Temat: Asylum
View Single Post
stare 21.12.2015, 10:18   #8
patrichorse
 
Zarejestrowany: 13.12.2014
Wiek: 26
Płeć: Kobieta
Postów: 14
Reputacja: 13
Domyślnie Odp: Asylum

Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze i za poprawianie błędów :3! Historię mam już mniej więcej napisaną na kilka odcinków do przodu, pozostaje tylko kwestia zrobienia zdjęć.


II: Złego początki

13 września 2005r.

Latarnie wdzięcznie oswietlały drogę, jednocześnie sprawiając, że sunący po asfalcie czarny samochód błyszczał niczym najcenniejszy klejnot. Słowa i obrazy, które wręcz wypelnialy całą jego głowę skutecznie utrudnialy mu jazdę - to cud, że jeszcze nie spowodował wypadku. Co chwilę, niby przypadkowo rzucał spojrzenie w kierunku lusterka, w którym odbijała się postać panny Zero, która od teraz miała oficjalnie istnieć jako panna Gallagher. Istny obłęd – pomyślał, ale starał się maskować swoje zakłopotanie. Wkrótce jego oczom ukazał się ubogo oświetlony budynek Davenport Academy, jednej z lepszych szkół w kraju. Skręcił w lewo, na parking, a następnie wyjął kluczyki że stacyjki.
- Abi? – słowa z trudem przechodziły mu przez gardło.
- Tak?
- Będzie mi ciebie brakowało – powiedział zupełnie szczerze. Nigdy nie podejrzewał siebie o takie słowa i prawdę mówiąc, zaczęło go to przerażać. Nie miał pojęcia kim był dla szarowłosej - wujkiem, kolegą, a może wrogiem? Nie, nie mógł się teraz nad tym zastanawiać. Musiał dodać jej otuchy, a ukazanie swojej niepewności tylko by jej zaszkodziło. Młoda chciała coś odpowiedzieć, ale chyba zabrakło jej odwagi. Nie mógł mieć o to pretensji, w końcu to była ich wina, że miała problemy z okazywaniem uczuć.
Elegancko ubrany wyszedł z samochodu, a następnie wyjął z bagażnika torbę należącą do dziewczyny. Kroczyli powoli po chodniku, coraz bardziej zbliżając się do gmachu. Mężczyzna wyjął spod koszuli odznakę FBI, a następnie umieścił ją w widocznym miejscu na garniturze - chciał, żeby dyrektor podszedł do sprawy poważnie, a dziewczynę traktował priorytetowo.


Po chwili z cienia wyłoniła się postać mężczyzny w średnim wieku, która kroczyła w ich kierunku. Abigail nerwowo przełknęła ślinę i kątem oka spojrzała na Friedmana, na którego czole pojawiły się drobne krople potu. Wyobrażenie o nieustraszonym agencje prysło jak bańka mydlana, gdy zauważyła, że denerwuje się bardziej niż ona.
- Nasza panna Abigail Gallagher! – z rozmyślania wyrwał ją okrzyk powitania.
- Tak – potwierdził Friedman, ściskając rękę władcy tego przybytku. – Mam nadzieję, że nasza Abi będzie się tu dobrze czuła. Czy możemy porozmawiać o paru kwestiach?
- Naturalnie – zgodził się Parker. – Abigail udaj się do internatu, a ja w tym czasie zaproszę pana Friedmana do mojego gabinetu – na jego twarzy malował się sztuczny amerykański uśmiech.


Korytarz był dość długi i pełny identycznych białych drzwi, a jednym kontrastem było niebieskie wejście do żeńskich toalet, co nie umknęło uwadze Abigail. Kiedy w końcu zlokalizowała drzwi, jej serce zaczęło bić mocniej. W końcu do niej dotarło, że już nie jest w miejscu, w którym spędziła całe swoje życie. Nawet nie pożegnała się z nim... Twarz przyozdobila sztucznym grymasem imitujacym uśmiech, a następnie naciśninela klamkę. Jej oczom ukazał się w miarę schludny pokój, o ścianach w odcieniu szarości. Na swoich łóżkach siedziały dwie dziewczyny, które dość entuzjastycznie zareagowały na jej przybycie.
- Hej, jestem Kate Brown – ciemnowłosa przedstawiła się. A ta wiedźma to Laura Bowerfield – wskazała na sąsiednie łóżko.
- Wal się – parsknęła w odpowiedzi. – Abigail, tak się nazywasz, prawda?
- Tak – potwierdziła. Miło was poznać.
- Skąd jesteś? – zapytała Laura.
- Ummm... – Tego pytania się nie spodziewała. – Oregon – wymyśliła na poczekaniu.
- Mhm. W jakiej grupie będziesz się uczyć? – trzeba było przyznać, że ruda była naprawdę dociekliwa.
- Literackiej.
- Oj, szkoda – westchnęła, jednocześnie memlając w buzi gumę balonową. - Ja chodzę do grupy sportowej, a Kate do malarskiej. Zresztą, nieważne. Chyba jesteś zmęczona, prawda?
- Chyba? Na pewno. Miała kawał drogi.


