View Single Post
stare 20.02.2014, 20:48   #11
Skylinn
 
Avatar Skylinn
 
Zarejestrowany: 30.08.2012
Płeć: Kobieta
Postów: 312
Reputacja: 10
Domyślnie Odp: Last Dreams

Dziękuję za wszystkie komentarze, które motywowały mnie do dalszego działania. Mam nadzieję, że z upływem czasu czytelników moich wypocin będzie co raz więcej nie skrywam, że to moje marzenie.
A teraz zapraszam na pierwszy odcinek
Postanawiam także zmienić nazwę mojego FS na Fortis Animus - Strażnicy Umysłu, dajcie mi na to trochę czasu haha

Odcinek Pierwszy

- I jak, Quinnie, wszystko w porządku? - Mama jak zawsze bardzo troskliwa, a wręcz nadopiekuńcza. Co piętnaście minut zadawała mi pytania w stylu "jak się czujesz?", "jak po chemii?", "chce ci się wymiotować?". Bardzo doceniałam jej troskę, lecz z biegiem czasu taka gra w "sto pytań do" zaczynała być męcząca. Nie miałam siły wstawać z łóżka, jeść, a już na pewno z nią rozmawiać.
- Mamo, proszę, mogłabyś wyjść? Jestem zmęczona - popatrzyłam na nią smutnymi oczami, a na jej twarzy pojawił się typowy, matczyny uśmiech.
- Oczywiście, tylko jest jedna wiadomość, zapomniałam ci powiedzieć. Austin i Zoey przyjdą cię odwiedzić.
Czułam, jak moje serce przepełnia radość. Tak bardzo brakowało mi mojego chłopaka i najlepszej przyjaciółki, taka długa rozłąką nie działała nam na dobre. W momencie, kiedy ich potrzebowałam, nie dotrzymywali mi towarzystwa. Dobrze wiedziałam, że to nie była ich wina, jednak towarzystwo mojej mamy, taty i sióstr nie spełniało moich wymagań dotyczących dobrego spędzania czasu. Nie mogłam doczekać się ich przyjścia, byłam podekscytowana, ale musiałam się przygotować na setki pytań dotyczących choroby, mojego samopoczucia... Matko, jak ja nienawidziłam być w centrum uwagi.
- Dobra, mamo, wpuść ich, a ja może chwilkę się zdrzemnę.
Mama wyszła, a ja położyłam się na boku, tylko w tej pozycji potrafiłam zasnąć. Przez kilkanaście minut przewracałam się z boku na bok, jednak nie odleciałam w stan błogiego spoczynku, zupełnie nie wiem dlaczego. Może dlatego, że miliardy myśli nie dawały mi spokoju? Tak, to pewnie przez to. Leża kam i rozmyślałam na temat mojej przyszłości... o ile w ogóle miałam ją mieć. Czy opłacało mi się uczyć, zdobywać wykształcenie, skoro moje życie było takie niepewne? Zachowywałam się jak kapryśna małolata, a przecież powinnam myśleć jasno, mieć porządne argumenty i wiedzieć, że nie mogłam umrzeć. Jeżeli będę się leczyć, a za kilka miesięcy przeszczepią mi szpik kostny - wyleczę się na sto procent.
Przemyślenia przerwał mi mój ukochany pies, Buster, rasy owczarek niemiecki. Był ze mną odkąd pamiętam, miałam z nim tysiące wspomnień.Czasem wydawało mi się, że to nie jest zwykły pies, ma w sobie coś magicznego, co od razu, gdy mam jakiś problem, stawiało mnie na nogi.

