Wróć   TheSims.PL - Forum > Simowe opowieści > The Sims Fotostory
Zarejestruj się FAQ Społeczność Kalendarz

Komunikaty

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
stare 23.12.2004, 20:31   #1
derii
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie "Gdy zabłyśnie gwiazda nowa..."

Przedstawiam wam moje fotostory Będzie ono w klimacie fantasty. Znajdziecie w nim również wątki sensacyjne, kryminalne, thriller i nieodłączny romans Niestety, przez wzgląd na czas, odcinki będą co tydzień - ale za to jakie długie

Odcinek 1. <wystrój orientalny, akcja ma miejsce prawdopodobnie gdzieś w Arabii ;]>

Gwałtownie wstała z łoża... Spojrzał na jej aksamitną skórę... Przeszedł go dreszcz rozkoszy na myśl o jej czystych, niewinnych oczach o barwie szafiru...

Z wrodzoną sobie gracją wciągała na siebie powłóczystą białą szatę... Nigdy nie błękitną, zieloną ... Zawsze białą. Odrzuciła do tyłu włosy o barwie dojrzałych kłosów zboża... Zamigotał w nich blask... Tak... ten widok zawsze go uspokajał... Była taka czysta, nieskalana złem i kłamstwem. Był pewny, że nigdy nie widziała krwi, ani jej nie przelała. Co najważniejsze była jego... Na zawsze...

Odwróciła się do niego... Zauważył kształtny zarys piersi schowanych pod szatą... Pragnął jej... Czuć jej oddech przy sobie... Wstał z łoża i podążył w jej stronę... „Eithel...” zaczął. Podobało mu się to imię... Tak... Była źródłem... całego dobra w jego życiu... „Ikrimah... Odchodzę...” jej słowa dotarły do niego dopiero po chwili... To nie jest możliwe! Nie mogła go zostawić... Była wszystkim... wszystkim... Nie mógł znieść tej ciszy! Chciał krzyczeć, krzyczeć głośno... Mógł tylko płakać z bólu... Wbił paznokcie w jej ramię... Może to tylko sen, zaraz się obudzi... Eithel odsunęła się od niego z wyrazem obrzydzenia na twarzy... „Wiedziałam, że tak zareagujesz... Tyle razy mówiłam Ci, żebyś się nie angażował... Mówiłam, że nic nie trwa wiecznie...” Nie mógł pojąć, zrozumieć... Co się stało! Była najdroższą istotą w jego życiu, jedyną kobietą, którą naprawdę kochał... Tak, pamiętał, że mówiła kiedyś o tym, że odejdzie... Ale to było dawno, zdążył zepchnąć to wspomnienie do najgłębszych zakamarków swojego ciasnego, ludzkiego umysłu. Jej słowa ciągle brzmiały mu uszach...
Zmusił się by na nią spojrzeć... Patrzyła na niego z pogardą w szafirowych oczach... Widział tylko jej zamazaną twarz... Miał załzawione oczy, żal boleśnie ściskał go w piersi... Co się zmieniło w tej kobiecie... Kobiecie, którą kochał ponad wszystko? Uniósł wzrok, spojrzał w te chłodne teraz i pozbawione wyrazu oczy. „Eithel.... Dlaczego? Czemu ode mnie odchodzisz? Nie kochasz mnie już... Przecież...” Stała naprzeciw niego wyprostowana i dumna, z uporem wypisanym na twarzy. Przemówiła jednocześnie bawiąc się kosmykiem złotych włosów: „Kochasz...” Najwyraźniej bawiło ją to słowo... „Ikrimah powiedz mi co Ty możesz wiedzieć o miłości... Jesteś jeszcze taki młody... Nikt nie złamał Ci serca, żadna kobieta Ci nie odmówiła... Nie wiesz nic!” byłą rozbawiona... Nie rozumiał jej... Przecież to on był od niej starszy... „Czemu tak mówisz? ...” Roześmiała się swoim perlistym śmiechem... Po raz pierwszy jednak wyczuł w nim grozę... „Ikrimah... Gdybym wiedziała, że jesteś aż tak głupi... Nigdy nie związałabym się z Tobą! Naprawdę ... Wy śmiertelni jesteście bardzo ograniczeni przez swoje człowieczeństwo...”

...”... nie... musiał się przesłyszeć... A może... „Śmiertelni?” – spytał drżącym głosem – „Kim więc Ty jesteś?”... Założyła włosy za uszy... Zawsze go intrygowały... Były piękne, lecz niekształtne... Tak jakby... nieludzkie! „To co Ci powiem jest dla Ciebie nierzeczywiste... Bowiem nie jesteś w stanie zrozumieć...” Wyprostowała się z godnością... Złote włosy zsunęły się po gładkiej szacie... „Jestem ukochaną córą nocy i księżyca... Zrodzoną ze złotych promieni i srebrnych szeptów... Nie wiem ile żyję... Nie wiem też po co... Uciekam... Kryję się przed przeznaczeniem... W mej naturze leży wojowniczość, lecz ja nie chcę zabijać... Czuję się muzą, wiatrem, bielą, pięknem... Wszystkim co dobre... Nie potrafię czynić zła... Dlatego teraz od Ciebie odchodzę...” Ujrzał rozpacz ... wahanie, ból, wieloletnie cierpienie spowodowane wieczną ucieczką...

Przysunęła się do niego... Pomyślał, że jednak chce z nim być... Dać mu szansę... Jeszcze raz.... Nagle zauważył maleńki przedmiot w jej ręce... Lśnił w promieniach księżyca wpadających przez okno... Wbiła go w okolice jego serca... „Ale... Nie miałaś go wcześniej” – zdołał wyszeptać... „Ona pojawia się tylko wtedy, kiedy przyznaję się do samej siebie... Przypomina mi, że znowu muszę uciec...” Umierał patrząc w jej oczy.... Płakała... Nad nim? Czy nad sobą... Kolejny raz musiała uciec... Ostatnie słowa jakie usłyszał w życiu brzmiały: „Śmiertelniku.... Pamiętaj... Miałeś niewyobrażalne szczęście... Pokochała Cię Eithel... Źródło...” Spojrzała na sztylet... Powoli zanikały jego kontury...

Stała jeszcze chwilę nad jego martwym ciałem... Spojrzała w jego martwe, puste oczy. Nie była wojowniczką, tak... Zdecydowanie nie chciała umieć zabijać... Brzydził ją widok trupów, ich odór... I krew... Zdecydowanie była najgorsza... Czerwona, gęsta, lepiąca... Wypływająca z wszystkich zakamarków ciała...

Eithel wybiegła z domu... Nie... To nie był już dom... Po raz kolejny uciekała... Zwolniła kroku... Tyle emocji, zdarzeń. Sprzeczne uczucia miotające jej sercem. Dlaczego go zabiła? Z szafirowych oczu wypłynęła samotna łza.

Uciekała w mrok nocy... Sama, pozostawiona tylko gwiazdom. Uciekała... Poprzez lasy, łąki, kraje ludzkie ... Wiedziała, że ONA jest już blisko, na jej tropie...

Nie miała zamiaru się poddać... Mimo wszystko... Nieważne co mówiła przepowiednia... Po raz kolejny powtórzyła ją cicho... W mroku nocy zabrzmiała groźnie:
„Gdy zabłyśnie gwiazda nowa,
kiedy mocy padną słowa,
zanim rozum wiek zamroczy
światło z cieniem w nic się zejdzie
czas jej zguby wnet nadejdzie...”
Usłyszała ją w momencie narodzin... A teraz ta, która miała jej przynieść jej zgubę była blisko... Naprawdę blisko... „Nie boję się Ciebie” – krzyknęła Eithel w przestrzeń... Wiedziała, że kiedyś nadejdzie dzień, kiedy będzie musiała ujawnić swoją drugą naturę i.... walczyć..... „Ale nie teraz, błagam.... nie teraz”......

Mam nadzieję, że wam się podobało ;] Nie ma krwi ani sztyletu - nie umiem robić takich rzeczy, więc nie chciałam spaprać zdjęć. Napiszcie czy widzicie zdjęcia!

Ostatnio edytowane przez derii : 23.12.2004 - 20:54
  Odpowiedź z Cytatem

PAMIĘTAJ! Źródłem utrzymania forum są reklamy. Dziękujemy za uszanowanie ich obecności.
stare 24.12.2004, 20:50   #2
derii
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie

Rozi - jeszcze się taki nie narodził, co by wszystkim dogodził Nie zmienię klimatu ani stylu pisania, bo większości odpowiada <tak jak i mnie> Hmm... Wydawało mi się, że odcinek na dwie strony A4 jest długi
Odcinek drugi troszeczkę zagmatwa całą historię. A może wyjaśni? Dla laików w świecie fantasty: Shar - mroczna bogini (panteon Faerunu). Miłej lektury

Odcinek 2

Drwa w kominku powoli gasły. Powietrze w pokoju było zimne, ciężkie. Czas zwalniał swój rytm, gasły wszelkie światła. Gwiazdy nad zamkiem traciły swój blask, z okolicznych drzew opadały liście. Zwierzęta w pośpiechu i panice szukały schronienia. Chłód przenikający wszelkie istoty aż do serca, umysłu, duszy... Ból, niewyobrażalne cierpienie! Tylko wiatr nadal dął w okna ponurego zamczyska.
Mroczna postać siedząca na obitym perkalem fotelu przed kominkiem ani drgnęła. Piękna twarz nadal pozostawała obojętna i niewzruszona. Elfka w swym długim życiu zaznała wiele zła i cierpienia. Teraz... Cóż za znaczenia miała godzina jej śmierci? Kiedyś i tak dokona żywota. Czemu nie dziś, nie zaraz? Srebrne oczy przeszedł cień wściekłości. Musi JĄ znaleźć, dogonić i...