I żadnych badań ani pobrań krwi – podkreślił Friedman. – Jeśli dowiemy się o jakimkolwiek naruszeniu tych wytycznych, będziemy zmuszeni do podjęcia konkretnych działań, panie Parker.
- Rozumiem – powiedział dyrektor, jednocześnie gasząc cygaro.
- W razie gdyby sprawiała kłopoty, proszę się do nas odezwać – rzekł, rozglądając się po pomieszczeniu. Ściany zdobiły różnorodne dyplomy, świadczące o osiągnięciach uczniów w wielu dziedzinach. Można było dostać oczoplasu od mnogości pucharów na drewnianej półce, jednak to nie na nich skupił uwagę. – Czy to przypadkiem nie ten chłopak, który zginął rok temu? – wskazał palcem na portret wiszący wysoko na ścianie.
- Owszem – potwierdził Parker. – Okropna sprawa.
- Rozumiem, nie naciskam – powiedział, chociaż miał szczerą ochotę właśnie drążyć ten temat. Na takiego właśnie go wyszkolono. Odkąd pracował wśród federalnych, posiadł niesamowitą wręcz umiejętność wychwytywania każdego, nawet najdrobniejszego szczegółu. W ogóle ta praca całkowicie odmieniła jego życie, ba, wywróciła je do góry nogami. Była swego rodzaju sensem życia. Typowe dla pracoholika. – No cóż, chyba pora na mnie – oznajmił. – Przejdę się na krótki spacer i zabieram się do domu.
– Odradzam spacer – przestrzegł go Parker.
- Słucham? – Friedman kompletnie nie rozumiał, o co mogło mu chodzić.
- Nie, nic. Po prostu o tej godzinie wszelkie zbiry wychodzą na ulicę – skwitował. – Może jeszcze kawki?
- Nie, dziękuję. Śpieszę się – rzekł zmieszany.



Urodziwa Laura tego wieczoru zasnęła dość błyskawicznie, ponieważ była zmęczona treningiem oraz oczekiwaniem na nową współlolaktorkę. Wszystko wskazywało na to, że porządnie się wyśpi. Tak jednak nie było. Między drugą, a trzecią w nocy dziewczyna obudziła się, choć nie było do tego żadnego powodu. Nie śnił jej się żaden koszmar, również w pokoju nie panował hałas ani przeciąg. Poczuła na czole odciskający się materiał, z którego został zrobiony najprawdopodobniej dywan. I w istocie tak było - leżała na ziemi, co potwierdzało dziwne uczucie chłodu. Chłod jednak był nadzwyczaj ostry. Na tyle silny, że poczuła w brzuchu kłujący ból, porównywaly do bólu mentstruacyjnego, lecz milion razy mocniejszy. Czuła również wilgoć. I smród. Metaliczny smród krwi. Ostatkiem sił podniosła głowę i spojrzała w miejsce źródła bólu. Zabrakło jej słów. Z jej pępka wychodziło coś w rodzaju pępowiny i ciągnęło się... aż w kierunku drzwi wejściowych do pokoju. Natychmiast jej wzrok powędrował w tamtym kierunku. I to był błąd. Tajemnicza istota, aparycją przyopominająca samą śmierć wysysała z niej krew i wszystko co cenne.
I wtedy zemdłała.
A może po prostu to sen się skończył?

Sebastian intenstywnie myślał, popijając kawę. Nie, żeby każda błahostka go ruszała - wręcz przeciwnie, na co dzień był bardzo opanowany. Widok zwłok, czy też badanie na pozór niewiarygodnych spraw, wywoływało u niego jedynie niesmak. W życiu prywatnym również nie miał zbyt wielu zmartwień, w końcu nie miał rodziny na utrzymaniu, kredytu na mieszkanie, czy też żony, która robiłaby mu awantury. Tym razem jednak sprawa Abigail nie dawała mu wręcz spokoju. Była ich priorytetową sprawą, o ile można tak powiedzieć o człowieku. A teraz? Po kilkunastu latach w izolacji... Po prostu wysłali ją do Davenport Academy, jak gdyby nigdy nic. Nie znał jej sprawy od początku, ale wiedział, że była szczególnym dzieckiem.
- A ty co tak dumasz? Laska cię rzuciła, stary? – zagaił Henry, przekraczając próg pomieszczenia. Zawsze rzucał jakimiś niekoniecznie taktownymi żartami, lubił mówić różne sprośne teksty do sekretarek, ale trzeba przyznać jedno - w swoim fachu był profesjonalistą, który nigdy nie odpuszczał sobie żadnej sprawy.
- Widzę, że humor jak zawsze dopisuje – żachnął się Sebastian. – Wczoraj musiałem odwieźć Abigail Gallagher do Davenport Academy.
- Co ty nie powiesz? – wtrącił ironicznie Heckmann. – Daj se spokój – dodał.
- Czasami chciałbym mieć takie podejście jak ty.
- Słuchaj, skończ mi się tu użalać. Co jak co, ale to do ciebie niepodobne. A tak pozatym – ciągnął Henry – to myślę, że będzie jej tam o wiele lepiej. Za czasów doktora Goosmenta, takie cyrki się działy, że szkoda gadać. Walić to. Co powiesz na małe piwo po pracy, dla rozluźnienia? – zaproponował.
- Ostatnim razem, małe piwo zamieniło się w litra na głowę. Ale – spojrzał na swój terminarz – dzisiaj i tak nie mam nic lepszego do roboty.
- No to lecimy w tango – na twarzy nieco przysadzistego mężczyzny pojawił się uśmiech.