Nie wiem po jakim czasie się obudziłam, ale podejrzewam, że spałam dość długo. Na polu się ściemniało, a ja w końcu nie czułam się senna i mogłam normalnie funkcjonować. Słyszałam krzyk mamy, że Austin i Zoey już przyszli, więc zwinnie wstałam z łóżka, przyklepałam kołdrę, a następnie usiadłam tak, aby nie wyglądać jak siedem nieszczęść. Fryzura "po spaniu" raczej nie służyła mi zbyt dobrze, więc pospiesznie rozczesałam włosy palcami. Już po chwili witałam się z dwójką najbliższych mi osób.
- Quinn, Jezu, jak ty wyglądasz - rzuciła już w progu Zoey. - Choroba raczej ci nie służy.
- A mogę wiedzieć, komu służy? - powiedziałam z uśmiechem na ustach i przytuliłam przyjaciółkę. - Stęskniłam się za wami.
- No nie dziwię się, nie widzieliśmy się z dobry tydzień - wtrącił Austin.
Ach, Austin. Zdecydowanie najprzystojniejszy chłopak w szkole. Do dzisiaj nie mogę się nadziwić, jakim cudem udało mi się go poderwać. Był typowym, przystojnym chłopakiem z liceum - ciemne włosy, piękne oczy, napakowany i oczywiście sportowiec. Niestety, nie można mieć wszystkiego. Z biegiem czasu zorientowałam się, że Austin nie jest zbyt inteligentny i pomimo tego, że bardzo dobrze mi się z nim rozmawiało, nie mogę powiedzieć, że jest typem mózgowca. No cóż, jest moim chłopakiem i porwał moje serce. Kochałam go za to, że jest opiekuńczy i troskliwy i nie umiałam tego zmienić.
Popatrzyłam na moją przyjaciółkę i od razu było mi cieplej na sercu. Ten tydzień był naszą najdłuższą rozłąką, wcześniej widywałyśmy się codziennie. Zoey była bardzo piękna. Jej nietypowa uroda zawsze przyciągała chłopców, nieważne, ile miała lat. Poza urodą można było u niej zauważyć również poczucie humoru, szczerość. Potrafiła mi pomóc w każdej sytuacji, dla niej słowo "problem" nie istnieje. Mieć taką przyjaciółkę to prawdziwy skarb. Poznałyśmy się już w podstawówce i od tego czasu chodziłyśmy wszędzie razem. Szczerze mówiąc, nie wyobrażałam sobie bez niej życia.

- Jak się czujesz? - zagadnęła Zoey po chwili.
- Mogło być lepiej. - Puściłam do niej oczko, a ona od razu posmutniała.
- Czytałem dużo o białaczce, jeżeli będziesz się leczyć i przeszczepią ci szpik kostny, to się wyleczysz. - Austin mówił to niepewnym tonem, jakby sam chciał się do tego wszystkiego przekonać.
- Wiem, wiem, tak powinno być, ale życie lubi płatać niespodzianki. - Mówiąc to, zakańczam dyskusję na temat raka, a Zoey automatycznie zmienia temat. Pamiętałam, że kilka lat wcześniej na raka zmarła jej siostra, bardzo to przeżyła i nie mogła się z tym pogodzić. Domyślałam się, że za wszelką cenę nie chciałaby stracić również mnie.
Rozmawialiśmy przez kilka godzin. O dziwo, tematy nam się nie kończyły, a nie widzieliśmy się tylko przez tydzień. W szkole wiele się zdarzyło, więc, oczywiście, musiałam poznać kilka newsów. Zauważyłam, że Zoey i Austin bardzo unikają tematu śmierci, chorób. Byli jak żołnierze na wojnie, próbujący omijać bomby.
- Quinn, mam coś dla ciebie - powiedziała podekscytowana Zoey. - Otwórz, to prezent.
Odpowiedziałam jej szerokim uśmiechem i szybko otworzyłam pudełko. Na widok prezentu nie mogłam się nie roześmiać. Równocześnie do oczu napływały mi łzy wzruszenia, bo to chyba najpiękniejszy prezent jaki dostałam. "Henio Garnek i Książę Półmiska" - książka, którą zawsze czytała nam moja mama, gdy Zoey u mnie nocowała, a my szłyśmy spać. Tytuł zawsze rozbawiał nas do łez, więc po przeczytaniu choćby rozdziału wcale nie szłyśmy spać, tylko śmiałyśmy się w poduszkę, aby mama nas nie usłyszała. Te wspomnienia były dla mnie bardzo cenne. Zoey była jedyną osobą, z którą miałam tak rozległe wspomnienia, sięgające czasów przedszkolnych.
Nagle w mojej głowie rozległy się głosy, były znajome. Po kilku sekundach zorientowałam się, że należą do Austina i Zoey. Nie potrafiłam zrozumieć, co się dzieję i dlaczego te głosy znajdują się we wnętrzu mojej czaszki. Biorąc pod uwagę odległość, normalnie nie mogłabym usłyszeć ani słowa, a mimo wszystko, gdy uspokajam się, mogłam dosłyszeć rozmowę tych dwojga.
- Musisz jej powiedzieć - szepnęła Zoey.
- Powiem jej jutro... albo za tydzień... albo nigdy, Zoey, zrozum!
- Co mam zrozumieć, do cholery? Jesteś niepoważny i niedojrzały.
Po kilku sekundach oboje zorientowali się, że ich obserwuję. Nie kryją na twarzy lekkiego wstydu, ale szybko doprowadzili się do równowagi.


