View Single Post
stare 29.09.2014, 20:09   #19
Skylinn
 
Avatar Skylinn
 
Zarejestrowany: 30.08.2012
Płeć: Kobieta
Postów: 312
Reputacja: 10
Domyślnie Odp: Fortis Animus - Strażnicy Umysłu

Dodaję odcinek, no nie wierzę, haha

Z góry przepraszam za długość (a raczej jej brak) odcinka, z biegiem czasu rozdziały będą coraz dłuższe, bo coraz więcej będzie się dziać.
Przepraszam też za zdjęcia, które są (wiem) dość amatorskie. Nie mam talentu do fotografowania, może kiedyś się nauczę

Zapraszam do komentowania, do krytykowania, dzięki temu mogę się poprawić, a także dostaję motywację. Miło jest wiedzieć, że ktoś to czyta

Zapraszam!

Odcinek drugi

W Wielkim Pokoju Asthryllium siedziała grupa nastolatków, wykonując typowe czynności dla ich grupy wiekowej. Jedna osoba korzystała z komputera, inna grała w gry na telefonie, a jeszcze inna czytała magazyn. Wszyscy niecierpliwili się w oczekiwaniu Rufusa, który miał ich powiadomić, jak poszło na spotkaniu z Keithem. Cynthia, Esther i Priam - bo tak mieli na imię owi nastolatkowie - byli jego przyjaciółmi z dziecińtwa. Keith wiązał z nimi wszystkie najlepsze wspomnienia i lata życia. Byli jak jego rodzeństwo.
- Moim zdaniem Keith spieprzył sprawę - powiedziała dobitnie Esther, typowo w jej stylu. Zawsze mówiła to co myśli i nigdy się nie cackała.
- Przesadzasz, przecież wiesz, że jest mądry. Tylko dość... nieśmiały. - W jego obronie stanęła Cynthia.
- Nieśmiałość nie ma tu nic do rzeczy. Rada mocno się zdenerwuje, jeśli coś pójdzie nie tak. Przecież dobrze wiesz, że ta dziewucha to dla nas cenny skarb. - Esther wstała i wyjrzała przez okno, mając nadzieję, że zobaczy idącego Rufusa.
- Dajcie spokój, dziewczyny, nie ma się o co kłócić. Mentor przyjdzie i wszystko nam powie, bez sensu teraz wymyślać sto różnych wersji - zakończył dyskusję Priam.
Następne minuty minęły w ciszy. Po uwadze Priamia dziewczyny wolały swoje przemyślenia zostawić dla siebie i gdybać po cichu. Po dłuższej chwili każdy z nastolatków wzdrygnął się na dźwięk przekręcanego klucza w drzwiach. To był Rufus.
Mistrz bez żadnego słowa zamknął za sobą drzwi, a następnie usiadł ciężko na kanapie.
- Dzieciaki... nawet nie macie pojęcia, jaki jestem zmęczony - powiedział.
- Czekamy na wiadomości, Mentorze - zauważyła Esther.
- Wiem, wiem, Esther. Już mówię - rzekł, a następnie wziął głęboki oddech. - A więc tak: Keith boi się wyznać tej dziewczynie prawdę. Podejrzewam, iż boi się odrzucenia, ale my nie mamy czasu na jego obawy. Dałem mu tydzień na załatwienie tej sprawy. Potem sam będę musiał się tym zająć.
- Myślisz, że będzie to konieczne? - zapytał Priam.
- Nie będę spekulował. Mam nadzieję, że nie.