Przerwała swą mroczną myśl... Wstała, zbliżyła się do błyskającego jeszcze ognia. Tajemniczy chłód wyziębił jej ciało. Dorzuciła drew do kominka. Wsłuchała się w ponurą muzykę wygrywaną na fortepianie przez Mellowa. Doskonale pasowała do jej nastroju. Utkwiła wzrok w trzaskających płomieniach. Żywioł trawił, niszczył wszystko. Wyzwolony raz mógł zabić wszelkie życie. Tysiące istnień byłyby zdane na jego łaskę. Jedno jedyne tchnienie zła. Lecz czy śmierć jest prawdziwym zniszczeniem? Elfka tak pełna pogardy dla życia, obojętności dla wszelkich istot, uważała koniec istnienia za dopełnienie misji. Śmierć pozostawiała rdzawe plamy na ostrzu jej katany i nic więcej. Nie pamiętała o swych ofiarach, nie wracały do niej w koszmarach. Brak emocji, uczuć. Tylko tak mogła żyć. Miłość, lojalność, wierność?! Do czego doszli Ci, którzy wyznawali ideały? Ginęli, jeden po drugim... Kapłani bieli i prawdy! Ilu ich przetrwało do dziś!? Gdzie były te istnienia bez skazy?..
*Każda łza, nawet ta najczystsza, skalana jest goryczą cierpienia!* pomyślała z przekąsem.
Wyjęła swą broń. Spojrzała na mithrilowe ostrze. Zaklęcie, niedokończone… Wyryte na broni i w jej sercu. Lothrien doskonale wiedziała, gdzie znajduje się jego druga połowa. Końcem katany dotknęła największego z palących się drew. Ostrze pozostało zimne. Broń odzwierciedlała duszę wojownika...

Skierowała swój przenikliwy wzrok na obite złotem ściany. Lubiła ten metal. Ludzie, elfy i inne istoty zabijały się dla niego, toczyły wojny. Wywoływał negatywne emocje. Przypominał ją. Zimny, obojętny, lecz pełen piękna i dumy. Mordował w iście królewski sposób. Schowała swą broń. Przyjdzie czas by znów jej użyć i zakończyć misję… Spojrzała na swe dłonie. Na wskazującym palcu lewej ręki miała pierścień. Był zrobiony ze złota, lecz zadziwiał swą lekkością. Wygrawerowano na nim tajemniczy symbol przedstawiający słońce i księżyc w odwiecznym uścisku. Światło nie odbijało się na jego powierzchni, był zadziwiająco chłodny. Drugi taki pierścień spoczywał w kieszeni płaszcza Lothrien. Czekał, by powrócić do prawowitej właścicielki...

Elfka odeszła od kominka. Westchnęła ciężko. Już najwyższy czas by opuścić zamek. Musi podążyć na wschód i znaleźć JĄ. Podążyć za przeznaczeniem, które raz po raz wymyka się z jej rąk. Spojrzała na Mellowa wciąż grającego na fortepianie. Razem z nią zbiegł z świątyni Shar. Nadal czcił i miłował złowrogą boginię, lecz zdecydował się zachować wierność uciekinierce.
Ojciec Lothrien przeznaczył ją na kapłankę, lecz jej dusza pragnęła wolności. Nie mogła służyć nikomu poza samą sobą. Mimo wszystko jej sługa nie opuścił jej aż dotąd. Jednak już dłużej nie mógł iść razem z nią…

Powietrze zgęstniało. Kobieta niczym cień przemknęła w stronę karła. Utkwiła w nim lodowate spojrzenie srebrnych oczu. Wciąż była zimna i obojętna. Nigdy nie ujawniała emocji, które według niej są tylko oznaką słabości. Przemówiła głosem zimnym i cierpkim. Każde słowo raniło niczym sztylet.
- Mellow, sługo. Nie możesz już dalej ze mną iść. Ta misja jest tylko moja. Nie można walczyć w czyjejś sprawie. Ja kieruję się tylko własnym dobrem, dlatego odeszłam z zakonu...
- Pani – karzeł skłonił się do samej ziemi – serce nie pozwala mi Cię zostawić, choć dusza błaga o powrót do klasztoru. Nie opuszczę tej, która przywróciła mrok mojemu życiu.
- Słyszę każdą Twoją myśl, mnie nie jesteś w stanie okłamać. Przez każde Twoje słowo przemawia strach i cierpienie. Widzę jak bardzo pragniesz powrotu! Zaklinam Cię więc w imię Twej boskiej Shar: odejdź póki jeszcze żyjesz!
- Nie mogę! Ten księżyc na moim czole, symbol gorzkiej miłości mej bogini, tak bardzo mi dziś ciąży. Pani, Lothrien, pozwól mi iść z Tobą! Przecież…
- ZAMILCZ! – twarz elfki wykrzywiła wściekłość – ODEJDŹ! Zostaw mnie samą! Nie mieszaj się w sprawy mądrzejszych od Ciebie!

Z niebieskich oczu karła popłynęły jasne łzy. Mimo że od wieków służył mrokowi, jego dusza nie była wyniszczona przez zło. Potrafił kochać wiernie, do ostatniego oddechu. Miłość do zimnej elfki była trudna… Nie tylko ze względu na jej obojętność i chłód, lecz także sprzeczne uczucia miotające Mellowem. Spojrzał, poprzez kryształowe okno zamku, na srebrną tarczę księżyca. Jego promienie oświetliły pokrytą tatuażami twarz karła. Jasny znak na czole zapłonął wewnętrznym blaskiem. Ból przejął ciało Mellowa.
- Czas wracać – wyszeptał bardziej do siebie niż do stojącej nieopodal Lothrien.

Gdy Mellow zniknął za rzeźbionymi, ciężkimi drzwiami, mroczna elfka westchnęła ciężko. Od teraz bowiem rozpoczynała się prawdziwa pogoń za przeznaczeniem. Ostateczne rozwiązanie czekało na nią gdzieś daleko... Z każdym krokiem coraz bardziej się do niego zbliżała… Narzuciła na siebie stary, podróżny płaszcz. Wyszła przed zamek i wyruszyła w nieprzeniknioną ciemność nocy.

************************************************** **************

Klasztor Shar pełen był tajemniczych komnat i miejsc. Sam Arcykapłan nie znał każdego kąta tej budowli. Bogactwo i piękno pomieszczeń zachwycało każdego przybysza. Niestety, nikt jeszcze nie wrócił do miejsca skąd przybył, by opowiedzieć swym bliskim o przepychu tego miejsca. Każdy, kto przekroczył próg klasztoru wybierał pomiędzy śmiercią w męczarniach a poświęceniu się służbie Shar. Każda decyzja ma swoje konsekwencje…
Jedna z komnat klasztoru była dostępna tylko dla najwyższych dostojników. Każdy centymetr jej powierzchni zajmowały kryształowe lustra. Ich ciężkie, złote ramy odbijały światło pochodzące od kutego ze srebra żyrandolu. W tej komnacie znajdował się wysoki, księżycowy elf. Blada skóra uwydatniała przepastną zieleń oczu. Na czole miał wypalony czarny znak księżyca. Symbol zarówno przynależności do Shar jak i wysokiej rangi. Jego przystojna twarz odbijała się w spokojnej tafli luster.

Tysiące dziwnych myśli krążyło po głowie elfa. Niedawne morderstwo na terenie klasztoru, ucieczka dwóch kapłanek w dniu Festiwalu Księżyca – najważniejszego święta zakonu. Jeden z karłów oddalił się bez pozwolenia. Dziwne wydarzenia w okolicy. To wszystko składało się na powszechny niepokój i trwogę. Kilku skrytobójców zostało posłanych w ślad za uciekinierkami, lecz powrócili z niczym… Jeden z nich został brutalnie zamordowany. Zmasakrowane ciało nosiło ślady cięć sztyletu i katany. Elf doskonale znał tę broń… Sam nauczał ich posiadaczki szlachetnej sztuki walki.
Nagle wszystkie lustra zamarzły. Twarz elfa wykrzywił grymas bólu. Chłód, ból nie do opisania… W głowie słyszał głosy swoich ofiar. Na ślepo przebiegał z jednego kąta komnaty do drugiego. Zbliżał się. Każdy kto choć raz w życiu ujrzał arcykapłana Shar bał się wymówić jego imię. Od starego, pomarszczonego błękitnego elfa biła godność i duma.

