniu Izaaka wybuchł pożar.





Jego gaszenie trwało aż do późnego wieczoru. To, czego nie strawił ogień, nadawało się wyłącznie do wyrzucenia. Właściciel lokum został bez środków do życia i dachu nad głową.

O całej sprawie Michasia dowiedziała się z radia. Po usłyszeniu znajomego adresu z obłędnym niemal strachem i łzami tuż-tuż na policzkach czekała na informację o ofiarach śmiertelnych. Wiadomość o ich braku jednak uspokoiła ją na krótko - skoro Izaak żył, to gdzie się podziewał? Dlaczego nie poszedł prosto do niej?
Ach, no tak. Przecież być może mimo chemicznej hipnozy dotarło do niego to, co wtedy powiedziała.
Co gorsza - powtórzyła to co najmniej raz!
Pierwsze połączenie, po kilku minutach drugie, trzecie, dziesiąte - abonent poza zasięgiem.
Czyżby jednak miała wkrótce usłyszeć, że w jakimś obskurnym szalecie znaleziono ciało 28-letniego narkomana?
W sumie jego śmierć oznaczałaby dla niej nowe, lepsze życie. Znalazłaby sobie odpowiedzialnego, kochającego i "porządnego" męża, a Iza miałaby tatę na co dzień. Zrobiłaby wszystko to, czego nie może zrobić z Izaakiem. Byłaby szczęśliwa tak, jak nie może być z nim.
Coś jednak było nie w porządku z tymi myślami. Ale dopiero po paru dniach ich pożałowała.

Kilku minut po północy, dzwonek do drzwi. Postanawia go zignorować, ale nie mogła - gość był natrętny.
Wściekła, zajrzała wpierw do pokoju córeczki. Ta na szczęście słodko spała.
Odryglowała drzwi.

- Izaak!
Ale jej głos nie brzmi przyjaźnie - wręcz przeciwnie. Chciałaby mu powiedzieć, żeby sobie poszedł, ale ciekawa jest, jak się jej wytłumaczy.
- Mogę wejść? Trochę zimno na tej klatce.
Po chwili zamyka za sobą drzwi.
- Mogę zaryglować? - pyta niepewnie.
- Naprawdę myślisz, że pozwolę ci tu zostać? Masz mnie za idiotkę?
- Proszę cię... Chociaż na tą jedną noc. Nie mam się gdzie podziać.



- Do tej pory jakoś miałeś u kogo spać... Ten pożar był tydzień temu! Nie wiedziałam nawet, czy żyjesz...
- Dwóch kumpli mnie przenocowało przez kilka dni, potem zostały mi ławki w parku i bramy. Ale tak się nie da długo żyć. Wiem, że nie chcesz mnie znać i najlepiej byłoby, gdybym zginął wtedy w tym pożarze, ale umrzeć to też nie jest taka prosta sprawa... Zbierałem się na to od początku, ale w końcu ogarnąłem się i... jestem. Wyniosę się tak szybko, jak to będzie możliwe, obiecuję. I przepraszam za kłopot.
W Michasi coś pęka po tych słowach. Umrzeć - to nie taka prosta sprawa. Jeśli go teraz wygoni, pozbędzie się problemu. Pozbędzie się człowieka, którego kochała. Raz na zawsze.

- Dobrze, możesz zostać - mówi ostatecznie. - Jakaś piżama powinna być w dolnej szufladzie.



- Dziękuję.

Powiedzieli sobie "dobranoc" i Michasia wróciła do swojego pokoju, już spokojniejsza.
Jej mąż zaś najpierw odwiedził pokój Izy.



Nie zasługujesz na takiego ojca jak ja, szeptał nad jej łóżeczkiem. Chciałbym, żeby twoja mama zakochała się jeszcze raz i żeby była szczęśliwa z tym simem, a dla ciebie był dobrym tatą. Ja tego nie potrafię. Wybacz mi...

Po szybkiej kąpieli przypomniał sobie, że w sypialni została jego maszynka-jednorazówka. Zaskoczyło go to, że klamka ustąpiła pod naciskiem jego dłoni.

Michasia wyglądała tak niewinnie gdy spała! Nawet się uśmiechała... Nie pamiętał, kiedy ostatnio uśmiechała się do niego.



Nie mógł oderwać od niej wzroku. Chciałby teraz wsunąć się pod kołdrę obok niej i wtulić głowę w jej długie włosy. Ale mógł tylko patrzeć i zachwycać się swoją żoną, która tak naprawdę nie była już jego.
Nagle zdał sobie sprawę, jak bardzo się za nią stęsknił. Ale tęsknota nie mogła zostać zaspokojona, dopóki to on nie postara się zaspokoić podstawowych ich potrzeb. Jako sim uzależniony nie był w stanie tego zrobić.
To będzie ostatni raz. Jeśli się nie uda, zniknę z ich życia raz na zawsze.

W tajemnicy przed Michasią załatwił wszystkie formalności związane z pobytem w ośrodku dla uzależnionych.
O wszystkim mówił jedynie... Izuni.



