Wróć   TheSims.PL - Forum > Simowe opowieści > The Sims Fotostory
Zarejestruj się FAQ Społeczność Kalendarz

Komunikaty

Zobacz wyniki ankiety: Jaka jest Wasza ocena mojego FS?
5 gwiazdek - Odlotowe 10 62.50%
4 gwiazdki - Całkiem niezłe 4 25.00%
3 gwiazdki - Przeciętne 2 12.50%
2 gwiazdki - Zgroza 0 0%
1 gwiazdka - Strach się bać 0 0%
Głosujących: 16. Nie możesz głosować w tej sondzie

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
stare 27.01.2006, 19:49   #1
Key
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie Klątwa

Prolog

Amelia i Henry Hillock należeli do najznamienitszych i najstarszych rodów w Will Town.
W okolicy darzono ich wielkim szacunkiem i poważaniem. Nic więc dziwnego, że
mieszkańcy miasteczka cieszyli się razem z Hillockami kiedy przyszła im na świat
córeczka, dziedziczka fortuny, mała Annie.



Nikt jednak nie mógł wiedzieć, że jej narodziny zwiastują koniec świetności rodu
Hillocków, że wkrótce zostaną oni okryci hańbą, a ten temat nie zniknie z ust
wścibskich sąsiadów przez długie lata...


Ostatnio edytowane przez Niusiek : 28.02.2006 - 07:39
  Odpowiedź z Cytatem

PAMIĘTAJ! Źródłem utrzymania forum są reklamy. Dziękujemy za uszanowanie ich obecności.
stare 28.01.2006, 14:11   #2
Key
Guest
 
Postów: n/a
Arrow Klątwa (CD)

Rozdział 1
Od czasu narodzin Annie minęło już sporo czasu, a posiadłość Hillocków wcale się nie zmieniła. Słońce wzeszło nad tym samym wielkim dziedzińcem i wśliznęło się do salonu, który był zupełnie taki sam jak osiemnaście lat temu. Ile czasu minęło, można było się zorientować po zmianach, jakie zaszły w wyglądzie domowników. Włosy Henry’ego przyprószyła siwizna, a na twarzy Amelii czas odcisnął głębokie zmarszczki, które ta ukrywała pod tonami drogiego pudru. Annie zaś, z niemowlęcia przemieniła się w nastolatkę, która tego dnia wkraczała w świat dorosłych…
Jednak Hillockowie nie zaplanowali żadnego przyjęcia z tej okazji... Bynajmniej nie dlatego, że zbankrutowali, albo nie mieliby kogo zaprosić… Zrobili to, ze względu na odwieczną tradycję panującą w tej rodzinie.
- Annie, nadszedł wielki dzień. Dzisiaj weźmiesz udział w rytuale , do którego miał zaszczyt przystąpić każdy członek naszej rodziny, kiedy kończył osiemnaście lat. – oświadczył z pompą Henry patrząc dumnie na córkę.
- Jasne, jakże mogłabym o tym zapomnieć... - skrzywiła się Annie – Bez przerwy o tym powtarzacie! Tak jakby wizyta u tej wieszczki była jakimś wielkim świętem.