Młody elf z szacunkiem skłonił głowę. Bał się odezwać… Od pierwszego dnia pobytu w zakonie czuł się nieswojo w obecności arcykapłana. Na myśl o jego żółtych, wężowych oczach przeszedł go dreszcz strachu. Starzec przemówił gniewnym głosem:

- Nasi zwiadowcy nie natrafili nawet na najmniejszy ślad zbiegłych kapłanek… Musiały się ukryć. Albo… przełamały zaklęcie!
- Mistrzu, przecież to jest niemożliwe! Klątwa jaką na nie nałożyłeś jest najsilniejszym ze znanych czarów.
- Deadelu – arcykapłan ostro spojrzał na swego ukochanego sługę – mogłem się mylić… Może znalazły sposób! Nienawiść mogła nie oślepić ich do tego stopnia... Wystarczyło, że skrzyżowały broń…
- Arcykapłanie, one mogą być już martwe. Cios zadany jednej…
- Nie! One dalej żyją. Kryształy ich żywota nadal płoną blaskiem! Odnajdź je Deadelu i przyprowadź do mnie! Żywe lub martwe… To już nie ma znaczenia…

Księżycowy elf skłonił się z szacunkiem, po czym opuścił komnatę. Schodząc po marmurowych schodach klasztoru myślał o swojej ciężkiej misji. Zatrzymał się przy oknie, spojrzał na tarczę księżyca. Była jedna, poważna przeszkoda, o której arcykapłan nie mógł wiedzieć. Deadel bowiem miał zdolność blokowania swego umysłu. Ten ‘drobny szczegół’ może zaważyć na powodzeniu misji i wierności wobec Shar i arcykapłana. Nie każdy wyznawca złowrogiej bogini był pozbawiony uczuć. Księżycowy elf był zdolny do miłości. Szalonej i niebezpiecznej, lecz zarazem oddanej i wiernej… Po raz ostatni spojrzał na wnętrze klasztoru. Po przekroczeniu bramy wskoczył na grzbiet swego czarnego rumaka i pognał za zgubionym elementem mozaiki swego życia.

Ostatnio edytowane przez derii : 26.12.2004 - 10:12
  Odpowiedź z Cytatem
stare 28.12.2004, 20:10   #3
derii
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie

Trochę dziwny ten odcinek jest Romansidło się porobiło Ale też wiele wyjasnia. Tradycyjnie życzę miłej lektury.

Odcinek 3

Mijały noce i dni. W chwilach jasności chował się przed palącymi promieniami słońca. Wyczekiwał aż pierwsza gwiazda zabłyśnie na nieboskłonie. Noc po nocy z wdzięcznością wpatrywał się w tarczę ukochanego księżyca. Szepty, niewypowiedziane słowa towarzyszyły mu w każdej chwili. Chwile zwątpienia przeklinał ponad wszystko, ręce składały się do modlitwy każdej nocy. Usta poruszały się w niemym szepcie, wiatr spijał słowa z jego ust... Zanosił je księżycowi. Jedno imię, pełne miłosierdzia i nadziei...
*Selune, Selune...*
Nie liczył już chwil. Zbyt wiele bolesnych sekund upłynęło, zbyt wiele pozostało. Ciągle się ukrywał. Nie mógł zostać zauważony przez którąś z nich. Doskonale wiedział, że rozpoznałyby go. Jedno spojrzenie mogło zaważyć na powodzeniu całej misji. Tak długo na to czekał. Nigdy, przenigdy nie zawiedzie, nie podda się!
Ta noc była wyjątkowo ciężka. Po przekroczeniu zdradliwej rzeki, walce z olbrzymem musiał się zatrzymać. Wybrał przydrożną gospodę, z pozoru ubogą i starą. Spojrzał na szyld: „Cień księżyca”. Deadel uśmiechnął się do siebie. Wszedł, stare drzwi zaskrzypiały. Wnętrze zaskoczyło go. Jedna, lecz bogato wyposażona, sala. W gospodzie za wyjątkiem niego znajdował się tylko barman – barczysty elf. Przybysz rozparł się wygodnie na krześle, zamówił posiłek. Spożywając go rozmyślał. Tak wiele jeszcze było przed nim. Nie wiedział gdzie ich szukać. Pochylił smutno głowę. Barman przyglądał się mu z zaciekawieniem.
*Nie dobrze, muszę opuścić to miejsce jak najszybciej!* elf zaczął panikować.

Jasność przeszyła mrok gospody. Tchnienie ciepła, światłości. Dreszcz przemknął przez ciało Deadela. Już kiedyś to czuł... Nie potrafił jednak uwierzyć swoim zmysłom. To przecież niemożliwe, by sama do niego przyszła! Skrzypienie krzesła i cisza... Wyostrzył wszystkie swoje zmysły. Słyszał jej puls, delikatny oddech. Pragnął się upewnić, jednak nie mógł się odwrócić. Zauważyłaby go!
W najciemniejszym kącie gospody tajemnicza postać siadała do stolika. Powietrze wokół niej było przepełnione ciepłem. Istota tak delikatna i piękna. Przyciągała spojrzenia. Ponury barman nie mógł oderwać od niej wzroku. Lecz ten księżycowy elf... Siedział niewzruszony. Eithel wpatrywała się w niego intensywnie, kogoś jej przypominał... Niespokojnie obróciła się na krześle.

Tymczasem jeszcze ktoś zawitał do gospody. Piękna twarz, stanowczy krok. Widać było, że elf wywodzi się ze znacznego rodu. Thonear rozejrzał się wokół. Jego wzrok padł na samotnie siedzącą Eithel. Stał jak oniemiały. Jej blask, piękno... Olśniła go uroda tej elfki.
Thonear nigdy nie zaznał miłości. Był skrytobójcą, wspaniale wyszkolonym wojownikiem. Techniki walki, rodzaje broni – znał je doskonale. Lecz miłość... Ten temat był mu zupełnie obcy. Żadna elfka jeszcze nigdy nie wzbudziła w nim uczuć. Za wyjątkiem tej nieznajomej.
Poruszał się jak cień. Powoli podszedł do kobiety. Jego serce biło jak oszalałe. Co się z nim działo!? Nic nie było go w stanie wyprowadzić z równowagi, słynął ze stalowych nerwów. Gdyby nie wewnętrzny spokój już kilka razy zostałby zabity. A teraz...
Eithel wstała z wahaniem. Spojrzała na niego z przestrachem. Czego mógł od niej chcieć ten dumny elf? A jeśli się dowiedzieli o morderstwie!? Czy to możliwe, że na jej białej szacie zostały ślady krwi? Spojrzała na swoje delikatne dłonie. Nic, absolutnie nic na nich nie widziała. Podniosła wzrok, teraz patrzyła nieznanemu elfowi prosto w oczy. Zaczęła drżeć. Dlaczego? Serce przyspieszało, zgubiło swój zwyczajny rytm. Eithel przestała myśleć racjonalnie...

Nagle... Jej umysł się rozjaśnił. Do głowy przyszła jej szalona myśl: iść za tym elfem, do końca świata. Nie mogła zapanować nad uczuciami, po raz pierwszy w życiu. Przemówiła, lecz jej głos brzmiał nienaturalnie:
- Witaj panie. Czy my się znamy? – szafirowe oczy zapłonęły blaskiem, mężczyzna wpatrywał się w nie urzeczony...
- Nie... Jestem Thonear Nivrim – głos elfa drżał – Czemu tak piękna elfka podróżuje sama? Świat jest dziś niebezpieczny...
- Szukam mego przeznaczenia. Nie boję się niczego bo tylko jedna jest istota zdolna mnie zabić. Nikt inny nie zdobędzie się na odwagę, by to zrobić –powiedziała Eithel głośno. Skierowała swoje spojrzenie na postać siedzącą niedaleko barmana. Może to było złudzenie, albo rzeczywiście istota lekko drgnęła.
Powietrze stało się ciężkie. Chłód przeniknął Thoneara do szpiku kości. Czas zwalniał. Spojrzał na piękną elfkę, zdawało mu się, że widzi w jej oczach błysk przerażenia. Eithel ogarnął ból, w uszach słyszała JEJ śmiech. Złowrogi szept, słowa przeznaczone tylko dla niej. Jasna postać osuwała się na podłogę, traciła świadomość. Przed jej oczami zapadła ciemność…
Przerażony Thonear wziął ją na ręce, była taka lekka. Z czułością spojrzał na jej piękną twarz. Coś się działo, tylko co!? Spojrzał na barmana:
- Gdzie mogę ją umieścić? Ta pani potrzebuje odpoczynku!
- Proszę o to klucze, pokój numer 5, schodami w dół i na lewo – powiedział przerażony barman.
Gdy tylko elf niosący Eithel w ramionach zniknął z pola widzenia Deadala, ten wstał i pośpiesznie opuścił gospodę. Już wiedział, gdzie znajduje się światłość, teraz musiał znaleźć mrok… To była trudniejsza część zadania. Ona tak łatwo się nie podda…



Thonear gwałtownie otworzył drzwi od pokoju numer 5. Delikatnie położył Eithel na ogromnym łożu. Jej twarz wyrażała silne emocje, strach. Nie mógł nasycić nią oczu. Pierwszy raz w swym długim życiu czuł, że warto mieć kogoś przy sobie. Nagle poczuł się bardzo samotny i opuszczony. Tyle lat...
Lecz ona budziła w nim strach... Bał się jej! Nosiła w sobie tajemnicę, cierpienia wielu lat odcisnęły na niej piętno. Czegoś szukała. Nie ustawała w wysiłku by TO znaleźć.
Ta kobieta była niebezpieczna. Delikatność mogła być tylko zasłoną, za którą chowała się bezwzględność i mordercze instynkty. Co jeśli uzna go za przeszkodę zastępującą jej drogę do celu i postanowi zabić? Nie wiedział co ma zrobić, głowę miał przepełnioną sprzecznymi emocjami i hipotezami co do jej osoby.

