Zobacz pełną wersję : Maskarada
Rozdział I(poniżej)
Rozdział II (http://forum.thesims.pl/showpost.php?p=1742605&postcount=16)
Rozdział III (http://forum.thesims.pl/showpost.php?p=1759785&postcount=28)
Rozdział IV (http://forum.thesims.pl/showpost.php?p=1777459&postcount=45)
Rozdział V (http://forum.thesims.pl/showpost.php?p=1808253&postcount=58)
Rozdział VI (http://forum.thesims.pl/showpost.php?p=1832779&postcount=68)
Rozdział VII (http://forum.thesims.pl/showpost.php?p=1842995&postcount=74)
Rozdział VIII (http://forum.thesims.pl/showpost.php?p=1868149&postcount=80)
Rozdział IX (https://forum.thesims.pl/showpost.php?p=1882395&postcount=84)
---
Rozdział I
http://i.imgur.com/3ifP4eB.jpg
Drogi ojcze,
Jak się czujesz? Czy choroba już minęła? Jeszcze tylko jeden dzień drogi dzieli nas od portu w Southampton. Na statku panuje duże ożywienie. Kilka dni temu dostaliśmy wiadomość o katastrofie Titanica. Podobno kapitan naszego statku zaoferował pomoc, ale została odrzucona, ponieważ podobieństwo Olympica jest zbyt duże i mógłby spowodować panikę u ocalałych. Wciąż nie mogę w to uwierzyć. Niezatapialny statek, który popłynął na dno już podczas pierwszego rejsu.
Mimo to cieszę się, że wybrałam Olympica zamiast Lusitanii. Nasze pokoje wcale nie przypominają kabin, a apartamenty hotelowe. Również inne pomieszczenia statku są niesamowite. Ludzie dziwnie na nas spoglądają, jednak założę się, że to tylko dlatego, ponieważ jesteśmy bez towarzyszącego nam mężczyzny. Szkoda, że nie mogłeś popłynąć z nami.
To wszystko, co chciałam napisać. Jak będę na miejscu wyślę drugi list. Trochę niepokoi mnie spotkanie z matką. Chciałabym ją poznać, ale mam dziwne uczucie, że coś jest nie tak. Wyczułam z jej listu jakiś niepokój. Zastanawia mnie, dlaczego chciała się ze mną spotkać? Dowiem się na miejscu.
Twoja kochająca córka,
Lynette
PS – Jennifer przesyła całusy.
http://i.imgur.com/V8H6xyJ.jpg
Lynette postawiła ostatnią kropkę, po czym odłożyła wieczne pióro. Podniosła głowę i rozejrzała się po czytelni, używanej głównie przez damy z pierwszej klasy. Kobiety w najróżniejszym wieku przychodziły tu by zapaść się w miękkich, zielonych fotelach i odpocząć po dniu pełnym wrażeń. Przy oknach wychodzących na promenadę, ustawione były okrągłe stoliki, każdy z przygotowanym plikiem papieru i piórem na wypadek, gdyby ktoś zażyczył sobie napisać list do rodziny bądź przyjaciół. Zapach wyśmienitej kawy, szelest przekładanych kartek i ciche rozmowy były nieodłącznym elementem tego pomieszczenia z białymi panelami i ozdobnym kominkiem. Lynette zamoczyła usta w ciemnej, gorącej herbacie z mlekiem i cukrem i przez chwilę rozkoszowała się smakiem. Odstawiła filiżankę, wysuszyła wargi białą chusteczką, a następnie zajrzała do jednej z niewielkich szufladek stolika i wyciągnęła kopertę. Włożyła do niej list, po czym na odwrocie napisała „Pan Richard Leatherby, 973 Fifth Avenue, Nowy Jork”.
Wiedziała, że jej ojciec nie chciał płynąć do Anglii i tylko udawał chorobę. Od kiedy pamiętała, Richard Leatherby zawsze był zapracowanym człowiekiem niewidzącym świata poza czterema ścianami gabinetu, gdzie dniem i nocą pracował nad nowymi wynalazkami. Każdego wieczora, gdy słońce chowało się za budynkami, a latarnie rozbłyskiwały migotliwym światłem, dębowe drzwi otwierały się przed Lynette, by mogła zobaczyć kolejne dzieło ojca. Objaśniał jej wtedy zasady działania mechanizmu, nazywał każdą drobną część, a ona niczego nie rozumiała, lecz była szczęśliwa widząc jego zaangażowanie. Nie mogła jednak pojąć, dlaczego nie chciał spotkać się z własną żoną? Minęło dwadzieścia jeden lat, Lynette była już dorosła. Po jej narodzinach rodzice nigdy się nie spotkali, a jednak nie rozwiedli się. Lynette nie pamiętała, by kiedykolwiek widziała twarz matki. Kiedyś ojciec wspomniał, że miała piękne, złociste włosy i niebieskie oczy, tak jak ona, lecz każde jej pytanie zbywał milczeniem.
Schowała list do torebki, a następnie wstała i ruszyła w stronę wyjścia. Znalazła się na korytarzu pierwszej klasy, z którego przeszła do wspaniałej klatki schodowej prowadzącej z najwyżej położonego pokładu aż na sam dół statku, do tureckiej łaźni. Na półpiętrze, w ścianie pokrytej dębowymi panelami umieszczony był zegar z dwiema postaciami. Przez chwilę zastanawiała się, kim były te dwie postacie i dlaczego chroniły tarczy zegara. Czy miały jakieś szczególne znaczenie?
- Honor i Chwała – usłyszała czyjś głos za sobą.
http://i.imgur.com/9UWQ1O5.jpg
Odwróciła się i spojrzała w twarz wysokiego mężczyzny. Miał krótko obcięte, ciemne włosy, krzaczaste brwi i brązowe oczy. Pod zakrzywionym, orlim nosem rosły wąsy, którymi od czasu do czasu poruszał, jakby zamyślony. W ręku trzymał torbę, którą starannie chronił przed wszelkim wstrząsem. Co jakiś czas spoglądał na nią, jakby upewniał się, że wciąż tam jest.
- Tak się nazywają: Honor i Chwała, koronacja czasu – powiedział, uśmiechając się do niej.
- Ach, to pan, panie Thompson. Dlaczego Honor i Chwała?
- Sam nie wiem, jestem tu tylko lekarzem – odpowiedział pan Thompson, pokazując torbę z lekami – jednakże kiedyś miałem przyjemność rozmawiać z Thomasem Andrewsem, niech spoczywa w pokoju, i powiedział mi, że ten zegar przypomina mu White Star Lines. Poprzez czas i wysiłek dorobili się chwały, a ukoronowaniem ich pracy jest Olympic. Taki sam zegar był również na Titanicu.
- A więc ten zegar ukazuje nie tylko wzloty, ale również upadki White Star Lines – głośno pomyślała Lynette.
- Możliwe – zgodził się pan Thompson.
- Dlaczego nie jest pan w gabinecie? Czyżby ktoś poważnie zachorował?
- Ależ nie – roześmiał się pan Thompson. – Mam tylko przerwę. Właściwie to już skończyłem na dzisiaj.
- To dlaczego nosi pan ze sobą tą torbę? Musi być ciężka.
- Przyzwyczaiłem się do niej, a zawsze warto mieć coś pod ręką. Nigdy nie wiadomo, co może się wydarzyć.
- Ma pan całkowitą rację – przyznała, po czym po chwili dodała: – Skoro ma pan leki przy sobie, może znajdzie się coś dla mojej przyjaciółki, Jennifer?
- Dalej cierpi na mal de mer? Biedaczka, chyba ani razu nie wyszła z kabiny. Dobrze, że już niedługo dopłyniemy do Liverpoolu. Proszę, oto leki – powiedział, wyjmując małą buteleczkę z pastylkami. – Niech tylko nie bierze za dużo. Nie są szkodliwe, ale też nie są cukierkami.
- Oczywiście, będę jej pilnować – obiecała Lynette, po czym skinęła głową. – Dziękuję, doktorze Thompson.
- Panno Leatherby – odpowiedział.
http://i.imgur.com/bfGOeja.jpg
Lynette jeszcze raz rzuciła okiem na zegar. W jakiś sposób słowa doktora Thompsona na nowo wzbudziły w niej lęk przed spotkaniem z matką. Ruszyła w dół schodów, licząc każdy stopień by odrzucić nieprzyjemne myśli. Pomyślała sobie, co by jej ojciec powiedział, gdyby mógł zajrzeć do jej głowy i zobaczył, jak się tym przejmuje. Powinna lepiej zająć się Jennifer, cierpiącą samotnie w swojej kabinie i czekającą na następną dawkę lekarstwa. Biedna dziewczyna, przez całe siedem dni prawie nie wstawała z łóżka, nie jadła i tylko piła. Gdyby Lynette wiedziała, że Jennifer tak zareaguje na podróż statkiem, nie brałaby jej do towarzystwa.
- Teraz już nic się nie zrobi - mruknęła, wzruszając ramionami. Szła długim, jasnym korytarzem pełnym białych drzwi ze złotymi tabliczkami. Zatrzymała się przy jednych z nich, po czym zajrzała do torby i wyciągnęła pęk kluczy. Wybrała ten, do którego przyczepiona była zawieszka z napisem „apartament C-58” i przekręciła w zamku.
- I jak się czujesz? – spytała, wchodząc do środka.
- Znacznie lepiej niż na początku. Tabletki doktora naprawdę pomagają - usłyszała delikatny, acz stanowczy głos należący do młodej brunetki siedzącej przy stoliku z ciemnego drewna. Duże, zielone oczy spojrzały na Lynette spod burzy włosów opadających swobodnie na złote oparcie kanapy.
http://i.imgur.com/VgEUyRJ.jpg
Naturalnie czerwone usta, tak kontrastujące ze śnieżnobiałą cerą uśmiechały się lekko. Jej smukła szyja ozdobiona była oliwkowym kołnierzem, dopasowanym do srebrnych kolczyków ze szmaragdem. Długa, szkarłatna suknia dodawała jej powagi. Gdy na jej dziewczęcą twarz padł blask słońca, Lynette wydało się, że jest ona tylko widmem, pięknym wspomnieniem, które pewnego dnia rozmyje się i zniknie. Westchnęła, też chciała sprawiać takie wrażenie.
- Och, racja – przypomniała sobie. – Twoje leki.
- Dziękuję – odpowiedziała Jennifer, gdy Lynette postawiła buteleczkę na stoliku. – Gdzie byłaś?
- W czytelni, napisałam list do ojca – Lynette podeszła do lustra i zaczęła poprawiać fryzurę. Kosmyki włosów opadały jej niedbale na bok twarzy, zasłaniając złoty kolczyk. Niebieskie oczy obrzuciły głębokim spojrzeniem chabrową sukienkę, a następnie zatrzymały się na drobnych, delikatnych dłoniach opartych na umywalce. Lynette poczuła, że brakuje jej powietrza, pokojówka musiała znowu za mocno zasznurować gorset. Wyciągnęła ręce z rękawów sukienki, która lekko opadła na podłogę, obejrzała czarny, koronkowy gorset i bezskutecznie spróbowała poluzować sznurki na plecach.
