Wróć   TheSims.PL - Forum > Simowe opowieści > The Sims Fotostory
Zarejestruj się FAQ Społeczność Kalendarz

Komunikaty

Zobacz wyniki ankiety: Czy Ci się to podoba (ewentualnie: Jak się zapowiada) ?
Tak...podoba mi się/zapowiada się ciekawie... 66 75.86%
Beznadziejne/ zapowada się kolejne denne foto story 21 24.14%
Głosujących: 87. Nie możesz głosować w tej sondzie

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
stare 21.01.2005, 14:47   #1
Aquila_Ardens
Guest
 
Postów: n/a
Excl ۞Semita Ad Achet-Ankh۞




۞Semita Ad Achet-Ankh ۞ - Droga do horyzontu życia

Opowieśc o wielkiej podróży...
Podróży ku prawdziwemu życiu...
Podróży ku przeznaczeniu....

O enigmatycznej kapłance...
i zaginionym synie faraona...
o z pozoru drodze do miasta...
jednak o ich własnych drogach ku zrozumieniu...

Opowieść o sprzecznosciach...
dwóch światów...
o odejściu i powrocie...
o nieznanym.....

ODCINEK I - Sacerda (Kapłanka)
ODCINEK II - constitutum (spotkanie)
ODCINEK III - Saltatio Divorum (Taniec Bogów)
ODCINEK IV - Mundus Novus (Nowy Świat)
ODCINEK V - Cur ‘Non’ , Aquila? (Dlaczego “Nie” , Orlico)
ODCINEK VI - Verbum praedicto (Słowo Przysięgi)
ODCINEK VII - Sepulcrum(grobowiec)
ODCINEK VIII - Amare?(Kochać?)
ODCINEK IX - Duae Semitae?(Dwie Drogi)



http://rapidshare.de/files/9779578/S...final.wmv.html - ZAPOWIEDŹ ANIMOWANA... MA JUŻ ROK, ALE SĄ MAM ZWIĄZANE Z NIĄ MIŁE WSPOMNIENIA

Jeszcze pare spraw organizacyjnych:

Fotostory ukaże się zaraz po zakonczeniu "Pueri Fulgori", czyli gdzieś około 10 lutego.

Na dzień dzisiejszy proponuję przeczytać "Pueri Fulgori", gdyż inaczej nie połapiecie się , o co w tym chodzi.







Będzie to druga część Wielkiej Sagi ۞Seeb-Ma-At - sacerdi elemento۞

Ostatnio edytowane przez Aquila_Ardens : 27.12.2005 - 00:17
  Odpowiedź z Cytatem

PAMIĘTAJ! Źródłem utrzymania forum są reklamy. Dziękujemy za uszanowanie ich obecności.
stare 06.02.2005, 20:49   #2
Aquila_Ardens
Guest
 
Postów: n/a
Excl ۞Semita Ad Achet-Ankh۞ - Odcinek I - Sacerda (Kapłanka)

۞Semita Ad Achet-Ankh۞ - Odcinek I - Sacerda (Kapłanka)



Brzask.
Niebo czerwone... rozpalone...
Promienie słońca powoli przesuwały się po piasku...
Zbliżały się....
Święty Re znów został narodzony...
I płynął teraz łodzią bogów...
Wszystko budziło się do życia...
Po mrocznej nocy....
Zimnej...
Niebezpiecznej...








Pustynia.
Niezmierzone połacie piasku...
Gorące za dnia, lecz zimne nocą...
Jakież zwodnicze...
Bez życia....
Bez ukojenia....

Świat to bowiem Seta-Tyfona...
Wygnanego..
Tego, który brata swego, Świętego Ozyrysa zamordował...
Tak... tnąc na kawałki...
Okrutny to był Bóg...
Ten, który mądre Oko Horusowe wydrapał...
Ten który pozbawił Izis małżonka...
Ten, który wędrowcom życie ukraca....

Set ów żył z dala od innych Bogów...
Samotnie...
Ze swymi podopiecznymi....
Hienami...


Lecz nawet On miał kapłanów, którzy go czcili... co dzień o posąg jego dbali...
Myli...ubierali...karmili....ofiary składali... i Święte obrządki odprawiali...

~*~











Wstała z łoża.
Jej sylwetkę oblały promienie słoneczne...
Poczuła ich ciepło...
Wspaniałe i przyjemne....
Obudziły ją delikatne pieszczoty światła...
Niczym czuła dłoń głaszczące jej policzek...
Tak... to będzie udany dzień...

Przeszła parę kroków.
Niepewnie... jeszcze ze snu nie wybudzona...
Udała się do jakiejś komnaty...
Stał tam jakiś posąg.
Nawet nie wysoki... bo wzrostu średniego...








Zapaliła przed nim kadzidło.
I usiadła naprzeciw.
Zamknęła oczy... delikatna woń palonych ziół rozniosła się po pokojach....
Cieszyła ją...






Miała świadomość, iż jeden z codziennych obowiązków wypełniła...
Mogła udać się na posiłek.
Powolnym, lecz nie ociężałym krokiem skierowała się ku schodom...
Kroki stawiała duże i pewne. Pewne, gdyż nie bała się niczego.

Była to osoba przebiegła...inteligentna..
Potrafiąca wykorzystać swe umiejętności w każdej, wymagającej tego sytuacji...
Posiadała dużą wiedzę...
Przecież była kapłanką...
Kapłanką najprzebieglejszego z przebiegłych...
Kapłanką Seta.


Dotarła.
Po ominięciu całych długich szeregów kolumn...
Po przejściu kilkudziesięciu korytarzy...
Dotarła.

-Witaj, moje dziecko- rzekł do niej mężczyzna. Miał na sobie długą, białą, lnianą szatę.
Tak... to Arcykapłan Seta Tut-Ay-Ey- . Zarządzał tym kompleksem świątynnym.
Miał długą, czarną brodę i bujne, również czarne włosy.
Nie był łysy, jak to przystoi kapłanom...
Nie kapłan Seta. On Ma być przeciw. Tyfon kapłanom swym nakazuje się nie golić.
-Witaj, o dostojny.- odpowiedziała mu.
Zasiedli do stołu. Dwóch niewolników przyniosło na talerzach:
Placki pszenne, daktyle, figi i wino.
Bez pośpiechu, zjedli owe produkty.







Kapłan patrzył na dziewczynę z dumą.
Był on bowiem jej mentorem... uczył ją od podstaw kapłaństwa...
Sam nauczył ją Świętych obrządków... sam ukazał jej oblicze prawdziwych bogów...
Nauczył wielu sztuczek, które pomagają zwieść żądny cudów lud...
Nauczył orientować się w gwiazdach...
Nauczył zachowań przystojących młodej kobiecie...
Ale i walki... wieloma rodzajami broni...







W jego oczach była gotową...
Gotową otrzymać wyższe święcenia Arcykapłanki...
On tak uważał... lecz nie Rada Najwyższa...
Nie... oni uważali, iż musi wypełnić ważne zadanie... coś, czym zdoła udowodnić swe umiejętności...
Lecz jakież to zadanie miała wypełnić?
W czasach spokoju i dobrobytu... chyba tylko sprowadzić z powrotem siostrę swą... zaginioną gdzieś... na dolnym świecie...
Musiała jednak czekać na znak... znak, który wskaże jej „kiedy”.

Gdy oboje skończyli, do stołu dosiedli się inni, niżsi hierarchią kapłani...
Więc wstali i odeszli.
Szli razem salami...korytarzami....
Budynki świątynne były monumentalne...
Niczym Wiszące Ogrody Sumerów...
Lecz stały puste... niewielu odważyło się służyć Setowi...
Nie byli zbyt szanowaniu przez innych kapłanów... uznawani jako ci, którzy wielbią mordercę... różne mity krążyły na temat ich obrządków... tak krwawych, niczym obrzędy Fenicjan...
Ponoć mordowali niemowlęta, by ich krew potem pić i oddawać się szaleńczym tańcom ku czci Tyfona.
Ponoć polowali na Święte Ptaki Horusa, by ich oczy wydrapywać...

-Ach, głupi lud...zamiast pracować tylko bajki opowiadają...- zaczęła Kapłanka.
-Jeszcze wielu rzeczy nie rozumiesz, Ankh-Nu-Nefer... nie należy się przejmować opinią, choćby całej ludności Egipskiej...gdyż to nie jest ich opinia... te plotki układają kapłani Ozirisa. Czyż prosty chłop umiałby wpaść na pomysł, by rozgłaszać, iż Set(bądź pozdrowiony, o Wielki!) jest Bogiem, który wśród Bogów najgorszym jest.- odpowiedział spokojnym głosem Tut-Ay-Ey.
-Nie rozumiem dalej...
-Set jest tak samo potrzebny jak Re-Aton czy któż inny... wielu Egipcjan przeklina pustynie... lecz gdyby nie ona... kto wie... może wielu naszych wrogów nie miałoby żadnej granicy dzielącej ich od nas...nie byłoby terenu, na którym tylu zbrodniarzy ginie, nie dotarłszy do Egiptu...i dalej... czy Egipt nie nazywałby się teraz Libią... lub.... Atlantydą.
-Wasza dostojność... nie bluźnij!
-Nie bluźnię, córo Seta...ja tylko stwierdzam fakty.
-Nie są faktami te, które tak naprawdę nie wydarzyły się.
-Wyobraźnia. Ona jest tą, co tworzy... i niechaj w twym umyśle utworzy obraz Egiptu...bez pustyni... co widzisz?- przymknął dłonią jej powieki. Milczała przez chwilę.
-Zniszczenie i... i... Chaos- ostatnie słowo dziwnie na Nią wpłynęło... gwałtownie otworzyła złote, niczym Orle oczy...niezwykłe, czarne światło wydobywało się z jej twardówek... . Kapłan machnął parokrotnie ręką przed jej obliczem.
Przez chwilę nie reagowała. Miała dziwną minę. Taką nieobecną... tajemniczą...wydawała się jakby... wpatrzona gdzieś daleko... . Kapłan wreszcie potrząsnął nią. Przebudziła się.
-Znów miałaś ten dziwny stan?
-Byłam na dolnym świecie... widziałam tam... widziałam takie dziwne miejsca... dziwnych ludzi...- powiedziała szeptem. Cała drżała. Ów Dolny Świat wydawał się być o wiele bardziej rozwinięty...
tylu dziwnie odzianych ludzi, biegających po szarych pustyniach...
Tyle machin , nieznanego gatunku i zastosowania... pożerały tych zabieganych ludzi...
Jedne większe... drugie mniejsze... zawsze z przezroczystymi brzuchami...
-Uważam iż to jest znak, jakiego kapłani Ozirisa chcą.
-to nic...- uspokoiła się kapłanka. Uznała, iż to tylko jej chora ‘wyobraźnia’.
-a jednak... to, co widziałaś jest wizją rzeczywistości.
-nie prawda! To wszystko tam... na to nawet nie mam miejsca tutaj! To jest za wielkie! Tamte wysokie budowle... chyba świątynie... o tysiącach szklanych ozdób.... nie, całe szklane! Geometryczne... niczym budowle Greków.... ale... gigantyczne... nie, ja już bym to dostrzegła, gdyby to istniało... wiesz, Wasza Dostojność, o moich zdolnościach... i wyjątkowo dalekim wzroku...- jak zwykle. Ankh-Nu-Nefer zawsze łatwo dawała się ponieść emocjom... łatwo traciła kontrolę nad myślami, słowami i czynami.
Jej imię przecież znaczyło... ‘’Życie Piękne Chaosu” ... tak... ona nie tylko czciła Seta... lecz wśród ludu wielu szeptało, iż jest Boginką Chaosu. Miała świadomość, iż Kapłance nie przystoi poddawać się emocjom... z drugiej jednak strony... była kobietą... z krwi i kości... o wiele bardziej uczuciową i porywczą... i stąd pewnie ów ‘’Chaos”...
Wymagał on czci... gdyż przecież ON był początkiem...
To z NU wynurzył się pra pagórek BENBEN.... dalej.... Nu kojarzone często było z Nilem... rzeką życia... tą, która nawadnia pola chłopskie w miesiącu Paofi... Następnie... Benben... jest to Heliopolis... miasto czcicieli Bennu-Feniksa... czcicieli Re... słońca....
ONA była początkiem... lecz któż końcem... któż Pagórkiem... któż ptakiem wyklutym z jaja złożonego przez Re... jak powiada przepowiednia... jej siostra. Jej zaginiona, utęskniona siostra.
-Dolny Świat jest właśnie taki. Tam musiałabyś obszukać siostrę swą. Więc, czy tego chcesz, czy nie, kiedyś to miejsce odwiedzisz.- powiedział Tut-Ay-Ey.
-Odechciewa mi się, Wasza Dostojność. Lecz dla siostry...
-Przywiązana byłaś do niej, wiem. Lecz i my musimy czekać na decyzję Rady Najwyższej. Oni nie są jej przychylni. Uważają ją za zdrajczynię. Sądzę, iż jeszcze długo poczekamy...- na to Ankh-Nu-Nefer spuściła wzrok. Jak pamięcią sięga, kochała swą siostrę, Nefertirę z całego serca. Odkąd ta wymknęła się z terenów podlegających Seeb-Ma-At, nie widziała jej. W chwili ucieczki, wiedziała, iż może jej już nigdy nie ujrzeć. Lecz jednak pozwoliła. Uznała, iż szczęście jej otoczenia jest ważniejsze, od jej własnego szczęścia. Egipcjanie wreszcie stanęli. Ich drogi właśnie miały się rozejść. Mężczyzna w stronę jedną, kobieta w stronę drugą.
-Pamiętaj, Ankh-Nu-Nefer... nie pozwól, by nadzieja opuściła Twój Cień.
-Dziękuję.
Kapłanka przeszła do jakiejś sali. Była to sala dość spora i wysoka. Siedzieli w niej kapłani niższego święcenia. Dzierżyli w rękach instrumenty. W pomieszczeniu było dość ciemno. I zimno. Z jednej strony, Egipcjanin przyzwyczajony to klimatu gorącego, cierpiałby tutaj... a jednak... chłód przyniósłby takie ukojenie..
„wszystko jest takie dwuznaczne”- Pomyślała Ankh-Nu-Nefer.
Spojrzała niechętnie na swą dłoń. Przeszła się to tu, to tam... kapłani patrzyli na nią zdziwieni.
-O, Boska, może byśmy tak rozpoczęli Święty Obrzęd?- spytał jeden z nich, trzymający długi ni to flet... ni to trąbę..
-A, tak... prawda- Kobieta wyszła z zamyślenia. Znudzona szukała po sali świec. Każdej z nich dotykała iskrzącym się palcem, co wywoływało zapłon knotów.
Była to postać przedziwna...
Z jednej strony spokojna...
Z drugiej porywcza...
Inteligentna...
A jednak tak wielu nie rozumie...

Oprócz umiejętności nabytych w Szkole Kapłańskiej, posiadała własne moce.
Trudno to było zdefiniować...
Ogień...
Woda...
Ziemia...
Powietrze...
Nie reprezentowała sobą żadnego z tych żywiołów.... nie można było też określić, czy ma umiejętności telekinetyczne... czy siłowe... czy ‘’rażące”...
Tak jakby wszystkiego po trochu....







Gdy już wszystkie świece zapłonęły, jej oczom ukazał się zarys postaci.
Wysoki, postawny mężczyzna o głowie hieny... tak... był to posąg Boga Seta...spoglądającego groźnie na każdego, kto odważył się doń zbliżyć.
Zmierzyła go wzrokiem. Nic ciekawego. Jak co dzień. Nic również się nie zmieniło. A może gdyby stał się cud... uznałaby go Rada... i mogłaby wtedy wyruszyć w podróż?
Ale jak zwykle... posąg stał nieruchomo. Był taki oschły... milczący... kogoś, kto wpatrywałby się w niego dłużej mógłby doprowadzić do szału... amoku...

Zapaliła jakieś kadzidło. Nie było to to samo, które zapaliła po przebudzeniu... nie... to składało się z innych ziół... ziół wprowadzających w stan Delerium...w stan transu...
Nie lubiła tego. Codzienny, przykry obowiązek. Nudny. Wszystko z resztą było nudne. Rutynowe.
Przesiedziała chwilę przed posągiem. Aż w końcu odurzona dymem wstała.

-,,O wielki Secie, bądź pozdrowiony w codziennej swej wędrówce.
Niech piaski pustynne nigdy zielenią nie zarosną,
Niech żar Re nigdy nie przestanie ogrzewać twego oblicza,
Niech nikt nigdy nie przeszkadza Ci, o Wielki, w życiu spokojnym” – wyrecytowała.

Kapłani zaczęli grać na instrumentach. Muzyka była piękna... półtonowa...
Niczym tancerka delikatnie kołysząca się w powiewnej sukni.
I Właśnie... tancerka....
Ankh-Nu-Nefer powoli uniosła ręce do góry, zaplatając dłonie nad głową, trzymając łokcie lekko ugięte.






Powoli zaczęła kołysać biodrami do rytmu... powoli...powoli... wnet pochwyciła szybsze tempo... wreszcie zaczynało pasować to do muzyki...








Stała w miejscu. Kołysać się zaczęły również ramiona. Postać Kapłanki , w ciemnościach zaczęła sprawiać wrażenie pochwyconego w dłoń węża, tańczącego na wszystkie strony. Ręce zaczęła układać w różne dziwne sposoby... w coś, co sprawiało wrażenie lotu ptasiego... lecz jedno skrzydło szło ‘’do góry” ... drugie ‘’do dołu’’...
Poczęła obracać się wokół własnej osi... przebierać z nogi, na nogę...
Aż to wszystko przerodziło się w niezwykły, zmysłowy taniec...
Każdy ruch, każde nawet drgnięcie uwydatniało kształty jej ciała...
Niby jeszcze nie dorosłe... lecz już dość kobiece....








-,,Miii i ankh othen ma-aaar, mi sun tarkh meto-or, uuunk ahen tehir baaan, mun eset tefer den ooom..“
- zaczęła pieśń. Pieśń była w języku przedziwnym... niby przypominał staroEgipski.. lecz... to nie to... był dialekt zarezerwowany dla Ehn-Seeb-Ma-At.
Tylko oni umieli się nim posługiwać... nikt inny... nikt niepowołany...
Ów wręcz Bahantyczny taniec trwał pół godziny...
Gdy już wreszcie skończyła, w geście pokory upadła na twarz przed posągiem.
-,,Bądź pozdrowiony, o Wieczny!” – i wstała. Była zmęczona. Ale cóż... po pracy czekał ją odpoczynek...
przyjemny pobyt w łaźni... to coś, czego jej było trzeba.
Po przebraniu się w strój do kąpieli, udała się do sali, w której wykopane było wgłębienie na wannę.
Woda była letnia... idealna... usiadła najpierw na brzegu, potem na dnie. Ogarnęła ją przyjemna, pieszczotliwa woda. Siedziała, wpatrzona w jeden punkt... rozmyślała...
Głównie o tych przedziwnych stanach, jakie ją co chwila ogarniały...
Czy to cuda, zesłane przez bogów?
Czy kolejna umiejętność, której jeszcze w sobie nie odkryła?
Czy po prostu wpływ wonności z sali z Posągiem...
I nagle ze znużenia przysnęła. Powieki ciężko opadły... mięśnie rozluźniły się... trochę mocniej zanurzyła się , jak pod kołdrą.
Trwałoby to może dłużej, jednak usłyszała kroki, obijające się echem po salach.
Kroki zbliżały się. Były miarowe, ale szybkie. Tak jakby pośpiech jakiejś zawsze opanowanej osoby.
Znała tek kroki. Domyślała się kto to.
Otworzyła natychmiast oczy. Była trochę zdenerwowana, że ktoś wybił ją z jakże błogiego stanu...
W sali ukazała się postać. Młody mężczyzna o średniej długości, białych włosach. Miał wręcz piorunujące , niebieskie oczy. Taki niezwykle głęboki, fascynujący kolor...








-Mirai?- spytała postaci.
-Tak.- odpowiedział. Mirai, był to osobnik, na którego Ankh-Nu-Nefer była skazana przez przeznaczenie. Jeden z najlepszych adeptów Seeb-Ma-At... często wysyłany na misje na Świat Dolny.
Ankh-Nu-Nefer zazdrościła mu wiedzy na temat Dolnego Świata. Za każdym razem, gdy wracał wypytywała się go o jakieś ciekawostki...
Był on również pół Atlantem... Egipt na Świecie Wyższym prowadzi wojnę z Atlantydą...
Jednak Mirai jest synem kapłanki Atlantyckiej wziętej pod niewolę i Egipskiego dostojnika.
Więc warunki ślubu jego z kapłanką Ankh-Nu-Nefer były spełnione. Jednak sama Kapłanka nie była z tego powodu zbyt szczęśliwa. Nie pociągał jej. Nie sprawiało jej przyjemności patrzenie na niego... rozmowa... fizycznie... mimo dobrego zbudowania... dobrych proporcji mięśni... ogólnie proporcjonalnej sylwetki nie miał dla niej w sobie nic.
-byłeś na misji?- spytała wskazując na czarny długi płaszcz, w którym prawdopodobnie Mirai było gorąco.
-No tak.- odpowiedział.
-to zdejmij to. Kąpiel przyda Ci się. Mam olejek różany.- jak kazała tak zrobił . zrzucił z siebie czarne, pochłaniające ciepło odzienie. Wszedł do wanny i odetchną z ulgą. Woda rozluźniła spięte mięśnie.








Ankh-Nu-Nefer pomasowała go po plecach. Co już głęboko go zrelaksowało.
Nakropiła swe ręce pachnącym olejkiem różanym, po czym wtarła go w Jego kark.
-o jak dobrze!- mruknął z ulgą. Tego mu trzeba było. Odwrócił się w kierunku. Pocałował ją.








Niechętnie, ale przyjęła jego pocałunek. Nie miała wyboru. To jej przyszły mąż.
Lecz ten chciał dalej i dalej... zachłannie ją przytrzymywał, mimo iż próbowała zasugerować, by ją puścił. Przycisnął ją do siebie, po czym ułożył w pozycji leżącej. W końcu jednak Ta go odepchnęła.
-Jestem Kapłanką!- sprzeciwiła się.







-Lecz czyż nie jestem twym przyszłym mężem?
-przyszłym, lecz nie teraźniejszym.
-jaka to różnica? Przecież i tak prędzej.. czy później...
-Później. Do spisania dokumentu o małżeństwie, mam zamiar dochować wierność bogom.
-Kapłanki!
-Czy chcesz, by spadła na mnie klątwa?!
-Nie.
-więc, jeśli nie chcesz tego, to czemu nakłaniasz mnie do sprowadzenia na siebie klątwy?
-wydawało mi się... jeśli głosi przeznaczenie...
-przeznaczenie przeznaczeniem. Przepowiednia przepowiednią. Lecz jeszcze nie wypełniła się.- powiedziała i przymrużyła wściekle oczy.
-a właściwie przyszedłem tu bo...
-No oczywiście. Cały ty. Zanim przejdziesz do rzeczy zrobiłbyś tysiąc innych rzeczy.- przerwała mu oschłym tonem.









-Faraon wzywa Cię do siebie.
-Co?! Świątobliwość?! A cóż Wcielenie Horusowe mógłby ode mnie chcieć?!
-mówił coś o misji.
-Znak! Dokonał się cud! Nareszcie!- wyskoczyła z wanny. Pognała korytarzami do swej komnaty. Kilkakrotnie przejechała się mokrymi stopami po śliskiej podłodze... a ile razy zaplątała się w tiulowe zasłony... trudno powiedzieć. Gdy jednak dotarła już do swego celu zrzuciła z siebie szybko ubranie kąpielowe narzuciła na siebie swoje codzienne ubranie. Wezwała natychmiast skrybę, by ten obudził lektykarzy. Czekała niecierpliwie. Chodząc zdążyła wdepnąć w każdy kafelek swojej komnaty. Aż wreszcie skryba pojawił się z powrotem i oznajmił, iż lektyka jest gotowa. Ankh-Nu-Nefer z prędkością niemalże Sokoła spadającego na swą ofiarę rzuciła się w kierunku wyjścia.







Wsiadła do lektyki i coraz to poganiała niewolników, by się nie spóźnić na spotkanie, które i tak nie miało określonej pory.
U schyłku dnia dotarła do Memfis. Lektykę ustawiono u wrót gigantycznego budynku... Kapłanka na chwilę zapomniała o szklanych świątyniach z jej snu...teraz była przepełniona podziwem dla architektów jej własnego narodu....






~*~
-Wasza Świątobliwość, przybyła Kapłanka Ankh-Nu-Nefer.- jeden z wartowników padł na twarz.







-wprowadzić. – przed Egipcjanką otworzyły się drzwi do wielkiej sali. Na jej końcu wielki tron. Na tronie zaś siedział sam Faraon Ekhmes II. Koło niego jego Czcigodna Małżonka Tia. Dziewczyna natychmiast podbiegła w jego kierunku.






-Czemu nie padasz przede mną na twarz, kobieto?!
-Przepraszam, o Świątobliwy... lecz to dla mnie tak ważne, że zapomniałam...






