Wróć   TheSims.PL - Forum > Simowe opowieści > The Sims Fotostory
Zarejestruj się FAQ Społeczność Kalendarz

Komunikaty

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
stare 22.04.2005, 21:44   #1
ania500
Guest
 
Postów: n/a
ThumbsUp "Zielone oczy..." - Odcinek I

Witam! To moje pierwsze fotostory, więc może okazać się nieciekawe itp., ale myślę, że chociaż trochę się spodoba.
Opowiada o kobiecie, która ma zdrowe dzieci i kochanego męża. Nigdy nie pracowała, zajmowała się domem, a mąż zarabiał na chleb.


Spis treści:
Odcinek I
Odcinek II
Odcinek III
Odcinek IV
Odcinek V
Odcinek VI
Odcinek VII
Odcinek VIII


Odcinek I
- Ti-dit, ti-dit! – zadźwięczał głośno budzik, kolejnego lipcowego poniedziałku.
Marysia niechętnie otworzyła swe zielone jak trawa oczy, przetarła je, wyciągnęła się, szeroko ziewnęła i wysunęła nogę ze swojego łóżka. Już chciała zabierać się do szykowania śniadania dla rodziny, lecz w ostatniej chwili przypomniała sobie, że przecież jej 15 – letni syn Damian, harcerz wyjechał w góry razem z jego kolegami; jak to powiedział: „na obóz przetrwania”, a jej 8-letnia córeczka Amelka już 5 dni przebywa u babci, teściowej Marii. Nawet jej ukochany mąż, Marceli, już od 2 godzin siedzi w pracy, jest kierownikiem firmy, która zajmuje się architekturą wnętrz. Marysia zaczęła ścielić łóżko.

- Już naprawdę nie mam dla kogo gotować i sprzątać – powiedziała, a właściwie krzyknęła Maria, w ostatniej chwili powstrzymując się od powiedzenia „żyć”.
Ospałym krokiem pomaszerowała do przestronnej kuchni. Popatrzyła na swój „dobytek życiowy” – niebieskie szafeczki, które dostała od Marcelego na 28-urodziny; na ukochaną mikrofalówkę – prezent od jej brata, Tomka; na śliczny, duży stół, który dostała w prezencie na rocznicę ślubu od teściów.
"Nigdy tak naprawdę nie decydowałam o swoim życiu. Co chcę studiować, jak się ubierać, jak mieć urządzone w domu, nawet jak nazwać własne dzieci" – pomyślała z wściekłością Marysia. – "Ale przecież próbowałam to zmienić, ba, nawet zaryzykowałam spokojne jak dotąd ognisko domowe. Zawsze kończyło się to kłótnią z mężem. Trudno, tak już musi być".
I zabrała się do przygotowywania jej ulubionego dania: omleta z warzywami.
"Przynajmniej mogę jeść to, co chcę" - pomyślała z rozbawieniem i po raz pierwszy tego dnia uśmiechnęła się.

Gdy już chciała zabierać się do śniadania, zadzwonił dzwonek do drzwi.
- Boże, kogo tutaj niesie o tej porze? – zapytała samą siebie, ponieważ była dopiero siódma rano.
- Dzień dobry! – Marysia aż podskoczyła, gdy usłyszała piskliwy głos jej 6-letniej sąsiadki, Kasi Chód. – Mama posyła mnie tutaj po cukier i margarynę, bo mamusia robi ciasto i jej zabrakło.

- Proszę, wejdź, Kasiu – Maria zaprosiła małego gościa do środka i uśmiechnęła się, ponieważ lubiła słuchaj wesołej paplaniny dziewczynki. – Chodź do kuchni. A co to się stało, że tak nagle twoja mamusia potrzebuje cukru i margaryny?
- Proszę pani, bo do mojej mamy dzisiaj przyjeżdża jej brat Paweł Brajan, no i tak niespodziewanie zadzwonił, że przyjeżdża, no to moja mama chciała trochę uczcić jego przyjazd i chce zrobić ciasto - powiedziała z przejęciem Kasia.
- A to w takim razie oczywiście, że dam – powiedziała Marysia i schyliła się do narożnej szafki, żeby wyjąć stamtąd cukier, potem sięgnęła do lodówki po margarynę, a na końcu wyjęła z szuflady trzy cukierki i wszystko wręczyła Kasi.
- Dziękuję pani bardzo! – podziękowała i pokazała swój szczerbaty uśmiech. – To ja już pójdę!
- Nie, kochanie, zjedz tutaj, bo się jeszcze zadławisz po drodze – powiedziałam i usiadłam przy stole, jednocześnie pokazując na drugie, wolne krzesło.

Kasia usiadła i powoli zaczęła zajadać cukierki. Przed wyjściem jeszcze raz podziękowała i wyszła. Marysia ciężko opadła na błękitny fotel, który w zupełności nie pasował do reszty wnętrza. I ni stąd, ni zowąd, zaświtała w jej mózgu pewna myśl.

Ostatnio edytowane przez ania500 : 22.05.2005 - 12:43
  Odpowiedź z Cytatem

PAMIĘTAJ! Źródłem utrzymania forum są reklamy. Dziękujemy za uszanowanie ich obecności.
stare 23.04.2005, 12:49   #2
ania500
Guest
 
Postów: n/a
ThumbsUp "Zielone oczy..." - Odcinek II

Odcinek II
"Chyba muszę wyjść do ludzi, bo tu zwariuję…" - pomyślała z goryczą Marysia, nadal siedząc na błękitnym fotelu.

Szybko pobiegła do sypialni, migiem ubrała swoje ulubione ubranie: granatowy bezrękawnik i ukochane dżinsy. Z hukiem zamknęła szufladę szafy, wyszła z domu i usiadła na ławce w jej ogródku.

"Co ja z tego życia mam…" - rozmyślała. – "Mąż świata nie widzi poza pracą, dzieci wracają dopiero za tydzień".
Spuściła wzrok i zamyślona wpatrywała się w swoje kolana. Nagle zauważyła cień przechodnia. Nawet nie popatrzyła.

- Dzień dobry – odezwał się już znany, piskliwy głosik Kasi Chód. – Przyszłam tutaj z wujkiem, bardzo chciał poznać nowych sąsiadów.
Marysia nie miała żadnej ochoty na nowe znajomości, ale mimo wszystko podniosła wzrok i aż zaniemówiła. Zobaczyła wysokiego, śniadego bruneta, o piwnych oczach, ubranego w ciemny garnitur. Wyciągnął rękę na powitanie i powiedział grubym, męskim głosem:
- Dzień dobry pani! Nazywam się Paweł Brajan.

Marysia uśmiechnęła się i wskazała na ławkę.
-A ja Marysia Salbert. Pan tu przyjechał na stałe? – zapytała Marysia, ponieważ była ciekawa, co taki biznesmen robi na małym osiedlu na obrzeżach miasta.
- Z Włoch przyjechałem na delegację. Nie wiem dokładnie, ile tu zostanę. Korzystając z okazji, zatrzymałem się u mojej siostry. Myślę, że nie zostanę tu dłużej niż miesiąc – odrzekł Paweł, oczarowując pięknym uśmiechem.
Przez chwilę wpatrywali się w siebie, aż Marysia zapytała:
- Wejdzie pan?
- Nie chciałbym robić kłopotu… - zaczął Paweł.
- Ależ to żaden kłopot. Widzi pan, w moim domu od dawna oprócz mnie nikt nie przebywa. Mąż stale w pracy, dzieci na wakacjach, muszę z kimś pobyć bo tu zwariuję – zaśmiała się Maria.
- Skoro tak, to wejdę – uprzejmie rzekł Paweł.
Gdy weszli, Marysia zapytała:
- Czego się pan napije? Kawy, her…- zaczęła Marysia, ale zaniemówiła, ponieważ zobaczyła coś, co zwaliło ją z nóg.
Paweł zasłabł. Podpierał się rękami o stół i mocno kaszlał. Szybko wyciągnął z kieszeni tabletkę, połknął i wszystko ustało. Marysia stała jak wryta.
- Co… się…stało… - jąkała się. – Czy ppan jesst chorry?

- To tylko alergia – odrzekł zmieszany. – Przepraszam za kłopot. Nie chciałem pani zdenerwować.
Marysia popatrzyła na niego podejrzliwie, a potem uśmiechnęła się roztrzęsiona.
- Ale mnie pan wystraszył. Już myślałam, że to coś w rodzaju zapalenia płuc – powiedziała. – No to czego się pan napije?
- Poproszę… herbaty. Przez kawę ostatnio nie mogę spać – odrzekł Paweł, cały czerwony przez kaszel.
Marysia zrobiła dla siebie kawę, dla gościa herbatę, podała na stół i usiadła.
- A panu nie żal tak zostawiać żonę we Włoszech? – zapytała z rozbawieniem. – Pewnie siedzi teraz w domu i tęskni.
- Ja nie mam żony. To znaczy kiedyś miałem. Ale zmarła 5 lat temu na raka. Dzieci niestety też nie mam – powiedział szybko Paweł i wziął dużego łyka herbaty.
Marysia zmieszała się i zaczerwieniła.