Noc uspokoiła jego emocje. Mijały godziny, on wciąż czekał. Jego serce zwolniło rytm, powieki stały się ciężkie. Zmęczenie po trudnej podróży powoli zwyciężało. Toczył walkę z samym sobą, przecież nie mógł jej zawieść. Coś jej zagrażało… Thonear wyczuwał w tym jakąś złożoną magię, interwencję bóstw. Zdecydowanie nie powinien się do tego wtrącać. Ale... Ona była jego marzeniem. Tak pięknym i ulotnym, że bał się jej dotknąć, by nie zniknęła.
Instynkt i uczucia zaczęły zwyciężać. Wstał z wygodnej kanapy, powoli zbliżał się do ogromnego łoża. Taka bezbronna, zdana na jego łaskę. Spała, jednak nawet we śnie była niespokojna.
Dręczyły ją obrazy z przeszłości, straszne koszmary. Słyszała zimny śmiech, żółte, wężowe oczy wpatrywały się w nią z wściekłością. Dostała misję, miała kogoś zabić, lecz zawiodła. Straszna kara… Ucieczka. Rana na piersi, ohydna blizna... Siedem milimetrów.
Myśli krążyły po jego głowie z zadziwiającą szybkością. Wiedział czego pragnie. Delikatnie odsunął kołdrę, przytulił się do niej. Miała taką gładką skórę. Była blisko. Tak rozpaczliwie pragnął zatrzymać tą chwilę...

Obudziła się, rzuciła w jego stronę gniewne spojrzenie. Nie była niczyją własnością, nigdy! To ona ustanawiała zasady, nikt inny nie miał do tego prawa. Była dumna ze swej samodzielności. Wszystkie te lata w klasztorze nauczyły ją, że sama musi o siebie walczyć. Nie przyjmowała niczyjej pomocy. Stare rany zabliźniły się. Nie ufała nikomu, skoro zawiodła ją jej własna rodzina.
Po raz kolejny tego wieczoru jej ciało przeszedł ból. Z oczu popłynęły łzy. Jej dusza umierała. Wspomnienia przemykały przez głowę. Straciła świadomość.

Przed jej oczami przesuwały się obrazy. Kolory mieszały się ze sobą tworząc wielobarwną tęczę. Czas cofał się. Była noc, znajdowała się przed drzwiami do klasztoru. Zaczęła drżeć ze strachu, pragnęła stamtąd uciec! Coś jednak kazało jej zostać… Przyjrzała się dokładniej. Zobaczyła ojca czule obejmującego jedną ze swoich córek, małą blondyneczkę. Twarz dziewczynki rozjaśnił promienny uśmiech, przytulała się mocno do ukochanego taty. Widać było, że bardzo go kocha. Obok stała druga dziewczynka, ponura i niezadowolona. Wyczuwała, że coś się dzieje.

Mężczyzna coś powiedział. Eithel doskonale zapamiętała jego słowa… Nigdy ich nie zapomniała, do dziś brzmiały w jej uszach. Od teraz już nigdy miały nie zobaczyć światła, ojca i wszystkiego, co je otaczało… Zostały wybrane przez Shar na jej wojowniczki i kapłanki. Mała Lothrien pozostała zimna i niewzruszona. Wykrzywiła swoje krwistoczerwone wargi w ironicznym uśmiechu, oczy przybrały wyraz kompletnej obojętności, jednak można było też dostrzec błysk wściekłości... Eithel natomiast zareagowała bardzo emocjonalnie… Krzyczała, płakała… Błagała o światłość, której już nigdy więcej miała nie ujrzeć…
Co noc odtwarzała tą scenę. Dlaczego je zostawił! Dlaczego... W oczach dorosłej elfki zebrały się łzy…
- Nie możesz!? Jak to nie możesz! Nie rozumiem tego, ojcze co to znaczy! – krzyczała poirytowana Lothrien.
Tupała, złościła się w dziecinny sposób. Nie pomogło jej to, tak jak nie mógł pomóc płacz Eithel. Były skazane na ciemność klasztoru.

Następna scena... Błękitny elf, Falko, karze im iść za sobą. Nieszczęśliwa i zaniepokojona Lothrien siląca się choć na pozory obojętności... W mroku ogrodu czuła się mimo wszystko doskonale, księżyc znalazł taflę lustra w jej srebrnych oczach... Sploty czarnych włosów wiły się wokół małej buzi niczym śmiercionośne węże, a dziecięce usteczka miały krwistoczerwony kolor – jakby ich właścicielka wypijała tą życiową esencję ze swych ofiar...
Drugie dziecko było bliskie omdlenia... Szafirowe oczy Eithel przepełnione były łzami... Pozornie uosobienie niewinności... Falko jednak posiadał mądrość wielu pokoleń i wiedział, że ta młoda elfka będzie dysponować potężną bronią... Możliwe, że zakocha się w ranieniu swych pobratymców, a także śmiertelnych. Wtedy byłaby nie do opanowania... Bowiem żadny miecz nie jest w stanie skruszyć zatwardziałego serca, które będąc krzemieniem rozpala ogień innych dusz... Na razie jednak śliczne dziecko stało przerażone i nieświadome swego przyszłego losu... Starała się zasłonić twarz kosmykami włosów o barwie dojrzałych kłosów zboża…

Obraz dziewcząt podążających za swoim protektorem rozwiał się we mgle… Czas znów zawirował, Eithel spojrzała na altankę wznoszącą się nad połyskliwą powierzchnią jeziora. Przestraszyła się, bowiem ujrzała tam... siebie. Już dorosłą, w tej samej białej, powłóczystej szacie. Spojrzała na księżyc. Tak, to była ta noc. Ich ucieczka i ... morderstwo. Ostatnie chwile siostrzanej miłości. Klątwa rzucona pośpiesznie, rana, która mogła okazać się śmiertelną. Nie... nie chciała przeżywać tego po raz kolejny. Co noc dręczyły ją koszmary.

Wracała jej świadomość... Wstała z łoża, nie zwracając uwagi na Thoneara podeszła do okna. Uchyliła je, owionął ją chłód. Szept w jej głowie, przechodzący w krzyk:
*Shar... Shar... Nigdy nie wybacza... Shar… Shar… Nigdy się nie uwolnisz, nigdy!*
Tyle razy już ją dręczył… Spróbowała zachować obojętność. Ten głos… Wydobywał się z niej! Wiedziała, że ONA też go słyszała. Co więcej: widziała dziś te same obrazy co Eithel…
Ktoś się zbliżał, słyszała kroki. Istota ta zatrzymała się pod drzwiami, pełna wahania. Dotknęła klamki… Eithel podjęła błyskawiczną decyzję…

Ostatnio edytowane przez derii : 29.12.2004 - 08:39
  Odpowiedź z Cytatem
stare 02.01.2005, 20:59   #4
derii
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie

Pisałam na szybko Jakby coś było nie tak: piszcie. Następny za tydzień, teraz będę miała przewał w szkole ;(

Odcinek 4

Istota po drugiej stronie drzwi delikatnie chwyciła za klamkę. To, czego tak bardzo pragnęła jest już tak blisko, na wyciągnięcie ręki. Lata udręki, cierpienia miały odejść w nicość za jednym ruchem dłoni. Z trudem opanowała emocje, oparła się o chłodną ścianę. *Spokojnie, tylko to może mnie uratować. Nie mogę niczego po sobie okazać… Nie wiem ile ona pamięta!* westchnęła ciężko. Niepewność mroziła jej serce, odbierała odwagę. Puls coraz bardziej przyspieszał. Próbowała uspokoić kołaczące serce, wyciszyć umysł. Jej dłoń machinalnie powędrowała do wspaniałego, złotego pierścienia z emblematem słońca i księżyca. Intensywnie myślała… Te wszystkie chwile… Nie mogły pójść na marne! Nerwowym gestem odgarnęła kosmyk kruczoczarnych włosów z czoła, srebrne oczy przeszywały mrok. Czas zwalniał swoje tempo, wszystko było takie… dziwne. Dotknęła klamkę i otworzyła ciężkie, drewniane drzwi.

