Wróć   TheSims.PL - Forum > Simowe opowieści > The Sims Fotostory
Zarejestruj się FAQ Społeczność Kalendarz

Komunikaty

Zobacz wyniki ankiety: Jak oceniasz moje fotostory?
5 gwiazdek - Odlotowe 20 80.00%
4 gwiazdki - Całkiem niezłe 1 4.00%
3 gwiazdki - Przeciętne 2 8.00%
2 gwiazdki - Zgroza 1 4.00%
1 gwiazdka - Strach się bać 1 4.00%
Głosujących: 25. Nie możesz głosować w tej sondzie

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
stare 08.12.2005, 17:05   #1
Falcon
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie Mój osobisty wróg

Poeksperymentujmy Zapraszam Was do przeczytania mojego pierwszego fotostory. Zobaczymy co z tego wyjdzie.

Chapter 1 - "Brahms w deszczu" -poniżej
Chapter 2 - "Obudź mnie zanim umrę"
Chapter 3 - "Katja Stahr"
Chapter 4: Katja Stahr - ujęcie drugie




Chapter 1: „Brahms w deszczu”


LONDYN, rok 1853

15 październik

-Długo tu leży? – zapytał postawny szatyn w czarnym, eleganckim płaszczu. Stojący obok niego młody konstabl wzruszył ramionami i schował ręce do kieszeni. Było zimno, a on stał na Frith Street już trzecią godzinę. Na brukowaną ulicę spadały nieśmiało pierwsze krople deszczu.
-Evans twierdzi, że około pięciu godzin, sir. – mruknął nieśmiało, starając się odwrócić wzrok od leżącego na ziemi mężczyzny.


-Jak masz na imię chłopcze? – człowiek w ciemnym płaszczu zbliżył się do ciała i pewnym ruchem ręki sięgną do kieszeni jego wełnianej, zakrwawionej marynarki. Wzrok jednak wciąż miał wbity w policjanta. Ten zamrugał nerwowo i rozejrzał się po pustej ulicy.
-Davies, sir. –odparł cicho. – Samuel Davies.
-Drogi Samuelu – powiedział mężczyzna, nie przestając szukać czegoś w kieszeniach nieboszczyka. – Chciałbym abyś zaczekał tu do przyjazdu policji, a potem wyjaśnił im wszystko dokładnie.. tak jak wyjaśniłeś to mnie. – Konstabl pokiwał głową, chociaż wcale nie uśmiechało mu się pozostanie na tej ciemnej i mokrej ulicy w towarzystwie trupa. – Ach, i jeszcze jedno – kontynuował szatyn – Razem z policją zjawi się tu pewnie mnóstwo prasy. Zadbaj, aby nie dowiedzieli się zbyt wiele. To mogłoby nam wszystkim zaszkodzić.


Mężczyzna wstał gwałtownie. W ręku ściskał malutką kartkę papieru złożoną na pół. Uśmiechnął się lekko i schował ją do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Poklepał Davies’a po plecach i ruszył w kierunku niewielkiego powozu, stojącego kilka metrów dalej. Woźnica przeglądał najnowszego „Times’a”, kompletnie nie interesując się całym wydarzeniem. Od dwudziestu lat pracował dla policji i zdążył przywyknąć do nawet najbardziej wymyślnych morderstw.
-Coś nowego, sir? – zapytał od niechcenia, kiedy szatyn otworzył drewniane drzwiczki powozu.
- Przygotuj się Taylor, bo już niedługo ten twój „Times” i inne nic nie warte gazety ogłoszą mnie największym detektywem w historii Anglii. –zaśmiał się mężczyzna. Taylor prychnął z oburzeniem. Nie znosił kiedy ktoś mówił z pogardą o jednym z najlepszych dzienników w Londynie, a tym bardziej, kiedy porównywano go z prasą bulwarową. Woźnica zacisnął lejce i wydając z siebie głośny okrzyk, zagonił do pracy dwa dorodne konie.

Młody konstabl wciąż stał na Firth Street. Odwrócił się tyłem od martwego mężczyzny i wpatrywał się w znikający w zakamarkach Londynu powóz. Przyjemny dla ucha stukot kopyt oddalał się coraz bardziej, aż w końcu zniknął na dobre. Gdzieś z okolicy dobiegały ciche dźwięki muzyki młodego Brahms’a.
Samuel Davies zamknął oczy. Choć deszcz padał już mocno, policjant nie czuł zimna i kropel spływających po policzkach.


Był w domu. Ogień wesoło trzaskał w kominku, a on tulił w ramionach swoją ukochaną Vivien. Gdzieś w oddali słychać było śmiech ich jedynego dziecka. Nagle śmiech zamienił się w płacz. Ogień w lód. A Vivien...Nie było już Vivien. Był tylko blady policjant leżący na ziemi...


16 październik

-Wszystko się zgadza! – szatyn mocnym ruchem otworzył drzwi prowadzące do gabinetu Thomasa Wilsona. Stara podłoga skrzypiała za każdym razem, kiedy mężczyzna zbliżał się do zniszczonego, bukowego biurka. Tuż za nim siedział opasły, powoli łysiejący malutki człowiek. Na jego piersi widniała pozłacana plakietka z napisem: „Thomas Wilson. Główny inspektor Scotland Yard.” Przez ogromne okna wychodzące na niewielki ogród wpadały ostre promienie słońca.