- Robię to dla was, skarbie - dla ciebie i mamusi. Chcę być lepszym simem i pokazać wam, jak wiele dla mnie znaczycie. Jak bardzo was kocham... Wierzę, że raz na zawsze zerwę z tym świństwem... Że będzie lepiej. Będę za wami tęsknił - tu mocniej przytulił dziewczynkę.



- Daaadaaa - odpowiedziała.
- Tak, będę dla ciebie tatą jak się patrzy! Nie skrzywdzę żadnej z was i nie pozwolę, żeby ktoś inny was skrzywdził.

Z tym postanowieniem na kilka miesięcy zniknął z ich życia.

Słysząc przekręcany klucz w zamku drzwi, jej serce zaczęło bić szybciej. Tylko dwie osoby miały klucz do jej mieszkania, ale o tej porze ojciec zwykł urządzać sobie drzemkę...
Serce się nie pomyliło.



Niby ten sam, a jednak jakiś taki inny! Z wrażenia nie mogła wydusić z siebie słowa.
- Od razu lepiej, prawda? Cholernie się stęskniłem - powiedział, biorąc ją w ramiona.



- Ja też... - powiedziała słabo, nim zupełnie zabrakło jej tchu.

Ich poczynania rejestrowała para brązowych oczu.



- Mamaaa? - powiedziała, nie rozumiejąc, co się dzieje.
- Iza! - krzyknął Izaak, puszczając mamę dziewczynki z objęć.
- Iza, chodź do taty! - powiedział, klękając przed nią i wyciągając ręce.



- Dadaa? - zapytała nieśmiało.
- Tak, tata! - ucieszył się Izaak.
- Dadaaa! - krzyknęła Maleńka i pobiegała do niego.



- Aaaa! - krzyczeli i śmiali się równocześnie ojciec i córka. Świadek tego zdarzenia nie mógł się nadziwić tym widokiem.



- Moja maleńka Izunia - mówił, tuląc ją.- Tak się cieszę, że wróciłem.
- I oby nigdy więcej - dodała stojąca obok żona i matka.

Małżonkowie nadrabiali wszystko, co się dało nadrobić.





Izaak wrócił do pracy, a po powrocie z niej pierwsze kroki kierował do pokoju na wprost drzwi wejściowych. Tam już ktoś na niego czekał.













Wydawało się, że tak będzie już zawsze.

- C-C-COOOOOO?!





- Przepraszam... - wybełkotał.
- Znowu to samo! Izaak, ty zwyczajnie NIE POTRAFISZ się zmienić! Oszukujesz tylko nas i samego siebie! Nie mam już siły do ciebie! Nie chcę cię znać!



- Nie, Michasiu! Błagam cię, nie mów tak! Ja naprawdę chciałem...!



- Wynoś się z mojego życia!
- Michasiu...
- Powiedziałam: WYNOCHA!



Kilka godzin później jednak pani Kerner pożałowała tego, co powiedziała. Izaak wrócił.



Te dni były wypełnione przede wszystkim ciszą i niepewnością. Raz wypowiedzianych słów nie można już cofnąć. Michasia miała nadzieję, że jej mąż coś postanowi. Doczekała się.



- Znalazłem oferty wynajmu tanich mieszkań na Wyspie - oznajmił. - Uzbierałem na tyle, żeby móc się utrzymać. Ofert pracy też nie brakuje.
Słuchała jak zahipnotyzowana. Czy to możliwe, żeby ich drogi naprawdę miały się rozejść?
- Chciałbym tylko, żebyśmy poczekali z rozwodem. Na początku nie będzie mnie stać na rozprawę ani alimenty. Zresztą... Chyba w ogóle zrzeknę się praw do Izy. Nie chcę czego utrudniać tobie ani twojemu przyszłemu mężowi... No ale zgadzasz się na takie rozwiązanie sprawy?
Masa sprzecznych uczuć kłębiła się w sercu Michasi. To, co mówił Izaak bardzo bolało, ale z drugiej strony miał rację...
- Jutro pojadę na Wyspę rozejrzeć się za mieszkaniem. Będziesz miała dużo czasu na przemyślenie tego. Jak wrócę, dasz mi odpowiedź. OK?
- Dobrze - odparła ostatecznie.
Po chwili zostawił ją samą w kuchni.
Rozpłakała się. Kto by pomyślał, że ona, Michalina Kerner, która w ogień by poszła za swoim mężem, kiedyś się rozwiedzie...

Postanowiła wyjść na długi, samotny spacer.

Izaak położył Izę spać.





- Mamusia niedługo wróci - powiedział. - Bądź grzeczna, Izuniu. Tatuś cię kocha.



- Ziu kosia dada! - odparła.
- Tata wie....Ale musi już iść.



- Dadaa!
- Słodkich snów, skarbie.

Kilkanaście minut później wrócił do pokoju córeczki sprawdzić, czy ta oby na pewno już usnęła.



