View Single Post
stare 31.01.2005, 23:43   #9
Aquila_Ardens
Guest
 
Postów: n/a
Sad Odcinek 9 Annathemantio Seeb-Ma-At część VII - Calamitas (upadek)---- ostatni odcinek

Tadam! Ostatni odcinek! Ach.. jak szkoda mi się z tym FS roztawać....
ah....
no ale cóż...saga biec. będzie balej.


Odcinek 9 Annathemantio Seeb-Ma-At część VII - Calamitas (upadek)


Tej nocy Alex nie wróciła do domu. Całą spędziła u Kurtisa.
Bynajmniej nie przeglądali Księgi Prawd... nie .... zajmowali się tylko i wyłącznie sobą.
Ileż czasu wcześniej zmarnowali...tyle mogli poświęcić na pocałunki....na pieszczoty...
Całą noc...całą, długą noc przesiedzieli wtuleni.... jakby ze strachu, że zaraz ktoś ich rozdzieli.... na zawsze...





I tak razem zasnęli...nawzajem się ogrzewali... upojeni błogością tych paru godzin... przepełnieni szczęściem.... wreszcie wszystko zaczęło się układać... jak porozsypywane elementy dziecięcej układanki... które ONI sukcesywnie łączyli.... aż połączyli dwa najistotniejsze... elementy symbolizujące ich...
Owe dwa elementy były swojego rodzaju sercem układanki... kluczem, według którego dalej należy łączyć... łączyć... łączyć aż wreszcie dokona się...
Powstanie jeden spójny obrazek...
Ich życia wreszcie dostaną spokój...
Chaos zostanie wypędzony...
Nastanie pokój...

Poddali się sobie...
Zaakceptowali swą obecność w swoich uczuciach...
Nastało pojednanie...
Pojednanie dwóch...
Dwóch obcych sobie...
A jednak tak siebie znających...
Pojednanie dwóch odmiennych światów...



~*~



Marie, widząc zapalone światło, o dość późnej porze uchyliła drzwi...

Za nimi ujrzała syna swego śpiącego, obejmującego dziewczynę, która również poddana była niezwykłemu stanowi zapomnienia i wypoczynku...



Kobieta delikatnie uśmiechnęła się.

Za nią wszedł Constaint.

-nasz syn chyba dorasta- szepnęła do męża.







-czarno to widzę, moja droga. On należy do Lux Veritatis. Niepodobna, by ktoś, kto ma do wypełnienia wielką misję, swój wolny czas poświęcał kobiecie- Na to Marie spojrzała na niego podejrzliwie.

-czyliż nie jestem Ci potrzebna?

-Mylisz się. Ja stosuję odpowiednie proporcje obowiązku do przyjemności. Nasz syn ostatni miesiąc poświęca tylko tej dziewczynie. Zapomniał, iż ma o wiele ważniejsze rzeczy do zrobienia. Zapomniał o proporcjach.






-mój drogi.. on jest jeszcze młody... zbyt młody, by z kimkolwiek walczyć... niech przeżyje dzieciństwo, jak każdy młody chłopiec... niechaj ma dobre wspomnienia...

-zaprzeczasz sama sobie. Powiedziałaś, iż nasz syn ‘dorasta’... teraz twierdzisz, iż jest jeszcze młody..

-co innego miałam na myśli. Jest już na tyle dorosły, by poszukiwać kogoś, z kim potencjalnie mógłby dzielić dalsze życie... ale jest jeszcze na tyle młody... jego ciało jest na tyle nierozwinięte, że jeszcze nie da rady stawić czoła silnemu wrogowi.

-bynajmniej jednak, nie może być tak rozhukany... to na pewno będzie rzutować na jego dalszą przyszłość... we wspomnieniach pozostanie mu ta dziewczyna... te ‘wspaniałe’ chwile, jakie z nią spędził... w chwili kryzysu będzie tylko o tym pamiętał.... nie będzie myślał, jak można z sytuacji wybrnąć...

-chcesz mu zabronić kontaktów z tą dziewczyną?- spojrzała na niego pełnymi oburzenia oczyma.

-nie teraz. Na razie chcę mu zasugerować, by jednak powoli ukracał czas, jaki jej poświęca. Jeśli nie zmądrzeje...