- Jennifer, pomożesz mi? – poprosiła po chwili.
- Oczywiście – odpowiedziała, podchodząc do niej. Lynette poczuła, jak jej gorset powoli rozluźnia się. Zaczerpnęła głęboko powietrza.
- Lepiej? – spytała Jennifer.
- Znacznie lepiej – odrzekła, uśmiechając się. – Nie cierpię gorsetów.
- Mnie nie przeszkadzają – odpowiedziała Jennifer, kładąc ręce na biodrach i oglądając się.
- To dlatego, bo masz talię osy. Tobie nie jest potrzebny gorset, nie rozumiem po co go w ogóle zakładasz.
- Może masz rację, ale już się przyzwyczaiłam.
- I tak właśnie być nie powinno! – wykrzyknęła Lynette, odwracając się do koleżanki. – Kobieta powinna nosić ubrania przede wszystkim wygodne.
- W takim razie czemu sama takich nie nosisz? – spytała Jennifer, oglądając jej sukienkę.
- Bo gdy ją zobaczyłam, musiałam ją mieć – wyjaśniła Lynette. – Nawet nie wiesz, jak ojciec na mnie patrzył, gdy ją kupiłam. Zupełnie jakby chciał powiedzieć: „kolejna sukienka, której nigdy nie założysz, który to już raz?”
- Och, Lyn! Oburzasz się na niewygodne ubrania, a sama nie chcesz ich zmienić. Cała ty!
Roześmiały się.
- Faktycznie już lepiej się czujesz – stwierdziła Lynette po chwili. – To pewnie to brytyjskie powietrze. W końcu zbliżamy się do portu.
- I dobrze, już mam dość siedzenia w tej kabinie. Całe szczęście, że pan Leatherby kupił dla nas podróż apartamentem milionerów. Przynajmniej mamy własną łazienkę.
- Szkoda, że nie popłynął z nami, ale cóż zrobić? Biedaczek ma i tak za dużo na głowie.
- Nie zobaczy się z panią Leatherby, a przecież tyle lat minęło. Z pewnością musi tęsknić.
- Tak, zapewne – odpowiedziała Lynette z wahaniem. – Ale porozmawiajmy o czymś innym.
http://i.imgur.com/OOZ1N0z.jpg
Zaczęły rozmawiać o modzie i nie zauważyły nawet, gdy minęło kilka godzin, a słońce powoli zaczęło się chować za horyzontem. Właśnie omawiały wygląd kapeluszy, gdy promienie słoneczne zajrzały do środka kabiny, oblewając biało-złote panele czerwonym blaskiem. Pomieszczenie stanęło w ciepłych płomieniach wieczornego słońca. Lekko pochylone lustro nad umywalką zajaśniało oślepiającą bielą, tak że Lynette musiała przymrużyć oczy. Cienie rozciągnęły się i pogłębiły, zza uchylonego okna zawiało zimnym, morskim powietrzem. Lynette wstała, po czym podeszła do okna i zamknęła je. Na zewnątrz fale rozbijały się o kadłub statku. Niekiedy z głębin oceanu wyłaniała się głowa delfina ścigającego się ze stalowym gigantem. Kolorowe refleksy tańczyły na wysokich falach odbijających pomarańczowo zabarwione niebo.
- Robi się już ciemno – oznajmiła Jennifer.
- Tak, zauważyłam – odparła z przekąsem Lynette, uśmiechając się zjadliwie.
- Nie wiem jak ty, ale czuję się głodna. I zmęczona – odparła Jennifer, która zupełnie nie spostrzegła sarkazmu w głosie koleżanki.
- Jak chcesz, to możemy pójść do restauracji À La Carte.
- Nie, nie – szybko odpowiedziała. – Jeszcze nie czuję się na siłach. Poproszę stewarda, by przyniesiono tutaj jedzenie. Zechcesz dotrzymać mi towarzystwa, czy może wolisz się udać do restauracji?
- Posiedzę z tobą, jeśli chcesz. I tak nie mam ochoty wychodzić. Pójdę po menu.
Po tych słowach Lynette otworzyła drzwi prowadzące do następnej kabiny i przeszła do ciemnego, pokrytego bogato zdobionymi panelami pokoju, ze stołem na środku i krzesłami ustawionymi wokół niego. Na jednej ze ścian znajdował się kominek w stylu Ludwika XIV, a obok niewielkie biurko z lampką i krzesło. Lynette podeszła do drzwi wejściowych i przycisnęła znajdujący się obok nich biały guzik, którym zawsze dzwoniła na służbę. Czekając na stewarda, podeszła do stolika i wzięła z jego blatu menu. Przez chwilę przyglądała się nazwom dań, po czym zawołała w stronę Jennifer:
- Co takiego chciałabyś zjeść?
- Nie mam pojęcia. Jak przyjdzie steward, wybierz coś dla mnie i poproś o herbatę – odpowiedziała, po czym dodała po chwili: – Przez ten czas wezmę szybką kąpiel i usiądę do stołu w koszuli nocnej, jeśli ci to nie przeszkadza.
- Nie przeszkadza – Lynette lekko uśmiechnęła się pod nosem. Usłyszała trzask zamykanych drzwi, a chwilę później zgrzyt odkręcanego kranu. Cichy, monotonny szum wody wpadającej do porcelanowej wanny wprawiał ją w stan lekkiego otępienia. Poczuła nagłą ochotę, by położyć się na łóżku i zapaść w głęboki sen trwający aż do końca rejsu. Usiadła na krześle, którego siedzenie obite było ciemno czerwonym materiałem i już chciała zamknąć oczy, lecz stanowcze pukanie do drzwi wyrwało ją ze stanu uśpienia. Wstała, poprawiła fryzurę i otworzyła drzwi na korytarz pierwszej klasy.
http://i.imgur.com/UqvkCAj.jpg
Za nimi stał niski mężczyzna ubrany w uniform składający się z czarnych spodni, białej koszuli i muszki. Jego twarz pokryta była zmarszczkami, spod których wystawał długi, spiczasty nos. Małe, czarne oczka oglądały wszystko starannie, pożółkłe ich białka ruszały się na lewo i prawo, ukazując wspaniałą siatkę czerwonych, nabrzmiałych żyłek. Wysoko uniesione, gęste brwi niekiedy ściągane były nisko, gdy mały człowieczek zauważył ledwo widoczny pyłek kurzu. Drgająca ręka wyrywała się wtedy w powietrze i zamykała drobinkę w żelaznym uścisku; zwykle skrzywione, wysuszone usta rozciągały się w tryumfującym uśmieszku.
- Czym mogę służyć? – zapytał, nie patrząc na Lynette, lecz gdzieś poza nią.
- Moja koleżanka i ja mamy zamiar zjeść tutaj – odpowiedziała, kątem oka próbując dojrzeć, czemu stary człowiek się przypatrywał.
- Oczywiście, czy wybrały panie już dania? – steward przerzucił spojrzenie na Lynette, a w jego rękach nagle pojawił się notatnik i długopis.
- Dla nas obie Filet Mignons Lili i Punch Romaine. Na deser chcemy eklerki i czarną herbatę. Poza tym wyślij ten list – zajrzała do torebki i wyjęła kopertę.
- Rozumiem. Zaraz pojawi się ktoś, kto nakryje do stołu – odpowiedział, potem ukłonił się nieznacznie i wyszedł. W istocie, po chwili pokojówka przyszła i zaczęła rozkładać sztućce. Gdy skończyła, zza drzwi wyłonił się kelner z wózkiem, na którym stały lśniące pokrywy chroniące potrawy przed wystygnięciem.
- Postaw wszystko na stole. Zadzwonimy, gdy już skończymy – powiedziała Lynette. Kelner odpowiedział coś, postawił jedzenie na stole, po czym ukłonił się uprzejmie i wyszedł.
- Już wyszli? – spytała Jennifer, która od pewnego czasu ukradkiem wyglądała zza drzwi.
- Tak, możesz wyjść – odpowiedziała Lynette. Jennifer kiwnęła głową, po czym weszła do saloniku ubrana w aksamitną nocną koszulę przewiązaną różową przepaską.
http://i.imgur.com/02i9AXx.jpg
Usiadły przy stole i zajęły się jedzeniem. Lynette zdjęła pokrywkę i wciągnęła buchającą z talerza parę. Przed nią leżały polane gęstym sosem gotowane filety wołowe, pasztet strasburski oraz trufle i ziemniaki. Lynette wzięła sztućce do rąk i skosztowała dania. Natychmiast poczuła smak alkoholu, który był składnikiem sosu. Z wierzchu chrupiące, a w środku kruche filety rozpływały się w ustach; lekka gorycz czerwonego wina, popijanego czasem z kieliszka doskonale komponowała się z przyprawami potrawy. Gdy talerz stał się pusty, na jego miejsce postawiła szklany pucharek wypełniony zimnym sorbetem. Niewielką łyżeczką nabierała drobno rozkruszony lód zmieszany z szampanem oraz sokiem z pomarańczy i cytryny. Orzeźwiający smak był dla niej zbawieniem po wyśmienitym, acz ciężkim obiedzie. Po skończeniu jedzenia Lynette i Jennifer usiadły w wielkich fotelach, między którymi postawiły na stoliczku tacę z eklerkami i zajadały się nimi, sącząc z ozdobnych filiżanek mocną herbatę.
- Mówiłaś, że nasze matki korespondowały kiedyś ze sobą – powiedziała po namyśle Lynette. – Czy dalej to robią?
- Nie mam pojęcia. Faktycznie, kiedyś często pisała, ale to było wieki temu. Czemu pytasz? – zdziwiła się Jennifer.
- Skąd wiesz, że pisała do mojej matki? – zapytała ponownie, nie racząc odpowiedzieć na zadane pytanie.
- Wprawdzie osobiście nigdy mi tego nie powiedziała, ale moja siostra Anissa przeczytała kiedyś jej niewysłany list.
- Nigdy nie widziałam Anissy – przyznała Lynette. – Jak wygląda?
- Podobnie jak ja. Ma długie, ciemne włosy sięgające jej ramion i zielone oczy. Lubi czerwony kolor, choć matka mówi jej, że to kolor ladacznic. W sumie, charakter Anissy nawet by pasował. Lubi bale, tańczyć, romansować. Pamiętam, jak kiedyś uwiodła syna jakiegoś lorda, a potem go rzuciła, tak po prostu. Najdziwniejsze było to, że on jej natychmiast przebaczył. Anissa mówi, że ma w sobie to „coś”, co przyciąga ludzi. Chcą z nią być, nawet jeśli w głębi duszy jej nienawidzą.