Utulił ją i cichym, łamiącym się głosem powiedział:
- Żegnaj, kochanie. Niech anioły mają cię w swojej opiece, gdy zabraknie ci taty.

Jeszcze tylko zakleił kopertę, sprawdził, czy oby wszystko ma przy sobie i odszedł.




- Izaak? - wołała, przeszukując wszystkie pokoje. Jak on mógł zostawić Izę samą i tak po prostu sobie wyjść?!
Dziecko na szczęście spało i nie wydawało się, żeby coś mu zagrażało.
Już szykowała w głowie reprymendę dla męża, gdy zauważyła przy swoim stoliku nocnym kopertę podpisaną "Michalina Ramonow". Ogarnął ją niepokój zmieszany z panicznym strachem. Nagle zdała sobie sprawę, co jest w tej kopercie.
Gdy zadzwonił telefon, była bliska łez. Drżącą ręką przejechała po wyświetlaczu.
- Dobry wieczór, ... (nie zrozumiała nazwiska) z Komendy Policji z tej strony. Czy rozmawiam z panią Michaliną Kerner?
- Przy telefonie...
- Około godziny 20:47 w toalecie publicznej przy ulicy ... funkcjonariusze odnaleźli pani męża... Mimo natychmiastowego udzielenia mu pomocy, nie udało się go odratować. Przykro mi...

Michasiu!
Przepraszam Cię za te dwadzieścia zmarnowanych przeze mnie lat Twojego życia. Przepraszam, że to ja byłem Twoją pierwszą miłością i że Iza jest moją córką. Mam nadzieję, że nie będzie do mnie podobna gdy podrośnie.
Dziękuję, że dzięki Tobie dowiedziałem się, co to miłość. Dziękuję Ci za Izabelę. Za to, że przy Tobie spędziłem najszczęśliwsze lata mojego życia też dziękuję.
Zakochaj się jeszcze raz, pójdź do ołtarza w białej sukni, urodź mu dzieci i szczęśliwie się zestarzej u jego boku. Bądź z nim - kimkolwiek on będzie - szczęśliwa, a mi wybacz i wyrzuć z pamięci. To moje ostatnie życzenia.

Izaak

Ciąg dalszy nastąpił.


...

Sesja trwa u mnie w najlepsze i do tej pory nieźle mi idzie... Ale moi simowie też nie narzekali, i to nie tylko w czasie zdawania egzaminów
Może w to nie uwierzycie, ale swego czasu Nastka chodziła z... Patrykiem Wujkiem



Ale Patryka też już znacie (był pierwszym mężem Weroniki Szopen i ojcem Wandy) i wiecie, że jest wymagający wobec simek. W wielu kwestiach poglądy jego i jego dziewczyny były bardzo odmienne, wręcz skrajnie... Przykładowo pan Wujek po zakończeniu jej studiów od razu chciał wziąć ślub i zacząć starać się o dziecko. Panna Czajkowska zaś nie chciała słyszeć o dzieciach - wy wiecie dlaczego, Patryk nie wiedział.
Wszystko to razem wzięte do kupy stanowiło mieszankę wybuchową i do wybuchów między nimi dochodziło coraz częściej.



W końcu jednak czara goryczy musiała się przelać.



Leon Jaskierczyk szukał zaś swojej drugiej połówki przede wszystkim doświadczalnie.





Im był starszy, tym bardziej docierało do niego przeświadczenie, że przez swoje życie będzie musiał przejść samotnie - poznał już tyle dziewczyn, ale z każdą było coś nie tak. Nie szukał ideału - szukał bratniej duszy. Chyba bogowie jeszcze jej nie stworzyli, albo odeszła na drugą stronę nim jeszcze zdążył ją poznać...
Zrezygnował więc z dalszych poszukiwań i postanowił, że nie będzie próbował na siłę wyrwać się ze stanu kawalerskiego. Może za 5 czy 10 lat miłość sama zapuka do jego drzwi.

Ale los na wszystko znajdzie radę!
Krótko po zakończeniu studiów okazało się, że przyjaciółka Nastki - Iwetta - spodziewa się dziecka, a wówczas nie była jeszcze żoną Kuby. Na zaproszenie na ślub nie trzeba było długo czekać.



W kapliczce zjawił się także ktoś, kogo Nastka nie spodziewała się ujrzeć. I - jak na złość! - krzesło obok niej było wolne...



Z przodu rodzice Iwetty, państwo Zamoyscy. No i Marcel Burk z Wisią Pamryk! Wtedy jeszcze studenci

Tamtego dnia Leon i Nastka odezwali się do siebie po raz pierwszy od czasu ich zerwania. Okazało się, że mają sobie bardzo dużo do powiedzenia...
Tak dużo, że potrzeba na to całego życia!



Chociaż panna Czajkowska nadal farbowała włosy na rudo i odważnie się nosiła, w oczach swojego pierwszego chłopaka była zupełnie inną dziewczyną niż ta, którą rzucił. W dodatku zdawało się, że nie ma do niego o to żalu.
Jakby nie patrzeć, on wybaczył jej dawno temu. Bez tego przecież nie można zacząć na nowo - a tego właśnie chcieli. Dali sobie drugą szansę i odbudowali nie tylko swoją przyjaźń...