-Już dosyć. Ad rem. Kapłani Nut widzieli dzisiaj spadającą gwiazdę...
-i? I?- dopytywała się Ankh-Nu-Nefer.
-I Rzekli do mnie, iż jest to znak dla Strażniczki Elemento- Kapłanka odruchowo spojrzała na amulet zwisający z jej szyi. Był bardzo podobny do amuletu jej siostry... tylko że... był ażurowy. Misterna konstrukcja z lekkich złotych drucików... lecz tym, co głównie zwracało na siebie uwagę, było 16 kolorowych kamieni, formy idealnie kulistej. Każdy z nich miał inny kolor. Inne właściwości... każdy co innego symbolizował.
-Więc, jako główny przewodniczący Seeb-Ma-At, Kapłanko Seta, wysyłam cię na pierwszą misję na Świat Niższy (Znany również jako Dolny).







-naprawdę?! Odnajdę wreszcie siostrę!
-Na twą siostrę przyjdzie czas. Lecz nie teraz.
-Co?!
-Masz odszukać mego syna.
-Twojego syna , Panie?! Przecież on zaginął jako niemowlę.
-dlatego sądzę, że akurat Ty się nadajesz, by go odnaleźć- z trudem powstrzymywał gniew. Ta oto kapłanka była tak pyskata... ale nie wolno jej było urazić... bo kto wie...
-wiemy nawet jak wygląda, i gdzie mieszka. Masz bardzo ułatwione zadanie. Jak na pierwszy raz...
-ale... ja muszę odnaleźć...
-musisz odlaleźć Cael-Ra. Może pocieszy Cię fakt, iż jest on przeznaczonym twej siostrze.
-nie wielkie pocieszenie.- stwordziła z nieukrywanym rozczarowaniem i zniechęceniem w głosie.
-Wyruszysz natychmiast. Ze wszelkimi szczegółami zapoznasz się w trakcie podróży.
-Ale mój mentor... Arcykapłan Tut-Ay-Ey...
-nie potrzebny Ci on. Czeka Cię długa droga, zanim dotrzesz do domu. Będzie to dla was próbą- powiedział i zakończył.
-ale....
-idź już. Kapłani Cię przygotują.- i została wyprowadzona przez dwóch strażników. Przygotowano ją i pouczono.

~*~

Następnego dnia, o poranku, Miała odbyć podróż.









Przygotowana, stała nad trójnogiem. Miała odmówić tę jedną formułkę. Bała się. Trzęsła....
To w końcu miała być jej pierwsza podróż no Dolny Świat...
Lecz... czy się powiedzie?
Czy wróci z tym, kim miała wrócić?
Czy w ogóle wróci?

Stała i wpatrywała się. Przełknęła ślinę.







-Seretmun!- zniknęła.

Ostatnio edytowane przez Aquila_Ardens : 10.05.2005 - 01:00 Powód: Zdjęcia ;)
  Odpowiedź z Cytatem
stare 12.02.2005, 17:28   #3
Aquila_Ardens
Guest
 
Postów: n/a
Smile Semita Ad Achet-Ankh - odcinek II ,,constitutum" (spotkanie)

Semita Ad Achet-Ankh - odcinek II ,,constitutum" (spotkanie)



Otworzyła oczy. Ramiona muskał nieopisany chłód...
Zaczęła trząść się z zimna...

Dziwne.. takiego uczucia jeszcze nie miała...niby noce na pustyni były zimne...doświadczyła przecież takowych... ze względu na Kapłaństwo, często bywała na wielkich, białych wydmach...

Właśnie... wydmy te w ciemnościach nocy wyglądały fascynująco... światło księżyca... tego tajemniczego okręgu, ...jednego z oczu Ra... i brzuch Świętej Bogini Nut...

Brzuch obsiadły przez świetliki...światło... ich światło wraz ze światłem księżycowym niesamowicie oświetlały piasek... każdy kamyczek... każde ziarnko miało swój niepowtarzalny połyski... wyglądało to, jak noc niczym z Arabskiej baśni... bo czyż one nie opowiadają o tym samym miejscu? O tych samych ruchomych wydmach... za dnia olśniewających przepychem złota... nocą zaś, urzekających jakby... iskrzącymi srebrem... tak... niebo niczym kruczoczarne włosy Arabki... piach niczym jej biała szata srebrnymi nitki przeplatana.

W tym miejscu często Ankh-Nu-Nefer bywała... wolała tam zgłębiać nauki Astronomii... nie na dachu świątyni... wbrew pozorom przeszkadzają tam światła pobliskiej osady, Pi-Ubh. Światła, niekiedy głosy rozpraszały ją... a tak... mogła wpatrzeć się w spokoju w lśniącą Nut i wyczytywać jej wolę...





Jednak nie myślała o tym... przecież jak tu myśleć?! Gdy chłód nieprzyzwyczajone ciało ogarnia...

A jednak. Napinając wszystkie mięśnie, jakie zdoła, wytworzyła w sobie jako-taką energię cieplną. Na ile to wystarczy, trudno jej było przewidzieć.

Wstała. Leniwie przeciągnęła się. Zastygła w bezruchu. Jej oczom ukazał się krajobraz zieleńszy od okolic Nilu.. o budynkach bardziej skomplikowanych, niż budynki Mezopotamii... a niby malutkie...ale zaparły jej dech w piersiach...

Dachy przypominały piramidy....tylko takie... pomarańczowe!

Ściany... ściany takie puste... (jak wiadomo, w starożytnym Egipcie panował ‘’Horror Vacui” czyli ‘’strach przed pustką”. Oznaczało to, iż każda, nawet najmniejsza ściana musiała być czymś zapełniona. W przypadku Egipcjan najczęściej pismo hieroglificzne i specyficzne rysunki postaci i zwierząt, o czym jednak jeszcze wspomnę później)

Przeszła się kawałek. Czuła, iż coś ją uwiera w nogi... spojrzała na nie... zobaczyła dziwaczne czarne ,,sandały’’ sięgające daleko za kostkę... takie strasznie... obudowane. Zdziwiona owym faktem zaczęła biec. Biegła przed siebie (co w tym, co w języku współczesnym nazwalibyśmy glanami, było wybitnie trudne i dziwne....) aż trafiła do jakiegoś oczka wodnego.










Stanęła i zobaczyła dziwaczną postać, w dziwacznym stroju, o dziwacznie ,,delikatnym’’ makijażu i dziwacznym kolorze włosów.

Teoretycznie powinna to być Ona... przecież stała zaraz nad postacią... a to była woda... i tego była pewna. Była nawet trochę podobna... ale.... no... coś tu nie gra!

I wtedy przypomniał jej się sen... tamten dziwny, o jakimś zupełnie innym świecie... i tutaj wiele się zgadzało... budowle...strój... brakowało tylko ,,pożeraczy ludzi”.









W pewnym momencie wpatrzyła się w jakąś czarną, nieruchomą rzekę...

Przez jej środek przechodziły pasy... które również ani drgnęły...

Postanowiła się zbliżyć i zaczerpnąć ręko trochę tej nie-wody by wybadać co to...

Dotknęła, lecz jej ręka zatrzymała się na powierzchni.

-,, kamień? Dałabym głowę, że systemy irygacyjne” – pomyślała. Usiadła na niezwykle soczystej i wilgotnej trawie.






Nagle przypomniały jej się wcześniejsze wydarzenia...

Coś tak dla niej wszystko to za szybko się działo...

Jeszcze do nie dawna tańczyła Taniec Święty przed posągiem swego boga...nagle Mirai się pojawił... potem podróż... wizyta u Faraona... i jego decyzja.. tak po prostu pójście ‘’Gdzieś”.. w zupełnie nieznane. Ktoś, coś ją pouczył... i tak po prostu wyruszyła. Bez pożegnania. Bez niczego. No i jak tu teraz wrócić?!

I wtedy przypomniały jej się pouczenia innych kapłanów, dotyczące jej misji.

Miała odnaleźć namiestnika! Tylko jak?! Przecież on zaginął jako niemowlę!.

I powrócił w jej pamięci opis, jaki kapłani jej przedstawili...

Włosy niczym rubin... nie długie... jasna cera (jakże to dziwne!) jak płatek jasnej róży... oczy jak niebo przed burzą... niebieskie... czy granatowe... rysy twarzy nie-Egipskie...chusta przewiązana na czole... trochę przyduży nos...i dolna warga... usta nieproporcjonalnie szerokie... spojrzenie lekko.... flegmatyczne...jakby.. znudzone. Lekki zarost.

A jak już go odnajdzie... będzie musiała wypowiedzieć odpowiednią formułkę i znajdzie się na swej drodze... razem z nim będzie musiała wędrować długi czas przez pustynię, zahaczając o okoliczne wioski... aż dojdzie do Achet-Ankh – miasta kapłańskiego.

To wszystko? W sumie wydawało się to proste... raczej czasochłonne.. dojść o własnych siłach aż tam... z drugiej strony... nie wiadomo przecież gdzie po wypowiedzeniu zaklęcia się znajdą...



Rozmyślając tak, klęczała nad ‘’rzeką”...próbowała się skupić... ale jej myśli były zbyt chaotyczne... chciała wreszcie rozpocząć poszukiwania.. ale coś nie mogła się zebrać...



I oto była na świecie dolnym... zupełnie jej obcym... znała go tylko z opowiadań... lecz nie była tam nigdy... tylko we śnie...

-,, Jeśli Tan Świat jest tak wielki, jak Świat Wyższy... to poszukiwania potrwają kilka lat!” wreszcie pomyślała. Patrzyła tępo w jeden punkt.. gdzieś daleko na horyzoncie... często tak robiła...myśląc...



Coś zaburczało... pojawiło się coś dużego, koloru żółtego... miało to brzuch przezroczysty... a w nim paru ludzi...

Owe żółte ‘’coś” świstnęło Ankh-Nu-Nefer przed nosem...

Ta krzyknęła i się cofnęła. Upadła na plecy.

Z żółtego olbrzyma wydostał się jakiś chłopak... włosy miał rude... ale o dziwnym odcieniu... ciemnym... wiśniowym... na jego głowie widniała czerwona bandanka... miał wyraźne, niebieskie oczy... w których można było wyczytać zmęczenie i znudzenie...












Spostrzegł on przerażoną Egipcjankę. Podbiegł doń i zapytał.

- czy nic Ci nie jest?

- chyba...chyba nic...

- daj rękę, pomogę Ci wstać – i wyciągnął w jej kierunku swą dłoń. Ta ją chwyciła i podciągnęła się. Nagle odskoczyła przerażona. Przypomniało jej się. Jako narzeczoną Mirai, żaden inny mężczyzna nie może jej dotykać. Patrzyli na siebie uważnie... Ankh-Nu-Nefer coś świtało w głowie... ów osobnik wydawał jej się jakby... znajomy. Ten zaś przyglądał się jej. Zafascynowały go jej oczy.. a właściwie makijaż... taki nietypowy... w końcu zdecydował się coś powiedzieć.

- Na imię mi Terry – i znowu podał jej rękę. Ta miała mętlik w głowie... z jednej strony... nie wolno jej , jak już mówiłam dotykać go.. ale z drugiej strony... miała wrażenie, że koniecznie musi zdobyć jego zaufanie. Wyciągnęła niepewnie swoją kończynę... i cały czas na nią patrząc (dostrzegła przy okazji kolejne dziwactwo- materiał z dziurami na dłoni chyba skórzany...) dotknęła niepewnie jego palców, a ten gwałtownie złapał jej rękę i potrząsną nią parę razy do góry i do dołu.











-Jak Ci na imię? – spytał.

- Ja...yy... – i nagle zastanowiło ją, dlaczego rozumie jego mowę... przecież.. on nie jest z tego samego kraju co ona... i w ogóle... język, jakim właśnie się posługiwała był zupełnie inny od jej języka ojczystego... skąd ona zna ten język?!

- no, widzę jakiś postęp – zaśmiał się chłopak.

- A...Ankh.... Orlica! Mam na imię Orlica!- przyszło jej coś do głowy... pomyślała o jej najbardziej charakterystycznej umiejętności- przemianie w Orła.

- oryginalne imię... ale mi się podoba! – uśmiechnął się chłopak.














- chcesz wejść do środka? Pokażę Ci jak mieszkam. – zaproponował

- m...może być... – i jakby posłusznie poszła za nim.

-,,Eureka! To Namiestnik!” – wreszcie pomyśała. Idealnie odpowiadał opisowi... tak szybko znalazła! To cud!

Terry oprowadził ją po dziwacznym budynku... nie przypadł on do gustu Egipcjance... to wszystko... takie dziwaczne kolory i... materiały... nie widziała ich jeszcze... tym, co ją głównie zastanawiało, był ,,plastik” ... najbardziej wyróżniający się wśród innych....

- może siądziemy?- znów zaproponował, tym razem wskazując na jakieś niby-płócienne siedzisko. Z chęcią to zrobiła. Wreszcie doznała tu czegoś przyjemnego ... ‘’kanapa’’ była taka miękka... można się w niej było ‘’zapaść’’... a jak się oprzeć... idealnie pasowała do kręgosłupa.... przymknęła na chwilę oczy.











Wpadła w letarg... on coś mówił do niej ... ale nie słuchała. W tym letargu miała widzenie... jakaś postać mówiła...

- sprowadź go, wracaj... sprowadź go, wracaj... sprowadź go, wracaj...

-czy Ty mnie w ogóle słuchasz?!






– aż podskoczyła. Spojrzała się zdziwiona na niego. Wpatrzyła się w jego źrenice.











- nie. – bezczelnie odpowiedziała. Terry był tym faktem lekko zaskoczony. Zmarszczył brwi...

- znaczy... ta „khanapa” <Miała nadal Egipski akcent> jest tak miękka... że aż usypia..., panie mój – i zasłoniła nagle usta. Określenie ,,panie mój” mogło wywołać zdziwienie... i wywołało. Terry szeroko otworzył oczy.

- znaczy... y... ja muszę Ci coś powiedzieć... to... to bardzo ważne... i... i wolę żeby nie było świadków, więc chodźmy na dwór. – i wstała. Skinęła ruchem głowy w kierunku drzwi.











- O! – jedyne, co zdążył powiedzieć, gdyż ta już zniknęła mu z oczu.

Zastał ją stojącą po wierzbą. Wpatrywała się w niego dość poważnym wzrokiem.








- no i?

- wiem, iż prawdopodobnie w pierwszej chwili mnie nie zrozumiesz, ale....

- ale co? Ale co? – dopytywał się, dość nerwowo.

- Ty nie jesteś stąd.

- nie rozumiem...

- tak myślałam. Ten świat, na którym aktualnie się znajdujemy.... jest to świat Niższy... my oboje pochodzimy ze Świata wyższego..

-ale..

-nie przerywaj mi! Wysłano mnie tutaj, bym Cię odnalazła i z powrotem sprowadziła do domu...

-wiesz, chyba powinnaś zostać pisarką!- odpowiedział sarkastycznie. Jego oblicze przyjęło dość ignorancyjną minę...

-posłuchaj mnie! Jestem w stanie Ci to udowodnić!

-o, a niby jak?









-sprowadzając Cię tam.

-może jednak coś drobniejszego?

-jak sobie życzysz, mój Panie! Su-Mai-Uben! – i się trochę cofnęła. Jej ciało zaczęły pokrywać pióra... sylwetka zmniejszała się... błysk! I zamiast Ankh-Nu-Nefer pojawił się Orzeł Bielik.







- yyy.... – Terry zaniemówił. Orzeł zatoczył kilka kółek w powietrzu









i wylądował na ramieniu chłopca. Było to lądowanie dość ryzykowne... biorąc pod uwagę długość szponów...

- auć! – krzyknął wreszcie. Czuł jak pazury Orlicy wbijają się w jego bark. Orlica postanowiła to wykorzystać.

-puszczę Cię, gdy mi przyrzekniesz, że wysłuchasz mnie do końca.

-przyrzekam, przyrzekam! Słowo! – Orlica znów wzniosła się do nieba. Po kilku kółkach wylądowała na trawie. Z powrotem zmieniła się w postać człowieko- podobną.

- a więc: Tyś jest synem faraona, Ekchmesa II ... jesteś namiestnikiem i spadkobiercą korony Egiptu Dolnego i Górnego.

-yy... górnego i dolnego... co masz na myśli? Egiptu na ‘’Tym” świecie i na ‘’Tamtym” ... czy zjednoczonego Egiptu?

- tego drugiego.

-ale... ja tu mieszkam... muszę się uczyć i... i moi rodzice! Co ja im powiem?!

-Nic. Nie muszą wiedzieć.

-ale... przecież serce im pęknie, jak zaginę!

-znam zaklęcie na zapomnienie.

-ale...ale... no... po stokroć razy A-L-E! – nie wiedział już, czym się argumentować.

-co, ‘’ale”?

-nic- odpowiedział zrezygnowany.

- a więc? Czy pójdziesz ze mną?

-no... y... – wiedział, iż jest to decyzja dotycząca całego jego dalszego życia.... miał jednak nadzieję, że ‘’tak-ważne-decyzje” czekają go dopiero po ukończeniu 18....

-Proszę Cię, o Panie... to dla mnie ważne!

-no.... no.... nooooo.... no dobrze... – jakoś go przekonało to ostatnie jej zdanie... poczuł, iż nie jest jakąś tam zimną wysłanniczką, tylko sama jest w to zaangażowana.

-O Panie! To wspaniale!

-Tylko się spakuję...

-nie zabieraj ze sobą nic... i tak to nie odejdzie z tobą... z żyjącym stworzeniem może odejść tylko jego amulet....

- a mój pies? Czy on może ze mną pójść?- nagle przypomniało mu się o jego wiernym druchu... maleńkim mieszańcu.... o białej, błyszczącej sierści.

- Roko! – krzyknął. Natychmiast niewielkie stworzonko przybiegło. Głośno sapało. Skakało wokół nóg swojego pana...

-obawiam się, iż może nie wytrzymać tego..

-Proszę! Jeśli ja zgodziłem się na twoją propozycję, to czemu Ty nie zgodzisz się na moją?

-bo może to okazać się groźne dla tego stworzenia...

- mówisz do mnie " Panie”... uważasz mnie za syna Faraona... a więc, rozkazuję Ci...








-Jak sobie życzysz Panie... ale jako Kapłanka, jestem zobowiązana doradzać...

-I dobrze doradzasz... chyba....

- już dość... trzeba iść... zostań tu... ja pójdę i rozkażę twej rodzinie zapomnieć...

- ech... – westchnął. – Orlica przeszła się po domu. Już nieco przyzwyczaiła się, i nic już jej nie dziwiło. Znalazła ‘’kuchnię”.. a tam dwójkę ludzi rozmawiających.... kobieta trzymała coś w ręku nad ‘’ogniem w kółku”... mężczyzna zaś z szerokim uśmiechem na twarzy kroił jakieś warzywa.

-Naser-Be-Ekh! Niech się stanie zapomnienie! – Ci się odwrócili.

- słucham?- odpowiedziała kobieta.









-już nic. – i Ankh-Nu-Nefer opuściła pomieszczenie. Poszła w kierunku drzwi wyjściowych.

Tam stał zesztywniały Terry trzymający swojego pieska na rękach.

-Już? – spytał niepewnie.

-Wszystko gotowe. Możemy iść. – odpowiedziała mu z największym spokojem Ankh-Nu-Nefer.

-Jeszcze tylko...

- dość! Wyruszajmy!- w końcu warknęła zirytowana.

- Seretmun! – i wszystko zaczęło powoli znikać z przed ich oczu... piesek piszczał... Terry sapał... a Ankh-Nu-Nefer mruczała coś pod nosem, wściekła z powodu dźwięków wydawanych przez jej współtowarzyszy.



~*~



średniej wielkości sala. Na środku stół. Krzesła.

Do owej sali weszli jacyś ludzie... nie, to nie ludzie!

To sami Bogowie!

Zasiedli do wieczerzy...

Mieli odbyć naradę.

- i wreszcie się zaczęło...- powiedziała Święta Isis.

-Nie wiem, czy był to najlepszy pomysł... Oni mogą nam namieszać w naszych wielkich planach- Odpowiedział jej Anubis.

-Anubisie, więcej pogody- właśnie Oni są częścią... gdyby nie powrót, nie dopełniłoby się..- rzekła Bast.










-A jednak nadal uważam, iż nie należało jej wskazać drogi do Cael-Ra.

-A co, miałaby się tak tułać? Ten świat jest wielki... i o wiele bardziej niebezpieczny i zawiły od świata Górnego.

-Uważam, iż jeśli ma przejść próbę...

-Dosyć! Prawdziwa próba czeka ICH podczas wędrówki do Achet-Ankh... tułaczka po Świecie Dolnym to tylko strata czasu... nie wiele dałoby Jej to... po cóż jej to doświadczenie, jeśli powinna się skupić głównie na stróżowaniu Elemento? – wreszcie doniosłym głosem ryknął Set.

-Obecność Chaos może zaburzyć bieg wydarzeń na Górnym Świecie... jej psychika jest jeszcze bardziej zawiła, niż nam się wydaje. Jeśli przejdzie na niewłaściwą stronę?

-Nie przejdzie. Nikt nie jest w stanie przeszkodzić NAM!


-Gdzie trafią Terry i Ankh-Nu-Nefer?
-Co planują bogowie?
-Kogo Orlica rozpozna?
-Kim są Atlanci?

To wszystko już nie długo....
Za około 2-3 dni.



Ostatnio edytowane przez Aquila_Ardens : 10.05.2005 - 01:04
  Odpowiedź z Cytatem
stare 17.02.2005, 18:50   #4
Aquila_Ardens
Guest
 
Postów: n/a
Smile Semita Ad Achet-Ankh Odcinek III Mundus Novus (Nowy Świat)

Semita Ad Achet-Ankh Odcinek III Mundus Novus (Nowy Świat)


Przewrócił się na drugi bok. Czuł, iż sen go opuścił. Poleżałby jeszcze... tak przyjemnie... cieplutko... aż chce się cieszyć chwilą.... ale słońce niestety raziło go w oczy. Podniósł niechętnie powieki.

Zobaczył zarysy jakiś przedmiotów i ludzi... wszystko to skąpane w świetle... niewyraźne..

Obraz przed oczyma zaczynał nabierać ostrości...coś tu nie grało... układ przedmiotów nie przypominał tego z jego pokoju... i ta kolorystyka... i co tu w ogóle robią Ci ludzie?! Nie... on jeszcze śni... zamknie oczy i znów je otworzy... i wszystko będzie w porządku...tak...








I owszem, uczynił to... jednak bez większego skutku... nadal był... nie tam gdzie trzeba.

Gwałtownie się poderwał i usiadł na łożu. Przed nim stało parę osób... dwie łyse i jedna... jedna jakaś znajoma... ubrana dość skąpo, jak na jego gust...

-o przebudzony synu Horusowy, Witaj na górnym Świecie! – powiedziała do niego owa ‘’znajoma”.

-co jest.... skąd ja się tu wziąłem?








-Gdy wreszcie wylądowaliśmy tutaj byłeś tak zmęczony, że zażądałeś, by zorganizowali Ci jakieś miejsce do spania.

-tak ? naprawdę? A czy to nie jest jakiś film? Albo sen?

-Nie. Nie tym razem. – na to wstał z łóżka. Spojrzał się po sobie.

-w co ja jestem ubrany?! To jakaś płócienna przepaska!

-tradycyjny strój. Przyzwyczaisz się.

-zaprawdę, stokroć wolę swoje jeansy i czerwoną koszulę.

-Nie uświadczysz tego tutaj. – Terry stał oszołomiony. Cały czas nie mogło do niego dojść, co się wydarzyło. Coś za szybko się to działo... żadnych przygotowań... żadnego pakowania.. jakaś ta podróż nie ‘’podróżowata” mu się wydawała.... . złapał się za głowę. Poczuł pod dłońmi coś dziwacznego.

-czy macie tu jakieś lustro? – zapytał. Dwóch łysych postawiło przednim spore, kryształowe pozłacane zwierciadło. Aż odskoczył.

Zobaczył tam zupełnie nie znaną sobie postać, o długich, rudych , z dziwnymi ‘’pasemkami” włosach... bladą jak kartka papieru... w osobliwym stroju.

-czy może mi to ktoś wytłumaczyć?! Bo ja tu czegoś nie rozumiem!








-co Ci mam wytłumaczyć, o Panie?

-wszystko!

-wy dwaj, wyjdźcie. – powiedziała wskazując na dwóch łysych kapłanów. Posłusznie uczynili co kazała.

- Twój wygląd zmienił się nieco przez podróż... lecz jednak dziwi mnie bladość twej cery... możliwe iż się... – zaczęła, robiąc długie odstępy między słowami.

- Ty też jesteś jakaś... inna...

-Wydaje Ci się. Tylko dlatego, bo mam inny kolor włosów... oczy Udżet...

-Udżet?

-Oko Udżet, jest to prawe oko, które Święty Set wydrapał Horusowi podczas bitwy o Egipt. Oznacza „głębokie spojrzenie”. dzięki niemu można zobaczyć więcej i poznać więcej. Jest też praktyczne... taki makijaż chroni oko od nadmiaru promieni Ra...

-Czy masz jeszcze więcej dla mnie takich ‘’ciekawostek”? – spytał sarkastycznie.

-Widzę, iż wiele muszę Cię nauczyć... nic nie wiesz o Naszej Kulturze... ale dobrze... wędrówka będzie okazją idealną...

