View Single Post
stare 04.10.2015, 01:00   #387
Myrtek
 
Avatar Myrtek
 
Zarejestrowany: 07.01.2012
Skąd: Kotlina rozpusty
Wiek: 25
Płeć: Kobieta
Postów: 569
Reputacja: 15
Wink Odp: Moonlight Falls (OD 18 LAT!)




Odcinek 1 "Ewokacja"


Wrzucił niedbale do sportowej torby kilka pomiętych ubrań. Pośpiesznym krokiem wtargnął do łazienki, położył rękę na szklanej półce, a następnie przesunął dłonią w prawo, strącając do reklamówki kilka artykułów takich jak mydło czy dezodorant. Przykucnął, aby zasunąć zamek. Wtem usłyszał wybitnie głośne walenie w drzwi, a po chwili dźwięk towarzyszący wybijanym szybom.

- Jezu! – krzyknęła przerażona matka Damiena, gdy kilkoro mężczyzn wtargnęło do środka.

Tymczasem, gdy brunet próbował wybiec z pomieszczenia, drzwi prowadzące na korytarz zamknęły się z hukiem tuż przed jego nosem. Szarpał klamką, uderzał pięściami, kopał, jednak bezskutecznie. Wreszcie udało mu się wyważyć drzwi i gdy znalazł się na dole, spostrzegł, że w salonie stoi tuzin zupełnie obcych mu ludzi, w tym jedna, nad wyraz elegancka kobieta, której obecność budziła w nim jeszcze większy niepokój.

- Co tu się, k****, dzieje?!

- Damienie, proszę, nie rób niczego głupiego. Słuchaj i rób co ci każą – łkała błagalnie Nakisha.

Spojrzał na skrępowaną kobietę i machinalnie zrobił krok w jej stronę. W uszach zadudnił mu chrzęst łamanych kości. Zamarł, widząc nienaturalnie wykrzywione przedramię swojej matki. Zawyła z bólu niczym jeden z członków watahy. Chłopak po raz pierwszy widział swą rodzicielkę w tym stanie. Silna, pewna siebie i mocno stąpająca po ziemi kobieta, której i diabeł niestraszny, a każdy problem rozwiązywała w mgnieniu oka; Potrafiła posłużyć słuszną radą oraz miała umiejętność obiektywnej oceny sytuacji nawet, gdy zajęta była przygotowywaniem posiłków dla całej wygłodniałej rodziny, oczekującej na ciepłe danie podczas jednej z tych nudnych, obowiązkowych familijnych kolacji. Wielu nazywało ją ni to cynicznie ni to z podziwem matką alfą¸ najprawdziwszą z lawirantek, kobietą złotą, a czasem nawet matką ziemią. Dlatego ten widok wprawił jej własnego syna w niemałe osłupienie. Czuł się, jakby ktoś zachwiał całym jego światem. Z każdą kolejną łzą, która opadała na drewnianą podłogę, wbijano mu w serce kolejne, choć niewidzialne, wykonane z najszlachetniejszej stali ostrze.





- Damienie, proszę, posłuchaj matki. Tak będzie lepiej… dla was wszystkich. – Spośród tłumu ściśniętego w mało przestronnym pomieszczeniu, wyłoniła się szatynka o krwistoczerwonych ustach i duszy czarniejszej niż bezgwiezdna noc. Młody zmiennokształtny nie miał ani grama wątpliwości co do tego kim owa diaboliczna kobieta jest.
- Głusi? Co się dzieje i po co tu jesteście?! – warknął rozwścieczony.

- Nie mam zbyt wiele czasu na wyjaśnienia – orzekła pewnie. – Są sprawy wyższej rangi, z których załatwieniem nie mogę czekać ani chwili dłużej. Przybyłam do tej zapyziałej mieściny w wyłącznie jednym celu – poskromić rosnący w siłę talent.
Ani przez chwilę nie pozwoliła sobie zerknąć w stronę obezwładnionego chłopaka. Kroczyła po pokoju z uniesioną głową i i pewnym siebie spojrzeniem.