- Wygląda na straszną osobę – skwitowała Lynette.
- Sądzę, że tylko tak mówi – szybko odparła Jennifer. - Dla mnie zawsze była miła. Może po prostu tamten mężczyzna był dla niej nieodpowiedni. W każdym razie teraz by tego nie zrobiła, skoro mamy problemy z pieniędzmi. Matka by jej na to nie pozwoliła.
- Cieszę się, że nasza rodzina może choć trochę pomóc w waszej sytuacji – powiedziała nagle Lynette. – Znamy się tak długo, nie zostawimy was tak po prostu.
- Dziękuję, ale naprawdę nie trzeba! – odpowiedziała Jennifer, śmiejąc się. – Matka dobrze sobie radzi. Mówi, że dług po ojcu już prawie całkiem zniknął.
- Dzięki Bogu. Ale jeśli czegoś potrzebujecie nie krępujcie się.
- Zapamiętamy, nie martw się! – Jennifer sięgnęła ręką do pustej tacy. – Ojej, zjadłyśmy już wszystkie eklerki.
- I już całkiem ciemno zrobiło się na zewnątrz – zauważyła Lynette.
- W takim razie chyba już położę się do łóżka – uznała Jennifer, wstając i podchodząc do drzwi do kabiny obok. – A ty?
- Jeszcze przejdę się po pokładzie – odpowiedziała Lynette stawiając pustą filiżankę na spodeczku i wycierając usta chusteczką.
- Jakbyś czegoś chciała, będę czytać książkę – po tych słowach Jennifer poszła do sypialni, ziewając przeciągle. Lynette przez chwilę siedziała w fotelu, po czym wstała, zadzwoniła po służbę i gdy już posprzątano po obiedzie, wyszła z kabiny i zamknęła drzwi na klucz. Poczuła nagłą ochotę zaczerpnięcia świeżego powietrza, tak więc ruszyła korytarzem, skąd weszła po tylnych schodach na najwyższe piętro i wyszła na pokład rufowy.
http://i.imgur.com/GiSpAcz.jpg
Mocny, chłodny wiatr Oceanu Atlantyckiego przeniknął przez jej cienką sukienkę. Nagle pożałowała, że nie wzięła futra z norek, leżącego w ciepłym zaciszu kabiny, jednakże nie chciała już wracać. Wciągnęła w płuca rześkie, morskie powietrze i ruszyła wzdłuż promenady oświetlanej przez światło padające z wnętrza statku. Co jakiś czas mijały ją pary zakochanych, ale nie przejmowała się tym. Chciała tylko przez chwilę pochodzić po zimnym pokładzie, popatrzeć na błyszczące gwiazdy odbijające się w czarnej jak smoła tafli wody. Usiadła na jednej z pustych ławek i zapatrzyła się w niebo, próbując znaleźć znane jej gwiazdozbiory. Gdy doszła do Panny, zastanowiła się ponownie nad celem swojej podróży. ‘A może jest ciężko chora, dlatego chce, żebym przypłynęła? Przecież wtedy ojciec nie zobaczyłby jej przed śmiercią’ przeraziła się. ‘Nie, to niemożliwe. Nic nie wspominała o tym w liście, a z pewnością chciałaby go zobaczyć’. Uśmiechnęła się. ‘Tak, to z pewnością nic takiego, po prostu chciała zobaczyć swoją dorosłą córkę, i tyle. Za bardzo się martwię. Wszystko będzie dobrze’.
Uspokojona tą myślą, przez chwilę spoglądała jeszcze w gwiazdy, po czym wstała i wróciła do swojej kabiny.
Nowe Fotostory! :)
Bardzo fajnie się zapowiada, Lynette jest piękna <333333
Dopatrzyłam się kilku błędów interpunkcyjnych, ale nie będę Ci ich wytykać, bo ja wytykania nie lubię :P
Zdjęcia są cudowne. Czekam na następny odcinek :)
Mroczny Pan Skromności
05.07.2013, 19:25
Lynette wzięła sztućce do rąk i skosztowała je.
Boże, współczuję jej zębom xD
Nie no, akurat w tym przypadku wszystko jest chyba prawidłowo, co nie zmienia faktu, że dziwnie brzmi :P
Po pierwsze: Jennifer jest cudna <3 Nie wiem, czy simkę robiła Livka, czy Larandil, ktokolwiek to był - gratuluję :D
Po drugie: zauważyłem, że często nie stawiasz przecinków, tam, gdzie być powinny. Nie przeszkadza mi to w czytaniu, ale uwagę zwróciłem ;)
Po trzecie: cieszę się, że znów wróciłeś do "żywych" (choć może powinienem powiedzieć, że wręcz przeciwnie). Kiedy poprosiłeś o bana, trochę się przeraziłem, że nie zobaczę zakończenia Alice Waters. A tu nie dość, że zakończenie było, to jeszcze zacząłeś na blogu nowe opowiadanie :D Szkoda, że na czas FA byłeś zbanowany, ode mnie miałbyś głos w Fotostorytellerze ;)
Po czwarte: nie wiem czy pięć, ale jeden komentarz będziesz miał zawsze :D
Po piąte: bardzo się cieszę, że nowe FS jest utrzymane w podobnych klimatach, co poprzednie. Uważam, że w takiej stylistyce świetnie sobie radzisz, także jestem pewien, że się nie zawiodę.
I po szóste: może trochę za wcześnie oceniać liczbowo, ale ode mnie masz póki co dychę :D
Nowe Fotostory! :)
Bardzo fajnie się zapowiada, Lynette jest piękna <333333
Dopatrzyłam się kilku błędów interpunkcyjnych, ale nie będę Ci ich wytykać, bo ja wytykania nie lubię :P
Zdjęcia są cudowne. Czekam na następny odcinek :)
Ależ nie! Jak znajdziesz, to wytykaj. Może dzięki temu w końcu zapamiętam co i jak. ;) I cieszę się, że ci się podoba! :D
Boże, współczuję jej zębom xD
Nie no, akurat w tym przypadku wszystko jest chyba prawidłowo, co nie zmienia faktu, że dziwnie brzmi :P
Ouch, teraz widzę. xD No cóż, widać że w opisach jedzenia zawsze muszę się potknąć. Alice zrobiła coś podobnego.
Po pierwsze: Jennifer jest cudna <3 Nie wiem, czy simkę robiła Livka, czy Larandil, ktokolwiek to był - gratuluję :D
Po drugie: zauważyłem, że często nie stawiasz przecinków, tam, gdzie być powinny. Nie przeszkadza mi to w czytaniu, ale uwagę zwróciłem ;)
Po trzecie: cieszę się, że znów wróciłeś do "żywych" (choć może powinienem powiedzieć, że wręcz przeciwnie). Kiedy poprosiłeś o bana, trochę się przeraziłem, że nie zobaczę zakończenia Alice Waters. A tu nie dość, że zakończenie było, to jeszcze zacząłeś na blogu nowe opowiadanie :D Szkoda, że na czas FA byłeś zbanowany, ode mnie miałbyś głos w Fotostorytellerze ;)
Po czwarte: nie wiem czy pięć, ale jeden komentarz będziesz miał zawsze :D
Po piąte: bardzo się cieszę, że nowe FS jest utrzymane w podobnych klimatach, co poprzednie. Uważam, że w takiej stylistyce świetnie sobie radzisz, także jestem pewien, że się nie zawiodę.
I po szóste: może trochę za wcześnie oceniać liczbowo, ale ode mnie masz póki co dychę :D
1. Jennifer jest dziełem Liv, podobnie jak postacie drugoplanowe. Lynette z kolei została stworzona przez Larandil. :)
2. Mój najgorszy problem to przecinki! W większości ich nie łapię, robię albo na czuja, albo z pomocą poradników, które właściwie opisują tylko konkretne przypadki. O dziwo czytanie książek jakoś niewiele pomaga w przejmowaniu zasad pisania(za to w przejmowaniu stylu, niestety tak).
3. Powiedzmy, że na czas bana przeszedłem ze stanu uśpienia na jednym forum w uśpienie na innym. W sumie dobrze mi to zrobiło, bo przynajmniej nauczyłem się jak działać na deviantartcie, gdzie zamieszczałem co poniektóre simsowe dzieła(link w sygnaturce). A Alice Waters oczywiście za wszelką cenę bym zakończył, jednakże ostatni odcinek nie byłby dodany, gdyby nie Bjork(za której pomocą zresztą znowu jestem na forum) więc wszyscy jej za to ładnie podziękujmy! :D W sumie z tego wszystkiego najbardziej mnie tylko zasmuciło to, że część moich czytelników jakoś się rozproszyła po forum/internecie i nie była w stanie skomentować ostatniego odcinka - a szkoda! Co do FA, to zauważyłem, że nawet "pośmietnie" zostałem nominowany przez niektórych użytkowników, a to już w pełni mi wystarcza. :D
4. Jeden pozytywny komentarz znacznie lepszy niż tysiące, lecz wszystkie negatywne. :D No i jeżeli podobne zdanie zobaczę u czterech innych osób - to mission accomplished!
5. Z początku miałem dwa pomysły na fs - jedno w latach 10tych XX wieku, drugie w latach 70tych, jednakże ostatecznie wybrałem to pierwsze właśnie ze względu na stylistykę. Poza tym te pomieszczenia wtedy - były cudowne. <3 No i mam odpowiednie dodatki. Niestety jednak - prawdopodobnie moje postacie nie będą zmieniać tak często ubrań jak to robiła Alice, bo zwyczajnie żadnych nie ma w internecie! Są to albo wiktoriańskie wielkie-tyłki sukienki, albo nawet wcześniejsze. To co jest to głównie ubrania z Titanica. Niewielka pociecha. :< No ale, co zrobić!
Pierwszy dzień i już nowe FS :D
masz jakąś bateryjkę w.... nosie? Ciekawe ilu z autorów FS spotkam później w Empiku podpisujących swoje książki.
Bardzo fajne opisy przedmiotów, pomieszczeń, osób. Wręcz poetyckie. A zdjęcia to majstersztyk. Co do akcji, to jeszcze jej nie odkryłam ;) Ale to dopiero zawiązanie.
Gratki.
Gdy zobaczyłam kolejne FS twórcy "Alice Waters", ucieszyłam się, ponieważ pomyślałam, że musi być tak dobre, jak poprzednie. I nie zawiodłam się.
Zdjęcia są przepiękne - idealne uzupełnienie tekstu, gdyby nie fakt, że nie zawsze dokładnie oddają jego szczegóły. Dla przykładu - gdzie muszka stewarda, pytam, hmm? :P Mimo to pomagają wyobrazić sobie wygląd tych wszystkich skomplikowanych pomieszczeń. Wyobraźnię też niezwykle pobudza sama treść. Spacer Lynette po pokładzie...ach, aż poczułam ten chłodny wiatr.