"Jak mogłam być taka nietaktowna?" – pomyślała z wściekłością.
- Ja… bardzo przepraszam, nie chciałam… - zaczęła.
- Nie szkodzi, skąd pani miała wiedzieć. A poza tym pogodziłem się już ze śmiercią żony – przerwał Paweł i nieszczerze się uśmiechnął. – Natalia była Włoszką, zmarła 2 lata po naszym ślubie.
Marysia popatrzyła na niego ze szczerym współczuciem.

Ostatnio edytowane przez ania500 : 26.04.2005 - 14:08
  Odpowiedź z Cytatem
stare 25.04.2005, 21:16   #3
ania500
Guest
 
Postów: n/a
ThumbsUp "Zielone oczy..." - Odcinek III

Odcinek III
- No to ja już się zbieram – powiedział Paweł, całując Marysię w dłoń.
Marii bardzo imponowało to, że jest takim dżentelmenem.
Gdy Paweł był już przy drzwiach, Marysia zawołała:
- A może wpadnie pan na podwieczorek? – zapytała Marysia. – Może o 16.00?
- Bardzo chętnie, jeżeli oczywiście…- zaczął Paweł.
- Wiem, „nie robię kłopotu”. Ależ będzie mi bardzo miło gościć pana na kolacji – powiedziała Maria i uśmiechnęła się na pożegnanie.
Była 9.25 rano, a Marysia miała jeszcze wiele pracy. Posprzątała w domu i zrobiła pranie.
„Tak chciałabym mieć sprzątaczkę” – myślała. – „Albo ogrodnika, gosposię…”.
Ocknęła się i poszła na ogród, by przystrzyc trawnik. Na podwórku była 2 godziny, aż zegar wybił pół do drugiej.
„Boże, jaka jestem zmęczona!” – pomyślała Marysia. – „A jeszcze tan podwieczorek. Dobra, zdrzemnę się do trzeciej…”
Maria miała dziwny sen: jakby przemieszczała się z jednego miejsca na drugie, jakby coś lub ktoś ją gonił…W tym momencie obudziła się.
„O jejku, która to już godzina?” – zapytała samą siebie Maria i z przerażeniem spojrzała na zegar – było pół do czwartej. – „Jezu, ja jeszcze muszę zrobić ciasto!”
Migiem założyła dość odważną kreację i zeszła do kuchni. Szybko wyciągnęła składniki na czekoladowy przekładaniec, przepis od jej siostry Bożeny i zaparzyła kawę. W tym momencie, kiedy deser kładła na stole, zadzwonił dzwonek do drzwi.
„To na pewno Paweł” – pomyślała z radością Marysia i pobiegła otworzyć.
Rzeczywiście, to był Paweł. Elegancko ubrany, w rękach trzymał bukiet fiołków.
- Proszę bardzo, to dla pani – powiedział i wręczył Marii kwiaty.
Marysia nie posiadała się z radości.
- Nikt tak dawno nie dawał mi kwiatów! – powiedziała Marysia. – A w dodatku to moje ulubione. Skąd pan wiedział?
Paweł tylko się szeroko uśmiechnął.
- Proszę wejść! – zaprosiła Marysia. – Zrobiłam czekoladowy przekładaniec. Nie chcę się chwalić, ale to moja specjalność.
- Dziękuję, nie wątpię – odrzekł Paweł.
Maria wstawiła kwiaty do wazonu, postawiła go na kuchennym stole, a potem przy nim usiedli.
- Chcesz…przepraszam, chciałby pan herbaty czy kawy? – zapytała Marysia i poczerwieniała.
- Może wyjątkowo napiję się kawy – odpowiedział Paweł.- I było mi bardzo miło. Jeżeli pani chce, możemy mówić sobie na „ty”. Jestem Paweł.
I wyciągnął rękę do Marii.
- A ja Marysia – powiedziała radośnie kobieta, uśmiechnęła się i uścisnęła jego wyciągniętą dłoń.- Chwileczkę, podam kawę.
Niestety, Maria podając kawę na stół, potknęła się i oparzyła.
- Podaj mi szybko zimnej wody! – krzyknęła do Pawła i usiadła na krześle.
Mężczyzna migiem nadał wody do kubka, wziął jej prawą rękę i włożył do środka.
- Lepiej? – zapytał z zatroskaniem.
- Dużo lepiej! – odpowiedziała Marysia i uśmiechnęła się.

W tym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi. Maria dopiero teraz zorientowała się, że nadal trzymają się za ręce.
- Chwileczkę, pójdę otworzyć – oznajmiła kobieta i nieco zmieszana pobiegła do drzwi.
Na progu stał Marceli.
- Cześć, kochanie! –zawołał radośnie. – Specjalnie zwolniłem się wcześniej z pracy, byśmy mogli razem zjeść kolację.
I ucałował żonę w policzek.
- Bardzo się cieszę! – powiedziała szczerze Marysia, ponieważ ostatnio nie spędzali z sobą zbyt wiele czasu.

Paweł, który słyszał dialog między małżeństwem, podszedł do Marysi, ucałował ją w rękę i powiedział:
- Ja już pójdę. Nie chciałbym przeszkadzać…
- Ależ… -zaczęła Marysia.
- Do widzenia! – przerwał jej mąż i nieszczerze się uśmiechnął.
Marysia spuściła wzrok.
- Do widzenia! – pożegnał się Paweł i wyszedł.
Przez chwilę Marysia i Marceli patrzyli na siebie, a potem kobieta eksplodowała:
- Jak mogłeś? Nawet nie zdążyłeś go poznać. Jak mogłeś go tak wyprosić? Rozumiem, że chciałeś, żebyśmy trochę pobyli ze sobą sami, ale Paweł jest na tyle szarmancki, że sam by wyszedł.
- Paweł? To jesteście już na „ty”? – zapytał Marceli z ironią w głosie.
- Masz coś przeciwko? – Marysia po raz pierwszy postawiła się mężowi. - Dzieci wyjechały, ty cały dzień pracujesz, mam siedzieć w domu i nic nie robić? Muszę trochę pobyć z ludźmi! Nie dociera to do ciebie?!

I wyszła do kuchni. Podeszła do zlewu i zaczęła zmywać. Mimo wszystko była szczęśliwa, że sprzeciwiła się Marcelemu. Mąż podszedł do niej od tyłu, objął ją i powiedział:
- Przepraszam, kochanie. Poniosło mnie. Przecież wiesz, jaki jestem o ciebie zazdrosny…
Marysia odwróciła się do niego i uśmiechnęła się.
- Wiesz, wypożyczyłem komedię romantyczną, ten film, co tak chciałaś obejrzeć. Może dzisiaj po deserze? – zapytał Marceli.
- Naprawdę? – powiedziała z radością Marysia. – Naturalnie, ale najpierw zjedzmy ciasto.

Małżeństwo zjadło słynny przekładaniec Marysi, a potem obejrzeli film wypożyczony przez Marcelego. Później spędzili razem noc. Następnego dnia, o 8.07, gdy Marysia się obudziła, Marcelego już nie było. Od kilku godzin był w pracy. Od rana Maria była tak w dobrym nastroju, że mogłaby przenosić góry. Migiem zjadła ulubionego omleta z warzywami, ubrała się w ukochane ubranie i szybko posprzątała w domu, ponieważ chciała odwiedzić męża w firmie. Przed wyjściem ubrała się w nową sukienkę i wyszła. Gdy przechodziła ulicą, spotkała Pawła, ale nie zatrzymała się tylko pomachała mu i uśmiechnęła się szeroko.
Gdy dotarła do ulicy Gawronów 6, biegiem wparowała do środka. Pobiegła w kierunku schodów, aż dotarła na samą górę. Wparowała do środka gabinetu męża.
- Cześć kochanie…- zaczęła Maria, ale odebrało jej mowę.

Marceli całował się ze swoją sekretarką Moniką Gwozdek.

Ostatnio edytowane przez ania500 : 26.04.2005 - 14:09
  Odpowiedź z Cytatem
stare 27.04.2005, 18:39   #4
ania500
Guest
 
Postów: n/a
ThumbsUp "Zielone oczy..." - Odcinek IV

- Co tutaj się dzieje? – wrzasnęła Marysia, aż było słychać w całej firmie.
O dziwo, dopiero teraz zauważyli obecność Marysi w gabinecie. Jak oparzeni odskoczyli od siebie, a potem Marceli zaczął niezręcznie się tłumaczyć:
- Kochanie, to nie jest tak jak myśl…- zaczął, ale przerwała mu Marysia.
- „To nie jest tak, jak myślisz!” – przedrzeźniała go Marysia. – Nie tłumacz się, już widziałam to, co miałam prędzej czy później zobaczyć. I nie mów do mnie kochanie. To koniec naszego małżeństwa, rozumiesz?