Tutaj zdjęcia z ich ślubu

Młodzi Jaskierczykowie zamieszkali z rodzicami Nastki. Ci zaś szczęśliwie zostawiali za sobą młodość.









A do rodziny dołączyła maleńka Bella.




W międzyczasie...








Misiu, wiesz, że mamusia jest bardzo chora... Tak się boję, że umrze! Nie chcę zostać sama! Czemu ja też nie mogę być chora? Umarłybyśmy razem i razem poszłybyśmy do nieba... Ciebie też byśmy zabrały - bogowie na pewno lubią misie! Albo żebym chociaż była starsza - opiekowałabym się mamusią w domu, byłabym przy niej do końca... Ale jestem tylko małą Zefką...



- Ty niedługo wrócisz, prawda, mamusiu?
- Chciałabym... Ale po drugiej stronie czeka na mnie moja córka. Ona też za mną tęskni. Jeśli bogowie każą mi pójść do niej, to pójdę, ale pod warunkiem, że znajdą dla ciebie nowy dom i kochającą rodzinę. Cokolwiek by się stało, nie bój się, kochanie - nie zostawię cię. Kiedy będziesz się bała, przytul misia i pomyśl o mnie. Nigdy nie będziesz sama.
- Kocham cię, mamusiu.
- Ja ciebie też, Zefciu. Niech bogowie mają cię w swojej opiece.

W czasie nieobecności starszej pani, nad dziewczynką teoretycznie miał sprawować opiekę sąsiad z piętra niżej, pan Czajkowski. Szybko jednak okazało się, że siedmiolatka zdana jest na samą siebie.
Któregoś dnia snująca się bez celu czarnowłosą dziewczynkę zauważyła Lucyna. Zaprosiła ją na obiad.



- Zefiryna... To dość oryginalne imię.
- Tak naprawdę mam na imię Liliana, ale mama zaczęła mnie tak nazywać, bo jej zmarła córka miała tak na imię, a ja jej ją przypominałam.
- Ta choroba, na którą choruje twoja mama, dotyka przede wszystkim kobiety takie jak ja, mam na myśli wiek.
- Moja mamusia ma pięćdziesiąt kilka lat, proszę pani.
- A tatuś?
- Tatuś?
- Co z twoim tatą?
- Nie wiem. Mamusia nigdy o nim nie wspominała.
- Nigdy żaden pan nie przychodził do mamy w odwiedziny?
- Nie przypominam sobie. Mamusia była raczej od zawsze samotniczką. Simy mówią, że to dziwaczka, ale to nieprawda. Mamusia po prostu dużo wycierpiała w życiu przez innych simów. Tak mi mówiła.
- Rozumiem... Kto się tobą opiekuje, gdy ona jest w szpitalu?
- Pan Czajkowski z piętra niżej.
- Pan Czajkowski?
- No, taki starszy pan, mechanik. Ale on za bardzo nie chce się mną zajmować.
- Rozumiem... - Staś Czajkowski?! To on jeszcze żyje?!, pomyślała ze zgrozą, a po dłuższej chwili, widząc, że dziewczynka kończy jeść, dodała - Jeśli chcesz, możesz iść się pobawić z kociątkiem. Wabi się Bella.
- Ojej! Ale fajnie! Kociątka są absolutnie ekstra!

Chwilę później dziewczynka wybiegła z kuchni zostawiając panią Czajkowską w głębokiej zadumie.

- Dzień dobry - powiedziała nieśmiało czarnulka, natykając się na mężczyznę w okularach.
- Dzień dobry... - odpowiedział Leon, skonsternowany. Co w ich domu, u licha, robiło jakieś obce dziecko? - Kim jesteś?
- Jestem Zefka Tarnosz - odparła machinalnie. - Ale w legitymacji mam wpisane imię Liliana. Pani Lucyna to pana mama?
- Nie, to znaczy... To mama mojej żony. Ja jestem Leon Jaskierczyk.
- Miło mi pana poznać, panie Leonie. Pani Lucyna pozwoliła mi się pobawić z Bellą.
- Dobrze, idź...
Skąd mama ją wytrzasnęła?, pytał się w myślach Leon.

Mała Zefka i Bella bardzo się polubiły. Dziewczynka śmiała się radośnie, a kociątko mruczało zachęcająco.



Robiło się jednak późno i dziewczynka musiała wracać do domu.
Akurat Leon szedł po laptopa do salonu...

- Proszę pana, Bella jest takim fajnym kotkiem! - zawołała. - Próbowałam uczyć ją sztuczek i prawie mi wychodziło! No i ma takie czyste, mięciutkie futerko...
- A jaka będzie fajna, jak podrośnie! - złapał temat pan Jaskierczyk. Teściowa opowiedziała mu o małej włóczędze i uznał, że niesłusznie się do niej uprzedził. - Zrobimy z niej kocią gwiazdę!