-Byłeś tam? – zapytał z niedowierzaniem. –Widziałeś ciało?
Szatyn uśmiechnął się szeroko i sięgnął do kieszeni. Wyciągnął pomiętą kartkę i wciąż szczerząc zęby rzucił ją na biurko.
-Mój Boże...-Wilson porwał wiadomość i nie zamykając ust, chłonął jak gąbka każdy jej fragment. – To już coś. Już widzę te nagłówki gazet: „Mark Edwards – młody detektyw Scotland Yardu rozwiązuję tajemnicę zagadkowych morderstw w Londynie”. Jak dobrze pójdzie, to może dostaniemy nagrodę od miasta...
-Zamiast snuć plany na przyszłość lepiej wróćmy do pracy. – Edwards zdjął mokry od deszczu płaszcz i usadowił się wygodnie w pozłacanym fotelu. Z niewielkiego pudełeczka, stojącego na biurku wyjął markowe cygaro. Zawsze tak robił, kiedy zabierał się do pracy.
-Kto tym razem był ofiarą? –zapytał Thomas i nalał sobie do szklanki odrobinę whiskey.
-Peter Wright. Nauczyciel ze szkoły dla dziewcząt na Firth Street. Wyglądał dokładnie tak samo jak swoi poprzednicy. Poderżnięte gardło i litera „Q” wyryta nożem w okolicach serca . – gabinet wypełnił się dymem i ostrym zapachem alkoholu. – Zostawiłem z nim jednego z konstabli. Tak jak inne ofiary miał ze sobą tą durną kartę papieru. Najważniejsze jest jednak to, że nasz pan Wright dwa dni temu zostawił swoją dotychczasową partnerkę, kiedy dowiedział się, że spodziewa się jego dziecka.
Wilson uśmiechnął się znacząco. Dobrze znał ofiarę i od dawna był przekonany, że romans z jedną z uczennic będzie dla niego ważniejszy od ustatkowania się.
-Myślisz, że ten psychopata morduje wszystkich mężczyzn, którzy zostawiają swoje żony i kochanki?- prychnął Wilson. Trudno mu było uwierzyć w coś tak niedorzecznego.

-Wystarczy porównać te sześć zabójstw. –Edwards wstał z fotela i wolnym krokiem zaczął przechadzać się po pokoju. – Każdy z zabitych, na krótko przed śmiercią porzucił kobietę, z którą dotychczas był związany. Po za tym przy ciałach zawsze znajdowaliśmy krótkie notatki pisane przez mordercę. W każdym z sześciu przypadków wiadomość mówiła o śmierci przez miłość, lub dla miłości. Dwa dni temu znalazłem w archiwum podobną sprawę, tyle że sprzed dziesięciu lat. Zakochany lekarz nie mógł znieść odrzucenia ze strony swojej wybranki i mordował każdego, kogo uznał za potencjalnego konkurenta.
-Sądzisz, że ta sprawa może być podobna? – Wilson opróżnił butelkę po whiskey i z łatwością wycelował nią do kosza na śmieci. Pojemnik zakołysał się niepewnie.
-Mam nadzieję...-odparł Mark – To jedyne co przychodzi mi do głowy.

+++

Dochodziła godzina dziewiąta wieczorem, kiedy Edwards opuścił Scotland Yard. Wciąż było zimno i wietrznie, ale przynajmniej przestało padać. Razem z Wilsonem uzgodnili, że jutro z samego rana pojedzie do szkoły, w której uczył Wright. Może ktokolwiek będzie coś wiedział...
Ulice powoli pustoszały. Gdzieniegdzie gromadziły się grupki bezdomnych, dzieląc się między sobą resztkami taniego alkoholu. Mijając Harris Street, Mark zatrzymał się na chwilę. Jasne promienie latarni oświetlały jego zmęczoną twarz. Był młody. Dla niektórych zbyt młody, by zajmować wysokie stanowisko w tutejszej policji.
Stał tak przez dłuższą chwilę, aż do czasu gdy minęła go drobna kobieta w rozłożystej, czerwonej sukni. Miała nie więcej niż trzydzieści lat i poruszała się z ogromną gracją. Spod jej eleganckiego kapelusza wystawały czarne loki. Mark pomyślał, że to musi być jedna z członkiń londyńskiego koła feministek, bo tylko one odważyłyby się same wracać o tej porze.


Uwadze Edwards’a nie umknęła uroda kobiety. Widać, że była nietutejsza. Ciemne włosy i śniada karnacja wskazywały raczej na południe Europy. W takich chwilach Mark zawsze zastanawiał się dlaczego jest sam. Był przystojny i zwykle łatwo nawiązywał kontakty z kobietami. Przyczyną była prawdopodobnie jego praca, która zniechęciła nawet jego byłą żonę. Ale w takich sytuacjach było inne wyjście. Może mniej eleganckie i raczej na krótką metę, ale zagłuszało chwilowe protesty serca...

Rita Northon była jedną z najdroższych i zarazem najpiękniejszych kurtyzan w Londynie. Trzy czwarte mieszkańców płci męskiej marzyło nocami choćby o jednym pocałunku tego rudowłosego anioła. Jednak Rita była bardzo wybredna jeśli chodzi o klientów. Byli albo bardzo przystojni, albo bardzo bogaci. Poznała Edwards’a na jednym z przyjęć towarzyskich, kiedy to pojawiła się ze swoim najwierniejszym klientem – James’em Daniels’em. Już następnego wieczoru Mark stał się jej ulubionym gościem.

-Masz dzisiaj wolny wieczór? – zapytał Edwards i usiadł na brzegu wielkiego łóżka, pokrytego satynową pościelą. Rita uśmiechnęła się zalotnie i odgarnęła włosy z jego czoła. Wokół roznosił się delikatny zapach jej perfum, podsycany przez woń aromatycznych świec.


-Przecież wiesz, że dla ciebie zawsze mam czas...-szepnęła i lekko rozpinając gorset usiadła bliżej. Czuła, że Mark miał ciężki dzień. Aksamitną dłonią dotknęła jego ciała. Dobrze wiedziała jakiej kobiety potrzebuje teraz Edwards i potrafiła wczuć się w nią tej nocy doskonale...


Słońce dopiero leniwie wznosiło się na niebie, kiedy ostatnia ze świec się wypaliła. Mark leżał obok jedynej kobiety w swoim życiu, która nigdy nie zadawała pytań pierwsza. Nie zmuszała go do głębokich wyznań i dzielenia się wszystkim zaraz po przyjściu. Chyba właśnie dlatego było mu z nią tak dobrze.
-Myślałam, że po takiej nocy będziesz spał dłużej...-szepnęła Rita, która dopiero przed chwilą otworzyła swoje zielone oczy. Przeciągnęła się jak kotka i pocałowała mężczyznę na powitanie.


-Nie chciałem cię obudzić. – odpowiedział Mark i przyciągnął do siebie kobietę. Jej miękkie, rude włosy delikatnie łaskotały jego nagi tors.
Ta chwila miłosnego uniesienia trwała jednak bardzo krótko. Za oknem słychać było odgłos nadjeżdżającego powozu, a chwilę później ktoś mocno zastukał do drzwi. Do pokoju wszedł młody mężczyzna, nie czekając nawet na zaproszenie. Rita odruchowo zakryła się pościelą i odsunęła od Marka.
-Nie słyszałem, żeby ktoś pozwolił ci wejść. – warknął Edwards opierając się o zagłówek łóżka.


