Wróć   TheSims.PL - Forum > Simowe opowieści > The Sims Fotostory
Zarejestruj się FAQ Społeczność Kalendarz

Komunikaty

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
stare 09.10.2007, 20:53   #1
Ruder
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie Razem do celu

Na innym forum pisałam jako e_n. Wracam jednak do poprzedniego nicka.
W tej części występuje kilka przekleństw, więc jeśli Was to razi nie mówcie, że nie ostrzegałam! x3

RAZEM DO CELU
PART I





Nazywam się Sonya Reeve. Oficjalnie pracuję w księgowości, ale kiedy kierowniczka jest w złym nastroju - jestem zmuszana robić kawę i zanosić ją z parteru aż na samą górę, do jej gabinetu. Jej skłonności do znęcania się nad pracownikami dają mi się najbardziej we znaki. Ale kupiłam jej na imieniny ekspres do kawy; mam nadzieję, że nie potraktuje tego gestu zbyt lekceważąco...



Byłam już odrobinę spóźniona, ale chyba każdy ma prawo przyjść do pracy, o której mu się podoba, jeśli akurat zrywają cię z urlopu, nie?
- Wiedźma Linda jest? - zapytałam recepcjonistki, gdy tylko weszłam do holu.
- Poczekaj, sprawdzę...



To Mia Seresin. Pracuje tu najdłużej. Nie, żeby była szczególnie stara, czy coś w tym rodzaju... Jest szwagierką siostry kierowniczki i z tego powodu zasługuje na szczególne względy. Przynajmniej nie jest wredna i nie biega na skargi za każdym razem, gdy usłyszy wulgarny epitet dotyczący Lindy. Właściwie, to wydaje mi się, że toleruje mnie za to, że nie boję się przełożonych. W szkole mówili, iż nigdy nie ujdzie mi to na sucho... Coś podobnego...
- Nie odbiera, więc zapewne randkuje w Internecie. - oznajmiła Mia i odłożyła słuchawkę. - Pewnie nawet nie zauważy, że się spóźniłaś.
- Nie specjalnie mi na tym zależy. - powiedziałam, uśmiechając się delikatnie.
Ruszyłam wolnym krokiem w stronę wind. Zbliżały się święta i mimo, że przygotowanie ich dla dwóch osób nie wymagały szczególnie dużego wysiłku, znacznie bardziej wolałabym siedzieć przy garach, niż w tym cholernym biurze!



Ale przynajmniej nie będę sama. Na swoim stanowisku, jak zwykle pochłonięty mniej lub bardziej męczącą pracą, siedział Yashamaru, mój starszy brat. Niech nie zwiedzie was jego imię, nasza matka była Japonką i to po niej odziedziczył większość cech. W tym skłonności do pracoholizmu. Ale przynajmniej jest bardzo odpowiedzialny. Momentami żałuję, że jesteśmy rodzeństwem.
- Hej, jak praca? - zagadnęłam, podchodząc.



Wstał, przeciągnął się i podszedł z szerokim uśmiechem na ustach.
- Jak zwykle nie na tyle mnie godna, jakbym chciał, ale jakoś muszę zarobić na bułki!
- Mówi się chleb... - mruknęłam.
- Pieprzę to! Ja jem bułki!
Jest również bardzo żywiołowy i lubi imprezować, nawet, jeśli następnego dnia musi iść do pracy na kacu. Nie wiem, jak on to robi, że nigdy nie podpada kierowniczce...



- A ty tak od razu do pracy? - zdziwił się Yashamaru. - Żadnej kawusi? Linda przyniosła nawet ciasteczka swojej roboty...
- Po pierwsze: nie biorę jedzenia od przełożonych. - zaśmiałam się. - Po drugie: zostawiłeś mi na głowie cały rozgardiasz w domu i muszę stąd jak najszybciej wyjść, aby go ogarnąć!
Yashamaru wyglądał przez chwilę jak głęboko współczująca osoba, która za chwilę ma wyciągnąć pomocną dłoń i zapewne bym tak pomyślała, gdybym nie znała go przez te 23 lata.
- Dasz radę! - powiedział i wrócił do swoich zajęć.



Kontynuowałam swoją pracę. Przygotowywanie listy gości na przyjęcie w rezydencji premiera, sortowanie alfabetycznie nazw wszystkich producentów żywności, dekoracji, czy sprzętów, które mają się pojawić na weselu gubernatora... Mozolne i wykańczające. Na szczęście około dziesiątej zadzwoniła Mia. Osobiście nigdy nie lubiłam, gdy ktoś odciągał mnie od komputera, ale, kiedy zaczęłam tutaj pracować zmienił się mój stosunek do takich rzeczy.
- BIG NEWS, słonko! - zawołała, gdy podniosłam słuchawkę do ucha. Widocznie humor jej dopisywał... - Wspaniałe wieści! Szef wraca dzisiaj z urlopu i Linda zażyczyła sobie, żebyście poszli sobie wcześniej do domu!
- Ale ciebie chyba nie pogoniła ze stanowiska, co? - zapytałam.
- Ja jestem z tego jak najbardziej zadowolona! Och, pan Brayden jest taki przystojny! Zdaje mi się, że jeszcze nie miałaś okazji go poznać, prawda?
- Miałam wielu szefów, zresztą nie lubię takich znajomości.
- Zmienisz zdanie, jak go zobaczysz! Dobra, ja idę poprawić makijaż! Widzimy się jutro na przyjęciu bożonarodzeniowym u Lindy! Ciao!



- Mia kazała nam się zmywać. - poinformowałam Yashamaru po skończonej rozmowie.
- Tak wcześnie? - ton jego głosu nie wykazywał zainteresowania. Być może działała tak na niego wizja pomagania mi w porządkach... Znacznie bardziej wolał siedzieć w bazie danych.
- Podobno szef wraca z urlopu...
- Naprawdę? To świetnie! Wszystkie panny będą do niego wzdychać i nikt nie będzie zawracał mi głowy!
- To jakiś Casanova?...
- Lepiej nie utrzymuj z nim kontaktu, bo to może być twoja najgorsza znajomość...



Nie miałam zamiaru się z nim kłócić. W końcu pracował w tym biznesie znacznie dłużej, niż ja. Chociaż jego ostatnie słowa odrobinę mnie zaniepokoiły, nie miałam zamiaru tego okazywać... Najgorsza znajomość? Większej jędzy od Lindy można szukać tylko ze świecą! Ale jeśli tajemniczy pan szef będzie bardziej upierdliwy niż ona, to pewnie będę zmuszona zmienić pracę...
- Sonya! Kawusia jest! - zawołał Yashamaru, po kilku chwilach.
Wstałam i zbliżyłam się do kanapy, na której siedział.



- Zasępiłaś się... - zauważył. - Aż tak nurtuje cię temat "Naszego Kochanego I Och, Jakiego To Wspaniałego Oraz Przystojnego Pracodawcy"?
- Nie. - skłamałam. - Zastanawiam się po ilu minutach Linda kopnie w kalendarz, kiedy tylko spróbuje twoich wypieków...
- Obrażasz mnie! - wyglądał, jakby naprawdę się obruszył. - Rozumiem, że czasami mogę nie dopilnować tostów, ale inne rzeczy naprawdę mi świetnie wychodzą!
- Dobrze, że nie będę musiała ich próbować...
- Jesteś wredna.



Yashamaru upił łyk kawy widocznie niezadowolony, że nie kontynuowałam tej sprzeczki.
- Chyba będę musiał wyskoczyć dzisiaj do kumpla, żeby... - zaczął, ale mu przerwałam.
- Wykluczone! Nie będziesz robił wszystkiego na ostatnią chwilę. Dzisiaj zajmujesz się kuchnią i koniec!
- Mówisz tak, jakbym nie mógł zrobić tego wieczorem, albo jutro rano... Czy kiedykolwiek, byle później.
- Już ja znam to twoje "później"! - prychnęłam. - Pewnie będę musiała ci pomagać!
- Myślałem, że lubisz gotować...- wymruczał cicho.
- Owszem, ale nie dla ciebie.
Dopiłam kawę i skierowałam się do niewielkiej kuchni, przeznaczonej tylko dla personelu.



Kończyłam zmywać swój kubek, kiedy nagle drzwi się otworzyły i do środka wszedł jakiś mężczyzna. Odwróciłam głowę w jego stronę i zmarszczyłam brwi.
- A ty coś za jeden? - warknęłam. - Nie wiesz, że nie wolno tu wchodzić?
- Nie wolno?...- powtórzył powoli.
- Ograniczony jesteś, czy jak? Na drzwiach wisi tabliczka: "tylko dla personelu"!
- Ach... No tak... - uśmiechnął się lekko. - Musiałem nie zauważyć.



Zatrzymał się przede mną, mierząc mnie wzrokiem. Czekałam w ciszy, aż przeprosi i sobie pójdzie, jednak on chyba nie miał takiego zamiaru...
- Nie zauważyłeś... - zaczęłam powoli, siląc się na spokojny ton. - Zdarza się, lecz teraz już chyba powinieneś sobie stąd pójść.
- Przeszkadzam ci? - zapytał nagle.
- Tak... To znaczy nie... To... - zająknęłam się. - A co to w ogóle za pytanie?! Wynoś się, frajerze! Jeśli szukasz kierowniczki, to jej biuro jest piętro wyżej!



- Dobrze, już dobrze! - zawołał ze śmiechem. - Złość piękności szkodzi, złotko! Nie musisz tak krzyczeć.
- Widocznie inaczej nic do ciebie nie dotrze... - warknęłam.
- Więc może spróbuj w inny sposób... - rzucił dwuznacznie.
- Spieprzaj! - krzyknęłam.



Odwróciłam się na pięcie i szybkim krokiem ruszyłam w stronę drzwi. Usłyszałam za sobą śmiech nieznajomego.
- Nie denerwuj się tak! Żartowałem!
- Wal się na ryj, mutancie popromienny! - warknęłam, nie odwracając się.
Wkurzył mnie. Kimkolwiek był. Aktualnie cierpiałam na chroniczny brak faceta, z którym mogłabym chodzić na randki i przez tego mutanta zupełnie mi odeszło! Idiota!
  Odpowiedź z Cytatem

PAMIĘTAJ! Źródłem utrzymania forum są reklamy. Dziękujemy za uszanowanie ich obecności.
stare 10.10.2007, 10:51   #2
Ruder
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie Odp: Razem do celu

Tak są ubrani, ponieważ zostali zerwani z urlopu ^__- Nie muszą już się stroić jak stróż w Boże Ciało, bo firma jest tak, czy tak zamknięta, więc nikt ich oglądać nie będzie x3

RAZEM DO CELU
PART II




Oboje wyszliśmy wcześniej z pracy, ale co z tego? Zanim zrobiliśmy zakupy i wróciliśmy do domu minęło dość sporo czasu, w dodatku zaczął padać śnieg. Muszę zmusić Yashamaru, by z łaski swojej zainwestował w samochód. Miał mniej wydatków niż ja, więc mógł się poświęcić…



- Nie za dużo tego jedzenia? – zapytałam. – I tak pewnie większość się zmarnuje!
- Nie doceniasz mojego talentu kulinarnego… - powiedział Yashamaru, dodając kolejne składniki do miski. – Raczej nie zostanie tego zbyt wiele. Znając zamiłowanie Lindy do słodyczy…
Zaśmiałam się cicho. Wazeliniarstwo u kierowniczki nie jest złe, ale na pewno nie zwróci nam pieniędzy za te wszystkie produkty!



Jeszcze chwilę przyglądałam się poczynaniom brata z bezpiecznej odległości, po czym wstałam i podeszłam do niego. Zerknęłam na zegarek kuchenny, który wskazywał dokładnie 23:55. Jęknęłam głośno, co natychmiast odwróciło uwagę Yashamaru od robienia kolejnego ciasta. Popatrzył na mnie z lekkim uśmiechem i również spojrzał na godzinę.
- Mi to jeszcze trochę zajmie, więc może usiądziesz? – zasugerował. – Wiesz, żeby cię nogi nie rozbolały…
Parsknęłam śmiechem.
- Przez chwilę sądziłam, że naprawdę chcesz mi powiedzieć, żebym poszła już spać.
- Nic z tych rzeczy! – zaprotestował. – Nie zostawisz mnie w tym bajzlu zupełnie samego!
- Kto by przypuszczał, że tak bardzo boisz się kuchni…
Popatrzył na mnie z miną zbitego psiaka.
- Ja po prostu jestem bardzo towarzyski i nie lubię być sam. – przyznał.



Tak, więc zostałam. Gdyby poziom zmęczenia Yashamaru przekroczyłby pewną granicę, ten po prostu położyłby się spać nawet, jeśli w piekarniku czekałby jakiś jego wypiek. Owszem, ilość jego energii była równie duża, jak zapotrzebowanie na jedzenie, ale gdy się skończyła nic nie było w stanie podnieść mojego brata na nogi. Osobiście nie chciałam mieć w domu pożaru, więc ze względu na bezpieczeństwo musiałam zostać z nim w kuchni. Zrobiliśmy razem trzy różne desery i do tego babeczki na przystawkę. Kiedy wskazówki zegara wskazały drugą w nocy, kończyliśmy ogarniać kuchnię.



- Jestem wykończony… - poskarżył się Yashamaru po kilku chwilach.
- To będzie dla ciebie nauczką, żeby następnym razem nie podlizywać się Lindzie. – powiedziałam, przecierając oczy.
- Musiaaałeeem… - jęknął. – Samanta niedługo idzie na emeryturę, a ja bardzo chcę wskoczyć na jej stołek jako główny księgowy!
- Faktycznie, to ci wiele pomoże…
Przeciągnęłam się i wolnym krokiem ruszyłam w stronę swojej sypialni. Mój brat wolał piąć się na szczyt po każdym szczeblu, ja natomiast – zajmować stanowiska, które naprawdę coś znaczyły. Główny księgowy… też coś! Z tego, co udało mi się usłyszeć podczas pogaduszek woźnych w firmie wynikało, że szef był na Lindę naprawdę cięty. Gdyby tak go poznać i pokazać, że będę bardziej odpowiedzialną kierowniczką od niej? Mam nadzieję, że mój pracodawca pojawi się na przyjęciu… Będzie okazja, żeby zamienić z nim te kilka słów.



Około szesnastej udaliśmy się do jednego z licznych mieszkań pani Lindy. Zastanawia mnie, czy była tak próżna, iż nie potrafiła sama podać jedzenia, czy po prostu tego nie umiała… W dodatku okazało się, że świąteczne dekoracje wciąż spoczywały w pudełku, więc na nas spadło rozwieszenie ich po całym salonie. Bez najmniejszego „dziękuję”. Niektórzy ludzie są naprawdę niewdzięczni…
Skończyliśmy układać wypieki Yashamaru na stołach w chwili, gdy zaczęli schodzić się goście. Widząc te wszystkie pyszności nie potrafili zapanować nad własnymi wyrazami twarzy, co z wielką radością przyjął mój brat. Tuż po tym, jak usłyszał stosowne pochwały dotyczące swoich dań. Jeśli w ciągu całego przyjęcia taka sytuacja powtórzy się jeszcze kilka razy, Yashamaru z pewnością zgłosi się na ochotnika do pozmywania wszystkich naczyń.



Nie minęło dużo czasu, kiedy podeszła do nas Samanta, główna księgowa. To na jej stanowisko Yashamaru ma niezwykłą ochotę… W dodatku ciągle przytaczał jakieś żarty na temat starości, kiedy tylko pojawiła się na horyzoncie. Zastanawiam się, czy jest to taki delikatny zabieg z jego strony, sugerujący kobiecie jak najszybsze udanie się na zasłużoną emeryturę…
- Ładnie to wszystko przygotowaliście. – pochwaliła, kiwając głową z uznaniem. – Ta Linda nie potrafiłaby nawet zagotować wody na herbatę! Nic dziwnego, że jest starą panną! Za moich czasów, takie cuda się nie działy! Żeby to kobieta nie potrafiła gotować… Wstyd!
- Ech… Eee… No tak! – wydukałam. – To nie do pomyślenia!
- W dodatku siedzi na górze z panem Nox’em, zostawiając gości samych sobie! – kontynuowała, widocznie zachęcona do tego jakimś gestem z mojej strony. O, bogowie… - Jej rodzice pewnie przewracają się grobach ze wstydu! Że też każda z jej sióstr mogła wyjść na ludzi… Nawet ta młoda Susan ma więcej rozumu, niż…
- Zostawiam was… - szepnął mi na ucho Yashamaru. – Idę do „tej młodej Susan”…



- Nie zostawisz mnie!... – syknęłam, jednak było już za późno.
Jak na skrzydłach poleciał w stronę Mii oraz najmłodszej siostry kierowniczki, zostawiając mnie w towarzystwie tej starej dewotki. Kiedyś mi za to zapłaci… Przegrałam z inną kobietą! Nie mogę w to uwierzyć! Czy to, dlatego, że Susan nie miała chłopaka i z tego powodu musiała wysłuchiwać upierdliwej siostry, a następnie chodzić na randki w ciemno? Z drugiej strony… Jeśli Yashamaru zwiąże się z tą dziewczyną, to Linda na pewno się ucieszy… Krok po kroku na wyższe stanowisko… A jednak mój brat jest draniem. A sądziłam, że jeszcze będą z niego ludzie…



Następne kilka minut mojego cennego życia przepadły bezpowrotnie na wysłuchiwaniu skarg Samanty. Raz plotkowała o tym, co też wyprawiają jej sąsiadki z osiedla, później jęczała jak to ją strasznie bolą plecy, by za chwilę żywo gestykulować przeżywając po raz kolejny perypetie jakiejś rodzinki z brazylijskiego serialu… Niech tylko jakieś siły wyższe uchronią mnie przed starością…
Co prawda nie stało się tak, jakbym chciała, ale ratunek nadszedł. W postaci Lindy. Nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek będę jej za coś wdzięczna…
- Cieszę się, że wszystkim udało się przybyć na czas! – zaświergotała swoim piskliwym i aż do bólu denerwującym głosikiem. – Dzisiaj jest szczególny dzień. Widzimy się tu wszyscy, możemy pośpiewać razem kolędy i zjeść kolację… Jak prawdziwa rodzina!
Kątem oka zauważyłam, jak Yashamaru przestępuje z nogi na nogę. Widocznie cisza wśród gości niezmiernie go irytowała, bo nie mógł przez to swobodnie bajerować Susan… Biedaczek…
- Niektórzy, co prawda powyjeżdżali z rodzinami na Święta, ale my z pewnością będziemy lepiej się bawić w naszym małym gronie! W dodatku nasz drogi szef, Brayden Nox zaszczycił dziś na swoją obecnością!