- Ja tam myślę, że Keith da radę - zagadnęła Cynthia.
- Bo jesteś cholerną optymistką - skrzywiła się na te słowa Eshter.
- A ty cholerną jędzą - odgryzła się druga.
- Nie wyrażajcie się, dziewczyny - skarcił je Rufus. - Dajcie już sobie spokój. Idźcie do łóżek, jest późno. Jutro czeka nas pracowity dzień.
Nastolatkowie pożegnali się z Mentorem i udali się do swoich pokojów. Athryllium było ich jedynym domem.
Żadne z nich, tak samo w przypadku Keitha, nie miało rodziny. Zostali osieroceni z różnych przyczyn, między innymi przez wojny z Verrierem. Mistrz Rufus stworzył im schronienie i prawdziwy dom, gdzie wychował ich na dobrych ludzi i wciąż uczył, jak być dobrym Strażnikiem Umysłu. Cała czwórka była mu za to dozgonnie wdzięczna. Zresztą, ich rodzice na pewno też, gdyby żyli.
Cynthia przebrała się w piżamę i wziąwszy książkę, położyła się na łóżku i zaczęła czytać. Pukanie do drzwi przerwało jej tę czynność.
- Wejdź - powiedziała z lekką złością.
- To ja. - Priam wślizgnął się do jej pokoju bezszelestnie. Rufus bardzo nie lubił, gdy przebywał w pokoju którejś dziewczyny o takiej porze. Chłopak wolał się nie narażać.
- O czym chcesz pogadać? - Dziewczyna roześmiała się.
- O niczym. Tak sobie przyszedłem.
- Jasne, jasne, a ty wcale nie podkochujesz się w Eshter.
Priam wybałuszył oczy, cały się zaczerwienił, ale mimo tego parsknął wymuszonym śmiechem.
- Serio, Cynthia? Jesteś normalna?
- Przecież widzę, jak na nią patrzysz...
- Ja i Esther to historia z dzieciństwa, kiedy mieliśmy po siedem lat.
- Stara miłośc nie rdzewieje, Priam!
- Ciebie też się to tyczy. - Po słowach chłopaka, Cynthii zszedł uśmiech z twarzy.
- Masz na myśli Keitha? Przestań głupio gadać, nie chcę mi się tego słuchać.
- To dlatego go tak dzisiaj broniłaś?
- Ja tylko wyrażałam moją opinię.
- Mhm, jasne. Cynthia, przecież mi możesz powiedzieć. Dalej go kochasz, prawda?
Po dłuższej chwili milczenia dziewczyna wyszeptała:
- Boję się, że nigdy nie przestanę.


- Czyli już pojechał? - zapytała ze smutkiem Quinn swojej przyjaciółki następnego dnia.
- Dzisiaj rano - odpowiedziała Zoey. - Przykro mi. To był zwykły dupek.
- Daj spokój, jest w porządku. Po prostu przykro mi, że najpierw nic nie powiedział, a teraz nawet się nie pożegnał.
- Mówię, że dupek. Quinnie, był ten, będzie następny - roześmiała się dziewczyna, podeszła do przyjaciółki i objęła jej twarz dłońmi, ocierając przy tym łzy kciukami.
Było jej szkoda przyjaciółki, szczególnie w tamtej sytuacji. Nerwy mogły pogorszyć stan nowotworu, więc Zoey próbowała na każdym kroku łagodzić stresujące sytuacje śmieszną gadką, bądź zmianą tematu. To nie było łatwe, Quinn nie była głupia. Jednak nawet starania przyjaciółki podnosiły chorą na duchu.
Zoey była pewna, że Quinn wyjdzie z choroby. Dziewczyna pochodziła z bogatej rodziny, więc jej rodzice byli wstanie wydać duże pieniądze na leczenie córki. W tamtych chwilach jej dobro było najważniejsze. Państwo Hayes całą uwagę skupili na chorej, zaniedbując młodsze córki z przekonaniem, że "niania też da im miłość". Zoey starała się zrozumieć tę sytuację, zważając, iz przeszła przez podobne piekło. Jej młodsza siostra - Sarah - zmarła na nowotrów kości kilka lat wcześniej. Nie chciała stracić kolejnej bliskiej osoby.
- Quinn, będę już szła. Jest późno, a ja miałam jeszcze pomóc mamie z pieczeniem ciasta. Wiesz, jutro te imieniny babci - uśmiechnęła się lekko Zoey.
- Przecież rozumiem, przyjdziesz pojutrze? Będę czekać.
- No pewnie, że przyjdę.
Quinn odprowadziła przyjaciółkę do drzwi, po czym przytuliła ją na pożegnanie. Miała już zamknąć drzwi za przyjaciółką, kiedy nagle sobie o czymś przypomniała:
- Ej, Zoey, nie wiedziałaś nigdzie Bustera? Teraz się zorientowałam, że przez ten cały czas go nie było.
- Nie widziałam go.
- W porządku, to cześć - uśmiechnęła się i weszła do środka.