-Pan wybaczy, sir. – powiedział zakłopotany policjant, usilnie starając się nie patrzeć na leżącą obok kobietę. Niestety kiepsko mu to wychodziło i jego twarz już po kilku sekundach płonęła ognistym rumieńcem.
-Może wreszcie wykrztusi pan o co chodzi? – zapytała łagodnym głosem Rita. Policjant mógł przysiąc, że mrugnęła do niego jednym okiem.
-Chodzi o to że...-zaczął mężczyzna-Chyba mamy problem z Davies’em...

+++

Chapter 2 pojawi się w okolicach weekendu

Ostatnio edytowane przez Lissaa : 09.10.2006 - 06:00
  Odpowiedź z Cytatem

PAMIĘTAJ! Źródłem utrzymania forum są reklamy. Dziękujemy za uszanowanie ich obecności.
stare 17.12.2005, 19:42   #2
Falcon
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie

Nigdy więcej nie będę obiecywał premiery nowego odcinka na konkretny dzień. Przepraszam za tak duże opóźnienie, ale próbne matury dały mi popalić. Zwłaszcza, że jestem przewodniczącym samorządu szkolnego i dopadło mnie mnóstwo spraw organizacyjnych.
W każdym razie oto przed Wami część druga. Nieco dłuższa od poprzedniej, boję się że nudniejsza, ale mam nadzieję, że wytrwacie do końca

Chapter 2: Obudź mnie zanim umrę


-Jak to nie żyje?! – wrzasnął Edwards i pospiesznie wstał z łóżka. Lekka satynowa pościel delikatnie zsunęła się na podłogę, odsłaniając przy tym prawie całkiem nagie ciało Rity. Policjant zamrugał nerwowo i szybko odwrócił głowę. Kobieta zachichotała, kompletnie nie przejmując się wiadomością o kolejnym morderstwie. Nie takie rzeczy już słyszała i potrzeba było naprawdę ogromnego wydarzenia, by ją zainteresować.
-To zaczyna wymykać się spod kontroli. – powiedział Mark i z trudem zapiął guziki od płaszcza. Niełatwo było mu opanować drżenie rąk. Pierwszy raz od bardzo dawna miał prawdziwe wyrzuty sumienia. Dobrze wiedział, że młody konstabl oddałby wszystko byle nie zostawać wtedy na Firth Street ani minuty dłużej. Mimo to Mark kazał mu czekać...


Londyn powoli budził się do życia. Niewyraźne jeszcze promienie słońca oświetlały nieśmiało brukowaną ulicę, po której snuły się pierwsze powozy. Coraz więcej ludzi wychodziło ze swoich domów, śpiesząc do codziennych zajęć. Pat – lokalny mleczarz trzeci raz w tym tygodniu upuścił dużą butelkę z mlekiem i znów klnąc, ostrożnie zbierał porozrzucane odłamki. Kilkoro dzieci biegało dookoła niego wykrzykując obraźliwe wierszyki.
Edwards wybiegł razem policjantem na wąski chodnik. Za nimi z głośnym hukiem zatrzasnęły się zniszczone, drewniane drzwi od mieszkania Rity. Wisząca na nich skrzynka na listy zakołysała się niebezpiecznie.


Mundurowy wskazał na stojący nieopodal powóz. Miał bogato zdobione drzwi dookoła obite połyskującą skórą. Z przodu sztywno siedział woźnica ubrany w bordową kamizelkę. Na nosie ledwo utrzymywał swoje okulary-połówki. Kiwnął dostojnie głową, kiedy Edwards zbliżył się do powozu. Zasuwka spełniająca rolę niewielkiego okna otworzyła się z hukiem. Przez mały, prostokątny otwór widać było zmartwioną twarz Thomasa Wilsona. Kopcił nerwowo cygaro, tak że po kilku minutach można by pomyśleć, że w środku coś się pali.
-Wiesz już wszystko? –Wilson zakaszlał od nadmiaru dymu i rozluźnił pospiesznie muszkę. Edwards kiwnął głową. Wiedział, że skoro pofatygował się tutaj sam inspektor Scotland Yardu, to sprawa musi być poważna. Wilson ruszył się ze swojego biura tylko kilka razy w ciągu dziesięciu lat.
-Siódma ofiara...-kontynuował Thomas – jeszcze trzy i będziemy mieć okrągłą liczbę.


-Powinniśmy jak najszybciej pojechać na Firth Street. – Mark szarpnął za drzwiczki powozu, ale te najwidoczniej były zamknięte od środka.
-Już tam byłem Mark. –resztka cygara upadła na ziemię. Odrobina popiołu osiadła na wypolerowanych butach szatyna. – Nie było co oglądać. Zabrali to, co z niego zostało do Świętego Alberta. Jadę zaraz do Vivien – jego żony. Ale na Boga nie wiem jak ja mam jej to powiedzieć...-głos mężczyzny załamał się lekko. Dobrze pamiętał jak młody Samuel Davies stanął w progach Scotland Yardu prosząc o pracę. Opowieść o nowonarodzonym dziecku może nie tyle wzruszyła wtedy Wilsona, ale przypomniała mu chwile kiedy sam zostawał ojcem, a potem dziadkiem.
-Po prostu jej to powiedz. – Mark otulił się płaszczem. W tym przeklętym Londynie co chwilę padało. – Nawet jakbyś starał się załagodzić cios, to i tak jej reakcja będzie taka sama.
Thomas Wilson milczał. W duchu postanowił, że przynajmniej przez jakiś czas będzie opiekował się Vivien i jej dzieckiem. Tylko tyle był teraz w stanie zrobić. No i złapać mordercę...

+++

-Dokąd jedziemy? – zapytał dziarsko Taylor usadawiając się wygodnie na miejscu woźnicy. Mark Edwards zatrzasnął drzwi od swojego powozu.
-Do szkoły przy Firth Street.
Konie rączo ruszyły do pracy, wydając przy tym miły dla ucha dźwięk. Ulice Londynu były już mocno zatłoczone. Ale stary Taylor miał swoje sposoby i w ciągu kilkunastu minut stary powóz podjechał pod jedną z większych szkół dla dziewcząt w mieście. Mark wysiadł, a jego noga gwałtownie znalazła się w ogromnej kałuży. Mężczyzna zaklął pod nosem i otrzepując się z resztek błota ruszył przed siebie.
Powitał go średnich rozmiarów szyld z wygrawerowanymi po środku literami Little Bounty. Ich złoty kolor delikatnie odbijał lekkie promienie słońca.
Sama szkoła wydawała się dość spora i przesadnie czysta. W odgrodzonym białym płotem od ulicy ogrodzie pracowała w pocie czoła kobieta. Wyglądała na jakieś pięćdziesiąt lat, ale wciąż zachowywała odrobinę dziewczęcego blasku.