-wędrówka? Jaka wędrówka?! O czym Ty mówisz?! Nigdzie nie idę!

-Musisz, o Wielki.

-Nic mi o tym nie wspomniałaś.

-Do Achet-Ankh. Przez pustynię. Nie zgodziłbyś się, gdybym powidziała.

-to się w niezłe bagno wpakowałem! Nie! Ja wracam! Natychmiast sprowadź mnie na ziemię!

-Nie mogę. Zabroniono mi. Po za tym... zaklęcie wypowiedziane.. tam nikt Cię nie pozna.

-O ja głupi! O ja głupi!

-Gdy dłużej tu pobędziesz, Panie, zrozumiesz, iż lepiej jednak Ci tutaj.

-możesz przestać z tym " Panie”.. nie jestem żadnym „panem”... ile ty masz lat?

-16.

- no to jesteśmy w równym wieku. Czy to koniczne?!

- jak sobie życzysz, Cael-Ra.

-czy to " Pan” tylko w jakimś dialekcie?

-Nie. ‘’Wiatr-Ra”. Twe imię.

-nazywam się Terrance, a nie jakiś zefirek!

-Nie ważnym jest Twe imię Dolne... Tu każdy zna Cię jako Cael-Ra.

-Skoro ja nie jestem ‘’Terry”... to Ty zapewne nie jesteś ‘’Orlicą”.

-Na imię mi Ankh-Nu-Nefer – Życie Piękne Chaosu.- Terry , a raczej Cael-Ra spojrzał się na nią podejrzliwie. Jeśli będzie musiał zapamiętać więcej takich dziwacznych imion , to chyba oszaleje.

-Dość już rozmów. Na nie przyjdzie jeszcze czas. Teraz chodź na posiłek... – i położyła swą dłoń na jego policzku. Postanowiła, iż musi dla Niego przełamać obyczaje... na początku wydawało jej się, że On nie będzie się nadawał na Faraona... a jednak... rozpoznała w nim światło Ra.

Polubiła go nawet... chociaż jego niewiedza wywoływała w niej z trudem powstrzymywany śmiech.

Odprowadziła go do wielkiego stołu. Namiestnik zasiadł. Podano: placki, pieczone gołębie, Kozie mleko... zaś Cael-Ra zaczął wybrzydzać.







-Czy to mleko przypadkiem nie jest zepsute?!

-Nie panie.

-A te kurczaki... czy jest tu w ogóle mięso?!

-To gołębie.

-A ten chleb....








- jeden z kapłanów dyskretnie go szturchnął. Terry już zaczynał nie przepadać za swoją nową dolą...



~*~








Tym czasem, Ankh-Nu-Nefer wymknęła się ze świątyni. Szła na spotkanie. Na spotkanie kogoś, kogo ostatnim razem widziała dwa lata temu, w Wielkim Święcie w Bubastis.... i wtedy zdążyła zamienić z Nią tylko dwa zdania.... lecz teraz... gdy była w rodzinnym mieście...

Stanęła na umówionym miejscu. Rozglądała się dość nerwowo. I oto... zza palmy wyłoniła się kobieta... przemówiła...








-Jam Dara-Ekh, czy Tyś Ankh-Nu-Nefer- moja córka?

-Jam Ankh-Nu-Nefer, córka Sethiego IV i Dary-Ekh.

-Córko! – i wtuliła się w drobne ciało Egipcjanki.

-Tyle czasu!- szepnęła Ankh-Nu-Nefer. Ściskały się tak dobre 5 minut.








-Tyś jest tą, co obie córki utraciła...

-Jedna oddana Nepthis i Setowi, druga Ra....

- O Matko! Jak dawno Cię nie widziałam! – Podobna rozmowa trwała jeszcze około 15 minut. Potem przeszły do opowiadania sobie różnych ciekawostek z dotychczasowego życia. Nie warto ich tu wspominać, gdyż nie wiele wnosi ona do tej opowieści. Można by tu jedynie przytoczyć jeden temat...

mianowicie Ankh-Nu-Nefer wyznała Matce swą niechęć do przymusowego małżeństwa z Mirai....

-Wybacz, córko.... przepowiednia...

-Przepowiednia! Przepowiednia! Przepowiednia przepowiedziała powrót mej siostry.... i co?! Mam się tułać z jakimś księciuniem i jego pieskiem!










-Jak śmiesz tak mówić o Namiestniku! O synu Ra!

-Bo co?! Bogowie mnie ukarają?! Jestem pod opieką Seta! W każdej chwili mogę schronić się na pustyni! Nepthys-Śmierć jest po mojej stronie!

-Ty nie wiesz... Ty nie wiesz...

-o czym?!

-Bogowie planują. Wszystko co się dzieje, jest tym, czego żądają.



~*~



Po rozmowie Dara-Ekh kroczyła ogrodami...przyglądała się wysokim palmom... zielonym Agawom...

Wtem nagle coś zaszumiało... kobieta odwróciła się... lecz nic nie zobaczyła. Jej dziwne, niemalże tęczowe oczy drżały w przestrachu... tak... nie zrobiła tego, co zrobić miała....

-Dara-Ekh! Dara-Ekh – jakiś szepcący głos... niczym wiatr...

-Czego chcecie?! – syknęła. Coś zalśniło. Egipcjanka upadła...













lecz nie tam gdzie teoretycznie powinna upaść... nie... upadła na jakąś posadzkę. Leżała przez chwilę. Upadając nastawiła się na miękką trawę zmieszaną z luźnym piaskiem... a tu...

Otworzyła oczy. Podniosła głowę, po czym z trudem odepchnęła rękoma barki od podłoża.

Syknęła jakieś przekleństwo.

- Dara-Ekh! – zagrzmiał głos. Egipcjanka zobaczyła stojącą przed sobą postać. ni stąd ni z owąt przed nią wyrosła. Rozpoznała w niej kogoś. z powrotem przyłożyła twarz do ziemi w geście pokory.







- Dara-Ekh!

- Tak, o wielki Panie Świata Umarłych... Wielki władco plonów...

- Dość! – w wielkiej sali aż się zatrzęsło.

- nie wypełniłaś powierzonego zadania!

- Przepraszam... ale nie mogłam...

- Chaos... nie możemy jej stracić... Czy Ty masz świadomość, co się stanie, jeżeli równowaga zostanie zachwiana?! Jeśli Ona wymknie się spod kontroli?

- Ona...

- już się wymknęła!

- Ależ Ona nic jeszcze nie zrobiła!

- Zrobiła! Jej myśli... przedstawia sobą wielki bunt ku Przepowiedni! A ona jest planem! Planem nad którym my, Bogowie... najmądrzejsi od czasów niepamiętnych układaliśmy!









- Ozirisie!

- Jak śmiesz wymawiać Moje imię!

- Przepraszam! O Wielki! Wybacz mi! – znów padła na twarz. Jej brązowe niczym miedź ciało drżało w przestrachu.... Każdy ruch... każde nawet niewłaściwe słowo mogło ją zgubić... skazać na Anmut- Pożeraczkę Ka (dusz) tych Egipcjan, którzy przegrali na Wielkim Sądzie.

-Powstań! – i swoje słowa dopełnił gestem uniesienia ręki. Wykonała polecenie.

-Sprowadzimy na Nią cięższą broń... – powiedział i się oddalił.

-Panie! Błagam! Tylko nie zrób jej krzywdy!



~*~

Ten dzień był dla Terryego pełnym wrażeń... nowe środowisko.... nowi ludzie... nowe zwyczaje...

NOWY WYGLĄD do którego szczególnie nie mógł się przyzwyczaić. Ta jego blada cera....

Był już wieczór... Cael-Ra stał w oknie i patrzył na świat... świat pełen tajemnic....








,,okropność! Nigdy nie przepadałem za tym całym ‘’pięknieniem się” kobiet... ale zaprawdę! Pójdę na solarium... jak tylko... wrócę...” i tutaj niemalże łza by mu się w oku zakręciła... lecz nie zdążyła. Oto w progu ukazała się smukła, skąpo odziana postać. Odwrócił się, słysząc kroki. Postać stała przez chwilę oparta o próg. Przyglądała się Jemu. A On Jej. Nawet podobała mu się...

,,czy to te ,,czasy” wywołały we mnie te Zwierzęce instynkty?!”- myślał. Zmierzył ją wzrokiem.









-Powiedz... spędzisz ze mną najbliższy czas. Powinieneś mi zaufać... a ja Tobie... – ,,spędzić z tą istotą miesiąc.... czy to nie za mało?! A może za dużo!” – Cael-Ra miał mętlik w głowie. Z jednej strony... chciał na nią patrzeć. Cieszyć się widokiem zgrabnej kobiety.... ale z drugiej strony... peszyła go trochę... myśl, że będzie musiał ją poznać ‘’bliżej” przerażała go.... czuł bijącą od niej pewność siebie... przyzwyczajony, że dziewczyny w jego wieku najczęściej są wobec chłopców nieśmiałe... lub skromne (aczkolwiek nie zawsze)... a tu jakaś w ogóle nie wstydzi się przebywać w jego towarzystwie ,,w samym biustonoszu”. Owa zbliżyła się do niego dość zmysłowym krokiem. Delikatnym... niczym trzepot skrzydeł motylich...taki cichy... delikatny... a przyciągający uwagę...

-Widzisz.... patrzę teraz na świat, a który jestem skazany... to... to nie mój świat.- usiedli na tapczanie.














-To jest twój świat, Wietrze... jeszcze przekonasz się, że tu Ci lepiej...

- tylko kiedy?! Jak na razie czuję strach... to... tu jest tyle rzeczy innych... za wielka różnica, między światem, z którego pochodzę... a .. a... a tym. – wyszeptał, gestykulując jednocześnie obiema rękoma.

- ależ pochodzisz właśnie stąd... Namiestniku... pozwól odpocząć twemu cieniowi od trosk... spocznij... jutro czeka nas podróż.

-co?! Już jutro?!

- a po co zwlekać?! Im prędzej znajdziemy się na miejscu, tym szybciej skończą się Twoje wątpliwości... strachy... tym szybciej Ja odnajdę siostrę...

-Siostrę?

- o wszystkim opowiem Ci jutro.... teraz śpij...

- nie zasnę!

- uwierz mi , że tak! – dotknęła ręką jego policzka. Ten złapał jej dłoń. Uśmiechnęła się i... pocałowała go.










Otworzył zdziwiony szeroko oczy. Gdy już oderwała swoje usta od jego ust, wstala i podobnym krokiem jak wcześniej oddaliła się.

-śpij dobrze! I niech nie gnębią Cię koszmary, o których teraz myślisz- rzuciła uśmiechając się.









I zostawiła osłupiałego Terryego na pastwę jego własnych myśli... uczuć... zmysłów... które właśnie tańczyły i śpiewały. Nie dając mu spokoju. Długo nie mógł zasnąć... oj długo... jednak zmęczenie zwyciężyło. Cael-Ra opadł bezwładnie na tapczanie i ani myślał ruszyć się przez najbliższe parę godzin.



~*~



Brzask. Kolejny wschód słońca.... po raz kolejny Ra na swej Świętej Barce przemierza niebo...na zachód....tam, gdzie czaka na niego zły Wąż Apopis... chcący połknąć go. Po stoczonej walce Ra przemierza Zachód... czyli Królestwo Umarłych... Królestwo Ozyrysa...

Jednak teraz Bóg był wypoczęty... gotów do nowej drogi....



I właśnie o poranku Ankh-Nu-Nefer i Cael-Ra przygotowywali się do drogi.... dziewczyna pozbierała kilka worków... do większości nabrała wody.... do kilku wrzuciła figi... placki jęczmienne... solone mięso...

Gdy tak się krzątała (niestety kapłani tej świątyni poruszali się wyjątkowo wolno... trzeba ich było wyręczać w wyręczaniu) podszedł do niej Cael-Ra.

- cześć...

- Witaj! Jak minęła noc? Mam nadzieję, iż nie nawiedziły Cię koszmary.

- raczej nie...

- Widzę, iż jesteś onieśmielony. Czy o czymś powinnam wiedzieć?

- nie...chyba nie. – Ankh-Nu-Nefer tylko zmarszczyła brwi. Odwróciła się i dalej zabrała się za krzątanie i dobór pożywienia.

-Może Ci pomóc.. Akh...

- Ankh-Nu-Nefer. Możesz potrzymać te worki. – wręczyła mu kilka nawet nie ciężkich, skórzanych przedmiotów.Jak gdyby nigdy nic.

- eee...

-zanieś to na dwór i połóż koło palmy.- powiedziała. Zrobił co kazała. Tylko że... tam było tyle palm! Pod którą zostawić?! Stał tak z workami na rękach. Aż w końcu ze świątyni wyłoniła się Ankh-Nu-Nefer. Popatrzyła na niego z politowaniem.

- No co?! Nie powiedziałaś pod którą palmą!

- Po to powiedziałam ‘’palmą’’ byś położył pod byle jaką, zamiast szukać tej właściwej.- po raz kolejny zwątpiła w Namiestnika.

- A gdzie Roko?! – zauważył wreszcie. Całkowicie zapomniał o swoim wiernym towarzyszu.

- Twój Pies... on... – i usłyszała za sobą wesoły psi skowyt.

- Ma się dobrze- zmarszczyła brwi. Przymknęła do połowy powieki. Jak naprawdę przyjaźniła się z wszelkim żyjącym stworzeniem, tak ten po prostu ją ... wnerwiał.

- Zarzuć ze dwa worki na plecy i idziemy.

- A jakiś wielbłąd... albo co...

- Poradzimy sobie sami.

- Bez niczego?!

- Bez niczego.

- i będziemy tak sobie... ,,spacerować”?!

- tak. Będziemy iść bez pomocy Zwierząt.

- Może jednak...

- Mam trzymać się planu.- Oboje ucichli. Pożegnani przez kapłanów ruszyli. Przez najbliższe pół godziny szli w milczeniu. Przez ,,Drogę Oaz” – szeroką ścieżkę otoczoną roślinnością. rzadkość w tamtych okolicach.









- Miałaś mi coś opowiedzieć...- zaczął niepewnie Cael-Ra.

- Pewnie masz na myśli moją siostrę. Dobrze.

- Poznam ją?

- Na pewno. Przepowiednia głosi, że jest Ci przeznaczona.

- Nie rozumiem.

- Wkrótce zrozumiesz. Jednak przejdźmy do pytania i nań odpowiedzi.

- Zamieniam się w słuch.

- Otóż... moja siostra... Nefertira... Kapłanka Bennu...

- Bennu?

- Znasz go jako Feniks... syn Ra... Nieśmiertelność... ten który co 500 lat ginie w płomieniach i odradza się z popiołów w górnym egipcie...








- nie schodź mi tu na legendy, tylko krótko i zwięźle opowiedz, co się stało. – odpowiedział lekko rozdrażniony Cael-Ra. Nie do końca przepadał za Egipską mitologią.... nawet mimo tego, że był na nią skazany....

- Jak sobie życzysz. Jednak tak, czy siak... będę musiała Cię z nimi obeznać...

- Nie Ważne!- Ankh-Nu-Nefer zmarszczyła brwi. Ucichła.

- Halo! Opowiadasz czy nie.

- Dobrze.- syknęła przez zaciśnięte zęby.








- Moja siostra, Nefertira uciekła ze świata górnego.

- Miała jakiś powód?

- chciała się przeciwstawić Przepowiedni. Po za tym, mówiła, iż znudziło jej się dotychczasowe życie.

- Nie dziwię się.- szepnął Terry.

- Jako kapłanka, potrafiła przenieść się z tego świata na niższy. I tak też postanowiła uczynić.

- nie próbowałaś jej zatrzymać?

- próbowałam. Ale ona nie chciała. Gdy wypowiadała zaklęcie... ja w ostatniej chwili zdążyłam rzucić na nią klątwę zapomnienia.

- taką samą jak na moich rodziców.

- miała być taka. Lecz pod wpływem zbyt silnych emocji... jej pamięć była... pustą kartą.- tu w jej oku zakręciła się łza. Otarła ją najszybciej jak mogła.








- I?

- I teraz kapłani potrzebują cudu... cudu który obwieści im, że mogę wyruszyć i poszukać siostry.

Cud się wydarzył... a im przyszło do głowy, bym Ciebie przyprowadziła. – Powiedziała.

,, a więc jednak niechętnie podjęła się przyprowadzenia mnie. A ja się zgodziłem! O ja głupi! Powinienem nie ufać obcym! A szczególnie kobietom! Podstępne żmije!” – myślał wściekły Terry.

- nad czym tak rozprawiasz? – spytała Ankh-Nu-Nefer, widząc głębokie i bardzo łatwo dostrzegalne zamyślenie w oczach towarzysza.

- nad niczym... yy... nad wczorajszym wieczorem – odpowiedział, odruchowo szukając wymówki.

- Dokładnie? – no tak.... sam się w to bagno wpakował... teraz będzie musiał kontynuować rozmowę... która była dla niego krępującą, ze względu na jego nieśmiałość... z pozoru wydaje się dość pewnym siebie , jednak jeśli chodzi o uczucia...

- no... eee....

- Pocałunku, jak mniemam?

- no... tak. – odpowiedział dyskretnie spuszczając głowę. Na jego obliczu pojawiła się dość zawstydzona mina.

- ach ludzie ze Świata Niższego... wszystko tak przeżywają...

- czyli....

- Jest to najlepszy sposób na uspokojenie. Dzięki temu zapomniałeś o troskach i zasnąłeś...

- Co?! Przez ten twój pocałunek nie mogłem zasnąć przez kilka godzin. Myślałem o tym.

- Ach ludzie ze Świata Niższego... wszystko tak przeżywają. Egipcjanki o wiele żywiej okazują swe uczucia. – powtórzyła. Mina wskazywała na politowanie. Przez następne kilka godzin szli w milczeniu. Terry demonstrował, że jest na Ankh-Nu-Nefer głęboko obrażony. A ta.... a ta nic sobie z tego nie robiła. Jedyne słowa, jakie padały to ,,czy możemy się na chwilę zatrzymać?” to wszystko.



Wreszcie ściemniło się. Byli na skraju Drogi Oaz. Tam postanowili już się zatrzymać. Cael-Ra pierwszy raz w życiu widział pustynię nocą. Olśniła go. Niesamowita głębia kolorów... ten ciemny granat... gdzieniegdzie oświetlany przez gwiazdy... to srebro piasku....ten połysk... niczym śniegu na mrozie... przypominało mu to pewien kamień półszlachetny.... Noc Kairu... czarno-granatową bryłę o niezwykłym, jakby brokatowym połysku....

Jeśli Noc Kairu faktycznie wygląda jak Pustynia nocą... to jak jest w przypadku " Piasku Pustyni”? odpowiednika Nocy Kairu tylko że w kolorach złoto-brązowych.... już jutro przekona się....

Rozprawiałby pewnie na temat pustyni dłużej jednak.... do ich uszu zaczęła dobiegać nieziemska muzyka... powoli....powoli... stawała się coraz głośniejsza.... Harfy... flety.... dzwonki....

Piękne....

Siedząca Ankh-Nu-Nefer wstała... rozejrzała się..

-Ty też słyszysz te niezwykłe dźwięki? Czylim nie zwariował?

- Muzyka Bogów... – przeszła parę kroków przed siebie... prosto na pierwszą pustyni wydmę. Zaczęła się kołysać do rytmu... powoli jej taniec nabierał ,,głebi”... żywiołowości.... dynamiki.. zmysłowości....

i znów Terry wpatrzył się w jej sylwetkę... zachwycony.... zaczął dostrzegać piękno ciała.... ciała naturalnego... nie ulepszanego przez ‘’wspóczesne dodatki” takie jak silikon czy –w przypadku kobiet starszych- jad kiełbasiany. Również nie naszpikowane sterydami.. nie... jej ciało było całkowicie naturalne...

Ankh-Nu-Nefer wpadła w coś w rodzaju transu.... tańczyła niczym bachantki ku czci Dionizosa.... tylko że ona... ku czci Seta... prosząc go o wsparcie podczas drogi przez jego królestwo.









Cael-Ra patrzył na to... zafascynowany... aż powieki zaczęły mu drgać.... po czym opadać... po czym cały opadł na rozłożoną matę Papirusową... zasną jak podczas hipnozy....



CDN.



A tak po za tym. całujący się simowie wygladają kretyńsko :\

No i ostatnio zainwestowałam (nie powiem, bo mój Tata zainwestował ) w dwie książ


ki o Egipcie.. no i znalazłam świetną ciekawostkę, o której wczesniej nie wieziałam a bardzo mi przypadła do gustu. cytuję:

,, Mit Hermopolitański
W Hermopolis wierzono w odmienną koncepcje stworzenia świata. Według późnej wersji tego mitu na poczatku nad światem panowała Ma'at (Prawda-Harmonia-Sprawiedliwość-Ład) i jej mąż Thot, Pan mądrości i patron pisarzy, często wyobrazany z głową Ibisa. (...)"

(Encyklopedia Starożytnego Egiptu, Dom wydawniczy Bellona)


Czy widziecie tu jakeiś powiązanie z Seeb-Ma-At ?

I jeszcze jedno. nie mam pojęcia kiedy nastepny odcinek. trzeba się brać za następna pracę semestralną

Ostatnio edytowane przez Aquila_Ardens : 10.05.2005 - 01:09
  Odpowiedź z Cytatem
stare 25.02.2005, 03:09   #5
Aquila_Ardens
Guest
 
Postów: n/a
Excl Semita Ad Achet-Ankh odcinek 4 - Saltatio Divorum (Taniec Bogów)

Wiem, iż może nie jest to do konca udany odcinek.... ponieważ inspiracją mi, jak już wyżej mówiłam, były lata '80 (Limahl - "Never Ending Story"... Depeche Mode - "Enjoy The Silence" Talk Talk "Such A Shame"... i te klimaty [może mi to ktoś wytłumaczyć?! bo a na prawdę siebie nie rozumiem! skad mi się wziął napad na New Romantic ?!]) zamiast Amethystium (jest jeden taki utwór, Gates of Morpheus, który proponuję słuchac czytając to opowiadanie http://www.amethystium.com/jukebox/aphelion05.m3u

Prosze Państwa! 7 stron a4, Times New Roman 10 pkt. nie licząc oczywiście zdjęć a samo opowiadanie liczy sobie już stron 26

Sed Ad Rem:

Semita Ad Achet-Ankh odcinek 4 - Saltatio Divorum (Taniec Bogów)



Kolejny wschód

Kolejny początek wędrówki.

Lecz wędrówki nie tylko Ra... nie.. wędrówki również dwóch nie-bogów...



Na wydmie stało dwoje ludzi. Przedziwnych...

Mężczyzna o skórze niebieskiej... włosach srebrnych... długich...

Zaś kobieta cery morskiej... oczy niezwykłe... elektryzująco zielone.

Wpatrywali się w dal... oboje w jeden punkt.... tym punktem była kępa drzew... wysokich...zielonych...

Nie do końca pasującego do ‘’kraju piasków”... tak im się wydawało.

Rozmawiali.... lecz język, którym się posługiwali... niepodobnym jest do żadnego języka znanego mieszkańcom Świata Dolnego...nie... to mowa tak dziwna... że nawet mieszkaniec Azji- znany z języka ,,wydziwionego” nie powtórzyłby najkrótszego słowa...

Trudno go do czegokolwiek porównać...

Do Greki starożytnej...

Do Polskiego Wczesnośredniowiecznego...

Do gulgotu indyka.







Jednak mimo niezrozumiałego innym języka, nie przejmowali się tym, ba! Prowadzili dość żywą konwersację. Wtem umilkli.



-Gjuijamhaihijhie? – dziwaczne dźwięki ,wydobyły się z gardła kobiety. Ton wskazywałby na zapytanie.



-Idźcie! Już nadszedł czas! – wypowiedział jakiś głos... znajomy...niczym wiatr przemykający między palmowymi liśćmi... . Z niewiadomych przyczyn, każdy mógł zrozumieć, co wyrzekł. Również oni zrozumieli. I niczym wicher porywisty ruszyli w kierunku, który tak bacznie obserwowali.



~*~



Otworzył nagle oczy. Gwałtownie usiadł.







Nie było jej. Powinna być koło niego. Spać... u jego boku... – tutaj dreszcz przeszedł po jego plecach- gdzie ona jest?! Czy zostawiła go, ot tak, na pastwę losu?! Kobiety to żmije! Najpierw uwiodła aż tutaj... a teraz tak po prostu- zostawiła! – myślał. Zaczął nerwowo chodzić w kółko.

- Ank-Un-fer! Ank-Un-Fer! –zaczął nawoływać. Postanowił się przejść i jej poszukać. Szurał (bo tak najtrafniej można określić sposób, jakim ten osobnik się poruszał... nie wiadomo dlaczego... chyba pod wpływem wysokiej temperatury...) wzdłuż ścieżki... cofał się...

- Ank-Un-Fer! Gdzie Ty jesteś! – w głosie można już było dostrzec nutkę przerażenia...