Zrozpaczona Marysia wybiegła z biura. Popędziła na przystanek i o mało co nie wpadła pod samochód. Gdy doszła, a właściwie dobiegła do ulicy Lipowej 6, gdzie mieścił się jej dom, jak błyskawica wparowała do niego, wbiegła do sypialni, rzuciła się na łóżko i zaczęła płakać.
„Boże, za jakie grzechy” – myślała zrozpaczona. „Czym ja się od niej różnię?”.
W tym momencie pomyślała o Monice Gwozdek.
„Właściwie to głupie pytanie” – prosto sobie odpowiedziała. „Gdy sobie o niej pomyślę, chce mi się po prostu rzygać. Ta szminka, ten tusz, ten cień do powiek, nie wspominając już o sukience, jeżeli ‘to’ można w ogóle nazwać sukienką. Szmata, nie sukienka i jeszcze ten dekolt do pępka…”
W tym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi. Marysia otarła łzy i poszła ospałym krokiem otworzyć.
- Ach, to ty, Paweł – powiedziała kobieta, otwierając drzwi. – Proszę, wejdź.
- Marysiu, co się stało? Płakałaś? – zapytał Paweł, wchodząc.
Marysia zaczęła płakać na jego ramieniu.
- Marceli…on…mnie..- jąkała się Marysia.
- Uspokój się. Siadaj – Paweł wskazał na krzesło. – Opowiesz mi wszystko od początku do końca.
Usiedli i Marysia zabrała się do streszczania wydarzeń:
- No więc, jak Marceli wrócił wcześniej pracy, zjedliśmy romantycznie deser i… - w tym momencie urwała. – No, wiesz.
- No, tak. Rozumiem – Paweł kiwnął głową.
- Następnego dnia, kiedy się obudziłam, Marcelego jak zwykle nie było – powiedziała roztrzęsionym głosem Maria. – Gdy spełniłam moje domowe obowiązki chciałam odwiedzić mojego męża w firmie. Wiesz, widziałeś mnie wtedy, jak szłam ulicą. Gdy weszłam do gabinetu to… - w tym momencie głos jej zamarł. – Całował się ze swoją sekretarką, Moniką. Zdradził mnie, rozumiesz?
Paweł i Maria przytulili się, ale wcale nie jak przyjaciele. Marysia czuła, że zaraz coś się stanie. Coś ważnego. I tak się stało. Paweł delikatnie pocałował kobietę, a ona mimo wszystko czuła się szczęśliwa.

„Mam do tego prawo, po tym, co zrobił mi mój mąż” – pomyślała Marysia, ale czuła, że okłamuje samą siebie.
I „to” stało się w ułamku sekundy.
Rano, gdy się obudziła, Pawła już nie było.
„Jest taki sam jak Marceli!” – pomyślała trochę ze złością, ale zły nastrój minął, gdy przeczytała kartkę, którą zostawił jej Paweł.
„Było wspaniale. Mam nadzieję, że na tym nasza znajomość się nie zakończy. Kocham, tęsknię, całuję” Paweł
Marysia odłożyła karteczkę i zabrała się do swoich codziennych obowiązków. Następne kilka dni minęło bez zmian, to znaczy Marceli się nie pojawiał, a Paweł codziennie dzwonił, jednak ani razu w ciągu tych pięciu dni nie odwiedził jej.
Maria po ostatnich wydarzeniach czuła się nieswojo. Z niewiadomego dla niej powodu, miała wyrzuty sumienia. Ale czuła, że to nie dlatego, że zdradziła Marcelego z Pawłem. Coś ciążyło jej na duszy. Wystarczyły jej dwa dni do odgadnięcia, co.
„Muszę mu powiedzieć” – myślała z goryczą Marysia. „Ale jak on to przyjmie, że okłamywałam go przez szesnaście lat naszego małżeństwa? Trudno, nie mam wyjścia.”
Westchnęła i usiadła na krześle.
„Jeszcze dzisiaj do niego pójdę” – pomyślała. –„Najlepiej zaraz”.
Ale w porę przypomniała sobie, że nie ma jego nowego adresu, bo przecież nie wrócił do domu na noc.

- Pójdę do firmy, może tam będzie, a jeśli nie, to zapytam się tej jego – skrzywiła się. – „dziewczyny”.
Ubrała się w swoje ulubione ubranie – nie miała ani ochoty, ani zamiaru stroić się dla męża i wyszła z domu. Po drodze jak zwykle spotkała Pawła – dziwnym zbiegiem okoliczności był zawsze tam, gdzie ona.
- Cześć! – przywitał się Paweł.
- Cześć! – odpowiedziała Marysia. – Przepraszam cię, ale spieszę się do firmy. Ale wejdź do domu, tu masz klucze i zaczekaj tam na mnie. Będę góra za pół godziny.
- W takim razie czekam! – odrzekł Paweł i tajemniczo się uśmiechnął.
Marysia nie musiała wcale iść do firmy, ponieważ spotkała Marcelego po drodze.
- Musimy porozmawiać – zaczęła Marysia. – Muszę ci powiedzieć niesamowicie ważną rzecz. Otóż…
Marysia zawahała się.
- Może wejdziemy? – zapytał Marceli, ale Marysia pokręciła głową, ponieważ nie chciała, by zobaczył tam Pawła.

- Dobrze, powiem prosto z mostu – powiedziała drżącym głosem kobieta. – Damian… on…
I zaczęła płakać.
- Coś się stało? Miał wypadek? – zapytał szczerze przerażony Marceli.
- Nie, nie to nie to. Z nim wszystko w porządku – powiedziała, uspokajając męża. –Tylko on… nie jest… - i tu głos jej zadrżał, ale wzięła głęboki oddech i mówiła dalej. – Damian nie jest twoim synem.
  Odpowiedź z Cytatem
stare 29.04.2005, 18:39   #5
ania500
Guest
 
Postów: n/a
ThumbsUp "Zielone oczy..." - Odcinek V

sorki ale w tym odcinku bedzie mało zdjęć bo właściwie Marysia tylko opowiada więc nie ma nawet jaich zdjęć dać

Odcinek V
Marceli był w wyraźnym szoku.
- Jak to? On nie jest…- powiedział trzęsącym się głosem. – Muszę sobie to wszystko przemyśleć.
- Dobrze – powiedziała prawie niesłyszalnie Marysia.
I pobiegła przed siebie.
Przechodziła przez ulicę Klasztorną, ale zamiast skręcić w lewo na ulicę Lipową, gdzie mieścił się jej dom, skręciła w prawo, na ulicę Bartową, gdzie znajdowała się klinika.
Za około godzinę wróciła do domu. Dopiero teraz zorientowała się, że Paweł wciąż tam na nią czeka.
- Paweł! Jesteś jeszcze? – zawołała już w progu. – Przepraszam cię najmocniej, ale jeszcze wstąpiłam do…
Urwała, bo na stole kuchennym leżał bukiet fiołków, a przy nim karteczka, na której było napisane:
„Z całego serca Cię przepraszam, że nie zaczekałem, ale miałem ważne spotkanie i nie mogłem dłużej zostać.”
Paweł

Maria włożyła kwiaty do wazonu i przebrala się w codzienne ubranie. Miała łzy w oczach. Postanowiła zadzwonić do swojej siostry, Bożeny.
„Muszę z kimś porozmawiać” – myślała Marysia. – „Muszę to z siebie wyrzucić i poradzić się kogoś. Tak, Bożena się najlepiej do tego nadaje”.
Migiem wykręciła znany już, swój były numer domowy, ponieważ Bożena mieszkała w jej rodzinnym domu.

- Halo? Mówi Bożena? Cześć, tu Marysia – powiedziała Marysia przez telefon.
- Cześć, co słychać? Ty… płaczesz? – zapytała zatroskanym głosem siostra.
- Nie…- zaczęła, ale postanowiła być z Bożeną szczera. – Tak, płaczę. Mam prośbę. Mogłabyś przyjechać do mnie? Tylko jak najszybciej.
- Oczywiście. A co się stało? – zapytała.
- Wszystko powiem ci, jak przyjedziesz – odpowiedziała Marysia.
I odłożyła słuchawkę. Czekała nie dłużej niż kwadrans.
- Cześć, Bożenko! – przywitała siostrę uściskiem. – Usiądźmy.