Nasz pracodawca we własnej osobie… Pewnie uważał się za niewiadomo, kogo skoro postanowił schować się na górze i zejść na dół w wielkim stylu…
- W końcu go poznasz. – Yashamaru podszedł do mnie po chwili. – Tylko nie zakochaj się tak od razu! Wiesz, lubię kiedy ludzie nie zawracają mi głowy, ale jeśli i ty będziesz do niego wzdychać w każdej sekundzie, to…
- O to się nie martw. – zapewniłam go.
Nastała długo wyczekiwana chwila. Najpierw u szczytu schodów ujrzeliśmy buty szefa, a później…
Nie… Nie, to niemożliwe! To jest jakiś chory sen! Nie wierzę…



… że to ON jest szefem!
- Witam. – uśmiechnął się do gości. – Jestem niezmiernie zadowolony, że zechcieliście tu przyjść i razem z nami zjeść kolację…
Ton jego głosu był strasznie sztuczny, jakby wyuczył się tego wszystkiego na pamięć…
- Wybaczcie, ale całe przemówienie wyleciało mi z głowy! – zaśmiał się. – Dwie godziny ćwiczyłem przed lustrem!
Ten żart w jakiś dziwny sposób podziałał na resztę gości, gdyż wszyscy jak jeden mąż zaczęli się śmiać. Z wyjątkiem mnie. Młody, elegancki pan szef… Nic dziwnego, że leciały na niego wszystkie panny z biura!



Jakby tego było mało, usiadł dokładnie naprzeciw mnie! Myślałam, że już nic nie jest w stanie zniesmaczyć mi tej kolacji… Byłam tak nieszczęśliwa, iż szykowałam jakąś wymówkę, byleby tylko wrócić do domu i zamknąć się w pokoju. Głupio mi było zostawić Yashamaru samego, ale podejrzewam, że gdy tylko Susan pojawiłaby się na horyzoncie, od razu zapomniałby o moim istnieniu…
- Zastanawia mnie tylko… - zagadnęła Samanta. – Dlaczego tacy młodzi ludzie jak ty i twój brat wolą siedzieć tutaj ze starszymi, niż na przykład odwiedzać rodziców? Na pewno za wami tęsknią…
- My też. – uciął Yashamaru. – Nie żyją od sześciu lat.
Spojrzałam karcąco na brata, po czym uśmiechnęłam się do starszej kobiety.
- To raczej nie jest dobry temat przy takiej uroczystości… - powiedział cicho Brayden. – Powiedz mi lepiej, moja droga, jak podoba ci się praca w mojej firmie… Linda mówiła, że nie pracujesz tu zbyt długo.



No i zaczęło się… A tak bardzo chciałam uniknąć jakiejkolwiek rozmowy z tym durniem! Kiedy skończyłam opowiadać moją niesamowitą historię, jak to skończyłam szkołę i znalazłam pierwszą-lepszą pracę, Brayden chciał poznać szczegóły… Widocznie uważał, że jego firma jest tak wspaniała, iż ludzie będą się zjeżdżać z zagranicy, żeby tylko móc zająć tam jakąś posadę! Co za… z okazji Świąt miałam ograniczać przeklinanie. Nie lubię łamać słów.
- I jak już mówiłam… - kontynuowałam. – Miałam wiele ofert, ale skoro w pańskiej firmie było wolne miejsce i pracował tam akurat mój brat, to postanowiłam, że i ja spróbuję…
To było już naprawdę irytujące. Żeby nawet przy drinku nie móc się od niego uwolnić!
- Rozumiem. – uśmiechnął się. – A może pójdziemy na randkę? – zapytał niespodziewanie, a ja prawie wyplułam przed siebie upity przed chwilą napój.
- Przykro mi… - mruknęłam, próbując nie dać po sobie poznać, jak bardzo zaskoczyło mnie to pytanie. – Nie umawiam się z przełożonymi.
- Ale to tylko takie przyjacielskie spotkanie… - nie ustępował.
- PRZYKRO MI. – powtórzyłam i go wyminęłam.



Reszta wieczoru minęła już spokojniej. Brayden nie próbował więcej do mnie zagadywać, jednak nie uszło mojej uwadze, że zerka na mnie od czasu do czasu. Wyraźnie mu się nudziło, ale dlaczego akurat ja miałam dostarczać mu rozrywkę? Co prawda do Susan nie miał jak zarywać, bo ta zajmowała się moim bratem, ale pod ręką zawsze była Mia i Linda… Chociaż te chyba nie wykazywały nim aż takiego zainteresowania i wolały rozmawiać ze sobą, niż tańczyć. A ja, no cóż… Nie specjalnie mi zależało, aby się z kimś pokołysać w rytm jakiejś pościelówy, mimo iż fajnie byłoby się do kogoś przytulić. A właściwie, to czemu miałam rezygnować z faceta, który w dodatku był bardzo popularny? Pewnie na dłuższą metę i tak nic z tego nie wyjdzie, ale warto spróbować… Niech tylko debil do mnie podejdzie i jeszcze raz zaproponuje spotkanie! Dużo bardziej wolę udawać, że się namyśliłam, niż po prostu do niego podejść i podważyć swoje ostatnie słowa.



I stało się! Przyjęcie powoli dobiegało końca, naczynia były pozmywane, a goście zaczęli zbierać się do wymarszu. Bogowie, myślałam, że się nie doczekam! Yashamaru i Susan poszli na spacer, Samanta wróciła do domu, a Mia pomagała Lindzie ogarnąć ten cały bałagan. Obie wyszły do kuchni z brudnymi naczyniami, a ja zostałam w pokoju sama z Braydenem.
- Rozumiem, że flirtowanie z szefem przy kierowniczce nie jest wskazane… - powiedział cicho, kładąc dłoń na moim policzku. – Jednak, kiedy jesteśmy sami, to chyba warunki lepiej sprzyjają, abyś przyjęła moja zaproszenie, co?
- Niech będzie… - powiedziałam, z trudem powstrzymując się od warknięcia. – Tylko PROSZĘ mnie nie dotykać. Ja nie z tych…
- Wybacz. – powiedział i zabrał rękę. – Kiedy pozwolisz po siebie przyjechać?
Zastanowiłam się.
- Myślę, że w piątek powinnam mieć czas…
- Za cztery dni? – jęknął i wyraźnie posmutniał.
- Też mam inne zajęcia. – powiedziałam i odwróciłam się do niego tyłem, kierując swoje kroki w stronę wyjścia.
- Będę tęsknił! – zawołał za mną.
Ja chyba oszalałam, że się na to zgodziłam!
  Odpowiedź z Cytatem
stare 10.10.2007, 16:10   #3
Ruder
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie Odp: Razem do celu

Nie będę się rozdrabniać xD A, co! XD

RAZEM DO CELU
PART III





Jednak nie odezwał się. Ani za cztery dni, ani za cztery tygodnie. Przełom między Świętami a Sylwestrem spędziłam w niesamowitym wręcz stresie. Syczałam, warczałam i czepiałam się Yashamaru, chociaż właściwie nie miałam powodu. Ale dowiedziałam się o tym dopiero, gdy poszłam do pracy po urlopie.



Okazało się, bowiem że Brayden mnie olał! Tak po prostu! W biurze nie odzywał się do mnie częściej, niż powinien zresztą, jeżeli miał jakąś sprawę, to wysyłał do nas Lindę, albo po prostu zwracał się do mojego brata. Denerwowało mnie to… Jeszcze nikt tak strasznie sobie ze mnie nie zakpił! Podczas tamtej durnej imprezy w mieszkaniu kierowniczki niespecjalnie mi zależało, aby wejść z szefem w jakieś głębsze relacje, lecz teraz to już po prostu było przegięcie! Prawie pokłóciłam się z Yashamaru przez takiego durnia! Nie potrafiłam tego przeżyć. Jeszcze gorsze było to, że przeproszenie kogokolwiek stanowiło dla mnie taki wysiłek, że prawie nigdy się go nie podejmowałam!
Wtem do pokoju wszedł mój kochany braciszek. Spojrzałam na niego spodziewając się jakichś wrzutów, lecz nic takiego nie nastąpiło.



- Pukać nie umiesz?
- Ale tu gorąco… - westchnął, kierując się w stronę fotela i kompletnie ignorując moje pytanie. – Przyszedłem po żelazko, masz je gdzieś tutaj, nie?
Uniosłam brwi.
- Będziesz prasował?
- Nie. Ty to zrobisz. – uśmiechnął się olśniewająco. – Ja po prostu ci pomogę i naszykuję wszystko, co jest ci potrzebne.
- Ach… Wyjeżdżasz?
Zatrzymał się i zdjął z oparcia fotela moje ubrania, po czym rzucił je na łóżko.
- Nie ja.
Uniosłam się do siadu, patrząc na niego ze zdziwieniem.
- Wyrzucasz mnie?... – upewniłam się.
Usiadł w fotelu i uśmiechnął się do mnie. Czy mnie wyrzucał? Skąd! Co prawda dom należał do niego, ale wiem, że nigdy by tego nie zrobił. Planował coś innego, coś, co widocznie bardzo miało mi się nie spodobać. Obawiałam się najgorszego…
- Znów nie trafiłaś. – poinformował mnie, marszcząc zabawnie brwi. – Wysyłam cię do babci na wieś, przyda ci się trochę odpoczynku.
- Nie wiem, czy pamiętasz, ale mój urlop skończył się dwa tygodnie temu… - powiedziałam powoli i spokojnie, jak do ograniczonego dziecka. – Nie mogę ot tak wyjechać! Co z pracą?
- Mogłabyś wrócić do malowania… Dziadek miał galerię, mogłabyś się wybić…
- Yashamaru! – jęknęłam. – To się nie uda, nie ma szans!
Nie odpowiedział, jednak jego wargi cały czas były ułożone w delikatnym uśmiechu.



I cóż miałam robić? Perspektywa spędzenia kilku miesięcy na machaniu pędzlem wydawała się niesamowicie kusząca, ale z przerażeniem stwierdziłam, że znalazłam i wady tego wyjazdu. A szczególnie jedną, najważniejszą. Nie będę mogła więcej oglądać szefa, ani wygarnąć mu tego, co czuję. A właściwie tego, czego nie czuję… Sama nie wiedziałam, co właściwie chcę od życia. Z jednej strony Brayden był mi zupełnie obojętny, jednak poczułam się niesamowicie upokorzona, kiedy mnie wystawił i w dodatku zaczął ignorować. Miło było, kiedy tak popularny facet się mną zainteresował, ale świadomość, iż chciał się ze mną jedynie podrażnić!...
Miałam jeszcze wiele spraw do załatwienia, chociaż zwolniłam się z pracy tuż po rozmowie z bratem. Nie skończyłam tego, jak należy, ale nie miałam już siły dłużej męczyć i siebie i Yashamaru. Utrzymywał mnie dopóki nie nadeszła wiosna, wtedy też postanowiłam wyjechać. Babcia została już powiadomiona, tak samo mój kuzyn, który z nią mieszkał – Yuya.
- Sonya! – usłyszałam głos brata, dobijającego się do łazienki. To było jedyne miejsce w domu, do którego pukał. – Spakowałem cię, jesteś już gotowa?
- Prawie! – odpowiedziałam, ostatni raz przeglądając się w lustrze.

*



Podczas podróży zaczęłam wątpić, czy naprawdę dobrze robię. Babcia – matka mojej mamy – pewnie miała w posiadaniu tą galerię, którą dawno temu założył dziadek, ale czy wystarczająco dobrze malowałam, żeby mnie przyjęła? Porzuciłam sztalugi już kilka lat temu, szkicując coś od czasu do czasu w zeszycie i na tym właściwie się kończyło. Nie potrafiłam się zmusić, by chociaż raz wziąć do ręki pędzel, gdyż w głębi duszy obawiałam się, iż moje rysunki nie przypadną mi do gustu i stracę wiarę w siebie.
I pewnie, dlatego teraz jestem przed tym domem z ciężko walącym sercem i świadomością, że mogę najeść się wstydu, bo zapomniałam jak należy rysować linie papilarne dłoni! Mam nadzieję, że mój kuzynek mnie nie wyśmieje… Może wreszcie wyleczył się z ADHD i będzie w miarę normalny!



Nim zdążyłam zapukać do drzwi, z domu wyszła babcia, obejmując mnie czule.
- Och, tak się cieszę, że w końcu jesteś! – powiedziała, a jej oczy zalśniły od zgromadzonych w nich łez. – Tyle czekałam… Myślałam, że już zapomniałaś o starej, schorowanej babci…
- Jasne, że nie. – odpowiedziałam, oddając uścisk. – Ale nieźle się babcie trzyma… Jak czujesz?
- Jak siedemnastka! – zawołała, po czym odwróciła się w stronę drzwi. – Chodź, wnusiu. Opowiesz mi wszystko, co się zdarzyło, skoro postanowiłaś taką staruszkę odwiedzić, niż pójść na randkę z chłopakiem!
I to jest właśnie powód, pomyślałam, wchodząc za kobietą do domu.



Rozejrzałam się dookoła, uśmiechając się delikatnie. Nic się nie zmieniło… Wszystko wyglądało tak, jak dziesięć lat temu. To było rozczulające… W ciągu tygodnia Yashamaru i ja potrafiliśmy przewrócić dom do góry nogami i to kilka razy, kiedy nie podobał nam się kąt nachylenia roślinki w ciemnym rogu któregoś pokoju. Tutaj sprawa wyglądało inaczej. Wszystko miało swoje miejsce, niezmienione od czasu wybudowania domu.
- Tak bardzo się cieszę, że wróciłaś do malowania! – ucieszyła się babcia. – Już jako dziecko miałaś ogromny talent! Odziedziczyłaś go zresztą po swojej mamie. Tak, moja córka prześlicznie rysowała…
Wspomnienie matki nieco podniosło mnie na duchu. Kto wie, może nawet uda mi się ją narysować… Nie chciałam, aby jej obraz już zatarł mi się w pamięci.
- Chyba zacznę myśleć o tym poważniej. – powiedziałam. – Może powiążę z tym jakoś moją przyszłość…



- Będziesz musiała ostro pracować. – babcia spojrzała na mnie już zupełnie poważnie. – Jest we wsi pewien młodzieniec, który niedługo skończy liceum. Jego prace są wspaniałe, wygrywał mnóstwo konkursów i galeria w mieście jest już prawie jego własnością. Nie chciałabym, żeby nazwisko naszej rodziny było kojarzone z promowaniem nowych artystów.
- Co masz na myśli? – popatrzyłam na nią, nie bardzo rozumiejąc, o co jej chodzi.
- To, że w najbliższym konkursie wygrają twoje rysunki! – jeszcze bardziej się ożywiła. – Zdobędziesz pierwszą nagrodę i rodzina Camui znów zabłyśnie w świetle! Pamiętaj, wnusiu, trzeba kontynuować tradycję! Twoja matka porzuciłam malarstwo, bo za bardzo zadurzyła się w tym okropnym Reeve’ie, ale ty… - pokiwała głową. – Ty nie popełnisz tego samego błędu. Jesteś młoda, inteligentna… Przed tobą życie usłane kwiatami!
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Słowa babci zmartwiły mnie, ale jednocześnie niesamowicie zdziwiły. Czyżby sztuka była czymś, co stawiała na piedestale ponad wszystko? Albo po prostu chodziło o rodzinną tradycję, której nie kontynuowała mama…



Wtem rozległo się pukanie do drzwi. Babcia wstała, a ja uczyniłam to samo.
- To pewne Yuya wrócił. – powiedziała. – Jest taki odpowiedzialny! Ma czas na szkołę, pracę i jeszcze może zaglądać do starej kobiety… Chodź, przywitasz się z nim!
Poczułam, jak na plecy wstępuje mi zimny pot. Jakoś niespecjalnie cieszyłam się ze spotkania z kuzynem… Tym małym, wrednym, upierdliwym potworem, który uwielbiał ciągnąć mnie za włosy i wrzucać żaby do pościeli…
Babcia poszła mu otworzyć, a kiedy usłyszałam jak mówi mu, że już jestem, rozległ się jego głośny wrzask:
- SIOSTRZYCZKA!