Widzę, że lubisz wplatać do opowiadań historię Titanica i umieszczać akcję w jego czasach. Jak najbardziej podoba mi się ta skłonność :)
Ze wszystkim, o czym chciałam napisać, wyprzedzili mnie poprzednicy (interpunkcja i smaczne sztućce :D), tak więc pozostało mi jedynie powiadomić, iż wyczekuję kolejnego odcinka, zapowiada się naprawdę ciekawie:)
Bardzo się cieszę, że powróciłeś z nowym FS. Cały czas utrzymujesz klimat z Alice Waters - ale nie dziwię się, bo jesteś w tej dziedzinie mistrzem :)
Zgadzam się, że Lynette jest śliczna. Ciekawi mnie jej los i spotkanie z matką.
Pod zakrzywionym, orlim nosem rosły wąsiska, którymi od czasu do czasu poruszał, jakby zamyślony.
Przed nią leżały polane gęstym sosem gotowane filety wołowe, pasztet strasburski oraz trufle i ziemniaki. Lynette wzięła sztućce do rąk i skosztowała je. - Jestem kolejną osobą, którą to razi, więc czas najwyższy to zmienić :)
Może lepiej pasowałoby:
[...]Lynette wzięła sztućce do rąk i skosztowała dania
A wracając jeszcze do Alice, to nie było mnie sporo czasu na forum, a jak już wróciłam i chciałam nadrobić zaległości temat był zamknięty i przykro mi, że nie mogłam zostawić komentarza.
O, i jest już pięć komentarzy! :D
Pierwszy dzień i już nowe FS :D
masz jakąś bateryjkę w.... nosie? Ciekawe ilu z autorów FS spotkam później w Empiku podpisujących swoje książki.
Bardzo fajne opisy przedmiotów, pomieszczeń, osób. Wręcz poetyckie. A zdjęcia to majstersztyk. Co do akcji, to jeszcze jej nie odkryłam ;) Ale to dopiero zawiązanie.
Gratki.
Bateryjkę? Może i tak, ale po każdym odcinku trzeba ją ładować co najmniej miesiąc. :D No i niestety, ale ja chyba żadnej książki wielkiej nie stworzę - zbyt długo piszę... A zbyt mało!
Cieszę się, że opisy są ok - przeważnie dowiaduję się, że jest ich za dużo, bądź że są zbyt sztywne. Dobrze zobaczyć kogoś(poza Aleksandrem) kto uważa inaczej. :D
Dziękuję. <3
Gdy zobaczyłam kolejne FS twórcy "Alice Waters", ucieszyłam się, ponieważ pomyślałam, że musi być tak dobre, jak poprzednie. I nie zawiodłam się.
Zdjęcia są przepiękne - idealne uzupełnienie tekstu, gdyby nie fakt, że nie zawsze dokładnie oddają jego szczegóły. Dla przykładu - gdzie muszka stewarda, pytam, hmm? :P Mimo to pomagają wyobrazić sobie wygląd tych wszystkich skomplikowanych pomieszczeń. Wyobraźnię też niezwykle pobudza sama treść. Spacer Lynette po pokładzie...ach, aż poczułam ten chłodny wiatr.
Widzę, że lubisz wplatać do opowiadań historię Titanica i umieszczać akcję w jego czasach. Jak najbardziej podoba mi się ta skłonność :)
Ze wszystkim, o czym chciałam napisać, wyprzedzili mnie poprzednicy (interpunkcja i smaczne sztućce :D), tak więc pozostało mi jedynie powiadomić, iż wyczekuję kolejnego odcinka, zapowiada się naprawdę ciekawie:)
Tak dobre, jak poprzednie? To się jeszcze okaże, mam co najmniej 11 kolejnych odcinków do napisania. Zawsze mogę coś zepsuć. :D
Cieszę się, że zdjęcia się podobają - i przepraszam za nieścisłości! A powiem szczerze - było ich znacznie więcej! Tak to jest, jak się tekst zrobi na kilka tygodni przed zdjęciami. Człowiek zapomina o pewnych drobnych, acz ważnych szczegółach. Może powinienem zacząć robić odwrotnie? Najpierw zdjęcia, potem tekst? :D
Tak! Titanic jest moją pasją od dzieciństwa. Tzn. nie można mnie nazwać całkowitym fanatykiem, bo nie wiem z czego się statek składa, ale intryguje mnie jego wnętrze, przepych, no i katastrofa. I najciekawsze jest to, że Titanic w tamtych czasach nie dość, że spełniał wszystkie wymogi bezpieczeństwa, to nawet z nawiązką(przykładowo grubość kadłuba była większa niż wymagane), a i tak zatonął przy pierwszym rejsie.
Wyczekuj, wyczekuj, bo to FS również mam zamiar dokończyć! :D
Bardzo się cieszę, że powróciłeś z nowym FS. Cały czas utrzymujesz klimat z Alice Waters - ale nie dziwię się, bo jesteś w tej dziedzinie mistrzem :)
Zgadzam się, że Lynette jest śliczna. Ciekawi mnie jej los i spotkanie z matką.
Mistrzem może nie, ale chyba jestem jedynym obecnie na tym dziale, który tego typu FS... pisuje. :D Lynette dzieło Intense . <3
- Jestem kolejną osobą, którą to razi, więc czas najwyższy to zmienić :)
Poprawione! Teraz faktycznie jest znacznie lepiej. :) W ogóle, widzę że chyba trochę moje teksty straciły na jakości, skoro tyle błędów się załapało. No, to oznacza, że muszę się rozruszać!
A wracając jeszcze do Alice, to nie było mnie sporo czasu na forum, a jak już wróciłam i chciałam nadrobić zaległości temat był zamknięty i przykro mi, że nie mogłam zostawić komentarza.
W takim razie wybaczam! Przyznam, że już się bałem iż Alice przestała być na tyle interesująca, albo klimat zmienił się za bardzo. W końcu z wielkich salonów do obskurnych pomieszczeń służby - jest pewna różnica.
rudzielec
06.07.2013, 17:58
ojej, już wszystkie eklerki zjadłyśmy
trochę takie dziwne to zdanie... ja bym napisała "ojej, zjadłyśmy już wszystkie eklerki"
Nic nie wspominała o tym w liście, a z pewnością chciałaby zobaczyć go
a nie lepiej "go zobaczyć" ? ;)
No to tak... Tekst jest bardzo dobry, troszkę(!) ciężki, ale ogólnie fajne się czyta.
Obydwie dziewczyny wydają mi się bardzo ciekawymi postaciami, choć postać czarnuli jakoś bardziej przypadła mi do gustu, ale może to dlatego, że nie przepadam za blondynkami :P
Odcinek dosyć długi, a w sumie niewiele z niego wiemy, no ale może to i lepiej, będzie ciekawiej się czytać w dalszych częściach :)
Wiesz, Twoje FS bardzo przypomina mi książkę Ridleya Pearsona pt. Czerwona Róża. Napisał tę książkę na podstawie filmu, o tym samym tytule, do którego scenariusz napisał sam Stephen King (Pearson jest jego dobrym przyjacielem). Chodzi mi głównie o styl w jakim piszesz, o styl tamtych czasów, jeśli mogę to tak nazwać, intrygujący i bardzo wciągający jeśli chodzi o czytanie. Uwielbiam Czerwoną Różę, czytałam ją już kilka razy i nigdy mi jej dość! Ostatnio nawet skusiłam się i przeczytałam książkę jeszcze raz. Trzeci!
Pozwoliłam sobie przytoczyć jeden z moich ulubionych cytatów:
"Kiedyś wierzyłam, że nieszczęścia chodzą parami. Teraz uważam, że się po prostu przytrafiają. Trzeba nauczyć się schodzić im z drogi. Daniel sam napytał sobie biedy i stał się, przynajmniej w mniemaniu naszej rezydencji, zbędny. Mój mąż, który może ma, a może nie ma nic na sumieniu (wszystkie dowody wskazują na to, że ma), jest zbyt cenny dla Czerwonej Róży, by można go było poświęcić. Bez względu na to, co sądzą inni, jestem przekonana, że za tym wszystkim stoi Czerwona Róża: wydobywa to, co najgorsze, z mężczyzn i porywa kobiety - osądza, wydaje wyrok i skazuje."
Do czego zmierzam? Otóż do tego, że to, co piszesz potwornie mnie wciąga, a jak już zacznę czytać, to mogłabym siedzieć godzinami i zatapiać się w tym wyimaginowanym świecie :)
Brawa dla Ciebie i czekam na więcej ;)
Dobre Fotostory :)
Ten dom ma cudowny klimat a wszystkie postacie doskonale wcielają się w otoczenie.
Nic dodać nic ująć, czekam na więcej.
trochę takie dziwne to zdanie... ja bym napisała "ojej, zjadłyśmy już wszystkie eklerki"
a nie lepiej "go zobaczyć" ? ;)
Poprawione. :D Czasem włącza mi się "Hyacinth-mode" i wtedy zaczynam dość dziwnie dialogi pisać. A co do "go" to w ogóle jakoś nigdzie mi nie pasowało! :(
No to tak... Tekst jest bardzo dobry, troszkę(!) ciężki, ale ogólnie fajne się czyta.
Obydwie dziewczyny wydają mi się bardzo ciekawymi postaciami, choć postać czarnuli jakoś bardziej przypadła mi do gustu, ale może to dlatego, że nie przepadam za blondynkami :P
Odcinek dosyć długi, a w sumie niewiele z niego wiemy, no ale może to i lepiej, będzie ciekawiej się czytać w dalszych częściach :)
Jak to ciężki? Co jest z nim nie tak? :D A co do akcji, to w Alice chyba również nie była zbyt porywająca. Mam zamiar ją trochę rozkręcić, więc nie martw się! :D
Wiesz, Twoje FS bardzo przypomina mi książkę Ridleya Pearsona pt. Czerwona Róża. Napisał tę książkę na podstawie filmu, o tym samym tytule, do którego scenariusz napisał sam Stephen King (Pearson jest jego dobrym przyjacielem). Chodzi mi głównie o styl w jakim piszesz, o styl tamtych czasów, jeśli mogę to tak nazwać, intrygujący i bardzo wciągający jeśli chodzi o czytanie. Uwielbiam Czerwoną Różę, czytałam ją już kilka razy i nigdy mi jej dość! Ostatnio nawet skusiłam się i przeczytałam książkę jeszcze raz. Trzeci!
Czerwona Róża! <3 Oglądałem film kilka razy i absolutnie go uwielbiam. W ogóle lubię takie klimaty nawiedzonego domu, a Czerwona Róża jest chyba moim ulubionym filmem tego typu. W ogóle ciekawe, że o tym wspomniałaś. :D
Do czego zmierzam? Otóż do tego, że to, co piszesz potwornie mnie wciąga, a jak już zacznę czytać, to mogłabym siedzieć godzinami i zatapiać się w tym wyimaginowanym świecie :)
Brawa dla Ciebie i czekam na więcej ;)
Ooo, cieszę się, że tak jest! Naprawdę, miło wiedzieć, że jest ktoś, kto aż tak sobie ceni moją twórczość. Dla takich ludzi najprzyjemniej jest pisać. :D
Dobre Fotostory :)
Ten dom ma cudowny klimat a wszystkie postacie doskonale wcielają się w otoczenie.