- To tradycja praktykowana od wieków w naszej rodzinie - odezwała się Amelia, a jej oczy zabłysły groźne – Kiedy ja dostępowałam tego zaszczytu byłam z tego bardzo dumna.
- Uważam, że nie powinno się ingerować w przyszłość człowieka.- rzuciła buntowniczo Annie.
- Wiedza o przyszłości jest bardzo pożyteczna. Pozwala stwierdzić czy któryś z członków rodziny nie….
- Henry!- przerwała szybko Amelia, której nie udało się ukryć spojrzenia pełnego wyrzutu, którym obdarowała męża.
- Co? Tato, co chciałeś powiedzieć??? – Annie wyczuła, że ojciec coś ukrywa.
- Nieważne!- Henry wyraźnie się zmieszał - A teraz Annie musisz się już zbierać…
- Wolałabym zaprosić przyjaciół na przyjęcie… - mruknęła dziewczyna z goryczą w głosie.
- Dosyć tego! – matka zmierzyła krytycznym spojrzeniem czerwony dres córki - W tej chwili przebierz się w coś ładnego!
- Jestem ładnie ubrana – warknęła Annie.
- Nie mam zamiaru się z tobą spierać! - powiedziała surowym tonem Amelia, wstając - Czas na ciebie. Kiedy wrócisz, opowiesz nam co powiedziała ci wróżka.
- Nie pójdziecie ze mną? – zdziwiła się Annie.
- Nie. Tego zakazuje tradycja. – odparła Amelia dumnie wypinając pierś.
- To jedna z najszczęśliwszych chwil w moim życiu. Nasza Annie jest już dorosła! – powiedziała ze wzruszeniem Amelia patrząc jak Annie znika za rogiem.
- A jeśli… Wiesz o co mi chodzi kochanie… - zaczął niepewnie Henry.
- Nie zaczynaj znowu tego tematu! Prawie się wygadałeś o tym przy Annie!
- Bo to przecież prawda, że jeśli któryś z członków rodziny zagraża świetności naszego rodu to… trzeba go wyeliminować! A jeśli Kasandra przepowie, że Annie zejdzie na drogę meneli i ćpunów… albo, że zostanie prostytutką… albo, że…
- To absurd!- prychnęła Amelia- Henry, wiem, że się denerwujesz… oboje się denerwujemy… Pamiętam, że moi rodzice też tak to przeżywali. Ale czarne owce w naszej rodzinie zdarzały się bardzo rzadko. I dlaczego akurat na naszą córkę miałaby paść Klątwa Welertów? Jestem pewna, że Kasandra przepowie Annie świetlaną przyszłość!
- Masz rację kochanie... Trzeba myśleć optymistycznie!- oznajmił stanowczo Henry, lecz bladość nie zniknęła z jego twarzy.
Oczekiwanie na powrót Annie dłużyło się niemiłosiernie. Minuty ciągnęły się jak rozpalone szkło, a Amelia co chwilę podchodziła do okna i sprawdzała, czy nie nadchodzi jej córka.
- Kochanie, nie gorączkuj się tak, usiądź obok mnie- wydusił Henry, który wcale nie wydawał się być spokojniejszy od swojej żony.
Amelia nie odpowiedziała, tylko wpatrywała się nieruchomo w ciemniejące alejki za oknem. Nagle rzuciła się w stronę drzwi wejściowych krzycząc: Wraca! Henry zerwał się z miejsca i pobiegł za nią.
Szła powoli. Była w połowie alejki prowadzącej do posiadłości. Z tej odległości nie dało się odczytać wyrazu jej twarzy.
- Jak myślisz, co przepowiedziała Kasandra? – Amelia wypowiedziała w końcu na głos to pytanie, które od dawna zadawali sobie w duszy ona i jej mąż.

CDN





Ostatnio edytowane przez Niusiek : 16.02.2006 - 17:35
  Odpowiedź z Cytatem
stare 01.02.2006, 18:27   #3
Key
Guest
 
Postów: n/a
Arrow Klątwa (CD)