- Bella - Kocia Księżniczka! - rozmarzyła się dziewczynka. - I to ja, Ze... Liliana Tarnosz, pierwsza uczyłam ją sztuczek! Mogę przychodzić się z nią bawić? Proooooszę!
- Myślę, że tak - odparł.
- Dziękuję panu! To kiedyś znowu przyjdę. Ale teraz idę się pożegnać z panią Lucyną.
- Daleko masz do domu?
- Nie, to niedaleko. Poradzę sobie!
- No, ja myślę... Fajna jesteś, Lilka. Wpadnij tu jeszcze kiedyś.
- Z chęcią! Ja też pana polubiłam.
- Cieszy mnie to - uśmiechnął się do niej przyjaźnie. - No, to do zobaczenia!
- Do zobaczenia, panie Leonie!

- Już idziesz, Liliano?
- Muszę, proszę pani. Mam się zameldować u pana sąsiada o siódmej.
Nagle dziewczynka wyciągnęła do niej rączki i przytuliła się.



- Dziękuję pani. Dzisiaj byłam naprawdę szczęśliwą i najedzoną dziewczynką.
- Jesteś tu mile widziana, kochanie.
- Dziękuję... Pani jest taka kochana. Chciałbym mieć taką babcię.
- Chodź, odprowadzę cię - zaproponowała starsza pani, puszczając ją z uścisku.

Liliana od tego czasu coraz częściej pojawiała się na obiedzie u Czajkowskich. Lucyna dowiedziała się, że dziewczynka w istocie nie jest biologicznym dzieckiem Albertyny Tarnosz i że gdy jej opiekunka umrze, będzie musiała wrócić do sierocińca.
Alan także polubił małą Lilkę - uwielbiała bawić się w modelkę i była wniebowzięta, gdy dostawała aparat do ręki.
Jedynie Nastka trzymała ją na dystans i robiła wszystko, by rodzice i mąż za bardzo nie przywiązywali się do małej przybłędy.
Wiedziała, że rodzina będzie dążyć do tego, by na dobre przyjąć Lilianę pod swój dach. Nie mogła do tego dopuścić.

Ostatecznie pani Tarnosz dołączyła do tej prawdziwej Zefiryny po drugiej stronie tęczy.



I zdawało się, że nie dotrzymała obietnicy danej przybranej córeczce.



Ciąg dalszy nastąpił.


...

]Wygrana Błażeja Domańskiego w wyborach na burmistrza bardzo szybko przyniosła swoje pierwsze owoce - nie dość, że wuj nowej głowy miasteczka został zaciągnięty przed wymiar sprawiedliwości, to jeszcze tym, którzy za sprawą byłego burmistrza znaleźli się w więzieniu, należała się amnestia. Jednymi z nich byli nauczyciel Błażeja z czasów szkolnych - Marcin Skarpa - oraz oskarżony o morderstwo burmistrza członek mafii - Wasyli Skarpa.

Zacznijmy od Marcina.
Jak pamiętacie, dowiedział się on o zdradzie zony i zagroził jej rozwodem, przy okazji wyzywając od najgorszych szmat i k***. Wątpliwości co do słuszności decyzji, które miały być efektem jego działania, pojawiły się za sprawą rozmowy z Edwardem, ich synem.
Niestety, nie pamiętam, ile dokładnie czasu minęło od tamtej pamiętnej ucieczki z więzienia do amnestii. Wiem tylko, że było go na tyle dużo, żeby Marcin rozważył jeszcze raz plusy i minusy swojego planu na życie.
W momencie wyjścia na wolność nie był jeszcze pewien swojej wizji przyszłości, więc postanowił dać tę kwestię do rozstrzygnięcia losowi - i tak musiał wrócić do żony, bo nie miał się gdzie podziać.

Wszyscy ucieszyli się z jego powrotu. Najbardziej było to widać po Edku, ale tak naprawdę najmocniej odetchnęła Teosia. Może i od zawsze była rozkapryszoną egoistką, ale rozłąka z mężem uświadomiła jej, że Marcina nie może wymienić na "lepszy model" - po pierwsze ze względu na ich syna, po drugie - ze względu na to, że to on okazał się być miłością jej życia. Tak bardzo chciała, żeby jej wybaczył i żeby znowu było po staremu! No i - do czego nie przyznawała się nawet przed samą sobą - męczyło ją pragnienie ponownego macierzyństwa, a czterdzieste urodziny zbliżały się wielkimi krokami...

Chociaż mieszkali pod jednym dachem i wspólnie zasiadali do stołu, nie potrafili ze sobą rozmawiać. On wciąż widział w niej zdrajczynię, a ona robiła wszystko, żeby naprawić swój wizerunek.
- Dlaczego po prostu nie podamy sobie ręki na zgodę i nie będziemy małżeństwem jak dawniej? - pytała go.