To, że się zdziwiłam było sporym niedomówieniem. Kiedy Yuya stanął przede mną doznałam szoku! Czy to jest ten sam dzieciak, który ganiał mnie z pająkiem w dłoni, kiedy byliśmy mali? Niemożliwe! Przez myśl nawet by mi nie przeszło, że on kiedykolwiek może zmienić swój styl! Zawsze był niesforny, złośliwy, a teraz w jego upodobaniach znalazł się Visual Kei! Te włosy, kolczyki, makijaż… Mój kochany kuzynek wreszcie wyrósł na ludzi!



Nim się otrząsnęłam, Yuya objął mnie, a ja po chwili odwzajemniłam uścisk.
- Tak dawno się nie widzieliśmy! – zawołał, wtulając twarz w zagłębienie mojej szyi.
Ten gest niesamowicie mnie zdziwił. W ogóle mój kuzyn zachowywał się, jakby uwielbiał się przytulać i okazywać uczucia innym. Kiedyś dotknąć się nawet nie dał! Widocznie zmieniło się więcej, niż mogłam przypuszczać.
- Wyrosłeś! – powiedziałam, śmiejąc się cicho.
- I wypiękniałem. – przypomniał, uśmiechając się radośnie.
- Nie da się ukryć…
Odsunęliśmy się od siebie, mierząc się jeszcze przez chwilę spojrzeniem. Mój kuzyn musiał być równie mocno zdziwiony moim widokiem, co ja jego! Podejrzewałam, że teraz mieliśmy podobne zainteresowania, co jeszcze trzynaście lat temu było wręcz nie do pomyślenia!
- To może wy sobie porozmawiajcie, a ja w tym czasie zrobię coś do jedzenia? – zaproponowała babcia i podreptała w stronę kuchni.



- Co tam u was? Jak sobie radzicie? – zapytał Yuya, kiedy już usiedliśmy w holu. – Yashamaru był trochę podłamany, gdy zginęli wasi rodzice… Wyszedł z tego?
Uśmiechnęłam się blado.
- Myślę, że ciągle wini się o to, co się stało. – powiedziałam szczerze. – Wiesz, twierdzi, że gdyby nie namawiał ich na wyjazd, to by do tego nie doszło.
- To przykre… Ale mam nadzieję, że jakoś dojdzie do siebie.
- Jest na dobrej drodze. – uśmiechnęłam się lekko. – Znalazł sobie jakąś pannę i całymi dniami z nią gada!
Rozmawialiśmy tak jeszcze przez pewien czas, aż nagle przerwało nam pukanie do drzwi. Yuya zaoferował się, że otworzy, a ja zostałam na miejscu.



Moja szczęka mimowolnie powędrowała w dół, kiedy zobaczyłam przybysza. Wysoki, blady, szczupły… Z pofarbowanymi na czarno włosami i ciemnym makijażem, a do tego ten zniewalający piercing! Teraz już chyba wiem, po kim Yuya zapałał miłością do kolczyków… Mojego sztyftu w prawej wardze pewnie nawet nie zauważył! A ja specjalnie starałam się nie wyglądać zbyt prowokująco, by nie dostać reprymendy od babci. Po dzisiejszej rozmowie doszłam do wniosku, że ozdabianie ciała to jedna z cech artysty. Przynajmniej moje ozdóbki będą akceptowane na tej wsi… Nawet w mieście nie uświadczy się takich ludzi, jak tutaj!
- Masz gościa… - odezwał się nieznajomy, cichym i niesamowicie ponętnym głosem, mierząc mnie wzrokiem.
- Moja kuzynka. – odpowiedział Yuya, podchodząc powoli do obcego.



Objęli się i zaczęli całować. Gdybym nie siedziała, to pewnie upadłabym z wrażenia! To, co działo się przed moimi oczami tak bardzo zbiło mnie z tropu, że w pierwszej chwili gapiłam się na nich tępo, a dopiero później opamiętałam się i odwróciłam wzrok. Oglądałam ściany w korytarzy jeszcze przez jakiś czas, po czym wstałam i ruszyłam do kuchni. Mężczyźni byli tak bardzo zajęci sobą, że nawet nie zwrócili na to uwagi! Oczywiście, potrafiłam to zrozumieć… Zanim jeszcze rozstałam się z byłym, to postępowaliśmy dokładnie tak samo. Nic się nie liczyło. Ani ludzie, ani pogoda, ani miejsce… Była tylko chwila! To wspaniałe, że Yuya znalazł sobie kogoś, komu może okazać swoje uczucia.



- Och, już skończyliście rozmawiać? – zagadnęła babcia, kiedy się do niej zbliżyłam.
- Niezupełnie. – odpowiedziałam, rozglądając się po kuchni. – Yuya ma gościa, nie chciałam im przeszkadzać.
- Och, to pewnie ten miły Hayden, czy tak? – zapytała, wycierając dłonie o jakąś ścierkę. – Jest bardzo pomocny! Mimo, że jego młodszy brat namalował tak wiele arcydzieł, to i tak nie może równać się z Haydenem! Dobrze, że Yuya wybrał właśnie jego!
Wszystko zaczynało mi się powoli mieszać. Yuya ma chłopaka, którym jest Hayden, Hayden to ten wspaniały goth, który jednocześnie ma uzdolnionego artystycznie brata, będącego prawdopodobnie tym, z którym mam rywalizować. Nieco to pogmatwane…
- A może poszłabyś do pokoju i narysowała coś ładnego? Może jakiś pejzaż, czy kompozycję…
- Ja rysuję tylko ludzi. – przerwałam jej.
Babcia westchnęła.
- Wiem, że po śmierci rodziców nie widzisz w sztuce tego, co kiedyś, ale…
- Kuzynek ma sztalugi, tak? – ucięłam. – Zaraz mu powiem, żeby mi je przyniósł.



Wróciłam, do holu, gdzie cały czas przebywali Yuya i Hayden.
- Nie zaprosisz gościa dalej? – zapytałam kuzyna, krzyżując ręce na piersi.
- Zaproszę… - odpowiedział, przytulając się do mężczyzny. – Ale to za chwilę… A właśnie! Sonya, to jest Hayden, mój chłopak. – zreflektował się.
- Miło mi. – powiedziałam.
- Mnie również. – Goth skłonił delikatnie głowę w iście szarmanckim geście. Był wspaniały…
- Masz gdzieś sztalugi, prawda? – zwróciłam się do kuzyna. – Babcie chce, żebym natychmiast zaczęła coś malować. Wiesz, żebym rywalizowała z jakimś tutejszym artystą…
- I ma pewnie na myśli mojego Fantoma! – zaśmiał się Hayden.
- Twojego, czego?... – uniosłam brwi.
- Fantomcia! – zawołał radośnie Yuya. – To brat Haydena, rok starszy ode mnie.
- A więc mam współzawodniczyć z dziewiętnastką? Nic prostszego… - powiedziałam cicho.



Tak, więc wróciłam do machania pędzlem. Babcia nieustannie kręciła się blisko mnie, jakby sprawdzając, czy mówiłam poważnie o moich zamiarach. Jeszcze kilkakrotnie usiłowała namówić mnie to namalowania jakiegoś widoku, jednak ja stanowczo odmawiałam. Przyroda nie ma w sobie tego czegoś, co posiadają ludzie. Nie można jej zmieniać na lepsze. A ja nie potrafiłam już dostrzec jej piękna, przestała być dla mnie idealna wówczas, gdy w pewnym stopniu doprowadziła do śmierci moich rodziców. W moim własnym świecie wszystko było idealne. Wesołe, smutne, dobre, złe, brzydkie… Nie ważne! Miało swój charakter i dlatego łatwo było przelewać to na płótno.



Pracowałam nad rysunkiem jakieś cztery godziny, aż w końcu go ukończyłam. Babcia spała już od jakiegoś czasu, gdyż udało mi się ją namówić, że nie ma sensu siedzieć i czekać na ostatnie poprawki. Nienawidziłam, gdy ktoś zaglądał mi przez ramię i cieszyłam się, iż o tak późnej godzinie miałam w końcu święty spokój. Poczułam nieprzyjemny skurcz w brzuchu i jęknęłam cicho. Tak bardzo pochłonęła mnie praca, że nawet zapomniałam o obiedzie! Przyjrzałam się ostatni raz swojej pracy, po czym wyszłam z pokoju.
W kuchni natknęłam się na kuzyna, który właśnie pił wodę ze szklanki.



- Nie śpisz? – zapytałam.
- Już wstałem! – zaśmiał się. – Hayden zażyczył sobie, żebym go odprowadził do drzwi! Też coś!
- To twój chłopak wyszedł dopiero przed chwilą? – zdziwiłam się, a mój kuzyn jedynie skinął głową. – Co robiliście tyle czasu?
Popatrzył na mnie z figlarnym uśmiechem.
- A jak myślisz?
Wywróciłam oczami i oparłam się o blat, wzdychając głośno.
- Skończyłaś malować? – zagadnął.
- Tak, ale dopóki nie zobaczę prac tego całego Fantoma, to nie będę w stanie powiedzieć, czy mogę z nim rywalizować, czy nie.
- O to się nie martw! – zapewnił mnie. – Już to obgadałem z Haydenem. Zaprowadzę cię do ich domu i po problemie! Zobaczysz, jak Val ślicznie rysuje!
- No to Val, czy Fantom? Zdecyduj się w końcu!
- Dobra, nie złość się! – pokręcił głową, nie przestając się uśmiechać. – Valentine Varela! Tak się nazywa, a tylko nieliczni mówią na niego Fantom.
- Dlaczego?
- Przekonasz się.



Następnego dnia około dziewiątej rano szykowaliśmy się do wyjścia. Była sobota, a Yuya umówił się z Haydenem, lecz najpierw zapewnił, że odprowadzi mnie do ich domu. Wydało mi się to trochę dziwne, bo przecież nie znam za dobrze ani chłopaka swojego kuzyna, ani tym bardziej tego całego Valentine’a! Miałam nadzieję, że nie mają zamiaru nas swatać, czy coś… Yuya uśmiechał się w bardzo specyficzny sposób i miałam powody, aby coś takiego przypuszczać.
- Poczekaj jeszcze chwilkę, musze się doprowadzić do ładu. – powiedziałam, idąc w stronę łazienki.
- Jasne. Będę przed domem. – odpowiedział.
Ułożyłam włosy i poprawiłam makijaż, co trwało jakieś piętnaście minut. Oglądając własne odbicie zdecydowałam się wyjąć sztyft z warg i zastąpić go okrągłym kolczykiem. Skoro babcia się nie czepiała, to mogłam swobodnie pokazywać wszystkim naokoło, jaki jest mój prawdziwy styl.



- Wybacz, że tak długo! – wysapałam na wydechu, wybiegając z domu.
- Nareszcie! Myślałem, że zapuszczę tu korzenie! – zawołał, po czym przyjrzał się uważnie mojej twarzy. – To ty masz kolczyk?
Wywróciłam oczami.
- Przyglądaj mi się uważniej! – powiedziałam. – Od wczoraj nosiłam sztyft, który byś zauważył, gdybyś tak często nie patrzył na swojego chłopaka!
- A czemuż to mam na niego nie patrzeć? – uśmiechnął się wrednie. – Zazdrościsz?
- Jak cholera! – przyznałam.



- Wiedziałem! – powiedział radośnie, wskazując kierunek, w który mamy się udać.
- To wspaniale! – prychnęłam, kręcąc głową.
- Ale wiesz, co? – zagadnął, doganiając mnie. – Zawsze możesz zakręcić z Fantomem! Nie jest tak mroczny, jak Hayden, ale…
- To gówniarz!
- Ten rok, czy dwa…
- Cztery!
- Nie rób sobie dodatkowych problemów, dobrze? – wymruczał.
Nie odpowiedziałam. Chociaż może faktycznie Yuya miał trochę racji…
  Odpowiedź z Cytatem
stare 10.10.2007, 21:20   #4
Ruder
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie Odp: Razem do celu

Noo... Poszło szybciej, niż myślałam x3 Skończyły się zapasowe rozdziały xD Tak więc na kolejny poczekacie troszkę dłużej x3

RAZEM DO CELU
PART IV





Zrobiliśmy sobie czterdziestominutowy spacerek. Dom Haydena znajdował się za wzgórzami, toteż nie był widoczny z okna w mieszkaniu babci. Ten jednak robił wrażenie. Średniej wielkości z małym ogródkiem, w którym mógłby bawić się piesek razem z dwójką dzieci! Istna sielanka…
- Mam nadzieję, że nie zrazisz się do niego, tak od razu! – mówił Yuya, gdy zbliżaliśmy się
do furtki. – Fantom lubi walić pytaniami prosto z mostu, więc jeśli cię urazi to najlepiej daj mu to od razu do zrozumienia.
- Czemu twierdzisz, że miałby mnie czymś urazić? – zapytałam, chociaż tak naprawdę wcale nie interesowała mnie odpowiedź.
- Tak tylko mówię… Wiele dziewczyn już się do niego zraziło, wiesz…
- A jednak chcecie mnie swatać. – raczej stwierdziłam, niż zapytałam. – Po, co? – dodałam
już nieco ostrzej.
Rozejrzał się bezradnie, jakby szukając pomocy. Gdy jej nie znalazł westchnął cicho i oparł
dłonie na biodrach.
- Po prostu pomyśleliśmy z Haydenem, że pasowalibyście do siebie… Tak, wiem, że jest młodszy od ciebie o cztery lata! – powiedział szybko, gdy już chciałam mu przerwać. – Ale macie wspólne zainteresowania i w ogóle. Nawet, jeśli po rozmowie z nim nie będziesz chciała go znać, to przynajmniej pogadacie wspólnie o sztuce.



Weszliśmy na ganek i Yuya zapukał do drzwi. Już po chwili wyszedł z domu chłopak mojego
kuzyna i przywitał się z nim w bardzo namiętny sposób.
- Nie sądziłem, że przyjdziecie tak wcześnie. – powiedział Hayden i skinął mi głową na
powitanie. – Fantom jeszcze śpi, ale wejdźcie, niedługo pewnie wstanie.
Zaprosił nas gestem do środka, a sam wszedł dopiero na końcu, zamykając za mną drzwi.
Wskazał mi fotel w dość dużym salonie, a sam usiadł na kanapie, tuż obok swojego chłopaka.



- I jak ci się podoba dom? – wypalił Yuya, kiedy już usiedliśmy. – Fajowy, co?
Musiałam przyznać mu rację. Już dawno nie widziałam tak pozytywnego mieszkania! Salon
utrzymywał się w kolorze pomarańczowym, zielonym oraz fioletowym. Poza tym było stanowczo zbyt radośnie, aby Hayden się tutaj dobrze czuł, a przynajmniej takie odniosłam wrażenie. Jego rodzice z pewnością musieli znać się na sztuce. W tym mieszkaniu nie dało się wyczuć nawet najmniejszej kropli przygnębienia! Aż chciałoby się tu zamieszkać…
- Jest piękny. – powiedziałam. – Sami urządzaliście? – zwróciłam się do Haydena.
- To robota mamy. – odpowiedział, krzywiąc się delikatnie. – Jest stylistką, a prócz tego
pracuje w solarium… A z resztą kocha te okropne kolory!
- Za wesoło? – zagadnęłam.
- Czuję się tu, jak więzień…
Uśmiechnęłam się mimowolnie. On naprawdę nie zdawał sobie sprawy ze szczęścia, jakim jest mieszkanie w takim domu!
Wtem drzwi nieopodal otworzyły się i do salonu wszedł wysoki chłopak o niezwykle
intensywnych czerwonych włosach. Zmierzyłam go spojrzeniem, marszcząc delikatnie brwi.



- Wreszcie się obudziłeś… - powiedział smętnie Hayden i wstał, a ja poszłam za jego
przykładem. – Poznaj mojego brata, Sonya. To Valentine o wdzięcznym pseudonimie Fantom.
Naprawdę wygląda jak upiór, pomyślałam, przyglądając mu się. Te wielkie zielone oczy z
domieszką błękitu pomalowane na czarno, liczne kolczyki i to taksujące spojrzenie, które
zdawało się przelatywać moją duszę na wylot. Podeszłam do niego powoli, uśmiechając się
sympatycznie.
- Wiele o tobie słyszałam. – skinęłam mu głową z uznaniem.



- Doprawdy? – uniósł brwi, lecz leciutki uśmieszek nie znikał z jego warg. – O tobie nie
raczyli mi powiedzieć ani słowa.
Poczułam się trochę dziwnie. Valentine patrzył na mnie w taki sposób, że zupełnie traciłam
pewność siebie. Miałam ochotę pochylić z uniżeniem głowę i słuchać, co też ma mi do
powiedzenia, jednak z całych sił starałam się nie dać po sobie poznać, jak bardzo
zaintrygował mnie ten chłopak. Niby młodszy o cztery lata, lecz nie wyglądał na trzepniętego na umyśle dzieciaka, myślącego tylko o tym, jak uprzykrzyć innym życie. To niezwykle mnie zadowoliło…
- Przyjechałam dopiero wczoraj. – powiedziałam. – Mieszkam u babci, razem z moim kuzynem. – zerknęłam ukradkiem na chłopaka Haydena, lecz Fantom natychmiast to zauważył i podążył wzrokiem za moim spojrzeniem.