-ani mi się waż! Myślisz tylko o Lux Veritatis! Nie pomyślałeś, iż Twój syn może mieć uczucia?! Spójrz na to z innej strony... on uważa Cię za wielki autorytet! Gdy go straci, straci również poczucie bezpieczeństwa. Czy chcesz , aby się zbuntował?! Może nawet uciec z domu! Myślałam, że wiesz, jaka moc w nim drzemie! Możesz go już nigdy nie odnaleźć! – przestała szeptać.

-mamo...tato..- usłyszeli nagle zaspany głos Kurtisa.

-możecie się kłócić gdzie indziej, a nam nie przeszkadzać?

-Już dobrze, pójdziemy.- i Marie pociągnęła zaskoczonego męża za ramię. Wyszli.








-Też się obudziłaś?- spytał dziewczynę.

-mh..- mruknęła.

-ach Ci moi rodzice.. zawsze muszą kłócić się nie tam gdzie trzeba i nie wtedy kiedy trzeba.

-mh...- i Alex zastanowiła się przez chwilę. Słuch miała dobry. Usłyszała urywki tej rozmowy. Zaniepokoiło ją to. W końcu poderwała się i usiadła na łóżku.

-co się stało?- usiadł również i objął ja od tyłu.





-wybacz, iż podsłuchiwałam... ale...ale... twoi rodzice chcą chyba ukrócić naszą znajomość...

-o to się nie bój. Nic nas nie rozdzieli- i odwrócił ją w swoim kierunku. Pocałował.

Pocałunek ów trwał chyba z pięć minut...

Dlaczego?

Ponieważ ani jedno, ani drugie nie chciało przerwać.

Aż w końcu z Alex odpłynęły siły, i upojona ciepłem i czułością Kurtisa bezwładnie opadła na jego rękach.

Ten delikatnie wyciągną spod jej pleców ręce... niczym spod kruchej porcelany....nie chciał, by chociaż nawet malutki włos urwał się z jej głowy.

Nawet taki drobiazg może sprawić pewnego rodzaju ból.



~*~



Ranek.

Słońce wzeszło nad horyzont.

Dzień rozpoczął się jak każdy inny..

W okolicy rozpłyną się zapach świeżo zalanej kawy...

Z któregoś z domów... z ogrodu rozległo się pianie koguta, ogłaszającego wszystkim przyjście na świat jego potomstwa...

Kwiaty jak zwykle otworzyły się ku ognistej kuli spoglądającej z nieba...

Wszystkie ptaki pobudziły się już... i śpiewaj pieśni wysokie...

Pieśni ku słońcu...

Ku kwiatom...

Ku ciepłu lata...

Ku innym ptakom...

Ku całej, rozśpiewanej naturze.





Nad nimi królował jeden ptak.

Orzeł Bielik.

Haliaeetus Leucocephalus.

Otworzył dzikie, złote oczy.

Powoli przeciągnął się.

Najpierw lewe skrzydło...

Potem prawe..

Aż wreszcie oba uniesione mocno do góry.







Ptak powstał. Z wysokiej skały.... bardzo wysokiej... wzrokiem ogarnąć mógł całą okolicę.

Łącznie z dwoma domami.

Przyglądał się bacznie.

Nie ujrzał tam najmniejszego ruchu, oprócz rozkrzyczanych wróbli i im pokrewnych mazurków.

Orzeł stanął na krawędzi wielkiego płaskowyżu.

Zeskoczył zeń, i po chwili spadania -lotem tak zwanym nurowym-, rozłożył skrzydła i z wielkim majestatem , porwany przez nadciśnienie gwałtownie uniósł się. Z wielkim pędem, uzyskanym po spadaniu, szybował przed siebie. Powietrze przepływało przez jego pióra. Wprawiało je w niezwykły taniec. Ptak spojrzawszy w dół wydał z siebie piskliwy, głośny dźwięk, manifestując, iż to on właśnie jest królem ptaków. On... ten najbardziej majestatyczny... ten największy spośród latających...

Ten indywidualista. Ta indywidualistka.



~*~



W tym samym czasie,

Dwa młode gołębie przebudziły się w gnieździe.

Powitały się delikatną pieśnią... krótką, lecz piękną...

Oba podniosły się, i z bezgranicznym zaufaniem przyglądały się sobie.

Dwa białe, czyste, niewinne gołąbki.







Tymi gołębiami była para młodych ludzi... czy nie ludzi...

Oboje narzucili na siebie swoje ubrania.