Nic dodać nic ująć, czekam na więcej.
Erm, no ok, ale jaki dom? :D
@Up Ten apartament hotelowy, kabiny, jak zwał tak zwał świetny klimat :D
Okey, to teraz ja :) Po pierwsze, bardzo mi się podoba, to są moje ulubione klimaty właśnie, a dzięki Tobie czasy, kiedy spędzałem godziny przed komputerem oglądając zdjęcia Titanica i ulubione wycinki z filmu Camerona powróciły w mgnieniu oka. Podoba mi się styl w jakim piszesz, właśnie tak jak zauważyła rudzielec od razu nasuwa mi się Pearson :)
Ładne zdjęcia, choć moim zdaniem niepotrzebnie je postarzasz (nie wiem jakiego programu używasz, ale przypomina mi to np. dodawanie szumów w Photoshopie, albo nadmierne wyostrzenie). W każdym bądź razie jest to ich jedyna wada. Teraz oczywiście czekam na zdjęcia z zewnątrz statku :) A przynajmniej jakieś szersze zdjęcie promenady :)
Co dalej... opis wyglądu Thompsona w ogóle nie pasuje mi do tego, co widać na zdjęciu. Na zdjęciu jest przystojny, z opisu wynika, że jest jakiś zarośniętym dziadem :P
- Sam nie wiem, jestem tu tylko lekarzem – odpowiedział pan Thompson, pokazując torbę z lekami – jednakże kiedyś miałem przyjemność rozmawiać z Thomasem Andrewsem, niech spoczywa w pokoju, i powiedział mi, że ten zegar przypomina mu White Star Lines. Poprzez czas i wysiłek dorobili się chwały, a ukoronowaniem ich pracy jest Olympic. Taki sam zegar był również na Titanicu.
Okey, nie wiem dokładnie jak to z tym czasem jest, ale skąd oni mogli wiedzieć, że Andrews nie żyje? Titanic dopiero co zatonął, sama wiadomość doszła do Nowego Jorku z opóźnieniem, a przecież oni na dodatek są na środku oceanu! :|
- Panno Leatherby – odpowiedział, dotykając ronda cylindra.
:| Skąd on wziął nagle cylinder :|
Na 5 zdjęciu jest suknia z filmu Titanic, czy mi się wydaje? :)
http://www.pastandpresentcreations.com/dinnerdressactual.jpg
No, czyli reasumując :P : fajne, aczkolwiek niektóre momenty mnie przynudzały (tym się nie martw, nie jestem wielkim fanem książek, zdarzało mi się ziewać i przed Kingiem i przed Pearsonem tym bardziej :)). Fajne zdjęcia no i co więcej... czekam na next :) I ładne zdjęcia w porcie proszę :)
Hah, właśnie siedzę na forum to i od razu odpowiem. :D
Okey, to teraz ja :) Po pierwsze, bardzo mi się podoba, to są moje ulubione klimaty właśnie, a dzięki Tobie czasy, kiedy spędzałem godziny przed komputerem oglądając zdjęcia Titanica i ulubione wycinki z filmu Camerona powróciły w mgnieniu oka. Podoba mi się styl w jakim piszesz, właśnie tak jak zauważyła rudzielec od razu nasuwa mi się Pearson :)
Oj, do takich pisarzy to mnie nawet nie porównujcie, bo ja wciąż widzę u siebie pełno rzeczy, które trzeba poprawić. :D Chociażby takie dialogi wyglądają jak zwykłe zapychacze tekstu, albo opisy, no niby są ok, ale człowiek czytając chciałby już, żeby się skończyły. No ale cóż, Anne Rice to ja nie jestem. :D
Ładne zdjęcia, choć moim zdaniem niepotrzebnie je postarzasz (nie wiem jakiego programu używasz, ale przypomina mi to np. dodawanie szumów w Photoshopie, albo nadmierne wyostrzenie). W każdym bądź razie jest to ich jedyna wada. Teraz oczywiście czekam na zdjęcia z zewnątrz statku :) A przynajmniej jakieś szersze zdjęcie promenady :)
Mam kilka filtrów w photoshopie, ale głównie to robię po to, by zdjęcia nie były takie ciemne i bez kolorów, jak np. tutaj:
http://i.imgur.com/xU4j6iz.jpg
http://i1085.photobucket.com/albums/j428/Caesum/Maskarada%20-%20rozdzial1/Screen8_zps131d0ae6.jpg
Zapamiętam to jednak przy następnych odcinkach. :D
Co dalej... opis wyglądu Thompsona w ogóle nie pasuje mi do tego, co widać na zdjęciu. Na zdjęciu jest przystojny, z opisu wynika, że jest jakiś zarośniętym dziadem :P
Sądzę, że wizja moja i wizja Liv mocno się różnią w takim razie. Przyznam szczerze, że podczas tworzenia tego odcinka mieliśmy kilka takich zgrzytów. :D
Okey, nie wiem dokładnie jak to z tym czasem jest, ale skąd oni mogli wiedzieć, że Andrews nie żyje? Titanic dopiero co zatonął, sama wiadomość doszła do Nowego Jorku z opóźnieniem, a przecież oni na dodatek są na środku oceanu! :|
RMS Olympic był jednym ze statków, który dostał sygnał SOS Titanica. Oba te statki również miały podobne mankamenty, czyli min. stanowczo za mała ilość łodzi ratunkowych. Dodatkowo zwyczajem załoga statku, której częścią był Thomas Andrews, ratowała się na końcu. Oczywiście Thompson nie może wiedzieć o tym, jaki los spotkał Thomasa Andrewsa, jednakże po spotkaniu z nim i z w/w powodów może sugerować, że tak się stało.
:| Skąd on wziął nagle cylinder :|
A niech to! A już myślałem, że ten cylinder wywaliłem. Thompson początkowo miał mieć cylinder na głowie, ale z powodu pośpiechu(chciałem wydać odcinek w dzień dziecka + sesję miałem) o tym, jak i o kilku innych sprawach, zapomniałem. Już poprawione.
Na 5 zdjęciu jest suknia z filmu Titanic, czy mi się wydaje? :)
http://www.pastandpresentcreations.com/dinnerdressactual.jpg
No, czyli reasumując :P : fajne, aczkolwiek niektóre momenty mnie przynudzały (tym się nie martw, nie jestem wielkim fanem książek, zdarzało mi się ziewać i przed Kingiem i przed Pearsonem tym bardziej :)). Fajne zdjęcia no i co więcej... czekam na next :) I ładne zdjęcia w porcie proszę :)
Tak, to dokładnie ta sukienka. Podobnie jak sukienka Jennifer. I w ogóle większość sukienek do simsów z tego właśnie konkretnego okresu(lata 10te) są głównie zaczerpnięte z Titanica. :D
No tak, tak jak wspominałem wcześniej - u mnie jeszcze dużo do poprawy. Czytając książki staram się patrzeć, jak inni piszą, choć muszę przyznać, że i tak najlepsza zawsze będzie Anne Rice(tzn jej pierwsze książki). Niestety jak na razie nie potrafię jakoś odkryć, co u niej powoduje, że nawet te najnudniejsze opisy wydają się ciekawe. No, po prostu zagadka!
I ogólnie dziękuję za miłe słowa i uwagi. Zapamiętam je przy pisaniu następnego odcinka. :D Teraz już wiem np. że powinienem spisać wszystkie drobne akcesoria używane przez simów zanim zacznę robić zdjęcia. Człowiek się uczy całe życie. :D
A powiem Ci Caesum, że potrafisz zainteresować. Niby nic mocnego nie dzieje się w tym odcinku, ale coś sprawia, że czytało się z przyjemnością i zaciekawieniem. Udało Ci się stworzyć fajny klimat tamtych lat. Nawiązanie do Titanica gdzieś w tle - ekstra! Zdjęcia są bombowe, niesamowite wnętrza (zwłaszcza przy czwartym zdjęciu miałam przed oczami ważniejszą - i moją ulubioną jednocześnie - scenę z filmu "Titanic" <3). Piękne postacie to też wielki plus. Dużo tekstu do czytania - brawo, widać, że się starasz. No i zdjęcia - bardzo lubię Twoją obróbkę, taka klimatyczna jest. Wszystko zapięte na ostatni guzik.
Cieszę się, że to kolejne FS w tym dziale, w dodatku o zupełnie innej tematyce niż pozostałe. Świetne urozmaicenie, lubię to. Na pewno będę zaglądać tu do Ciebie (i komentować, jeśli tylko wena do pisania mi dopisze ;)).
@Malin - cieszę się, że pierwszy odcinek dobrze się czytało. Oj, mam nadzieję, że następne tego nie zmienią!
No i tymi słowami dodaję drugi odcinek. Przyznaję, że tu miałem duży orzech do zgryzienia - jak podróż opisać tak, żeby było ciekawie? No i do tego muszę powiedzieć, że ten odcinek nie pojawiłby się gdyby nie moja mama. Już wcześniej pomagała mi w korekcie błędów(jest jedną z czytelniczek), ale tym razem było ich moim zdaniem na tyle dużo, że należycie by było wspomnieć o jej pomocy. W ogóle muszę w końcu coś zrobić z tym okropnym nawykiem do usilnej zmiany własnego stylu, bo zawsze wtedy robię masę głupich błędów. Ostatnio czytałem Mistrza i Małgorzatę i oczywiście zacząłem się sugerować opisami z tamtej książki.
I w ogóle jest pewna sprawa związana ze statkiem na piątym screenie. Ktoś widzi, co jest nie tak? :D
Tak więc tekst mój, korekta moja i mamy, simy robota Liv, moja i Larandil. Mam nadzieję, że się spodoba.
---
Rozdział II
http://i.imgur.com/g81Q9An.jpg
Letni wiatr z uporem zrywał martwe, wysuszone liście z drzew, unosił je ku niebu i pozwalał opaść na ziemię. Zataczał łuki wśród zielonych koron, uginał gałęzie, a jego cichy, monotonny świst przypominał śmiech to szorstki, to łagodny. Ukryte w cieniu krzewów dzwonki pochylały się ku sobie; ich drobne kwiaty kołysały się leniwie, sprawiając wrażenie uśpionych. Lynette leżała w trawie, jej zwykle spięte włosy tym razem były rozpuszczone. Za ucho wpięty miała czerwony kwiat róży, którego delikatne płatki czasem dotykała opuszkami palców.