Rozdział 2
Późnym popołudniem, tuż po rozmowie z rodzicami, Annie wściekła na siebie, skierowała swoje kroki w stronę posiadłości Kasandry Welert.
Dlaczego znowu się poddała? Dlaczego nie potrafiła postawić na swoim?!
Odpowiedź na te wszystkie pytania była dość prosta: naiwność Annie i jej tępy charakter były wykorzystywane przez wszystkich (zwłaszcza przez koleżanki ze szkoły). Tak, Annie Hillock była słabą psychicznie postacią, której próby przeciwstawienia się osobom, które ją wykorzystywały zawsze kończyły się fiaskiem. A przecież postawienie się rodzicom i powiedzenie im, że nie pójdzie do jakiejś idiotycznej kabalarki było prostsze od oświadczenia koleżankom, że nie napisze za nie wypracowania z polskiego, bo sama nie wyrobi się z własnym! A tak swoją drogą to dlaczego rodzice nie załatwili jej prywatnego nauczyciela?! Bo uważali, że ich córka powinna nauczyć się współpracować z grupą. I co to dało? Wcale się tego nie nauczyła, lecz stała się jej ofiarą. Wolałabym zaprosić przyjaciół na przyjęcie- Annie z zażenowaniem wspomniała swój fałszywy argument, którego użyła w czasie rozmowy z rodzicami i poczuła, że robi jej się gorąco na twarzy. Przecież nie miała żadnych prawdziwych przyjaciół i jej rodzice dobrze o tym wiedzieli.
Gdy tak Annie rozmyślała o swoim żałosnym ego, nagle spostrzegła, że już dawno minęła dom Welertów i zaszła dwie przecznice za daleko. Przez chwilę miała ochotę iść dalej do miasta, powłóczyć się tam po sklepach, a po powrocie wymyślić rodzicom jakąś historyjkę o pomyślnej przepowiedni, jednak wrodzony buntowniczy instynkt został natychmiast stłamszony przez nabyty odruch uległości- Annie odwróciła się i przeklinając swoje gapiostwo niechętnie podążyła pod właściwy adres.
Annie zakołatała w spróchniałe drzwi, które otworzyły się natychmiast i ukazała się w nich zgrzybiała staruszka o wielkich przenikliwych oczach. Miała na sobie dziurawą popielatą suknię, a na głowie rażąco nie pasujący do niej (sukni) zardzewiały diadem. Annie przypomniała sobie, że widziała podobne diademy w SCC (Snob’s City Center ) i wówczas bardzo się jej spodobały. Obiecała sobie, że kiedy wizyta u tej starej wiedźmy się skończy, to uszczknie sobie kilka tysięcy ze swojego konta i kupi sobie taki na pocieszenie.
Po krótkim milczeniu, Annie odezwała się pierwsza:
- Dzień dobry.
Wieszczka ruchem ręki wskazała Annie, aby weszła, a odezwała się dopiero gdy zamknęła drzwi wejściowe.
- Kiedy mówisz coś do drugiej osoby, to nigdy przez drzwi. Pamiętaj. – powiedziała kobieta irytująco łagodnym i cichym głosem, który najprawdopodobniej miał brzmieć eterycznie. - Nazywam się Kasandra Welert, a moi przodkowie, od lat oferują swoje usługi najszlachetniejszym rodom w Will Town. Myślę, że godnie kontynuuję zbudowane przez nich dzieło wizji przyszłego świata. – wysnuła Kasandra prowadząc Annie do salonu.
Przerażonej dziewczynie kołatała w głowie tylko jedna myśl: to kompletna paranoja!
- Pewnie się zastanawiasz czemu mnie nigdy nie widziałaś, mimo że mieszkam w sąsiedztwie? – zapytała Kasandra siadając na kanapie i wskazując Annie aby usiadła obok niej - Jasnowidzowie rzadko, a właściwie nigdy nie stykają się z tym co doczesne – i tu teatralnym gestem wskazała na okno - bo mogłoby to przyćmić ich wrażliwość na sygnały z przyszłości... – powiedziała, poczym podeszła do szafy i wyjęła z niej średniej wielkości szklaną kulę.
- A teraz nastąpi chwila, na którą czekałaś przez całe swoje życie... Odsłonimy prawdę o twojej przyszłości. – oświadczyła dramatycznym tonem Kasandra, a Annie skrzywiła się z niesmakiem – Nie bój się. – powiedziała Kasandra źle odczytując minę swojej klientki – A teraz dotknij szklanej kuli.
Annie bez namysłu spełniła to polecenie. Nagle kula rozjarzyła się perłowym blaskiem.
Kasandra długo się w nią wpatrywała. Annie zaczęła się już nudzić, gdy nagle wieszczka jakby w transie rozwarła szeroko oczy, a z jej ust wydobył się ochrypły głos:

Pradawne drzewo mimo głębokich korzeni zwiędnie,
Bo oto rozkwitła przeklęta gałąź.
Gałąź wyda na świat skażony pęd,
Albowiem dwa zgubnie złączone rody
Połączą się po raz drugi.
Z pędu wyrośnie kwiat,
Który wnet uschnie,
Ponieważ trzeci węzeł
Będzie dla niego zgubny.
Zatrute przez kwiat drzewo mimo głębokich korzeni zwiędnie,
A jego koniec jest bliski...