Usiedli tradycyjnie przy kuchennym stole i Marysia zaczęła opowiadać, aż doszła do wyjawienia prawdy.
- No i… powiedziałam mu prawdę.
- Jaką prawdę?- zapytała zdziwiona Bożena.
- Że… Damian nie jest jego synem – odpowiedziała Marysia.
- Co?! – krzyknęła bardzo zdziwiona i zszokowana kobieta. – Jak to?
- Właśnie tak samo zareagował Marceli, jak mu powiedziałam – powiedziała Marysia, lekko się uśmiechając. – Jednak macie coś wspólnego.
- Daj spokój! – powiedziała głośno Bożena, lekko się rumieniąc. – Opowiedz mi wszystko, jak to się stało.
- Dobrze – zaczęła Marysia. – Gdy miałam dziewiętnaście lat, jak sama wiesz, byłam głupia i naiwna. Wtedy nasi rodzice nie żyli już prawie pięć lat. Pracowałam jako kelnerka w miejscowej restauracji. Gdy przypadała piąta rocznica śmierci mamy i taty, jak zwykle byłam w złym humorze. Zawsze wtedy przypominał mi się radosny uśmiech mamy, która właśnie wróciła z zakupów i narzekającego ojca, który obiecywał, że już nigdy nie pójdzie z żadną babą do sklepu. Tego dnia w dodatku miałam ranny dyżur. W pewnym momencie zobaczyłam przy stoliku pewnego mężczyznę, nie wiem, co mnie w nim zauroczyło, ale zdawał mi się taki bliski. A że zjawił się w moim życiu w ten ważny dla mnie dzień, myślałam, że jest inny, niż większość mężczyzn. Nawet nie wiesz, jak się myliłam. Już od samego początku dobrze mi się z nim rozmawiało, dałam mu swój numer telefonu i adres, często posyłał mi kwiaty i dzwonił. Ciebie, Bożenko, wtedy nie było, byłaś na szkoleniu. Miałam cały dom do swojej dyspozycji i wiesz, co się stało… Carol był Włochem, przyjechał do Polski w sprawach biznesowych. Dwa dni później wyjechał. Obiecywał, że tylko na dwa tygodnie, że szybko wróci. Jak widać, nie wrócił. Byłam w ciąży, a gdy jeszcze o tym nie wiedziałam, poznałam Marcelego. Od razu oczarowały mnie jego błękitne oczy. Szybko się z nim związałam i wtedy dowiedziałam się, że będę miała dziecko. Wtedy wróciłaś. Nalegałam na ślub. Marceli oświadczył mi się, a tydzień później wzięliśmy ślub. Gdy Damian się urodził, powiedziałam mężowi, że jest wcześniakiem. Uwierzył. To wszystko, Bożenko.
I spuściła wzrok. Bożena przytuliła Marię mocno do siebie.
- Muszę ci jeszcze coś powiedzieć – powiedziała Marysia.
- Co takiego? – zapytała kobieta z zainteresowaniem.
- Ja… jestem w ciąży.
  Odpowiedź z Cytatem
stare 02.05.2005, 09:59   #6
ania500
Guest
 
Postów: n/a
ThumbsUp "Zielone oczy..." - Odcinek VI

Odcinek VI
- Co?! – wrzasnęła Bożena.
- Tak, Bożena, jestem w ciąży! – odkrzyknęła Marysia i schowała twarz w dłoniach.
Siostry przez chwilę patrzyły się na siebie. W Marii gotowała się złość, smutek i żal.
- Przepraszam – powiedziała już uspokojona Bożena. – Opowiedz mi wszystko po kolei.
- Co tu opowiadać – powiedziała Marysia z nutą ironii w głosie. – Chyba nie muszę ci tłumaczyć, jak się zachodzi w ciążę.
I uśmiechnęła się lekko, a Bożena spuściła wzrok.
- No już dobrze – zgodziła się Maria. – To już 15 tydzień.
Rzeczywiście, było już widać lekkie zaokrąglenie na brzuchu Marysi.
- Czyli to dziecko… Marcelego? – zapytała Bożena.
- Tak, ale… on się o tym nie dowie.
- Jakto? Chcesz popełnić znowu ten sam błąd? – zapytała z lekką złością siostra.
- A co mam zrobić? Nie chce, żeby moje dziecko miało ojca, który zdradza swoją żonę. Powiem Pawłowi, że to jego dziecko. Rozwiodę się z Marcelim, wezmę ślub z Pawłem, dziecko urodzi się i już.
- I już? – powtórzyła Bożena z ironią. – To, co robisz, jest niewybaczalne. Chcesz okłamywać bliskich?

- Daj mi spokój! Nie masz prawa wtrącać się w moje życie. Albo dobrze, powiedz mi, co zrobiłabyś na moim miejscu. No słucham?!
- Nie wiem – Marysia prychnęła ze złością. – Ale na pewno nie okłamywałabym rodziny.
A teraz muszę już iść. Pa!
I wyszła. Zostawiła Marysię w morzu strachu, niepewności i nadziei. Następny kwadrans spędziła patrząc się w obraz i rozmyślając.

Położyła się spać dopiero o 1.00 w nocy, toteż obudziła się 15 minut po 12.00. Ale nie wstała, tylko zaczęła rozmyślać nad wczorajszymi wydarzeniami, aż zadzwonił dzwonek do drzwi. Ospałym krokiem wywlokła się z sypialni i otworzyła. Zupełnie zapomniała, że dziś przyjeżdża. W drzwiach stał 15-letni, wysoki, śniady chłopak. Spod rozczochranej, brązowej czupryny spoglądały bystre, wesołe, brązowe oczy.

Miał ubrany niebieski podkoszulek i beżowe spodenki. Rzuciła się mu na szyję.

- Cześć, mamo! – zawołał, wchodząc do domu.
- Damian! I jak było? Opowiadaj! – powiedziała z radością Marysia.
Usiedli przy kuchennym stole i Damian zaczął opowiadać wrażenia z wakacji. Marysia zdała sobie sprawę, że Amelia wraca dopiero za dwa dni.
„To będzie dobra okazja do powiedzenia Damianowi prawdy” – pomyślała Marysia. „Może teraz? Tak, to chyba najlepsza pora”.

- Kochanie… - zaczęła Marysia, ale w ostatniej chwili rozmyśliła się, by nie psuć szczęścia Damianowi. – Eeee... czyli ogólnie podobało ci się?
Damian popatrzył na matkę z lekkim zdziwieniem.
- No tak, głupie pytanie – powiedziała zmieszana Marysia, patrząc na promieniejącego syna.
Przez następne pół godziny słuchała kolejnych recenzji Damiana z wycieczki, aż w końcu zdecydowała się mu powiedzieć o rozstaniu z Marcelim i o …ciąży.
- Damian… muszę ci coś powiedzieć. Twój ojciec… - powiedziała, zanim zdążyła ugryźć się w język. – Mnie…zdradził ze swoją sekretarką – powiedziała jednym tchem i spuściła wzrok.
Damian był w wyraźnym szoku. Chciał coś powiedzieć, ale z jego ust wydobywał się tylko niezrozumiały bełkot.
- I wtedy ja… poznałam Pawła. Naszego nowego sąsiada. To uczucie przyszło tak nagle… - powiedziała Marysia, z napięciem czekając, jak to przyjmie Damian. – I…jestem z nim w ciąży.

- Co?! Jak mogłaś?! – wrzasnął Damian, zerwał się z krzesła i wybiegł do swojego pokoju na górę.
Marysia obawiała się, że jej syn tak to przyjmie i tak szczerze – nie dziwiła mu się. Postanowiła porozmawiać z nim, ale wiedziała, że nastolatkowi potrzeba trochę czasu na przemyślenie sytuacji. Wykonała swoje codzienne obowiązki.

Gdy chciała iść do pokoju Damiana, on zjawił się w kuchni.
- Mamo, przepraszam cię – zaczął. – To nie twoja wina. To tata wszystko zepsuł.
Na dźwięk słowa „tata” Marysię przeszedł dziwny dreszcz.
- Nie mam do ciebie żalu – ciągnął Damian. – Tylko powiedz im jedno. „To” stało się po tym, jak dowiedziałaś się, że tata cię zdradza, czy przed?
„Rozstrzygające pytanie” – pomyślała Marysia.
- To stało się zaraz po tym, jak widziałam zdradę – odpowiedziała szczerze kobieta.

Marysia i Damian przytulili się, potem obejrzeli razem dość wzruszający film, zjedli kolację i położyli się spać. Taki tryb życia prowadzili aż do przyjazdu Amelii. Gdy nadszedł dzień jej przyjazdu, Marysia upiekła przekładaniec czekoladowy, a Damian kupił siostrze wymarzonego, pluszowego misia. Około 13.00 rozległ się dzwonek do drzwi.
„To na pewno Amelia” – pomyślała Marysia z radością i podbiegła, by otworzyć drzwi.
Tak, to była Amelia.
W drzwiach stała 8-letnia dziewczynka. Długie, czarne włosy splecione w dwa warkocze spływały jej na ramiona, zakrywając różową bluzkę. Na nogach miała krótką, dżinsową spódniczkę. W przeciwieństwie do Pawła, Amelia miała jasną karnację. Na policzkach aż roiło się od piegów, a spod krzaczastych brwi spoglądały czujnie zielone jak trawa oczy.
- Witaj w domu! – krzyknęli jednocześnie Damian i Marysia.