Zmrużyła oczy, gdy zza chmury wyłoniło się słońce, oblewając polanę ostrym światłem. Przez chwilę wydawało jej się, że to latarka, skierowana na jej twarz przez ciemną, niewyraźną zjawę. Poczuła, jak serce zaczyna jej mocniej bić. Zerwała się na równe nogi i rozejrzała wokół, lecz po dziwnej postaci nie było ani śladu. Błękitne niebo przybrało szary odcień, burzowe chmury pojawiły się na horyzoncie. Oczom Lynette ukazał się kształt wielkiego, ponurego budynku. Ciemna fasada, ostre zarysy kominów i wielkie, puste okna sprawiały odpychające wrażenie. Lynette chciała, by widok ten zniknął jej z oczu, by ziemia się rozstąpiła i pochłonęła dom, który tak ją przerażał. Poczuła ukłucie. Sięgnęła po różę i ujrzała, jak z jej gładkiej łodygi wyrastają ostre kolce, jak płatki usychają i czernieją. Odrzuciła kwiat na ziemię, spływające z rany krople krwi kapały na suchą glebę, pękającą jak pod uderzeniem młota. Lynette cofnęła się, jednak pęknięcia rozszerzyły się, przeistoczyły w rozpadliny, które otoczyły ją i pochłonęły w głąb ziemi. Próbowała się czegoś złapać, lecz palce ześlizgiwały się ze ściany, paznokcie łamały, a skóra zdzierała o ostre kamienie. Czy to naprawdę koniec? Czy ona, Lynette, zostanie pochowana w tej martwej ziemi, na nieoznaczonym grobie? Czy już nic nie da się zrobić?
Ostatnie, co zobaczyła, to ciemną postać spoglądającą na nią znad krawędzi, jej wielkie, puste oczy i zniekształconą w niemym krzyku twarz.
http://i.imgur.com/G4QA7oP.jpg
- Boże!
Krzyknęła Lynette, zrywając się z łóżka. Usiadła, przetarła palcami oczy, po czym rozejrzała się. Nikłe promienie księżyca przedzierały się przez grube czerwone kotary, zasłaniające uchylone okno w kabinie C-60. Brzmienie turbin słychać było nawet tutaj, gdzieś za drzwiami dźwięk kroków rozbrzmiewał w korytarzu pierwszej klasy. Lekkie kołysanie statku było prawie niedostrzegalne. Lynette drżącymi dłońmi sięgnęła po kieliszek i napiła się trochę wina. Zapaliła lampkę nocną, która oblała bladym światłem drewniane panele.
- Co to był za sen? – spytała samą siebie. – Proroczy? Niemożliwe.
Dolała wina do kieliszka. Wypiła połowę i odetchnęła z ulgą.
- Bzdura. Sny nic nie znaczą, co za głupoty. Jak mogłam nawet o tym pomyśleć.
Pocieszona tą myślą wyłączyła światło i znów spróbowała zasnąć, jednakże bez skutku. Oczy nie chciały się zamknąć, fale zbyt głośno szumiały, łóżko było niewygodne. Zrozumiała, że ta noc już jest dla niej stracona. Aż do rana nie mogła zmrużyć oka. Dopiero gdy pierwsze promyki słońca padły na jej twarz, ułożyła głowę na poduszce i wróciła do snu.
Ponownie przebudzona została o dziewiątej trzydzieści, gdy grzeczne, acz stanowcze i długotrwałe pukanie dotarło do jej uszu. Złorzecząc pod nosem, Lynette opuściła łóżko i niezgrabnie podeszła do toaletki. Obejrzała swoje odbicie w lustrze i syknęła z dezaprobatą.
http://i.imgur.com/qaEECjA.jpg
- Moja droga – powiedziała do siebie – wyglądasz jak topielec.
Spróbowała ułożyć rękami włosy, lecz po kilku próbach zrezygnowała i sięgnęła po szczotkę. Pukanie do drzwi wciąż trwało, zupełnie niezniechęcone brakiem odpowiedzi. „Będzie musiał poczekać” uznała, rozczesując wyjątkowo splątane loki. W końcu odłożyła szczotkę i spięła włosy ulubioną spinką. Spryskała jeszcze szyję perfumami, założyła szlafrok i podbiegła do drzwi. Za nimi stał doskonale jej znany podstarzały lokaj, który dziarskim tonem wyspanego człowieka powiedział:
- Dzień dobry!
- Ach, to pan – odpowiedziała ponuro. – Dzień dobry.
- Z przyjemnością pragnę poinformować, że statek dopłynął do portu i o jedenastej będzie można już wysiadać.
- Bardzo dobrze, Jennifer się ucieszy – Lynette uśmiechnęła się.
- Poinformować o tym pannę McQuillen? – spytał lokaj.
- Nie, oczywiście że nie, pewnie jeszcze śpi. Sama jej powiem – odpowiedziała Lynette. Lokaj pożegnał się i poszedł budzić innych pasażerów.
„A więc już jestem” pomyślała, zamykając drzwi kabiny. „Już niedługo będę w domu”. Lynette nagle spochmurniała. Usiadła na kanapie i wpatrzyła w podłogę, zastanawiając się. Dlaczego uważała tamto miejsce za swój dom? Skąd pewność, że gdy już tam dotrze, matka ją polubi? A co, jeśli stanie się inaczej?
- Skąd pomysł, że to będzie mój dom? – mruknęła.
Kabina pozostała jednak głucha na jej pytanie. Westchnęła. Oczywiście spodziewała się tego, miała jednak nadzieję, że jakiś pomysł wpadnie jej do głowy albo uzna to wszystko za tak niedorzeczne, że odrzuci niemądre myśli i zajmie się czymś praktycznym. Na szczęście w tym samym momencie klamka drzwi do sąsiedniej kabiny poruszyła się i do pomieszczenia weszła Jennifer, rozczesując włosy grzebieniem.
- Rozmawiałaś z kimś? – spytała na powitanie.
- Tak, z lokajem – odpowiedziała Lynette. – Jesteśmy już na miejscu.
- Naprawdę? – zdziwiła się, po czym podeszła do okna i spróbowała się rozejrzeć. – A niech to, z tej strony nic nie widać.
- Jak będziemy wychodzić wszystko zobaczysz, teraz lepiej ubierz się i powiedz służącej, żeby spakowała rzeczy.
Gdy wszystko było już gotowe, Lynette i Jennifer udały się do recepcji pierwszej klasy, tego dnia szczególnie zatłoczonej. Wiklinowe krzesła były zapełnione ludźmi czekającymi, aż drzwi na pomost zostaną otwarte. Bez pośpiechu pili herbatę z drogich, porcelanowych filiżanek ustawionych na białych spodeczkach i nasłuchiwali odgłosów dochodzących ze statku. Niektóre twarze schowane były za zielonymi liśćmi palm, inne spoglądały spod wielkich kapeluszy bądź czarnych cylindrów. Niezbyt donośny, acz zauważalny gwar zagłuszał stuk obcasów o zielone linoleum. W powietrzu czuć było atmosferę oczekiwania; wiele osób chciało już ujrzeć ruchliwy port Southampton i zakończyć podróż.
http://i.imgur.com/E2ExZ1M.jpg
- Czy to nie doktor Thompson? – zapytała Lynette, gdy schodząc dębowymi schodami ujrzała znajomą postać w tweedowym garniturze.
- To właśnie ja – odpowiedział pan Thompson, kłaniając się.
- Pan zostaje na statku?
- Praca tego wymaga. Choć przyznam, że wszystko to, czego człowiekowi potrzeba do szczęścia, dostępne jest na Olympicu. Nie zmieniłbym tej pracy na żadną inną.
- Mam nadzieję, że mówi pan prawdę – roześmiała się Lynette. – Nie chciałabym się dowiedzieć, że jest to tylko jedna z wielu formułek, jakie są wypowiadane w takich miejscach.
- Zapewniam, że mówię z głębi serca – w głosie pana Thompsona czuć było przekonanie.
- Tym lepiej, poprawia to reputację statku. To dobrze, szczególnie zważywszy na losy Titanica – stwierdziła, na co pan Thompson nachmurzył się, lecz po chwili uśmiechnął.
- To taki smutny temat…
- Zgadzam się, nie wiem czemu w ogóle o tym wspomniałam. To chyba przez tę pogodę, zbiera się na deszcz.
- W Brytanii? Jak zawsze! W tym kraju jest to jedyne, czego można być pewnym.
Lynette przez chwilę zastanawiała się, lecz w końcu zaczęła nieśmiało:
- Wiem, że to nieodpowiedni moment na takie pytania, ale skąd pan wie, że Thomas Andrews nie przeżył? Może jakaś szalupa ratunkowa go zabrała?
- Z pewnością nie – odpowiedział. – Andrews nigdy by tego nie zrobił. Był człowiekiem honoru, nie uciekłby z tonącego statku, gdyby jego miejsce mogło uratować kogoś innego. Ponadto twierdził, że Titanic miał za mało szalup. Podobnie jak Olympic – tu przerwał na moment. – Chyba cała druga klasa opuściła już statek, niedługo odprawa celna.
- Och, to takie męczące – stwierdziła Lynette.
- Niech się pani nie martwi – zaczął pan Thompson pocieszająco. – Nie będą robić kłopotów. Po prostu kilka dokumentów do sprawdzenia, czysta formalność.
W istocie, pan Thompson nie mylił się. Panowie, którzy weszli na statek kontrolować dokumenty, bardzo sprawnie uwinęli się z robotą. Jedynie czasem pojedyncze osoby musiały poczekać, gdy coś się nie zgadzało, jednakże były one zaraz zabierane z głównej kolejki, dzięki czemu Lynette nie zauważyła nawet, jak przyszła jej kolej. Jakiś mężczyzna poprosił o paszport, a później zadał kilka pytań o bagaż i wypuścił na pomost.
http://i.imgur.com/HMCQCz3.jpg
„Nareszcie na stałym lądzie!” pomyślała, gdy tylko jej noga stanęła na twardej kostce wybrukowanego chodnika portu Southampton. Poczuła nagłą potrzebę odwrócenia się, zobaczenia jeszcze raz tego stalowego giganta, który był jej domem przez ostatni tydzień. Chciała pożegnać się ze statkiem, który bezpiecznie przeniósł ją przez zimne wody Atlantyku z ciepłej Ameryki do Brytanii. Zrozumiała, że najwyższa pora przywyknąć do ponurego klimatu Anglii. Wodząc wzrokiem po czerwonej cegle budynku White Star Lines, dotarła do czterech wielkich kominów, z których tylko trzy buchały czarnym dymem. Nad nimi długi kabel łączył maszty statku, podtrzymywane przez liny przymocowane do drewnianej podłogi. Niektóre z nich miały na sobie niewielkie, trzepoczące na wietrze, kolorowe flagi. Największą z nich była jednak ta odosobniona, umieszczona na rufie statku. Nie mogła jej stąd zobaczyć, lecz pamiętała, jak w południe siadała tam z Jennifer i rozmawiały na niemądre tematy. Spoglądały wtedy na morze, wychylały się przez barierkę i wyrzucały drobne, bezwartościowe przedmioty takie jak spinki. Patrzyły, jak dryfują po wzburzonej tafli, by w końcu zapaść się i zginąć w odmętach oceanu, na zawsze pozostawiając ślad ich obecności w gęstym mule dna morskiego.