- Faye Morgan od niedawna może poszczycić się nadludzkimi umiejętnościami, ale jej predyspozycje są naprawdę niebywałe, nawet jak na świat paranormalnych zdarzeń.

- Spróbujcie ją chociażby tknąć, a obiecuję, ż… - syknął, próbując wyrwać się czterem trzymającym go rosłym, opancerzonym mężczyznom.

- Niestraszne mi groźby dziecka, które otumanione nadmiernie wykształconymi mięśniami zapomniało, że ledwie odsunięte zostało od piersi matki. – Pochyliła się, by spojrzeć mu głęboko w oczy. – Twoja przygoda przez cały czas przebiegała przez usłaną jaskrawymi kwiatami drogę, będącą w rzeczywistości ślepym zaułkiem. Widzisz przed sobą znak „koniec trasy”. Jednak przysłania on ukrytą ścieżkę, którą przeoczyłeś. Wycofujesz się, a w rolę przewodnika dla twojej towarzyszki wciela się ktoś inny.





Osiłkowie spojrzeli po sobie zakłopotani faktem, że wprawdzie niewiele pojmują, jednak Damien każde zdanie składające się ze skrzętnie dobranych słów zrozumiał i przeanalizował. Podejrzana postać właśnie bezpretensjonalnie oznajmiła, iż odbiera mu Faye i nie ma najmniejszego zamiaru mu jej zwrócić.

- Niejeden podróżnik zawrócił – odpyskował.

Alice Yovovich uśmiechnęła się półgębkiem.

- Jednak za niektórymi zostały jedynie spalone mosty. Dlatego zmuszeni są włożyć listę dokonań między książki marnych autorów i zabrać się za zapełnienie czystej pierwszej strony swego nowego dziennika podróży. Masz dwa wyjścia, z których…osobiście… polecam tobie tylko jedno. Zapomnisz…

- Nigdy! – wrzasnął na tyle głośno, że jego własny głos zadudnił mu w głowie.

- I tak jak myślałam, jest i rozwiązanie drugie. Pomogę ci zapomnieć.

Wilkołak odcharknął donośnie i splunął na twarz hycla. Panna Yovovich wyciągnęła dłoń, na którą w ułamku sekundy opadła kaszmirowa chustka. Otarła nią zhańbiony fragment policzka, aż wreszcie pozwoliła małolatowi poznać moc jej gniewu. Silny i wyjątkowo bolesny skurcz krtani zupełnie omotał wcześniej zaborczego chłopaka. Nienaturalnie odchylające się palce u obu dłoni powodowały chęć zaryczenia, którego z wiadomych przyczyn nie usłyszał żaden z zebranych. Trudny do opisania ścisk w klatce piersiowej czy dyskomfort towarzyszący traconemu czuciu w kończynach, a także poczucie zgniatanej całej powierzchni ciała doprowadziły Damiena do chęci porzucenia tego wszystkiego i zakończenia niełatwych do wyobrażenia cierpień. Nieprędko cały ten ból minął. Jednak gdy ustąpił, wymęczony brunet ostatkiem sił wysapał:

- Nieważne co zrobisz ze mną. Jeśli obiecasz, że Faye będzie bezpieczna, możesz wymazać z mojej głowy własne imię.