-Przepraszam... -zaczął Mark, ale kobieta nie reagowała. – Przepraszam! – powiedział nieco głośniej. Kobieta drgnęła lekko. Kaszlnęła kilka razy i z wyraźną niechęcią odłożyła dużą ogrodową konewkę.
-Pan do kogo? –zachrypiała. Jej zniszczony głos kompletnie nie pasował do tego, co prezentowała swoim wyglądem.
-Szukam Lavinii Carter...-powiedział Edwards i sięgnął po odznakę. –Jestem z policji. –dodał widząc, że usta kobiety wykrzywiają się w złośliwym uśmiechu. Widać odwiedziny mężczyzn u młodej kochanki ofiary nie były dla niej nowością.
-W związku z tym trupem, co to go znaleźli? –zapytała bezosobowo, spluwając siarczyście na wypielęgnowany trawnik. Edwards uśmiechnął się mimowolnie i pokręcił głową.
-Właściwie to dwa...-powiedział – Ale nie o tym chcę rozmawiać. Co może mi pani powiedzieć o Lavinii? Od dawna tu jest?
Kobieta rozejrzała się nerwowo. Mocny podmuch wiatru zburzył jej nienaganną fryzurę. Ponownie odchrząknęła i zbliżyła się do mężczyzny.
-Ta mała *****a omotała wszystkich w tej przeklętej szkole. –powiedziała nachylając się lekko, jakby bała się, że ktoś może ich podsłuchiwać.


-Na Boga, ona ma przecież piętnaście lat...-zdziwił się Mark.
-Takie są najgorsze. A biedny pan Wright, świeć mu Panie nad jego duszą, tak się w nią zapatrzył, że kompletnie stracił głowę. Oboje dobrze wiemy co z tego wynikło.
-Mogę się z nią zobaczyć? – zapytał Edwards i powoli ruszył w stronę głównego wejścia. Deszcz rozpadał się już na dobre. Rozmowa z tą dziwną kobietą nieco go zmęczyła. A to był dopiero początek dnia.
-A proszę bardzo! –krzyknęła kobieta – Jest u niej teraz jakaś ciotka. Przyjechała wczoraj wieczorem i od tamtego czasu obie siedzą zamknięte w pokoju.
Mężczyzna podziękował i pociągnął za pozłacaną klamkę. Z oddali dobiegł go głos kobiety „Niech pan uważa, żeby i pana nie trafiło”...

Hol, w którym znalazł się Edwards był typowy dla takich placówek. Obite drewnem ściany sprawiały wrażenie jakby były tu od wieków. W kątach porozstawiane były ogromne donice z egzotycznymi kwiatami. Zza zamkniętych drzwi dobiegały chichoty dziewcząt. Mark zapukał stanowczo. Po chwili ukazały mu się dwie młodziutkie, ale za to bardzo ładne osóbki. Jedna z nich zarumieniła się natychmiast i skryła się za towarzyszką.
-Pan do kogo?- zapytała brunetka. Zmierzyła Edwardsa wzrokiem i uśmiechnęła się wesoło.


-Szukam Lavinii Carter...
Dziewczyny wymieniły spojrzenia i wskazały na ukryte za czerwoną kotarą drzwi.
-Ona jest dziwna...-powiedziała nieśmiało jedna z dziewcząt. Mark jednak nie zwrócił na nią uwagi. Zapukał i nie czekając na zaproszenie wszedł do środka.
To co zobaczył zdziwiło go sto razy bardziej, niż te wszystkie ostatnie wydarzenia...

-Co ty tu u licha robisz?! –krzyknęła młoda kobieta. Wstała gwałtownie zasłaniając swoim ciałem wciąż siedzącą dziewczynę. Mark stał jak oniemiały i nie był w stanie wykrztusić słowa.
-Pytam czego tutaj chcesz?! –powtórzyła kobieta. Jej policzki drgały groźnie.


-Olivia...-szepnął mężczyzna. Powoli wracał do normalności. W ciągu kilku sekund przypomniał sobie sześć lat ze swojego życia. – Nawet nie wiesz, jak żałuję, że cię wtedy nie zamknęli....
Kobieta uśmiechnęła się złośliwie.
-Zawsze wiedziałam, że jesteś beznadziejnym gliną. –powiedziała.
Mężczyzna milczał. Te sześć lat, w ciągu których ścigał Olivię Mack były najgorszym okresem w jego karierze. Sprytna, zaradna i piękna – taka była najbardziej niebezpieczna szulerka w Londynie. Oskubała z pieniędzy prawie całe miasto i znikła bez śladu. To była największa porażka Scotland Yardu. A najgorsze w tym wszystkim było to, że Olivia jest kobieta...Żaden mężczyzna nie zniesie upokorzenia ze strony płci przeciwnej. Przynajmniej w Londynie.
A teraz stała przed nim bezbronna.
-Za pięć minut będzie tu cała policja Londynu. Tym razem mi nie uciekniesz..- zatriumfował Mark. – Za długo czekałem...
-Posłuchaj Edwards..- kobieta jakby złagodniała. Mężczyzna jednak dalej bacznie ją obserwował. Wiedział do czego jest zdolna. – Nigdy się zbytnio nie lubiliśmy – to prawda. Ale skoro tu jesteś to znaczy, że chodzi o Wrighta.
-Co masz z tym wspólnego..?
-Lavinia jest moją siostrzenicą. Od śmierci jej rodziców czuję się za nią odpowiedzialna.
-Och proszę cię Mack. –zarechotał mężczyzna – Chyba nie myślisz, że złapię się na te twoje dziecinne gadki.
-Edwards ja nie żartuję! –krzyknęła Olivia i odsłoniła siedzącą na kanapie dziewczynę. Była ubrana w białą koszulę nocną, na którą ciężko opadały jasne włosy. Czerwone od płaczu oczy wbite były bezmyślnie w podłogę. Nawet na Marku zrobiło to wrażenie.