- Moja biedna Jennifer – powiedziała nagle Lynette, odwracając się od statku i spoglądając na koleżankę. – Czeka cię teraz kolejna podróż, tym razem samochodem.
- Nawet o tym nie wspominaj – odparła Jennifer, której dopiero teraz zaczęły wracać kolory na twarzy. – Chcesz, żebym się znowu pochorowała?
- Nie dostaniemy się do mojego starego domu stojąc i chłonąc morskie powietrze. Chciałabym bardzo móc z tobą odpocząć, ale pewnie czekają już na nas, by wziąć bagaże. To i tak tylko kilka godzin drogi, zawsze możemy się zatrzymać.
- Jest to jakaś pociecha – przyznała Jennifer. – Lecz mimo to na samą myśl o dalszej podróży słabo mi. Oby tylko droga nie była zbyt wyboista.
http://i.imgur.com/fhP2UUf.jpg
- Proszę się nie martwić, nie będzie – odpowiedział nagle jakiś mężczyzna, który stał oparty o maskę samochodu i od dłuższego czasu podsłuchiwał rozmowę. Był to jegomość o dużej, brodatej twarzy i rudych, kręconych włosach, spod których wyzierały małe, ponure oczka. Ukłonił się, dotykając ronda czapki i wypowiedział chrapliwym głosem kilka urywanych zdań:
- Panienka to zapewne Lynette Leatherby? Bagaż został już zabrany. Proszę wsiadać, zawiozę panienkę do Ravensdale Manor.
- Ravensdale Manor? – zdziwiła się, jednak po chwili dodała: – Ach tak. Zupełnie zapomniałam.
- O czym? – spytała Jennifer.
- Ravensdale to nazwisko mojego dziadka, ten dom musiał być wzniesiony przez niego.
- Stał tam odkąd matka mojej matki pamięta – dodał szofer, otwierając drzwi samochodu i zapraszając gestem ręki do środka. Gdy obie usadowiły się wewnątrz na wygodnych siedzeniach, szofer trzasnął drzwiami, a sam zasiadł za kierownicą i przekręcił kluczyk w stacyjce. Rozległ się szum silników i już niedługo port zniknął wśród wysokich kamienic miasta Southampton.
- Lynette, opowiedz coś o swojej rodzinie – poprosiła nagle Jennifer. Lynette popatrzyła na nią, zamyśliła się, po czym wzruszyła ramionami i powiedziała:
- Sama nie wiem od czego zacząć.
- Dlaczego twoja matka przeniosła się do Brytanii? Co z resztą rodziny Ravensdale?
- Ojej, to trudne pytania – stwierdziła. – Sama nie wiem. Po moich narodzinach matka po prostu wróciła i już nigdy jej nie zobaczyłam, nie dostałam nawet żadnego listu. Aż do teraz.
- Dlaczego dopiero teraz? – zastanowiła się na głos Jennifer.
- Nie mam pojęcia, nie napisała nic konkretnego – jedno było jednak pewne, Lynette wyczuwała w tym liście jakiś niepokój. Coś z pewnością było nie tak, a ona niedługo dowie się co.
- Naprawdę panienka nie wie, co się dzieje z panią Antoinette? – spytał nagle szofer.
- Antoinette? – zdziwiła się Lynette. A więc tak nazywała się jej matka? Zupełnie zapomniała.
- Tak – odpowiedział. – Zmieniła się.
- Jak się zmieniła? – Lynette z zainteresowaniem pochyliła się do siedzenia z przodu.
- Naprawdę nie powinienem mówić – zaczął się wykręcać. – Skoro panienka nie wie, to może i tak miało być.
- Proszę mi powiedzieć – nalegała.
- Jak panienka dojedzie na miejsce to sama zobaczy. Mogę tylko powiedzieć, że pani Antoinette nie jest tą samą kobietą, jaką była.
- Co pan ma na myśli? – spytała, ale szofer już nic nie odpowiedział. Zirytowana usiadła z powrotem na miejsce. „Nie jest już tą samą kobietą”, pomyślała. Lynette nie wiedziała nawet, jaką była kiedyś.
http://i.imgur.com/fRVcIRH.jpg
Nie jechali przez miasto. Zatłoczone ulice Southampton ustąpiły miejsca rozległym wrzosowiskom. Chłodna bryza zanikła, słońce wynurzyło się zza chmur i oblało Lynette złocistymi promieniami. Rześki wiatr dmuchnął we wrzosy, wprawiając w ruch różowoliliowe kwiaty. Na pustej drodze szofer przyspieszył i poweselał, w przeciwieństwie do Jennifer, której twarz zrobiła się bladozielona. Spojrzała błagalnie na Lynette, a ta od razu zrozumiała co zrobić.
- Czy mógłby pan trochę zwolnić? – spytała.
- Czemu? – zdziwił się szofer. – Źle się panienka czuje? Zaraz będziemy na miejscu.
- Mimo to nalegam – odparła.
- To już niedaleko – uparł się szofer. – Niech panienka otworzy okno, a zaraz poczuje się lepiej.
Lynette już otworzyła usta, by coś powiedzieć, lecz w końcu zrezygnowała. Zrozumiała, że nie warto z nim dyskutować. Zamiast tego otworzyła jedynie okno i miała nadzieję, że dojadą do domu zanim Jennifer zwymiotuje swój dzisiejszy posiłek. Odetchnęła z ulgą, gdy na horyzoncie pojawiły się zabudowania jakiejś wioski. Było to zaledwie kilka domów postawionych wzdłuż drogi, dalej zaś ciągnął się ponury las, z którego wystawała fasada dworu.
- Widzi panienka? Jesteśmy na miejscu – powiedział szofer, wjeżdżając w głąb lasu. Stare dęby otoczyły ich zewsząd, zielony całun liści całkowicie przesłonił niebo. Z obu stron widoczne były jedynie grube pnie porośnięte mchem. Skręcili z głównej drogi i popędzili zarośniętym traktem. Tutaj drzewa były znacznie starsze, szare konary ciągnęły się w nieskończoność. Gdyby ktoś tamtędy jechał, z pewnością nie mógłby przejechać obok ich samochodu, jednakże droga była pusta i najwyraźniej rzadko używana. Co jakiś czas podskakiwali, gdy opony wpadały na co większe gałęzie zrzucone przez niedawną burzę.
W końcu zatrzymali się przed wielką, rdzewiejącą bramą ozdobioną posągami lwów. Szofer wyszedł z samochodu i spróbował ją otworzyć. Nagle stanął i zaklął pod nosem.
- Dalej nie pojedziemy – zawołał. – Drzewo się zwaliło, trzeba iść na piechotę.
- Na piechotę? A co z bagażem? – zmartwiła się Lynette.
- Niech panienka się nie martwi, pójdziemy do domu i zaraz kogoś przyślą!
- Cudownie – skomentowała, wychodząc z samochodu.
- A ja właśnie na to czekałam – odpowiedziała Jennifer. – Już miałam dość całej tej jazdy.
Rozejrzała się po okolicy i wciągnęła leśne powietrze.
- Od razu lepiej!
Zostawili samochód na wjeździe i ruszyli dalej drogą. Szofer co chwila o czymś trajkotał, lecz Lynette nawet go nie słuchała. Dlaczego nikt nie usunął zwalonego drzewa skoro wiedzieli, że Lynette do nich przyjedzie? Dlaczego brama była aż tak zniszczona, a droga zaniedbana? Czyżby jej matka nie miała pieniędzy na zajmowanie się domem, czy może są tego inne powody?
http://i.imgur.com/d7K2PvP.jpg
Takie myśli zaprzątały jej głowę, gdy zobaczyła długi, zarośnięty plac i ponury dwór na jego końcu. Był to wielki, masywny budynek z czerwonej cegły, pokryty bluszczem. Z ciemnego dachu wyrastały strzeliste wieżyczki z licznymi posągami gargulców o wykrzywionych twarzach, gdzieś w oddali widoczna była oszklona cieplarnia. Sam dwór był imponujący, jednak uwadze Lynette nie umknęły oznaki zaniedbania. Z okiennic odpadała farba, przez wybite szyby bluszcz wdzierał się do środka; jeden z rzygaczy spadł i rozbił się o chodnik na werandzie. Ogród francuski również nie zachwycał, krzewy rozrosły się do niebotycznych rozmiarów, trawa była od dawna niekoszona, a kamienne ławki zniknęły pod warstwą mchu. Dla Lynette dom wyglądał na porzucony, jego mieszkańcy pasożytowali na nim jak bakterie na martwym organizmie, używając dopóki nie zostanie już nic użytecznego, tylko nagi szkielet. Poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła.
- Jak to? – spytała samą siebie. – To naprawdę tutaj? Nie wierzę.
- Niech panienka uwierzy, bo tak właśnie jest – odrzekł szofer i ruszył w stronę drzwi frontowych. Lynette spojrzała na Jennifer.
- Pewnie nie ma pieniędzy – uznała Jennifer. – Nie ma innego wyjaśnienia.
- Obyś miała rację.
Szofer podszedł do wielkich, dębowych drzwi i zastukał trzy razy ogromną kołatką. Głośny huk rozległ się we wnętrzu domu, lecz nikt nie kwapił się, by im otworzyć.
- Nikogo nie ma? – zdziwiła się Lynette.
- Odźwierny znowu zasnął – wytłumaczył szofer i ponownie zastukał. – Albo umarł. Stary jest.
- Mój Boże, jest coraz lepiej – jęknęła. Jak jej matka mogła mieszkać w takim miejscu? Czyżby faktycznie nie miała pieniędzy? Czy o to jej chodziło, gdy zaprosiła Lynette? Może miała nadzieję, że Lynette przyjedzie z ojcem, a on po ujrzeniu, w jakich warunkach żyje jego żona, pokryje wszystkie koszty remontu? Czy to był jedyny powód? Modliła się, by tak nie było. W końcu zazgrzytało coś w zamku i drzwi uchyliły się.
http://i.imgur.com/NkItQpf.jpg
Za nimi stała postawna kobieta w czarnej sukni i błyszczącej biżuterii. Jej pomarszczona twarz wyrażała dezaprobatę, duże usta wykrzywiał grymas, a zarozumiałe oczy patrzyły spod uniesionych, krzaczastych brwi. Spojrzała na Lynette, mruknęła „cóż za podobieństwo”, po czym powiedziała:
- Lynette Leatherby, czyż nie? Nazywam się Charlotte Clayworth, witam w Ravensdale Manor.
Już wcześniej pomagała mi w korekcie błędów(jest jedną z czytelniczek), ale tym razem było ich moim zdaniem na tyle dużo, że należycie by było wspomnieć o jej pomocy.