I podobnie też uczyniła. Tusz, którym zapisano konkretny rozdział jego życia, z każdym kolejnym dniem blaknął. Każdy, kto tworzył sforę, przeszedł przez podobny zabieg. Wystarczył jeden moment, by umysły wszystkich zaczęły ubożeć o kolejne wspomnienia. Czas ten miał zostać przez nich zapamiętany jako mało ważna, opiewająca nudą część życia, którą urozmaicały takie wydarzenia jak potyczki z żądnym krwi wampirem czy atakiem umarłych w okolicy niższych partii wzgórz Moonlight Falls. Wbrew pozorom, wszystko to ułożyło się w logiczną całość, lecz tylko w pewnym stopniu. Oczywistym jest, że pozbawienie części świadomości nie obejdzie się bez skutków ubocznych takich jak prześladujące poczucie pustki. Pustki, mogącej być przyrównaną do tak banalnego i powszechnego zjawiska jak zgubienie cennej rzeczy oraz doznanie ogłupiającego poczucia zapomnienia, gdzie ów przedmiot się znajduje.
- Nazywam się Damien Cliff. Jestem synem Clay’a i Nakishy Cliffów. Kocham Faye. Kocham Faye Morgan. Kocham Faye Morgan, córkę Emily i Richarda Morganów. Faye jest piękną zielonooką blondynką, krucha, jest virgą, blondynką, Faye… - powtarzał, gdy tylko mógł. Najczęściej wieczorami, kołysząc się nerwowo w przód i w tył. Z wschodem słońca, część informacji tak jakby wyparowała gdzieś przez noc. Z czasem pamiętał, że jest blondynką, ale ciągle mylił się co do koloru jej oczu, aż w pewnym momencie zaczął wahać się, czy jego ukochana miała na imię Faye czy jednak Faith. Wreszcie – mimo wszelakich środków zapobiegawczych – zapomniał; Część serca, którą zajmowała [Faye], musiała zostać wypełniona miłością do kogoś innego.








* * *



Marcową nocą woda w jeziorze nie należy do najcieplejszych. Choć po zachodzie słońca nurt zazwyczaj się uspokaja, kąpiel wciąż jest niebezpieczna, a ostrożni rodzice przestrzegają swoje pociechy, powtarzając to nieustannie jak amen w pacierzu. Jednak czymże są przeszkody dla narwanych zmiennokształtnych? Otóż, dodatkowym urozmaiceniem zabawy.

- Cykasz się? – krzyknęła prowokatorsko, już wprawdzie półnaga, dziewczyna.

- Kpisz! – zaśmiał się, pozbywając się w biegu koszulki, a następnie dżersejowych spodni i przemoczonych trampków.

- Ale zimna! – Zanurzyła się, szczękając zębami. – Bardziej niż się spodziewałam.

- Czego się spodziewałaś w marcu, ptasi móżdżku? – zażartował nieco złośliwie.

Jada odwróciła się w jego stronę, nie zważając na to, że prezentuje Damienowi swoje wdzięki od pasa w górę. Ni to z oszołomienia, ni to z chęci chłonięcia widoku, kilkukrotnie zamrugał.

- Że kto, ja? Odezwał się ten, którego ptasz… - przerwała, gdy spostrzegła, że w zasięgu wzroku po kompanie nie ma śladu.

Nagle wynurzył się z wrzaskiem po to, by przestraszyć Jadę i wciągnąć ją pod wodę. Przycisnął ją do siebie tak, że między ich ciałami nie było ani centymetra odstępu. Zaczął nimi obracać niczym spirala tak długo, aż dotarli na powierzchnię. Dziewczyna odkaszlnęła i wydmuchała z nosa wodę, którą się nieco zachłysnęła podczas niespodziewanego nurkowania.

- Ty popaprańcu! – choć wrzasnęła, była wyraźnie ucieszona zagrywką ze strony bruneta.