-Nie mogę jej teraz zostawić. –powiedziała Mack. – Jeżeli pomożesz mi odszukać mordercę obiecuję ci, że samowolnie oddam się w ręce policji...
Mężczyzna spojrzał na nią niepewnie. To wydawało mu się za proste. Ale z drugiej strony niezwykle kuszące. Postawienie Olivii przed sądem z góry zapewniłoby mu znaczny awans. Chwilę ciszy przerwał dziwny odgłos. Lavinia wstała. Szła prosto przed siebie, wodząc błędnym wzrokiem po całym pokoju. Szeptała coś po cichu, ale ani Mack, ani Edwards nie byli w stanie zrozumieć co. Dziewczyna podeszła do okna. Spojrzała na ulicę, na której jeszcze wczoraj znaleziono martwego Wrighta, a potem Davies’a.


Wpatrywała się w coś przez chwilę po czym z jej ust wydobył się przerażający krzyk. Upadła na podłogę, a całe jej ciało zaczęło się trząść, jak przy nagłym ataku padaczki. Po chwili młoda Lavinia Carter straciła już całkowicie przytomność...

+++

-Nadal chcesz mnie zamknąć? –zapytała Olivia siadając przy łóżku. Lavinia spała, ale wciąż dyszała ciężko i przewracała się z boku na bok. Mark milczał. Nie wiedział co ma myśleć.
-Zaraz po tym wszystkim mnie aresztujesz. Życie w ukryciu i tak już mi się znudziło. –uśmiechnęła się lekko.
-I tak po prostu chcesz je zamienić na życie w więzieniu? –Mark podszedł do okna. Ulica była prawie pusta. Wciąż zastanawiał się co takiego dzieje się w głowie Lavinii i co tak bardzo ją przeraziło. Miał nieodparte przeczucie, że bez niej nie uda złapać mu się mordercy.


-Dobrze wiem Mark, że chcesz go złapać...Nie oszukuj się...
Nagle w pokoju rozległo się głośne pukanie. Lavinia poruszyła się nerwowo w łóżku, ale nadal była wykończona. Przez drewniane drzwi wszedł ten sam konstabl, który wcześniej pojawił się w mieszkaniu Rity. Tym razem był jednak dużo bardziej podekscytowany.


-Coś się stało? – zapytał szybko Mark. Policjant pokiwał z zadowoleniem głową.
-Złapaliśmy mordercę! – wykrzyknął radośnie, ale szybko zamilkł widząc skrzyżowane spojrzenia Olivii i Edwardsa.

C.D.N.

Gratulacje jeśli dokończyliście czytać ten odcinek Długi, bo obawiam się, że chapter 3 pojawi się dopiero w przyszłym tygodniu. Postaram się jeszcze przed Wigilią, ale lepiej nie będę już nic obiecywał Pozdrowienia.

Ostatnio edytowane przez Falcon : 17.12.2005 - 19:46
  Odpowiedź z Cytatem
stare 28.12.2005, 22:51   #3
Falcon
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie

Przyznam się, że nowy - 3 odcinek został zrobiony trochę za szybko. Gotowy był już wprawdzie na dzień przed Wigilią, ale przez problemy z logowaniem wstawiam go dopiero po powrocie ze świątecznego objazdu krewnych Zdjęcia przyznam się robiłem błyskawicznie- zwłaszcza obróbkę i jest ich mało w stosunku do tekstu.. W ogóle odcinek sporo mnie kosztował nerwów, bo (jak sądzę) przez całą tą bieganinę po sklepach za prezentami, moja przyjaciółka Wena gdzieś sobie poszła Miejmy nadzieję, że wkrótce wróci i odcinek 4 powali Was z nóg Tymczasem poczytajcie sobie część 3...

Chapter 3: Katja Stahr


Ktoś kiedyś powiedział, że to czego się nie spodziewasz dotknie cię szybciej niż ci się wydaje. W tym przypadku miał rację.
Peter O’Toole –irlandzki uciekinier idealnie pasował do opisu mordercy. Brutalny, bezwzględny i...nieszczęśliwie zakochany. Nic dziwnego, że policja zgarnęła go zaraz po anonimowym donosie. A znalezione wokół niego portrety ofiar i sterty pomiętych kartek, identycznych jak te, które znaleziono przy nieboszczykach, były dla sędziego niepodważalnym dowodem winy. O’Toole po trzydziestu minutach procesu, zakuty w ciężkie mosiężne kajdany odprowadzony został do jednego z najostrzejszych więzień na przedmieściach Londynu. Sprawa zamknięta.
+++
Mark Edwards szedł wolnym krokiem mijając setki zabieganych Londyńczyków, którzy za wszelką cenę starali się zdążyć na kolację do swojego domu. Kilku z nich potrąciło go niechcący i rzucając pośpieszne „przepraszam” znikło jak kamfora wśród tłumu. Okoliczne latarnie powoli rozbłyskały niemrawym światłem.
Mark jeszcze raz błądził w myślach wokół ostatnich 48 godzin. Jeden sukces (jeszcze niedawno wymarzony) teraz został przysłonięty przez kolejny, zdawałoby się większy. Jutro każda gazeta w mieście będzie błyszczeć wielkimi literami „Olivia Mack w więzieniu”...Taka była umowa.
Przed oczami wciąż miał twarz Olivii. Pierwszy raz widział ją zmartwioną i niepewną siebie. A wszystko przez młodziutką Lavinię, która na wieść o złapaniu mordercy jej kochanka zapadła w niewyjaśniony sen. I gdyby nie konstabl, który przybył obwieścić tę nowinę Mark pewnie pozwoliłby zostać Olivii przy siostrzenicy jeszcze przez jakiś czas. Dlaczego? Tego nawet on sam nie wiedział.
Olivia resztę swojego życia miała spędzić w więzieniu dla kobiet. Miejscu, które od lat cieszyło się niechlubną sławą „rzeźni”.