- O czym tak szeptaliście? - spytałam dociekliwie.
- O niczym. Austin był stanowczy i zdenerwowany.
- Mam cię dość, Austin! - krzyknęła Zoey, wszystko dzieło się tak szybko, że ledwo zdążyłam to wszystko ogarnąć wzrokiem. - Może powiesz swojej dziewczynie, co zamierzasz zrobić zamiast udawać aniołka? Ty niedojrzały idioto!
Popatrzyłam raz na nią, raz na niego z szeroko otwartymi oczyma. Nie mogłam zrozumieć, co wokół mnie się dzieje, czułam się taka niedoinformowana.
- Czy ktoś mi może wytłumaczyć, o co chodzi? - Moim wzrokiem pokazałam, że nie chcę się już dłużej bawić w kotka i myszkę.
- Twój chłoptaś wyjeżdża - rzekła Zoey z założonymi rękami, krzywo uśmiechając się do Austina. - To takie głupie z twojej strony, że ja powiedziałam to za ciebie, Austin.
- Jak to wyjeżdżasz? - Zmarszczyłam brwi, analizując to, co powiedziała moja przyjaciółka. - Gdzie, po co, kiedy?!
- Quinn, spokojnie, to nic takiego. - Austin poszedł do mnie, próbując przytulić, jednak odpycham go.
- Czemu nic mi wcześniej nie powiedziałeś?
- Nie miałem odwagi, Quinnie, poza tym, jesteś chora, nie chciałem cię denerwować - bąkał.
- Gówno, a nie denerwować. Gdzie jedziesz i po co? - powiedziałam stanowczo, równocześnie zaciskając zęby.
- Mamy pewne problemy i musimy się wyprowadzić na kilka... miesięcy. Nie mogę ci nic więcej powiedzieć, wybacz.
Wpatrywałam się w niego i nie mogłam zrozumieć, co siedzi w głowie tego chłopaka. Problemy? Jakie on mógł mieć problemy? Był niebywale bogaty i szastał pieniędzmi na prawo i lewo. Jakoś nie umiałam się przekonać do jego słów, nie mogłam też się z tym pogodzić. Czyli to był koniec naszego związku? Związki na odległość nigdy nie mają sensu; i w filmach, i w prawdziwym życiu. To okropne, że to musiało zakończyć się w taki sposób, zawsze miałam nadzieję na coś dłuższego, w końcu jesteśmy ze sobą tylko pięć miesięcy.
Widząc moją minę, Austin dodaje:
- Quinn, my wcale nie musimy się rozstawać. Wkrótce wrócę, a wtedy będzie jak dawniej.
Rzuciłam mu smutne spojrzenie.
- Wyjdźcie, oboje.
- Quinn, ale może potrzebujesz teraz wsparcia przyjaciółki, mogę zostać - nalegała Zoey.
- Nie, dziękuję, chcę być sama. Muszę sobie wszystko przemyśleć.
Patrzyłam w spokoju, jak wychodzą. Nie sądziłam, że ten wieczór się tak skończy, miało być miło i przyjemnie, a wyszło jak wyszło. Byłam skołowana, zupełnie nie wiedziałam, co mam o tym wszystkim myśleć. Mętlik w głowie nie dawał mi spokoju i nawet nie miałam ochoty, żeby się z tym przespać. Wiedziałam, że wkrótce pogodzę się z wyjazdem mojego chłopaka, ale będę również tęsknić, a to jedno z niewielu uczuć, których nienawidziłam.
Stałam oniemiała na środku pokoju, miałam ochotę tylko i wyłącznie płakać. Zdawałam sobie sprawę, że to nie rozwiąże moich problemów, ale pomagało mi uporać się z emocjami, których nosiłam wtedy w sobie za dużo. Jak zwykle moim towarzyszem stał się Buster.
"Przynajmniej on zawsze dotrzyma mi towarzystwa" - szepnęłam do siebie i lekko się uśmiecham.
Buster wtulił się we mnie, a ja czułam bijące od niego ciepło i... miłość. Kochałam tego psa całym sercem i nie umiałam sobie wyobrazić sytuacji, w której on nie jest obok mnie.