- Czyli jesteś wnuczką pani Camui?
- Zgadza się. Przyjechałam tu malować…
- Przerwę wam na moment! – odezwał się niespodziewanie Hayden. Valentine popatrzył na niego z wyraźnym niezadowoleniem. – Powiedz matce, że jadę na koncert i wrócę dopiero w nocy, dobra? – pociągnął mojego kuzyna za rękę.
Popatrzyłam na nich z przerażeniem. Chcieli zostawić mnie tu SAMĄ?! W obcym domu z zupełnie nieznajomym chłopakiem?! Nie zdążyłam jednak odpowiednio szybko zareagować, gdyż mężczyźni już wyszli. Wspaniale…



Fantom patrzył jeszcze przez chwilę na drzwi wejściowe, które przed chwilą zamknęły się za
Haydenem i moim kuzynem, po czym zwrócił się do mnie:
- Może gdzieś usiądziemy?
Ruszył w stronę długiego stołu nakrytego pomarańczowym obrusem i usiadł na jednym z krzeseł. Uczyniłam to samo.
- Mówiłaś, że malujesz… - podjął, patrząc na nim tym hipnotyzującym wzrokiem. – Zawodowo, czy to hobby?
- W chwili obecnej, to tylko niewinne szkice. – odpowiedziałam. – Ale babci zależy, żebym
wystawiła swoje prace w galerii.
- Hmm…
Cały czas mi się przyglądał, lecz sprawiał wrażenie, jakby był myślami zupełnie gdzie
indziej. Nieco mnie to skrępowało, gdyż rozmowa niespodziewanie się urwała, a ja nie miałam pojęcia, na czym zawiesić wzrok.
- Słuchaj… - odezwał się, przygryzając kolczyk, który zauważyłam w jego języku. – Masz
chłopaka?



A Yuya mnie ostrzegał…
- Nie. Nie mam. – powiedziałam.
Przyjęłam jego pytanie znacznie spokojniej, gdyż poniekąd zostałam poinformowana, że
Valentine może wypalić z czymś takim. Zresztą wydawał mi się niezwykle interesujący, toteż nie chciałam szybko kończyć tej znajomości.
- A chciałabyś mieć? – uśmiechnął się figlarnie.
- Zmienimy temat?
- Mmm… - zamruczał, patrząc na mnie z rozczarowaniem. Wyglądał przeuroczo!
- Słyszałam, że i ty malujesz. – udałam, że nie dostrzegłam jego nadąsanej miny.
- Tak, jestem laureatem w kilku konkursach… Właściwie to wszystkich organizowanych od trzech lat… Ale nie mogę znaleźć żadnego odpowiedniego rywala.
- Pociesze cię. – uśmiechnęłam się leciutko. – Jeden siedzi przed tobą.



Od tego momentu rozmowa mijała niezwykle gładko. Nie kończyliśmy dobrze jednego tematu, kiedy zaraz zaczynał się następny. Oboje żywo gestykulowaliśmy, żartowaliśmy, śmialiśmy się… I tak przez kilka godzin. W międzyczasie zjedliśmy lunch i pooglądaliśmy telewizję. Około osiemnastej zbierałam się już do odejścia, kiedy drzwi do domu otworzyły się i do środka weszła opalona kobieta, będąca prawdopodobnie matką Haydena i Fantoma.
- O, masz gościa? – zapytała uprzejmie, podchodząc.
- To Sonya. – powiedział Valentine, uśmiechając się z wyraźnym zadowoleniem. – Wnuczka pani Camui.



- To wspaniale! – zawołała. – I pewnie malujesz? – zwróciła się do mnie.
- No tak… - powiedziałam. – Skąd pani wie?
- Bo nie wyglądasz tak banalnie, jak ta cała wieś. – odpowiedziała. – Masz niezwykle
interesujący styl i na pewno jesteś niesamowicie uzdolniona.
- To ostatnie, to raczej dziedziczne. – uśmiechnęłam się niepewnie. – Prócz tego nie przejawiam żadnych szczególnych umiejętności…
- Co za skromność…
- Kochanie! – rozległ się czyjś męski głos. – Właśnie napra… O. – zatrzymał się w progu. – A któż to?



- Sonya Reeve. – przedstawiłam się.
- Koleżanka naszego syna? – upewnił się.
- Rywalka! – zawołał radośnie Fantom. – Kuzynka Camui’a.
- Niesłychane! Kto by przypuszczał, że przyjedzie tutaj tak ciekawa osóbka? No, no!
Poczułam pewnego rodzaju ciepło na sercu. Tak, to była z pewnością bardzo szczęśliwa
rodzina. Wspaniali synowie, piękny dom, dobra praca… Żałowałam, że i ja nie mogłam już tak cieszyć się życiem razem z rodzicami… Państwo Varela wcale nie wyglądali na takich, dla których liczy się tylko sukces w biznesie. Byli mili, uprzejmi i nie usłyszałam ani jednego
słowa, które świadczyłoby, iż uważają własne dzieci za lepsze od innych.



Zamieniłam z nimi jeszcze kilka słów, aż w końcu wtrącił się Valentine.
- No to, skoro zostajesz, to chodźmy do mojego pokoju. – powiedział.
Prawie zadławiłam się powietrzem.
- Zostaję?... – powtórzyłam.
- To świetny pomysł! – ucieszyła się Lisa, gdyż tak właśnie miał na imię mama Fantoma. –
Macie tyle wspólnych tematów, że po prostu żal kończyć taką rozmowę!
- Nie wiem, czy to dobre wyjście… - powiedziałam cicho, gdy już weszłam do sypialni
chłopaka. Na podłodze leżała czarna wykładzina, podczas, gdy ściany były pomalowane czerwoną farbą. Dostrzegłam dwa obrazy, które zapewne namalował Fantom i poczułam lekkie ukłucie zazdrości. Skoro on tak ładnie maluje, to ja to zrobię jeszcze lepiej!
- Dlaczego? – zapytał Valentine, zamykając drzwi.



- Przecież dopiero się poznaliśmy, a ja nie chcę aż tak nadużywać waszej gościnności. –
wytłumaczyłam.
- Hmm…
Znów to samo, pomyślałam. To było poniekąd śmieszne, tym bardziej, że podobną minę i
identyczne westchnienie miałam okazję już dzisiaj oglądać.
- To chcesz ze mną chodzić? – zapytał.
Wywróciłam oczami.
- Przecież nawet się nie znamy! – jęknęłam.
- Ale mamy wspólne tematy.
- Jednak nie jesteśmy ze sobą na tyle blisko.
- To możemy się zaprzyjaźnić. – nie ustępował.
- Piękne obrazy. – odwróciłam się do niego tyłem, oglądając jedno z malowideł.



- No, wiesz… - naburmuszył się.
Uśmiechnęłam się, lecz chłopak nie mógł tego zauważyć. Tak, zachowywał się trochę jak
dziecko, ale co z tego? To było niezwykle rozczulające, aż po prostu miałam ochotę go
przytulić! Coś mi podpowiadało, że i on lubił okazywanie uczuć takiego rodzaju.
- Mam swoje zasady. – powiedziałam, nie odrywając wzroku od obrazu.
- Chętnie je poznam. – powiedział natychmiast.
Pokręciłam głową.
- Po pierwsze: nie umawiam się na randki, kiedy widzę faceta pierwszy raz na oczy.
- To nic. Zabiorę cię na przyjacielskie spotkanie.
Miałam ochotę załamać ręce. Czy on naprawdę chciał znaleźć kontrę na każdy mój argument?!
- Po drugie: jeśli ktoś spróbuje za bardzo do mnie podjeżdżać, dostanie odpowiednią nauczkę.
- Poradzę sobie. – zapewnił. – Pocałuję cię znienacka.
Chęć uderzenia się otwartą dłonią w czoło była silniejsza, niż zdrowy rozsądek, dlatego od
razu to zrobiłam.



- Stało się coś? – zapytał, jak gdyby nigdy nic.
Spojrzałam na niego z ukosa.
- Skąd. Po trzecie: nie znoszę niepunktualności .
- O to się nie martw. Będę po ciebie przychodził.
- Jesteś niemożliwy… - pokręciłam głową.
- Ale się śmiejesz. – powiedział z dumą.
- Co to miały być za zabiegi? – parsknęłam śmiechem.
- Chcę się zaprzyjaźnić.
Popatrzyłam na niego, mimowolnie się uśmiechając. Mimo, że nieco zdziecinniały, ale był taki uroczy!



Posiedzieliśmy jeszcze trochę w pokoju, aż rozległ się głos ojca Fantoma, wołający nas do
wspólnego obejrzenia serialu. Z tego, co się orientowałam była to jakaś rodzinna tradycja,
jednak nie wiem, czemu postanowił zaprosić również i mnie. Nie byłam w żaden sposób z nimi powiązana, a mimo wszystko odnosiłam wrażenie, jakby traktowali mnie jak swoją! Valentine wyglądał na nieco znudzonego, toteż zabrał się za czytanie jakiejś książki, podczas gdy jego mama przygotowywała w kuchni kolację.



Zaprosili mnie do stołu, chociaż próbowałam się od tego wymigać. Niestety argumenty typu: „babcia będzie się martwić”, czy „obiecałam, że zadzwonię do brata” zostały skutecznie przegadane. Ich gościnność mnie zadziwiała. Takiej rodziny to z mapą szukać!
- Hayden nie wraca, więc może jednak zostaniesz? – zapytała Lisa. – Jego pokój jest duży,
powinien ci odpowiadać.
- Nie chcę się narzucać. – uśmiechnęłam się leciutko. – Gdyby jednak wrócił, to naprawdę by się zdziwił moją obecnością w swoim łóżku!
- No to ja zaraz do niego zadzwonię i powiem, żeby nie przychodził. – powiedziała i wstała
od stołu.
Usiłowałam ją jakoś powstrzymać, jednak Fantom złapał mnie za rękę i popatrzył na mnie z
miną zbitego psiaka.



- Zostań… - poprosił. – Hayden się nie obrazi, a ja chciałbym jutro z tobą pomalować.
- Przecież możemy się spotkać po południu… - powiedziałam.
- Ale ja wolę spędzić z tobą więcej czasu…
- Valentine!…- ostrzegłam.
- Jak przyjaciel! – dodał szybko, unosząc dłonie w obronnym geście. – Naprawdę!
Westchnęłam z rezygnacją i zabrałam się za kończenie kolacji. Kiedy mama Fantoma ponownie usiadła obok okazało się, że Hayden w ogóle nie miał zamiaru dzisiaj wracać. Oczywiście zgodził się, żebym tymczasowo zajęła jego pokój, przepraszając mnie za bałagan, który miał w nim panować.



Jednak nie zauważyłam tego. W jego sypialni było tak czysto, że można było jeść z podłogi!
Jedynie na szafce nocnej zauważyłam odrobinę kurzu, ale prócz tego panował istny błysk.
Pokój Haydena był bardzo ładnie urządzony, chociaż przeważały w nim ciemne barwy. Oczywiście nie spodziewałam się niczego innego… Taka mroczna eminencja na pewno nie mieszkałaby w jakimś różowym kąciku! Mimo wszystko podobało mi się tu. Ten przeskok od pozytywnego salonu do ciemnej sypialni powodował, że naprawdę miałam ochotę namalować coś o podobnym kontraście!



Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Uniosłam się odrobinę i zaprosiłam gościa.
- Tak myślałam. – westchnęłam, widząc Fantoma i poprawiłam sobie poduszkę.
- To źle, że przyszedłem cię odwiedzić? – zapytał.
- Tego nie powiedziałam.
Zsunęłam nogi na podłogę, a następnie wstałam, podchodząc do chłopaka. Czemu postanowił mnie odwiedzić o tej porze? Jego rodzice już pewnie spali, zatem i on powinien! Patrzył mi w oczy, nie odzywając się nawet słowem. Nieco krępowała mnie ta cisza, więc postanowiłam ją zakończyć.



- Stało się coś? – zapytałam.
Spojrzał w jakiś punkt za moimi plecami, a następnie bardzo powoli przesunął swoje
spojrzenie na mnie.
- Właściwie to tak… - powiedział, a jego wyraz twarzy stał się nagle niezwykle poważny. –
Chciałbym cię namalować.
Zdębiałam.
- Żartujesz, prawda?... – upewniłam się.
Nie musiał mi odpowiadać. Dobrze wiedziałam, iż tak nie było.
  Odpowiedź z Cytatem
stare 14.10.2007, 20:06   #5
Ruder
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie Odp: Razem do celu

No i kolejna część ^^

RAZEM DO CELU
PART V





- Sonya… - jęczał.
- Mowy nie ma! – warknęłam.
Od prawie dwóch godzin był ten sam scenariusz. Fantom jęczał, skamlał i prosił, a ja z coraz większym rozdrażnieniem na niego warczałam i syczałam. On chyba naprawdę upadł na głowę, jeśli myślał, że zgodzę się na coś takiego!
- To tylko jeden, niewinny obraz… Wyobraź sobie tą ekspresję…
- Jeszcze jedno słowo, a wymaluję ci ekspresję na twarzy!
- Ciszej tam! – odezwał się tata Valentine’a. – Ciągle czytam jedno zdanie!
- Przepraszam… - odpowiedziałam jednocześnie z chłopakiem.



Odwróciłam się przodem do lustra, poprawiając włosy. Fantom stał za mną, uparcie patrząc w moje odbicie. Wydawało mi się, że swoim zachowaniem próbował mnie rozdrażnić, co naprawdę zaczynało mu się udawać!
- Przestaniesz wreszcie? – jęknęłam.
- Zgódź się… - lamentował.
- Nie rozbiorę się przed TOBĄ! – prychnęłam.
- Ale dlaczego? Nie raz malowałem akty i moje modelki jakoś się nie skarżyły!
- Bo zapewne na sztuce znały się tak, jak świnia na gwiazdach!...
Wymyślił sobie… Jak po jednym dniu znajomości mogłabym pozować NAGO? Co za brak taktu z jego strony… A sądziłam, że będzie nieco bardziej mądrzejszy! Westchnęłam cicho i popatrzyłam na jego odbicie. Podejrzewałam, że jeżeli się na to zgodzę, to będzie koniec tej znajomości… Nie byliśmy przyjaciółmi, nie mogłam go tak traktować! Akt to tylko piękne, niewinne słówko… Być może byłam przewrażliwiona, jednak widziałam w tym dużo więcej, niż tylko pozowanie.



- Niech będzie. – powiedziałam w końcu.
- Naprawdę? – ucieszył się.
- Ale tylko w bieliźnie! – zaznaczyłam.
Fantom uśmiechnął się szeroko i pobiegł do rodziców, chcąc im pewnie wyśpiewać swoje zamiary. Już zaczęłam żałować tej decyzji! Rozbierać się przed nastolatkiem, któremu na pewno buzują hormony… Och, to istne szaleństwo!



Stojąc za parawanem zastanawiałam się, jak to wszystko się później potoczy. I pomyśleć, że gdyby Valentine traktował mnie jak zwykłą znajomą nie doszłoby do tego. Tyle razy w ciągu dnia prosił mnie, abym została jego dziewczyną, więc zupełnie instynktownie zaczęłam traktować go inaczej, niż na przykład sąsiada. Dopuszczałam do siebie myśl, że być może kiedyś będziemy razem i dlatego nie potrafiłam się wyluzować.
- No, to ja czekam. – powiadomił mnie.
- Tak, wiem… - westchnęłam i wyszłam zza parawanu.
Zdziwił mnie wyraz jego twarzy. Nie wyglądał na kogoś, kto zaraz ma wybuchnąć śmiechem, ani nie patrzył na mnie w jakiś szczególnie nachalny sposób. Mogłam nawet zaryzykować stwierdzenie i powiedzieć, iż był poważny!



- Odpręż się. – powiedział, kiedy już położyłam się na kanapie. – Jestem zawodowcem.
Skrzywiłam się.
- Zdajesz sobie sprawę, jak to zabrzmiało? – westchnęłam, mrużąc oczy.
Zrobił minę niewiniątka i pociągnął pędzlem po płótnie.
- Ja dążę tylko do tego, żebyś przestała patrzeć na mnie z tą chęcią mordu w oczach…
- To postaraj się lepiej!... – wycedziłam przez zęby.
Wywrócił oczami.
- Co mam zrobić?
- Nie odzywaj się do mnie.



No i posłuchał. Wydawało mi się, że gdybym zażyczyła sobie, żeby stanął na głowie, to natychmiast wykonałby polecenie, abym tylko czuła się wystarczająco komfortowo! Nigdy nie widziałam go pogrążonego w pracy, dlatego też nie wiedziałam, czy tworzył w ciszy, czy też przy muzyce, albo podczas rozmowy. Ja osobiście wolałam pierwszą opcję. Kiedy nikt nie zawracał głowy i mogłam się w pełni skupić na jednym zajęciu.
Przynajmniej się z tym nie pieścił. Gdy po jakimś czasie zaczęły drętwieć mi stawy ogłosił, że jest już w połowie i żebym wytrzymała jeszcze trochę. Niezwykle szybko uwijał się z robotą i naprawdę zaczęłam podejrzewać, że miał już niejedną modelkę!



Skończyliśmy pod wieczór. Fantom robił jeszcze jakieś poprawki, lecz nie potrzebował do tego mojego udziału. Oczywiście końcowego efektu nie pozwolił mi zobaczyć… Musiał najpierw napatrzeć się na to kilka dni, żeby ocenić czy obraz jest wart pokazania, czy też nie.
Wróciłam pieszo do domu, mając cichą nadzieję, że babcia już śpi. Na ganku paliło się światło, a kiedy już zbliżałam się do drzwi, zorientowałam się, dlaczego.
- Gdzieś ty była przez tyle czasu?! – usłyszałam podniesiony głos starszej kobiety, która po chwili wyszła z niewielkiego ogródka.
- U kolegi. – powiedziałam, siląc się na spokojny ton.
- Tak długo?!
- Jestem dorosła, nie muszę się tłumaczyć.
- Dopóki tu mieszkasz, musisz! Martwiłam się o ciebie! Czy ty zdajesz sobie z tego sprawę, smarkulo?!
- W czym problem? – prychnęłam, wchodząc do domu.
- Żeby moje słowo w pył się obróciło, ale skończysz z bachorem tak, jak twoja matka!