Wyszli pośpiesznie na brzeg cali zziębnięci. Niewiele było widać, ponieważ jedyne, co rozświetlało tę noc, to światło odbite sierpowatego Księżyca, przesłoniętego cienką warstwą namiętnie okalających go chmur.
- Chodź ogrzeję cię. – Podszedł do niej z rozłożonymi rękami i opatulił ich obu dużym, grubym kocem.
Z początku konwulsje nie chciały ustąpić, ale gdy atmosfera stawała się gorętsza, to i temperatura ich ciał stopniowo wzrastała.
- Może to głupie, ale wydaje mi się, że zawsze między nami była bariera… jeśli można tak powiedzieć – wyszeptała głosikiem tak cienkim, że aż sama zdumiona była jego niekontrolowaną zmianą aż o oktawę.
- To nie jest głupie. – Uniósł jednym palcem jej podbródek. – Tylko prawdziwe. Nieraz miewałem podobne myśli.
Złapał ją za włosy, po czy mocniej ścisnąwszy, ściągnął z nich wodę.
Patrzyli przez chwilę w oczy, tocząc między sobą bitwę, rozstrzygającą co dalej. Emocje sięgnęły zenitu, a żadne z nich nie miało zamiaru podjąć się próby okiełznania wewnętrznych pragnień i tłumionych zmysłowości; Zrzucił koc, a następnie osunęli się na ziemię, nie zważając, jaka temperatura panuje na zewnątrz.








Nie czekali zbyt długo z decyzją o zamieszkaniu ze sobą w małym, lecz wystarczającym dla nich domku postawionym u podnóży wodospadu nazywanego przez miejscowych „Moogarą”. Aby zyskać nieco bardziej estetyczny efekt, drewno po zewnętrznej stronie przemalowano na biało, zaś po kilku spięciach dotyczących wyboru koloru dachu, zdecydowano się na zieleń butelkową. Powoli, ale sumiennie, urządzili swoje własne gniazdko, w którym chcieli w niedługim czasie założyć rodzinę i żyć w harmonii z darami matki natury tak, jak robili i robią ich przodkowie. Oboje zostali wychowani, aby podtrzymywać tradycję pomimo wszechobecnej nowoczesności i panoszącego się zepsucia ludzi tej epoki. Od wielu lat wśród członków watahy panuje przekonanie, że z ożenkiem nie powinno się zwlekać zbyt długo, ponieważ jeśli duch Oakka (starodawny patron rodzin, urodzaju, miłości) zdecydował się połączyć dwa odrębne tchnienia, wiedział, że wkrótce ich oddech będzie jednolity, miarowy, zatem nie ma sensu przeciwstawiać się decyzjom sił natury i wyrokowi przeznaczenia. Choć wielu przekonało się na własnej skórze, że uczucie nie jest wieczne czy odporne na przewrotność losu, uznano, że warto chociażby kierować się w życiu pewnymi zasadami. Damien i Jada znali się jak łyse konie. Wiedzieli o swych wzajemnych mocnych stronach, ale i słabościach oraz lękach albo marzeniach. Żadne z nich nie liczyło na błyskotliwą przyszłość. Panny Reilly nigdy nie interesowały nauki ścisłe czy humanistyczne. Z początku próbowała walczyć z rokowaniami swojej matki, która twierdziła, że Jada skończy jak ona sama – z buntowniczki stanie się matką, żoną, lecz w żadnym wypadku kochanką. Bez ogródek oznajmiła córce, że ta nie nadaje się do niczego ponad rodzeniem i wychodzeniem od święta, aby pograć w brydża przy przebojach z młodości towarzyszącym fikuśnie nazwanym drinkom. Damien dla odmiany podejmował się walki o wyższe wykształcenie, ale sytuacja rodzinna (i nie tylko) zmusiła go do powrotu na ziemię.





W przedsionku lata gotowi byli spędzić pierwszą noc we wspólnej ostoi. Gdy ostatnia z wiszących szafek w kuchni została zapełniona rustykalnym zestawem talerzy obiadowych, a wszystkie trzy dopasowane kolorystycznie poduszki znalazły się na kanapie, przeprowadzka była kwestią kilku godzin. Zdecydowali, że rezygnują z tzw. Parapetówki z przyczyn praktycznych – nie pomieściliby tak obszernej familii i najbliższych znajomych w ich małym domku. Dlatego wydarzenie to postanowili świętować romantycznie we dwójkę. Zjedli pyszną kolację, popijając czerwonym winem, a całokształt uświetnili godzinną sesją w pokoju na pierwszym piętrze.
Zmęczeni szybko zasnęli, lecz w środku nocy niespodziewanie zadzwonił telefon.