Nie czuli przed sobą większego wstydu...

No może oczywiście trochę...

Oboje zeszli po schodach...

Poczuli zapach jedzenia....

Zapach naleśników i konfitury...

Słodki...

Przyjemny....

Po takiej nocy, jak tamta, aż chciało się żyć.

Wszystko cieszyło...

Nawet krzykliwy śpiew wróbla...

Świadomość spokoju...

Ułożenia...

Tak... byli już blisko dokończenia układanki...

Coraz bliżej...

Pozostał tylko jeden element...

Który dzisiaj trzeba było dołożyć.

I powstanie ów obraz...

Obraz szczęścia.



-Witajcie!- usłyszeli wesoły głos Marie.

-siadajcie do stołu, zaraz śniadanie.

I zasiedli. Przy stole jak zwykle panował wesoły gwar.

Dina i Lyla jak zwykle najgłośniej gadały.

Joan karmiła butelką rozwrzeszczaną Lyly...

Thomas stukał sztućcami o talerz... robił to rytmicznie... niczym wytrawny perkusista...

A Constaint swoim zwyczajem pogrążony był w lekturze codziennej gazety.

Kurtis odsunął przed Alex krzesło, a gdy ta usiadła, niczym gentleman przysunął je do stołu.

Zwróciło to dużą uwagę Diny i Lyla’y, które na chwilę umilkły.







Spojrzały się podejrzliwie na Kurtisa, potem na Phoenix.

-czy wy...- zaczęła Dina

-jesteście...- wtórowała jej Lyla.

-Parą?- aż w końcu powiedziały chórem. Były to siostry niezwykle ze sobą zżyte... tak do siebie przyzwyczajone, że nawet myślały podobnie... z tym samym tempem.

-chyba....- zaczął Kurtis i nieśmiało spojrzał na Alex . Właściwie ostatecznie nie zadał jej Tego pytania.

-no proszę... nigdy bym się nie spodziewał tego po tobie- stwierdził z zadziorną miną Thomas.

Constaint tylko wyjrzał zza gazety. Brwi miał zmarszczone. Swą minę ukrył za ‘wiadomościami codziennymi’.








Po chwili nasza dwójka włączyła się do rozmów.

Ale w końcu ‘nadeszły naleśniki’.

Każdy do syta się najadł.

Alex zawsze marzyła o takiej rodzinie...

Wesoła... zżyta...

Pośród tych ludzi czuła się wspaniale...

Jak nigdy dotąd...

Była szczęśliwa.

Spokojna.

Bezpieczna.



~*~



Po śniadaniu nasza dwójka wyszła na dwór.

Nie mieli pojęcia, co począć.

Z jednej strony...

Trzeba przecież przeczytać księgę...

A jest co czytać...

Księga gruba...

A strony z pergaminu takie cienkie...

Z drugiej strony, jednak przyjemniej byłoby po prostu usiąść... porozmawiać... o niczym....

I tak... całe pół dnia zmarnowali na tę właśnie czynność.








Rozmowa o niczym.

Pieszczoty....

Pocałunki...

,,próżnowanie”...

Aż pod koniec dnia... gdy słońce schyliło się już ku zachodniemu horyzontowi, opamiętali się.

-Może byśmy tak zabrali się za księgę?- szepną Kurtis do ucha Alex .









-och...jeszcze chwilę...- broniła się.

-jak nie teraz, to kiedy?

-za godzinę....

-nie, teraz!

-może jednak...

-Ty leniu!

-wiem że jestem leniem... ale tak wygodniej...

-no, już dosyć żartów. Czyż nie zżera Cię ciekawość? Czyż nie masz jeszcze tyle pytań, na które nie znalazłaś odpowiedzi?

-no tak....- dalej się wahała... nie chciała przerywać tych wspaniałych chwil.... chwil na które długo czekała... miesiąc...

jeśli nie całe życie....

A teraz ta sama osoba... ta sama, która ukazała jej zupełnie nowy świat... teraz chciała przerwać.

-No i?

-no dobrze...- i poszli do domu. Ławka była twarda... ale kanapa, na której siedzieć i czytać trzeba było jeszcze twardsza....

Jednak wrócili na dwór.

Ciepłe... letnie powietrze sprawiało im wielką przyjemność...

Otulało...



Kolejne kilka godzin spędzili na poszukiwaniach.