Poczułam, jak krew mnie zalewa, jednak bez słowa zatrzasnęłam drzwi i weszłam do pokoju. Chwyciłam za paletę i pędzel i odwróciłam się przodem do sztalugi. Jak w ogóle… Kto dał jej prawo mnie oceniać?! Miała pretensje do własnego dziecka, że wybrało rodzinę, a nie kontynuowanie tradycji?! Nawet nie wiedziała wszystkiego! Moja matka nigdy nie porzuciła malowania, chociaż na pewno nie obnosiła się z talentem tak, jak chciała tego babcia. Nawet, jeśli miałabym pójść w jej ślady... To przynajmniej wtedy będę usatysfakcjonowana, że zrobiłam jej na złość!
- Znowu te ciemne barwy? – odezwała się babcia, kiedy byłam w trakcie przelewania całej swej goryczy na płótno. – Czy ty nie znasz innych kolorów?
- Znam, ale nie potrafię się nimi posługiwać. – powiedziałam obojętnie.
- Ten chłopak, to wszystko potrafi! – zrzędziła. – Każdy kolor, każdy odcień! Nie rozumiem, dlaczego ty tak nie umiesz… Powinnaś być od niego lepsza, pokazać mu!...
Odsunęłam pędzel od płótna obawiając się, że jakiś niekontrolowany ruch ręką może zniszczyć mi obraz.
- Nie musisz się teraz o to martwić. – warknęłam i odłożyłam paletę. – Idę spać.



Próbowała jeszcze wciągnąć mnie do jakiejś kłótni, ale nakryłam się kołdrą i twardo udawałam, że śpię. Po jakimś czasie nawet zgasiła światło i poszła do kuchni, kiedy znudziło ją ciągłe mielenie językiem. Dopiero, gdy zostałam sama dotarły do mnie jej słowa. Być może nie chodziło o to, że pójdę do łóżka z pierwszym lepszym i zrobię sobie dziecko, lecz o samą zasadę! Brakowało jej argumentów i dlatego powiedziała coś tak krzywdzącego? W dodatku sprawiała wrażenie, jakby bardzo nie lubiła mojej mamy, co trochę mnie ubodło. Jak można tak nisko cenić własną córkę?
Rano obudził mnie dźwięk dzwoniącego telefonu. Liczyłam na to, że odbierze go babcia, jednak ta była chyba na dworze, gdyż nawet nie słyszałam, żeby krzątała się w domu. Wstałam z łóżka, lecz w tym samym momencie sygnał się urwał. Dopiero, gdy kończyłam się ubierać zadzwonił jeszcze raz.



- Tak? – odezwałam się, robiąc sobie w tym samym momencie makijaż.
- Sonya? – usłyszałam głos Yashamaru. – Już myślałem, żeś całkiem wsiąkła! Cały wczorajszy dzień próbowałem się dodzwonić!
Westchnęłam cicho i zaczęłam przechadzać się po pokoju.
- Byłam u nowego znajomego, trochę nam zeszło.
- Cały dzień?!
- Prawie dwa. – oznajmiłam. - Chciałeś coś?
- Niezupełnie… - po drugiej stronie rozległo się dosyć głośne westchnienie mojego brata. – Brayden chciał się z tobą zobaczyć.
Zatrzymałam się gwałtownie.
- Że słucham?... – wykrztusiłam.



Zdziwiło mnie to. Jak to „chce się zobaczyć”?! Nie widzieliśmy się całą zimę i nagle zatęsknił?! Albo jest po prostu na tyle bezczelny, że znów chce się podrażnić…
- Jesteś tam?... – mruknął cicho mój brat.
- Jestem. Co mu powiedziałeś?
- Że wyjechałaś i malujesz. Tylko tyle.
Jęknęłam cicho.
- Ale ja chyba wiem, po co chce się ze mną spotkać… - powiedziałam cicho.
- Więc pójdź tam i powiedz, że to koniec i już! – odpowiedział.
- Problem w tym, że ja nie chcę kończyć czegoś, co się jeszcze nie zaczęło.
- Sonya… To nie jest facet dla ciebie. Chociaż raz mnie posłuchaj i nie pakuj się w to!
- Chcę spróbować… jeśli nie wyjdzie, to trudno.
Zobaczyłam w oknie zbliżającą się babcię i byłam zmuszona zakończyć rozmowę. Dowiedziałam się jeszcze, jaki jest adres Braydena, po czym odłożyłam telefon na widełki.



Bez słowa minęłam się z babcią i poszłam do łazienki. Miałam adres byłego pracodawcy, który w dodatku chciał się ze mną spotkać… Kto by pomyślał! Mogłam go podręczyć, podrażnić i zabawić się jego kosztem, tak jak on moim! Tak, to była niezwykle kusząca perspektywa… A jeśli nie będę w stanie się z nim pokłócić, to po prostu zrobię to, na co miałam ochotę od dawna i wrócę do domu. Nie powie wtedy, że zaliczył kolejną niunię, bo nie dam mu do tego powodu. Ani łez, ani żalu, nic! Niech sobie myśli, co chce!



Wieczorem wyszłam z domu, kierując się w stronę przystanku. Miałam jakieś półtorej godziny drogi autobusem, więc w spokoju będę mogła wszystko przemyśleć. Brayden mnie irytował i to potwornie! Myślał, że jest kimś, bo leciały na niego prawie wszystkie panny? To się zdziwi!
- Sonya! – usłyszałam głos babci. – A dokąd ty się znowu wybierasz, co?!
- Na randkę.
- Wiesz, że jak teraz wyjdziesz, to możesz nie wracać! – pogroziła.
- Tak, babciu.



Wiedziałam, że i tak by mnie nie wyrzuciła. Może i zaczynała robić się wredna, jednak to były tylko czcze groźby. Niczego nie musiałam się obawiać.
Zbliżała się dziesiąta wieczorem, gdy wreszcie dojechałam pod dom Braydena. Nie był aż taki wielki jak się spodziewałam, lecz mimo to z zewnątrz wydawał się całkiem ładny. Duże okna, taras, kwiaty i żywopłot… Do czegoś takiego nie byłaby zdolna męska ręka. A przynajmniej nie jego. Cały budynek był wykonany z białej i beżowej cegły, a ja miałam nieodparte wrażenie, że willa należała wcześniej do rodziców Noxa.
Podeszłam do drzwi i nacisnęłam dzwonek.
  Odpowiedź z Cytatem
stare 20.10.2007, 17:55   #6
Ruder
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie Odp: Razem do celu

To najprędzej jest już! xD I tutaj nie każdy jest gothem! xD Babcia na przykład *^ ^* A propos... Ona jest bardzo miła :3 Po prostu wkurzyła się na wnusię ^^

RAZEM DO CELU
PART VI




Stałam chwilę pod drzwiami, aż wreszcie te się otworzyły. Z domu wyszła wysoka dziewczyna o długich blond włosach i figurze top modelki. Stłumiłam przekleństwo, zakrywając sobie usta pod pretekstem zakaszlnięcia. Jeśli dowiem się, że to jego panna, to zgotuję Braydenowi taką apokalipsę, jakiej Święty Jan nie widział!



- To ty jesteś Sonya! – odezwała się i zatrzepotała długimi rzęsami. – Bray już czeka!
- Bray?... – powtórzyłam, mierząc pannę wzrokiem.
- Ach tak… Jestem jego pokojówką, opiekuję się wszystkim w tym domu!
I właścicielem chyba również, pomyślałam i weszłam za dziewczyną do środka.



Wnętrze nie było urządzone tak ładnie, jak się spodziewałam, ot zwyczajne meble codziennego użytku upchane po kątach i pod ścianami. Salon był duży i niezbyt dobrze zagospodarowany. Tyle wolnej przestrzeni… To aż woła o pomstę do nieba! Ale Brayden nie musiał tutaj zbyt często przebywać i dlatego mogło być mu to obojętne.
- Jednak przyszłaś. – ucieszył się. – A już się bałem, że Yashamaru nie przekazał ci mojej wiadomości...
To by było naprawdę straszne, pomyślałam ironicznie.
- Może usiądziesz? – zaproponował, wskazując kanapę. – Lina zaraz przygotuje coś do jedzenia.
Westchnęłam cicho. Słysząc głos tego mężczyzny zaczynała wzbierać we mnie ogromna złość, nad którą z trudem panowałam. Brayden może i był atrakcyjny, ale jeśli już raz zalazł za skórę, to później nie miał szans wkupić się w czyjeś łaski.
- Niech będzie. – powiedziałam w końcu i usiadłam na wskazanym miejscu.



Nie włączył nawet telewizora. A szkoda, bo w obecnej sytuacji naprawdę nie wiedziałam, na czym mogę zawiesić wzrok.
- Yashamaru mówił, że malujesz. – odezwał się po kilku chwilach. – Ale to chyba nie jest zbyt opłacalne, co?
- A co to ma do rzeczy? – mruknęłam obojętnie. – Zdecydowałam się na malowanie, bo lubię to robić.
Akurat…
- Nie potępiam tego, broń Boże! – uniósł dłonie w obronnym geście. – Nie musisz się zaraz złościć…
- Co podać na kolację, Bray? – niespodziewanie obok nas pojawiła się pokojówka, uśmiechając się sympatycznie.
- Pewnie dbasz o linię, co? – mężczyzna spojrzał na mnie wymownie, uśmiechając się ironicznie. – Może być jakaś sałatka. – zwrócił się do Liny.
Co za bufon…



Porozmawialiśmy jeszcze trochę o jakichś głupotach, a później przeszliśmy do kuchni. Nie interesowały mnie tematy, o których chciał gadać Brayden, a i moich słów nie słuchał zbyt uważnie. Z Fantomem można było się przynajmniej pośmiać, a ten sztywniak? Co raz oglądał się na tą blond lalę, zupełnie mnie ignorując. Zaczynałam żałować, że w ogóle ty przyszłam… Skoro nie interesuję tego palanta, to, po co w ogóle mnie zaprosił?! A właśnie… O to jeszcze nie pytałam…
- Chciałeś czegoś konkretnego? – odezwałam się chłodno. – Czy po prostu mam opróżnić ci lodówkę i sobie iść?
Spojrzał na mnie, jakby od niechcenia. Zdałam sobie sprawę, że przyszłam tu, dlatego, bo oboje chcieliśmy tego samego.
- A jak myślisz, po co mężczyzna zaprasza kobietę do swojego domu? – zapytał zupełnie poważnie, lecz nie potrafił ukryć błądzącego na jego ustach uśmiechu.
Sądzi, że zaraz się zarumienię i powiem coś w stylu: „Och, panie Nox! Proszę przestać…”? Stanowczo nie należałam do osób, które podchodzą emocjonalnie do spraw seksu. Ewentualnie, jeśli będzie jakoś szczególnie fajnie, to można powtórzyć zabawę, ale nic więcej! Oczywiście, jeśli nie zadurzę się w partnerze po uszy… To zmieni postać rzeczy.



- Tak na oczach twojej panny? – zabrałam się za jedzenie, zupełnie jakby umawianie się do łóżka przy kolacji było najnormalniejszą rzeczą pod słońcem.
- Przecież będziemy w mojej sypialni.
On jednak nie był na tyle wyluzowany, co ja. No i nie zaprzeczył, kiedy zasugerowałam, iż Lina to jego dziewczyna. Już zaczęłam jej współczuć.
- Mimo wszystko… - podjął znów. – Nie spodziewałem się, że tak łatwo dasz się namówić.
- Nie namawiałeś mnie. – poprawiłam go. – Robię to, co mi się podoba. Miałam ochotę, żeby do ciebie przyjść i zrobiłam to.
- Jestem pod wrażeniem… - pokiwał głową z uznaniem.



Skończyliśmy jeść i wstaliśmy od stołu. Z tego, co mówił Brayden wynikało, iż jego sypialnia jest na górze. Nie miałam zamiaru bawić się w jakieś gierki, toteż od razu poszłam w tamtą stronę. Nim jednak moja ręka dotknęła poręczy schodów, mężczyzna podszedł do mnie i pogładził delikatnie po policzku. Poczułam się dziwnie… Najpierw chciałam go uderzyć za to, że zachowuje się jakbym faktycznie coś dla niego znaczyła, lecz po chwili zrezygnowałam z tego zamiaru. Przymknęłam jedynie na moment oczy, a później spojrzałam w jakiś punkt za jego plecami.
- Chcesz zrobić nastrój, co? – wymruczałam.
- Nie lubię traktować kobiety, jak jakąś rzecz. – powiedział. – Nie mam zamiaru cię do niczego zmusić. Jeśli się rozmyślisz, to drzwi stoją otworem.
Jassssne….
Poszliśmy na górę, do jego sypialni. Nie odczuwałam żadnego skrępowania, czy czegoś w tym rodzaju…



Chociaż, kiedy powoli zdejmował ze mnie ubranie moje serce zaczęło niespodziewanie szybciej bić. Nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że to tylko zwyczajna „zabawa”, która potrwa jakąś godzinę, a później się skończy. Wiedziałam, że i tak nigdy nie będę miała tego mężczyzny, zresztą popełniłaby wielkie głupstwo angażując się w coś więcej. Dla niego liczyła się wolna miłość, podczas gdy ja mogłam być albo singlem, albo założyć rodzinę z kochającym mężem i dwójką dzieci. Inaczej po prostu bym nie potrafiła…



Położyliśmy się. Brayden pochylił się nade mną niemal od razu, muskając delikatnie moje wargi, a następnie wciągając w czuły pocałunek. Przymknęłam oczy, obejmując go za szyję i oddałam pieszczotę. Mężczyzna oparł dłoń opok mojego biodra i bardziej naparł na moje ciało.
- To jest też twoja decyzja… - wyszeptał w przerwach między pocałunkami.
- No i?
- Ja nie wezmę odpowiedzialności… - wymruczał, kładąc dłoń na moim brzuchu, a następnie przesuwając ją w górę.
- Tchórz. – skwitowałam, całując go mocno w usta.



Nie kochaliśmy się, ani tym bardziej nie uprawialiśmy miłości. To był zwyczajny seks. Przynajmniej nie zawiodły mnie umiejętności mężczyzny; już dawno nie czułam się tak wspaniale.
Co oczywiście w żaden sposób nie wpłynęło na brak taktu z mojej strony. Kiedy tylko odpoczęłam i przemyślałam kilka spraw wstałam z łóżka i otworzyłam szafę, do której Brayden włożył moje ubrania.



- Już wychodzisz? – zdziwił się mężczyzna.
- Jestem zmęczona. – skłamałam.
Zaczął poprawiać łóżko, nucąc sobie pod nosem jakąś melodię. Wcale go nie obchodziło, czy zostanę, czy nie, ale jakoś nie miałam do niego urazy. To znaczy, iż od samego początku nie miał zamiaru traktować tego poważnie.
- Spotkamy się jeszcze? – zapytał, kiedy podchodziłam do drzwi.
Spojrzałam na niego, uśmiechając się wymownie.
- Chyba pan sobie żartuje, panie Nox.



Zbiegłam na dół i szybko podeszłam do wyjściowych drzwi. Ten ohydny, podły Brayden śmiał powiedzieć…
- Sonya?
Odwróciłam głowę na dźwięk swojego imienia. Dostrzegłam wychodzącą z kuchni Linę, która zatrzymała się nieopodal mnie.
- Już skończyliście? – w jej głosie dało się słyszeć uprzejme zainteresowanie.
Wytrzeszczyłam oczy. Przespałam się z jej chłopakiem, a ona NIC?!
- Co?... – wymruczałam niepewnie.
- No, ten obraz. – sprostowała.
Że co?
- Jaki obraz? – w tej chwili już zupełnie nie wiedziałam, jak się zachować.
- Bray powiedział, że będziesz go malować… Szybko ci poszło. – uśmiechnęła się sympatycznie.
- Też tak myślę… - powiedziałam cicho i wyszłam z domu.



- No to wspaniale… - wymruczałam do siebie, gdy już przekroczyłam progi tamtego domu. – Nie dość, że ten palant zdradza własną niunię, to jeszcze robi to w tym samym domu! Yashamaru faktycznie miał rację… Gdybym trafiła na takiego drania, to przecież zabiłabym za zdradę!
  Odpowiedź z Cytatem
stare 29.10.2007, 18:18   #7
Ruder
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie Odp: Razem do celu

Trochę to trwało... x3 Prawdę mówiąc sama nie wierzyłam, że uda mi się z tym wyrobić na początku tygodnia x3 No ale jest! ^^ Miłego czytania ^^

RAZEM DO CELU
PART VII




Od tamtego zdarzenia minęło pięć dni. Długie pięć dni w ciągu, których ani Fantom, ani tym bardziej Brayden nie dawali znaku życia. Babcia też się do mnie nie odzywała, prawdopodobnie obrażona za to, jak ją wtedy potraktowałam. Nie przeprosiłam jej, ale zrobiłam coś, co pewnie bardziej by ją zadowoliło. Tak długo męczyła mnie o namalowanie pejzażu, że w końcu postanowiłam to zrobić. W tym celu udałam się do parku, aby wykonać pierwsze szkice. Pogoda mogłaby mi spłatać figla, zatem najlepiej było to szybko skończyć. Taka pożegnalna pamiątka…



W tajemnicy przed babcią udało mi się sprzedać dwa obrazy i dostałam zamówienia na następne. Oczywiście jako „zachętę” nabywca wypłacił mi dosyć dużą zaliczkę, którą przeznaczyłam na pierwszą ratę mojego nowego mieszkania.
Wtem zauważyłam Fantoma, zamykającego za sobą furtkę parku. Miał bardzo schludne i eleganckie ubranie, więc pewnie wracał ze szkoły. Odłożyłam pędzel i paletę, po czym wyszłam na drogę, aby chłopak mnie zauważył. Ten jednak nie zaszczycił mnie nawet spojrzeniem i przeszedł dalej. Zupełnie, jakby umyślnie mnie ignorował! Czyżby się obraził?...