Przeszywające zimno, powietrze w pokoju zgęstniało. Świece przygasły, mrok i cień napełniły pomieszczenie. Po plecach Eithel przeszły ciarki. Zobaczyła jak ponura postać wchodzi do komnaty, z każdym krokiem była coraz bliżej. Czarna suknia sunęła po podłodze. Kobieta, która wkroczyła do komnaty wydawała się Eithel znajoma. Nie mogła sobie przypomnieć kim ona jest, pamiętała tylko imię: Lothrien. Nie miała wielu wspomnień, jednak tym, które pozostały towarzyszył ból i strach. Mocno trzymała mithrilowy sztylet, który zmaterializował się przed kilkoma minutami.
Mroczna elfka spojrzała prosto na Eithel, jej wzrok przeszywał. *Czy ona czyta w moich myślach? Nie, to niemożliwe! Kim jesteś Lothrien, kim!?* pomyślała z przerażeniem. Nagle coś zrozumiała… coś, co zabolało ją tak bardzo. Wszystko stało się tak jasne i oczywiste, lecz wiedza nie przyniosła jej ukojenia. Parzyła prosto w srebrne oczy rywalki, krwawe usta były wykrzywione w ironicznym uśmiechu. Ta twarz… Tak znajoma.

Wspomnienia napłynęły falą do jej mózgu. Srebrne oczy nadal intensywnie się w nią wpatrywały. *Tak kochanie, to wszystko jest prawdą! Wszystko! Nie uciekniesz! Nigdy nie zaznacz spokoju!* krzyk w jej duszy. Świat wirował, barwy tęczy. Ktoś coś mówił, gniewny syk Lothrien. Thonear, on przecież nie wie, nic nie rozumie! Będzie próbował… Z jej ust wydobył się cichutki, słaby szept:
- Nie zabijaj. Błagam, nie zabijaj jej.
Eithel zamknęła oczy. Powoli odchodziła w świat duchowy, nierealny. Lecz tym razem nie było już żadnych wspomnień. Wszystko, wszystko jest już wyjaśnione! Fragmenty układanki znalazły się na swoich miejscach. Sztylet z cichym brzdękiem upadł na podłogę…
Lothrien uklęknęła przy zemdlonej postaci. Spojrzała na mały przedmiot leżący na jej dłoni. Słońce i księżyc. Tak, jak przez wieki. *I na wieki.* przemknęło jej przez myśl. Delikatnie ujęła jej dłoń, wsunęła na palec pierścień. Spojrzała na jej piękną twarz. *Już niedługo…*

Gwałtownie wstała, podeszła do obitej perkalem sofy. Kątem oka widziała Thoneara, który w panice próbował ocucić Eithel.
- Nie wiesz z kim masz do czynienia, mój drogi. Ta z pozoru delikatna istota może Cię zabić z zimną krwią. – uśmiechnęła się ponuro.
- Co Ty możesz o niej wiedzieć!? Kim właściwie jesteś?! Pojawiłaś się jak duch… - był wściekły i jednocześnie przerażony.
Nie sądziła, że musi odpowiedzieć na to pytanie. Tak wiele spraw pozostawało ciągle bez odpowiedzi. Podeszła do okna. *Księżyc świeci dziś tak jasno… Czy to ma się stać już dziś?* na myśl o klątwie zadrżała. Odkryła swoje przeznaczenie dawno temu, teraz czas je wypełnić. Ten skrytobójca, który wszystko jej wyznał… Ona nie znała wdzięczności, zresztą i tak musiała go zabić.
Odwróciła się, Thonear nadal stał nad jasną elfką.

Eithel widziała światło, tunel. Usłyszała czyjś jasny, tak ciepły głos:
- Wstań i zmierz się ze swoim przeznaczeniem. To jeszcze nie Twój czas. Eithel musisz być silna, musisz stawić jej czoła…
Przebudziła się, gwałtownie wstała. Usta mrocznej elfki wykrzywił ironiczny uśmiech, podeszła do drzwi. Rzuciła jej władcze spojrzenie:
- Czekam na Ciebie na zewnątrz.
Wyszła trzasnąwszy drzwiami. Thonear przytulił Eithel do siebie, był przerażony. *Każdy z nas ma jakąś tajemnicę, Ty też mój drogi, Ty też…* Próbowała się uspokoić, zebrać myśli. Księżyc tak mocno świeci. Czy to na pewno ta noc? Czy ona się nie myli? Czemu teraz? Dlaczego, dlaczego…
Wszystko było tak dziwne, nieznane. Nie mogła tego zrozumieć, nawet się nie starała. Tej mocy nie sposób ogarnąć umysłem.

Rzuciła mu ostatnie, smutne spojrzenie. Schyliła się po sztylet, poczuła zimno jego rękojeści.
- Thonear, nie chcę mówić: Żegnaj, bo wierzę, że jeszcze się spotkamy.
Nie odezwał się. Jej oczy wyrażały ból wielu lat. To co się działo, było z innego świata.
Eithel zamknęła drzwi, oddychała zbyt szybko. Oszalałe serce nie chciało się uspokoić. Wyszła na krużganek, Lothrien już na nią czekała.
Mroczna elfka jednym szybkim ruchem wyciągnęła katanę. Poruszała się płynnie, była niezwykle zwinna. Kochała sztukę walki, zabijania. Opanowała ją przecież do perfekcji tak wielkim kosztem. To był jej sposób życia i … przetrwania. Przyjęła pozycję bojową, czekała na ruch Eithel.

Mithrilowy sztylet błysnął w jasnej dłoni, elfka ruszyła do ataku. Kilka uników, zwodów. Ostrza jeszcze się nie spotkały. Piękno tej sceny graniczyło z rozpaczą. Gwiazdy płakały, księżyc śpiewał smutną pieśń. Odwieczna bitwa światłości z mrokiem.
Jeszcze nie teraz, wszystkie światła rozbłysły. Ktoś w gospodzie krzyczał pijanym głosem, wybiła północ. Na kominku trzaskały drwa. Arcykapłan z chciwością wpatrywał się w kryształy, ich płomień był niespokojny. Deadel pędzi co sił na wschód by znaleźć mrok.
Ciągle uniki, zręczność i zwinność, brak kontaktu. Lothrien skoczyła naprzód.

Coś błysnęło… Jakieś wspomnienie krystalizowało się w głowie mrocznej elfki. Zimna komnata o ubogim wystroju. Mała dziewczynka w ciemnym ubranku i błękitny elf.
- Dobrze! Tak, teraz pchnięcie! Unik! UNIK! Lothrien zrób unik!
- Nie Falko, nie boję się Ciebie! – natarła z całą swą pasją.
- Jesteś jeszcze zbyt młoda i niedoświadczona, cofnij się!
- Falko nie! Chcę walczyć!
Wspomnienie powoli rozwiewało się w mgle. Lothrien z zaskoczeniem spojrzała na swą przeciwniczkę. *Ona też to widziała*

Kolejne wspomnienie. Lecz… to nie należało do niej. Mała ślicznotka przed lustrem, obok niej wysoka, chłodna elfka – jej mentorka. Inna komnata, lecz też zimna i ponura – jak cały klasztor.
- Jesteś piękna moje dziecko, bardzo… Zrób z tego użytek. Pamiętaj: uroda może dać Ci więcej niż siła i zręczność. Tylko spróbuj ją należycie wykorzystać! Zauważaj swe walory i wykorzystuj je.
- Restario, czemu nie mogę walczyć jak Lothrien?
- Walka kataną niesie ze sobą tylko krew i zniszczenie, Ty możesz osiągnąć znacznie więcej. Władza zdobyta mieczem nie daje tyle satysfakcji co zwycięstwo podstępem. Spryt… To powinnaś ćwiczyć!

Kolejna mara przepadła. Coś się działo! Eithel była tak zdekoncentrowana, że z trudnością uniknęła ciosu. Momentalnie zablokowała jej katanę. Bronie się złączyły. Jasność, mrok, ból, cierpienie, nicość. Słowa… Wypowiedziane przez wiatr. Dokonało się…
Ostatnie szepty nocy:
„....światło z cieniem w nic się zejdzie
czas jej zguby wnet nadejdzie...”

Kilka mil dalej ciemna postać zawróciła w kierunku gospody. Spojrzała z wdzięcznością na księżyc. *Dokonało się!*
  Odpowiedź z Cytatem
stare 13.01.2005, 12:15   #5
derii
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie

Hehehe Widzę, że nie tylko ja skorzystałam z wolnego dnia Monitor naprawiony, więc prezentuję wam kolejny odcinek. Mam nadzieję, że doczekam się wielu komentarzy
Tak przy okazji: zastanawiam się czy nie skończyć tego fotostory szybciej. Powiedzmy jeszcze 2 czy 3 odcinki. Co Wy na to?