Keith Attaway szedł ulicą ze spuszczoną głową, spoglądając na swoje buty. Nie miał ochoty patrzeć przed siebie, szczerze mówiąc, nie miał ochoty na nic. Szedł na prawdopodobnie najgorsze spotkanie w swoim życiu i wcale nie był z tego zadowolony. Przez chwile czuł znienawidzone ukłucie w brzuchu i starał się myśleć o czymś innym niż kazanie, jakie czeka go od Pana Rufusa. Czuł się jak ośmiolatek, który zostaje karany przez własnego ojca za jakieś przewinienia. Było koło dwunastej w nocy, ulice puste, a powietrze ciepłe jak w mało którą letnią noc.
Kiedy Keith dochodził do słynnej Ławki Rozmów w parku miejskim w Moonlight Falls, Mistrz Rufus już na niego czekał.
- Usiądź, synu - mówił spokojnym głosem, wskazując pustą część ławki obok niego. Attaway wykonał jego polecenie i unikał wzroku wzroku starszego mężczyzny.
- Chciał mnie pan widzieć. O co chodzi? - spytał chłopak.
- Powinnieneś się domyślić.
- Może jestem zbyt głupi, aby się domyślić. Niech mi pan wytłumaczy.
- "Niech", to tryb rozkazujący. - Rufus patrzył na niego z góry, jakby się obraził. Oczywiście żartuje sobie, zawsze to robił.
- Proszę, mistrzu.
- Od razu lepiej. - Mężczyzna uśmiechnął się lekko. - Dziewczyna musi się dowiedzieć, Keith. Nie może dłużej żyć w nieświadomości, to wbrew naszym zasadom. Zbyt długo zwlekasz, nie podoba się to ani mnie, ani Radzie, wiesz dobrze, że mogą wyniknąć z tego nieprzyjemności.
- Nic nie poradzę, mistrzu. Nie da się inaczej, ona jest w zbyt dużym szoku po zdiagnozowaniu raka, gdybym jej wszystko wytłumaczył, byłaby w jeszcze większym szoku i nie zgodziłaby się na współpracę.
Rufus popatrzył na niego spokojnie, a następnie zaśmiał się, nie otwierając buzi.
- Nie boisz się o jej rekację, tylko o to, że cię odrzuci i zostawi.
- Jeszcze czego. Mam gdzieś to, że może mnie porzucić, po prostu wiem, jak to jest, kiedy ktoś ci coś tłumaczy, a ty za nic nie możesz tego pojąć. - Keith patrzył przez chwilę na Rufusa jakby chciał wymusić w nim jakąś reakcję, jednak Mistrz przez długi czas nic nie mówił. Chłopak dobrze znał te minę - Rufus myśli.
Mistrz, Pan, Mentor Rufus - nieważne, jak go zwali, dla każdego jest zawsze tak samo życzliwy i przyjacielski. Taką miał już naturę, że nie potrafił długo się złościć i do każdego podchodził z otwartą ręką. Nastolatkowie go uwielbiali, dorośli zazdrościli tak dobrych kontaktów z młodzieżą. Rufus nigdy nie starał się o przyjaźń z jakąkolwiek osobą, emanował taką dobrocią, że każdy po prostu chciał być dla niego kimś więcej niż znajomym. Wydaje się, że ten człowiek to jedno wielkie dobro, jednak, jak każdy, ma wady. Po dłuższej znajomości stawał się zbyt wymagający i konsekwentny, a czasem bardzo łatwo można było wyprowadzić go z równowagi. Na szczęście Keith do tych wszystkich zachowań zdążył się przyzwyczaić w ciągu dziesięciu lat znajomości ze swoim Mistrzem.