Jednak rezultaty były nikłe. Nie było czegoś takiego jak ‘indeks’.

To oznaczało, iż szukanie było wybitnie nudne i męczące.



~*~



-Mam!- krzyknęła nagle Alex . stadko wróbli uciekło z drzewa. Biedne, rozbudzone, pośród wieczornego półmroku miały kłopoty z odnalezieniem alternatywnego miejsca do snu.

-co?!- odpowiedział Kurtis, który akurat przysnął po ‘swojej zmianie’.

-Tu coś jest. Zobacz. ,,Seeb-Ma-At – Legenda głosi, że na ziemi narodzi się strażniczka- uciekinierka.

Jednak by ją odnaleźć, wyruszy grupa poszukiwawcza. Strażniczka zdradzi swój ród, odłączając się i zabierając zagrożony amulet. Strażniczka owa, ma chronić ‘’Irianx’’ przed rozdzieleniem, pod postacią pozornie słabego i niewinnego dziecka. Lecz, jako buntowniczka czy wojowniczka rzekomo przeciwstawi się swemu przeznaczeniu.”.... większość z tego już chyba znamy...

-pokaż.- Kurtis wyciągną księgę z jej rąk.








-,, Grupę poszukiwawczą wywołać ma jedno zaklęcie... zaklęcie, które jest znakiem rozpoznawczym Seeb-Ma-At..” – czytał. Ciemność zapadła nad światem już na dobre... lecz szczęściem było światło....





-,, Gdy wszystkie żywioły połączą się, wnet pokój zapanuje, gdy wszystkie żywioły rozdzielą się, wnet Chaos zapanuje. Każdy swą rolę spełnić ma, niech przeklęty będzie ten, co przeznaczeniu się sprzeciwia. Górny Świat patrzy na Dolny Świat jak ptak na pisklę, jak matka na dziecko, jak Starsi na Młodszych.... My, zobowiązani strzec, zobowiązani chronić Świat Dolny, przysięgamy nie dopuścić Chaosu, nie dopuścić rozłamu... Wieczna harmonia niechaj zbudzi tych, co znajdują...”


Rozległ się dziwny dźwięk. Rytmiczny. Tajemniczy... niepodobny do znanych.... Dźwięków było coraz więcej. Niczym muzyka.... gdzieś z oddali płynąca.... jak młoda kobieta śpiewająca gdzieś na polu złotej pszenicy...

Głos....



-‘’nadchodzi czas,

nadchodzi czas,

nadchodzi czas upragniony,

Nadchodzi chwila,

Nadchodzi chwila,

Nadchodzi chwila pojednania,

Każdy już,

Każdy już,

Każdy już został oświecony,

Prosta droga,

Prosta droga,

Prosta droga ukazania...” - Śpiewnym, poważnym tonem... jakże melodyjnym i magicznym....

-słyszałaś to?!- pośpiesznie spytał Kurtis.

-masz na myśli ten niesamowity śpiew? Jeśli tak, to tak.



-„Wróci poszukiwana,

Wróci oczekiwana,

Wróci uciekinierka,

Skończy się poniewierka,

Ukaże ogniste oblicze,

Pieśń z dzioba wydobędzie ,

Płonąca Bennu, niczym płonące znicze,

Wróci, tam. gdzie powinna będzie.

Sacerda Elementum,

Phoenix magnifica

Imperata ignisis

Ecce Amica

Et Soror,

Mea.”





- ów głos zbliżał się. Przygrywały mu harfy i flety... dynamiczności dodała mu jeszcze dziwniejsza melodia...

Chorał tysięcy głosów, powtarzający:

,, Sacerda Elementum,

Phoenix magnifica

Imperata ignisis”



Można było wyróżnić każdy głos oddzielnie... chodź razem tworzyły jedność...

Każdy pojawiał się, lecz nagle znikał...

Rozpływał się w powietrzu.



-,,Hoo-ho, hoo... ha-hao-ho… ha-ha-a-haa… Ho-hao-ha-a-a….ho-o-o....Ha-o-o” – nagle dała się słyszeć rytmiczna, bardzo dziwna pieśń... bez słów... nucona...

Głosy męskie i głosy żeńskie, przemieszane... głośne... tworzące dziwną, lecz piękną jedność....

Kojarzyła się naszym bohaterom mocno z Grecją.... tak... greków starożytnych pieśni doniosłością były podobne... niby to tylko kilka podobnych sylab.... wtedy przecie też dużo nucono...