Zegar wskazywał już prawie siódmą, ale dziewczęta zapewne dalej by spały, gdyby nie obudził ich dźwięk budzika, który był wyjątkowo irytujący. Kate chwyciła do ręki telefon i flegmatycznym ruchem wyłączyła budzik. Chwilę po niej obudziła się Laura oraz Abigail. Nowa przeciągnęła się i ruszyła w stronę okna, aby móc w końcu zobaczyć, jak to wszystko wygląda w dzień. Ruda natomiast delikatnym ruchem odgięła kołdrę i odetchnęła z ulgą.
- A ty co? – zapytała Kate.
- Miałam po prostu... Chory sen – odpowiedziała niepewnie. – Cholera, zaraz spóźnie się na trening.
- Lepiej się pośpiesz, bo zaczną wywijać pomponami bez ciebie.
- Bardzo śmieszne - parsknęła, a następnie wybiegła do łazienki. Ściagnęła piżamę, po czym powiesiła ją na haczyku, zamocowanym na kafelkowej ścianie. Odkręciła wodę, a jej ciało oblał gorący strumień. Nałożyła na gąbkę odrobinę żelu pod prysznic i szybkim ruchem, zaczęła dokładnie pocierać skórę, lecz zaprzestała, kiedy na brzuchu zobaczyła liczne zadrapania i krew.
- Co ku*wa ...


Jedyną rzeczą, która dzieliła teraz dwóch mężczyzn, był solidny, drewniany stolik, na którym dumnie prezentował się ich stały trunek - wódka. Miejsce, w którym pili, również było od kilku lat niezmiennie to samo. Lubili je, bo nie było ani meliną, ani miejscem schadzek grubych ryb, ot, przyjemna knajpka. Henry właśnie wlewał ciecz do kieliszków, nie ukrywając uśmiechu na twarzy. Zawsze, kiedy miał do czynienia z etanolem, oczy jakby same mu się śmiały. Sam nawet pędził bimber w piwnicy, ale oczywiście nikomu o tym nie mówił.
- Tak to właśnie jest z kobietami – westchnął. – Czasami mam wrażenie, że Grace mnie wcale nie słucha, obchodzą ją tylko babskie sprawy. A może to i lepiej? Ciesz się chłopie, że nie masz żony – powiedział, nieco zrezygnowany.
- Cieszę się za każdym razem, kiedy słyszę te twoje opowieści – zaśmiał się.
- No, ale mógłbyś sobie jakąś laskę załatwić – z przekonaniem rzekł Henry. – Chyba mi nie powiesz, że żadna na ciebie nie leci?
- Problem w tym, że chyba poświęcałbym jej za mało czasu. Ta praca całkowicie mnie pochłania – rzekł, po czym dodał – ale to w końcu mój wybór, nikt mnie do tego nie zmusił.
- Z pewnoscią. Licz się jednak, że odejśćie stąd będzie prawie niemożliwe. Zwłaszcza, że miałeś do czynienia z raczej... Specyficznymi sprawami.
- Jak każdy w tej branży – skwitował Sebastian.
- No, nie do końca. Wiesz, nikt nie pozwoli, żeby gość, który widział obiekt badań Goosmenta, tak nagle sobie odszedł. Boże, przecież tego szajbusa porównywali do doktora Mendele. Ten to miał nasrane – wyciągnął rękę ku kieliszkowi i za jednym razem opróżnił jego zawartość.
- Co? O czym ty...
- Cholera! – przerwał mu Henry. – Czyli nie wiesz? – zdziwił się Heckmann. – No tak, przecież ty dołączyłeś do nas stosunkowo niedawno. Nieważne.
- No mów – naciskał brunet.
- Nie i koniec. Lepiej sobie łyknij – wskazał na prawie pustą już butelkę.



patrichorse jest offline   Odpowiedź z Cytatem