- Keith, musisz podjąć decyzję. Albo jej powiesz, kim jest, albo będę zmuszony załatwić to w trochę inny sposób - mówił Rufus.
- Mentorze, wiesz, że to nie takie proste.
- Ile jeszcze masz zamiar chodzić u jej boku i udawać psa?
Keith nie odpowiadał. To dla niego cios po niżej pasa. Rufus był czasem szczery do bólu kosztem uczuć młodego chłopaka, co wcale nie było miłe. Dla Attaway'a udawanie psa nie było czymś godnym pochwały ani czymś, co podchodziło pod jego ambicje. Wykonywał po prostu misję, którą Rufus powierzył mu kilka lat temu. Nie miał nic do gadania, czuł powinność wykonania tego zadania i to w sposób bardzo dobry. Chciał, żeby Mistrz pierwszy raz był z niego dumny.
- Ona mnie kocha. W sensie... jako psa. Nie chcę jej tego odbierać - odezwał się w końcu Keith.
- Rozumiem cię. Spróbuj doprowadzić do momentu, w którym będzie kochać prawdziwego ciebie, a nie ciebie w ciele psa. - Po tych słowach Mentor wstał i odszedł od chłopaka. Na sekundę stanął i rzucił przez ramię: Masz tydzień, Keith. Potem musisz przyprowadzić ją do Asthryllium.
Osiemnastolatek został sam. Miał szczęście, że powietrze jest takie ciepłe i, mając na sobie tylko bluzę, wcale nie było mu zimno. Samotność. Stan, który Keith po prostu ubóstwiał, mogąc delektować się ciszą i spokojem. Miał czas na przemyślenie wszystkiego, co usłyszał. Wcale nie chciał mówić Quinn, jaka jest prawda: że jest człowiekiem, a bycie psem miało na celu tylko i wyłącznie ochronić ją przed ewentualnymi zagrożeniami ze strony Morierrów. Nie miał pojęcia, jak ta dziewczyna zareaguje na to wszystko, spodziewał się najgorszego i nie uśmiechało mu się wyjawianie prawdy. Wiedział, że jest to część stawania się prawdziwym mężczyzną, a Rufus zaplanował to od początku do końca.
"Dlaczego to wszystko musi być takie trudne?" - pomyślał, a potem kopnął ławkę.
Wstał i zaczął kierować się ciemną ulicą w stronę domu Hayesów. Ma tylko tydzień na wyjawienie całej prawdy o Strażnikach Umysłu, Verrierze, Asthryllium. To stosunkowo długo, ale czasu i tak miał zbyt mało.


_____________________________

Dziękuję za przeczytanie i zapraszam do komentowania
__________________
Im więcej wiesz, tym więcej pozostaje do poznania i wciąż tego przybywa.

Ostatnio edytowane przez Skylinn : 01.03.2014 - 12:01
Skylinn jest offline   Odpowiedź z Cytatem

PAMIĘTAJ! Źródłem utrzymania forum są reklamy. Dziękujemy za uszanowanie ich obecności.