Zachęcała do walki....

Przepełniona była nadzieją... chęcią... patosem...

Odwagą... siłą.... przewagą...

Wywołującą trwogę...



Alex i Kurtis zastygli w bezruchu. Świat nagle stał się taki dziwny...

Ze wszystkich stron dobiegały ich głosy...

Zewsząd wiał wiatr...

Ów wiatr bawił się włosami Alex...

Muskał je... unosił do góry, po czym puszczał.

Aż opadły bezwładnie...

Głaskał jej ręce...

Pieścił policzki...

Wiatr...

Wiatr...

Wiatr...

Wiatr...

Kim ów wiatr jest...

Wind...

Vent...



Caelum...



.



Mieli dziwne uczucie... jakby czas zatrzymał się w miejscu...

I faktycznie... W powietrzu leciał nietoperz...

Maleńki, sympatyczny gacek...

Ów ‘gacek’ zawisł w powietrzu..

Bez ruchu...



Kurtis przycisnął do siebie Alex .

Czuł, iż zaraz będzie zagrożona...

Strony upuszczonej księgi szalenie tańczyły....

Omal z okładki nie wyrwane...





Ich tętna przyśpieszyły.

Serca kołatały, jak przerażony kanarek obijający się o ściany klatki...

Czuli wielki strach...

Trzęśli się...

Oddech nierówny...

Źrenice zwężone...

Lecz nagle oczy Alex poczęły świecić...

Niczym dwa płomienie...

Lecz nie czerwone...

Nie....

Przechodziły stopniowo...płynnie...

Z barwy na barwę...

Po czym ich jasny blask przebił owe kolory...





-Nie powróci,

nie powróci,
zostanie na Świecie Dolnym...


nie pójdzie,

nie pójdzie,

nie chce odejść...

moja dusza,

z tym miejscem związana,

nie przeżyje rozłąki,

ze Światem ukochanym...

jak Horus, który schodzi z nieba jako Faraon,

Tak ja schodzę ze Świata wyższego na Niższy...

Nie opuszczę,

Nie zostawię tu serca swego..

Już oddanego...

Dusza zapłacze,

Ciało nie wybaczy..

Serce zatęskni...

Oczy oślepną...

Słuch zniknie..

Węch osłabnie...

Smak nie poczuje...

Dotyk... on odejdzie..

Gdyż nie będzie już powodu, by ich używać...”



-Zaśpiewała jeszcze melodyjniej Alex...

niczym w jakimś transie...

Głos był czysty...

Brzmienie miał niezwykłe...

A jednak tak znajome...



-,,

zatęskni,

zatęskni,

upadnie na grunt,

zwijając się z bólu...

i tylko głos krzyknie....

wróć...

wróć..

wróć serce moje...

i szepnie JEGO imię...

śmierć sama sobie zada...

by cierpienie ukrócić...

nie odejdzie,

nigdy!

Siłą zabrana,

Wróci...

Uwięziona,

Umrze...

Lecz umrze z godnością..

Majestatycznie..

Z honorem...

Bo za sprawę słuszną



- kontynuowała. Nagle jakby wybudziła się z Delerium....

Delerium, ponieważ był to stan, jak po uderzającym alkoholu....

Lecz głębszy...

Całkowite zatracenie..

We własnych uczuciach...

Wspomnieniach...



Opadła bezsilnie.

Lecz nagle poderwała się.

Zbliżały się dwie sylwetki.

Tak... z mroku wyłoniła się Orlica...

I Śmierć....








Serca kołatały jeszcze mocniej....

Oboje dyszeli...

Bali się tamtej dwójki...

Śmierci...

Drżeli...





-„Strażniczko, Nefertiro, znana również jako Phoenix, wyrokiem sądu Rady Najwyższej, zmuszona jesteś do powrotu na Świat Wyższy. Masz dopełnić swego przeznaczenia, co niemożliwym jest na tym świecie. Idź z nami pokornie, lub staw opór, co jednak skaże Cię na wielki ból, związany z pojedynkiem.- wyrecytowała głosem poważnym Orlica.



-c...c...co?! chcecie mnie gdzieś zabrać?! Ależ mowy nie ma! Il n’ya pas des questions !

-A więc walcz. Voltar!



I zaczęło się. Wyłoniły się następne postaci.