Annie patrzyła na Kasandrę, a w jej oczach malowało się przerażenie.

***

Annie wracała nieobecna duchem, rozmyślając nad tajemniczymi słowami przepowiedni, których nie potrafiła zinterpretować. Z daleka zobaczyła swoich rodziców, wybiegających z domu. Amelia była bardzo podniecona. Henry był zdenerwowany i blady na twarzy. Na ich widok Annie miała ochotę rozpłynąć się w powietrzu.
- Annie, prędzej, wejdźmy do środka, opowiesz nam wszystko! – zawołała niecierpliwie matka.
Coś podpowiadało Annie, że powinna skłamać, jednak uznała, że to nie najlepszy pomysł- kłamstwo ma krótkie nogi- była to jedna z dewiz wbijanych do jej głowy od narodzenia przez apodyktycznych rodziców. Zaczęła więc opowiadać. Mimo tępoty umysłu, Annie cechowała doskonała pamięć, więc słowo w słowo przytoczyła przepowiednię Kasandry. Kiedy skończyła, Amelia wyglądała jakby dostała zawału. Henry zwiesił głowę i nie dało się odczytać wyrazu jego twarzy.
Matka powoli podniosła się, podeszła do drzwi i otworzyła je.
- Poczekaj na korytarzu. Ja i ojciec musimy... porozmawiać – wydusiła.
- Jak to możliwe...? – wymamrotała Amelia – Henry, jak to się mogło stać...? – zaszlochała – Przecież... przecież wszyscy w naszej rodzinie pochodzą... z rodów czystej krwi... Moi rodzice... i twoi również... wszyscy... –załamała ręce – A przecież... przecież Klątwa Welertów dotyka tylko wtedy, kiedy... ktoś z bliskiej rodziny jest... jest... –nie dokończyła, bo paroksyzm rozpaczy wstrząsnął jej ciałem.
Henry nie odpowiedział od razu. Jego twarz nie była już blada, a trupiozielona. Przez długą chwilę słychać było tylko szlochy Amelii.
- Kochanie... Muszę powiedzieć ci coś... bardzo ważnego... – oświadczył wreszcie grobowym tonem. Amelia przestała szlochać i powoli spojrzała na męża. – Ja... spodziewałem się, że to może się stać... ta klątwa... przypuszczałem to od chwili kiedy... kiedy moja siostra...
- Siostra? Jaka siostra?
- To stało się zanim cię poznałem... Moja siostra, Emily...
- Co?! Przecież ty nie masz żadnej siostry!!!
- Wybacz mi kochanie... że nie chciałem ci o tym powiedzieć wcześniej... Nie chciałem cię wtedy stracić... i miałem nadzieję, że to nie będzie miało żadnego znaczenia... A jednak...
- Może mi w końcu powiesz, o czym ty właściwie pleciesz!? –zapiszczała histerycznie Amelia.
- Emily uciekła ze swoim kochankiem-jakimś... ch...chuliganem, kiedy rodzice nie pozwolili jej wyjść za niego. Od tej chwili słuch o niej zaginął. Została wydziedziczona... i wykreślona z naszego drzewa gene...
- JAK MOGŁEŚ!!!! - przerwała z szaleńczym błyskiem w oczach Amelia z całej siły wymierzając mężowi cios w twarz – JAK MOGŁEŚ POTEM SIĘ ZE MNĄ OŻENIĆ I SKAZAĆ MÓJ* RÓD NA KLĄTWĘ WELERTÓW!!!!!!!!!!!
Tymczasem Annie stała na korytarzu, a jej oczy płonęły niebezpiecznym blaskiem. W jej głowie narodziło się kontrowersyjne pragnienie i po raz pierwszy w życiu poczuła, że zdoła je zrealizować. Coś kazało podjąć jej tę decyzję, coś co było silniejsze niż nabyty odruch uległości. Nie porzuciła tej myśli nawet wówczas, gdy zobaczyła matkę wybiegającą z krzykiem z salonu i ojca leżącego bez życia na podłodze.
____________________
* To Amelia pochodziła ze strony Hillocków.
W tej rodzinie panowała tradycja narzucania
partnerowi nazwiska bez względu czy to
kobieta czy mężczyzna. W ten sposób ten ród
przetrwał wieki.
CDN