- Halo? – wymamrotał zaspany.

Głucha cisza. Nigdy nie bawiły go zabawy głupich dzieciaków, które nudziły się podczas wspólnego spania u jednego z nich, a nadmiar niezdrowych przekąsek produkcji dyskontowej przewracał im w głowach.

- Damien? – usłyszawszy nieśmiały, lecz kobiecy głos, powstrzymał się przed odłożeniem słuchawki.

- Kto mówi?

- Faye.

Ucichł na chwilę, by przeszukać szufladki w pamięci i skojarzyć imię z jego właścicielką, lecz nie udało mu się.

- Przepraszam, ale to chyba pomyłka. Proszę mi wybaczyć, nie znam żadnej „Faye”.

Poczuł się nieco zażenowany, słysząc ciche chlipanie rozmówczyni.

- Damien, to nie tak jak myślisz. Jak wrócę to ci wszystko wyjaśnię! – oddychała z trudem.

Przez chwilę przemknęły przez jego głowę wyrzuty sumienia, lecz gdy zrozumiał, że w zaistniałej sytuacji jest Bogu ducha winny, nie miał zamiaru ciągnąć dłużej tej rozmowy, ponieważ następnego dnia, czy chciał czy nie, musiał wstać wczesnym rankiem i udać się do pracy, by podreperować budżet po kosztownym urządzaniu nowego lokum.


[CENTER]


* * *



Gdy strumyk wartko płynie,
A lśniącego brata1 oślepia blask
O, nordzie czasu2, witaj
litościwy bądź, karząc nas

Ref.:
Mehleeke3, zwiej złe sny
Oakko4, daj przeżyć
Ma Vrejdoo5, rzuć złoty pył
Ek Mheel6 pójdźże się skryć

[...]


__________________________________________________ ______

lśniącego brata1 – Księżyca; nordzie czasu2 – północ; Mehleeke3 - bóg nocy, nocnych widzeń; Oakko4 - bóg miłości, urodzaju, patron rodziny, tu: kontekście lepszego jutra; Vrejdoo5 – bogini jutrzenki, promieni słonecznych; Ek Mheel6 – bóg złej nowiny, przewrotności losu, czasem i choroby





* * *


- Jay! – zawołała po pomoc Nakisha.

- Już idę, mamo! – Przebiegła przez całą długość domu, by wyręczyć przyszłą teściową w noszeniu ciężkiego garnka z zupą.

- Już prawie rok, a mnie dalej strzyka w ręce – narzekała.

- Gdyby się nie było chciwym i zaświeciło światło na klatce schodowej, to rączka byłaby cała – skwitował cynicznie Jeremy.

- Ty się lepiej gówniarzu pilnuj, bo zadbam o to, by nie starczyło zupy na to twoje
wielkie sadło!

- Łaski bez, staruszko… - zeskoczył z ostatniego schodka i pewnym krokiem
opuścił budynek, trzaskając drzwiami.

Dziewczyna przeniosła duży rondel na większy palnik. Wyjrzała za okno i spostrzegła Damiena koszącego trawę nieopodal. Postanowiła okazać się wyjątkową dobrocią. Nalawszy schłodzoną wodę do szklanki, wychyliła się, opierając brzuch na parapecie i podała ukochanemu orzeźwiający napój. Jeszcze przez jakiś czas krzątała się po kuchni - to doglądała pieczeni rumieniącej się w piekarniku, to zamiatała podłogę. Całe popołudnie przeminęło w oka mgnieniu. Nawet nie zauważyła, że w tym czasie Damien zdążył wziąć szybki prysznic i rozłożyć się na kanapie w salonie, z nogami ułożonymi na stoliku do kawy. Najwidoczniej rozmyślania dotyczące spodziewanych w najbliższym czasie oświadczyn oraz układania planu idealnego ślubu zajęły ją do reszty.