Odwróciłam się, obserwując jego ruchy. Nie przypominałam sobie, abym kiedykolwiek się z nim pokłóciła. Czyżby miał do mnie urazę, że się nie odzywałam przez prawie tydzień? Fantom był bardzo dobrze wychowany, ale żeby nie wiedział, iż to jemu wypada pierwszemu zadzwonić?! Zwłaszcza, że ja nawet nie miałam jego numeru!



- Fantom! – krzyknęłam, a kilka ciekawskich osób odwróciło w moją stronę głowy. Chłopak nie zareagował. – FANTOM!
Jeziorko wcale nie było takie duże, nie musiałam bardzo podnosić głosu, aby Valentine mnie usłyszał. Chyba, że nie chciał tego robić…
- Fantom! – powtórzyłam.
- Nie krzycz tak! – odezwał się jakiś staruszek, stojący nieopodal z wędką. – Ryby mi spłoszysz!
Spojrzałam na niego kątem oka i zauważyłam, że chłopak popatrzył na niego równie niechętnie. W końcu jednak odwrócił się od studzienki i ruszył wzdłuż dróżki. Odetchnęłam z ulgą. Być może ten „problem” nie był tak poważny, jak mi się wydawało.



Zbliżył się do mnie, jednak nie wyglądał na szczególnie zadowolonego.
- Co tym razem? – warknął.
- To chyba ja powinnam zadać to pytanie… - powiedziałam takim samym tonem, jak on.
- A rób sobie, co chcesz! – prychnął, a w jego głosie dało się słyszeć histerię. – I wcale mnie nie obchodzi, że zwierzasz się swojej babci z tego, że chadzasz sobie na jakieś randki!
Otworzyłam szerzej oczy.
- Słucham?... – wykrztusiłam.
- Kiedy ode mnie wyszłaś, to nie odzywałaś się cały następny dzień i myślałem, że coś się stało. Zadzwoniłem wieczorem, a twoja babcia powiedziała, że poszłaś na randkę!



Zamyśliłam się. No tak, nie odzywałyśmy się z babcią i pewnie, dlatego nie przekazała mi, że dzwonił Valentine. Zresztą to spotkanie z Braydenem nawet nie było randką! Ale skąd mogła o tym wiedzieć?
Uśmiechnęłam się z rozczuleniem. A więc o to Fantom był zazdrosny? Słodkie…
- Nawet nie wiesz, jak bardzo mi pochlebiasz. – powiedziałam szczerze. – Chyba naprawdę ci na mnie zależy, skoro wyskoczyłeś z taką awanturą! – zaśmiałam się.
- Nie rozumiem… - wymamrotał, rumieniąc się delikatnie. – Skoro nie powiedziałaś mi „nie”, a później z kimś się umówiłaś…
- Ja tak tylko powiedziałam babci! – wytłumaczyłam. – A poszłam do niego, bo… cóż… To długa historia.
- Pograjmy. – zaproponował, wyciągając piłkę. – Opowiesz mi wszystko w trakcie.



Parsknęłam cicho. Ja już dawno wyrosłam z takich zabaw!
- Tak, a jak nie spodoba ci się moja historia, to oberwę piłką w twarz, co? – zaśmiałam się.
- Ja nie biję kobiet! – obruszył się. – Ten sposób pokazał mi kiedyś Hayden i to naprawdę działa! Rzucasz sobie piłeczką, a kiedy się zatniesz, to nie stoisz jak debil tylko sobie rzucasz!
Dość intrygujący sposób na zwierzanie się drugiej osobie, ale jeśli Fantom to zaproponował…
Zatem opowiedziałam mu wszystko. O tym, jak poznałam Braya, jakim jest frajerem i w jaki sposób pogrywa sobie z kobietami. Wypadało też, abym wytłumaczyła, dlaczego do niego poszłam.



Mogłam, to nazwać pewnego rodzaju testem. Jeśli Valentine mimo wszystko będzie mną zainteresowany, to już nic nie stanie na przeszkodzie, aby jakoś się z nim związać. Nawet, jeśli jest ode mnie cztery lata młodszy.
- Postanowiłam zrobić mu na złość. – kończyłam opowieść. – Gdybym mu pokazała, jak bardzo jest mi przykro, że się mną pobawił, to wcale by się tym nie przejął. Dlatego ja potraktowałam go jak zabawkę i pewnie nie może teraz dojść do siebie, bo sam utwierdził się w przekonaniu, że go wykorzystałam
- I nie czujesz się z tym źle? – zapytał.
Westchnęłam cicho.
- Od początku wiedziałam, że nic z tego nie będzie. Zresztą Brayden jest atrakcyjny tylko z tego względu, że ma doświadczenie… Ja osobiście nie widzę w nim nic interesującego.
- To się nie obrazisz, kiedy sklepię mu michę, co?
Parsknęłam śmiechem.
- Rób, co chcesz, tylko uważaj, żeby nie wpaść w jakieś kłopoty.



Oddałam mu piłkę ruszyłam wzdłuż ścieżki. Valentine ruszył za mną, doganiając mnie po kilku chwilach.
- Zawsze przychodzisz tu po lekcjach? – zapytałam, chcąc przejść na jakiś swobodny temat do rozmowy.
- Czasami. – przyznał. – Niedaleko jest szkoła, więc zazwyczaj przychodzę tu ze znajomymi, ale dzisiaj sobie zwagarowałem.
Odwróciłam się w jego stronę.
- Dlaczego? – uniosłam brwi ze zdziwienia.



- Nie jestem jakimś szczególnie pilnym uczniem, zresztą bardzo często robię to, co inni… - wymamrotał. – A właściwie, to próbuję naśladować ciebie…
- A więc, jeśli ja nie chodzę do szkoły, to ty też nie? – niedowierzałam.
- No… Tak. Coś w tym stylu.
Pokręciłam ze zrezygnowaniem głową. Chyba naprawdę miałam na niego zły wpływ, a przecież na początku chodziło tylko o to, żebym nabrała ochoty na malowanie rywalizując z nim! Tymczasem zaczęliśmy się do siebie coraz bardziej zbliżać… Nie, żeby to nie było fajne, czy coś w tym stylu! Ale kto pochwaliłby związek dorosłej kobiety z uczniem? I to takim, który raptem kilka miesięcy temu skończył osiemnaście lat!



- I na pewno wziąłeś pod uwagę to, że ja już skończyłam i liceum i studia, co?
- Co za różnica… - jęknął. – Nie chodzisz do szkoły i tyle!
Podeszliśmy do parkowej ozdoby, nie przestając się przekomarzać. Fantom cały czas był święcie przekonany, że ma rację i nie musi chodzić na lekcje, jeśli w tym samym czasie ja będę się obijała. Nawet nie przejmował się tym, że jego tata pracuje w szkole!
- Ale to ty przewalisz sobie rok, a nie ja. – powiedziałam, wyciągając z kieszeni monetę. – To coś spełnia życzenia?
- Moje na pewno. – uśmiechnął się, obserwując jak złoty krążek dołącza do pozostałych.



Zbliżył się do brzegu jeziora i zapatrzył się na pływające pod taflą ryby. Podeszłam do niego i również spojrzałam na wodę. Staliśmy tak w ciszy, aż w końcu Valentine odwrócił się w moją stronę z delikatnym uśmiechem na ustach.
- Spełniły się? – zagadnęłam.
- Pewnie! – wyszczerzył się. – Dzień przed tym, jak się poznaliśmy miałem życzenie, żeby spotkać jakąś fajną dziewczynę, no i jesteś!
- To był dopiero jeden przypadek. – powiedziałam, śmiejąc się cicho.
- No, ale dzisiaj chciałem, żeby ta twoja „randka” nie była niczym poważnym i też mi się udało.



- To słodkie! – zaśmiałam się.
- Naprawdę? Dzięki! – ucieszył się. – To może teraz mnie przytulisz, co? – uśmiechnął się uroczo.
- To twoje kolejne życzenie? – zapytałam.
- No nie, ale co za różnica?
Patrzył na mnie w tak rozczulający sposób, że nie potrafiłam mu odmówić. Objęliśmy się, a ja usłyszałam jak Fantom mruczy z zadowolenia. Był to strasznie śmieszny dźwięk, jednak doskonale pasował do nieco zdziecinniałego chłopaka.



Kiedy się od siebie odsuwaliśmy, wręcz nie potrafiłam się powstrzymać… Być może kiedyś będę tego żałowała, jednak podświadomie wyczuwałam, że Valentine chciał tego samego. Nie miał dużego doświadczenia z dziewczynami, bo większą część czasu spędzał przy sztalugach, ale co tego? To, że nie zrobi pierwszego kroku tym razem, nie będzie jakimś wielkim nietaktem.
Dlatego też nie pozwoliłam mu się tak prędko odsunąć. Mam nadzieję, że nie będzie chował do mnie urazy, że zabrałam mu jego pierwszy pocałunek.



- Niesamowite… - wyszeptał, gdy już się od siebie odsunęliśmy. – A więc, to naprawdę takie wspaniałe uczucie…
Cofnęłam się, odrobinę zakłopotana. Nie przypuszczałam, że będzie mu się podobało aż tak bardzo! Nawet ja, gdy miałam te szesnaście lat nie podchodziłam do mojego pierwszego pocałunku tak emocjonalnie!
- Yuya uprzedzał mnie, że twoje stosunki z dziewczynami nie były najlepsze, ale w życiu bym nie pomyślała, że jesteś tak niedoświadczony! – zaśmiałam się.
W odpowiedzi chłopak naburmuszył się i wymamrotał coś niezrozumiałego pod nosem.
- Ja się nie śpieszę w tych sprawach… - wytłumaczył po chwili.
- Nic dziwnego, że z ciebie taka cnotka. – pokiwałam głową ze zrozumieniem ledwo się powstrzymując, by nie parsknąć śmiechem.
- Kop leżącego, kop! – prychnął.



Nie potrafiłam się powstrzymać, żeby go trochę nie pomęczyć. Nie przeszkadzało mi to, że on dopiero teraz wkracza w ten „dorosły świat”. Prawdę mówiąc byłam nawet zadowolona. Fantom jeszcze się nie stoczył, tak jak niektórzy i na szczęście było mu do tego daleko. Sam Valentine nie sprawiał wrażenia jakoś głęboko dotkniętego całą sytuacją, zupełnie jakby uważał, iż ma czas na wydoroślenie. Wciąż jeszcze dosyć naiwnie podchodził do życia, co zresztą sam przyznał, gdy spacerowaliśmy wieczorem po parku.
- Osobiście nie znam żadnego nastolatka, który ma takie samo podejście, co ty… - westchnęłam. – Każdy tylko biega, zaliczka, wszczyna bójki…



- Ja jestem bardzo spokojnym człowiekiem! – zapewnił. – Biłem się tylko z własnym bratem!
Popatrzyłam na niego z rozbawieniem.
- Biliście się? – niedowierzałam. – O co?
- Różnie… - wymruczał. – O to, kto ma oglądać telewizję, o porządki, zabawki… Wiesz, jak to dzieci!
- Ty, to wciąż jesteś jak dziecko!



- Ale tobie chyba to nie przeszkadza, co? – wyszeptał, mrużąc oczy.
- Jasne, że nie.
Tym razem był bardziej zdecydowany i pierwszy wykazał inicjatywę. Całowaliśmy się długo, dopóki nie zabrakło nam oddechu. Fantomowi chyba znacznie bardziej podobało się zgłębianie „tej” wiedzy, niż kucie do matury!
  Odpowiedź z Cytatem
stare 22.11.2007, 15:26   #8
Ruder
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie Odp: Razem do celu

Przepraszam za zwlokę, ale jakoś tak wyszło xD Ten odcinek na pewno nie jest na tyle ciekawy, jak zapewne się spodziewacie, lecz prędzej czy później musiałam przez coś takiego przebrnąć x3 Mimo wszystko zapraszam do czytania x3

RAZEM DO CELU
PART VIII





Dwa dni później stałam już przed progiem mojego nowego domu. Niemal od razu zaczęłam żałować, że nie przeznaczyłam pieniędzy na coś wartościowszego, na przykład nowe ubrania, czy kosmetyki. Zachciało mi się osobnego mieszkanka…
Obdrapane ściany, sypialnia w kuchni… Dobrze, że chociaż łazienka była osobno!



Ale tam też nie było zbyt dobrze. W ciągu dnia dało radę jakoś wytrzymać, ale podczas wieczornej kąpieli było tam zimno, jak w psiarni. Zapamiętałam sobie, aby przy następnym przypływie gotówki uszczelnić okna oraz wymienić tapety przynajmniej w jednym pomieszczeniu. Do takiego miejsca wstyd było kogokolwiek zaprosić!



Nie mogłam się jednak poddać. Babcia bardzo przeżywała moją przeprowadzkę mówiła, że przyjdę do niej z płaczem, a ja bardzo nie chciałam, by miała rację. Momentami żałowałam swojej decyzji, ale nie mogłam przecież całe życie być od kogoś zależna. Tym bardziej teraz, gdy byłam już na tyle dojrzała, aby założyć rodzinę.



Chociaż męża z pewnością nie wypada karmić mrożonkami z przeceny. Właściwie jedynym plusem mieszkania w tym domu był święty spokój. Nikt nie skakał mi nad głową i mogłam swobodnie zająć się malowaniem.
A pragnę dodać, iż to jedyna rozrywka, jaką mam…



No i jeszcze telefon. Nie wiem, czy to okrutny żart losu, ale mój numer różnił się tylko jedną cyfrą od firmy przywożącej produkty spożywcze. Pomyłki zdarzały się zatem dość często, nawet późno w nocy, czy nad ranem.
- Że też ludzie nie mają ciekawszych zajęć… - westchnęłam, odkładając słuchawkę po raz kolejny tego ranka.
Na zegarku widniała godzina 8, a więc musiałam się pośpieszyć, jeśli na czas chciałam zdążyć do mojej nowej, półetatowej pracy.



Zupełnie przypadkiem dowiedziałam się, że szefem filii jest kobieta, zatem musiałam włożyć coś, co przypadłoby nowej pracodawczyni do gustu. Nauczył mnie tego Yashamaru, który kiedyś poszedł na rozmowę w niezwykle obcisłych seksownych ciuchach, gdyż jego pracodawca był gejem. Nabył tam bardzo dużo doświadczeń, nie tylko związanych z danym zawodem…
Spojrzałam ostatni raz na obraz i odłożyłam paletę. Postanowiłam, że jeśli mi nie wyjdzie z robotą, to z obrazu zrobię tarczę do rzutek.



Piętnaście minut drogi od miejscowej podstawówki znajdował się budynek, w którym dzieciaki mogły się pobawić, albo odrobić lekcje w zależności, na co w danej chwili mieli ochotę. Zawsze po lekcjach nauczyciele odprowadzali tu swoich podopiecznych, właściwie to było coś w rodzaju świetlicy… Widocznie mieszkańcy peryferii nie mieli zbyt dużo czasu, który mogliby poświęcić swoim dzieciom, dlatego też posyłali je do takiego miejsca. Osobiście nie uważałam tego za dobre rozwiązanie… Albo dzieci, albo biznes! Z czegoś trzeba zrezygnować!



Szybkim krokiem poszłam do gabinetu kierowniczki i zapukałam.
- Wejść! – rozległ podirytowany, kobiecy głos.
Otworzyłam drzwi i weszłam do środka, a mój wzrok od razu skierował się w stronę ciemnoskórej kobiety.
- Dzień dobry. – powiedziałam. – Przyszłam tu w sprawie pracy. Byłyśmy umówione. Nazywam się Sonya Reeve.
Krótko, zwięźle i na temat…
Kobieta skinęła głową i wstała.
- Milo mi. Jane Brown. Proszę za mną.



Wyszłyśmy z gabinetu, a dzieciaki, które nas dostrzegły od razu przybiegły, przyglądając mi się z zaciekawieniem. Podniosłam dłoń i pomachałam do nich, uśmiechając się leciutko.
- Będzie się pani zajmowała sześcioosobową grupką, więc sądzę, że jak na pani kwalifikacje to nie jest zbyt dużo, prawda? – zagadnęła, mrużąc oczy.
Miałam ogromną ochotę strzelić ją w ten wysmarowany podkładem pysk, ale jakoś się powstrzymałam.
- Faktycznie… - wymruczałam. – Jak filologia mogłaby się równać z kursem pedagogiki…
Jane fuknęła coś niezrozumiale i wróciła do gabinetu, głośno trzaskając drzwiami.



Dzieciaki wróciły do zajęć, kiedy tylko kierowniczka placówki znikła im z oczu. Chłopiec w śmiesznym stroju pirata niemal natychmiast zaczął rozsadzać wszystkich po kątach. Pewnie jakiś tutejszy, młodociany przywódca… Rozejrzałam się po pomieszczeniu licząc w myślach wszystkich podopiecznych. Coś wyraźnie mi się nie zgadzało. To miała być sześcioosobowa grupa, a więc: Japonka, dwoje kujonów, słodka blondyneczka, pirat.. A gdzie ostatni dzieciak?
- Wszyscy są? – zapytałam brązowowłosego okularnika.
- Tak. - odpowiedział. – Roan siedzi w swoim „La La Landzie”.