Białowłosy mężczyzna, o ‘oczach Horusa’ , kobieta, wyglądała jak rodem ze starożytnego Egiptu...

I długowłosy , rudy mężczyzna. Ów stanął naprzeciw Alex.

-Jam jest Voltar, pan błyskawic, wyzywam Ciebie, strażniczko na uczciwy pojedynek.








-Przyjmuję wyzwanie- syknęła przez zaciśnięte zęby.



Stanęli.

Wiatr zawirował.

Strony księgi poddały się naporom żywiołu.

Część z nich zaczęła krążyć nerwowo po terenie, wraz z powiewami.

Dwoje stanęło naprzeciw sobie.

-Tyś kobietą, Strażniczko. Zaczynaj – powiedział Voltar.

Alex na to niepewnie uniosła ręce. Zacisnęła powieki. Dała z siebie wszystko. Wypuściła najgorętszy płomień, jakiegokolwiek ziemia w tych okolicach doświadczyła...

Płomień wypalił czarną drogę w trawie.

Nim jednak zdołał dotrzeć do przeciwnika, ten zrobił unik.

Voltar, po odskoczeniu natychmiast mruknął coś pod nosem. Było to prawdopodobnie jakieś zaklęcie...








Ponieważ z jego dłoni uderzyła błyskawica. Rozległ się głośny trzask towarzyszący wyładowaniom atmosferycznym.

Lecz oto nagle, Alex piorun przechwyciła...

W dłoń złapała.

Nie palił jej, gdyż na temperaturę odporna była...

Odrzuciła z powrotem do właściciela.











Wszystkiemu przyglądał się Kurtis...

Czuł, iż powoli ogarnia go panika...

Chciał osłonić Alex od pocisków...

Lecz czuł, iż jest to ważny pojedynek, którego przerwać mu nie wolno.

Targały nim szaleńcze emocje...

Mimo, iż znał tę dziewczynę za ledwie miesiąc...

Czuł do niej wiele...

Jakby była mu przeznaczona...

A on jej...

Zdążył się przywiązać...

Zdążył pokochać...

Mimo młodego wieku, Kurtis odczuwał inaczej, niż jego rówieśnicy...

Mocniej...

I dojrzalej....

Nie obce mu były ‘prawdziwe’ uczucia.

Nie... to nie było zauroczenie...

To coś innego...

Lecz jednak trudno jest to zdefiniować...





Voltar zacisnął pięści.

Znów coś szepnął.

I wtedy zaczął się horror.

Na Alex spadł przedziwny deszcz gromów.

Na chwilę zatraciła swe umiejętności.

Pioruny paliły ją...

Trzęsły prądem...

Zadawały niewyobrażalne cierpienie...

Krzyczała...

Głośno...

Jej głos wręcz przeszywał...

Tyle bólu...

Tyle rozpaczy...

Tyle desperacji...

Tyle uporu...



Spojrzała na piorunoczyńcę.

Kojarzyła fakty.

Przed oczyma przelatywał jej pamiętny dzień...

Śmierci matki...

Wyglądała tak samo, jak jej śmierć.



-morderca! Morderca! To on zabił ! on winny jest! Nie ja!- rozpaczliwie krzyknęła. Jej głos okropnie drżał. Po policzkach ciekły łzy.



Mimo ataku, jeszcze przez chwilę trzymała się na nogach.

Błyskawice zgasły.

Stała.

Chwyciła się za brzuch.

Lepka, czerwona ciecz spływała po jej dłoniach...








To krew...

Cała była poraniona...

Lecz brzuch ucierpiał najbardziej.

Rozejrzała się.

Jej oczy pełne były smutku.

Czuła, jak siły z niej uchodzą....

Serce bije coraz wolniej...

Świat otacza gęsta mgła...

Czarna mgła...

Wydała z siebie cichy jęk.

Upadła na ziemię.







-,,I upadł majestatyczny Feniks...

Zginą w płomieniach..

Lecz wnet z popiołów powstanie..

Nie zatrze się we wspomnieniach...



Dokonało się przeznaczenie...

Życie odeszło...

Smutek ogarną drugą duszę..

Która patrzy w przeszłość..



Przeszłość owa upojna była...

Szczęśliwa... bliska...

Ciepło dwóch dusz... dwóch ciał...

By trwało to wiecznie, on chciał...

Lecz nic wieczne nie jest.