- Podałabyś mi rękę, po czym próbowałabyś mnie za nią wciągnąć do łóżka? - zapytał oschle.
- Ale ja tego nie powiedziałam ani nawet nie zasugerowałam - posmutniała ona. Czyżby muru, który między nimi wyrósł, nie dało się w żaden sposób rozkruszyć?
- Może jeszcze powiedz, że "przecież myślę sercem!" - dodał ironicznie.
- Kiedy to prawda - odparła przyciszonym, przegranym głosem.
- Nie wierzę ci - odparł. - Nie wierzę, że ty masz serce. Poza tym wiesz co? Kanapa w salonie jest niesamowicie wygodna i za nic nie zamieniłbym jej na drugą połowę łóżka. A teraz odsuń się, chcę się dostać do szafy.

Mniej więcej w tym samym czasie toczył się proces Bazylego Domańskiego, w którym Marcin był jednym z licznych świadków. Któregoś dnia były burmistrz poprosił go na słówko.
- Jak tam Dora? - zagadnął.
- Idiotka jak zwykle - podsumował ją Marcin. - Mieszkamy razem, ale, szczerze mówiąc, patrzeć na nią nie mogę.
- Skarpa, ty to jednak jesteś ch****. Ta idiotka jest w ciebie zapatrzona jak w obrazek.
- Skąd ta pewność?
- Przyszła do mnie kiedyś, żeby prosić mnie, żebym cię wyciągnął z pierdla. Żebym nie był taki podły, to pewnie z rykiem i na kolanach błagałaby mnie o to. Zrobiłaby wszystko, czegokolwiek bym jej nie kazał, żebym tylko dał ci amnestię. Tak się bała mojej odmowy i w ogóle była kłębkiem nerwów, to dałem jej trochę wina na uspokojenie, ale zapomniałem - w końcu zerwaliśmy dawno temu - że ma słabą głowę. A jak ma słabą głowę, to traci też swoją silną wolę, co było mi bardzo na rękę i dzięki czemu udało mi się was obu upokorzyć do reszty. No i muszę ci powiedzieć, że przy tobie nauczyła się dobrze całować - nigdy nie była w tym jakaś super, w każdym razie bywały dziewczyny o wiele lepsze od niej. Nawet zacząłem żałować, że ją rzuciłem!
Tu przerwał. Marcin odwrócił wzrok, a usta nie mogły mu się zamknąć ze zdziwienia.
- Skarpa, wiem, że ty też ją kochasz - żeby wytrzymać tyle lat z takim ziółkiem jak ona trzeba być naprawdę popie******* albo zakochanym na zabój. Ja nie byłem, dlatego ją zostawiłem. Ale ty jej tego nie rób - ona zmieniła się na lepsze. Przez ciebie i dla ciebie.

Przez całą drogę powrotną mąż Teosi raz po raz odtwarzał w myślach to, co powiedział mu Domański, tym bardziej, że było to szczere i nie przeczyło temu, co powiedziała mu jego żona.
Nie pomylił się - Teosia byłaby w stanie błagać na kolanach o coś, na czym jej bardzo zależało.
Pamiętał ją krótko po tym, jak zerwała z Bazylim. Była żywym obrazem nędzy i rozpaczy, patrzeć się na nią nie dało, a przecież zawsze była taką piękną simką!
Czy po tamtej pamiętnej nocy też tak po nim płakała? A może płacze nadal?
Zakochana idiotka... Ale największym chamem i idiotą jestem ja, bo od razu założyłem, że kłamie...Bo nie chciałem jej przebaczyć. Nawet kilka dni temu upokorzyłem ją tak, że do teraz boi się ze mną rozmawiać.
Co się ze mną stało, do cholery?!


- Teosia? - zapytał, wchodząc do sypialni.
- Coś się stało? - zapytała nieśmiało, po czym spostrzegła, że nie ma pod ręką szlafroku. Kusa koszula nocna z pewnością nie była odpowiednim strojem na rozmowę nim.
- Przepraszam, wrzuciłam szlafrok do prania, no i nie spodziewałam się, że jeszcze dzisiaj po coś przyjdziesz - zaczęła się tłumaczyć.
- Daj spokój. Wiesz, że zawsze lubiłem tę twoją piżamkę.
- SŁUCHAM? - kobieta myślała, że się przesłyszała.
- Teosiu, przyszedłem tu po to, żeby cię przeprosić.
- Marcin, na pewno dobrze się czujesz?
- Rozmawiałem dzisiaj z Bazylim i uwierz, po tej rozmowie nie czułem się dobrze.
Biedaczka spuściła wzrok. Chciała uciekać, ale nie miała jak i dokąd.
- Powiedział mi, jak to było z tą twoją rzekomą zdradą. Otworzył mi oczy. Teosiu, jak bardzo musiałaś mnie kochać, skoro chciałaś się przed nim upokorzyć! Jaki ja byłem głupi, że ci nie uwierzyłem i że wyzywałem cię od k****! Boisz się spojrzeć mi w oczy, a tak naprawdę to ja powinienem teraz spuścić wzrok jak winowajca.
Po tych słowach ich oczy się spotkały. Jego były niemal zapłakane.
- Zachowałem się jak ostatni cham. Ja - twój mąż - udowodniłem ci, że nic dla mnie znaczysz po tym wszystkim, co dla mnie zrobiłaś i ile razem przeszliśmy. Nie wiem, skąd wzięło się we mnie tyle nienawiści, ale żałuję tego i błagam o przebaczenie...
Podeszła bliżej niego i spojrzała mu prosto w oczy.