Keith szedł ulicą, cały czas powtarzając w głowie słowa Rufusa: "Masz tydzień, masz tydzień, masz tydzień".
"Cholera jasna, przecież ja nie dam rady w tydzień!" - pomyślał, a następnie próbował wyrzucić z głowy obraz, na którym Rada Strażników prawi mu kazania odnośnie tematu wykonywania misji. Chłopak nie miałby ochoty słuchać tych wszystkich wyrzutów skierowanych w jego stronę. Nie lubił, gdy ktoś mówi mu, co ma robić, tym bardziej jacyś starzy dziadkowie, którzy cały czas siedzą spokojnie w swoich komnatach w czasie, gdy wielkimi krokami nadchodziła wojna z Verrierem.
Idąc i rozmyślając, nie zauważył, że zbliża się do domu Quinn. Gdy się zorientował, zauważył w drzwiach wychodzącą Zoey. On sam wymknął się z domu w czasie, gdy przyjaciółki były zajęte, wtedy nie oszacował czasu, w któym powinien wrócić. Przeklnął pod nosem, a następnie skręcił w pierwszą lepszą uliczkę. Nie miał pojęcia, gdzie ona prowadzi, jednak na tamten moment raczej go to nie interesowało. Wypowiedział zaklęcie i syknął, kiedy jego ciało zaczęło przekształtać się na wzór psa. Był przyzwyczajony do tego bólu, lecz mimo wszystko przyzwyczajenie nie zabijało bodźców.
Gdy transformacja się zakończyła, wyglądając, wyszedł z uliczki. Nie miał się czym martwić, przecież psa nie będą wypytywać gdzie był i dlaczego uciekł. Mógł mieć sto powodów jako czworonóg. Dotarłszy do drzwi wejściowych podniósł przednie łapy i stojąc na dwóch, przekręcił klamkę. Jak zwykle drzwi były otwarte, wcale go to nie dziwiło. Nie musiał długo czekać na kogoś, kto go powita.
- Buster, wiesz, jak się martwiłam? - Quinn podbiegła do psa i natychmiast go przytuliła. - Pewnie zobaczyłeś na podwórku jakiegoś kota i za nim pobiegłeś?
Keith zaszczekał w celu potwierdzenia hipotezy.



Quinn, wystrojona w piękną zieloną suknię, wyszła na pałacowy dziedziniec z książką w ręku. Tego dnia pogoda była bardzo przyjemna i aż nie chciało się siedzieć w pomieszczeniu. Usiadła na ławce niedaleko fontanny i otworzyła powieść tam, gdzie ostatnio skończyła czytać. Fabuła książki była dość zwykła. Typowe romansidło bez zwrotów akcji czy wielu postaci, lecz to właśnie sprawiało, że Quinn miała do tej książki słabość.
Po przeczytaniu kilkunastu stron zorientowała się, że w oddali słychać tętęnt końskich kopyt. Nie było to dla niej nic dziwnego, do jej pałacu stale ktoś przyjeżdżał z różnymi informacjami, listami bądź towarami. Tym razem jednak było inaczej.
Zobaczyła młodzieńca na pięknym karmelowym koniu. Młodzieniec miał brązowe włosy oraz elegancki ubiór.
- Finn - powiedziała cicho Quinn do siebie i szeroko się uśmiechnęła.
Finn - a raczej książę Finn - zatrzymał konia niedaleko ławki, na której siedziała dziewczyna i również się uśmiechnął.
- Księżniczka Ariadne, piękna jak zawsze - powiedział.
Zwinnym ruchem zszedł z konia i podszedł do Quinn.
- Wyczekiwałaś mnie, księżniczko? - rzekł, a następnie ujął dłoń dziewczyny i delikatnie pocałował.
Quinn zaczerwieniła się delikatnie, a jej serce zaczęło bić szybciej. Tak było zawsze w towarzystwie Finna - przystojnego, idealnie zbudowanego i tak okropnie czarującego chłopaka.
- Może tak, może nie - odpowiedziała zagadkowo Quinn. - A chciałbyś, żebym wyczekiwała?
- Nawet odrobina głębszych uczuć z twojej strony jest dla mnie jak nagroda - uśmiechnął się szeroko.
- Finn, dobrze wiesz, że nienawidze ironizacji - żachnęła się dziewczyna.
- Żadna to ironizacja, wypraszam sobie - powiedział, a następnie puścił oczko.
- Czasem naprawdę cię nie cierpię.
- Ty mnie nie cierpisz, ja cię kocham. Tośmy się dobrali! - zaśmiał się książę.
Quinn przez dłuższą chwilę się nie odzywała, analizując słowa Finna.
- To nie był sarkazm ani kłamstwo - rzekł chłopak, ujmując dłonie księżniczki.
Quinn wciąż się nie odzywała, tym razem napawając się słowami księcia.