Na te słowa Amelia uśmiechnęła się szeroko i weszła. Damian i Amelia usiedli przy stole, a Marysia podała ciasto. Amelia cienkim głosem zaczęła opowiadać pobyt u dziadków. Zajęło jej to aż 2 godziny.
Spędzili dzień przyjazdu Amelki tak samo jak poprzednie.
Następnego dnia Marysia była gotowa na przekazanie nowiny o dziecku Pawłowi. Gdy dzieci były na spacerze, ona poszła do Pawła. Gdy stanęła przed drzwiami jego domu zapukała trzy razy. Nikt nie otwierał. Dopiero, gdy zapukała ponad 20 razy, zauważyła karteczkę, zawieszoną na drzwiach:
„Wyjechałem do Włoch”.
Paweł

„Jak on tak mógł?!” – Marysia aż kipiała ze złości. „Tak bez pożegnania?!”
Lecz na dole karteczki, małym drukiem było napisane:
„Marysiu, wybacz mi, ale musiałem wyjechać. Zostawiłem Ci list w encyklopedii, w Twoim regale, na najniższej półce”.

Marysia czym prędzej pobiegła do domu i wyciągnęła książkę. Zaczęła nerwowo wertować strony encyklopedii, szukając listu.

Gdy go znalazła, rzuciła książkę na podłogę i zaczęła go czytać.
„Nasz ostatni raz był cudowny. Nigdy go nie zapomnę. Ale nie zapomnę też tego, co mogłem Ci zrobić…Bardzo Cię proszę, zrób te badania…”
Marysia w tym momencie urwała czytanie listu. Nic z tego nie rozumiała, ale postanowiła przeczytać list od początku do końca. Gdy zobaczyła jego ostatnie zdanie, była w szoku. Dobrze wiedziała, co to oznacza. Nie wytrzymała tego. Zemdlała.
  Odpowiedź z Cytatem
stare 06.05.2005, 21:21   #7
ania500
Guest
 
Postów: n/a
ThumbsUp "Zielone oczy..." - Odcinek VII

prosiliscie w komentarzach o dłuższe odcinki, więc prosze mam nadzieje, ze taka dlugosc odc. Wam wystarczy


Odcinek VII
Marysia obudziła się dopiero w szpitalnym łóżku. Czuła się bardzo nieswojo. Gdy z trudem otworzyła oczy, oślepił ją blask lampy wiszącej nad jej łóżkiem. Przetarła oczy, ale nadal widziała niewyraźnie. Przez mgłę zobaczyła siedzącego przy niej Damiana i Marcelego.

- Co… co się stało? – zapytała Marysia, oglądając swoje nowe otoczenie.
- Zemdlałaś – odpowiedział grobowym głosem Damian. – Gdy wróciliśmy z Amelią do domu, leżałaś na podłodze. Nie wiem ile czasu, ale karetka przyjechała w ostatniej chwili. Gdyby nie to, pewnie straciłabyś dziecko…- tu przerwał i popatrzył kolejno na Marcelego i Marysię.
„Damian mu powiedział. To już koniec…” – pomyślała Marysia ze strachem.
- No tak, Damian mi już przekazał dobrą nowinę – powiedział lekko zmieszany Marceli i chwycił żonę za rękę. – Tak bardzo się cieszę, bo to nasze dru…- tu przerwał i spuścił wzrok. - Trzecie dziecko.
- Damian, zostaw nas samych – powiedziała Marysia, choć w sali leżały jeszcze trzy pacjentki, ale smacznie spały.
Marysia miała cichą nadzieję, że się nie obudzą, ale tak naprawdę niewiele ją to obchodziło. Pragnęła to już mieć za sobą.
- To nie jest twoje dziecko, rozumiesz? – powiedziała drżącym głosem patrząc mu prosto w twarz i kiedy Marceli wyszedł, wtuliła się w pierzynę, wylewając obfite łzy w poduszkę.

„Boże, to kolejne kłamstwo” – pomyślała. „Ale co mam zrobić?”
Sama nie potrafiła odpowiedzieć sobie na to pytanie. Czuła się taka samotna, skrzywdzona.
Przez następny kwadrans Damian też się nie pojawił. Widocznie Marceli zasugerował Damianowi, że Marysia woli teraz zostać sama.
„Mimo wszystko świetnie mnie rozumie”- pomyślała Marysia.
Dopiero teraz Marysi przypominały się wczorajsze wydarzenia. Marysia pamiętała tylko to, że po ostatnich słowach listu zrobiło jej się słabo i dalej pamięć się urywa.
Marysia rozważała i pamiętała tylko ostatnie słowa tego listu „Mam HIV...”.
„Boże, co ja teraz zrobię?” – myślała z goryczą Marysia. „Jeżeli faktycznie jestem chora, to mogę zarazić moje dziecko…”
W tym momencie do sali wszedł, a właściwie wbiegł Damian. Pospiesznie usiadł przy Marysi i zaczął:
- Mamo, czytałem ten list zostawiony przez tego drania…- powiedział jednym tchem.
- Damian! – przerwała mu Marysia. – Nie mów tak!
„On ma rację. Paweł to drań…Ale może umrzeć…” – myślała.
- Mamo, to śmieć – kontynuował Damian nie zważając na uwagi matki. – Wiesz, co on mógł ci zrobić?!
Ale Marysia wcale go nie słuchała. W głowie kołatała jej straszna myśl. Dostała od niej gorączki.
- Mamo, co się dzieje? – zapytał Damian, patrząc na rozpaloną matkę. – Zaraz zawołam pielęgniarkę.
Zanim Marysia zdążyła zaprzeczyć, Damian zawołał:
- Pani Moniko! Proszę przyjść!
- Ja już muszę iść - powiedział Damian. - Zostawiam cię z panią Moniką.

„Boże drogi, przecież Paweł napisał, że niedawno odkrył wirusa HIV u siebie. Jakiś tydzień temu… Jezus, przecież to ja mogłam go zarazić…” – pomyślała ze strachem.
W tej chwili do sali weszła pielęgniarka. Marysia z niechęcią rozpoznała w niej… Monikę Gwozdek. Jak zwykle w odważnej kreacji z wielkim dekoltem, usta pomalowane na mocny czerwień, a cieniu do oczu zużyła chyba całe opakowanie.
- Jak się pani czuje, pani Marysiu? – zapytała wesoło Monika, uśmiechając się z lekką ironią.
- Świetnie – wycedziła Marysia ze złością. – A jak to się stało, że przeniosła się pani z bizneswoman na uwodzicielską pielęgniareczkę? – zapytała Marysia z szyderczym uśmiechem.
- Dziękuję za komplement – odpowiedziała Monika, a Marysia prychnęła ze złością. – Otóż ze względu na ostatnie wydarzenia z Marcelim, postanowiłam zmienić pracę i muszę przyznać, że całkiem dobrze sobie radzę.
- Co pani powie… – powiedziała z ironią Marysia.
- To ja już pójdę – odparła Monika. – Gdyby pani czegoś potrzebowała, proszę wołać.
- Chwileczkę – zawołała Marysia.
- O co chodzi? – zapytała Monika, siadając przy Marysi.
- Czy… u was w szpitalu są prowadzone badania na wirusa HIV? Tylko proszę, aby to zostało między nami – powiedziała Marysia dosyć spokojnie.
- Tak, a…, przepraszam za ciekawość, dlaczego pani pyta? – zapytała Monika z zaciekawieniem.
- Przepraszam panią, ale nie mogę pani powiedzieć. Po prostu, nie znamy się na tyle, byśmy – zaczęła Marysia, ale przerwała jej Monika:
- Ależ proszę się nie tłumaczyć. Rozumiem – i uśmiechnęła się życzliwie. – Jeżeli pani chce, możemy zrobić te badania nawet dziś. Przysięgam, niezależnie od wyniku badań, zachowam to dla siebie.
- Dziękuję – powiedziała Marysia i uśmiechnęła się.
„Ta Monika jest naprawdę miła” – pomyślała Marysia.
Przez następne 2 godziny leżała, myśląc o Marcelim.
„W sumie sam sobie na to zasłużył” – westchnęła.
Przez następną godzinę słuchała paplaniny przebudzonych współlokatorek. W pewnym momencie do sali weszła Monika.
- Pani Marysiu, idziemy- powiedziała i spojrzała na nią wymownie.
Pozostałe pacjentki patrzyły na nie z rozdziawionymi ustami. Marysia obolałym ruchem wstała z łóżka i powlokła się do sąsiedniego pomieszczenia.
- To nie będzie bolało – dodała Marii otuchy, ponieważ ona zawsze ogromnie bała się pobierania krwi.
Monika ukłuła Marysię w ramię. Ta aż syknęła z bólu.
- I już po wszystkim – uśmiechnęła się Monika.
- Proszę pani, jestem cała w nerwach. Proszę mi powiedzieć, kiedy będą wyniki? – zapytała z niepokojem Marysia.