Odcinek 5

Siedmiokątna, ciemna komnata. W słabym blasku świec lśniła ciemnoczerwona powierzchnia ścian. Złote zdobienia otaczały rubinowe tło. Czerwień była tak głęboka, żywa... Dokładny obserwator dostrzegłby w tym coś niepokojącego, jakąś mroczną tajemnicę. Dotknąłby palcem nierównej powierzchni ścian, wyczułby chropowatość farby. Przede wszystkim jednak zaniepokoiłby go zapach. Duszący, ostry, lecz jednocześnie ... świeży i życiodajny. Gdy już poskładałby wszystkie elementy w całość, zespolił w przerażonym umyśle ... oszalałby... Okrucieństwo tej komnaty pomieszałoby zmysły każdej istocie: dobrej czy złej... Rubinowe ściany zamieniłyby się nagle w strugi ciemnoczerwonej krwi, a złote zdobienia w kości zmarłych.
Przy jednej ze ścian stał kredens. Masywny, potężny, wykonany z ciemnego drewna. Kilkanaście szuflad wysuwanych za pomocą żelaznych kołatek skrywało największe tajemnice zakonu Shar. Jedna, znajdująca się w centralnym punkcie kredensu, była zawsze zamknięta... Na kołatce znajdowało się delikatne rzeźbienie przedstawiające księżyc i słońce w odwiecznym uścisku. Nagle, choć zjawisko to trwało setne części sekundy, w mroku pokoju owa szuflada rozjarzyła się niesamowitym blaskiem. Coś w środku domagało się ujawnienia po wiekach skrywania w cieniu.

Do przerażającego pomieszczenia wkroczył starzec. Arcykapłan promieniował majestatem, jednak tym razem coś go przyćmiewało... Złość, wręcz chorobliwa wściekłość. Żółte, wężowe oczy miotały błyskawice. Ruchy zdradzały wielką nerwowość i napięcie. Ostatnie wydarzenia nie potoczyły się po myśli arcykapłana. Jego wzrok błądził po rubinowych ścianach. Liczył krople krwi zamordowanych, kości straconych? Nie. On nigdy nie miewał wyrzutów sumienia, nigdy nie żałował.
Wężowe oczy napotkały dziwaczny przedmiot. Miał on kształt klepsydry, wnętrze wypełniała jadowitozielona maź. Ciecz krążyła w pojemniku, czasem kipiała gorącem. Arcykapłan dotknął szklanej powierzchni pojemnika, poczuł ciepło promieniujące od substancji. Wymruczał zaklęcie, ciecz zawrzała. Poczuł dumę, jego dzieło było doskonałe. Zawarta była w nim cała jego potęga.

Westchnął ciężko. Już jedno jego dzieło okazało się potężniejsze od stwórcy. Zdradziły go. On nigdy nie wybaczał.
Z nienaturalną wręcz zręcznością i szybkością doszedł do obitej perkalem sofy. Delikatnie położył się na niej. Musiał uważać na swoje stare zmęczone, ciało. Choć pozostało w nim jeszcze wiele sił, mogło się to okazać za mało. Czekała go straszna walka, musiał ją przetrwać i zwyciężyć.
Ruchem dłoni przywołał kryształy uciekinierek. Wczoraj jeszcze jaśniały swoim blaskiem. Kamień należący do Eithel emanował delikatnym błękitem, a kryształ życia Lothrien był doskonale czarny. Teraz... To, co znajdowało się przed nim nie przypominało żadnego z nich. Kształt był ten sam, lecz kryształ przywołany przez Arcykapłana był o wiele większy. Emanował jasnością, nieskończonym światłem. Zalewał pokój pozytywnymi emocjami, jego blask wypełniał każdy kąt komnaty. To, czego Arcykapłan obawiał się najbardziej – dokonało się.

Wściekłość przepełniała jego duszę. Jeszcze nigdy nie przegrał, tym razem też tak będzie. Odzyska je. Niecierpliwym gestem ręki odesłał potężny kryształ. To mogłoby być tak proste... Nic nie stałoby mu już na przeszkodzie...
Deadel był już na ich tropie, tak blisko. Przesuwał się po mapie Faerunu coraz bliżej Lothrien i Eithel. Musiał tylko wytrwać w wierze i ... nie zdradzić. Arcykapłan pamiętał, iż księżycowy elf był wielką indywidualnością. Taka istota pragnie rozerwać krępujące ją więzy na drodze do wolności, nie zważając przy tym na cierpienia i ból.
Była jeszcze jedna poszlaka, bardzo ważny element układanki. Gdyby tylko zechciał mówić... Arcykapłan zacisnął pięść. *Każdego można zmusić...*
Potrzebował informacji. Jedyną osobą, która mogła przekonać karła do mówienia był...
*Frellow, przyjdź tu natychmiast! Do Komnaty Krwi!* przesłał słudze polecenie.

Niemal natychmiast sługa wykonał polecenie Arcykapłana. Ciężkie, masywne drzwi zaczęły się otwierać. Magicznie zamykane zasuwy odemknęły się z głośnym trzaskiem. Do mrocznej komnaty wkroczył karzeł o rudych włosach. Rozejrzał się niepewnie, z przestrachem. Bał się gniewu swego Pana, widział jego wściekłe spojrzenie, nerwowość ruchów. Skulił się, przez co jego postać wydawała się drobniejsza. Arcykapłan spojrzał nań gniewnym wzrokiem i przemówił, a jego głos był ostry i ponury:
- Frellow, czy Twój brat już wszystko wyznał!
- Nie, panie... Ośmielę się, jednak powiedzieć, że tortury, które zostały zastosowane w tym przypadku, są zbyt okrutne... Panie, czy...
- JAK ŚMIESZ!!! Nie jesteś godzien przekroczenia progu tej świętej komnaty, a posuwasz się do krytykowania moich metod! – krzyknął oburzony Arcykapłan, Frellow był coraz bardziej przerażony...
- Panie, wybacz mi... Ja... Nie potrafię zapanować nad emocjami – karzeł upadł na kolana błagając o litość.
Arcykapłan podszedł do pojemnika z jadowitozieloną cieczą. Szkło było coraz bardziej gorące. Substancja krążyła szybko, jak ... krew w żyłach. *Cóż za ironia... Podstawa życia i ... podstawa śmierci* uśmiechnął się krzywo. Gwałtownie obrócił się w stronę Frellowa.
- Czy dużo zostało w nim życia...? Ciekaw jestem ile jeszcze wytrzyma.
- Jest silny, walczy z niezwykłym zacięciem… Nie spodziewałem się po nim tego – w głosie karła zabrzmiała duma.
- Dobrze więc... Powiedz mu, że ma wybór: wyzna wszystko i skrócę mu męki zabijając go szybko i bezboleśnie. Druga droga jest znacznie dłuższa, wysadzana ostrymi kamieniami, które będą ranić jego fizyczność i duszę – Arcykapłan uśmiechnął się złośliwie.
Frellow skłonił się i w pośpiechu opuścił komnatę.


Gdy zabłyśnie Gwiazda Nowa
Kiedy Mocy padną słowa
Światło z Cieniem w Nic się zejdzie
Ich jedności czas nadejdzie
Ostrza życiem rozdzielone
Śmiercią będą zespolone
Sztylet czasu przetnie nić...
Zerwie więzy, da im żyć


Głos wydobywający się z samego nieba, gwiazdy zabłysnęły niespodziewanym blaskiem. Kometa przebiegłą granat sklepienia. One trwały niewzruszone. Lothrien wolnym ruchem schowała katanę, sztylet Eithel rozbłysnął światłością po czym zniknął. Dwa przeciwieństwa stały naprzeciwko siebie i patrzyły sobie głęboko w oczy. Wiatr przyniósł ukojenie, rzuciły się sobie w ramiona. Tak dawno.. Klątwa rozdzieliła dwie dusze, siostry. Teraz nadszedł czas pojednania. Czas przebaczenia i miłości.

Nasłuchiwał. Wszystkie zmysły miał maksymalnie wyostrzone. Gdy tylko zobaczył blask - wiedział. Przebył te wszystkie mile zaledwie w ciągu godziny. Tak bardzo na to czekał. Teraz same odnalazły to, co miało nigdy nie być ujawnione. Daedel rzucił dziękczynne spojrzenie księżycowi. *Dzięki Ci, wielka Selune*
Wchodził po schodach wiodących na taras gospody. Nie słyszał ich głosów. Musiały milczeć. Spojrzał na swój pierścień. Słońce i księżyc. Jaśniał, wskazywał mu drogę.

Usłyszała kroki. Lothrien błyskawicznie wyciągnęła katanę, ustawiła się w pozycji bojowej. Kimkolwiek była ta istota... *Nie pozwolę, by jeszcze raz nas rozdzielono! NIGDY!* spojrzała na siostrę. Zbliżało się. W ręku Eithel pojawił się sztylet, gotowa była bronić ich odzyskanej wolności nawet za cenę śmierci.
Seria szybkich ruchów. Niesamowite zręczność. Kilka przewrotów, salt. Nie mogły dostrzec nawet sylwetki intruza.
W końcu stanął przed nimi. Bezbronny, miecz rzucił przed siebie. Czekał na ruch Lothrien, patrzył głęboko w jej oczy.
- Deadel – zdołała wyszeptać.

Uśmiechnął się, poznała go. Szybkim krokiem doszedł do niej i pocałował ją gorąco. Wreszcie byli razem. Po tylu latach.
Zdrada stała się faktem. W mrokach niebios bogini Shar krzyczała z bólu. Jej plan odchodził w nicość.