Quinn obudziła się i impulsywnie podniosła tułów, siadając. Był to chyba jeden z jej najbardziej realistycznych snów. Nie czuła się źle, gdyż fantazję można było uznać za bardzo romantyczną, czego dziewczyna nigdy nie doświadczyła aż w takim stopniu.
Pozostawało jedno pytanie: kim był ten chłopak podający się za księcia Finna? I dlaczego, do cholery, mówił do niej Ariadne? Quinn wiele razy zdawała sobie sprawę, że potrafi kontrolować sen. Mama mówiła jej, że to kwestia inteligencji danej osoby, jednak dziewczyna w to nie wierzyła, myśląc, że to zwykły przypadek lub wyuczona umiejętność.
Wykorzystując ten talent, próbowała przejść "w głąb" snu i zrozumieć, o co w nim chodzi, jednak tym razem nie potrafiła. Nie miała pojęcia, skąd zna tego chłopaka i czy w ogóle go zna.
Wykręciła numer do przyjaciółki,a gdy ta odebrała, Quinn szybko opowiedziała jej swój sen.
- Quinn, pamiętasz, jak czytałyśmy kiedyś o ludziach, którzy występują w naszych snach? Podobno mózg nie potrafi sam skonstruować postaci, więc ten chłopak, ten Finn, czy ktoś tam, na pewno musiałaś go gdzieś spotkać albo zobaczyć. Może w telewizji ci mignął - mówiła Zoey z przekonaniem.
- Pewnie tak, ale to strasznie dziwne.
- To zwykły sen, Quinn, jak tysiąc innych. Muszę lecieć, trzymaj się - skwitowała przyjaciółka.
- Dobra, cześć.


Kolejnego dnia Keith bez większych zahamowań wszedł do pokoju Quinn. W domu nie było nikogo, więc była to dla niego idealna okazja, by wykonać jedno z jego zadań. Przez całe popołudnie, pod postacią psa, czekał na wyjście każdego z domowników.
Kiedy przekroczył próg pokoju dziewczyny, do jego nosa dotarł słodki zapach jej perfum. Były wyjątkowo ładne, a na dodatek takie typowe dla Quinn. Kupowała tylko te perfumy, tłumacząc się, iż inne nie są dostatecznie ładne. Keith nigdy nie roztkliwiał sią nad szczegółami, więc nie zwrócił uwagi na zapach, lecz pewnym krokiem podszedł do jej komody i otworzywszy ją, przekładał kupki ubrań, aż znalazł jej pamiętnik. Usiadł na najbliższym krześle i kartkował pamiętnik w celu znalezienia ostatniego wpisu. Gdy na niego trafił, nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Czytał z zapartym tchem, co chwila kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Ostatni etap - powiedział do siebie szeptem. - Ostatni etap. Ostatni etap - powtarzał jak zaklęcie.