Ostatnio edytowane przez Niusiek : 14.02.2006 - 20:54 Powód: Nie otwierające się fotki
  Odpowiedź z Cytatem
stare 14.02.2006, 20:52   #4
Key
Guest
 
Postów: n/a
Arrow Klątwa (CD)

A.H. => o_O
Rozdział 3
Annie nie zwlekając dłużej, pobiegła na górę, do swojego pokoju. Dopadła do sejfu umieszczonego za obrazem, pośpiesznie wystukała szyfr i wydobyła wszystkie swoje karty kredytowe. Wcisnęła to wszystko do zapinanej kieszeni dresu i zbiegła na dół. Ukradkiem zajrzała do salonu- Amelia miotała się jak oszalała po pokoju nad ciałem Henry’ego. Annie utwierdziła się w przekonaniu, że przepowiednia Kasandry Welert z pewnością nie była dobra- nigdy nie widziała, żeby jej ojciec kiedykolwiek zemdlał...
Przed dom zajechała karetka pogotowia, a wokół zaczął się gromadzić tłumek gapiów. Annie nie zwracając na nic uwagi wypadła z domu i pobiegła na przełaj, przez trawnik, a zatrzymała się zdyszana dopiero przed domem, w którym niespełna godzinę temu zostało przesądzone jej przyszłe życie.
Czując, jak wzbiera w niej wściekłość, Annie załomotała w drzwi, które tak jak za pierwszym razem otworzyły się natychmiast. Kasandra nie wydawała się być zaskoczona tą wizytą.
- Chcę wiedzieć! – wycedziła Annie wchodząc do środka. – Proszę wyjaśnić co oznaczają słowa przepowiedni!
Kasandra przez długą chwilę wpatrywała się dziwnie w Annie. Czyżby to było współczucie?
- Niestety nie mogę tego zrobić- odparła wreszcie. – Osoba, której dotyczy przepowiednia sama musi zinterpretować słowa. Ja tym bardziej nie mogę ci pomóc.
- Dlaczego?- warknęła Annie. – Skąd mam wiedzieć o jakie rośliny pani chodziło?! I co one mają wspólnego z moją przyszłością!?!?!
Po spojrzeniu, jakie posłała jej Kasandra zorientowała się, że palnęła coś głupiego. Zaczęła gorączkowo myśleć.
- No.... wiem tylko tyle, że to nie była chyba dobra wróżba... Te wszystkie złowróżbne sformułowania... To brzmiało jak... jakaś klątwa!
Zapadło złowieszcze milczenie, a Annie zrozumiała, że ma rację.
- A... ale... – wyjąkała z przerażeniem. – Jest jakiś sposób aby ją zdjąć, prawda?
Na twarzy Kasandry pojawił się ledwie dostrzegalny uśmiech.
- Owszem, istnieje pewien sposób... – odparła.
- Jaki? – zapytała szybko Annie.
- Musisz złamać odwieczną tradycję panującą w twojej rodzinie i przyjąć nazwisko swojego wybranka. Twoje dziecko musi nosić nazwisko po ojcu.
- Tylko... tyle? – zapytała ze zdziwieniem Annie, lecz jednocześnie poczuła bolesny uścisk w sercu.
- Tak... To zadanie wydaje się być bardzo proste, lecz... pamiętaj, że bardzo trudno jest oszukać przeznaczenie. Niewielu ludziom, nad którymi ciążyła klątwa udało się ją zdjąć.
Annie poczuła, że uścisk w jej sercu pogłębił się... Jej rodzice nigdy się na to nie zgodzą. Zwłaszcza matka, która zwykła często mawiać: Twoje nazwisko to największa duma, jaką miałaś zaszczyt odziedziczyć po przodkach. Poza tym... Annie nie miała powodzenia u płci przeciwnej... Nigdy nie miała chłopaka. Czy o tym właśnie mówiła ta przepowiednia? Że ród Hillocków wymrze, bo żaden chłopak nigdy je nie zechce? Nic dziwnego, że rodzice tak się wściekli... Pewnie już szykują dla niej pięciogodzinne kazanie, które wygłoszą jak tylko wróci do domu: o tym, że zhańbiła rodzinę i doprowadziła do nieprzytomności swojego ojca. Ale Annie nie miała zamiaru dać im tej satysfakcji... Nie dzisiaj. Zwróciła się do Kasandry:
- Czy mogłabym skorzystać z pani telefonu?
***
Dziesięć minut później Annie jechała już w stronę centrum. Wkrótce taksówka zatrzymała się przed Ground Hotel. Annie zawsze chciała się tu zatrzymać na noc. Oszołomiona weszła do środka.