Podeszłam bliżej i wyjrzałam zza rogu, chcąc zobaczyć ostatniego chłopca.
Siedział zupełnie sam, pośród sterty zabawek i sprawiał wrażenie, jakby faktycznie był w innym świecie. Taki mały outsider. Zrobiło mi się go żal, bo sama dobrze wiedziałam, jak to jest.



- Hej, a wy, czemu nie bawicie się kolegą? – zwróciłam się do pirata, gdyż zapewne chłopiec i tak wtrąciłby się do rozmowy.
- To on się nie chce bawić! – zawołał, nie odrywając wzroku od niewielkiego telewizora. – Z nikim nie rozmawia, a jeśli ktoś do niego podchodzi, to zaraz ucieka!
Zdziwiło mnie to trochę. Czyżby chłopiec był aż tak nieśmiały?



Postanowiłam z nim pogadać. Być może miał jakieś poważniejsze problemy, a jego kolegów po prostu to nie interesowało…
- Jak masz na imię, chłopcze? – zapytałam.
Blondyn popatrzył na mnie lekko przestraszony, po czym wstał i zbliżył się do pluszowego misia.
- Roan, proszę pani. – wymamrotał, odwracając się do mnie tyłem.
- Stało się coś? – nie ustępowałam. – Źle się czujesz? Coś cię boli?
Roan tylko pokręcił głową i wrócił do przerwanej zabawy.



Dałam mu spokój. Widocznie nie ufał mi na tyle, by powiedzieć o swoim problemie.
- Włączy pani radio?
Z zamyślenia wyrwał mnie cichy i bardzo sympatyczny glos małej Japonki, która uśmiechała się do mnie niepewnie.
- Nie potrafisz? – zdziwiłam się, włączając ostatnią płytę. Natychmiast otoczyły nas inne dzieciaki.
- Pani nam nie pozwala…
Co za rygor, pomyślałam. Dzieciaki boją się podejść do radia, bo zemsta kierowniczki pewnie będzie zbyt okrutna…



Zajmowanie się tak małą grupką dzieci nie było tak ciężkie, jak na początku myślałam. Dwójka nieustannie siedziała w książkach, młody pirat popisywał się przed blondynką, a Japoneczka bawiła się gdzieś w kąciku, chociaż bardzo chętnie włączała się do rozmowy. Jeśli kierowniczka zauważy, że dobrze sobie radzę z uczniami, to być może zaproponuje mi cały etat?
Co oczywiście nie zmieniało faktu, że miałam zamiar porozmawiać z rodzicami Roana o jego problemach.
- Pani Brown? – zwróciłam się do szefowej, która właśnie zbierała się do odejścia.



- Co się stało? – uśmiechnęła się.
Obejrzałam się na małego blondynka i ściszyłam nieco głos.
- Nikt nie przyszedł po Roana… - powiedziałam powoli. – Czy ma jakieś problemy?
- Nie wiem, nic nikomu nie mówi. – wzruszyła ramionami. – Ktoś w końcu po niego przyjdzie. Poczeka na huśtawce, jak zwykle. – zerknęła na niego kątem oka. – Do tej pory jeszcze nic mu się nie stało…
Popatrzyłam na nią z szeroko otwartymi oczami.
- Pozwala pani, aby dziecko zostało samo w nocy na dworze?! – nie dowierzałam.
Kobieta zaśmiała się krótko i wyszła z pomieszczenia, rzucając na stolik klucze.



Głupia krowa! Jak można tak postępować? Czy ona naprawdę nie zdaje sobie sprawy, jakie niebezpieczeństwa mogą czyhać na bezbronnego chłopca? Chociaż może właśnie w tym tkwił problem… Nie zaszkodzi sprawdzić.
- Roan? – usiadłam obok niego, gdy ten bawił się drewnianym konikiem. – Czy twoja mama po ciebie przyjdzie?
- Mama ciężko pracuje… - wymamrotał, nie podnosząc na mnie wzroku. – I późno kończy.
- Ale przyjdzie tutaj?
Chłopiec pokiwał energicznie głową.



Podniosłam się, a Roan zrobił dokładnie to samo, odkładając zabawkę do kuferka. Chyba znacznie bardziej odpowiadała mu cisza i spokój, niż zabawa z kolegami. To dobrze; może teraz zdecyduje się opowiedzieć mi o sobie trochę więcej…
- No… a co z twoim tatą?
- Niech pani o nim nie mówi! – krzyknął.
Cofnęłam się o krok do tyłu, zaskoczona tak nagłą reakcją Roana. Chłopiec pochylił się i zakrył uszły dłońmi, jakby moje pytanie było tak straszne, że nawet nie chciał go słuchać. To już całkowicie zbiło mnie z tropu… W dodatku zaczął się trząść, a jego oczy zaszkliły się od ledwo powstrzymywanych łez.



To musiał być dla niego trudny temat… Postanowiłam to zostawić, tak jak jest. Przynajmniej na razie.
- No już, nie płacz! – starałam się, aby mój głos zabrzmiał swobodnie. – Jeśli chcesz możesz przez pewien czas posiedzieć u mnie! Zamówimy pizzę i weźmiesz sobie jakąś zabawkę, bo ja niestety żadnej nie posiadam… - uśmiechnęłam się przepraszająco.
Roan podniósł głowę i spojrzał na mnie z nadzieją.
- Naprawdę mogę? – upewnił się.
Tego jednak nie byłam pewna…
- No jasne! – odpowiedziałam.



Blondyn uśmiechnął się i zaczął składać porozrzucane zabawki do kuferków. Widać był już w znacznie lepszym nastroju niż chwilę temu.
- Zostawimy na drzwiach kartkę do twojej mamy, dobrze? – zagadnęłam, a Roan tylko pokiwał głową. – Podamy mój adres i numer telefonu, żeby wiedziała gdzie cię szukać.
- A jeśli nie przyjdzie? – zapytał szybko.
Spojrzałam na niego.
- A jest taka możliwość?... – spytałam. Roan znów pokiwał głową, przygryzając dolną wargę. – W takim razie zostaniesz u mnie. – uśmiechnęłam się i zmierzwiłam mu włosy.

Ostatnio edytowane przez Ruder : 22.11.2007 - 15:34
  Odpowiedź z Cytatem
stare 27.11.2007, 05:18   #9
Ruder
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie Odp: Razem do celu

Odcinek jest krótki, ale gdybym chciała pisać wszystko, co planowałam, to chyba nigdy bym nie skończyła __^__ Nie miałam jeszcze okazji go sprawdzić, a więc za ewentualne błędy z góry przepraszam ^^'' Osobiście poniższy rozdział wcale mi się nie podoba, lecz z pewnością następne będą lepsze ^^ No, ale zapraszam, do czytania =^.^=

RAZEM DO CELU
PART IX




Zaprowadziłam Roana do swojego „przytulnego” domu. Kiedy w świetlicy proponowałam mu, iż możemy udać się do mnie, całkowicie zapomniałam, że miałam przecież do siebie nikogo nie zapraszać… No, ale stało się. Byleby tylko chłopiec nie przestraszył się na samym wstępie i nie uciekł z wrzaskiem…



- Jej, jak tu fajnie! – zawołał blondyn, wskakując na łóżko.
- Dobra, nie zgrywaj się. – powiedziałam, uśmiechając się. – To miejsce w pierwszej kolejności wymaga remontu…
- Ja pomogę! – wykrzyknął Roan.
Pokręciłam tylko głową i podeszłam do telefonu, zastanawiając się, kiedy jakaś łóżkowa sprężyna strzeli mnie w łeb. A mogło to nastąpić w każdej chwili…



- Zamawiam pizzę. Z czym sobie życzysz? – zapytałam, wystukując odpowiedni numer.
Chłopiec podskoczył wyżej na łóżku, nieudolnie próbując zrobić fikołka.
- Kurczak, ser, salami, sos, szynka, kukurydza, pieczarki…
- Wolniej! – zaśmiałam się, zerkając kątem oka na wyliczającego na palcach chłopca.
Wydawało mi się, że Roan już zdążył się zadomowić, mimo iż przyszliśmy tutaj dopiero niedawno. Ale to dobrze, przynajmniej mógł w jakiś sposób dać ujście swojej energii. Nawet dziecko musi się czasem wyszaleć…



Po niespełna trzydziestu minutach rozległ się dzwonek do drzwi. W tym czasie Roan odpoczywał, a ja ogarniałam kuchnię, żeby zrobić miejsce na pizzę, którą właśnie przynieśli.
- Proszę!- zawołałam, gdy dzwonek powtórzył się.
Oderwałam wzrok od stolika, który właśnie wycierałam i spojrzałam na dostawcę. Drzwi otworzyły się, a ja poczułam jak moja szczęka opada, a oczy otwierają się szerzej.
Fantom! Co on tu do cholery robił?! W dodatku był równie mocno zdziwiony moim widokiem, co ja jego!
- Nie powinieneś być o tej porze w domu?... – wykrztusiłam, rumieniąc się mimowolnie. Co za wstyd… Że też akurat on jako pierwszy musiał się dowiedzieć, w jakich warunkach mieszkam!



- Dorabiam sobie do emerytury, kotku! – zażartował.
Podszedł do mnie powoli, a następie złożył na moich wargach delikatny pocałunek.
- Nawet nie raczyłaś podać mi adresu… - poskarżył się.
- Sam widzisz jak mieszkam. – powiedziałam i machnęłam rękę. – Nie chciałam tu nikogo zapraszać przed remontem.
Valentine wywrócił oczami.
- I pewnie sama chciałaś go zrobić, co? – uniósł brwi.
- Nie stać mnie na ekipę.



- Przecież wiesz, że ja i Hayden bardzo chętnie ci pomożemy! – zawołał. – Być może nawet Yuya znajdzie czas, albo moi rodzice…
Kamień spadł mi z serca, kiedy Fantom mnie nie wyśmiał, ani nie skomentował tego, w jakich warunkach przyszło mi żyć. Nie wszystkich byłoby stać na coś takiego…
- O, a kto to? – zapytał Val, podchodząc do łóżka, na którym siedział Roan. – Ej… znam cię! – zawołał nagle. – Widziałem cię kiedyś z taką jedną męską dziw…
- Roan, pizza już jest! – przerwałam mu. – Taka, jaką chciałeś!
- Fajowo! –ucieszył się i zeskoczył z pościeli.



Kiedy chłopiec zabrał się za jedzenie, podeszłam do Fantoma i pociągnęłam go za rękaw jego koszuli.
- Co cię opętało? – syknęłam cicho, aby blondynek tego nie usłyszał.
- Prawdę mówię… - wymamrotał. – Zobaczyłem go kiedyś w zaułku męskich prostytutek…
- A co ty robiłeś w takim miejscu, dzieciaku? – niedowierzałam. – Nie za młody jesteś?
- Szukałem natchnienia… - wymruczał.



- W towarzystwie męskich dziwek? – westchnęłam i spojrzałam na Roana, a Fantom zrobił to samo.
Nastała chwila ciszy, kiedy to oboje przyglądaliśmy się jedzącemu chłopcu.
- Chyba z nim porozmawiam. – powiedziałam nagle.
Val spojrzał na mnie kątem oka.
- To ja nie będę podsłuchiwał…



Fantom wycofał się i podszedł do sztalug udając, że nas nie dostrzega. To było trudne… Musiałby być głuchy żeby nie słyszeć naszej rozmowy!
- Słuchaj, Roan… - zaczęłam niepewnie, nie wiedząc jak dobrać słowa, aby go nie spłoszyć. – Tamten chłopak, Valentine, przed chwilą powiedział mi coś na twój temat…
Blondynek popatrzył mnie, marszcząc brwi.
- To znaczy? – zapytał.
Rozejrzałam się, jednak to wcale nie pomogło wyjść z tej sytuacji. Westchnęłam cicho.
- Powiedział, że spotykasz się z męską prostytutką.



Nie miałam pojęcia, czego się spodziewać. Kiedy wspomniałam o ojcu chłopca, to zdziwiła mnie jego gwałtowna reakcja, a teraz? Było zupełnie odwrotnie… Jak ośmioletnie dziecko mogło tak spokojnie podchodzić do takiego zarzutu?
- To prawda. – powiedział w końcu i popatrzył na mnie. W jego oczach kryła się udręka i aż coś ścisnęło mnie za serce. – To był Aiba, mój starszy brat.
Wypuściłam długo wstrzymywane powietrze.
- To, dlatego nikt nic nie wie o twojej rodzinie? Czy oni wszyscy?...
- Tak. – przerwał mi. – Z tego żyjemy…



Odwróciłam się do niego tyłem i przyłożyłam dłoń do ust. Fantom zauważył, że nie jestem w stanie do dalszej rozmowy i natychmiast podszedł do Roana, aby go czymś zająć.
Nie potrafiłam w to uwierzyć! Czemu los musiał tak pokarać akurat tego chłopca? Jego mama „ciężko pracuje”, a brat jest męską *****ą… Oboje na pewno mają ten sam zawód!
Spojrzałam kątem oka na chłopców i uśmiechnęłam się delikatnie, widząc jak Valentine robi z siebie durnia, aby rozśmieszyć jakoś blondynka. Mimo wszystko miałam nadzieję, iż Roan nie zdawał sobie sprawy, w jakiej strasznej sytuacji się znajduje…
- Dobra, młody, ja już będę uciekał! – powiedział Fantom, obejmując przyjacielsko chłopca.
- Tak szybko? – w głosie Roana dało się słyszeć smutek.
- Wpadnę za jakiś czas, jeśli tylko Sonya mnie zaprosi! – zaśmiał się i spojrzał na mnie. – Chodź, odprowadzisz mnie.



Skinęłam głową.
- Tam będziesz spał, Roan. – wskazałam ręką w stronę łóżka. – Pewnie jesteś zmęczony, więc już się połóż.
Wychodząc z domu, katem oka zauważyłam, jak blondynek zaczyna ściągać bluzkę. Zamknęłam cicho drzwi i podeszłam do czekającego przy drzewie Fantoma.
- Nie zostawisz tak tego, co? – westchnął, kołysząc się na piętach.
Pokręciłam głową.
- Jak mogę go po tym wszystkim zostawić? – spytałam. – Nie można tak opuścić tego dziecka…
- Ale co zamierzasz zrobić? Włączyć w to opiekę społeczną? Przecież nie masz pewności, że dostaniesz prawdo opieki…



Podszedł i przytulił mnie, patrząc mi z czułością w oczy. Byłam tak zdziwiona jego słowami, że nawet nie mogłam odpowiednio zareagować!
- Skąd… Skąd ten pomysł, że chcę wziąć Roana do siebie?... – wykrztusiłam.
- Obserwuję cię już jakiś czas i wiem, że nie byłabyś w stanie oddać tego chłopca, komu innemu. – wymruczał. – Również to, jak patrzysz na inne dzieci… Ty po prostu chcesz już mieć własną rodzinę!
Otwierałam usta nie wiedząc, co powiedzieć. Jak on to robił? Dlaczego wiedział o tym, czego ja nie chciałam przyjąć do wiadomości? Nie jestem przecież na tyle odpowiedzialna, aby mieć męża i dzieci!
- Chodźmy. – wypuścił mnie z objęć. – Zaprowadzę cię do tamtego zaułka… Może akurat będzie brat tego dzieciaka, to sobie z nim porozmawiamy.
Skinęłam głową. W tej chwili było to najlepsze wyjście.



Pojechaliśmy służbowym samochodem Fantoma i zatrzymaliśmy się nieopodal uliczki, gdzie zbierało się to całe towarzystwo. Narkomani, prostytutki, a nawet biznesmeni… Ci ostatni z pewnością nie mieli, co zrobić z wolnym wieczorem, dlatego zapuszczali się w takie miejsca jak to. Dobrze, że był ze mną Fantom… Przy nim czułam się jako tako bezpiecznie…
- Rob, do cholery, mówiłem ci, że nie mam czasu! – usłyszeliśmy czyjś zdenerwowany głos.
- To ten… - mruknął Valentine, odchylając się odrobinę, abym mogła zobaczyć. – Ten blondyn.



Mężczyźni nie zachowywali się zbyt cicho, toteż bez problemów mogliśmy ich usłyszeć. Brat Roana chyba próbował odpędzić od siebie jakiegoś klienta, co niespecjalnie mu wychodziło…
- Przecież zawsze robisz, to samo… - bełkotał biznesem, nie przestając dobierać się do prostytutki. – Nie zmarnujesz czasu, zapłacę ci podwójnie…
- Nie chcę ani ciebie, ani twoich pieniędzy! – krzyknął. – Jesteś pijany, nie chcę mieć przez ciebie problemów!
- Jakich problemów, skarbie?



Blondyn chciał odejść, jednak biznesmen nie miał najmniejszego zamiaru mu odpuścić. Złapał go kilka metrów dalej i po raz kolejny przyciągnął do siebie, nieudolnie próbując go pocałować. Przyglądałam się całej sytuacji z lekkim obrzydzeniem. Jak można tak nisko upaść?...
- Ostatnim razem, jak mnie stłukłeś, to myślałem, że opiekun mnie na strzępy rozniesie! Przecież wiesz, że nawet w zabawie nie wolno na mnie podnosić ręki!
Pokręciłam tylko głową i zapięłam pasy.
- Odwieź mnie. Nie mam ochoty z nim dzisiaj rozmawiać.
- Dlaczego? – zapytał Valentine zapalając silnik.
- Zaraz pewnie pójdzie ze swoim pijanym klientem… Nie chcę strzępić sobie nerwów.