Mark przystanął na chwilę. Całe to zamieszanie niekorzystnie odbiło się na jego kondycji i od samego rana miał nagłe zawroty głowy. Oparł się o wilgotny kawałek muru i zamknął oczy. Wokół niego zrobiło się cicho. Jakby świat zamarł na kilka chwil. Edwards spróbował otworzyć powieki, ale zabrakło mu sił. Jedyne co widział to blask bijący gdzieś z oddali. Przerażające światło . I krzyk. Wycie mężczyzny. Ktoś umierał. Mark chciał biec przed siebie, ale jakaś niewidzialna siła ciągnęła go w dół. Słowa. Całe setki niezrozumiałych zdań dobiegały zewsząd. Ogromny ból głowy ogłuszył Marka. Bezwładnie osunął się na ziemię...

-Proszę pana...-cichy głos powoli zaczął do niego docierać. Chociaż w uszach wciąż kłębiły mu się tysiące innych, dziwnych i przerażających dźwięków – Halo...Proszę pana...


Edwards otworzył oczy. Przez chwilę widział tylko jasną plamę, ale szybko wzrok mu się wyostrzył i zobaczył przed sobą filigranową staruszkę w dużych okularach. Kucnęła obok niego i wyciągnęła przyjaźnie rękę.
-Pomogę. –powiedziała. Edwards z trudem usiadł i przetarł bolące nadgarstki. Czuł się jakby ktoś ciągnął go po ziemi przez kilkadziesiąt kilometrów.
-Co się stało? –zachrypiał. Jego głos jeszcze niedawno dźwięczny i donośny teraz stał się zaledwie szeptem. Staruszka uśmiechnęła się lekko.
-Wracałam z koła gospodyń, kiedy pan nagle upadł na ziemię i zaczął wić się jak opętany! –powiedziała – A jak pan wrzeszczał okropnie. Całe stado gołębi pan spłoszył.
Mark milczał. Nie pamiętał dokładnie tego, co widział, ale to wszystko wydało mu się zbyt ogromnym zbiegiem okoliczności. Znajomi Lavinii mówili, że jest dziwna. Może to nie było tylko głupie, ludzie gadanie...
+++
-Muszę się widzieć z Lavinią! – wrzasnął Mark i omal nie przewrócił jednego z lekarzy rezydującego teraz w „Little Bounty”. Było już bardzo późno, ale Edwards nie mógł czekać do rana. Od samego początku wydawało mu się, że bez dziewczyny sprawa nie zostanie zakończona. Który morderca daje się tak łatwo wpakować do więzienia. Wszystkie zbrodnie były idealnie zaplanowane. Tego nie mógł zrobić byle głupek z okolicznych slumsów.
-Przecież ona śpi. –powiedział lekarz i poprawił wiszący na szyi stetoskop. –Skoro nam –wykwalifikowanym specjalistom nie udało się jej dobudzić, to panu z pewnością też nie.


-Jego też trafiło..- powiedziała gospodyni, którą Mark spotkał rano w ogrodzie. Zaśmiała się głośno, po czym częstując lekarzy herbatą ruszyła do jednego z pokoi.
Mark wszedł nieśmiało do pokoju Lavinii. To samo jasne pomieszczenie, w którym znajdował się z Olivią jeszcze kilka godzin temu, teraz zamieniło się w ponurą klitkę. Wokół roznosił się ostry zapach specyfików, którymi lekarze prawdopodobnie próbowali ocucić dziewczynę. Ta leżała nadal w swoim łóżku, zaciskając w rękach kawałek pierzyny. Wyschnięte usta zaczynały pękać, a sącząca się z nich krew powoli brudziła poduszkę. Edwards podszedł do stolika z medykamentami i na niewielką wacikową pałeczkę nalał wody. Zwilżonym patyczkiem dotknął nabrzmiałych warg dziewczyny.
Lavinia złapała jego rękę w nadzwyczajną siłą. Przez kilka chwil wyglądała jakby za moment miała się udusić. Z jej gardła wydobywał się świszczący dźwięk. Edwards bardzo dobrze go znał. W latach dzieciństwa chorował na astmę.


Podniósł ją szybko, tak że głowa dziewczyny znalazła się na jego ramieniu. Lavinia dyszała ciężko, ale po chwili jej oddech wracał do normalnego rytmu. Odsunęła się nieco od Marka i spojrzała mu głęboko w oczy. Jej źrenice rozszerzyły się jak u atakującego kota a z ust popłynęły dziwne słowa. Te same, które godzinę temu Mark słyszał na ulicy. Jedyne co udało mu się wykrzesać z tego potoku zdań były trzy krótkie słowa. Pinchback... Katja Stahr...
Lavinia krzyknęła głośno. W tym samym momencie do pokoju wbiegło dwóch lekarzy. Jeden z nich rzucił się na Edwards’a i odciągnął go od łóżka.
-Niech pan stąd wyjdzie! –wrzasnął i pognał do swojego towarzysza. Teraz obaj próbowali uspokoić miotającą się w łóżku Lavinię.
Edwards wyszedł na korytarz. Serce waliło mu niemiłosiernie. Otarł mokre od potu czoło i spojrzał na stojącą obok gospodynię.
-A nie mówiłam? –zachichotała – Na drugi raz lepiej niech pan słucha dobrych rad.
Mark nie odpowiedział. Z trudem pociągnął za klamkę od drzwi wejściowych. Jakby coś nie chciało żeby wychodził z tego domu. A może było to tylko zmęczenie dające się we znaki.
Chłodne powietrze zmierzwiło ciemne włosy Marka. W czasie gdy był u Lavinii znowu musiało padać, bo wokół unosił się zdrowy posmak rześkości.
-Katja Stahr...- nie wiadomo skąd odezwał się cichy głos. Edwards nerwowo obejrzał się dookoła, ale ulica była pusta. Jedynie kot uporczywie starał się dobrać do stojących nieopodal śmietników.
-Ja chyba zwariowałem...-powiedział głośno Edwards i niepewnie ruszył przed siebie. Wiedział dokąd musi pójść. I doskonale zdawał sobie sprawę jakie to może mieć konsekwencje.
+++

-Może się zabawimy laleczko? –otyły konstabl podszedł do niewielkiej, jednoosobowej celi i uśmiechnął się obleśnie. Od samego początku miał ochotę na to cudo, ale przepisy mówiły wyraźnie, że strażnikom zabrania się jakichkolwiek kontaktów z więźniami. W tym wypadku jednak bardzo trudno było mu się powstrzymać.
Olivia Mack siedziała skulona w kącie pomieszczenia i próbowała rozgrzać sobie ręce. Na nadgarstkach wciąż miała ślady kajdanek. Nienawidziło jej całe miasto i każdy najchętniej widziałby ją na stryczku.