I On to wie...

Cieszyli się sobą...

Lecz Ona była w śnie...



Udowodniła upór...

Lecz nie jest na tyle silna...

Opuści swego kochanka...

Gdyż nie wolno jej kochać, chyba że przeznaczonego...”



- pełnym boleści głosem wyrecytowała Orlica.









Kurtis podbiegł do martwego ciała Alex .łzy spływały mu po policzkach. Widział śmierć. Nie uosobioną... ta stała koło niego...

Nie...

Śmierć Prawdziwą... , tę, która odbiera bliskich...

Tę, która takie cierpienie zadaje...



-proszę, nie rób mi tego- jękną, patrząc na Phoenix. Nawet śmierć nie nadała jej uśmiechu. Nie. Nadal na jej twarzy był smutek. Tęsknota. Lecz... za czym?



Podniósł ją.







-spójrzcie, co Jej zrobiliście! Zabiliście ją! Mordercy! Lecz ja pomszczę! Nikt bezkarnie nie będzie Nas krzywdził!- wykrzyczał.



-uspokój się, człowieku. Ta śmierć potrzebna jej jest, by zrozumiała.- powiedziała egipcjanka.

-czyż jako matka jej, Dara-Ekh byłabym w stanie patrzeć na jej śmierć? Już tyle czekałam na tę chwilę... tyle łez wylanych... tyle.. ile Nilu upływa w ciągu roku...

-jej matka?!

-nie dane Ci jest poznać prawdy nasze, lecz wiedz, iż wszystko, co dotychczas widziałeś jest kłamstwem.

Ona nie jest z tego świata. To dezerterka. Sprzeciwiła się woli swego władcy. Jej jedynym zadaniem jest stróżowanie Amuletu Irianx... zjednoczenia wszystkich czterech żywiołów.

Wielu jest takich, którzy chcieli by zniszczyć Harmonię. Już owa jest zachwiana. Nasz świat symbolizuje ten amulet. Na naszym świecie występują już wojny.

-Nadszedł już czas- powiedziała Orlica.

-Mirai!- zwróciła się w kierunku białowłosego młodzieńca.

Ten podszedł do ciała Alex i skinął na Kurtisa, by połorzył je na ziemi. Z niechęcią Trent wykonał to.

Mirai uniósł ręce .

-Sament-Ankh! – wypowiedział.



-,,

i znów powstaję z popiołów,

naradzam się na nowo...

Bo ja jestem Feniksem,

Ptakiem z ognia czystego zrodzonym...



Świetlistym skrzydłem trzepocę,

By znowu rozporostować je

Ukazuję się, w pełnym majestecie

Wzbudzam strach, pożądanie, nienawiść-



To co mówiła było wyjątkowo dziwne. Głośny szept. Przenikający gdzieś daleko....



I wtem uniosła się nad ziemią.

Półprzezroczysta, jak duch

Z jej pleców wyrastały ogniste skrzydła...







Oświetlały okolicę.

Wtem nagle skrzydła zniknęły...

Alex na ziemię opadła...

Nogi się pod nią ugięły.

Lecz stała.

Stała w pozie dumnej...

Niezłomnej...

Na jej obliczu malował się smutek...

Lecz....zrozumienie...

Tak...

Wreszcie zrozumiała...

Kim jest...

Po co jest...

Poznała Świat Wyższy...

Gdyż przez chwilę była tam...

To, czego doświadczyła przed chwilą, nie było śmiercią do końca...

Nie odeszła tam, gdzie dusza powinna...

Do Nieba...

Do Nowego Ciała...

Do Innej Kasty...

Do Tartaru...

Do Sądu Ozyrysa...



Nie... ona odeszła do...domu.



I teraz wróciła... stała... pośrodku zimnego i jakże obcego Świata Niższego...

Stała naprzeciwko tego, którego pokochała...

Już czas...

Nadeszła ta chwila...

Która piętnem miała się odcisnąć....



Podeszła do Kurtisa...

Spojrzała mu głęboko w oczy...

-Znalazłam prawdę.- rzekła do niego.

-Jaką...

-Taką, że muszę stąd odejść...

-Co?!

-Proszę... zrozum...tam czeka mnie szczęście... zejdzie ze mnie klątwa...

-ale ja....

-Wiem co czujesz. Uwierz mi, ja czuję to samo. Ale... – i wtej chwili jej głos załamał się. Po prostu przytuliła go.