Było już ciemno, kiedy wróciłam do domu. Rozmawiałam jeszcze jakiś czas z Fantomem i oboje doszliśmy do wniosku, że najlepiej będzie spotkać się z tym całym Aibą w ciągu dnia. Valentine nie był szczególnie zadowolony, gdy mu oświadczyłam, że pójdę tam sama, ale ostatecznie udało mi się go przekonać. Poprosił mnie jednak, abym na bieżąco go o wszystkim informowała. Chyba również postanowił zaangażować się w tą sprawę…
Spojrzałam na uśpioną twarz Roana i westchnęłam cicho. Teraz najbardziej mi zależało, żeby to on miał cudowną rodzinę i wspaniały dom.
  Odpowiedź z Cytatem
stare 04.12.2007, 19:17   #10
Ruder
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie Odp: Razem do celu

Nie tyle zajęć, co po prostu problemów... Ale ja nie o tym x3 Nowy rozdział jest x3 Miłego czytania i komentowania :*

RAZEM DO CELU
PART X




Następnego dnia, kiedy Roan pojechał do szkoły, postanowiłam wybrać się do miejscowego domu publicznego. Prawdę mówiąc nie wierzyłam, że jego brat przebywał właśnie w takim miejscu, lecz gdzieś musiałam zacząć poszukiwania. Aiba był stanowczo zbyt zadbany, aby żyć wyłącznie z ulicznego zarobku.
Z zewnątrz budynek prezentował się całkiem nieźle, chociaż nie mogłam pozbyć się wrażenia, iż kiedyś stanowił czyjąś prywatną własność i został odpowiednio wyremontowany do prowadzenia takiej działalności…



Na lekko drżących nogach podeszłam do dwuskrzydłowych drzwi, rozglądając się uważnie wokół. Jeśli zobaczy mnie jakiś sąsiad, tudzież znajomy, to dopiero będzie! Chyba do końca życia nie wyjdę spod ziemi! Jeśli zauważyłby mnie Yuya, albo jego chłopak to jeszcze pół biedy, bo na pewno by podejrzewali, że miałam jakiś poważny powód, żeby odwiedzić takie miejsce, ale kogoś obcego na pewno by to nie obchodziło…
Wzięłam głęboki oddech i zapukałam.
- Dzień dobry, czym mogę służyć?
Spojrzałam na elegancko ubranego, młodego mężczyznę i uśmiechnęłam się niepewnie.
- Ja chciałabym… - zaczęłam niepewnie.
- Chłopca? – przerwał mi, a kiedy otwierałam usta, aby zaprzeczyć, ten tylko machnął ręką. – Proszę się nie krępować, wszystko rozumiem. Prezent dla przyjaciółki? Kolegi? Zresztą proszę za mną, w środku pani sobie kogoś wybierze.
Cała czerwona ze wstydu poczłapałam za nim, krępując się nawet na niego spojrzeć. Dlaczego nie wzięłam kogoś, kto mówiłby za mnie?!



W środku było całkiem… przyjemnie. O tej porze nawet nie liczyłam na tłok nie tylko, jeśli chodziło o klientów, ale również o prostytutki. Większość pewnie odsypiała zarwaną noc, chociaż ci tutaj wyglądali na wypoczętych… Być może Aiba w ogóle nie przychodził do tego domu i tylko zrobię z siebie idiotkę pytając o niego! Najlepiej wybadać sytuację, a później…
- Nie chcę cię! Odejdź! – rozległ się czyjś podniesiony głos.
Odwróciłam głowę w stronę dźwięku. Czyżby?...



- Och, złaź ze mnie! Nie udało ci się z Aibą i teraz próbujesz ze mną?!
Nie, jednak nie… Jakiś młody chłopak siłował się z mężczyzną imieniem Rob, czy jak mu tam było… Wyglądało na to, że ostatniego wieczora starszy brat Roana jednak nie skorzystał z zaproszenia klienta i spławił go zaraz po tym, jak odjechałam. Co jednak nie zmieniało faktu, że widok prezentujący się przede mną był dosyć… obleśny.
- Hayato… - odezwał się mężczyzna dosyć błagalnym tonem.
- Zabieraj ode mnie te brudne łapy!



Kiedy Rob już się odsunął, chłopak imieniem Hayato tylko się otrzepał i spojrzał na niedoszłego klienta z obrzydzeniem.
- Dureń!... – syknął. – Co ty sobie w ogóle myślałeś?!
- Byłem u fryzjera, ubrałem się tak jak wy, byłem wyluzowany…
- Ale nie umyty! – fuknął Hayato i wstał.
Zaraz po tym podszedł tam opiekun domu, mówiąc coś po cichu do Roba.



Również i ja zbliżyłam się tam dosyć niepewnie, nie bardzo wiedząc, co w tej chwili robić. Hayato zmierzył mnie wzrokiem, a następnie uśmiechnął się sympatycznie, przyglądając mi się z zaciekawieniem.
- Witam. – zaczął. – Szukasz rozrywki?
Spojrzałam ze zdziwieniem na chłopaka, który mógł być nawet młodszy od Fantoma.
- Słucham? – zapytałam, unosząc brwi.
- Hayato jest naprawdę dobry. – powiedział jego opiekun. – To prawda, że dużo bierze, ale cena jest warta jego umiejętności…
- Ale ja go nie chcę! – zawołałam.



Chłopak wymruczał coś niezrozumiałego pod nosem i odwrócił się przodem do pobliskiego lustra.
- Nie, to nie! – fuknął obrażony.
Nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać. Piętnasto, może szesnastolatek strzelał focha za to, że nie chciałam iść z nim do łóżka! To miejsce było naprawdę dziwne…
- A więc, czego pani tu szuka? – odezwał się spokojnie właściciel domu. – Czy moi chłopcy pani nie odpowiadają?
- Szukam jednego. – przyznałam. – Ma na imię Aiba…
- Jest w terenie. – wtrącił niespodziewanie mężczyzna w czerwonej siateczce, obściskujący się na kanapie z inną prostytutką. – Wziął moją zmianę.



A więc od jakiejś doby był już w pracy… Chyba naprawdę zależało mu na forsie, skoro się na to zdecydował! Albo po prostu bardzo chciał mieć dzień wolny…
- Mogę tu na niego zaczekać? – spytałam właściciela, który właśnie usiadł przy barze.
- Oczywiście. – odpowiedział. – Wszystko prócz drinków i chłopców jest darmowe.
To ostatnie mógł sobie podarować, pomyślałam i usiadłam obok niego.
Roland – gdyż tak miał na imię – nie zabawiał mnie rozmową dość długo. Ot przedstawienie się, kilka słów o sobie, coś tam o biznesie i właściwie tyle. Zawsze mi się wydawało, że praca w tak niecodziennym zawodzie musi być niezwykle interesująca, a co się okazało? On był chyba jeszcze bardziej zwyczajny ode mnie! Kiedy skończyły się wszystkie, nawet te alternatywne tematy do rozmowy, podszedł do nas Hayato i powiedział coś swojemu opiekunowi na ucho.
- Zostań z panią. – polecił Roland, bardzo powoli podnosząc się z miejsca. – I okaż więcej kultury niż zwykle…
- Tak jest! – zawołał.



- Kiedy przyjdzie Aiba? – zapytałam, zerkając nerwowo na zegarek.
Siedziałam tu drugą godzinę… To stanowczo za dużo!
- Zależy ilu ma dzisiaj klientów… - wymruczał chłopak, zajmując miejsce szefa.
Wstałam i siadłam na innym stołku, chcąc mieć w zasięgu wzroku wejściowe drzwi. Wolałam dopaść brata Roana od razu i jak najszybciej wydostać się z tego miejsca.
- Ile masz lat? – zapytałam od niechcenia, chcąc chociaż odrobinę zająć czas rozmową.
- Szesnaście. – odpowiedział z dumą.
- Jesteś trochę za smarkaty, żeby pracować w takim… „zawodzie”…
- Każdy lubi, co innego! – zaśmiał się i odwrócił głowę. – O! Aiba! Szybko skończyłeś!
Podniosłam głowę i spojrzałam w stronę drzwi, które otworzył jakiś mężczyzna.



- Ciężki dzień… - westchnął. – Jestem wykończony!
Zmierzyłam go wzrokiem, czując jakiś dziwny ucisk w żołądku. Oto on: Aiba, starszy brat Roana, wykwalifikowana męska *****a. Z taką urodą, to na pewno nie narzekał na brak popularności!
- Jakaś panna na ciebie czeka. – powiedział Hayato, wskazując mnie głową. – Znasza ją?
Mężczyzna spojrzał na mnie, ale zanim zdołał otworzyć usta by zadać pytanie, szybko wstałam i podeszłam do niego.



- Musimy porozmawiać o twoim młodszym bracie.
- Coś z nim nie tak? – zapytał, chociaż widać było, iż ten temat wcale go nie zainteresował. – Jesteś z opieki społecznej?
- Skąd! – prychnęłam. – Roan mieszka u mnie i sądziłam, że w jakiś sposób cię to zainteresuje…
W odpowiedzi Aiba tylko zaśmiał się drwiąco, przeczesując jasne włosy palcami.
- Mnie? – upewnił się, patrząc na mnie, jak na robala. – A co ja mam do tego? Dzieciak znalazł sobie sponsora i nie muszę go utrzymywać!
Nie wierzyłam w to. Jak dorosły człowiek mógł na rzecz pieniędzy wyrzec się własnej rodziny?! I to jeszcze chłopca, który w tym wieku może pracować, tylko przy własnym stoisku z lemoniadą!
- Pójdziemy gdzieś? – zapytałam, zerkając na przysłuchującego się rozmowie Hayato.
- Na górę. – zadecydował i nie czekająca mnie, ruszył w stronę schodów.



Weszliśmy na gustownie urządzone pierwsze piętro, które było chyba czymś w rodzaju poczekalni. Książki, wieża, fortepian, stolik… Całkiem przytulnie. Klienci mogli tutaj w spokoju zaczekać na swoją kolejkę.
- Tylko się pośpiesz. – zaczął na wstępie. – Jestem zmęczony, a muszę jeszcze obsłużyć Roba, bo ciągle mnie nachodzi i spokoju nie daje…
Jakby cokolwiek obchodziły mnie jego problemy z natrętnymi mężczyznami…
- Co się stało z Roanem? – zapytałam bez ogródek. – Dlaczego ciągle się izoluje i nie chce rozmawiać o swoich rodzicach?
Aiba ziewnął przeciągle.



Przeczuwałam najgorsze. Podejrzewałam, że mężczyzna ma w głębokim poważaniu to, co dzieje się z jego bratem już od dłuższego czasu… Byleby tylko moje przypuszczenia, co do przeszłości Roana nie okazały się prawdą…
- Jesteś taka głupia, czy po prostu naiwna? – uśmiechnął się drwiąco.
- Co ty bredzisz? – warknęłam.
- Gdybyś była tym biednym, pokrzywdzonym przez los dzieciakiem, też nie chciałabyś mieć z nikim nic wspólnego! – zaśmiał się.
- Do czego zmierzasz?...
- Do tego, że nasz kochany tatuś przygotowywał Roana do „zawodu”, złotko!
- Wykorzystywał go?... – wykrztusiłam z trudem.
- Bingo.



Patrzyłam na niego w milczeniu, próbując powstrzymać chęć, rzucenie mu się do szyi. Czy Aiba tak mocno kochał swoją pracę, że nie widział w niej nic złego? Był w stanie wciągnąć w to Roana, bo uważał, że wszystko jest w porządku? Nawet nie wykazywał współczucia, mówiąc o tym „przygotowaniu do zawodu”…
- Obawiam się, że musi pani opuścić lokal.
Ni stąd, ni zowąd obok nas pojawił się Roland, który nie wyglądał na specjalnie zachwyconego naszym widokiem.
- Szefie… - zaczął Aiba, uśmiechając się do niego słodko.
- Wystarczy. – przerwał mu natychmiast, a następnie zwrócił się do mnie. – Albo korzysta pani z jego usług, albo dowidzenia. Jest zbyt zapracowany, by marnować czas na jakiś pogaduszki!... – prychnął pogardliwie.



I w ten sposób skończyła się ta rozmowa. Nie chciałam mieć nic wspólnego z tymi okropnymi, zakłamanymi ludźmi.
Następnego dnia odwiedził mnie Fantom, który akurat znalazł po lekcjach trochę czasu, aby do mnie zajrzeć. Roana wysłałam do szkoły ze stanowczym rozkazem, że zaraz po skończeniu zajęć ma przyjechać prosto do mnie. Chłopiec nie oponował, bardzo chętnie na to przystał.
- Ten twój wczorajszy telefon… Całą noc nie mogłem spać! – poskarżył się Valentine, który jako pierwszy usłyszał moją wieczorną przygodę.
- Chciałeś, żebym o wszystkim cię informowała, więc nie narzekaj. Teraz wystarczy poinformować o wszystkim opiekę społeczną i starać się o adopcję! – uśmiechnęłam się uroczo i wyswobodziłam z jego objęć, idąc powoli w stronę drzwi. – Chodź, siądziemy sobie.



Poszedł za mną powoli, jednak gdy byłam już w połowie drogi do łóżka, objął mnie od tylu i odwrócił przodem do siebie. Położyłam ręce na jego ramionach, uśmiechając się szeroko.
- Co tym razem? – zapytałam z rozbawieniem.
- A jeśli ja nie chcę siedzieć?... – wymruczał, przysuwając się do mnie jeszcze bardziej.
- To sobie postoisz… - spojrzałam na niego przekornie.



- Miło z twojej strony! – zawołał i pocałował mnie delikatnie, kładąc dłonie na moich biodrach.
To było zabawne. Jeszcze nigdy nie bawiłam się tak dobrze w żadnym związku! Może wszystko zawdzięczałam Fantomowi? Był młodszy, szalony i miał jeszcze czas, żeby dorosnąć… Jeśli kiedykolwiek miał zamiar to zrobić. Oboje byliśmy artystami, mieliśmy prawo trochę zbzikować na swoim punkcie!
Wtem usłyszałam skrzypnięcie drzwi, a kiedy odwróciłam głowę i przerwałam pocałunek, co Valentine skomentował dość oburzonym fuknięciem, zobaczyłam przed sobą mojego kuzyna.
- Puk, puk. – powiedział, szczerząc zęby w olśniewającym uśmiechu.



- Yuya! – zawołałam, obejmując go na powitanie. – Wieki się nie widzieliśmy! Skąd masz mój adres?
- Hayden mi dał. – pochwalił się.
Kątem oka zauważyłam, jak Val cofa się o krok, oglądając z zaciekawieniem sufit.
- A skąd on go miał? – dopytywałam się.
- Fantomcio się wygadał.
- Ach tak… - zerknęłam na czerwonowłosego, który zrobił minę niewiniątka i zaczął kiwać się na piętach.
- No to… kiedy idziecie? – zapytał Yuya.



Otworzyłam szerzej oczy.
- Dokąd mamy iść? – zapytałam.
- Do domu mojego słoneczka i twojego artysty, siostrzyczko. – wytłumaczył. – Umówiliśmy was na randkę.
- Świetnie! – zawołał Val.
Pokręciłam głową, przeczesując sobie włosy palcami. Jak wytłumaczyć zniewieściałemu kuzynkowi, że mam na głowie dziecko?!
- Nie mogę. – powiedziałam. – Nie mieszkam tu sama.



Valentine spojrzał na mnie ze smutkiem, jednak na pewno wszystko rozumiał. Co innego Yuya. On nie dawał tak łatwo za wygraną, a ja nie chciałam opowiadać mu wszystkiego. Zaraz wypaplałby to całej wsi!
Niedługo po wejściu mojego kuzyna, do domu wszedł Roan. Różowowłosy natychmiast się nim zainteresował.
- Znam cię! – zawołał. Poczułam jak krew odpływa mi z twarzy. Jeśli i on zacznie coś mówić o tym, że widział chłopca w zaułku prostytutek to… - Pilnowałem cię kiedyś na placu zabaw, pamiętasz?
Spojrzałam ze zdziwieniem na Roana.
- To prawda? – zapytałam.
- Tak! – zawołał radośnie blondyn i złapał mojego kuzyna za ręce. – Bawiliśmy się w policjantów i złodziei, w łapki, graliśmy w piłkę…
Roan zaczął wymieniać, a ja poczułam jak kamień spada mi z serca. Dzięki Bogu…
- To jak? – Fantom pogładził mnie po policzku, mrużąc oczy. – Yuya chyba będzie odpowiednią opiekunką…
- Powiedzmy! – zaśmiałam się i złożyłam na jego ustach delikatny pocałunek.
  Odpowiedź z Cytatem
Odpowiedz


Użytkownicy aktualnie czytający ten temat: 1 (0 użytkownik(ów) i 1 gości)
 

Zasady Postowania
Nie możesz zakładać nowych tematów
Nie możesz pisać wiadomości
Nie możesz dodawać załączników
Nie możesz edytować swoich postów

BB Code jest włączony
Emotikonywłączony
[IMG] kod jest włączony
HTML kod jest Wyłączony

Skocz do Forum


Czasy w strefie GMT +1. Teraz jest 02:01.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Spolszczenie: vBHELP.pl - Polski Support vBulletin
Wszystkie prawa zastrzeżone dla TheSims.pl 2001-2023