- Ank....- i stanął. Poczuł, że ktoś go śledzi. Coś zaszumiało w krzakach. Niby swym krzykiem mógł spłoszyć Żako żerujące wśród liści palmowych... a one, jako że Papugami są rozmiarów słusznych, przestraszone mogły narobić niezłego hałasu. Brakuje jeszcze tylko charakterystycznego, warczącego bueeee i byłby pewien. Lecz chwileczkę... Żako przecież występują w południowej i środkowej Afryce (o ile to można nazwać Afryką.. właśnie uświadomił sobie, że nie ma najmniejszego pojęcia o geografii ,,Świata Górnego” czy jakiegoś-tam... tyle lekcji... tyle nauki... i po co to było...ale mniejsza o to...). A Egipt, jak sądził znajduje się raczej na północy. Ale na północy przecież żyją inne Zwierzęta... – próbował się pocieszyć. Ale na próżno. Drobne włoski wyrastające z jego nóg... rąk... poczęły subtelnie stawać dęba... gładka dotąd skóra stała się ‘’gęsią”.... a to wszystko tak ‘’pięknie” pasowało do atmosfery ,,gorącego poranka w tropikach”.








Znów krzaki- tym razem coś przezeń przemknęło. Jakaś szara sylwetka. Zaczął się trząść, co jeszcze dopełniło efektu ‘’dziwaczności”. Usłyszał za sobą, coś jakby... gałązkę łamiącą się pod stopą... zaraz po tym wściekłe syknięcie. Powoli odwrócił głowę. Nie mógł szybko, gdyż cały zesztywniał. Zobaczył jakieś oczy.









- Ajaj! – krzyknął i odskoczył do tyłu. Potknął się i zaliczył efektowny upadek. Na prawym łokciu pojawiło się nie-za-pięknie wyglądające zadrapanie. Jego oczom wreszcie ukazała się postać w pełnej okazałości. Nie kto inny , jak Ankh-Nu-Nefer. Z dość dziwną, trochę niezadowoloną miną.









- To Ty!

- A kogo się spodziewałeś, o Panie- mruknęła.

- Nie dobrym pomysłem jest, zaskakiwać mnie o poranku!

- Ciebie chyba nie można zaskakiwać w ogóle, gdyż w końcu dostaniesz zawału serca, na-mie-stni-ku- mruknęła jeszcze ciszej. Niekoniecznie chciała, by jej towarzysz to usłyszał. Jednak, jako że Terry cechował się niebywale dobrym słuchem...

- Coś Ty powiedziała?!

- Nic – powiedziała. – sądziłam, że usiedzisz w spokoju i poczekasz, zanim nie wrócę. – dodała.

- Nie było Cię. Pierwszym odruchem jest wyruszenie na poszukiwania. Martwiłem się, że coś Ci się mogło stać – skłamał. Ta wyczuła kłamstwo i zaczęła się śmiać.

- jesteś okropną ignorantką, wiesz?

- a czegoś się spodziewał? Że budząc się ujrzysz moją twarz, zatopioną w śnie, oświetlaną przez promienie porannego słońca... ach ci ludzie ze Świata Niższego.... – powiedziała z trudem powstrzymując śmiech.

- ha, ha, ha. Bardzo śmieszne.

- chodź. Zapewne po tym spacerze jesteś głodny – jak gdyby nigdy nic zaproponowała. Cael-Ra czuł się już całkowicie zbity z tropu.

,, czy może mi ktoś to wreszcie wytłumaczyć?!” usłyszał swój własny krzyk. Spojrzał na Ankh-Nu-Nefer. Dalej spokojnie szła, wpatrzona przed siebie. Co raz to spoglądała, czy jej towarzysz nie wymyślił znowu czegoś niemądrego. To znaczy nic nie słyszała. Czyliż to jakieś rozdwojenie jaźni? Nie, to po prostu jego umysł protestuje przed takimi warunkami.

Doszli do ‘’obozu”. Zjedli posiłek w milczeniu. Terry’emu coraz bardziej nie podobała się jego nowa dola... ale również Towarzyszka podróży... też nic przyjemnego... i po co to był się z domu ruszać? Nie wiedział. Po śniadaniu Ankh-Nu-Nefer (Cael-Ra nie raczył pomóc) zwinęła co trzeba, przygotowała do podróży. Skinęła na Terry’ego, który tępo wpatrzył się w piaski pustyni.

- No chodź już! - ponagliła go. Odwrócił twarz w jej kierunku. Spojrzał błagalnym wzrokiem.

- Co znowu?

- Czy my koniecznie musimy tam iść? – jęknął.

- a masz jakieś wątpliwości, Namiestniku?

- tak.

- a umiesz poprzeć je jakimiś argumentami.

- na pustyni jest gorąco.

- mnie to odpowiada.

- a mnie nie.

- trudno.

- nie ‘’trudno’’ tylko nigdzie się nie ruszam.

- a więc zostań tutaj, sam. Ja idę.

- To idź. – ta więc skierowała się ku pustyni. Minęła pierwszą wydmę, po czym drugą...

- trzy, dwa, jeden...

- Zaczekaj! Nie zostawiaj mnie! – usłyszała wołanie, przerywane ciężkim dyszeniem (jak jej się wydawało) . Obróciwszy się , ujrzała pół przygarbionego towarzysza, co chwila potykającego się na piasku , rozpaczliwie wymachującego rękoma.

- parę minut temu mówiłeś coś zupełnie innego.

- zmieniłem zdanie. Pustynia jest taka wspaniała... .a ciepło... już dość mam zim ze swojego świata....

- z Dolnego. To jest Twój Świat.

- nie ważne. W każdym razie idę z Tobą. – Ta już nie odpowiedziała. Szli przed siebie... nie wiadomo dokąd... wokół otaczały ich piaskowe wydmy... świat drżał z bólu, jaki Re sprawiał ziemi – tak myślała Ankh-Nu-Nefer... ,,zapewne przez gorąco cząsteczki powietrza zaczęły szybciej się poruszać”- to zaś chodziło po głowie Terry’ego. Jakże różnymi były ich Światy... niby podobne... a tak inne... a dziwne... przecież często widujemy jeszcze dziwniejsze miejsca... w literaturze Science Fiction...przeróżne stwory... niesamowite krainy.... a to... ot po prostu... Świat Starożytny... o którym uczymy się w szkole.. czytamy w książkach....

Jednak i tak, człowiek nowoczesny, znalazłszy się tam, nie czuł by się najlepiej....



Po kolejnej godzinie marszu , Cael-Ra chciał wreszcie przełamać dość –jak dla niego – niezręczną ciszę.

- Wiesz... muszę się Ciebie o coś zapytać...

- Chętnie rozwieję dręczącą Cię niepewność.

- wczoraj tańczyłaś... i... ładnie tańczysz.

- przejdź do pytania.

- no... to było pytanie.

- Wiesz... chyba nie do końca rozumiem. Możesz sformułować je jaśniej?

- mówiłaś, że jesteś kapłanką. A kapłanki powinny rozumieć...

- przy tak enigmatycznej wypowiedzi, nawet Ja nie rozumiem. Pytaj wprost. – i to było następne potknięcie. Właściwie nie chciał się jej o nic pytać... chciał po prostu powiedzieć komplement. Ale coś mu nie wyszło....

- pewnie chodzi Ci o to, po co tak tańczyłam?

- eee...

- nawet, jeśli nie wiesz, powiem. Otóż oddawałam w ten sposób cześć Świętemu Setowi. Prosiłam go o opiekę w podróży... może nie wiesz, lecz w przypływie gniewu mógłby nas zasypać piaskami. Bogom należy się cześć.

- masz na myśli burze piaskowe? To tylko mit. Sprawa zawirowań ciśnienia...

- jak śmiesz! Obrażasz Świętego Tyfona! Ani mi się waż więcej coś takiego mówić!

- bo co?

- po pierwsze: Jestem kapłanką Seta, a więc mym obowiązkiem jest dbać o interesy Wielkiego! Po wtóre: Czy Ty chcesz ściągnąć na nas klątwę?! Chcesz zginąć?!

- myślę, iż Ci twoi ‘’bogowie” w ogóle nie istnieją. Zapytaj się mnie o cokolwiek , a znajdę racjonalne wytłumaczenie. A nie jakieś pogańskie głupstwa i głupstewka.

- wyznajesz widzę Boga Żydów!

- A myślałaś że jest inaczej? – Ankh-Nu-Nefer szeroko otworzyła oczy. Ni to przerażenie... ni po prostu zdziwienie....lecz gest ten mówił sam za siebie ,,Co?!”...

- Musisz wyrzec się swego boga. – po chwili milczenia wydusiła.

- nie ma szans.

- tutaj twój bóg nie istnieje. Chyba że chcesz podzielić los Amenhotepa IV... przez większość zapomnianego... tego, który chciał wprowadzić Aton...

- mów dalej... – Cael-Ra zaciekawiła opowieść... słyszał coś o nim... przy okazji lekcji historii i pełnego pasji opowiadania nauczycielki o ‘’Głowie Nefertiti” – małżonki Faraona.

- Powiadają, iż nie z tego Świata... ani nie z Tego, ani z Dolnego....Z trzeciego... ale mniejsza o to... nie dość, że wygląd miał dziwaczny, to jeszcze ten Aton! Zastąpił nim wspaniały Panteon naszych Bogów! To On był wzorem dla Żydów! Wiem , co Żydowska Religia zrobiła z Waszym Światem.

- naszym światem.. zaprzeczasz sama sobie. A co do mojej Religii... tym samym obraziłaś moje uczucia religijne, powinnaś mieć tego świadomość. Ja się tych całych Twoich Bogów nie czepiam. Nie obrażam. Nie obrażam również Twojego Narodu, co Ty uczyniłaś z Narodem Żydowskim. –

Ankh-Nu-Nefer wreszcie zamilkła. Nie miała pojęcia co odpowiedzieć. Pierwszy raz... pierwszy raz od tak dawna miała to uczucie...

- teraz milczysz? – nie odpowiedziała. Szli dalej. Nikt się nie odzywał. Jednak w pewnym momencie Ankh-Nu-Nefer przymknęła oczy. Rozchyliła usta. Z jej gardła zaczął wydobywać się jakiś niezwykle melodyjny dźwięk... powoli rosnący w siłę ... coraz głośniejszy....

Cael-Ra przystaną na chwilę i popatrzył się na nią zdziwiony. ,,o co znowu w tym chodzi! ŻĄDAM ODPOWIEDZI!” po raz kolejny usłyszał swój głos. ,,ja chyba zwariowałem... słyszę swój własny umysł... nie... to chyba ta przeklęta pustynia...”

Ta nie zwróciła uwagi na lekko osłupiałego Terry’ego. Szła dalej... krok tylko trochę spowolniła...

Trafiła na kawałek w miarę prostej drogi... nie było problemu z podążaniem ku jej końcu.... można więc było pozwolić nogom na odpoczynek.... i głos z wysiłku się nie załamywał..



-



,, Byłam kiedyś na pustyni, byłam kiedyś na pustyni,

Piasek złotem się tam szczycił,

Widziałam piękną, widziałam piękną,

Lśniącą szatę Tyfona....



Zatańczyłam tam, zatańczyłam,

Po wydmach poczęłam biegać,

Bawiłam, się bawiłam,

Sypkimi drobinkami,



Byłam i nocą, i nocą,

Srebro gwiazd...

Granat nieba, granat nieba,

Ukazał mi drogę...



Rozglądam się dziś, rozglądam się dziś,

Widzę ten sam błękit,

Podróżuję znów, podróżuję znów,

Niezmierzonym królestwem Seta... „



– Głos miała przedziwny... operowała nim jak Arabka... dzisiaj... półtonami...

Brzmiało to niebywale pięknie.... zaskoczyła tym Terry’ego.... wsłuchiwał się w to z zachwytem...

Nie dość, że cieszyła jego wzrok... to teraz słuch....,, Jest taka dziwna... z jednej strony zewsząd ukazuję piękno... z drugiej jednak... tak wiele jej cech jest dla mnie dziwnych i niepojętych... kim ona jest?!” myślał.

- wiesz... – zaczął.

- słucham? – szykowała się już, by kontynuować pieśń. Ale odpowiedzieła.

- Pięknie śpiewasz... – powiedział z NIE udawanym zachwytem...

- To nie ja pięknie śpiewam... to pieśń jest piękna... owa z ust każdego, nawet niemowy brzmi pięknie.- przekręciła głową, jakby chciała ogłosić to całej pustyni.







- czyliż ja bym też tak potrafił?

- jeśli śpiewał byś to całym sercem, z przekonaniem. Tak.

- naucz mnie...

- ależ to przecież pieśń ‘’pogańska”

- moja kultura nie zabrania mi nauki pieśni innych religii. Ba! Uważa, iż należy dążyć do oświecenia czyli po prostu nauczyć się – i nagle jakby go zatkało. Zastanowił się nad swoją dziwaczną personifikacją ‘’kultury”. ,,zaprawdę... coraz ze mną gorzej...” – pomyślał.

- nie jest trudnym zapamiętanie. Wystarczy kilka razy powtórzyć. Dążyć do perfekcji... – Ankh-Nu-Nefer ożywiła się. Odprawianie obrzędów Religijnych, a zwłaszcza pieśniarstwo było jej pasją.






- Tylko mi powiedz, jak brzmi... gdyż teraz nie pamiętam...

- na początku lepiej nauczyć się czegoś prostszego... czy umiałbyś tak zagrać głosem, jak ja przed chwilą?

- chyba nie.

- a więc. Posłuchaj – Ankh-Nu-Nefer zwróciła oczy ku niebu. Przymknęła lekko powieki, gdyż promienie słoneczne raziły ją.

-

,,O Święty Ra,

o Wielki,

Oświetlasz Świat,

Już wieki,



Co dzień się rodzisz,

I giniesz pożarty,

Ataki wężowe znosisz,

Tothowi pozostawiasz warty...”



- Zaśpiewała. Melodia była dość prosta... jednak i tak brzmiała pięknie... Terry powtórzył dwa pierwsze wersy.... po czym Ankh-Nu-Nefer znów zaśpiewała... on powtórzył 4....



I tak trwało to dobre pół godziny.... jednak po tym czasie słychać już było obojga czyście grających głosem, niczym duet wielkich artystów.... Zabawę mieli z tego pyszną... Kapłanka wreszcie miała z kim śpiewać, zaś Cael-Ra.... Cael-Ra po prostu się nie nudził. I nie męczył myśleniem... rozterkami..



Za nimi podążała jeszcze jedna para....

Para ludzi dziwnych....

O łuskowatej, śliskiej skórze.... koloru zimnego...

O groźnych wyrazach twarzy.... ostrych rysach....

Dwójka stworzeń pochodzących z kultury zbuntowanej... na Świecie Dolnym już ukaranych... przez wielką powódź, która ukryła ich miasta.....



Szli krok w krok... po śladach.... ukrywali się tuż za wzniesieniem...wydmą...kamieniem....








- Teraz!- szepnęła kobieta.

- Nie... później... jeszcze nie jesteśmy gotowi! – odpowiedział jej mężczyzna. Nagle zauważyli, iż jedna z obserwowanych osób ogląda się za siebie. Padli natychmiast na piasek.





~*~



Robiło się już ciemno. Oboje byli zmęczeni. Jednak Ankh-Nu-Nefer chciała gdzieś jeszcze dojść. Tak jakby miała poukładany cały plan podróży. Istotnie... odkąd dowiedziała się, gdzie wylądowała... wiedziała, w jakim kierunku iść.

- możemy już się zatrzymać? – mruknął Terry. Mimo iż noc na pustyni nie wydawała mu się większą przyjemnością, chciał już na spokojnie się położyć spać.








- jeszcze trochę.... o! Spójrz! – wskazała ręką jakieś miejsce... tam były światła... jakieś pochodnie... to musiała być osada!

- i co... warto był wytrzymać? – powiedziała, gdy już dotarli na miejsce. Owe nie okazało się osadą, ale świątynią Geba- Boga ziemi.

Kapłanie już mieli przygotowane dla nich miejsca spoczynku... dwie dość bogate komnaty.... sąsiadujące ze sobą. Zostali ugoszczeni dobrym i pożywnym posiłkiem. Oboje mogli zażyć kąpieli....

Tak.... kąpiel była marzeniem Terry’ego...

Po tej czynności wreszcie mógł udać się na spoczynek....

Stanął u progu.... przejechał ręką po ścianach... poczuł na nich całą masę dziwnych, wyżłobionych kreseczek i im podobnych.... to były hieroglify.... patrzył na nie... ale widział tylko niezrozumiałe rysuneczki. Irytowało go to. Tamta zgraja wszystko rozumie... a On... jako Teoretycznie Syn Faraona...on nic nie widzi, prócz jakiś znaczków. Dopiero dotarło do niego, że jakoś porozumiewa się z tamtą zgrają... ,,czyżbym mówił po Egipsku?! A to Ci dopiero! Ale skąd to się wzięło?!” – myślał –również po Egipsku-

Wreszcie przyszło mu do głowy, że nie ma po co się tym udręczać. Umie, to umie- rozumie to rozumie- tylko z korzyścią dla niego... bo przecież katastrofą byłoby nie rozumieć ich!

Przeszedł kawałek. Zobaczył łoże, który wyglądało na miękkie. Wziął rozpęd i z donośnym ,,yahoooo!” rzucił się nań. Okazało się jednak nie-do-końca-wygodnym i coś trachnęło w kręgosłupie Namiestnika. Ale to mu specjalnie nie przeszkadzało. Był w dobrym humorze.. humorze do wygłupów...do radości.

Splótł ręce pod karkiem i wygodnie rozłożył się na miejscu. Wtem zobaczył Ankh-Nu-Nefer. Swoim sposobem stała w progu. Aż podskoczył (co wglądało dość śmiesznie, biorąc pod uwagę pozycję jego rąk) .

- co Ty tu robisz?

- stoję. – bezczelnie odpowiedziała.

- A dlaczego?

- bo przestałam iść.

- a dlaczego przestałaś iść?

- bo nie miałam powodu by iść dalej.

- wygrałaś.

- Zbyt szybko się poddajesz, Namiestniku. Faraon powinien...

- nie mów mi teraz nic o tych wszystkich faraonach-nie-faraonach , jestem w zbyt dobrym humorze. O, porozmawiajmy o Tobie.

- cóż chcesz o mnie wiedzieć?

- nie wiem... rodzina... przyjaciele.. chłopak... jak Ci się w życiu układa...

- mój ojciec jest Arcykapłanem w Świątyni Tefnut... Matka... Matka była Kapłanką Ozyrysa, ale dla ojca zrezygnowała.

- a ja myślałem, że ten, kto zrezygnuje z kapłaństwa jest przeklętym...

- zależy dla kogo. – i umilkła.

- no, mów dalej.

- Pytaj.

- Partner? Słyszałam, że w Egipcie za mąż wychodzą już czternastolatki.

- Przepowiednia...

- Hę?

- Według niej każdy z nas ma sobie przypisanego. Ty, Ja.

- A kto jest Tobie przypisany? – zauważając nieśmiałość na obliczu Ankh-Nu-Nefer aż mu pojawił się ‘’błysk” w oczach.

- Jego imieniem jest Mirai. Jest synem Atlantki i Egipcjanina. Żenujące... Ja- rodowita Egipcjanka i Atlant...

- hmmm – zamyślił się przez chwilę. Skoro jej kogoś przeznaczono, to jemu pewnie też. Jednak teraz wolał się skupić na pocieszaniu Towarzyszki Podróży.

- wiesz... u nas, na –jak to nazywacie- Świecie Dolnym nazywa się to nacjonalizmem – nie było to jego najlepsze pocieszenie.

- nie jest nawet najgorszym fakt, iż ma w rodzinie Atlantów. Ale on sam...

- coś z nim nie tak?

- nieświadomie dąży do nałożenia na mnie klątwy.

- nie rozumiem...

- wciąż chce mi odebrać dziewictwo – odpowiedziała lekko poirytowana. Nie przepadała za osobami ‘’niedomyślnymi” .

- hmm... z jednej strony na Dolnym Świecie coraz częściej zdarzają się przypadki, że dziewictwo tracą 14 letnie dziewczyny... ale z drugiej strony obyczaj mówi, iż dopiero po ślubie... ja osobiście jestem po stronie tej drugiej wersji... chociaż... może nawet nie dokońca... ale... ale w każdym razie to trochę młodo....

- nie wiek jest tu najważniejszy. Ale on jest... okropny. Narzuca się ciągle... mimo iż okazuję mu, że nie mam ochoty na jego pieszczoty. Niczym kleszcz... przyczepia się... i puszcza dopiero po wypiciu krwi. Rozumiesz mam nadzieję, o co mi chodzi.

- tak... ale... nie każdy mężczyzna taki jest.

- Ty nie rozumiesz... wokół mnie jest wielu od niego lepszych... choćby nawet Ty... a ten... ja jestem na niego skazana!








- a nie można tej całej przepowiedni jakoś... wyminąć?
- uwierz mi, chciałam. Lecz jestem pod presją Świętego Stanu Kapłańskiego. Oni uważają, iż Przepowiednia jest planem Bogów. Jednak jak dla mnie jest to po prostu sposób, by wszelkie pieniądze zostały w ich skarbcach. – powiedziała ze skwaszoną miną.

- czemu im się nie przeciwstawisz?

- próbowałam.

- chcesz, to wstawię się za Tobą... ponoć jestem przyszłym Faraonem...

- musiałbyś mnie pojąć za żonę. A Tobie inna jest przeznaczona. – przy jej pierwszym zdaniu lekko się zarumienił.

- Siostra ma, Echn-Bennu-Titi, zwana również Nefertirą, za niezwykłą urodę. – powiedziała z jeszcze kwaśniejszą miną.

- Opowiedz mi o niej...

- zawsze żyłam w jej cieniu. Ona była ‘’Tą dobrą” a ja ‘’Tą złą” ... tylko za to, że czczę Seta. A ona Bennu. Jej powierzono Irianx, a mnie Ka’Nunun – Elemento.

- jaki to ma związek?

- taki, że Irianx jest o wiele ważniejszy. Nefertira miała nawet kilkakrotnie spotykała się potajemnie z Mirai... nic się nie przejmowała.... a dowiedziawszy się, że szykuje się misja sprowadzenia Ciebie uciekła na Świat dolny. – westchnęła ciężko.

- A teraz chciałabym ją odnaleźć.

- to może by tak poprzestawiać nieco w tej przepowiedni... powiem więcej... odwrócić wszystko... i będzie optymalnie – i uśmiechnął się wymownie... trochę zadziornie.

- Wiesz... wolałabym w ogóle tam nie figurować i cieszyć się wolnością – odpowiedziała niewzruszona.

- czekaj, czekaj... jeszcze coś wymyślimy... tak im tam nagmatwamy, że się nie połapią. Zaufaj mi.. ja mam głowę do dokumentów – i położył rękę na jej ramieniu. Próbował za wszelka cenę ją pocieszyć.

- no już, nie rób min – potrząsnął lekko jej ramieniem. Ta się odwróciła.

- trzeba już spać. Jutro znowu czeka nas droga. – pocałowała go i jak gdyby nigdy nic wyszła. Nie dając po sobie znać mijanym kapłanom, że cokolwiek działo się z jej emocjami.

- no znów mnie pocałowała! - złapał się za czoło i padł na tapczan. Tym razem jednak nie o tym myślał... próbował sobie wyobrazić ową ‘Nefertirę’... potem jednak myśl skupił na problemie Ankh-Nu-Nefer i sposobie na jego rozwiązania. Nic mu nie przyszło do głowy, tylko po prostu razem sprzeciwić się przepowiedni... on... jako Faraon... ponoć w Egipcie Faraona utożsamia się z Re... więc... on w oczach tych wszystkich ‘’łysoli” jest albo będzie Bogiem...a Boga powinni się słuchać....

i z tą myślą zasnął.



~*~



Nazajutrz schemat powtórzył się... pakowanie... wyruszenie w drogę.... nic, o czym warto by wspominać...

Idąc jednak przez pustynię, Cael-Ra miał dziwne uczucie... jakby ktoś ich obserwował....

- Nefer.. (mogę tak do Ciebie mówić?) ..

- Możesz. Słucham? – uśmiechnęła się... w końcu ‘’Nefer” znaczy piękna...

- mam takie dziwne wrażenie, że ktoś nas obserwuje..

- nic dziwnego... jesteśmy w królestwie Seta... on obserwuje każdy nasz ruch...

- nie... to coś innego..

- wydawało Ci się...- i szli dalej milcząc. Wtem coś przemknęło przed nimi.









- teraz mi chyba nie powiesz, że też tego nie widziałaś!

- Nic nie widziałam.

- jak nie?! Jak byk przeleciało przed nami!

- widziałeś to w pobliżu horyzontu?

- można tak powiedzieć.

- to złudzenie. Najwyraźniej Szu za Tobą nie przepada.

- Szu?

- Bóg powietrza. Twój patron.

- mój? Nie ważne. Jestem pewien! Owszem, zamazane były, jednak widziałem!

- a umiałbyć opisać?

- otóż tak! Mężczyzna o bladoniebieskiej skórze i srebrnych włosach, i Kobieta o zielonej, nie, morskiej skórze... błękitnych włosach... fryzurę miała podobną do Ciebie...

- To zapuścili się aż tutaj! – krzyknęła. Złapała go za dłoń, przyciągnęła do siebie. Stanęli do siebie tyłem i spletli ręce w przedramionach.

- yyy... po co to wszystko? – spytał Kapłankę Cael-Ra. Był nieco zdziwiony jej nagłą reakcją.

- To Atlanci... podstępni... musimy się trzymać blisko...