- Jak mogłabym ci nie wybaczyć?
- Powinnaś mnie za to wszystko zostawić albo zdradzić z premedytacją...
- Czekałam na ciebie tyle czasu i miałabym teraz tak po prostu odejść? Ja nie chcę się mścić, Marcin. Ja chcę kochać i być i kochaną. Chcę, żeby było jak dawniej.
- Ja też tego chcę.
- Czyli zgoda?
- Zdecydowanie zgoda!



Mimo że - zgodnie z prawdą - bardzo podobała mu się w tej malinowej koszuli, z trudem powstrzymywał swoje ręce przed zdarciem jej z niej.
Ale to i wiele innych rzeczy wkrótce się miało się zdarzyć w jego życiu.

W oczach innych stali się przykładnym, kochającym się małżeństwem.



Ale poza scenami dawali się ponieść uczuciu.



Na efekty nie trzeba było długo czekać.







Edek razem z rodzicami odliczał dni do narodzin Matyldy (Teosi od zawsze podobało się to imię i gdyby to nie Edek pojawił się na świecie 13 lat temu, byłaby to właśnie Matylda).

Ale co się odwlecze, to nie uciecze :>





Marcin był zachwycony córeczką - była taka podobna do swojej mamy!





Reszta zdjęć małej panny Skarpa tutaj
Nie pytajcie się, dlaczego tych zdjęć jest tak mało...

No i w linku wrzucam też fotkę tego ciapowatego drania ;]

Tymi zdjęciami zaś ostatecznie żegnam wszelkie nieszczęścia w małżeństwie państwa Skarpa Teraz niech Edek się martwi!



Matylda wyrosła na chłopczycę ku utrapieniu swojej matki.



Ale jak tu jej nie kochać?






Przejdźmy teraz do wątku rodziców Marcina, wszak Wasyli też musiał skonfrontować się ze swoją żoną...

Nim to się jednak stało, bliźniaczki Chudeckie żyły sobie pod jednym dachem.



Z wiekiem różnice ich charakterów były jednak tak samo widoczne jak w dzieciństwie i młodości.



Balbina, po mężu Urzędnik, rozwódka, matka muzyka Kurta Urzędnika, prowadziła życie wyluzowanej staruszki. Uwielbiała leniuchować, dbać o kondycję i zawierać nowe znajomości.





Daniela, od 40 lat żona Wasylego Skarpy, mama nauczyciela historii Marcina Skarpy, najbardziej ceniła sobie towarzystwo swoje i roślinek w ogródku, a wieczorem przed pójściem spać lubiła rozmyślać o bliskich jej simach.



Wiedziała, że jej mąż i syn zostali zwolnieni z więzienia. Ten drugi wkrótce ją odwiedził.



Rozmowa ostatecznie zeszła na temat jej męża, a jego ojca.



- Nie mam pojęcia, co się dzieje z twoim ojcem - wyznała. - Pokłóciliśmy się tyle lat temu, ale to nie znaczy, że nie martwię się o niego! Ostatecznie to mój mąż...
- ... i nadal go kochasz - dodał syn.
- Wy, młodzi, lubujecie się w takich wielkich słowach - zauważyła.
- Mamo, tu nie ma się czego wstydzić. Każdy kogoś kocha, tylko nie zawsze o tym mówi.



Jednak ja na twoim miejscu powiedziałabym to tacie, gdy się tu zjawi.
- Zamierza się tu zjawić?! Kiedy?
- Nie wiem.... O rety, przecież miałem ci o tym nie mówić!
- Dlaczego?
- Tak naprawdę tata wątpi w to, czy będzie umiał z tobą rozmawiać po takim czasie.
- Tyle razy znikał z mojego życia i jakoś nigdy nie miał z tym problemów!
- Ale po raz pierwszy zniknął nie pogodziwszy się z tobą. To robi różnicę. No ale... Ty chcesz, żeby on wrócił, prawda?
- Nie wiem... Odzwyczaiłam się od bycia żoną. Poza tym skąd pewność, że się pogodzimy?
- To już od was zależy. No, ale muszę już iść.

Na pożegnanie uściskał swoją mamę.



- Wiem, że wy, starsi, nie lubicie wielkich słów, ale odkąd pogodziłem się z Teosią uważam, że dobrze jest od czasu do czasu usłyszeć, że się kogoś kocha - to dodaje skrzydeł, naprawdę. Pamiętaj mamo - jesteś wspaniała i bardzo cię kocham.
- Ja ciebie też, Marcinku - odparła Daniela z czułością. - Ucałuj ode mnie Teosię i Edka. I zajrzyj tu niedługo.
- Mam nadzieję, że następnym razem tata będzie siedział z nami przy stole. No, ale pa, mamuś!
- Dobranoc - odprowadziła go wzrokiem.