Arcykapłan rzucił się na sofę w swej bezsilności. Wydawało się, że już nie ma ratunku…
  Odpowiedź z Cytatem
stare 19.01.2005, 20:05   #6
derii
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie

Nie ma nic ... Ani słowa o dwóch przeciwstawnych bohaterkach, arcykapłanie, Thonearze i Deadelu. Wzbijamy się w niebo, przebywamy przestrzenie Torilu i nagle... Świat się zmienia. Ziemia wydająca zielone płody przechodzi w jałową przestrzeń ciągnącą się aż po horyzont. Pytasz co to. Wiatr nie przyniesie Ci odpowiedzi, tym razem tajemnica nie jest zapisana w kropli deszczu. Widzisz.. To ostatni z krajów Torilu. Ziemia sucha, zła i podstępna. Cóż za ironia. W tej podłej krainie znajduje się zamek, a nim królewna spowita w zieleń. Brzmi jak bajka? Bo widzisz... Jej oczy czytają przyszłość nie znając przeszłości. Tylko ona może odwrócić, to co zdaje się pewne i niezniszczalne...

Odcinek 6

- I nadszedł czas, gdy z Torilu wyłoniły się dwie bliźniacze boginie. Cień współgrał ze światłością, zimno z ciepłem. Shar i Selune – te imiona szeptał wiatr, śpiewały gwiazdy, powtarzały cienie. Dwie boskie siostry stworzyły w Kryształowej Sferze ciała niebieskie, dając życie Chauntei, Matce Ziemi. Wszechświat rozświetlała Selune, lecz skrywały go też mroki Shar... Chauntea czuła chłód, zimno... Błagała o światłość, życie, ciepło!
Rozgniewało to mroczną boginię, bowiem poczuła się gorsza, niepotrzebna. Nie roniła łez, jej serce było twarde niczym skały Chauntei. Wpadła w szał, rozpoczęła się wielka wojna. Wszelkie nieszczęścia spadały na Matkę Ziemię: zarazy, klęski i głód. Powstali nowi bogowie, lecz cień ogarnął ich serca.

Selune, mimo klęsk osiągnęła nieznaczną przewagę. Zdesperowana, postanowiła rozjaśnić mrok i w ten sposób pokonać potężną bliźniaczkę. Sięgnęła do Planu Żywiołu Ognia. Raniąc swe boskie ciało płomieniami niszczycielskiego żywiołu, wyrwała jego część i umieściła na nieboskłonie. Ogień ogrzewał Chauntee, Shar wpadła we wściekłość. Mroczna Pani pragnęła zdusić wszelki blask i ciepło tlące się we wszechświecie. Zaślepiona nienawiścią, zaatakowała swą siostrę ze zdwojoną siłą.

Boska Selune, podjęła jeszcze jeden heroiczny wysiłek i wydarła ze swego ciała esencję magii, po czym cisnęła nią w bliźniaczkę. Ranna bogini o niemal przypłaciłaby to życiem, lecz plan osiągnął swój zamierzony cel. Podobna cząstka została wyrwana z ciała Shar... Tak powstała Mystryl, poprzednie wcielenie Mystry – bogini magii.
Lecz Shar nie wiedziała o najważniejszym... Prędko stało się to najpilniej strzeżoną tajemnicą Zakonu Selune. Otóż z dwóch cząstek energii powstało jeszcze coś...

- I co było dalej, co było dalej Vivian! – poganiała elfkę piękna, dumna księżniczka Tess. Spojrzała nań z wyrzutem w zielonych oczach. Niesamowita była ta smukła następczyni tronu zapomnianego kraju. Złote włosy spięte w elegancki kok przyozdabiał srebrny diadem. Przeszywająco zielone oczy posiadały nieziemski blask właściwy tylko elfom... Lecz Tess... Tess była człowiekiem.
- Selune stąpiła na Matkę Ziemię, by wyleczyć swe rany. Schodząc z nieboskłonu zauważyła na Chauntei dziwną światłość. Udała się w to miejsce, by dociec, co było jej źródłem. Wśród mroku nocy zauważyła dwie boskie bliźniaczki. Dzieci tak podobne do siebie, lecz jednocześnie różne...

Opowiadanie zostało przerwane. Coś się zbliżało. Chłód objął Tess, jej chude ramiona zaczęły drżeć. Strach oplatał jej serce niczym śmiercionośny wąż. Wlepiła spojrzenie zielonych oczu w Vivian.

Elfka nie miała pojęcia co się dzieje... Zamek był opustoszały, tej nocy zostały w nim tylko one dwie.
Istota zbliżała się. Kroki na schodach, skrzypienie drzwi. Nie zauważyły kto wemknął się do pokoju, nie były w stanie. Lecz po chwili... O ścianę opierała się zakapturzona postać. Vivian zanim się odezwał, wiedziała kto przed nią stoi… Jej smukłe ciało przeszywały fale nieprzyjemnych dreszczy. Ręce trzęsły się ze zdenerwowania, bogato zdobiona księga z hukiem upadła na podłogę.

- No, no Viv. Piękna legenda, nieprawdaż? Zawsze wzruszały mnie dzieje wszechmocnej Shar i tej jej bliźniaczki, godnej pożałowania Selune… - powiedziała istota zimnym głosem.
- Nie bluźnij Panie... Jasna bogini ześle na Twe umęczone ciało stokroć większe męki, niż cierpisz dotychczas.
- Nie, Vivian... Nie ma już światłości ani cienia. Powinnaś o tym doskonale wiedzieć. – zaśmiał się cicho i paskudnie...

- Czy one?... Odnalazły drogę. – cichy głos przepełniony był radością, lecz po policzku spłynęła pojedyncza łza. Koniec jest blisko.
- Tak. Lecz jak już się pewnie domyślasz Viv, Mistrz nie zamierza im pozwolić wędrować po tej drodze. – ponownie zachichotała istota – Dlatego teraz muszę zabrać Tess. Ona jedna jest w stanie to powstrzymać. Ona jedna zna zakończenie, nie pamiętając początku.
Po tych słowach zakapturzonej postaci, do pokoju weszły jeszcze dwie osoby. Dzikość biła z ich lic, szczerzyły groźnie zęby. Dwie wytatuowane kobiety błyskawicznie okrążyły przerażoną Tess.

Vivian rzuciła jej się na ratunek, miotała zaklęcia to w jedną, to w drugą z wojowniczek. One jednak nadal stały niewzruszone i patrzyły z obojętnością na elfkę.
- To nic Ci nie da Viv. Są odporne na magię i ból, to mutanty. Prawdę mówiąc, najlepsze jakie udało mi się stworzyć. – wyszeptała istota. – Proszę Cię, uspokój się. Wiedziałaś, że kiedyś nadejdzie ten dzień.
- Nie służę już Shar, Evareosie. Nie oddam Tess, by przyniosła zgubę pokojowi. Pierwszy raz, od setek tysięcy lat mrok i jasność zespoliły się w jedno. Nie pozwolę Ci tego zniszczyć!

- Czy Ty, głupia elfko, myślisz, że powstrzymasz największą potęgę Torilu?! Odsuń się, bo inaczej będę musiał Cię zabić. – istota zamyśliła się... – Nie, mam lepszy koncept. Idziesz z nami! Twoja moc może się jeszcze przydać... Mistrz będzie wiedział, jak wykorzystać Twój potencjał.
- Nigdy! Zapamiętaj Evareosie: ostatnia z wielkich czarodziejek nigdy się nie podda! Sojusz mroku i blasku przetrwa po kres czasu, a potęgę jego będzie niosło Źródło.
Nagły błysk przebiegł pokój. Vivian obracała się w blasku tysiąca migoczących światełek. Tajemnicza istota wściekła się, zaczęła powoli posuwać się w kierunku znikającej elfki.

- Tylko czas... i jasność – wykrzyczała pośród wiru świateł, po czym wręcz rozpłynęła się w powietrzu.
- Vivian!!! Vivian!!! Vivian... – wykrzyknęła zakapturzona postać, po czym rzuciła się na ziemię z płaczem…


Przepraszam, że post pod postem. To jedyny sposób, by ktoś zauważył nowy odcinek. Nie było sensu edytować. Chciałam was prosić o duuużo komentarzy, bo inaczej: :ev1: To nie jest szantaż, chcę po prostu wiedzieć, że ktoś czyta moją opowieść. Staram się i pragnę, by moje wysiłki nie szły na marne...

Ostatnio edytowane przez derii : 19.01.2005 - 20:12
  Odpowiedź z Cytatem
stare 23.01.2005, 20:54   #7
derii
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie

Drogi czytelniku, proszę, skomentuj po przeczytaniu. Dziękuję z góry :*

Czasami czas staje w miejscu, pozwala na chwilę refleksji i marzeń. Zastanawiamy się wtedy nad swoim życiem, jego sensem i przeznaczeniem. Rany przechodzą w blizny, lub przeciwnie - jątrzą się wywołując ból, który wkrótce już obejmuje całe ciało. Wtedy błyska sztylet i przecina srebrną, cieniutką linię życia... Lecz ona jeszcze się trzyma! Ostatnie włókno, rozpaczliwie drgające w agonii.