- Idziecie czy nie? – ryknęła do siedzących na ganku siostrzeńców.

- Nie przejmuj się nimi. Orangutany jak zgłodnieją to przyjdą – próbował uspokoić matkę.

- To po co ja to wszystko gotuję?!

- Ja to zjem, o to się nie martw. Jak zawsze mi smakuje. – Poklepawszy ją po ramieniu, wstał, by nalać kolejny pełny talerz.

Jada wyciągnęła z piekarnika idealnie przepieczone mięso i jeszcze parującą potrawę nałożyła na talerz łapczywego Damiena.

- Pamiętacie tę dziewuchę, którą przygarnęła stara Morganka? – zagaił pomiędzy jednym chuchnięciem a drugim ochładzającym jedzenie w jamie ustnej.

- Mówisz o tej snobistycznej pannicy? – upewniała się Jada.

- Mhm. – Wziął kilka łyków ze szklanki. – Wróciła.

- Żar-tu-jesz? Biedna! – westchnęła gospodyni.

- Biedna? Proszę cię! – pochylając się zaaferowany nad stołem, przypadkowo wypluł kilka kawałków przeżutego pokarmu.

- Jezu, Damien. Chociaż w domu nie zachowuj się jak pies!

- Przepraszam – wybąknął. – Proszę cię! Nie wierzę w przypadki. Ledwo przyjechała, a syfu narobiła większego niż my kiedykolwiek! Skąd wiesz z jakim szajsem była związana tam w „wielkim świecie”. Nie cierpię tych miastowych. To oszuści i… i w ogóle.

- Hej, Dam… spokojnie. Co cię obchodzi jakaś dziewczyna? Jeśli znowu narozrabia, porozmawiacie.

- Oj, nie! Nie narozrabia! Nie po to dwoimy się i troimy z chłopakami, by bronić honoru całej tej dziury, by jakaś dziunia siała większe spustoszenie niż zombiak bez połowy mózgu!

I tu obie przyznały mu rację. W myślach.





Po umyciu naczyń, Jadzie wydawało się, że po raz pierwszy może pozwolić sobię na chwilę odpoczynku od dźwigania skrzynek ciężkich mniej lub bardziej. Wystarczyło tylko, że na sznurku wywiesi pranie i padnie na kanapę. Wdrodze z pralni usłyszała czyjeś krzyki dobiegające zza drzwi wejściowych. Gdyby, to nie był dziewczęcy głos, nawet nie zastanawiałaby się i zignorowała kolejną z wielu sprzeczek dwóch braci, którzy byli tak skończonymi idiotami, że powodem wzajemnego oskarżania się mogła paść podejrzanie zmniejszona zawartość puszki po piwie.

- Damien! Damien! - Krzyczała nieznana jej osoba.

Położyła pranie na ziemi i ukradkiem sprawdziła, co dzieje się za oknem.

- Damien, pamiętasz tę świruskę, która wydzwaniała do ciebie po nocach? - Nie odrywała wzroku od uczestników sprzeczki.

- Nie "wydzwaniała", tylko to był wyjątkowo dziwny, ale jednorazowy incydent. A co? - Odkrzyknął z salonu, przełączając między stacjami telewizyjnymi.

- Nie może być - szepnęła do siebie. - To chodź tu, skarbie, bo zaraz chyba dojdzie do rękoczynów - zawołała.





Niechętnie podniósł się z miejsca. Akurat znalazł kanał, który go zainteresował, a musiał rozdzielać nieudaczników nie mogących poradzić sobie z jakąś dziewuchą.

Stanął za Jadą i skierował wzrok tam, gdzie swój zatrzymała ukochana.

- Blondyneczka chyba cię prześladuje - zakpiła.

Wziął głęboki wdech.

- Uch... - westchnął. - To się okaże. Póki co, lepiej pójdę zorientować się o co biega.