- wiesz... czy to nie jest za blisko? – jęknął. Mimo jako-takiej sympatii, jaką ją darzył (a raczej wygląd jej ciało.. jej głos..) czuł się dziwnie....

- nie wiesz co planują... potrafią niczym wielka fala wody odrywać skały... uwierz mi.... mieć Atlantów na ogonie, to ostatnia rzecz, o jakiej moglibyśmy marzyć.

- czy w związku z tym będziemy tu tak sterczeć, aż ‘’Ra” nas usmaży?

- masz rację... – puściła go.

- idźmy dalej... nie wiele nam da stanie tutaj... – dalej szli w sumie bez problemów... aczkolwiek droga wydawała im się tak długa i taka nudna...

Jednak przyszedł następny wieczór... tym razem Ankh-Nu-Nefer nie miała zaplanowanego żadnego miejsca wypoczynku, co nie uszczęśliwiło zbyt Terry’ego. Nie podobała mu się perspektywa spędzenia nocy na ZIMNEJ pustyni w tak skąpym ubraniu... i właśnie..

- zimno mi. – stwierdził.

- chcesz się rozgrzać? – odpowiedziała pytaniem Ankh-Nu-Nefer...

- zależy w jakim sensie...

- no chodź... wstań!






– ten nie pewnie zrobił, to co mu kazała... ta zaś zbliżył się do niego i uśmiechnęła... poczęła coś nucić i poruszać się do rytmu.






Obserwował to lekko zaskoczony. Poruszała się delikatnie, ale zmysłowo... wygląd jej wręcz wężowatego ciała potrafił wprowadzić w swoisty trans... po chwili wpatrywał się w nią dość tępym wzrokiem... oczy mu się zeszkliły... również to co widział, widział jak przez szybę... tylko zarys jakiegoś pięknego kształtu...zapomniał już o tym, że mu zimno... na jego obliczu zagościł uśmiech... jego nozdrza rozchyliły się...w końcu taki widok nie należał według niego do najgorszych.... nawet, z przytępionym wzrokiem.....
- hej... śpisz? – nagle zapytała się go. Machnęła mu parokrotnie ręką przed twarzą.

- ja? Yy... nie! – odpowiedział wyrwany ze ‘’snu”

- no to teraz ty.

- ja?

- chcesz się rozgrzać, prawda? Ruch rozgrzewa.

- nie rozumiem.

- pokazałam Ci, spróbuj.

- co?!

- zatańcz.

- ale tak tańczą kobiety!

- nadam Ci melodię. Spróbuj. – i zaczęła nucić. Znów ta sama melodia. Znów wprawiła w ruch własne ciało, przyciągając jednak Jego do siebie.

- ale ja nie umiem!

- umiesz! Każdy umie! Daj się porwać muzyce i emocjom z nią związanym!






– ten zaczął się powoli ruszać.... nie do końca mu to jednak wychodziło... na szkolnych dyskotekach zawsze podpierał ściany... a teraz miał tańczyć jeszcze z „kimś”... jednak po pewnym czasie...razem im się tańczyło coraz lepiej... aż w końcu stali się jednym, wspaniałym tańczącym wirem....
















-----------------------------------------

A tak po za tym: Autorka upodobniła się ostatnio do Bohaterki: Autorka ma włosy pofarbowane na czarno. Autorka zrobiła sobie makijaż: czerwona szminka + Oczy Udżet i Autorka wyglądała prawie identycznie jak Bohaterka (z tym że Bohaterka na prawą stonę włosów rudą... a Autorka ma od rudości strasznie cerwone policzki... nad czym Autorka ubolewa, bo autorce tak podobają się rude włosy.... )
Ja się zastanawiam, czy ja nie mam jakiegoś Araba w rodzinie... bo jakna razie podejrzenia padają na Tatara

i cóz Wam mogę jeszcze powiedzieć.... Never Ending Stooory, aaa, aaa ,aaa.. Never eending stooooryyy... aaa, aaa, aaa mam nadzieję, iż rozumiecie, co mam na myśli

Zwróćcie uwagę na godzinę dodania posta ;p

Ostatnio edytowane przez Aquila_Ardens : 10.05.2005 - 01:13
  Odpowiedź z Cytatem
stare 10.03.2005, 23:23   #6
Aquila_Ardens
Guest
 
Postów: n/a
ThumbsDown Semita Ad Achet-Ankh odc5 – Cur ‘Non’ , Aquila? - rodem z brazylijskiej telenoweli

Wybaczcie, iż odcinek krótki... ale jak zaczęłam pisać, to sie trochę za bardzo rozpisałam na wstępie... i jak porównacie z następnym odcinkiem (nie wiem, kiedy ukończę....) to zauważycie, iż zlepienie nie miałoby sensu :\

Wyszedł mi z tego taki odcinek-śmieć... a jednak... nie obyłoby się bez niego...

No cóz... w tym odcinku widać, jak bardzo postać Ankh-Nu-Nefer zostala stworzona na moje podobieństwo Jakoś wzięło mnie na zrobienie jej sesji zdjęciowej... dlatego najwięcej zdjęć jest własnie z Nią (krajobraz nie ma zbyt wiele do zaoferowania, więc musiałam skupić się na dokładności bohaterów <rozumiecie, jak mniemam, to , co mam na myśli>

Zaś tytuł... zainspirowała mnie czytanka "dlaczego ''nie'' , Julio" z mojego podręcznika od Łaciny... jednakże tam bohater- Marek próbuje zaprosić Julię na walki gladiatorów... a tu nie ma gladiatorów

Ad Rem:

Semita Ad Achet-Ankh odcinek 5 – Cur ‘Non’ , Aquila? (Dlaczego “Nie” , Orlico)




Ból. Okropny... przeszywający...krzyczący ,,cierp! Cierp! Boś o ciało nie dbał!”... szarpiący mięśnie... grający na nich jak na lirze....
Instrument ten ponoć tworzy cudowne...kojące...nie...to nie to... ten był tylko jednym z wyrażeń „bólu”... ten instrument był okropny... jego muzyka męczyła...jęczała... darła się, niczym kotka w rui... drażniąco...
Słowem wszystko co nie komfortowe i nieprzyjemne...
Takie właśnie uczucia obudziły Terryego...
Poderwał się szybko i tak jakby go zamurowało... wytrzeszczył oczy patrząc przed siebie...
Cały zesztywniał. Na jego obliczu widać było coś pomiędzy szokiem a zdziwieniem...przerażeniem.. czyli ogólnie widok towarzyszący kompletnie nowej sytuacji. Po chwili wzrok mu się zeszklił. Gdy od owego momentu minęło 15 minut, wreszcie jęknął:
- Mam zakwasy!
-co masz? – odpowiedziała Ankh-Nu-Nefer, już od dłuższego czasu obserwująca dziwne zachowanie towarzysza.









- po wysiłku... mam sztywne mięśnie, nie mogę wykonywać żadnych gwałtownych ruchów.... w ogóle nie mogę się ruszać!
- ciekawe... – odpowiedziała lekko sarkastycznie.
-to prawda! Nie mogę przekręcić głowy, bo szyja mnie boli! A ręka? Ała! Ramiona i łopatki... jakby ktoś naciągną me mięśnie na Madejowym łożu tortur!
- na co?
- taki średniowieczny stół, do którego przykuwano kogoś i rozciągano, aż popękały mu wszystkie kości.
- twoje mięśnie nie mają kości. – odpowiedziała Nefer, nie rozumiejąc do końca, o co chodzi Towarzyszowi.
- no tak, nie mają. Ale i tak są połamane... znaczy... ja czuję się połamany!
- masz coś złamane?! Pokaż!
- ach Ty! Wszystko bierzesz dosłownie! – powiedział dość poirytowany.
- na Ziemi są maści na ból mięśni!
- ból mięśni! Nie można było powiedzieć od razu?!
- przecież cały czas to powtarzam!
- gdybyś to powtarzał... a z resztą... nie ważne! – miała już dosyć tej wysoce rozwijającej rozmowy..
- po co ja tu przylazłem?! – jęknął na koniec.
- po to by...
- Przestań wreszcie prawić te swoje morały! To zaczyna być nudne i denerwujące! ‘’bo przepowiednia, bo to, bo tamto!” nie jesteś ponoć po stronie przepowiedni! A jednak ją wypełniasz! A podobno miałem brać z Ciebie przykład...
- zaprzeczasz sam sobie.
- niby jak?!
- zastanów się. Powtórz sobie w myślach to, co mówiłeś.
- nie! Ty to zrób!
- nie będę ulegać Twoim kaprysom.
- Ciekawe! Podobno jestem synem faraona!
- a ja arcykapłana.
- faraon stoi wyżej w hierarchii!
- mylisz się. Żaden szanujący się kapłan nie będzie służyć komuś, kto zachowuje się jak rozpieszczony dzieciak.
- a Ty jak się zachowujesz?! Jesteś niepokorna swojemu Bogu!
- nie widzę w Tobie Boga. Tylko syna Boga, który Bogiem stanie się, gdy ojca jego nazwać trzeba będzie Ozyrysem. – na to wreszcie piesek Terry’ego, Roco zaczął szczekać i ‘’rzucać” się na Ankh-Nu-Nefer. Ten fakt naruszył już jej filozoficzny spokój .










stanęła do niego profilem. Obróciła tylko lekko w jego kierunku twarz i nieznacznie tułów. Wyciągnęła doń. Jej oczy stały się całe czarne... „świeciły” czernią.. usta rozchyliły się lekko w geście zdenerwowania. Powietrze wokół jej ręki zaczęło drgać, niczym mocno rozgrzane.. piasek ją otaczający począł odlatywać od niej, tak jak by była słupem wysokiego ciśnienia... piasek, który znajdował się dokładnie pod wyciągniętą ręką zaczął wirować... aż z jej dłoni wydobyło się „coś”... owo „Coś” nie było widoczne gołym okiem (ubranym również nie...)... jedynym świadectwem jego istnienia był ślad, jaki zostawiało na piasku- wgłębienie. Owo uderzyło rozwrzeszczanego Roco, aż przekoziołkował i wylądował u stóp wydmy.








Cael-Ra natychmiast rzucił się w kierunku małego przyjaciela. Dopadł go i przytulił. Psina trząsł się i skamlał ze strachu.
Ankh-Nu-Nefer zignorowała tych dwoje. Szła dalej, nic sobie nie robiąc. Z dumną miną... głową uniesioną szła przed się, wpatrzona w dal...
Cael-Ra nie dość że wściekły, to jeszcze zdezorientowany...odprowadzał ją wzrokiem...
W końcu wstał (nadal trzymając Psinę na rękach) począł podążać za nią. W odległości odpowiedniej, jednak tak, by nie stracić z oczu. Nie chciał przecie zostać sam na pustyni wielkiej...
Słońce prażyło niemiłosiernie... tak jakby Ra był po stronie Kapłanki, i chciał zemścić się na tym, co jej Majestat obraził...
,,i Ty Brutusie..” pomyślał, zerkając w kierunku jasnej, ognistej tarczy... niczym Feniks wciąż się odradzającej... przymrużył oczy...zamknął...po czym znów otworzył, kierując wzrok w innym kierunku... mianowicie w kierunku Ankh-Nu-Nefer...
Jednak wzrok postanowił go zawieść. Słońce doprowadziło siatkówki oczu Bohatera do obłędu czyli po prostu widział przesuwające wraz z punktem skupienia fioletowe kropeczki... radośnie tańcujące po świecie... przysłaniające to, co najważniejsze – Ją.
Przetarł powieki. Kropeczki uciekły w popłochu i schowały się gdzieś po za polem widzenia...
Ha! Nie tylko one uciekły... Nefer również! Zimny pot oblał nagle Terryego ( co w samym sercu pustyni dziwnym jest wyjątkowo..) przerażenie doprowadziło jego mięśnie do drżenia (co wywołało ciekawe uczucie, biorąc pod uwagę ból, który ani myślał przechodzić)...
Z jego ciałem ostatnio działy się różne dziwactwa... nie dość, że zmieniło swój wygląd, to jeszcze:
- tańcujące zmysły i odczucia (Uczucia także)
- również pląsające kropeczki fioletowe
- uczucie chłodu i drgawki w miejscu, gdzie zazwyczaj umiera się z gorąca i odwodnienia...
Tak... to nie było normalne... i nie specjalnie odpowiadało Namiestnikowi... Ba! Miał ochotę jak najprędzej się tego pozbyć i znaleźć się tam, gdzie go ciągają. Bo na powrót do swego domu stracił nadzieję...
Jednakże niespecjalnie rozpaczał... mimo kochającej rodziny... dużej ilości przychylnych znajomych wśród równolatków (w tym nawet jednej takiej, której parokrotnie miłość się wyznawało, a ona zaloty przyjęła!) ... mimo niewielkiej ilości kłopotów... a jak już jakiś to drobnych...mimo życia sielskiego i prostego....
On potrzebował czegoś więcej... znużyła go już ta rutyna...nic, a nic ciekawego... to co zawsze... żadnych niespodzianek...nie... to nudne...
Ale teraz... po chwili zamyślenia wrócił na ziemię (tę Górną...) i znów ogarnęła go smutna świadomość zgubienia jedynej ręki, prowadzącej jego – niewidomego – przez ten straszny, ciemny, pełen zasadzek... śmierci... świat zwany " pustynią”...
Zaczął biec przed siebie (co wyglądało dość śmiesznie, biorąc pod uwagę również ruchomy bagaż dzierżony w rękach- Roco) co doprowadziło go do...















...wywrotki i sturlania się z dość wysokiej wydmy.













- Pustynia jest niczym kobieta...zmienna...fałszywa. I w ogóle co to za historia, by te kupki piasku tak lubiły pozbywać się nic winnych przechodniów. Patrzył tak dłuższą chwilę w kierunku piaszczystego szczytu piaszczystej wydmy na równie piaszczystej pustyni.
- niech no tylko ktoś spróbuje przy mnie wypowiedzieć słowo „piasek”... nie ręczę za siebie... – i wtem zza wielkiego kopca wyłonił się nie kto inny jak Ankh-Nu-Nefer. Spoglądała na niego z góry. Ręce miała podparte na biodrach. Jeśli by się zbliżyć, można by dostrzec na jej obliczu politowanie...
















Gdy tylko rozpoznał, Cael-Ra zaczął się wdrapywać dziwną –jak na wydmę – stromiznę (nie zapominajmy, że wciąż trzymał Roco...)
Po dokonaniu tego heroicznego wysiłku spojrzał na Kapłankę, jakby miał ją zaraz zabić wzrokiem.
Z resztą ... na wszystko teraz tak patrzył...
- i co się tak gapisz?! – zwrócił się dość opryskliwym tonem do Ankh-Nu-Nefer.
- odpowiedź prosta i oczywista. Bo zainteresował mnie widok niezdarnego Namiestnika, który kiedyś będzie władał Światem Górnym (O Izis! Oby nie!) – odpowiedziała z wyrzutem. Zamilkł. Wpatrywał się w jej oczy dłuższą chwilę, ona w jego. Oboje brwi mieli zmarszczone. Usta Ankh-Nu-Nefer były lekko rozchylone... postawa dość bojowa...
Kapłanka znała umiejętności Terryego.. albo przynajmniej się ich domyślała...
Wiedziała, iż są dla niej niebezpieczne... zaś Nie wiedziała, kiedy mogą się objawić. Dlatego więc, trzeba się było trzymać na baczności.
Cael-Ra zaczął mierzyć Ją wzrokiem. Od stóp, po czubek głowy...
Wszystko go zaczęło zastanawiać...
Jej niebywale umięśniona (aczkolwiek nie kulturystycznie) i chuda sylwetka (trzeba zaznaczyć, że od Starożytności, aż do lat ‘60 XX wieku panował kanon raczej pulchnych i krągłych figur..)...
Ciało sprawiało wrażenie lekkiego, jakby zaraz mającego się unieść... a, prawda! Przecież na samym początku zmieniła się przed nim w ptaka!
Dalej jego oczy przesuwały się powoli w górę...uporczywie pożerając każdy widoczny szczegół jej anatomii...















Twarz. Dość ostre, mocno zaznaczone rysy... nie to co wtedy, gdy ją widział po raz pierwszy...
Chociaż...może to makijaż? Albo kolor skóry?
Makijaż ją zdecydowanie postarzał... nie wyglądała, jak o co najmniej 10 lat starsza...
Dalej ich spojrzenia się spotkały... przyglądał się bacznie jej oczom... były bardzo dziwne... coś jakby połączenie oka Orlego z ludzkim.. to znaczy; Oko Orle na twardówce ludzkiej... dziwne, bardzo dziwne...
Wpatrywali się tak w siebie chwilę dłuższą... wręcz nie określoną.. bo czas dla nich jakby stanął w miejscu...
Było to swoiste starcie dwóch światów... Ankh-Nu-Nefer...płynęła z niej dzikość... nieokiełznaność...tajemniczość... wzrok jej dawał wrażenie, jakby gotową była do ataku w każdej chwili... ale również do namiętności... jakby miała teraz do niego podbiec, przyłożyć usta do ust i zatopić się w jego ramionach... a jednak... dwojakie było to spojrzenie.. tyle myśli przychodzi... tyle wrażeń... odczuć...w ciągu jednej sekundy...
Cael-Ra zaś... swoista poczciwość... pozorny spokój.. a jednak niepokój... z jednej strony zdenerwowanie... zdradzały to zmarszczone brwi... z drugiej jednak, co poznać można było po charakterystycznym ułożeniu powieki...ukazujące – na tyle, jak to możliwe- całe oko, które widocznie drżało i „błyszczało”...no i również mocniej rozchylone nozdrza: Chęć pojednania z Tą Istotą.
Nie mogli zerwać łańcucha łączącego ich spojrzenia... nawet gdy Cael-Ra próbował podnieść wzrok, by wybadać inne anomalia jej urody, wracał...oczy szarpały się, jednak wciąż uwiązane były niewidzialnymi ogniwami wraz z oczyma Nefer.
Jak magnez złoto, tak On przyciągał Ją. Nie chciała nań patrzeć- Następcę Faraona, którego miała okazję widzieć w kilku niezręcznych, wręcz ośmieszających dla niego sytuacji. Z jednej strony czuła odrazę.. niechęć.. z drugiej jednak zaciekawienie... chęć poznania bliższego..
Po chwili zaczęli czynić kroki... powoli podchodzili do siebie... nie spuszczali wzroku...
Znaleźli się od siebie na odległość dłoni... wciąż milczeli... tylko zaspokajali głód swych oczu.. głód bliżej nie wyjaśniony... bo przecież skąd mógł się wziąć?
Terryemu zaczęła się ta sytuacja podobać.. była zupełnie nowa...a jednak fascynująca..












Złapał ją za rękę i przyciągną do siebie jeszcze bliżej, tak że nosami się dotykali, rzęsami niemalże łaskotali...
A oczyma dalej w siebie wpatrzeni.
Cael-Ra nie rozumiał, co robi... zastanawiał się „po co?” i „dlaczego?”... a jednak...
Przechylił głowę lekko na bok, by nie zawadzać nosem o jej nos...przymknął lekko oczy...
Tętno mu przyspieszyło... czuł się dziwnie...na chwilę mięśnie przestały dawać o sobie znać, zaś zmiękczały... wręcz drżał, tchu mu brakowało...
Już prawie... jeszcze chwila... – w ciągu ułamków sekund zwlekał...czegoś się bał...
A jednak... usta do jej ust były coraz bliżej...bliżej...











Lecz zdążył je tylko musnąć, gdyż Ta, zmysłowo wyślizgnęła mu się z ramion, uśmiechnęła się wdzięcznie...uroczo.... wręcz triumfalnie...
przekręciła się na pięcie (zapadając się lekko w piasku) i zaczęła iść dalej.












Tętno Terryego na chwilę niemalże ustało... po całym ciele przeszedł zimny, dość nietypowy dreszcz...zaczął powoli, ale głęboko dyszeć... wodził za nią wzrokiem, jak się oddalała... po chwili namysłu ruszył w tym samym kierunku... jeszcze ją zgubi...
Tylko przeszło mu przez myśl... „Dlaczego ‘nie’ ,Orlico?”...





No normalnie brazylijski serial!:wacko:

Ostatnio edytowane przez Aquila_Ardens : 10.05.2005 - 01:30
  Odpowiedź z Cytatem
stare 11.03.2005, 14:05   #7
Aquila_Ardens
Guest
 
Postów: n/a
Cool

Oazis (mogę tak do Ciebie mówić <pisac> ? tak mi się podoba ) , Padd... dziękuję Wam

No cóż.. nie będe już komentowac tej sytuacji... bo szkoda moich palców <i paznokci, które podczas pisania odcinka nieco się połamały ( Orlica od mineralizowana i od witaminowana ) >

może jeszcze przekażę, co chce przekazać... ale nie ważne

Teraz mały komunikat :

DO OSÓB, KTÓRE DOPIERO TERAZ ODWAŻYŁY SIĘ ZA TO ZABRAĆ: Poprawiłam ostatnio "Pueri Fulgori" ( http://forum.thesims.pl/showthread.php?t=11194 ) dostosowałam nieco do swojego obecnego języka (zaskakujące... jak w krótkim czasie można coś wyćwczyć!) podaję odnośnik do strony, na której jest zmieniona wersja:

http://aquila-ardens.eblog.pl

Nie ma w prawdzie tak dużej ilości zdjęć, ale treść o niebo<piekło i ziemię również> lepsza

Pozdrawiam,

Aquila Ardens z połamanymi szponami ;p


PS:... Padd... jak już mówiłam <pisałam> Zdrowia życzę! Zdrowiej, Nam, zdrowiej... <teraz apel do wrednego choróbska> jesli zaraz nie opuścisz Padd, to Orlica przyleci, i zrobi to własnoręcznie

Ostatnio edytowane przez Aquila_Ardens : 11.03.2005 - 14:11
  Odpowiedź z Cytatem
stare 20.03.2005, 00:02   #8
Aquila_Ardens
Guest
 
Postów: n/a
ThumbsDown Semita Ad Achet-Ankh odc6 – Verbum praedicto (Słowo Przysięgi) kolejny nieudany :/

tja... a więc...

I znowu krótki odcinek... ale doszłam do pewnego wniosku...
no cóż... stwierdziłam, iż pewno Was ciekawość zżera (alem skromna...) a nawet jeśli nie, to mnie zżera na Wasze reakcje co do postepującej fabuły...
Dzisiaj może wydawać się lekko skomplikowane.. ale nie pytać o niedopowiedzenia! i tak nie poweim (albo powiem, ale potem)
I jeszcze... co do długości... no cóż... nie wytrzymałam... wena na ostatni "jakiś" czas mi się wyczerpała...ale uwierzcie mie (zreszta zauważycie to czytając odcinek) wymagało to niezłej Orlej burzy mózgu... poruszyłam dodatkowy wątek, którego poruszyć niepowinnam... i musiałam się namęczyć, by opracować (tak to powiedziałabym o tym nieco później )

Powiem tak. odcinek jeszcze nudniejszy od poprzedniego. ale trzyma się w dalszym ciągu rozpiski (no cóż.. uwierzcie mi <nadużywam tego słowa, wiem> mnie też już to nudzi i chciałabym dojść do punktu kulminacyjnego... ale no... nie mogę...fabuła musi kupy się trzymać )

No i jeszcze dochodzi TS na studiach... które już pare problemów sprawiło (np: nie mogę uploadowac simów na "mysimpage"...) i po którym trzeba posprzatać.:wacko:
Ale wkrótce wielkanoc (kto by pomyślał, że chrzescijanskie święto może mnie tak cieszyć ) a wtedy będzie orgia pisania teraz we wtorek czeka mnie klasówka z Geografii o wodzie...
a ja generalnie ogień jestem (Ardens=Płonąca)

To będzie ciekawe... tu mi inspiracją


bło Chaostar+ Amethystium+ Hevia (innymi słowy muzyka hiszpańsko-szkocak <ludowa>)


No, ale to tyle na wstępie jeszcze dłuższym od odcinka:\

Semita Ad Achet-Ankh odcinek 6 – Verbum praedicto (Słowo Przysięgi)


I tak upłynął tydzień... w dzień podróż.. w nocy sen...postój najczęściej w jakiejś wiosce, świątyni...

Owe siedem dni dłużyło się niemiłosiernie... nic, co by było jakoś wyjątkowo przyjemne się nie wydarzyło... wszystko było takie schematyczne... wstać, zjeść, iść...co raz to przystać na chwilę, potem iść dalej...Drogą.. aż zrobi się ciemno i chłodno...wtedy znaleźć się na miejscu postoju...przespać się a potem rano znowu to samo... do znudzenia...








Cael-Ra zaczął utwierdzać się w przekonaniu, iż to życie będzie jeszcze nudniejsze od tego, które wiódł „Na Świecie Dolnym”
I tak po raz kolejny szli przed siebie gdzieś daleko...daleko...daleko...
Tam, gdzie widnokrąg horyzontem się kończy i tam gdzie zaczyna, tam, gdzie jeszcze nie byli... tam gdzie jeszcze nikt nie był...

- ,,i wtedy z wiatru narodził się on
Syn żywiołu powietrza... Bóg nad Bogami... Pan wiatrów pustynnych... Święty Brat Seta.
Wielki i nie pokonany... ten, który zapanuje...”- zaczęła szeptem Ankh-Nu-Nefer.