- Niestety, na takie wyniki badań czeka się dość długo. Ale mam znajomości w laboratoriach, spróbuję to przyspieszyć. Gdyby mi się udało, wyniki mogłyby się ujawnić nawet w przyszłym tygodniu.
Marysia po raz pierwszy miała ochotę uściskać Monikę, ale się powstrzymała.
- Nawet pani nie wie, jak bardzo jestem wdzięczna – powiedziała Marysia. – Za opiekę i za te badanie…
- Proszę mi nie dziękować. Po tym, jak panią skrzywdziłam… - spuściła wzrok. – Ale proszę mi wierzyć, Marceli… nic mi nie mówił, że ma żonę. Powiedział mi, że jest po rozwodzie.
- Jak to?! On nic pani nie mówił?! – zapytała z oburzeniem Marysia. – Mamy przecież – zawahała się – trójkę dzieci!
Monika spuściła wzrok i patrzyła się w podłogę jak sroka w gnat.
- Proszę się położyć, musi pani odpoczywać – powiedziała Monika i wypędziła Marysię do sali.
„Boże, jak on tak mógł?!” – myślała. „Teraz już nie mam żadnych wyrzutów sumienia. Żadnych! Zasługuje na to.”
Następny tydzień Maria spędziła w szpitalu, ze względu na ciążę. Damian i Amelia odwiedzali ją codziennie, pozdrawiali ją od Marcelego, jednak ten ani razu się nie zjawił.
„Nie dziwię mu się” – pomyślała Marysia pewnego deszczowego dnia. Wpatrywała się w smugi deszczu zostawione na oknie. Rozpętała się prawdziwa burza z piorunami.

Wszystkie jej współlokatorki spały, więc była to dobra okazja, do szczerej rozmowy z Moniką.
- Pani Moniko! Pani Moniko! – wołała półgłosem.
- Tak? – Monika była na każde jej skinienie, za co była jej dozgonnie wdzięczna.
- Mam do pani pytanie.
- Do mnie? Jakie? – zapytała troszkę zdziwiona Monika.
- Czy…czy pani ma jeszcze romans z moim mężem? – zapytała Marysia.
- Nie – Monika wydawała się w ogóle nie zmieszana tym pytaniem. – Po tym co mi zrobił, jak mnie okłamał…Skrzywdził mnie tak samo jak i panią. Nie, to już koniec. Możliwe, że dlatego tu nie przychodzi, ze względu na mnie.
- Nie, to nie przez panią…- powiedziała Marysia. – Powiedziałam mu coś…strasznego, co go zabolało. Miał do tego prawo. Lecz nie mogę pani powiedzieć, co… - Monika skinęła głową, na znak, że rozumie.
Następne kilka dni były takie jak poprzednie, dzieci odwiedzały ją codziennie, a Marceli wciąż się nie pojawiał. Pewnego słonecznego popołudnia, gdy Maria czytała pożyczoną od Bożeny książkę fantasty „Władca Pierścieni”, przyszła do niej Monika.

- Proszę pani… - oznajmiła dziwnym głosem. – Są już wyniki badań.

Ostatnio edytowane przez ania500 : 06.05.2005 - 21:24
  Odpowiedź z Cytatem
stare 19.05.2005, 20:48   #8
ania500
Guest
 
Postów: n/a
ThumbsUp "Zielone oczy..." - Odcinek VIII

Bardzo Was wszystkich przepraszam, że tak długo nie dawałam kolejnego, ósmego już odcinka mojego FS ale byłam "zawalona" nauką ;( :1smutny:

Odcinek VIII
Marysia leżała sama w sali, ponieważ jej współlokatorki wyszły na dwór. Promienie słońca delikatnie oświetlały bladą twarz Marii. Czuła w sobie pustkę, mimo, że była w ciąży. Wpatrywała się w okno, nie zważając na to, że słońce ją razi. Myślała tylko o tym, co powiedziała jej Monika. Czuła się tak dziwnie…
„Dobra, wstaję” – pomyślała Marysia, jednak nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Nadal leżała w bezruchu.

- Pani Marysiu, proszę wyjść na dwór, taka ładna pogoda – do sali weszła Monika. Próbowała się uśmiechnąć, jednak na jej twarzy pojawił się tylko dziwny grymas.
Marysia po chwili odpowiedziała grobowym, lekko zachrypniętym głosem:
- Nie, zostanę.
Monika spojrzała na nią ze współczuciem i wyszła. Następne kilka godzin Marysia spędziła tak jak poprzednie. Do sali weszła Marysia i oznajmiła:
- Pani Mario, telefon do pani.
„O boże, tylko tego mi jeszcze brakowało” – pomyślała ze złością i powlokła się za pielęgniarką.
Weszły do dosyć małej sali, gdzie oprócz stołu, krzeseł i ekspresu do kawy w rogu stał stolik, a na nim telefon. Ściany były pomalowane na jasny zieleń, co dodawało optymizmu. Jednak Marysi nie przybyło go ani odrobinę.

- Halo? – powiedziała Marysia niechętnie podnosząc słuchawkę.
- Cześć, Marysiu – odezwał się znany głos Pawła Brajana. – Słyszałam, że trafiłaś do szpitala i natychmiast wróciłem z Włoch.
Marysia przez chwilę wahała się, czy nie odłożyć słuchawki. Miała do Pawła wielki żal. Żal o to, że ma HIV i tak po prostu sobie wyjechał. Zostawił ją w morzu niepewności, strachu.
„Nawet nie wie, że jestem w ciąży” – pomyślała Marysia ze złością.
Kobieta zupełnie nie wiedziała, co ma teraz zrobić.
„Marcelemu już powiedziałam, że to nie jego dziecko, a Paweł przecież nie może być ojcem. Po prostu nie może” – pomyślała Marysia i z płaczem odłożyła słuchawkę. Monika, która cały czas była obecna przy tej rozmowie, nieco speszona wręczyła Marysi karteczkę, na której był podany jakiś numer telefonu, z podpisem „ Paweł ”.

- On tu był? – zapytała ze strachem w głosie Marysia.
- Nie, nie. Tylko jak odebrałam, to podał mi ten numer. Chyba się domyślał, że pani odłoży słuchawkę…
Marysia wpatrywała się w podłogę, aż w pewnej chwili, przerywając ciszę:
- Zadzwonię do niego, a panią proszę o wyjście.
Marysia czuła, że źle ujęła uwagę o zostawieniu ją samą, ale w obecnej chwili niezbyt się tym martwiła. Drżącą ręką wykręciła numer Pawła.
- Paweł Brajan, słucham.
- P…paweł? Tu Marysia…
- Wiem, poznaję, jednak zadzwoniłaś.
- Tak, bo… - wzięła oddech – przyszły już wyniki badań.
- Tak? I czy…
- Przyjedź natychmiast do szpitala, to ci wszystko opowiem. Aha i jeszcze jedno. Gdzie jesteś obecnie zakwaterowany?
- Znalazłem małe mieszkanie, w centrum miasta.
- Aha… czekam. Jestem w tym szpitalu koło parku…
I odłożyła słuchawkę zdecydowanym gestem i powlokła się do swojego łóżka. Mimo sytuacji, w jakiej się teraz znajdowała, myślała już nad imieniem dla dziecka. Gdy była przy literze „ P ”, do pokoju wszedł, a właściwie wbiegł Paweł.
- Marysiu! – zawołał już w progu i chciał ją przytulić, jednak ta odepchnęła go.
- Nie dotykaj mnie – wycedziła przez zęby. – Mam tobie do powiedzenia tylko kilka słów i zniknij z mojego życia, rozumiesz? Zrobiłam badania… jak mogłeś, nienawidzę cię!
- Ale… masz HIV czy nie? – zapytał wstrząśnięty Paweł.
Przez chwilę w sali panowała cisza, którą przerwała Marysia, zrywając się z łóżka i krzycząc, zaczęła walić pięściami w Pawła:
- Tak!!! Mam HIV! Zaraziłeś mnie! Mnie i moje dziecko!

- Co?! Chcesz powiedzieć, że Damian albo Amelia są zarażeni?!
- Nie! Jestem w ciąży! - Marysia zaczęła płakać, a po wyjściu Pawła rzuciła się na łóżko.

To powiedziawszy, wtuliła się w poduszkę i… zasnęła. A właściwie nie wiadomo, czy zasnęła, czy zemdlała, czy umarła. Wszystko wokół niej wirowało. Czuła, że to koniec…
- Marysiu!!! – odezwał się głos Marcelego. – Marysiu, obudź się!
- C…co się stało? Która godzina?
- Nie wiem, chyba znowu zemdlałaś. Ale „spałaś” nie dłużej niż kwadrans. To chyba było zasłabnięcie.
- Lekarz o tym wie?
- Oczywiście! – powiedział Marceli z lekkim oburzeniem. – Chciałbym z tobą o czymś porozmawiać, korzystając z nieobecności twoich współlokatorek.
- Słucham, o czym?