Odcinek 7

- Najtrudniejszą ze ścieżek jest wiara… Wszystkie inne już przetarte, znane. Zawsze podziwiałam ludzi, którzy ufają komuś, kogo istnienie nie jest udowodnione. Nasi Faeruńscy bogowie mają swoje humory, kaprysy. Nie mogłabym się poświęcić bezkrytycznej kontemplacji duchowej istoty. Jedyne w co wierzę to ta część boskości, która jest wewnątrz mnie samej. Tak, tutaj wracamy do punktu wyjścia. Czym tak naprawdę jest boskość? Wyniesieniem duszy na piedestał. Lecz czy droga do boskości może prowadzić przez upadek, upodlenie? Kim jesteśmy, dwie elfki przekonane, że są elementem spajającym dobro ze złem? Moje wrażenie.. Puch i nicość. Powiedz, proszę powiedz, że nie jesteśmy chwilą, ulotną i niestałą niczym wiatr! Błagam szepnij choć, rzuć niestałą myśl! Niech wiem, chociaż teraz, że nie zniknę... moje mary nie staną się prochem, nie wnikną w ziemię bez echa.. Przysięgnij na niebo, gwiazdy, ziemię! Na cokolwiek! Powiedz, że jest sens.. powiedz, że nie zabiją nas.. Nie zdepczą sojuszu.. – osłabiona tą mową Lothrien gorzko zapłakała. W jej życiu nie było wiele łez. Gdy się pojawiały, były zimne niczym ona sama. Teraz.. Lothrien wiedziała, że Arcykapłan nie cofnie się przed niczym by zniszczyć pokój..

- Ostrze sztyletu zakrwawione łzami niewinnych dzieci i porzuconych sierot… Każde morderstwo ma odbicie w naturze, dusze pozbawionych życia widnieją na nieboskłonie. Ich oczy są gwiazdami… - uśmiechnęła się do siostry, pogładziła ją po ramieniu. – Morderca spoglądając nocą na nieboskłon widzi zło dokonane przez siebie. Co noc oczy zgładzonych wpatrują się w każdy jego ruch, złowrogie szepty doprowadzają go do szaleństwa. W tych momentach gwiazdy mają niepojęty wpływ na życie zuchwałego zabójcy... Czy ktokolwiek jest w stanie wytrzymać nieustającą falę oskarżających szeptów? – Eithel spojrzała bystro na swą towarzyszkę… - Nie lękajmy się go. Aczkolwiek wiem, że będzie próbował dosięgnąć nas i zgładzić… Nie martw się, ostatnia z gwiazd nie podda się… - jej głos był przesycony tajemniczością, uśmiechnęła się delikatnie.

Lekki wiatr rozwiewał jej włosy, słońce delikatnie oświetlało piękną twarz. Jej rysy wyglądały jak kunsztownie wyrzeźbione przez utalentowanego artystę w najszlachetniejszym z kamieni. Oczy błyszczały niczym… gwiazdy. Odbijał się w nich spokój, lecz Lothrien potrafiła z nich wyczytać również strach i lęk o przyszłość. Bała się, że za tajemniczym uśmiechem Eithel kryje się coś dla niej niepojętego… Czyżby sami bogowie zechcieli ingerować w ich życie? Nie, to niemożliwe. Nie można być aż tak zadufanym w sobie…

Stały tak w milczeniu przez długie godziny. Wydawałoby się, że będą chciały nadrobić stracone lata rozmową. Lecz słowa... Nie były dla nich ważne. Mogłyby tak stać przez całą swą ziemską egzystencję, trwać w oczekiwaniu… same nie wiedząc dlaczego.

Mrok zaczął obejmować zamek. Delikatne skrzydła anioła nocy objęły ziemię i kołysały do snu wszelkie istoty zamieszkujące Chauntee. Upstrzony gwiazdami nieboskłon przypatrywał się milionami par oczu wszelkiemu życiu we wszechświecie. Ciche szmery nocy łagodnie przerywały świętą ciszę.
Eithel zadrżała. Dziwne… Noc była bowiem ciepła.

Z oczu elfki popłynęły łzy, potężna siła rzuciła ją na kolana. Tysiące barw zawirowało w jej duszy, niesamowite, nierealne myśli przepływały przez głowę. Dłonie spotkały się, przylgnęły do siebie… Jej wzrok był przeszywający, oczy wirowały w zadziwiającym tańcu! Usta szeptały tajemne zaklęcia… W końcu z najdalszego zakątka duszy Eithel wydobył się krzyk:
- Selune! Matko moja!

Upadła na ziemię, ciało miotało się w gorączce. Z ust wydobywała się gęsta, biała piana. Ostatnie drgawki wyczerpanego organizmu. Dłoń zaciśnięta w pięść bezwładnie upadła na posadzkę.
Lothrien podbiegła do bezwładnego ciała siostry, uklęknęła. Spojrzała w jej otwarte oczy, wydawały się pozbawione życia, puste.

*Niemożliwe! Nie zgadzam się! Nie ona! Błagam, nie!* zwróciła załzawioną twarz w stronę księżyca. Ta srebrna tarcza przyciągała ją, wirowała przed oczami. Kusiła i odpychała zarazem. Elfka powoli podnosiła się z klęczek, zahipnotyzowana cudownym zjawiskiem planety. Wyciągnęła rękę w jej stronę, drżące palce to zaciskały się, to rozluźniały.

Jej oczy stanęły w słup, po chwili odpłynęły w tył głowy. Czas zwalniał… Kolana Lothrien ugięły się, elfka osunęła się na zimną posadzkę.
Drgawki wstrząsnęły jej ciałem, objęła ją gorączka – jak wcześniej Eithel… Duchowe połączenie, niezrywalna nić przeznaczenia. Więzy krwi i duszy. Odwieczna symbioza dnia i nocy.

Na języku zatańczyły krople rubinowej krwi. Zachwycający korowód małych kropel. Zaparty dech, szklące się oczy, uchylone z zachwytu usta… Leciutka muzyka, coraz szybsza, gwałtowniejsza i bardziej namiętna. Groźba, fałszywa nuta. Lecz nadal… walc! Paradny walc… Teraz już takich się nie widuje.…Krople rubinowej krwi połączone w pary, obracające się coraz szybciej i szybciej w demonicznym korowodzie.
Powoli zaczęła się krystalizować wizja… Dwie wysokie postaci. Odgłos kroków, szelest strojnych sukien. Ciężka materia z głuchym dźwiękiem upadła na posadzkę. Harde spojrzenia, mlecznobiała skóra jednej z przybyszek. Ciężkie drzwi otwarte z rozmachem. Dziwna postać na końcu sali…

- Ostatni z rycerzy zbrojną ręką zetnie łeb hydrze nienawiści... - wyszeptała spierzchniętymi wargami. Jej oczy błądziły po twarzach zgromadzonych w wielkiej, mrocznej sali. Wyglądała jak ktoś ogarnięty szaleństwem. Cedziła słowa powoli, pozornie bez najmniejszego sensu...

- - Późno już tak, lecz jeszcze jest czas... By zawirować w tańcu z ostatnią z gwiazd.. zielonooka zaczęła się szaleńczo śmiać. - Zakapturzona postać drżała, tym razem nie ominie go kara... - Paradny walc zakończy sny, odtrąci marzeń zgubny czar… I spadnie deszcz, anioła krew. Rubinów grad na szyi gwiazd…

Głuchy dźwięk... Bezwładne ciało dziewczyny na środku komnaty. Czyjś krzyk. Czerwone rubiny na szyi elfki...

KOMENTOWAĆ!!! Bo nie dam już więcej
  Odpowiedź z Cytatem
stare 24.01.2005, 16:08   #8
derii
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie

Od wczoraj jest nowy odcinek! Ponieważ wypowiedziała się jedna osoba, wnioskuję, iż macie moje opowiadanie szeroko i głęboko.. Oznajmiam więc, że to koniec fotostory. Jestem zbyt poważną osobą i za bardzo sobie cenię moje zdolności.. Nie będę konkurowała z kimś, kto pisze opowieści rodem z „Bravo” robiąc przy tym tysiące błędów.
Z poważaniem
derii - Eithel Nimrais
  Odpowiedź z Cytatem
Odpowiedz


Użytkownicy aktualnie czytający ten temat: 1 (0 użytkownik(ów) i 1 gości)
 

Zasady Postowania
Nie możesz zakładać nowych tematów
Nie możesz pisać wiadomości
Nie możesz dodawać załączników
Nie możesz edytować swoich postów

BB Code jest włączony
Emotikonywłączony
[IMG] kod jest włączony
HTML kod jest Wyłączony

Skocz do Forum


Czasy w strefie GMT +1. Teraz jest 00:08.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Spolszczenie: vBHELP.pl - Polski Support vBulletin
Wszystkie prawa zastrzeżone dla TheSims.pl 2001-2023