Było koło 22, kiedy Quinn wyszła od Zoey. Tej nocy księżyć świecił jasno, co pogłębiało dobry nastrój dziewczyny. Wiedziała, że trochę zasiedziała się u przyjaciółki, jednak ona jako jedyna potrafiła poprawić jej humor. Quinn nienwidziła samotności, a choroba jak na złość zmuszała ją do bycia samotną. Było jej bardzo przykro, że z zarządzenia lekarza przez pewien czas musiała sobie odpuścić szkołę. Jej stan pogarszał się z dnia na dzień, a ona sama nie chciała robić wokół siebie szumu, kiedy przypadkiem zemdleje lub zacznie krwawić z nosa. Wolała uniknąć tych sytuacji. Tym samym musiała znosić brak przyjaciółki, która nie mogła poświęcać jej każdej wolnej chwili.
Quinn szła lasem w stronę swojego domu. Była to jej stała droga, szło się kilka razy szybciej. Słaby wiatr otulał jej ciało i sprawiał, że noc nie była taka gorąca jak poprzednie. Dziewczyna uwielbiała spacerować nocą, dawało jej to czas na przemyślenie różnych - istotnych dla niej - spraw.
Idąc, usłyszała za sobą kroki. Odwróciła głowę, jednak nikogo nie zauważyła.
- To wyobraźnia - pomyślała i uśmiechnęła się do siebie, jednak przyspieszyła tempo chodu.
Nagle zawiał porywisty wiatr. Drzewa pod jego wpływem zaczęły szumieć, a ich konary się wyginały. W jednej sekundzie głowa rozbolała ją do takiego stopnia, że złapała się za nią i przykucnęła. Obraz zaczął wirować. Z trudem podniosła się, a gdy obróciła głowę, zamarła.
Stał przed nią mężczyzna. Miał białe włosy i czarny płaszcz. Na jego twarzy widniał złowrogi uśmiech. Quinn ledwo kontaktowała, nie rozumiała, co się dzieje.
- Quinn Hayes... Verrier nie mówił, że jesteś taka śliczna - powiedział facet. - Aaa, zapomniałem. Moja obecność cię rozprasza. - Pstryknął palcami i w jednej sekundzie cały ból, który doskwierał dziewczynie, przeszedł.
Dziewczyna stanęła jak wryta. Przez jej głowę przepłynęła myśl, że to wariat, a brak bólu głowy to zwykły zbieg okolicznośći. Odwróciła się i zaczęła uciekać, jednak mężczyzna był szybszy. W jednej chwili stał przed nią, nie dając możliwości przejścia.
- Przestraszyłaś się, dziecinko... To mój błąd. Powinienem się przedstawić. Moje imię to Blore.
- Kim j-jesteś? - Serce Quinn podeszło jej do gardła.
- To nie jest ważne, kim ja jestem, złotko. Tylko kim TY jesteś... A jesteś bardzo ważna dla pana Verriera. - Głos Blore'a był bardzo nieprzyjemny.
- O czym ty w ogóle mówisz? Jesteś nienormalny, spier*****! - Dziewczyna próbowała odepchnąć mężczyznę, lecz poczuła we wszystkich mięśniach palący ból.
Do jej oczu napływały łzy, ból był nie do opisania. Każdy ruch, jaki zrobiła, kończył się falą kolejnej katorgi. Nie mogła się ruszyć, nawet mrugnięcie nie było przyjemne.
- A teraz mnie wysłuchaj, głupia dziewucho - powiedział stanowczo Blore, zaciskając zęby. - W tej chwili pójdziesz ze mną, gdzie pan Verrier zajmie się tobą jak należy. Od teraz jesteś jedną z nas, rozumiesz?
Quinn chciała zaprotestować, jednak nie mogła otworzyć ust. Czuła jak powoli zamykają się jej oczy. Obraz złego mężczyzny się rozmazał. Było jej już wszystko jedno... Żeby tylko przestało boleć...



W tym samym czasie:

Keith biegł, ile sił w nogach. Wiedział, że dzieje się coś niedobrego z Quinn. Bez problemu potrafił zlokalizować jej obecność, wtedy jednak coś było nie tak. Kontrolował ją telepatycznie, chociaż ona o tym nie wiedziała. Teraz nie miał z nią dobrego kontaktu.
Wiedział, że była u Zoey. Biegł drogą, którą chora zawsze chodziła od przyjaciółki. Miał gdzieś to, że jest pod postacią człowieka, a Quinn może go zobaczyć... O ile w ogóle będzie w stanie go zobaczyć.
- O kur** - szepnął do siebie i zaczął biec jeszcze szybciej. Wyczuł złe fale. Te fale. Fale Morriera.
Już z daleka widział czarny płaszcz i te białe, praktycznie świecące włosy. Zwolnił tempo, aby się skupić. Przymknął oczy i pod nosem zaczął wypowiadać zaklęcia w pradawnych językach, w kółko i w kółko, aby zwiększyć moc czaru.
Otworzył oczy i ujrzał upadającego na chodnik Morriera. Zaklęcie zadziałało. Podbiegł do Quinn najszybciej jak mógł. Była nieprzytomna. Keith brał ją już na ręce, kiedy poczuł paraliż w całym ciele.
- Nie... pogrywaj... ze mną... Attaway! - Blore podnosił się z ziemi w wolnym tępie.
Klęcząc, oparł się rękoma i głęboko oddychał, jakby nie potrafił dojść do siebie. Keith wszelkimi sposobami starał się przezwyciężyć siłę paraliżu. Poczuł się taki słaby, taki bezbronny, lecz wtedy spojrzał na nieprzytomną dziewczynę leżącą u jego boku. Wszystkimi siłami starał się przezwyciężyć siłę paraliżu.Wtawszy z trudem, złapał Blore'a za kołnierz i z całej siły uderzył w twarz pięścią. Morrier próbował się wyrwać, jednak doświadczenie Keitha nie dał mu takiej możliwości. Bił mężczyznę, wyładowując się na nim, był jak w transie, nie mógł przestać. Po pewnym czasie Morrier przestał się już nawet wyrywać.
Attaway puścił go, a ten upadł z hukiem na ziemię. Chłopak zdjął mu z ręki pierścień, obowiązkowy dla jego ludzi, a następnie delikatnie wziął Quinn na ręce i ze spokojem poszedł w stronę posiadłości dziewczyny, co chwilę szepcząc do siebie:
- Pożałujesz tego, Blore. Pożałujesz.



Quinn obudziła się, czując kojące ciepło i zapach pościeli. Wolno podniosła się, czując wciąż skutki okropnego spotkania z tym tajemniczym mężczyzną. Wciąż nie mogła uświadomić sobie, czy to było naprawdę, czy może to sobie uroiła. Odkryła kołdrę. Miała na sobie ubranie, w którym była u Zoey. Czyli to jednak prawda. Tylko jak to możliwe?
Na w pół świadoma, zauważyła mamę, która weszła do jej pokoju.
- Jak się czujesz, córciu? Miałaś okropną noc - powiedziała z matczynym ciepłem w głosie.
- Właściwie, to nie wiem, co się stało, nie potrafię sobie tego poukładać - zauważyła dziewczyna.
- Myślę, skarbie, że ten chłopiec ci wyjaśni. Przyniósł cię tutaj i cały czas tu był. Czekał, aż się obudzisz - uśmiechnęła się pani Hayes i wyszła z pokoju, a dziewczyna usiadła po drugiej stronie łóżka, aby zobaczyć chłopaka.
Niepewnie, ze zwieszoną głową, do pokoju wszedł Keith. Gdy popatrzył na Quinn, tym samym pokazując twarz, dziewczyna zamarła.
Przez jej głowę w ciągu sekundy przeleciały wszystkie informacje i wszystkie wspomnienia związe z tą twarzą... i tym samym z tym chłopakiem. Nagle zorientowała się, że wie, skąd go pamięta. Pamiętała go parku, ze szkoły, z galerii handlowych, z każdego miejsca, w którym była. Nigdy nie rzucał się jej w oczy, nie zwróciła nigdy uwagi na te zbiegi okoliczności, jednak w tamtym momencie wszystko sobie uświadomiła. Pojęła, że gdy przywołuje w myślach dane sytuacje, ta twarz przewija się jej w nich, choćby przez sekundę.
- Quinn - zaczął chłopak. - Nazywam się Keith Attaway... i musimy porozmawiać.


______________________________

Dziękuję za przeczytanie!
__________________
Im więcej wiesz, tym więcej pozostaje do poznania i wciąż tego przybywa.
Skylinn jest offline   Odpowiedź z Cytatem