-czy to...

-To jest pożegnanie. Już nigdy twe oczy nie ujrzą mego oblicza.

-Nie... to nie możliwe!

-Wrócę do Ciebie... pamiętaj...- to już szepnęła mu do ucha. Pocałowali się.

Był to pocałunek niezwykle smutny. Długi. Chwila ta, była ostatnią, jaka im pozostała.







Ostatnia, by nacieszyć się sobą. By udowodnić...

By przysiąc.

Już za chwilę Ona miała odejść...

-Nefertiro....- ta oderwała swe usta od jego ust...

-żegnaj....



i rozpętało się widowisko.

Z nieba spłynął wielki strumień światła.

Wiatr oszalał.

Wszystko wokół szalało...

Niczym w tańcu...



Niezwykłe chorały śpiewały;

-przepowiednia dopełniła się.

Strażniczka powraca...

Spłoęła ogniem jasnym...

Lecz z popiołów powstała..

Oto Phoenix- Strażniczka..

Zaginiona..

Lecz odnaleziona..

Wraca pokornie...

Do domu swego...

Dopełnić przeznaczenia...



Ostatni raz spojrzeli sobie w oczy...

Pożegnalnie....

Kurtis wyciągnął w jej kierunku swą dłoń... by Ją pochwycić...

Na próżno.

Zniknęła.








Pozostała tylko cisza...

Aż kłująca słuch...

Cisza...

Cisza...



Krzyk wydarł się z piersi Kurtisa...

Rozpaczliwy...

Błagalny...

Nie mógł się pogodzić...

Stracił...

Coś , czego nie odzyska...

Bo to odeszło...

Uciekło, mimowolnie...

Uniósł ręce do góry..

-dlaczego, dlaczego?! – krzyczał...

i wtem coś do góry się uniosło...

coś co dotarło do Amona- spełniającego życzenia...


Amon wysłuchał...





-,,



Wydarli mi serce,

Wydarli duszy część,

Zostawili w rozterce,

Zostawili mi tylko własną pięść...



Pięść, którą walczyć mogę..

Lecz po co?!

O co?!
jak i tak zabrali...




Zabrali mi Jedyną...

Tę, dla której byłem...

Jaką to winą,

Sobie zasłużyłem?!



Oddajcie, oddajcie chwilę szczęścia,

Niech znajdzie się w mych objęciach..

Wiem, tęsknoty nie wytrzymam...

Po chwili czuć ją, już zaczynam...



Pomocy, pomocy,

Zagubiony jestem, jak w nocy,

Ona mi była światełkiem,

W tunelu który zmieniała swym pięknem...



Ukażcie drogę,

Do Niej...

Lecz któż powie ,,pomogę’’

Gdy każdy nienawidzi Jej...



Układanka rozsypana,

Zniszczył, o, gdzie moja kochana?!

Skończył się czas porządku,





Jastrząb straszny porwał jednego z gołąbków”- wyszeptał.

Wielkim było jego cierpienie... wiedział, i długo tego nie wytrzyma...

Lecz wtem rozległy się szepty...



-Naser-Be-Ekh! – niech się stanie zapomnienie!



Niech zniknie wszelkie wspomnienie...

Niech zginie każde cierpienie...

Niech się odwróci oświecenie...



Zapomnij, zapomnij..

Co widziałeś,

Co słyszałeś,

Co Ci ukazało się...



To wszystko jest snem,

Złym snem...

Ten koszmar nie potrwa długo..

Zniknie nie będzie dręczył...



Uwierz w prawdy...

Racjonalne...

Tego nie wytłumaczysz...

To nie realne..



Istniała..

Lecz znikła..

Nie, nie było jej!

Nie łudź się.



-Naser-Be-Ekh! – niech się stanie zapomnienie” –



Cały świat słyszał ów szept... Kurtis również...

Tak... to była przeszłość...

Lecz czy „była”

Czy się w ogóle wydarzyła?



-„Nie łudźcie się....”





I tak stało się zapomnienie...

Cały świat oddał w niepamięć młodą Strażniczkę...

Lecz i Strażniczka o świecie zapomniała....





THE END

:ty: for attantion.

© copyight 2004/2005 Aquila Ardens







Ostatnio edytowane przez Aquila_Ardens : 31.01.2005 - 23:52
  Odpowiedź z Cytatem