W recepcji siedziała starsza kobieta budząca skojarzenia z jakimś chorym sępem. Annie poczuła się onieśmielona. Jeszcze nigdy nie wynajmowała pokoju w żadnym hotelu.
- Dobry wieczór – odezwała się Annie podchodząc do kontuaru.
- Dobry wieczór –recepcjonistka wyszczerzyła zęby w sztucznym uśmiechu. – Słucham.
- Chciałabym zarejestrować się w jakimś pokoju – powiedziała Annie wyciągając rękę, w której trzymała kartę kredytową.
Recepcjonistka zmierzyła dziewczynę sceptycznym spojrzeniem pozbywając się przy tym swojego sztucznego uśmiechu.
- Ach tak... A na kiedy chce pani zarejestrować ten pokój?
- No.... chcę zarejestrować się w pokoju... teraz! – oświadczyła Annie czując, że robi się czerwona.
- Proszę o dokument osobisty.
Annie wyciągnęła z portfela swoja legitymacje szkolną. Żałowała, że nie ma jeszcze dowodu osobistego.
- Pokój jednoosobowy?
- Tak.
- Długość pobytu?
- Yyy.. Na razie na jedną dobę.
- Z wyżywieniem? – zapytała oschle recepcjonistka.
- Tak. – mruknęła Annie pragnąc zapaść się pod ziemię.
- W takim razie należy się pani to... – rzuciła recepcjonistka znudzonym tonem podając Annie jakąś kartkę.
Pięć minut później Annie szukała już pokoju nr 36 i przyglądała się kartce, którą podarowała jej recepcjonistka.
ZAPOSZENIE
Dla wszystkich* mieszkańców Ground Hotel
na imprezę z okazji imienin zastępcy kierownika,
która odbędzie się 27. 07. br. o godz. 21.30.
w Ground's Club /sala nr. 50/
* TzW___________________________________
Czyli za pół godziny. Annie była nauczona nie ignorować zaproszeń, chociaż z drugiej strony nienawidziła imprez. Te tłumy dobrze bawiących się ludzi nie zwracających na nią najmniejszej uwagi. Poza tym była w grobowym nastroju i nie miała ochoty jeszcze się dobijać. W końcu znalazła swój pokój i właśnie mocowała się z zamkiem, kiedy usłyszała za sobą czyjś głos.
- Ooo, widzę, że mam sąsiadkę!
Annie odwróciła się szybko i zobaczyła dziewczynę, która mogła być mniej więcej w tym samym wieku.
- Cześć, jestem Cell Crockpud. – rzuciła wesoło owa dziewczyna podając Annie rękę.
- A-Annie, miło mi...
- Wybierasz się na imprezkę?
- Właściwie to chyba nie... – wymamrotała Annie patrząc na Cell i zastanawiając się, jak można być tak śmiałym. – Nie mam co na siebie włożyć – dodała zanim zdążyła ugryźć się w język.
- Och... W takim razie zapraszam do mnie. Może coś na to poradzimy...
Przez chwilę zachowanie Cell wydało się Annie dość podejrzane, ale najwyraźniej tak zachowują się osoby śmiałe i otwarte, więc posłusznie udała się za swoja nowa znajomą do pokoju naprzeciwko. Czuła przy tym jakąś dziwną satysfakcję- jeszcze nigdy nikt nie był dla niej taki... może Cell zostanie kiedyś jej przyjaciółką?
- Nie mam się z kim wybrać, wiesz? – wypaliła Cell, kiedy weszły do pokoju. - Mojemu mężowi coś wypadło... Może wybierzemy się razem? Czy ty również jesteś sama?
Annie przytaknęła.