- co? – zapytał się odruchowo Cael-Ra
- Słuchaj! – popatrzyła na niego z wyrzutem.

-,,Dawnymi czasy dwa kraje wojowały... żywioł Ognia i Wody... Aegypton i Atlantis...”

- Egipt I co?
- Aegypton i Atlantis.


,, Walka była wyrównana... oba państwa silne i bogate...żadne nie zdobywało przewagi...A zaczęło się od tego maleńkiego przedmiotu.... amuletu Ka’Nunun inaczej Eitrion drugiej, obok Irionu części Irianxu... Tego, który łączy Żywioły poboczne...”

- Co?! Halo... może byś tak zaczęła tłumaczyć?!
- To słowa przepowiedni. Uznałam, iż wreszcie mogę Ci je wyrecytować.
- Tej przepowiedni?! Tej samej, której Ty tak nienawidzisz?!
- Nie użyłam słowa „nienawidzę”. Słuchaj – odgarnęła kosmyk włosów (następna osobliwość...
-Egipcjanki goliły włosy, na ich miejsce zaś nosiły ozdobne peruki.

- ,,Wody: Woda Słona (Aquasala), Woda Prawdziwa (Aquaverta) , Lód (glacia) i Pary Wodnej (vapor) ,
Ognia: Ogień prawdziwy (Iginiverta) Magma (Magmaigneus) Plazma (Plasma) i Gwiazda (Aurorastrum) ,
Powietrza: Pogoda (Tempesta) Piorun (Electrica) Gaz (gasium) i Wiatr (Caelum)
Ziemi: Zwierzęta (animali) Rośliny (Herbae) Skały (saxo) Metal (Metallum)”

- czy to to, co nosisz na szyi? – spytał Cael-Ra. Nie do końca mógł zapamiętać te wszystkie dziwaczne nazwy...
- Nie jestem do końca pewna.


,, Gdy jeszcze Strażniczka, jako nie uformowana dusza była zbyt młoda, by walczyć, pół ludzie, pół anioły... Nephillim rozłączyli Irianx, a wraz z nim jego połowy ; Ka-Ma’at oraz Ka’Nunun...
Części Ka-Ma’at czyli Irionu trafiły do rąk Upadłych Aniołów na ziemi... kryształy Eitrionu zło rozdało po jednym dla każdego narodu...”

na chwilę się zatrzymała. Przełknęła ślinę, wzięła głęboki oddech i kontynuowała.

- ,, I tak rozpoczęła się wielka wojna... krążyła pogłoska, że ten, który zdobędzie wszystkie kryształy posiądzie wielką potęgę...stanie się nieśmiertelny, oraz zapanuje nad dwiema Siostrami-Strażniczkami ...nad Nu i Ma’at... nad Chaosem i Ładem... nad Dwoma potężnymi Ptakami... Orthusem i Feniksem...”

- słyszałem o czymś takim jak „Feniks”.. ale Orthus?
- Orthus... syn Lwa i Orła… kuzyn Feniksa… władający powietrzem, ginący w płomieniach jak jego krewniak...
- Nie wiele mi to mówi, ale mniejsza oto... co dalej? – Terryego już to zaczęło wciągać...

- ,, Jako, że najsilniejsi, Atlanci i zaczęli podbijać inne ludy, zabierając przy tym ich Elementorum.
I wtedy w Aegyptonie powstali Oni... Święci Strażnicy Ma’At...”


- czy to jest to ‘’Seeb-Ma-At”?
- Nie przerywaj. Pytania zostaw na później, jak już wysłuchasz wszystkiego.


,,Pierwszym z nich był Ankhetu – Życie...





Święty Brat Amona-Re...tego, który pierwszym na prapagórku był... On to zrzeszył tych, których Nieludźmi zwali... tych, którzy byli tylko w ciałach ludzi...
Zwani byli z początku wyrzutkami... szydzono z nich, poniżano...tępiono..”








- A dlaczego?
- Bo nie byli ludźmi. Byli zwierzętami uwięzionymi w ciałach ludzi.
- Nie rozumiem.
- Wyobraź sobie, iż nagle znajdujesz się w ciele słonia. Odpowiadałoby Ci to?
- Nie koniecznie...
- Starałbyś się zachowywać jak człowiek... twierdziłbyś wśród innych słoni, żeś człowiekiem... a słonie by się z Ciebie śmiali ...
- Mów dalej.


- ,, lecz do czasu... do czasu, gdy Ankhetu zaczął mieć coraz większy wpływ na ówczesnego Faraona-
Sefresa, aż w końcu władca sam dołączył do Bractwa. Wtedy ludność Aegyptonu zaczęła darzyć Seeb-Ma-At należnym szacunkiem. Teraz każdy młodzieniec Egipski szkolił się na potencjalnego wojownika Ma’At.”

- każdy?
- Każdy. Wszyscy chcieli należeć do Bractwa, do którego należał sam Faraon. Wierzyli, iż spłynie na nich wtedy łaska boga.
- O! To może i ja powinienem - zakpił. Ankh-Nu-Nefer przymrużyła oczy powstrzymując się od komentarza.

- ,, Gdy to nastało, Ankhetu postanowił odszukać tych, którzy po zachwianiu Harmonii narodzili się nie tam gdzie trzeba- na Świecie Dolnym. Swymi mocami Boskimi sprawił, iż jego wcielenie mogło przenieść się ze Świata Wyższego na Niższy... za sprawą jednego zaklęcia, które znać wkrótce będą wszyscy wyżsi adepci Seeb-Ma-At.


- Jakie zaklęcie?
- To samo, którym Cię tu sprowadziam.


,,Tam, gdzie się znalazł zastał coś, czego widzieć wcześniej nie mógł... a jednak znał to...miał tego świadomość... w końcu brat jego, Amon-Re był Wielkim Twórcą...
Podążając nie spotykał nikogo, kto należał do Wybranych... jednak trafił na pewną kobietę..
Oczarowała go... Odznaczała się niezwykłą, nieziemską urodą... niecodziennie bladą skórą oraz dziwnym kolorem oczu...







Tak... jej oczy jednoczyły w sobie wszystkie kolory symbolizujące żywioły – musiała należeć do Tych Wybranych...
Ankhetu poznał Ją... czuł od niej coś niezwykłego i wtedy zrozumiał... to było ciało przeznaczone dla Strażniczki...
Uwiódł Ją... porwał na świat górny. I wtedy się połączyli...”







- no proszę. Nawet wątek erotyczny... nie cytuj tego małym dzieciom! – zażartował. Jednak chyba mu ten żart nie wyszedł... biorąc pod uwagę to, iż mina Ankh-Nu-Nefer była dość poważna...
Terry Generalnie miał dośc specyficzne poczucie humoru... potrafił cos powiedzieć, zacząć się śmiać, po czym zauważał, że wszyscy patrzą się na niego albo ze znudzeniem, albo z politowaniem...







- ,,Wybrana powiła Ankhetu córkę, do której ciała wstąpiła Strażniczka.
I wtedy właśnie rozpoczęła się Jej tułaczka przez czas – Za każdym razem, gdy ciało, w którym przebywała Jej dusza zapragnęło powołać do życia nowe istnienie, musiała przechodzić do ciała pacholęcia... i tak trwałoby może wiecznie, jednak po wielu latach powstało ciało unikalne, to, w którym nastąpił rozpad...”

- tak, tak... jasne... a ja już zaczynam się gubić...


- ,, Ową powierniczką Duszy Strażniczki była Dara-Ekh, narodzona podczas Zaćmienia Słońca...
Feniks, z polecenia Ankhetu opiekun Strażniczki, a również jej Brat, gdyż z tego samego zjednoczenia zrodzony zadecydował, że Owa musi zjednoczyć wreszcie amulet...”

- możesz mi wytłumaczyć, co mi to da?
- Wiedzę.

,,Jednak na Świecie Wyższym musiała również pozostać.
By ten problem rozwiązać, Feniks podjął decyzję rozdzielenia Duszy Strażniczki na dwie, różniące się osobowościami i rolami, Wojowniczki ‘ Milae Ma’atis‘.”


- „Milae Ma’atis” ... jak to ładnie brzmi...


- ,,Wtedy jedna z nich, ta, której imię było to samo, co Strażniczki, i ta, której przypisywano Strażniczki duszę, oraz prawa i obowiązki, odeszła za sprawą Benu na Świat Dolny. Zaś druga, która otrzymała imię Chaosu została, wzgardzona na Świecie Górnym.
Tymi czasy zaś nad Aegyptonem panował Ekhmes II, daleki potomek Sefresa. Jak Kapłani ogłaszali, narodził się jego Pierworodny. Ten, który władcą żywiołu powietrza miał zostać...Ten, którego imieniem jest Cael-Ra...
Jednak drogą spisku przebiegłych Atlantów, Namiestnika, jako jeszcze niemowlę, dwóch z nich wykradło..”

-i nagle urwała. Stanęła.
- Hej, nie przerywaj... zaczęło mi się to podobać!






- Piramidy – wyciągnęła rękę przed siebie.
- No faktycznie.
- Idźmy tam. Musimy tam iść!
- Po co?
- Zobaczysz.




-----------------------------------


Tja... wreszcie Cael-Ra nieco wyładniał... ale za to zniewieściał.. przez śniadą cerę nie widac zarostu:\

Ostatnio edytowane przez Aquila_Ardens : 10.05.2005 - 01:32
  Odpowiedź z Cytatem
stare 01.04.2005, 01:58   #9
Aquila_Ardens
Guest
 
Postów: n/a
Excl odcinek 7 – Sepulcrum(grobowiec) - wreszcie coś dłuższego.

powiem tak. zwlekałam długo z napisaniem tego, gdyż ciągle "coś". ostatnio jeszcze wzięłam się za projekt AP, który już niedługo ujży światło dzienne.
cóż... jakoze pisałam to dość długo... wyszło mi nieco chaotycznie.... i wklekociły mi się jak <zwykle> dwa wątki, których w rozpisce nie było (eh.. a już doszłabym do punktu kulminacyjnego.. eh...)
i jeszcze jedno. <nie chciało mi się robić ,, * ") w pewnym momencie pojawia się coś takiego jak "Księga Umarłych". to , co tam jest napisane zgadza się z 75 rozdziałem Księgi Umarłych <o której wiecej mowa jest w treści odcinka> tylko oczywiście moimi słowami. sens pozostał.
PS: totalny brak pomysłu na zdjęcia.
EDIT: MOŻE MI KTOŚ POWIEDZIEC, CO SIĘ STAŁO Z LYCOSEM?! NIE MA TAM W OGÓLE "WEB FTP"... A JA, MIMO IŻ PAMIĘTAM SWOJE HASŁO NIE MOGĘ SIĘ ZALOGOWAĆ.. BO PISZE, ŻE NIE MA TAKIEGO KONTA o.O . A ZDJĘCIA, ORAZ STRONA INTERNETOWA DZIAŁAJĄ. (o co mi chodziło? a tak. musiałam uploadować zdjęcia na interię, nie na lycosa z powodów wyżej wymienionych)
a więc:
EDIT2: Mam tam zarejestrowane dwa konta... jedno stare, drugie nowsze. może to jest przyczyna??? skapnęli się czy co...


Semita Ad Achet-Ankh odcinek 7 – Sepulcrum(grobowiec)


I jak chciała, tak zrobili. Dotarcie do owych budowli zajęło im jakieś pół godziny. Oboje milczeli. Cael-Ra nie śmiał zapytać się o legendę...a tak by chciał...tyleż w jego głowie się kłębiło... pytań bez odpowiedzi...

Lecz wreszcie znaleźli się na miejscu. Przed ich oczyma pyszniły się majestatem potężne grobowce... jak by chciały powiedzieć ,,ukażcie Wielkim Zmarłym swą pokorą, tak jak my ukazujemy ich wielkość...”

Dopiero teraz zaparły dech w piersiach Terryego... Piramidy widział na zdjęciach... słyszał o ich wymiarach... lecz nigdy nie stanął ‘’twarzą w twarz” z choć najmniejszą...






- są niesamowite! – szepnął.
- mówią o zasługach wielkich Faraonów... wielkich, niczym one...
- zaczyna mnie to ciekawić...
- wreszcie! Długo czekałam na tę chwilę...
- a widzisz.... doczekałaś się!
- tak. I cieszy mnie to bardzo.
- mnie też! – Cael-Ra po tym co usłyszał... po tak wielkiej ilości nowych informacji miał ochotę na zwykłe jałowe przedrzeźnianie... czyli zabawę...
- spójrz na tę! – wskazała najmniejszą z nich... piramidę schodkową.
- spoglądam – Cael-Ra nie dawał za wygraną.
- ta należy do Ankhetu.... mimo iż nie był on faraonem... dostał ją...
- błąd - kazał sobie wybudować. Zmusił całe rzesze niewolników czy chłopów muszących odpracować zaległe podatki... – na to Ankh-Nu-Nefer spojrzała się na niego wręcz z nienawiścią...
- dobrze, dobrze... już się nie odzywam... a Ty mów swoje...
- owszem... wielu ludzi oddało zań życie... jednak zginęli w chwale Ma’At...
- hę? Że co? Ma’At?
- różnie różni o Ma’At mówią.
- nie rozumiem...
- nie wiadomo czy tutaj chodzi o Seeb-Ma-At... czy o Ma’At – Harmonię... żonę Tota...czy o jeszcze inne Ma’At..- i tutaj urwała.
- jakie „inne Ma’At”?
- nie ważne. – westchnęła niby jakby jej to nie obchodziło... a jednak... o owym Ma’At myślała z przejęciem... wręcz z trwogą...
Zbliżyli się do piramidy... Cael-Ra, na wzór Ankh-Nu-Nefer jeździł jałowo ręką po jej skruszonej nieco ścianie...
Piramida istotnie w porównaniu do jej sióstr nie była wysoka... i doskonała... należała do tych dawniejszych... o jeszcze „niegładkich ścianach”..
Cael-Ra czuł pod wewnętrzną częścią dłoni szorstkie kamyczki przemieszane z pyłem i drobniejszym piaskiem...drażniło go tu, gdyż nie lubił dotyku pyłu... a do tego świadomości, iż w najbliższym czasie nie będzie okazji by pozbyć się maleńkich drobinek wcinających się do linii papilarnych...
ale mimo to dalej trzymał rękę przy murze... myślał, że „tak trzeba”.. tylko dlatego, bo ONA tak robiła.
„Ona” zaś czegoś szukała... coś jakby liczyła na murze majestatycznego tworu...doglądała się każdego, nawet najdrobniejszego szczegółu... z niespotykaną biegłością... z pasją w oczach...
w pewnym momencie szedł za nią tylko po to, by chociaż na chwilę odwróciła wzrok w jego kierunku... i by trochę tej „pasji” dla niego się udzieliło...





uważał to za niesprawiedliwe... ona wpatruje się namiętnie w zimną (no może w tym przypadku wręcz przeciwnie- w rozpaloną) skałę... zaś dla niego, tego, który jedynym mężczyzną w jej wieku, jakiego widuje jest, ma tylko przelotne, nic nie znaczące „zerknięcia”. Denerwowała go świadomość, iż Ona tak po prostu go ignoruje...
Gdy tak rozmyślał, ta zdążyła już coś powiedzieć.
- O Wielki Namiestniku... czy Szanowny Wielki Namiestnik raczy wreszcie zwrócić swe oczy w mym kierunku?- spytała ironicznie.
- co? To znaczy... słucham?
- mówiłam, iż znalazłam to czego szukałam.
- a Ty czegoś szukałaś? Nie ważne...
- patrz. – odrzuciła lewą ręką piach, drugą złapała za jakiś bolec, który odkryła. Przekręciła go osiem raz w lewo i dwa razy w prawo. Coś zaskrzypiało... nagle huk... jakby skała na skałę spadła i zaczęła o nią trzeć. Spowodowało to rychłe otwarcie ukrytych wrót.
- chcesz ją splądrować?!
- nie. Chcę tylko złożyć hołd zmarłemu. – popatrzyła na niego z wyrzutem... jak on śmiał zarzucić jej tak niecny czyn?! Jak?! Na jakiej podstawie?!
Uniosła dumnie głowę i przeszła przez wrota. Cael-Ra oczywiście za nią... aczkolwiek z małym opóźnieniem spowodowanym maleńkim, piszczącym stworzonkiem bojącym się ciemności (co dziwnym było niezwykle... biorąc pod uwagę, iż psy teoretycznie są zwierzętami nocnymi...). Cael-Ra musiał siłą zaciągnąć pupilka do środka (następna osobliwość: Roco rozmiarem przypominał Yorka).
Wszedł do środka budowli... owionął go niezwykły chłód...fakt, iż był odzwyczajony już od zimna potęgował jeszcze wrażenie różnicy temperatur...






Ciemność wnętrza przytłaczała go... miał wrażenie, iż jakaś wielka, czarna dłoń zacisnęła się na nim... nie! Kobieta w długiej, powłóczystej sukni objęła go ramieniem okrytym luźnym, trzepocącym na wietrze rękawem... głaskała policzki... chwytała za ręce... głęboko wpatrywała się w oczy...
- trochę tu ciemno... – mruknął.
- to zapal sobie łuczywo.
- jest tu w ogóle coś takiego?
- kto szuka ten znajdzie. – Terryego zaczynała irytować zuchwałość Kapłanki... cały czas coś mu podpowiadało... jakiś głos...tonem przypominający jego...
no tak... to przecież ten sam irytujący głos dochodzący gdzieś z wnętrza głowy... ten sam, który tak przeszkadzającym jest... no i jeszcze mimowolnie zmusza do rozmowy...
ów mówił... a właściwie zaczął krzyczeć:
,,Tyś Namiestnik, Tyś Namiestnik, Syn Faraona, Boga nad Bogi... Najświętszego Ra.... a to... Nieszlachetnego powodzenia KOBIETA.... słaba i bezbronna... drobna i wiotka... zapanuj nad nią! Zapanuj! Niechże będzie Ci posłuszna!” – ten głos, wykorzystując swe niezwykłe zdolności manipulacyjne przekonał Namiestnika do powzięcia nowego wyzwania – Uwieść Nefer....
w jakimkolwiek tego słowa znaczeniu... nie dla „Zakochania” ani zaspokojenia naturalnych instynktów... nie... dla samej satysfakcji zwycięstwa... faktu, iż Ona stała się Jego poddaną, jak każda inna....
- to co z tym światem? – prychnęła. Mogła iść bez jakiegokolwiek problemu w ciemnościach... jednak... z drugiej strony.... perspektywa światła wydała Jej się nieco przyjemniejszą od mroku...
i ogień przecież daje ciepło... którego tutaj niestety brak....
- milcz! – ryknął. Ankh-Nu-Nefer stanęła zdębiała. O co chodzi?! On?! Postawił się NIEJ?!
- a co będzie, jeśli tego nie zrobię? – chciała jednak nad nim zapanować. Wychodziła z założenia, iż żaden mężczyzna Nią nie zawładnie. Na szczęście w Egipcie było to możliwe.
- będziesz przeklętą. – powieki Egipcjanki rozchyliły się jeszcze mocniej niż były, ukazując w pełnej krasie reprezentatywną część oka osobliwie świecącą przez resztki światła, które odbijały. Szepnęła coś w rodzaju „co?!”
- i jak?
- co jak?
- Ty zorganizuj łuczywo. – i wskazał ręką ciemność. Niekoniecznie leniwa z natury... i możne nawet nie w tym momencie.... jednakże z innego powodu lekceważąco zaprzeczyła charakterystycznym ruchem głowy. Jednak Cael-Ra nie dawał za wygraną. Objął ramionami od tyłu Ankh-Nu-Nefer, zaplatając dłonie na wysokości jej obojczyków. Przyciągną bliżej do siebie, tak, że mimowolnie do Niego przylgnęła.






Oparł się podbródkiem o jej prawe ramię, czoło zaś nad skroniami oparł o jej głowę. Zaczął szeptać Jej do ucha.
- nie chcesz chyba, by na Ciebie i Twój ród spadł gniew Bogów.... – uśmiechnął się. Uczuł swoistą przyjemność w przewadze, jaką teraz uzyskał. Nigdy nie czuł tego co teraz... niezwykły triumf nad silnym wrogiem...
- i wreszcie się zaczęło.... – odpowiedziała szepcąc trwożnie...jej oddech zaczął się załamywać niczym chłopki, którą zaciągnięto w ślepy zaułek i przystawiono nóż do gardła... na czole pojawiły się kropelki potu...w ciało wstąpiły drgania....On nareszcie zaczął pojmować...co się z Nim dzieje... kim jest... – myśli spadały na nią po kolei... niczym wielkie głazy przygniatały... z nóg zwalały... wieczną spokojność odbierały...
- a teraz pójdź proszę i zapal pochodnię... – puścił objęcia i przejechał dłonią po jej ramieniu. Z obrzydzeniem próbowała uniknąć tego dotyku.