Olivia dobrze wiedziała, że w jej przypadku śmierć byłaby nie karą, lecz wyzwoleniem. Wolała nie myśleć co się z nią stanie w więzieniu, do którego lada chwila ją przeniosą. Ten obskurny posterunek policji wydawał się przy nim willą z basenem. A konstabl śliniący się na jej widok i namolnie gapiący się w jej dekolt mógł być najlepszym co ją spotka.
-Kotku...-zachrypiał – Pomyśl. To może być twoje ostatnie miłe wspomnienie.. Nie zmarnuj tej szansy.
Olivia spojrzała mu głęboko w oczy i z odrazą splunęła na ziemię.
-Po moim trupie. –zasyczała.
-Już niedługo kochanie. Już niedługo...
Strażnik sięgnął do kieszeni i wyjął z nich duży pęk kluczy. Po kolei sprawdzał, który pasuje do celi panny Mack, ale żaden z nich nie był wystarczająco duży.


-Ach racja! –krzyknął mężczyzna i szybko pognał do stojącego pod ścianą starego biurka. Szarpnął za uchwyt i otworzył maleńką szufladkę. Z uśmiechem na twarzy wyciągnął zdobiony, mosiężny klucz.
-No to się zabawimy koteczku. –powiedział. Klucz idealnie pasował do zamka. Coś skrzypnęło i drzwi do celi stały otworem. Olivia wcisnęła się w kąt.
-Nie wolno ci! –krzyknęła, ale mężczyzna już szedł do niej, powoli rozpinając mundur. Klęknął przy niej i silnym ruchem ręki złapał ją za nadgarstki. Jęknęła z bólu. Po chwili czuła na sobie spocone ciało strażnika i przesiąknięty nikotyną oddech.

-Puszczaj! –chciała krzyknąć, ale z jej krtani wydobył się tylko cichy szept. Ale mężczyzna puścił. Przez chwilę wpatrywał się w Olivię. Na twarzy majaczył mu się grymas bólu. Po chwili całkiem upadł na ziemię wydając przy tym cichy jęk.
Olivia otworzyła zaciśnięte do tej pory oczy.
-Pomyślałem, że przyda ci się pomoc...-powiedział Mark Edwards. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej, a na jego twarzy zagościł delikatny uśmiech. Obok na podłodze leżał ciężki, metalowy pręt, którym mężczyzna obezwładnił napastnika...


+++C.D.N.+++

Ostatnio edytowane przez Falcon : 06.01.2006 - 11:36
  Odpowiedź z Cytatem
stare 28.01.2006, 12:21   #4
Falcon
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie

Dobra. Po kilku tygodniach koszmaru związanego z poprawianiem ocen doczekałem się ferii Znalazłem więc też czas na zrobienie fotek i tak oto przed Wami (znów potwornie spóźniony) kolejny odcinek. Miłego czytania

Chapter 4: Katja Stahr -ujęcie drugie


Park Hampstead Heath zawsze o tej porze świecił już pustkami. Od czasu do czas przez brukowane ulice przemykały drobne postacie. Nikt nigdy nie zatrzymywał się tu wieczorami na dłużej. Cała dzielnica zamieszkana była przez Cyganów i podrzędnych pisarzy marzących o wielkiej sławie. W okolicy rozkwitło za to mnóstwo drobnych kawiarenek i sklepików. Raj dla mieszkańców klasy średniej.
Olivia Mack i Mark Edwards stali w milczeniu na Parliament Hill, wpatrując się w oświetloną latarniami panoramę Londynu.
-To się nie uda...-powiedziała w końcu kobieta. Przetarła zmęczone oczy i wolnym krokiem ruszyła w stronę drewnianej parkowej ławki. Na zniszczonym oparciu ktoś wyskrobał niewielkie inicjały otoczone kształtnym serduszkiem. – Nie dość, że jak nas złapią, to z miejsca mnie powieszą, to jeszcze ty za to oberwiesz.
Mark nadal stał w miejscu i jeszcze raz analizował w myślach całą tą historię, która z godziny na godzinę wydawała mu się jeszcze bardziej niedorzeczna.


Jeszcze dwa dni temu leżał sobie spokojnie w łóżku, oddając się cielesnym rozkoszom w towarzystwie Rity, a teraz nagle stał się częścią zagadki rodu Mack’ów.
-Mark, cała policja mnie już pewnie szuka, a ty sobie spokojnie stoisz! – krzyknęła Olivia. Edwards jednak wciąż milczał i wpatrywał się w spokojną wodę niewielkiego jeziora.
-Rita..- powiedział w końcu –Ona nam pomoże.
Edwards podbiegł do Olivii i mocnym szarpnięciem podniósł ją z ławki. Za chwilę oboje przemykali przez najciemniejsze ulice miasta.
+++

W całej łazience roznosił się przyjemny zapach olejków aromatycznych. W pobliżu lustra wesoło paliły się trzy nieduże świeczki. Rita leżała w wannie pełnej ciepłej wody, okryta lekką pianą. Na dziś skończyła już pracę i należało jej się trochę odpoczynku. Właściciel lokalnej drukarni był dziś nad wyraz pobudzony. Kobieta zamknęła oczy. Była ciekawa co się dzieje z Markiem. Ciekawe czy wiedział o wczorajszej ucieczce Olivii Mack z więzienia. Ostatecznie znowu pisały o tym wszystkie gazety.
Jej rozmyślania przerwało głośne pukanie do drzwi.
-Jeszcze jeden? – pomyślała ze złością i ociężale wyszła z wanny. Sięgnęła po wiszący obok szlafrok i założyła go na wciąż spowite pianą ciało. Na zimnej posadzce zostało kilka mokrych śladów.
-Już idę! – warknęła i ruszyła w stronę salonu.


Drzwi wejściowe otworzyły się po cichu.
-Jesteś sama? – zapytał niepewnie Mark lekko zaglądając do pokoju.
-No pewnie głuptasie. – zaśmiała się Rita, zadowolona, że to właśnie Edwards, a nie kolejny spocony klient. – Słyszałam o tej Mack. Strasznie mi przykro. Jeszcze złapiesz tą ****, zobaczysz...-Rita zamilkła nagle, gdy za Markiem do domu niepewnie wkroczyła drobna kobieta w mocno pomiętej sukni.