_________________________


- Damien? - zapytała jednocześnie z pewnością... i niepewnością słyszalną w jej głosie.

- Tak, w samej osobie... Czy to nie ty dzwoniłaś do mnie w środku nocy?

- Owszem, ale...

- Co ty robisz, dziewczyno? - Przerwał jej. Zaczął się obawiać, że jedzo dziewczyna miała rację w temacie stalkowania. - To teren prywatny.

Gdy ta zrobiła krok w przód, wyprostował się jak struna. "Czego ja się boję?" pomyślał. "Może z kimś mnie pomyliła... ale z drugiej strony, skąd zna moje imię?". "Ale nie powiem, przyzwoicie ładna. Może nieco zbyt szczupła, ale figlarna, malutka... Figlarna stalkerka. To już nie brzmi tak źle".

- Nie pamiętasz mnie? - Wyrwała go z zamyślenia.

- Przepraszam, ale nie. Dlaczego tu jesteś? - Musiał szybko ukryć zażenowanie i przybrał poważny ton, co sprawiło mu nie lada trudność.

- Co to za zbiorowisko? - Do zgromadzonych dołączyła i Jada. Przytuliła się do bruneta, a ten objął ją troskliwie jedną ręką.

- Damien, daj spokój. Rok temu wszystko było w normie. Szkoła, znajomi...my. Co ci takiego naopowiadali?

- Czekaj, czekaj - zabrała głos Jada. - Czy to nie ta dziewczyna, na którą uwzięli się mieszkańcy?

Damien poczuł się nieco skonsternowany. Przecież...

- Morda w kubeł! - Warknęła.

- Hej! Spokojnie! Cała ta sytuacja jest dziwna. Jeszcze raz powtarzam, że nie wiem kim jesteś, więc nie masz tu czego szukać. -

Nie wiedział w zasadzie co ma robić. Nie podjąłby się próby rozmowy z Faye z powodu dziwnego, agresywnego zachowania Jady. Do tego dokazywania kuzynów zupełnie wybiły go z pantałyku. Szybko zdecydował, że spróbuje zapomnieć o sprawie, chyba że nieznajoma ponownie się z nim skontaktuje - wtedy nie będzie miał innego wyjścia niż zakończyć to wszystko raz na zawsze.





Patrzył jeszcze przez chwilę, jak dziewczyna zmierza w stronę niebieskiego samochodu, aż wreszcie odjeżdża. Kuzyni rzucili kilkoma zgryźliwymi, a nawet sprośnymi uwagami i wrócili na swoje bliźniacze platikowe trony. Jada stała tuż obok i uważnie śledziła emocje malujące się na twarzy swego partnera. W końcu ten odwrócił się i już miał przekroczyć próg domu, gdy zatrzymał się i odwrócił w lewo głowę.

- Czy ty... w coś pogrywasz? - Zmrużył oczy podejrzliwie i odsunął rękę zanim Jada spróbowała ją pogłaskać.

- Skąd ta myśl? - Parsknęła, znakomicie ukrywając zdenerwowanie.

- Nie wiem, po prostu. Tak jakbyś grała.

Pokręciła głową.

- Wybacz moje zachowanie... całą tą agresję. Po prostu od pewnego czasu nie poświęcamy sobie tak wiele czasu jak jeszcze nie tak dawno.

- To przez remont - odparł lakonicznie.

Uniosła brwi i skierowała kąciki ust ku dołowi.

- Właśnie. Chyba mój wewnętrzny drapieżnik przemówił.

- Och, o to się nie martw. Później pozwolimy mu wyjść w całości. A później już będziesz moją kochaną Jadą. - Puścił jej perskie oko.

- Dokładnie, twoją kochaną Jadą, najukochańszą! - Stanęła na palcach i pocałowała go w policzek.


__________________

Ostatnio edytowane przez Myrtek : 04.10.2015 - 01:07
Myrtek jest offline   Odpowiedź z Cytatem