Podeszła do ściany... zaczęła macać ją ręką... aż w końcu wyczuła długi, walcowaty przedmiot. Wyjęła go z metalowych obręczy. Objęła drugą dłonią ów i pociągnęła ją w górę. Wyczuła, gdzie przedmiot zaczyna się rozszerzać, a gdzie kończy, już jako koliste „coś”. Odsunęła od tego dłoń na około dwa centymetry... z jej palców wydał się błysk i pochodnia zapłonęła.
Ankh-Nu-Nefer patrzyła w milczeniu na płomień tańcujący na drewnianym kiju. Zastanawiała się nad osobliwym zachowaniem Namiestnika... jasność ją trochę ośmieliła... widziała już, z kim ma do czynienia... i że jest nadal ten sam słabiutki... kurczak (takim był w oczach Kapłanki każdy mężczyzna w jej wieku i młodszy).
Znowu nabrała odwagi.
- trzymaj to. – wepchnęła nieszczęsną pochodnię w ręce zaskoczonego Terryego.
- Ty to trzymaj! – wzburzył się.
- nie mogę. Mam inne rzeczy do zrobienia!
- ciekawe jakie.
- chcesz zginąć w jakiejś pułapce? – triumfalnie zapytała. W istocie akurat w tej piramidzie, jako że prymitywnej, trudno uświadczyć takowych...
- To to miejsce zamieszkuje Święte Ciało Ankhetu....
- co?
- słuchaj, to Cię czegoś nauczę. – Sytuacja jak zwykle się powtarza... Cael-Ra wcale nie cieszył się perspektywą kolejnego długiego opowiadania....
- Gdy Egipcjanin umrze, przez 70 dni jego ciało pozostaje pod opieką paraszytów...
- o litości! Nie wdrażaj się w szczegóły!
- dobrze, więc powiem co się dzieje...
- opowiedz mi mit!
- dobrze więc. Słuchaj i NIE PRZERYWAJ. – mocno zaakcentowała.
- każdy składa się z trzech elementów...Boskiej Iskry- Ba... czegoś, co wygląda niczym Sęp o głowie człowieka, Ciała- Tit i Ka- czyli Cienia.. Wyglądającego jak jego właściciel, tyle, że miał dwoje ramion wystających z głowy...łącznika dwóch poprzednich...
Symbolizuje to Trójcę Ma’At... Bennu, Irianxu i Strażniczki....
Gdy człowiek umiera, wszystkie te trzy elementy odłączają się od siebie, tworząc z istoty Chaos...Gdy zdarzy się, że człowiek żył bez grzechu przystępuje do drogi dalszej, lecz gdy za życia złym był, jego cień musi wrócić między ludzi i im pomagać...
- wiesz... moja intuicja podpowiada mi, że ta cała „Strażniczka” ma związek z pokutą Cienia...- stwierdził jak gdyby nigdy nic.
- Cień, by żyć potrzebuje tego, czego używał za życia... pokarmów... przedmiotów użytku codziennego, kosztowności czy służby... jednakże, przede wszystkim swego Tit... inaczej zaczyna żerować na ludziach. I po to właśnie istnieje mumifikacja...gdy ciało gnije w ziemi, to tak, jakbyś jadł jadło spleśniałe... nieświeże... palone... jakbyś próbował ugryźć piach i nasycić nim swój żołądek... zaś ciało odpowiednio zakonserwowane... tak, jakbyś wtapiał zęby we wiecznie smaczną, suszoną szynkę...gdy tego zabraknie, Ka zaczyna napadać zwykłych ludzi, jak również zwierzęta by pić ich krew...
- proszę! Błagam! Nie wdrażaj się w szczegóły! – jęknął.
- gdy już dusza spłaciła swój dług, mogła udać się do labiryntu. Tam czeka ją długa wędrówka. Gdy już jednak dotrze, trafia do wielkiej sali, gdzie czeka nań wielki Sąd Ozyrysa...
Tam czeka go spowiedź negatywna, polegająca na tym, że czytano mu Wielką Listę grzechów, a on, zgodnie z prawdą musiał im zaprzeczyć wobec 42 sędziów. Dalej musiał wyrecytować Wieczną Formułkę z Księgi Umarłych.
- czy możesz mi ją zacytować?
- nie wiem... teoretycznie jest to do wiadomości tylko zmarłego...
- powiedz!
- nie znam jej.
- jestem pewien, że znasz.
- nie wolno jej znać nawet mi. Arcykapłanką nie jestem. Tylko kapłanką.
- eh..
- nie martw się... po śmierci nią poznasz – przekornie się uśmiechnęła.
- super... – mruknął.
- gdy już wypowie ową formułkę, Anubis kładzie na jednej szali wagi jego serce, na drugiej zaś piórko Ma’at...
- „Ma’at” cały czas słyszę to słowo!
- Ma’at ma wiele znaczeń... jest to imię Świętego Pióra Białego – uosobienia czystości...
Tudzież imię Żony Wielkiego Thotha... Bogini Harmonii...
Trzecim zaś znaczeniem jest Seeb-Ma-At – tutaj chodzi o Zjednoczenie. Bliskim jest to Harmonii.
- czy to jest to „Ma’At” o którym mi nie chciałaś powiedzieć (za pewne zauważyłaś już, że zaczynam się w tym wszystkim gubić...)?
- Nei. Istnieje jeszcze jedno Ma’At.
- powiedz mi i o tym.
- tego nie wolno Ci wiedzieć – szepnęła i dyskretnie zerknęła na znak na lewej dłoni. Był on swoistą blizną... nieokreślonym było, czy pochodzi z zadania rany ciętej, czy wypalanej... kształt przypominał trójkąt, przy którego kątach widniały trzy wizerunku – słońce , sierp bojowy i krzyż Ankh. Owe symbole połączone były systemem cieniutkich linii.. grubości zbliżonej do linii papilarnych na palcu...
- Święty Thoth wszystko dokładnie notował. Gdy piórko przeważyło, zmarły przechodził do Świata Zachodniego – Świata Bogów. Jeśli jednak serce przeważyło, napełnione kłamstwem – jego KA rzucane było na łaskę Amnut- Pożeraczki Serc. Wtedy również ciało rozpływa się w powietrzu...
- a po co mi to opowiadasz?
- żebyś się nie bał – ponowiła swój zadziorny uśmieszek. Doszli do zaślepienia korytarza.
- no i co teraz, przewodniczko? – mruknął.
- patrz, niedowiarku. – wyczuła dłońmi specyficzne wgłębienia w ścianie. Wspięła się po nich.. na wysokość około trzech metrów. Złapała się poziomo ułożonej drabinki przytwierdzonej wzdłuż sklepienia. Z małpią zwinnością przedostała się do niewielkiej niszy w ścianie. Puściła się drabinki i chwyciła brzegu wgłębienia. Trafiła na ścianę. Wybadała nią, stukając przygiętym palcem wskazującym. Nagle dał się słyszeć głuchy, pusty dźwięk. Ankh-Nu-Nefer przestała na chwilę ostukiwać przeszkodę. Puknęła znowu.. raz...drugi...trzeci...dźwięk się powtórzył. Przycisnęła to miejsce dłonią. Jakiś niewielki blok dał się wcisnąć głębiej w ścianę. Coś zazgrzytało i ściana odsunęła się. Za nią było przedłużenie wnęki. Na środku następnego murku wystawał bolec. Złapała zań i przekręciła dokładnie w ten sam sposób, co ten, który uruchamiał wrota do wnętrza piramidy.
Na dole, tam , gdzie kończył się ślepy korytarz, powstało przejście do sporej sali.
Cael-Ra, obserwujący wyczyny towarzyszki aż podskoczył. Roco zaś, natychmiast wyślizgną się z jego objęć i zaczął głupio biegać wokół właściciela... na przemian szczekając i skomląc.
- długo tam jeszcze? – jęknął patrząc jednocześnie na swego pupila. Ów coś wyczuwał... faktycznie... z chwilą, gdy wrota rozwarły się, dało się uczuć dość nieprzyjemny chłód... coś jakby nagle uciekło z sali i ich otoczyło... powstał przeciąg... powietrze szumiało... nie... wyło, niczym stado jakiś duchów w amoku....
- Nefer...
- co tam znowu?
- możesz już zejść? Stać samemu u otwartych drzwi do zaciemnionego pomieszczenia, w dodatku w PIRAMIDZIE gdzie jest jakiś ZDECHLAK... nie jest najprzyjemniejszą rzeczą, jaka mnie mogła w życiu spotkać.
- nie marudź.
- bo co?!
- bo to, żeś w końcu sam zadecydował o swoim losie.
- gdyby nie Ty... och... nie ważne! – Ankh-Nu-Nefer wróciła i stanęła koło niego. Spojrzała triumfalnie. Przeszła przez wrota i stanęła nagle pod najbliższą ścianą. Przyłożyła doń swą rękę. Zaczęła wzdłuż niej podążać. Zniknęła w mroku. Cael-Ra stał gdzie stał. Ani mu w głowie tam włazić, nawet mimo pochodni dzierżonej w ręku...
Nagle pojawiło się światło, które na chwilę rozświetliło twarz Kapłanki. Po mrugnięciu zapłonęło pierwsze pochodnia. Ankh-Nu-Nefer dalej szła przywarta do ściany. Blask. Zapłonęła druga pochodnia. Powoli zaczęły wyłaniać się kontury pomieszczenia. Coś w tym pomieszczeniu było nie tak... podłoga... jakaś dziwna...
Trzecia pochodnia. Po niej następna. Powoli zaczęły ukazywać się i kolory. Podłoga żółta... sądząc po dźwięku, jaki wydawały kroki Ankh-Nu-Nefer była zasypana piaskiem. Ale tu coś dziwnego... czarna plama na środku...
Zapłonęła ostatnia pochodnia. Wszystko dziwnie nabrało kształtu... koloru... wreszcie wyglądało tak , jak powinno...
W istocie w podłodze była dość głęboka rozpadlina.
- chodź! – ponagliła towarzysza Kapłanka.
- czy to aby konieczne.. biorąc pod uwagę tę dziurę...
- tak, konieczne. Chcesz poznać treść Księgi Umarłych?
- no dobra. – jak zwykle nad Terrym zapanowała ludzka ciekawość.






Przeszedł ostrożnie...niczym zając, którego każdy ruch.. każdy najdrobniejszy szmer mógł wystraszyć... jego pochodnia już do reszty wypełniła światłem pomieszczenie... zaczął wodzić oczyma po ścianach... były całe w hieroglifach... gdzie-niegdzie ściany były puste. Z nich zaś wystawały bolce podobnej urody, jak widział przy wejściu. Na środku tej –jak myślał- osobliwej komnaty stał sarkofag. Był jeszcze dziwniejszy od ścian. Na jego rogach stały kobiety obejmujące jego ściany rękoma. Z owych ramion wyrastały ptasie skrzydła przysłaniające prawie całą powierzchnię ścian sarkofagu. Ankh-Nu-Nefer zgrabnie minęła brakujące fragmenty podłogi i stanęła koło ozdobnej, kamiennej skrzyni. Ustawiła pewnie stopy, oparła się o coś, co prawdopodobnie było wiekiem. Zaparła się i po dłuższej chwili udało jej się obsunąć kamienną płytę do połowy sarkofagu. Następną warstwą była inkrustowana trumna.
Na niej leżał jakiś papirus zwinięty na dwóch kamiennych –za pewne turkusowych... ze względu na swą barwę- walcach. Wzięła to do ręki i rozwinęła.
- to Księga Umarłych... – szepnęła.
- czytaj! – odpowiedział jej Cael-Ra... również szeptem.
- „Nigdy nie skrzywdziłem innego zdradzając go. Nigdy nie unieszczęśliwiłem innego, tudzież podwładnego. Nigdy nie zachowywałem się nienależycie w Domach Bogów. Nigdy nie bratałem się ze złem. Nigdy nie robiłem tego co złe. Nigdy nie zmuszałem podwładnych do pracy ponad ich siły. Nikogo nie zrobiłem przerażonym, biednym czy cierpiącym. Nigdy nie dręczyłem niewolnika. Nie odbierałem mu jadła, zmuszając do uścisku głodu. Nie zmuszałem go do łez. Nie zabiłem. Nie kazałem zbijać, tudzież zdradziecko. Nie kłamałem. Nie odbierałem majątków świątyniom. Nie zmniejszałem dochodów świątyń. Nie zabierałem chleba ani odzienia mumiom. Nie zgrzeszyłem z kapłanem. Nie odbierałem mu dochodów. Nie używałem złej wagi. Nie odebrałem dziecięciu piersi jego matki. Nie pozwalałem sobie na bestialstwo. Nie łowiłem Świętych Ptaków. Nie przeszkadzałem przyborom Rzeki. Nie zmieniałem biegu wody. Nie gasiłem ognia, który świętym jest. Nie odbierałem bogom ofiar. Jestem czysty! Jestem czysty! Jestem czysty!”

i wtedy nagle zaczęły dziać się rzeczy przedziwne; pochodnie zgasły... zawiał zimny wiatr... zaświszczał obijając się między ścianami. Dały się słyszeć dziwne dźwięki...ni to jęki.. ni śpiewy...
z ciemności zaczęły wyłaniać się co raz to inne postaci... głownie kobiety...tancerki...muzykantki...śpiewaczki...akr obatki... kilku kapłanów...
nagle zobaczyli jakąś scenę... zebranie... kilku kapłanów nad czymś rozprawiało... swe słowa zagryzali plackami pszennymi.


- Dostojny Sekhmatu... to konieczność...
- Dostojny Mekorinu... nie byłbym pewien... może warto poczekać jeszcze z 10 dni...
- Dostojni Mekorinu i Sekhmatu... wstrzymajmy się z tym chociaż te dwa wschody Słońca...
- Nie! Musimy to zrobić! On Nam zagraża! Okrzyknął się Bogiem! I to nowym Bogiem! Wszak Bogiem okrzyknąć może się tylko sam Faraon!
- Co tu się dzieje! Wzywam Was, o Stanie Kapłański do odpowiedzi Ja, Ten, który Bogiem na Ziemi jest!
- Nic o Wielki...
- Rozprawiamy nad Wiedzą Trudniejszą...
- Nie! Bracia... przyznajmy się! Decydujemy o życiu i śmierci!
- nie podnoś na mnie głosy, śmiertelniku, gdyż’m w stanie odebrać Ci go jednym spojrzeniem!
- Tyś nie jest Bogiem wśród ludzi, tylko kapłanem Setowym, który czaruje wiadomymi nam wszystkim sztuczkami głupie pospólstwo!
- jak śmiesz! Psie! Nic nie warty śmiertelniku! Amnut pożre twe Ka! Niech twe potomstwo będzie przeklęte i bezpłodne! Umrzesz w męczarniach!
- Zaś niech Twa córka wieczny spokój utraci... niech tuła się całe swe nędzne istnienie! Niech nigdy nie trafi przed Sąd Ozyrysa!

I w tym momencie duch kapłana, do którego zwracano się „Mekorinu” wydobył coś spod swej szaty... był to jeden z dwóch sztyletów Sai... miał je od skośnookiego kupca, który zaś zdobył je na Dalekich Wschodnich Krainach. Mierzyło około 40 centymetrów. Z trzonu na granicy rękojeści wyrastały dwa bolce, wygięte na kształt liry, symetrycznie rozmieszczone po dwóch stronach sztyletu. Całość wykonana z żelaza z domieszką jakiś dziwnych, bliżej nieznanych metali, inkrustowana szlachetnymi kamieniami. Rękojeść charakterystycznie owinięta skórą cielęcą.
Zamachnął się, i –by wzmocnić siłę uderzenia- krzycząc wbił sztylet wprost w serce Ankhetu.
Po czym nagle wszystko zniknęło. Pojawił się sam Ankhetu. Przeszedł parę kroków. Rozejrzał się. Zobaczył naszą dwójkę. Zbliżył się do nich.
- Tyś wybawiła mnie z tułaczki, o córko! Podałaś sekretny kod...mogę iść teraz między braci....







- Jam nie Twą córką, o Wielki!
- Tyś wcieleniem Jej duszy.
- Nei! Jam Ankh-Nu-Nefer. Ty , Dostojny bierzesz mnie za mą siostrę.
- miałem córkę jedną! Nie dwie! Nie wierzę, by kobieta ma po mej śmierci komuś innemu się oddała. Ona wierna.
- Nastąpił rozpad. Jam jest negatywną częścią duszy Strażniczki. Niepotrzebnym odłamem. – powiedziała Kapłanka i spuściła głowę. Ka Ankhetu położył rękę na jej ramieniu.
- jeszcze będziesz tą ważną, córko. – i podszedł do Cael-Ra. Ten aż się cofnął. Bał się tego osobliwego zjawiska.

- a więc to Ty jesteś zaginionym potomkiem mego przyjaciela...

- faraona? Yyy? Podobno... podobno tak... ale ja nic nie wiem! – wtedy duch wyciągnął rękę w kierunku Terryego. Jakaś dziwna siła zmusiła go, by zrobił to samo. Ich zaciśnięte w pięści dłonie przeniknęły się. Coś błysnęło. Pochodnie na powrót zapłonęły. Ankh-Nu-Nefer w milczeniu podeszła do sarkofagu. Z przypływem dziwnych sił przeciągnęła płytę-wieko z powrotem na miejsce. Zapaliła kadzidło. Postawiła je koło sarkofagu. Delikatny zapach palonych ziół rozniósł się po sali....



To byłoby na tyle w sprawie odcinka.

Ostatnio edytowane przez Aquila_Ardens : 10.05.2005 - 01:34
  Odpowiedź z Cytatem
stare 24.05.2005, 15:19   #10
Aquila_Ardens
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie Semita Ad Achet-Ankh odcinek 8 – Carmen(Pieśń)

A więc wreszcie doczekaliście się upragnionej Semity....

Przepraszam , że to tak długo trwało... ale nie dość, że skłóciłam się trochę z tym forum (co prawda przedawniona już sprawa... tudzież jednak kilka innych...hmmm... nieprzyjemności... ale samo to, iż między innymi przez przesiadywanie na forum moje oceny – bądźmy szczerzy – pogorszyły się) . Miałam również problemy „ze sobą” (moja chaotyczna psychika, która lubi płatać mi figle... oraz dziwne przemyślenia i wnioski...) . po za tym piszę teraz jednocześnie 3... powtarzam 3 rzeczy na raz (+ praca semestralna, która wymaga niebywałego wysiłku, jakim jest pisanie tragedii na zasadach starożytnej Grecji... rymującej się, rytmicznej...na podstawie mitu o Io....) – Semitę ad Achet-Ankh , Arcanum Phoenicis oraz Victor Umbrae (moja metoda... jak mi się zaczyna nudzić jedno, to piszę drugie, aby nie nastąpiło „zmęczenie materiału”). Czytając ten odcinek zobaczycie też, że wymagał on ode mnie dużego wysiłku (zobaczycie próbkę mojej wprawy... teraz popadłam w obsesję na punkcie niemalże „Heksametrowych” wierszy... co widać już w drugiej pieśni, jaka się tu ukaże <odcinek opiera się w dużej mierze na pieśniach> .



Semita Ad Achet-Ankh odcinek 8 – Carmen(Pieśń)



Poczuł na swoim ciele przyjemne promienie słońca głaszczące jego twarz... muskające policzek... tak.. jakoś dziwnie uczepiły się policzka... bo to przecież nie słońce! To jakaś dłoń!
Otworzył niepewnie oczy... zobaczył pogodną twarz Ankh-Nu-Nefer i kawałek jej ramienia, który ułożeniem i rozmiarem wskazywał na to, że jej ręka skierowana była ku niemu .
Przyglądał się jej z dość zdziwioną miną dłuższą chwilę. W końcu postanowił się odezwać.
- nie zgadniesz, co mi się przyśniło!
- raczej nie będę próbować. Mów.
- a więc najpierw weszliśmy do tych piramid... potem.. ee... ten moment możemy pominąć...no.. w każdym razie rozmawiałem z duchem tego Ankhetu z Twojej opowieści.
­- mylisz sen z rzeczywistością. To nie sen. To prawda. Byliśmy tam.
- co?!





- tak. Byliśmy. Gdy już stamtąd wróciliśmy był wieczór. A Ty byłeś tak oszołomiony, że chciałeś iść spać.
- nadal nie mogę w to uwierzyć...
- przyzwyczaisz się...
- jasne....
- jak na razie do wielu rzeczy się przyzwyczaiłeś... chociażby do palącego Atona...
- Atona? Przecież ta religia jest zabroniona!
- używam tego jako przenośni. Dobrze. Dość tego dobrego. Wstawaj. Trzeba iść.
- czy to konieczne? – powiedział przez ziewnięcie i przyciągnął do siebie Ankh-Nu-Nefer, wskazując by usiadła koło niego.
- a chcesz szybciej dojść? – po namyśle zapytała.
- no tak...
- a więc?
- z drugiej strony tu też jest całkiem przyjemnie... – uśmiechnął się szarmancko.
- a więc zrzucę Cię na ziemię. Jedzenia i wody pozostało nam na jeden dzień. A z tego, co się orientuję, mamy opóźnienie.
- nie dbać o jedzenie, nie dbać o wodę.
- biada temu, kto nie dba, gdyż umiera on w cierpieniach.
- czasem śmierć w cierpieniach lepszą jest od dłuższego życia... dla tej jednej przyjemnej chwili...
- chwila zwodniczą być może, niczym fatamorgana w królestwie Setowym.
- lecz ta jej zwodniczość kuszącą jest, niczym tancerka w lekkim stroju...
- Lecz owa tancerka czyha jedynie na chwilę słabości...
- jednak piękną jest niczym róża...
- nie wierz piękności, gdyż każda róża ma kolce...
- ścierpieć kolce warto... dla jednej chwili... – mówiąc to zaczął się do niej zbliżać... ostatnie słowa szepcząc. Złapał ją za rękę.
- każdy, kto o zdrowych zmysłach jest, unika bólu. – odpowiedziała na to bez namysłu Ankh-Nu-Nefer.
- są stany, gdy trudno o zdrowych zmysłach być... – dalej szeptał.
- nie widać, byś szalonym był... a takiego grasz... – również ściszyła głos.
- a więc może jednak’m szalonym... albo głupim..
- fascynującym jest, jak jedno dziwne wrażenie potrafi zmusić człowieka do oskarżenia siebie samego....
- więc chyba przyczyna powinna rozumieć...
- przyczyna-kusicielka...
- ... mimo swych ostrych kolców pożądaną jest za pewne wśród wielu... jak i również u głupca-szaleńca...
- głupiec-szaleniec któremu nie strach kolce i konsekwencje niekiedy pozwala sobie na zbyt wiele lenistwa, co może zgubnym się okazać dlań.
- Zali nie jestem Faraonen?
- synem’ś Faraona, Namiestnikiem...
- jednak nadal przełożonym Twym...
- zuchwałyś, Erpatre, nie wiesz, iż kapłanką jestem, nad którą tylko Arcykapłan wyższego okręgu jest.
- czyż Faraon Bogiem nie jest?
- Horusem Twój Ojciec (żyj wiecznie, Święty Mścicielu!) nie Ty sam.
- ale zawszem Boga Syn. Czyli też Bóg.
- jak to powiadają prymitywne Greckie mity... syn Boga nie musi być Bogiem. Może być najwyżej herosem.
- zero pokory dla mnie nie masz... ani szacunku...
- mylnym jest Twe poczucie szacunku... darzę Cię szacunkiem, jak każdego z otoczenia, większym lub mniejszym. Jednak Tyś nadużywasz swej tak zwanej „władzy” i zbyt się nią pysznisz. Skromność przydatna jest nawet samym Faraonom... gdybym tak była Atlantyckim szpiegiem, miałabym już powód, by Cię zabić...
- Ty nie wiesz, o co mi chodzi tak naprawdę!
- myślę, iż moja wyobraźnia potrafi to we mnie odwzorować. Spróbuję.
- a więc mam Ci tłumaczyć? – spytał niepewnie. Nagle cała nagromadzona pycha tak po prostu się ulotniła... niczym Nowozelandzka Papuga Kea... narobiła zamieszania i odleciała....
- próbuj. Chcę usłyszeć – widząc zmieszanie na twarzy Towarzysza uśmiechnęła się triumfalnie.
- trudno się o tym mówi.. trudno ubrać w słowa...
- próbuj.
- jeszcze trudniej głos wydobyć z gardła...
- próbuj.
- a już w ogóle...
- PRÓBUJ. – piorytowana zwiększyła nacisk. Cael-Ra spuścił wzrok. Ściszył głos...





- Jesteś... jesteś... najdziwniejszą osobą jaką w życiu widziałem...
- bywają dziwniejsze.
- ale Tyś najdziwniejszą w mych oczach... i dla tego... i dlatego pragnę być z Tobą bliżej niż z jakąkolwiek inną... – drugie zdanie wypowiedział niemalże bezgłośnie. Ankh-Nu-Nefer zbliżyła się doń i wytężyła słuch.
- słucham?
- już nic...
- powiedz..
- to tylko moje głupie majaczenie.. to przez to słońce ! – powiedział poirytowany. Tyle wysiłku włożył, aby cokolwiek z siebie wydusić... a Ta tak po prostu tego nie usłyszała!
- nalegam.
- to Twa ciekawość pozostanie niezaspokojona. Może jeszcze to powiem... <jak nabiorę odwagi> - mruknął.
- bynajmniej mam nadzieję, iż odechciało Ci się już ”chwili”, gdyż zaprawdę mało czasu mamy.
- niby tak. Jednak... nie ważne. – mruknął zrezygnowany. Wstał, po raz kolejny przeciągnął się. Ziewnął „majestatycznie”... i już był gotów do podróży. Zapomniał nawet o czymś takim jak „jedzenie”. No bo po cóż pamiętać o czymś, co niezbędnym jest do życia...
Ruszyli. W milczeniu.. nie patrząc na się... nie.. ich oczy zwrócone były przed siebie... tępo wpatrywali się gdzieś daleko... w horyzont.
Palące słońce coraz mocniej brązowiło ich skórę... zostawiając przy okazji po sobie uczucie nieskończenie wielkiego gorąca..





Ra wrażenie dawał, jakoby Święty ogień na nich spływał... jednak to błogosławieństwo nie było wcale tak cudownym, jak to się zazwyczaj o błogosławieństwach powiada... bardziej przypominało to karę okrutnego Atona, za to, iż zapomnianym został na wieki....
W pewnym momencie Cael-Ra doszedł do wniosku, iż „spacerowanie” o pustym żołądku nie należy do wymarzonych... więc oczywistym było, że nagle stanął. Rozejrzał się. Dookoła nie było żadnego cienia... żadnego, nawet najmniejszego drzewka, pod którym mógłby się schronić. Nic a nic. No ... może w cieniu wydmy... jednak już po pół godzinie owa Zniknęła by, rozsypana przez wiatr.
- jest tam jeszcze coś do jedzenia? – spytał ze świadomością tego, co dowiedział się na temat zapasów.
- a widzisz?
- proszę. Wstrzymaj się z komentarzami. Daj mi coś-do-je-dze-nia! – mruknął marszcząc swoje gęste, czarne brwi.







- czasami trudno jest, nawet kapłanom powstrzymać śmiech – powiedziała. ,,i pogardę” – dodała w myślach.
- dasz mi to jedzenie?! – Cael-Ra powoli zaczynał tracić cierpliwość. Kapłanka zaś stała i patrzyła się nań z politowaniem.
- Nefer... – powiedział spode łba... stawiając mocny nacisk, co sprawiło wrażenie jakby te słowa wypowiedział dorosły.. do tego mocno zdenerwowany mężczyzna. W końcu przysiadła i gestem ręki zachęciła go do tego samego. Wyjęła ze skórzanego worka kilka placków jęczmiennych oraz garść owoców daktylowca. Gdy już spożył upragniony posiłek, kapłanka natychmiast wstała.
- Wy, mężczyźni jesteście tak słabą płcią... aż mi was żal... – i się krótko zaśmiała.
- to nie było miłe.
- a miało być? – położyła palec na jego ustach tak, aby się już nie odzywał. Odwróciła się. Zaczęła iść dość rytmicznym krokiem. Odwróciła jeszcze na chwilę głowę w kierunku nieszczęsnego towarzysza. Uśmiechnęła się triumfalnie, po czym westchnęła. Zaczęła śpiewać...







- ,, Gdy dwa narody wojowały,
gdy walczyły dwa żywioły,
był czas chaosu,
już zaburzonego kosmosu...

i właśnie wtedy, gdy,
Atlantyda zwalczała Aegytpon, by,
Przejąć kontrolę nad światem,
Ówczesnym, jak kwiatem,
Co obecnym kusi zapachem,
Lecz w przyszłości skrzywdzi, jak oczy piachem...

Źli, syna Horusowego,
Porwali , tego,
Który światełkiem wśród,
Nocy wojny, trud,
Jaki mu pisany,

Niech Wam będzie znany...
Za Jego rządów, pakt,
Miał być ustanowiony, tak!
Zjednoczenie, pokój wznowiony,
Koniec krwawych bitew, spokój..

On tym, który,
Włada wszystkimi chmury,
On włada ideami pięknymi,
On, gdy w bitwie zginąć,
Ma, lecz skrzydła chwały rozwinąć,
Świat na nowo dobro pozna,

Dwóch Atlantyckich,
Wysłańców barbarzyńskich,
Za rozkazem władców,
Porwali Faraona Chów,
Od piersi Matce wyrwali,
Cały lud Egipski wyzwali,

Znieśli młodego,
Niemowlę, tego,
Niewinnego, hańbiąc wolę,
Władcy Wielkiego, skazując na dolę...
Na Świat Dolny,
Gdzie czas nie tak powolny...
Gdzie obcej kobiecie,
Do łona rzucony, jak pyłek w obcym kwiecie,
Podwójnie narodzony.