- Rozmawiałem z lekarzem i dowiedziałem się, że jesteś w czwartym miesiącu. Więc już wtedy mnie zdradzałaś? Powiedz mi prawdę, zrozumiem. W końcu sam nie jestem święty… - spuścił wzrok.
- A kiedy zaczął się romans z Moniką? – zapytała złośliwie Marysia.
- Naprawdę chcesz wiedzieć? Dwa miesiące temu. Ale to nie była miłość. Przynajmniej nie z mojej strony. Wtedy czułem, że coś się między nami psuje. To była ucieczka od naszych codziennych konfliktów.
- Spałeś z nią? – zapytała niespodziewanie Marysia. – Spójrz mi w oczy.
Marceli zrobił to i powiedział krótko:
- Nie. Naprawdę. Monika nie toleruje seksu przed ślubem.
Mimo, że Marysia i Marceli byli małżeństwem tylko formalnie, to umiała wyczuć, kiedy Marceli mówi prawdę. Teraz to czuła.
- Wierzę ci – Marysia lekko się uśmiechnęła.
- Ja już muszę lecieć. Trzymaj się!
I wyszedł.
Marysia rozmyślała o swoim małżeństwie. Mimo zdrady Marcelego, chciała do niego wrócić. Teraz już wiedziała, że kocha swojego męża nadal, a do Pawła nie czuje nic. A właściwie to czuje. Nienawiść.

„Teraz to już chyba wszystko stracone” – myślała zrozpaczona Marysia. „Ale ja go nadal kocham”.
Zaczęła płakać w poduszkę. W tym momencie w drzwiach stanął Marceli.
- Przepraszam cię, Marysiu, ale nie odpowiedziałaś mi na moje pytanie.
- Usiądź. Wszystko ci powiem, prosto w oczy.
Wpatrzyła się w jego błękitne oczy i zobaczyła w nich… siebie.
- Słucham – Marceli „wyrwał” ją z transu.
- Tak – powiedziała Marysia, otrząsając się. – Więc mój romans z Pawłem zaczął się wtedy, kiedy złapałam cię z Moniką. Zaraz po tym… przespałam się z nim. Noszę twoje dziecko.
Marceli, mimo wiadomości o tym, że jego żona kochała się z innym mężczyzną, był wniebowzięty myślą o dziecku.
- Bardzo się cieszę… - powiedział Marceli szczerze. – Wiesz, wziąłem urlop. Dużo myślałem o tym, co się stało. Zaakceptowałem już to, że Damian nie jest moim synem, ale chciałbym, żebyś tym razem powiedziała mi prawdę.
- Marceli, to jest twoje…
- Dobrze, wierzę ci.
- Już pójdę – powiedział Marceli, patrząc na zegarek.
- Marceli, kocham cię… - powiedziała Marysia, prawie szeptem.
Nie wiedziała, czy Marceli usłyszał te słowa, ale gdy je wypowiedziała, Marceli na chwilę zatrzymał się. Marysia była szczęśliwa, lecz zaczęła myśleć o swojej chorobie. Wiedziała, że jej nie da się wyleczyć, ale chciała, by ona sama żyła jak najdłużej.

Zaczęła kontynuować czytanie trylogii „Władcy Pierścieni”, aż w pewnym momencie do sali wbiegła Monika i wykrztusiła:

- On nie żyje…
  Odpowiedź z Cytatem
stare 10.07.2005, 15:16   #9
ania500
Guest
 
Postów: n/a
Smile "Zielone oczy..." - Odcinek IX

HEj daje kolejny odcinek FS i BARDZO BARDZO BARDZO BARDZO Was wszystkich przepraszam, że tak długo nie dawałam kolejnego odcinka, ale podałam już przyczyne. Mam nadzieje ze odcinek wam sie spodoba (dużo sie nad nim napracowałam, uff...) i wybaczycie mi tak długie zwlekanie z ukazaniem sie 9 odcinka

Marysia chciała coś powiedzieć, odezwać się, ale była w tak wielkim szoku, że nie mogła wykrztusić słowa. Monika z płaczem wybiegła z sali. Maria patrzyła tylko z niedowierzaniem swymi zielonymi oczami pełnymi przerażenia na swoje łóżko, jakby z nadzieją, że Marceli zaraz spod niego wyskoczy. Nie mogła uwierzyć, że człowiek, z którym przeżyła tyle lat, którego tak kochała, którego dziecko właśnie nosi, że odszedł. Na zawsze.
Marceli miał wypadek samochodowy. Wjechał do niego wielki tir. Ponoć to wina kierowcy ciężarówki, ale Marysię niewiele to teraz obchodziło. Marceli zmarł na miejscu.
„O Boże, to niemożliwe, nie, nie…” – myślała z przerażeniem. Była tak wstrząśnięta, nieszczęśliwa, przerażona, jak sobie dalej poradzi.
„ Przecież to Marceli utrzymywał rodzinę” – myślała. „ Przecież ja nawet nie mam wyższego wykształcenia, rzuciłam studia dla Marcelego. To był błąd… A w dodatku, kto przyjmie teraz do pracy kobietę w ciąży?” – Na to retoryczne pytanie sama sobie odpowiedziała: „Nikt”.
- Monika, chodź tutaj! - Marysia nie zważała na to, że mówi do pielęgniarki na "ty" i w tak baszczelny sposób.
- Słucham? - Monika weszłą do sali, już nie w stroju pielęgniarki, tylko ubrana na czarno, ocierając twarz chusteczką i nieustannie pociągając nosem.
- Gdzie są dzieci? Amelia i Damian...
- Spokojnie... Dziećmi na razie zajęła się sąsiadka, pani niedługo powinna wyjść ze szpitala...spokojnie...
- JAKTO SPOKOJNIE?! - Marysia nie kryła wściekłości. - WŁAŚNIE ZGINĄŁ MÓJ MĄŻ, SIOSTRA SIĘ DO MNIE NIE ODZYWA...
- Pani...twoja siostra zaginęła - powiedziała mściwie Monika, a w jej głosie Marysia wyczuła odrobinę satysfakcji.
- CO?!
Ale Monika tylko zagryzła wargi i wyszła z sali.
Marysi głowa pękała od natłoku myśli. Nic z tego nie rozumiała. Jakto zaginęła? Tak po prostu? Postanowiła wyciągnąć więcej informacji z Moniki.
- Moni... Pani Moniko!
- Słucham! - powiedziała niecierpliwie Monika, wchodząc do pokoju, już nie w stroju pielęgniarki, tylko ubrana na czarno.
- Jakto Bożena zaginęła? Dlaczego ja o tym wiem dopiero teraz?
- Lekarz kazał pani nie mówić. Mogło to zaszkodzić dziecku... Bożena, to znaczy pani siostra, znikneła kilka tygodni temu... Nic nie zostało wzięte w jej mieszkaniu... Jest paszport, są meble, ubrania, wszystko. Nie wyklucza się porwania - zakończyła bezbarwnie.

I wyszła.
"Dlaczego wszystko tak nagle? Boże, zlituj sie, ja tego nie wytrzymam! Mam HIV, zmarł mój mąż, nie mam za co utrzymać dzieci, Bożena... zaginęła..."

Nie umiała się pogodzić ze śmiercią Marcelego i ze zniknięciem Bożeny. Często miała myśli samobójcze, ale postanowiła żyć dla Amelii i Damiana, a także dla kolejnego potomka.

Zadecydowała też, że Damian nigdy nie dowie się, kto jest jego prawdziwym ojcem. Dzieci Marysi też mocno przeżyły śmierć ojca, ale odwiedzały regularnie Marysię w szpitalu.
Marysia nie miała nikogo. Ostatnią deską ratunku była Bożena, ale przecież ona zniknęła i nie wiadomo, czy kiedykolwiek wróci… Miała dwójkę bezradnych dzieci i jeszcze trzecie w drodze. Rodzice Marysi dawno zginęli w wypadku, rodzice Marcelego mieszkają w Australii.
Marysia przetarła oczy i postanowiła się zdrzemnąć. Miała nadzieję, że to jakiś koszmarny sen, że zaraz się obudzi... Jednak Marysia cały czas myślała o Bożenie i o dzieciach...
Gdy w dzieciństwie siostry prowadziły spory, Bożena pierwsza wyciągała rękę na zgodę, nawet, jeżeli Marysia ponosiła winę za kłótnię.
Bożena była rok starsza od Marii, a przy tym bardziej spontaniczna i przebojowa. Marysia raczej była cichą marzycielką, śniła o swoim księciu z bajki… Bożena natomiast co tydzień przyprowadzała do domu nowego chłopaka, poznanego na dyskotece. Zaczęła tam chodzić, gdy skończyła 23 lata, za namową koleżanki. Próbowała też wyciągać na tańce Marysię, ale ona wolała siedzieć w domu ze swoją pierwszą, prawdziwą miłością – Piotrkiem Kowalem.
Marysia cały czas zastanawiała się, dlaczego Bożena nie założyła rodziny. Przecież ona sama, typowa szara myszka, ma już za sobą kilka „wyskoków” z mężczyznami, a Bożena, atrakcyjna blondynka do dzisiaj nie ma męża, chociaż faceci ustawiali się do niej w kolejce.
Bożena jako 23-letnia kobieta była wysoką, zielonooką blondynką, z połyskującymi włosami do pasa. Miała wręcz idealną figurę, na dyskotekę nosiła przeważnie krótkie spódniczki, buty na obcasach i skąpe topy, które podkreślały jej uroki.