Tej nocy została sama w domu - Balbina była na dyskotece dla seniorów. Próbowała namówić Danielę na pójście z nią, ale ona wiedziała swoje.
Jeśli tańczyć, to nie z byle kim. Ale kandydatów brakowało...

Chyba jeszcze nie śpi?, zastawiał się. Spojrzał na zegarek - było kilka minut przed 22.



Starsi ludzie chodzą wcześniej spać, o ile nie mają nic do roboty... Ale przecież to niemożliwe, żeby Daniela miała się zestarzeć! Oczami wyobraźni widział ją jako dwudziestokilkulatkę w ich mieszkaniu w Nieznanowie. To było tak dawno temu! Tyle się zmieniło od tego czasu - co, jeśli i ona się zmieniła i jest teraz wredną, zrzędliwą i grubą plotkarą w moherowym berecie?
Żeby się tego dowiedzieć, musiał zapukać do drzwi. Kondycja już nie ta, żeby się włamywać przez drzwi balkonowe...
Raz kozie śmierć.



Wasyli...?
- Dobry wieczór, kim pan jest? Przepraszam, ale bez okularów po zmroku słabo widzę.
- Jestem pani starym znajomym - odparł zachrypniętym głosem. - Zapewne w świetle pokoju będzie lepiej widać moją twarz. Mogę?
- Wolałabym nie.
- Jestem za stary, żeby być włamywaczem czy kimś takim. Proszę mi zaufać. Chciałbym porozmawiać.
- No dobrze, proszę...
A jeśli to nie Wasyli?, bała się.
Gdy nieznajomy zamknął za sobą drzwi, przyjrzała się mu.
Te oczy...
- Daniela?



- Cśśś, nie ma o co płakać - próbował ją uspokoić. Takiej jej reakcji nie przewidział.
- No, Dani, weź się w garść! Kiedy odchodziłem na całe lata nie płakałaś tak jak teraz...
- Wtedy było inaczej - łkała. - Wszystko się zmieniło...
- Kiedyś byłaś dzielniejsza, to fakt - przyznał jej mąż, po czym dodał. - Kiedyś byś mi padła w ramiona i zasypała pocałunkami...
- Ale pokłóciliśmy się tak strasznie... Tak bardzo potem tego żałowałam...
- Wiem, Dani. Mi też jest przykro, że tak to zostawiłem.
- Naprawdę? - wyrwała się z objęcia jego ramienia i spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Naprawdę. Chciałem przyjść już wcześniej, ale bałem się spotkania z tobą.
- A tymczasem to ja się boję...
- No to przestań. Przy mnie nic złego ci nie grozi.
Dla potwierdzenia swoich słów przytulił ją.



- Wasyli...
- Ćśśś... Tak jest najlepiej.
- Nie...
- Hm?
- Nasz synek uważa, że czasami wielkie słowa są potrzebne.
- Doprawdy?
- Teraz jest taki moment.
- No, to słucham.
- Kocham cię, Wasyli. Cieszę się, że wróciłeś.
- Ja ciebie też kocham, Dani. Ale to ja chciałem powiedzieć to pierwszy!
- Słucham?!
- Marcin nawet poza pracą lubi prowadzić lekcje, ale myślałem, że tobie dał spokój.
- Lekcja o uczuciach?
- Taaak. Dani, gdzie popełniliśmy błąd?
Na te słowa kobieta zaniosła się takim śmiechem, że jej mąż - chcąc jej zawtórować - musiał puścić ją z uścisku.
Gdy się uspokoili zrobił zaś to, na co czekał tyle lat.



Jakiś czas później Daniela doszła do wniosku, że jednak się ubierze i przygotuje mężowi kolację. Tego drugiego nie zdążyła zrealizować - Wasyli ją w tym ubiegł. W dodatku znalazł szafce jakieś wino. Świeczek niestety nie było, ale ostatecznie nie mieli już dwudziestu lat, chociaż odnosili inne wrażenie.

- Miałaś dzisiaj być na tańcach z Balbiną - zagadnął nagle.
- Tylko ona tak uważała - odparła Daniela.
- A gdybym to ja poprosił cię do tańca?
- To by zmieniło postać rzeczy.







Ale ona nie tańczyła z jakimś starym dziadem - jej partnerem był dwudziestolatek zamknięty w ciele staruszka. Jego prawdziwy wiek zdradzały jego uśmiech i oczy, w których iskrzyły się życie i miłość.

Danse, danse, danse, danse, danse, danse, danse...!


...

Ostatnio edytowane przez Liv : 05.07.2016 - 14:04 Powód: 2. czytanie bardzo strojne :D
Liv jest offline   Odpowiedź z Cytatem