Wychowany, przez rodziców,
Ludzkich...złych, młodzieniec ów,
Skazanym na pohańbienie,
Lecz i oświecenie...” – zamilkła nagle. Cael-Ra, który w chodzie zrównał się z nią, aby lepiej słyszeć słodką melodię płynącą z jej ust... jak również zrozumieć treść spojrzał na nią podejrzliwie. Ona na niego. Przetarła przy tym spocone czoło.
- ah.. pomyśleć, iż przychodzi mi opiewać pieśnią kogoś, kto nie do końca jest jej godzien...
- nie wiesz, co przyniesie przyszłość – nie chciało mu się zbytnio prowokować kolejnej „walki”. Wiedział, iż i tak przegra. – kontynuuj – dodał.
­- nie mogę...
- a dlaczegóż to znowu?
- nie znam słów...
- szkoda... zaczynało mi się podobać.
- bo o Tobie?
- A czy o Tobie jest jakaś pieśń? Bo jak mniemam , pochodzi to z tej całej „przepowiedni”.
- tak.
- tak że pochodzi z przepowiedni czy tak, że jest o Tobie?
- jedno i drugie.
- o.. to zaśpiewaj!
- nie chcę.
- a jak cię tak grzecznie poproszę...
­- nie!
- a jak ci rozkażę? Jako PRZYSZŁY FARAON?
- nie jestem muzykantką tylko kapłanką – jej głos zadrżał.
- jak na razie dobrze Ci idzie – położył jej rękę na ramieniu. Spuściła wzrok. Widać było po jej zlęknionych oczach, iż było to coś, o czym nie chciała mówić. Coś, co należy ukryć... i nikomu nie pokazywać...
- Nefer... jak to z siebie wyrzucisz, zrobi ci się lżej na sercu. – podniosła głowę. Jego ton przestał być stanowczy i rozkazujący... wręcz przeciwnie... spokojny... zachęcający... można by powiedzieć...opiekuńczy...
- dobrze. Miej co chcesz, o wielki. – mruknęła. Wzniosła oczy ku niebu... chciała podnieść ręce górze, lecz zatrzymała je w połowie drogi i z powrotem opuściła. Przymknęła oczy, dzięki czemu mogła skierować oblicze ku świetlistemu Ra... ów zaś, zupełnie jak pamiętnego dnia, gdy wyruszyła na poszukiwania otulił ciepłem jej policzki...dał poczucie bezpieczeństwa... otuchę... pewność siebie... nagle opuściła znowu głowę. Gwałtownie zmieniła pozycję. Stanęła naprzeciw namiestnikowi. Jej oczy zabłysnęły niezwykłym blaskiem. Wzięła głęboki wdech...






- ,, Była niegdyś taka dusza jedna,
Dusza urodziwa, dusza piękna,
Były tedy, ah, spokoju czasy,
Lecz nastał strach, niepokój, muchy gzy,
Bydło atakowały, ah, plagi,
Nawiedziły ziemie tej Arabii,
Szarańcz chmary wokół nas leciały,
Żywność naszą- im cudzą zjadały,
Rzeka życia ni wylać nam chciała,
Krokodylo głowy Sobek działa,
Przeciw wiernym poddanym swym, oddanym,
Sługom, dbającym o żywioł jego,
Wodę, życionośną ciecz jak złoto,
Co Faraońskim pałacom świeci,
Cenną, zapasy skażone lichem,
Już karł Bes nie dba o nasze dzieci,
Które z chorobą, niczym psem,
Który nogi uczepia się, oto
Rodzą, tak, pokrzywdzone przez zły los,
Oto one, stracone, wzywa głos,
Ozyrysa do sądu o nic, bo,
Jakież przewinienia tak małe to,
Mogło dokonać niecne w życiu,
Ah, matki słychać w bólu tym wyciu,
W stracie potomstwa swego biednego,
O pomstę kobieta wzywa Bogów,
Lecz czyż oni nie rozdają batów,
Kar, bólu, męki smutku wiecznego,
Cóż winne strasznego gniewu tego,
Kto obraził bóstwa, kto szydził z nich,
Tak mocno, iż odsunęli od tych,
Ludzi potrzebujących, łask pięknych,
Kapłanów się radzono, błagano,
Klęczkami próbowano, zachęcano,
Lecz nawet święci mężowie wielcy,
Co magię znając, wiedzą są tędzy,
Milczeli, cierpieli ich cierpieniem,
Ludu łzami, dziwnym potępieniem,
Aż wreszcie arcykapłan Amona,
Tego, co zsyła widzenia, jak Atona
Zesłał Amenhotepowi tak nam,
Wieść przedziwną i straszną, bo tam,
W Achet-Ankh stało się co nastąpić
Nie powinno, wtedy mógłby zwątpić,
Człowiek w moce Wielkich strażników tych,
Co władają zjednoczeniem.. Tej, co
Irianx dzierży w dłoni, w drugiej zaś
Sierp, którym tkanki wrogom szarpie swym,
Wrogom, co zniszczyć zjednoczenie tym,
Wszystkim uczciwym, co o ład dbać chcą...
Lecz co? wieść o rozpadzie...co poczną?
Bo ponoć z matki-strażniczki dusza
Jej w następne pokolenie ma ruszyć...
Jednak z jej łona dwie siostry są, zła
Co negatywnych symbolem rzeczy,
I ta, co postacią zjednoczenia- dobra...
Bogów gniew targa, że zło to przeczy,
Idei tej jakże wielkiej rzeczy...
Niechcianą jest, bo skutkiem ubocznym,
Ona, co Życiem Chaosu Pięknym,
Nazwana została, Bogu Setowi,
Oddana, ta, co mrok zły odnowi...
Niechaj ginie w samotni i nie wraca śród nas, zło czyste wiekuiste...” – nagle przerwała. Otarła mimowolną łzę spływającą po policzku...

- to... to było piękne! Najpiękniejsze, jakie dotąd słyszałem! – Cael-Ra po dłuższej chwili milczenia nie mógł opanować wrażenia, jakie pieśń na nim wywarła. Cały czas czuł niezwykłe pulsowanie w skroniach... niemalże wyczuwał jej jedwabisty głos w powietrzu... jakby wciąż śpiewała...
a śpiewała tonem niezwykłym... rytmicznie, ale przeciągle... w głosie wyczuć się dało swojego rodzaju tragizm... poruszenie... tak... Ona skazaną była na wieczne potępienie... lecz za co? Za to że się urodziła? Przecież nie jej to wina... czyja? Nie wiadomo...
jako, iż Legenda o Powstaniu sięga czasów dalekich... wręcz niepamiętnych, dziwnym by było, gdyby miało się to spełnić... bo przecież mówi: ,,(...)siła zła porwała Irianx(...). Utworzyła również(...): Ka-Ma’at - ,,Dusza Spokoju” Oznaczał Hahr-Ion i Ankh, oraz Ka-Nunun - ,,Dusza Chaosu...) Widząc to, Feniks zdecydował (...) I wtedy doszło do(...) rozdzielania. Dusza Strażniczki rozdzieliła się na dwie... Ka’Echn-Bennu-Titi i Ka’Ankh-Nu-Nefer (Życie Piękne Chaosu). Ankh-Nu-Nefer miała zostać na Świecie Wyższym. Była Ona istotą przedziwną... Niepodobną do swej Siostry... porywcza, a zarazem opanowana... piękną... kobiecą... a za razem niebezpieczną...Chaotyczna... potrafi zmienić się w Orła Bielika... i ów Orzeł Bielik jest symbolem jej duszy... stąd jej drugie, Łacińskie imię, Aquila Ardens- Płonąca Orlica. Jej Feniks powierzył opiekę nad Ka-Nunun – by przygotowana była strzec prawdziwych Elemenorum”
A jednak... coś w tym musiało być...
- zaśpiewaj jeszcze! – powiedział z przejęciem Cael-Ra.
- nie znam słów... z resztą... to nie ważne. – Ankh-Nu-Nefer miała wrażenie, iż Cael-Ra nie rozumie, o co jej chodziło. Tak jakby niedostrzegał uczuć, jakie towarzyszyły tej pieśni... nie widział łzy... boleści i smutku w oczach... drżących ust... półprzymkniętych powiek... a jednak...
- Nefer.... Nefer, czy coś się stało? – zapytał nią. Dopiero teraz zdołał przyjrzeć się jej twarzy... powoli zauważał, iż stan psychiczny Towarzyszki chyba nie był najlepszy...
- nic, już dobrze – uśmiechnęła się sztucznie. Cael-Ra dalej przyglądał się niej dość podejrzliwie. Jednak ta odwróciła się i szła dalej. Minęły kolejne godziny... kolejne, milczące godziny... drogi po niesamowicie parzącym piasku... bez postoju... odpoczynku... bez wytchnienia...




aż dotarli wreszcie na skraj jakiejś kępy drzew... dalej roztaczał się widok na pola uprawne... a na nich półnadzy ludzie, krzątający się wśród błota, śpiewając jakieś pieśni ku czci Sobkowi – Krokodylogłowemu bogu wody oraz Hapi’emu - Panu Nilu... temu, który co rok daje życie złocistym zbożom... zwierzętom... jak i ludziom...
- Święta rzeka życia! Jesteśmy na dobrej drodze! – powiedziała z przejęciem. Cael-Ra spojrzał na nią, poczym na Nil. Jakoś obie pasowały mu do siebie... jak idealna kompozycja obrazu...płynne linie sylwetki Ankh-Nu-Nefer... złocistobrązowa skóra... ciemne włosy... wyrazisty makijaż... a to na tle żółcieni piasku... szarości wody... zielonych jeszcze zbóż... ludzi ubranych w białe, lniane szaty nieco przybrudzone aż o dziwo paskującym kolorystycznie błotem... Tak... jednak po chwili zachwycania się „ ładem” krajobrazu z powrotem skierował swoje oczy ku dziewczynie. Znów zmierzył ją wzrokiem. Po raz kolejny nie mógł wyjść z uznania tak piękniej Egipcjanki...nie wiadomo, czy to brak kontaktu od dłuższego czasu z reprezentantkami płci przeciwnej, czy faktyczne upodobanie ku Ankh-Nu-Nefer czy po prostu ogólny klimat, zwany południowym sprawiły, iż młodzieniec ten podszedł, stanął po jej lewej stronie i złapał za ją rękę, kurczowo ją ściskając... jakby miała zaraz gdzieś uciec i już nigdy, przenigdy nie wrócić. Kapłanka odwróciła doń głowę. Najpierw spuszczając wzrok, by sprawdzić, czy nagłe dotknięcie dłoni jest tym o czym myśli, czy jakimś przywidzeniem... upewniwszy się, że to jednak je „to” podniosła wzrok ku oczom towarzysza. Wpatrywali się tak w siebie dłuższy czas... milcząc... jakby jedynym, czego teraz pragnęli były ich własne oczy. Jak papuga wpatruje się w błyszczący przedmiot zamierzając go ująć w silny dziób i tak po prostu zniszczyć...
W oczach Ankh-Nu-Nefer wyczytać jednak można było swoiste zdziwienie... jakby strach przed... no właśnie... przed czym? Przed tym, co za pewne miało się zaraz wydarzyć? Przecież czy było w tym coś strasznego? A no tutaj dotykamy cięższej sprawy... otóż w Egipcie kapłanki nie mają prawa obcować z mężczyznami... chyba, że ów jest wysoko urodzonym... właściwie... Cael-Ra spełniał ten wymóg... przecież był SYNEM FARAONA... i to w dodatku wymienianym w Przepowiedni... jednak Ona właśnie jest tutaj problemem... gdyż mówi... „Gdy Egipska Nepthis-Nu – kapłanka – bogini Chaosu ale i Zjednoczenia... złączy się w tańcu MIN z Mścicielem Atlantydy, tym, który wspomoże odwieczną walkę, stanie się Panią Światów Ma’At – wspaniała żona Thota... ład, porządek... kosmos...nastanie upragniona Nowa Era...” niestety, była pod presją innych kapłanów... swej rodziny... całego ludu Aegyotonu... sama jedna...przeciw setkom tysięcy...
Czuła, iż serce z niezwykłego strachu ucieknie jej z piersi... oblał ją zimny dreszcz... jednak łagodziło go ciepło dłoni Cael-Ra. Ten położył rękę na jej ramieniu.
- boisz się?
- nie...
- jednak to widzę. Co wzbudza w tobie strach? Ja? – szepnął jej do ucha.
- przepowiednia. – odpowiedziała. Ten nagle puścił uścisk... cofnął się... spojrzał na Nią swymi poniekąd dziwacznymi, czerwonymi oczyma. Odwzajemniła spojrzenie. Znowu podszedł, znowu złapał za dłoń i znowu zbliżył twarz do jej twarzy.
- daj spokój tej przeklętej przepowiedni! Nie bój się. Przecież nikt Cię nie ukarze...
- stan kapłański! Trzymają mnie żelazną dłonią! – odpowiedziała spuszczając wzrok. Cael-Ra jednak niekoniecznie przejmował się „jakimś głupim tekstem o byle czym , w który i tak trudno uwierzyć” . ujął w dłoń jej podbródek...delikatnie przyciągnął do siebie...złożył dość subtelny pocałunek na ustach... Anhk-Nu-Nefer wpatrywała się przy tym cały czas przed siebie... oczy miała przerażone... zatrwożone...
odsunął się trochę.
- czego Ty się boisz?!
­- Przecież wiesz! Robię coś, co jest mi zabronione! Spotka mnie kara!
- jaka kara?
- nie wiem! Na pewno ciężka!
­- ale skąd wiesz, czy coś nie zostało źle zinterpretowane?
- nie wiem, nie wiem, nie wiem! Wolę dmuchać na zimne! – warknęła w końcu stanowczo. Po raz trzeci chwycił ją za dłonie... tym razem obie...
- Nefer...



- czego ode mnie chcesz, nie wiem...jakie są Twe zamiary...uczucia czy chęci.... dlatego wolę uważać... – odpowiedziała. Uwolnił z uścisku jej dłoń, która delikatnie opadła wzdłuż tułowia. Ankh-Nu-Nefer obróciła się i zaczęła iść dalej...

~*~

W nieznanym budynku... na nieznanym lądzie...w nieznanym kraju między korytarzami wiła się niczym wąż Sakhmet... Bogini wojny i zagłady... jak również instynktu macierzyńskiego... ta, która niegdyś zeszła do świata ludzi tępiąc tych, którzy wszczęli bunt przeciw świętemu Ra... ta, która rozsmakowała się w krwi ludzkiej...
Głowę miała lwicy, drapieżnicy która w rzemiośle wojennym biegłą była...
- „O Ma’At , o Ma’At , siostro , matko i władczyni!
Co Twym rozkazem jest , każdy na pewno uczyni,
Każdy, każdy, kto Nowej Ery synem lub córką,
Chce być, ten, kto czci przyrody władzę, ci co wrócą,
Żywi z walk o Zjednoczenie... o będę pamiętani,
Ci, co zwyciężą,, co zjednoczą będą uznani,

O Nu, Nu wielkie, mroczne, silne, Chaos, co włada,
Czterech sióstr symbolem, co zło w sercach ich zasadza,
Brat Ma’At , ojciec wszystkiego, praświat życia wiecznego,
Wstrzymaj się, siły gromadź do zjednoczenia nowego,
Bo Tyś który zawiły, który wieczny i piękny,
Tyś który włada teraz, który odejdzie tędy,
Przez wojnę wchłonięty, przez Irianx święty...” – śpiewała rytmicznie, jakby się spiesząc... tańczyła przy tym...
- Żono Święta, o matko wojny! Cóż natchnęło do śpiewów w ten dzień dostojny... – zapytał obserwujący nią Ptah, wielki Pan sztuk...
- bo walka wkrótce, krew wyzuwam...cierpienie i krzyki! - odpowiedziała Bogini z błyskiem dzikości w oczach...
- kto walczyć ma? Kto podnieść wojenne ryki?
- Atlantyda i Aegypton. Te narody dwa! Tymczasem źle się dzieje! Set, który włada pustynnymi krainami nie odzywa się, nie przeszkadza dwóm, namiestnikowi i eskortującej Setowej kapłance! Nie może dojść do TEGO , nie o tym mówi Przepowiednia Heraentha! Zniszczyć mogą wszystko!
- o na Ojca mego, Amona-Re Świętego! Cóż począć mamy?
- Wkrótce poznamy, smak ich krwi... dlatego walka... – Zakończyła i udała się gdzieś krętym korytarzem...za pewne obserwować...



~*~

Kroczyli wciąż piaskami... teraz wzdłuż rzeki... Nucili razem pieśni ku czci Bogom... szli jakby w rytm muzyki, którą tworzą sami... pustynny wiatr coraz to uderzał w ich plecy gorącym piaskiem... powietrze wokół drgało... na horyzoncie błękit wyraźnie odcinał się od pustyni...
Nagle uwagę Namiestnika przykuł dziwny, niebieski przedmiot szybko poruszający się gdzieś w oddali...
- Nefer, spojrzyj no tutaj! - i wskazał ręką kierunek, w którym widział ową osobliwość.
­- nie widzę... – Kapłanka utworzyła z dłoni daszek przysłaniający oczy. Jednak rozgrzane powietrze nie pozwalało czegokolwiek dojrzeć..
- no tam, takie niebieskie... o ... już nie zobaczysz... schowało się za wydmą... – Ankh-Nu-Nefer nagle się wzdrygnęła. Efektu dopełniła jeszcze kropelka potu, która akurat spłynęła po czole...
- czy coś się stało? - spytał od razu zaniepokojony Cael-Ra.
- wydawało mi się... nie... już nic... – zaczęła iść dalej. Jednak ich uszom dał się słyszeć coraz głośniejszy, charakterystyczny dźwięk kroków na piasku...
- Ała! – nagle krzyknął Cael-Ra . coś pociągnęło go silnie do tyłu. Ankh-Nu-Nefer zdążyła skoczyć daleko przed siebie i obrócić się. Pisnęła przestraszona widząc przed sobą zimne, błękitne oblicze kobiety. Natychmiast przyjęła bojową postawę i uderzyła tę osobliwość w twarz. Mężczyzna zaś, dość z resztą podobny do kobiety puścił skrępowanego Namiestnika i rzucił się na Kapłankę. Natychmiast wykonała kilka salt do tyłu i stanęła grożąc rękoma. Niebieski mężczyzna zatrzymał się. Cael-Ra zaś zdążył już uciec z zasięgu jego rąk. Ci dwoje, patrząc na kolor skóry i włosów musieli być atlantami. I faktycznie byli. Kobieta o krótkich, zdobionych koralikami włosach i ostrym makijażu, zaś mężczyzna mocno umięśniony... o dość groźnym wyrazie twarzy...
- czego chcecie! – krzyknęła wściekle Egipcjanka.




- walcz kapłanko egipska! Pokaż na co was stać! – odpowiedział Mężczyzna uśmiechając się przebiegle...
- ty zuchwalcze...
- Nefer! Nie rób tego! Oni chcą Cię podpuścić! – powiedział Cael-Ra, który usytuował się na najbliższej wydmie, górującej nad wszystkimi.
- nie rób tego, widzisz, iż są od nas silniejsi! - kontynuował
- i co? Biedna egipska LADACZNICA boi się? Och jakie to urocze... – powiedziała Atlantycka kobieta. W Ankh-Nu-Nefer powoli miarka zaczęła się przebierać... miała ochotę pociąć nędzne ciało kobiety sierpem za tę zniewagę... jednak nie miała przy sobie sierpu...
- Nefer, słuchaj mnie! Twego władcę! – Namiestnik dalej próbował. Stojąc na wydmie swym ciałem zakrywał słońce będące tuż za jego plecami. W końcu był już zmierzch... wyglądało to niesamowicie... Ankh-Nu-Nefer wpatrzyła się w to... oniemiała z zachwytu... te barwy... wszystkie odcienie pomarańczu... poświata wokół Towarzysza... jego dumna... wręcz majestatyczna poza... na chwilę zapomniała...
- NEFER! UWAŻAJ! – krzyknął. Kapłankę zaatakowała atlantka. Uderzyła ją raz, drugi, trzeci...aż przez chwilę zaczęło jej się kręcić w głowie... Cael-Ra zaś zaczął panikować... dreptał rozpaczliwie z nogi na nogę... czy pomóc towarzyszce... czy się ewakuować i powiadomić kogoś o zajściu... dopiero wtedy dostrzegł, iż w jego kierunku po skarpie wspina się już mężczyzna... Namiestnik krzyknął coś w rodzaju „A!” i się cofną. Wpadł nagle na – w jego mniemaniu - „genialny pomysł”. Cofnął się kilka kroków, wziął rozbieg i skoczył z dziwnie stromego brzegu wydmy, łapiąc jednocześnie napastnika za długie włosy i ciągnąc go za sobą. Powalił tym samym mężczyznę, który dodatkowo stoczył się ciężko ze skarpy. Jednak po chwili wstał i już napierał na biedną ofiarę...
Zaś u Ankh-Nu-Nefer i jej przeciwniczki role się odwróciły... teraz Kapłanka ze skoku zrobiła stanie na rękach... a ze stania odbiła się i nogami uderzyła w atlantkę, która naturalnie się przewróciła.
Owa jednak nie pozostawała bierną na ataki. Upadając wyciągnęła jakiś zdobiony sztylet. Podskoczyła z powrotem do góry i rzuciła się z ostrzem na nieuzbrojoną Egipcjankę, godząc ją jednocześnie w ramię. Ankh-Nu-Nefer , krzycząc z bólu wpadła w furię.
- Su-Mai-Uben! – krzyknęła , zmieniając się w Orła. Zatoczyła koło nad wrogiem. Wreszcie złapała szponami za ramiona napastniczki, rozwarła dziób, jak mocno mogła, by po chwili zacisnąć go na szyi wroga. Jeszcze kilka razy dostała sztyletem, jednak uderzenia nie były na tyle trafione, by przebić chociaż skórę. W końcu kapłanka zwolniła uścisk. Napastniczka opadła bezwładnie na ziemię i... Zniknęła. Bez śladu.
W tym czasie zaś Cael-Ra zmagał się ze swym przeciwnikiem. Właściwie, to uciekał przed nim. Jednak wreszcie atlant złapał go i skrępował na tyle, by ten nie mógł uciec. Przerażony Namiestnik kopnął go piętą w krok, co spowodowało, iż został uwolniony. Jednak dostał mocno pięścią w twarz. Upadł na ziemię. Z trudem się podniósł. Gdy zobaczył jednak, iż mężczyzna się do niego zbliża, natychmiast wycofał się z powrotem na wydmę. I tam coś go natchnęło...





- ,, Caelum , ventus desertae, qui omni vi petet, qui omni vi mihi adiuvat! Advehi! – powiedział po Łacinie. I nagle podniosły się tumany piasku... wirujące wokół placu boju... zerwał się silny wiatr, który uderzył z całą siłą w atlanta, przewracając go przy tym. Głosy wplątujące się gdzieś w wiatr szeptem powtarzały zaklęcie... z piasku zaczęły wyłaniać się dziwne, niekształtne, tańczące postaci. Wiły się w kręgu otaczając atlanta. Krąg zwężał się. Aż w końcu postaci rzuciły się na mężczyznę, tworząc na nim piaszczystą wydmę. W końcu szum wiatru ustał... zapadła cisza... jedyny dźwięk, jaki pozostał, to echo krzyku przerażonego atlanta...
Ankh-Nu-Nefer spojrzała najpierw na „kupkę piachu” potem na towarzysza... z jej oczu aż biła dzikość... szyję miała szkarłatną od krwi napastniczki... na ramieniu otwartą ranę... usta lekko rozwarte....minę kogoś, kto dopiero otrząsa się z furii....
Cael-Ra zbiegł z wydmy i podszedł do towarzyszki. Przymknęła oczy, nogi się pod nią ugięły... upadłaby, gdyby nie to, iż namiestnik ją złapał.
- jeszcze kawałek... dojdziemy do bezpiecznego miejsca... opatrzą nas tam – powiedziała cicho....
Ruszyli więc podpierając się wzajemnie... przytrzymując, gdy jedno z nich ma upaść... dodając sobie otuchy.... bo przecież razem jest raźniej... ramię przy ramieniu... noga przy nodze...jak dwoje nierozłącznych uzupełniających siebie istot...jak esencja Ma’At...

Ostatnio edytowane przez Aquila_Ardens : 25.12.2005 - 19:04
  Odpowiedź z Cytatem
Odpowiedz


Użytkownicy aktualnie czytający ten temat: 1 (0 użytkownik(ów) i 1 gości)
 

Zasady Postowania
Nie możesz zakładać nowych tematów
Nie możesz pisać wiadomości
Nie możesz dodawać załączników
Nie możesz edytować swoich postów

BB Code jest włączony
Emotikonywłączony
[IMG] kod jest włączony
HTML kod jest Wyłączony

Skocz do Forum


Czasy w strefie GMT +1. Teraz jest 11:29.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Spolszczenie: vBHELP.pl - Polski Support vBulletin
Wszystkie prawa zastrzeżone dla TheSims.pl 2001-2023