Marysia pamięta ten dzień „wielkiej przemiany Bożeny”. Od tego czasu Bożena bardzo się zmieniła. Zaczęła chodzić w sukienkach czy spódniczkach wyłącznie za kolana, ścięła swoje włosy.

Często miała nudności i zawroty głowy. I jakby trochę przytyła…Wróciła wtedy o dwie godziny wcześniej z dyskoteki niż zwykle. Była wtedy jakaś dziwna… Cały czas wymiotowała i bolała ją głowa. I jakby taka nieprzytomna…
Od tego czasu Bożena bardzo się zmieniła. Zaczęła chodzić w sukienkach czy spódniczkach wyłącznie za kolana, chyba całkiem zapomniała o spodniach; ścięła swoje włosy, często miała nudności i zawroty głowy. I jakby trochę przytyła… Za kilka miesięcy wyprowadziła się do koleżanki. Do domu wróciła dopiero za około 6 tygodni. Była wtedy bardzo smutna i często płakała. Nawet Marysia nie potrafiła jej pomóc. Bożena już nigdy nie rozpoczynała żadnych związków z mężczyznami, choć spoglądała na nich zalotnym wzrokiem.
„Gdzie ona jest?!” – pomyślała rozgniewana Marysia. Była wściekła na siostrę za to, że ją lekceważy. "Nie odezwała się ani razu, nie zapytała, jak się czuję, nic, po prostu nic!"
„Zachowuje się zupełnie jak... Paweł”.
Tego samego dnia odbył się pogrzeb Marcelego. Marysi naturalnie na nim nie było. Płakała cały dzień. W dodatku lekarz powiedział, że na razie stan kobiety niewiele się polepszył, na razie stwierdza, że do porodu Marysia musi zostać w szpitalu, ponieważ nawet najmniejsze zakłócenia w jej rytmie organizmu mogą zagrozić życiu dziecka. Kobieta potrzebowała pomocy psychologa, jednak ona uparcie twierdziła, że nic jej nie jest. Pocieszeniem dla Marysi było to, że została przeniesiona do innej sali, gdzie stały dwa łóżka; jedno z nich zajmowała Marysia, drugie, ku zdziwieniu kobiety - stało puste.
W dniu pogrzebu Marcelego Marysia rozmyślała nie tylko o tym, co będzie, kiedy urodzi się dziecko, ale także zastanawiała się, co dzieje się z Bożeną. Czy w ogóle żyje…
„Boże, jak bym chciała, żeby się tutaj zjawiła…”. Ktoś czytał w jej myślach. Marysia nie mogła powstrzymać zduszonego okrzyku, kiedy w drzwiach zobaczyła swoją jedyną siostrę…
- Bożena! – krzyknęła uszczęśliwiona i nieco wstrząśnięta Maria.
- Wybacz mi…
Marysia jak błyskawica wstała z łóżka i mocno przytuliła Bożenę…

- Gdzie byłaś, co się z tobą działo…
- Wyjechałam na wieś… musiałam przemyśleć wiele spraw… wybacz mi, wybacz, że cię tak zostawiłam, nie dzwoniłam, ale… - Bożena zaczęła płakać.
Marysia przygryzła wargi i spokojnie, drżącym głosem powiedziała:
- Już dobrze…nie płacz, ale czy ty zdajesz sobie sprawę, że wszyscy cię szukali? Umierałam ze strachu, kiedy się o tym dowiedziałam! Nie mogłaś mnie zawiadomić, albo kogokolwiek, że wszystko z tobą w porządku i że niedługo przyjedziesz?! No już dobrze... - Marysia ze współczuciem spojrzała na siostrę, na której policzku ściekała łza.
Objęły się. Rozmawiały przeszło godzinę.
- Pójdę już… - oznajmiła Bożena. - Zamieszkam u ciebie w domu i zajmę się dziećmi, dobrze?
- Dziękuję ci… Ale poczekaj jeszcze chwilkę... Muszę ci coś powiedzieć... Zrobiłam badania na HIV i... jestem zarażona. Paweł mnie zaraził...
Bożena zatkała sobie dłońmi usta. Była przerażona.
- I ty tak po prostu o tym mówisz?! - krzyknęła Bożena. - Jakbyś mnie informowała o tym, że dzisiaj rano byłaś w sklepie?!
- Już przywykłam do tego! Uczę się z tym żyć...
Siostry objęły się, poczym Bożena, pożegnawszy się z Marysią, wyszła.
Tak więc opiekę nad dziećmi objęła Bożena, a Marysia po śmierci męża powoli dochodziła do siebie. Zaczęła uczęszczać na terapię. Lekarz nadal nie pozwolił opuszczać Marii szpitala. Co kilka dni odwiedzali ją Damian i Amelia, którzy z tego samego powodu co ona korzystali z pomocy psychologa. Brzuch Marysi był już naprawdę spory.
Pewnego dnia odwiedziła ją Bożena.
- Bożena, cześć! – krzyknęła radośnie Marysia.
- Cześć… - odpowiedziała smętnie Bożena. – Przyszłam, bo… chcę ci powiedzieć, dlaczego wyjechałam, ale nie wiem, czy to nie będzie niebezpieczne, no wiesz, dziecko…
- Mój stan się jako tako ustabilizował, więc mów śmiało…
- No dobrze… Ale będę walić prosto z mostu... - zawahała się. - Więc pamiętasz, kiedy miałam dwadzieścia kilka lat, to chodziłam co tydzień na dyskotekę… byłam głupia i w ogóle… I…i… nigdy nie piłam dużo, może jednego drinka… A wtedy zaszalałam. Wypiłam dość dużo alkoholu, ale jeszcze trochę byłam świadoma… Wtedy w dyskotece był taki brunet, z tego co wiem, to obcokrajowiec. Podrywał mnie, a potem poszliśmy do niego...

Marysi serce mocniej zabiło…

- I co dalej? – zapytała niespokojnie.
- I… zrobiłam to, z nim…
Marysia nie wierzyła w to, po raz setny myślała, że to jakiś koszmar…
- On był… podły – Bożena kontynuowała opowieść. – Okazało się… że jestem w ciąży... z nim...
Teraz dla Marysi było wszystko jasne. Te sukienki za kolana, tycie, wyprowadzka…
- A potem, przypadkiem, wykryto u mnie…
Zaczęła szlochać, a srebrne, obfite łzy kapały jej na sukienkę.
W tym momencie do sali wszedł… Paweł Brajan, trzymając w ręce torbe podróżną. Widać było że schudł, miał spory zarost, a tłuste włosy opadały niechlujnie na czoło.
- Paweł?! - wykrztusiła Maria.
Teraz jej wzrok utkwił w swojej siostrze. Bożena wpatrywała się z niedowierzaniem, oczami pełnymi przerażenia w Pawła. Z jej ust wydobył się tylko zduszony okrzyk, po czym wybiegła z sali.

- Bożena!!! - zawołała Marysia, ale już nadaremno.
Spuściła wzrok i zaczęła:
- Paweł, czy ty jest... - urwała. - Och!
- Co, do diabła...?
- Zawołaj lekarza! Chyba zaczął się poród!

Lekarz to potwierdził.
- Szybko, na porodówkę!
- Zawiadom Bożenę, niech tu przyjedzie! - krzyknęła do Pawła Marysia i zniknęła poza framugą drzwi, wieziona na wózku.
Pięć godzin później na korytarzu było słychać płacz dziecka, a kilka minut później lekarz zawołał:
- To chłopiec!
  Odpowiedź z Cytatem
Odpowiedz


Użytkownicy aktualnie czytający ten temat: 1 (0 użytkownik(ów) i 1 gości)
 

Zasady Postowania
Nie możesz zakładać nowych tematów
Nie możesz pisać wiadomości
Nie możesz dodawać załączników
Nie możesz edytować swoich postów

BB Code jest włączony
Emotikonywłączony
[IMG] kod jest włączony
HTML kod jest Wyłączony

Skocz do Forum


Czasy w strefie GMT +1. Teraz jest 17:02.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Spolszczenie: vBHELP.pl - Polski Support vBulletin
Wszystkie prawa zastrzeżone dla TheSims.pl 2001-2023