- Świetnie! Jeśli chcesz, mogę ci pożyczyć jakiś ciuszek. Wybieraj!- powiedziała Cell prezentując pokaźną zawartość swojej szafy.
Dwadzieścia pięć minut później, Annie stała przed lustrem w wybranym przez siebie różowym kostiumie oraz w nowej fryzurze i makijażu, które naprędce zrobiła jej Cell.
- Świetnie, bardzo mi się podoba! – Annie wpatrywała się jak urzeczona w swoje odbicie.
- Zostało kilka minut. To może ty już pójdź i poczekaj na mnie w klubie. Ja się tylko przebiorę i zaraz do ciebie przyjdę...
- OK.
Annie powoli udała się do sali nr 50. Czuła jak depresja już z niej uleciała, pozostawiając po sobie lekkie uczucie szczęścia.
Kiedy dotarła do Ground Club, stwierdziła ze zdziwieniem, że nie wygląda on jak sala bankietowa odpowiednia do świętowania imienin zastępcy kierownika. Był to po prostu mały pokój przypominający pub. Grała głośna muzyka, większość ludzi tańczyła.
Annie usiadła przy barze i poprosiła o pierwszego w swoim życiu drinka. Nie zauważyła, że ktoś obserwuje ja od chwili, kiedy tu weszła...
Siedziała tak już piętnaście minut i zaczęła się niecierpliwić. Właśnie miała wstać i iść po Cell, kiedy ktos ją zagadnął:
- Cześć mała, czekasz na kogoś?
Annie spłonęła rumieńcem- zobaczyła, że przysiada się do niej jakiś przystojny mężczyzna o jaskrawozielonych oczach. Annie zaparło dech z przejęcia. Nawet nie zauważyła, kiedy wdała się z nim w miłą pogawędkę- nie zauważyła, że minęła już godzina, a Cell nadal się nie pojawiała.
Annie jeszcze nigdy nie rozmawiała tak z żadnym mężczyzną- wydawało jej się, że zna Johna od lat... W tej chwili słowa wieszczki, że zdjęcie klątwy jest bardzo trudne, wydały się banalne- bo oto wyobrażała siebie i Johna jako szczęśliwe małżeństwo z własnym domem i gromadką dzieci. Czuła, że właśnie spotkała mężczyznę swojego życia...
- Napijesz się czegoś? – zaproponował John.
- Z przyjemnością- odparła Annie patrząc głęboko w jego hipnotyzujące oczy.
John podszedł do barmana, poprosił o dwa kieliszki białego wina. Po długiej chwili wrócił i podał jeden z nich Annie, która wypiła go jednym haustem. Zabrzmiała łagodna muzyka.
- Może zatańczymy? – zapytał John zapraszając Annie na parkiet.
Tańczyli długo, przytuleni do siebie. Annie wydawało się, że powoli zapada w jakiś bajkowy sen- kolory traciły swoją ostrość, a przedmioty wyrazistość. Wszystko zaczęło wirować jej w oczach, aż w końcu ogarnęła ją całkowita ciemność.

CDN
  Odpowiedź z Cytatem
Odpowiedz


Użytkownicy aktualnie czytający ten temat: 1 (0 użytkownik(ów) i 1 gości)
 

Zasady Postowania
Nie możesz zakładać nowych tematów
Nie możesz pisać wiadomości
Nie możesz dodawać załączników
Nie możesz edytować swoich postów

BB Code jest włączony
Emotikonywłączony
[IMG] kod jest włączony
HTML kod jest Wyłączony

Skocz do Forum


Czasy w strefie GMT +1. Teraz jest 03:30.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Spolszczenie: vBHELP.pl - Polski Support vBulletin
Wszystkie prawa zastrzeżone dla TheSims.pl 2001-2023