-Nawet nie pytaj...-powiedział Mark. Przeciągnął się mocno i zasunął wszystkie zasłony. – Rita, nie chce cię w to mieszać. Gdybyś mogła mi tylko wyświadczyć drobną przysługę...
Kurtyzana wpatrywała się w Olivię z otwartymi ustami. Mack uśmiechnęła się lekko.
-Mark, czy ty masz pojęcie co robisz?! – krzyknęła Rita.


+++

Słońce dopiero wstało, kiedy Mark i Olivia (idealnie ucharakteryzowana przez Ritę) byli już spakowani i gotowi do drogi. Przed domem czekał już powóz z Taylorem, który był przekonany, że jego pracodawca wybiera się na wycieczkę z nową kochanką.
-Uważaj na siebie...-szepnęła Rita i pocałowała Marka w policzek. Nie była zła, że jedzie. Nie po tym co usłyszała tej nocy.


Uśmiechnęła się niepewnie do Olivii i pomachała jej na do widzenia.
Powóz ruszył zostawiając za sobą niewyraźne ślady w błocie.


+++

-Jesteśmy...-szepnęła Mack i mocniej odsłoniła powozowe okno. Na dworze było już całkiem ciemno, ale w oddali widać było zarys ogromnej budowli. Największej posiadłości jaką kiedykolwiek widziało całe hrabstwo Yorkshire.
-Katja Stahr....-Olivia spojrzała na Marka. – Nie byłam tu od wieków.
Powóz wjechał na brukowany dziedziniec. Pałac stał tu setki lat, ale wciąż budził jednocześnie podziw i grozę. Strzeliste wieżyczki zdawały się nie mieć końca. Cała okolica zdawała się być wymarła.
-Ktoś jeszcze mieszka w tej ruinie? – zapytał Mark opierając się o kawałek zniszczonego muru. Kilka kamieni osunęło się na ziemię wydając przy tym przeraźliwy hałas.
-Oczywiście, że tak! –oburzyła się Olivia. Podniosła nieco suknię i pewnym krokiem ruszyła do drzwi. –Ten dom należy do mojej rodziny od pokoleń.
Mark uśmiechnął się do siebie i poprawiając swój elegancki płaszcz podszedł do kobiety. Mack pociągnęła za dużą, mosiężną klamkę ale drzwi ani drgnęły.
-No co jest?! – warknęła.


-Może powinniśmy zapukać? –Jak na zawołanie drzwi skrzypnęły. W środku panował półmrok, ale dało się dostrzec niewyraźną sylwetkę.
-Willford! –krzyknęła Olivia i rzuciła się na szyję starszemu mężczyźnie. Na pierwszy rzut oka miał jakieś 70 lat i zbyt często palił cygara. Przez chwilę był nieco zdezorientowany.
-Wszelki duch Pana Boga chwali toż to panienka Olivia. –zachrypiał wesoło, kiedy tylko zdał sobie sprawę kogo trzyma w ramionach. – A to się panicz Rudolph ucieszy.
-Rudy jest tutaj? –zachichotała Mack i posłała Markowi pełne szczęścia spojrzenie. Dopiero teraz Edwards zdał sobie sprawę, że dobrze czuje sie w towarzystwie (jakby nie patrzeć) przestępczyni.


-Ano. Przyjechał na wakacje. – Willford podszedł do Marka i uścisnął go serdecznie, tak jakby znali się od wieków. Wciąż opowiadając o tym co ostatnio działo się w posiadłości, poprowadził ich do głównego salonu. Cały pokój rozświetlony był wesoło trzaskającym w kominku ogniem.
-Ciotka Ursula nadal tu mieszka? – zapytała Olivia, a jej głos przybrał nagle bardziej oficjalny ton. Lokaj kiwnął głową.
-Mam ją informować o każdym gościu. Pójdę po nią. –powiedział i podreptał ponownie do holu wejściowego. Po chwili słychać było ciche szuranie po schodach.
Mark rozglądał się po pokoju. Był większy od jego mieszkania , a na pewno dużo lepiej urządzony. Na drewnianych półkach stały setki starych i grubych tomów, a na ścianach wisiały dziesiąty obrazów.
-Nie lubisz tej Ursuli, co? –zapytał Mark podchodząc do najbardziej rzucającego się w oczy płótna. Było największe ze wszystkich i sprawiało, że oglądający kurczył się do rozmiarów robaka.
-Porozmawiamy jak ją poznasz. –prychnęła Mack i zaczęła ogrzewać ręce przy kominku.


Edwards nadal wpatrywał się w obraz. Coś sprawiało, że nie mógł odejść. Ten mężczyzna...Spoglądał groźnie władczym wzrokiem. Coś mówił...Mark pochylił się nieco żeby lepiej słyszeć. Znowu te słowa. Na Boga co one znaczą?!


-Mark! Mark! Słyszysz mnie?! –Olivia klęczała nad leżącym mężczyzną i nerwowo klepała go po policzku. Powoli otworzył oczy. Początkowo rozmazany obraz stopniowo się wyostrzył.
-Słyszałaś? – zapytał cicho wskazując na wiszący przed nim obraz. Mack pokręciła głową. –Kto to jest?


Olivia westchnęła głęboko. Słyszała o nim wiele razy. O wiele za dużo...
- Hector Pinchback...założyciel mojego rodu. Ojciec mi o nim opowiadał jak byłam niegrzeczna.
Edwards podniósł się lekko i rozluźnił muszkę.
- Pinchback? Dlaczego w takim razie wszyscy znają cię jako Mack?
- A ty byś chciał nosić nazwisko mordercy i rzeźnika...?
  Odpowiedź z Cytatem
Odpowiedz


Użytkownicy aktualnie czytający ten temat: 1 (0 użytkownik(ów) i 1 gości)
 

Zasady Postowania
Nie możesz zakładać nowych tematów
Nie możesz pisać wiadomości
Nie możesz dodawać załączników
Nie możesz edytować swoich postów

BB Code jest włączony
Emotikonywłączony
[IMG] kod jest włączony
HTML kod jest Wyłączony

Skocz do Forum


Czasy w strefie GMT +1. Teraz jest 07:58.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Spolszczenie: vBHELP.pl - Polski Support vBulletin
Wszystkie prawa zastrzeżone dla TheSims.pl 2001-2023