Cieszę się, ze doszedłeś do takiego wniosku :)
Ktoś widzi, co jest nie tak?
Ja nie tyle widzę, co wiem, więc... xD
A tymczasem...
Zerwała się na nogi
Na równe nogi.
Ostatnie, co zobaczyła, to ciemną postać spoglądającą na nią znad krawędzi, jej wielkie, puste oczy i zniekształconą w niemym krzyku twarz.
O wow :O Ciekawi mnie strasznie, kim była ta postać ze snu!
Opis snu z błogiego, wręcz romantycznego nastroju przeobraził się w mrożącą krew w żyłach scenę akcji, gdy ziemia się rozsuwa! Jeju, naprawdę, bardzo mi się to podobało! :)
- Co to był za sen? – spytała samą siebie – proroczy? Niemożliwe.
- O! - z krtani Livki wydarł się nagle okrzyk zdziwienia.
Uwielbiam motywy snu (w moim FS na szczęście też się taki pojawi ^^), ale tu już rozgrzałeś moją ciekawość do czerwoności! Co też tej Lynn siedzi w głowie, że ma takie sny?!
Aż do rana nie mogła zmrużyć oka, dopiero gdy pierwsze promyki słońca padły na jej twarz, ułożyła głowę na poduszce i wróciła do snu.
Aż do rana nie mogła zmrużyć oka. Dopiero gdy pierwsze promyki słońca padły na jej twarz, ułożyła głowę na poduszce i wróciła do snu.
Przecinek zbędny, bo jedno zdanie nie ma tak naprawdę nic wspólnego z drugim. Wczoraj w którymś z komentarzy do Alice wyłapałam bład tego samego typu... ;)
- Praca tego wymaga. Choć przyznam, że wszystko to, czego człowiekowi potrzeba do szczęścia, dostępne jest na Olympicu.
To tak a propos "sadzenia" przecinków :)
Nie wiem, co z tymi kapeluszami jest nie tak, ale wyglądają mega sztucznie, natomiast beret szofera to już totalne zUo :(
Chciałabym bardzo móc z tobą odpocząć, ale pewnie czekają już na nas, by wziąć bagaże.
Loool, ten szofer wygląda na tym zdjęciu tak ponuro i nieufnie xDD Jak jakaś postać z horroru czy czegoś xDD To niemożliwe, że on wyszedł z mojego Bodyshopa! xD
Zmiana nastroju powiadasz? Jeśli tak, to zdecydowanie na lepsze. Doprawdy, nie mam temu odcinkowi nic do zarzucenia, podejrzewam zresztą, że to jeden z lepszych, jakie się pojawią na łamach tego tematu ;)
Wyszło tajemniczo i intrygująco, nowe postacie mają "charakterek", co mi się bardzo podoba. Doskonale poradziłeś sobie z odprawą celną ;) Pewnie obawiałeś się nudy w tym odcinku? Nie tym razem ;) W zachwycie dotarłam do ostatniego zdania!
Jest coraz lepiej (zresztą, czy kiedykolwiek było źle?), aczkolwiek chciałabym, żebyś uchylił nam rąbka tajemnicy xD Nie można trzymać czytelników zbyt długo w niepewności ; D (a domyślam się, ze masz na to szaleńczą ochotę ;>)
No i nie każ tyle czekać na kolejną część, bo zabiję!!!
10/10
Mroczny Pan Skromności
04.08.2013, 16:19
Ostatnio czytałem Mistrza i Małgorzatę i oczywiście zacząłem się sugerować opisami z tamtej książki.
Piona, najlepsza lektura ever </3
Sny nic nie znaczą, co za głupoty. Jak mogłam nawet o tym pomyśleć.
Tutaj aż mi się na klawiaturę cisnęło "w ogóle" :P
Ale nie jestem tu od szukania błędów, Livka robi to lepiej :)
Pomijając fakt, że to nawet nie błąd, a raczej spostrzeżenie
Gratuluję mamy :D Moja wprawdzie też mi wytyka błędy, ale nie takie w tekście.
Te kapelusze wyglądają jakoś... dziwnie. Tak jakby były doklejone xD
Ostatnie zdjęcie przywodzi mi na myśl siostrę Kopciuszka ze "Shreka" :D Fajna simka :>
Co do tekstu, napisany jest w świetnym stylu, a historia rozwija się powoli, co jest oczywiście plusem, gdyż mam więcej czasu na zapoznanie się z bohaterami i ogólne zorientowanie się w sytuacji.
Mam nadzieję, że mój komentarz nie jest aż tak nieskładny, jak myślę :P
I już po rejsie? Szkoda, miałam nadzieję, że akcja na statku będzie trwała nieco dłużej. Z opisem lądu radzisz sobie równie świetnie, więc nie narzekam :P
Chętnie rozwieję Twoje obawy pisząc, iż o podróży czytało się bardzo przyjemnie. Jak zawsze jestem zachwycona zdjęciami. To słońce na tle ponurego budynku - istne cudo!
Po Twoich FS nigdy nie wiadomo, czego się spodziewać. Mam na myśli, że nie można niczego się domyślić z tekstu. Tym bardziej czeka się wtedy na ciąg dalszy. A ponieważ ten odcinek nie rozwiał żadnych tajemnic, a jedynie ich namnożył, nie mogę się doczekać następnej części :)
No nareszcie :D Myślałem, że się nie doczekam :D
Pozwól, że będę relacjonował na bieżąco: :P
Zdjęcie pierwsze - tak, to musiał być sen, nie trudno się domyślić ;) I "Boże"! (że pozwolę sobie na cytat :P) - co za zmiana stylu. Prawda jest taka, że wolałem ten wcześniejszy, ten wydaje mi się lekko przekombinowany, no ale w końcu jest git :D Jak w prawdziwej lekturze. Myślę jednak, że gdybyś kiedykolwiek chciał opublikować to w jednej całości to właśnie ta zmiana stylu strasznie rzuciłaby się w oczy.
- Moja droga – powiedziała do siebie – wyglądasz jak topielec.
XD! Mega selfkosa! :D
Poza tym to ten lokaj musiał być strasznie cierpliwy i na dodatek mieć chyba stalową pięść. Tak pukać i pukać, aż panienka łaskawie się obudzi, wygramoli z wyrka, podejdzie (niezgrabnie!) do toalety, spojrzy na swe odbicie, uczesze się i spryska perfumami. Ruchliwa to ona nie jest ;)
Kabina pozostała jednak głucha na jej pytanie. Westchnęła. Oczywiście spodziewała się tego, miała jednak nadzieję, że jakiś pomysł wpadnie jej do głowy albo uzna to wszystko za tak niedorzeczne, że odrzuci niemądre myśli i zajmie się czymś praktycznym.
Niepotrzebnie wepchnąłeś tutaj to "westchnęła". Bo wyszło tak, jakby "oczywiście spodziewała się" swojego westchnienia ;)
- Rozmawiałaś z kimś? – spytała na powitanie.
- Tak, z lokajem – odpowiedziała Lynette – jesteśmy już na miejscu.
- Jesteś pewna? Zdawało mi się...
- Nie, nic ci się nie zdawało - wzburzona blondyna niemalże zerwała się na równe nogi. Jak niby miała się przyznać do tego, że GADA DO SIEBIE?!
:D
- Wiem, że to nieodpowiedni moment na takie pytania, ale skąd pan wie, że Thomas Andrews nie przeżył? Może jakaś szalupa ratunkowa go zabrała?
No, takie rozwiązanie sprawy mi się podoba :P A nie że coś tam wiadomo, w sumie nikt nie pyta i gówno wiadomo :D
I dziwi mnie jeszcze to, że druga klasa wysiadała przed pierwszą, no ale ja tam nie wiem jak to tam było :P
na zawsze pozostawiając ślad ich obecności w gęstym mule dna morskiego.
No nie przesadzałbym z tym "na zawsze" ;) Na dnie oceanu metalowa spinka zniknie po kilku latach. O ile w ogóle pójdzie na dno, co jest bardzo mało prawdopodobne. Prędzej za x miesięcy ktoś znajdzie ją na plaży :D
lecz mimo to na samą myśl o dalszej podróży słabo mi.
No nie wiem, to "słabo mi" na końcu zdania pasuje jak garbaty do ściany. Jak już to ...jest mi słabo, albo "słabo mi na samą myśl o podróży".
ronda czapki
Czapka ma daszek. A przynajmniej ta na zdjęciu.
- Stał tam odkąd matka mojej matki pamięta
Czyli jego babcia? :D Nie wiem, może tak się kiedyś mówiło :D
przekręcił kluczyk w stacyjce.
Samochody z tamtego okresu w większości chyba jeszcze były na korbkę, a jak nie, to odpalało się poprzez pociągnięcie takiego czegoś koło skrzyni biegów. A na pewno nikt wtedy nawet nie śnił o rozruchu poprzez kluczyk w stacyjce ;)
- Ojej, to trudne pytania – stwierdziła
http://i1.kwejk.pl/site_media/obrazki/2012/01/56d1417a8ae3e1f4aa3cf8310648d4e0.jpeg?1327946434
:D
Co to jeszcze... a! Na tym zdjęciu, co widać Lynette w samochodzie - czy ona nie siedzi przypadkiem tyłem do kierunku jazdy? Klamkę widać po jej stronie, a jak wiadomo - wtedy drzwi otwierały się w przeciwnym kierunku niż w dzisiejszych samochodach. Wskazują jeszcze na to , że siedzenie jest pochylony bardziej w kierunku Lynette, co oznacza, że to właśnie po tej jego stronie powinno się siadać. Nie wiem, może po prostu taki samochód, ale od razu mi się to rzuciło w oczy.
A jak jesteśmy przy zdjęciach, to te ich nakrycia głowy faktycznie chyba się trzymają jakimiś magicznymi sposobami :D
- A ja właśnie na to czekałam – odpowiedziała Jennifer – już miałam dość całej tej jazdy.
OMG, już sobie wyobrażam jakim tonem to powiedziała :D
Zostawili samochód na wjeździe i ruszyli dalej drogą. Szofer co chwila o czymś trajkotał, lecz Lynette nawet go nie słuchała.
Pewnie dlatego, że sama bardzo lubi mówić do siebie ;)
No a szofer, jak to szofer, jak ma gadać to nie gada, a jak ma być cicho, to trajkocze :D
- Odźwierny znowu zasnął – wytłumaczył szofer i ponownie zastukał – albo umarł. Stary jest.
Widzę, że humor dzisiaj im wszystkim dopisuje :D
No to tyle :D Bardzo mi się podobało, miło spożytkowany czas, no i czekam na kolejną część :D Tym razem szybciej proszę :P
Ojej, już cztery komentarze! No dobrze, to teraz odpowiem wszystkim. :D
@liv: Cieszę się, że zmiana nastroju wyszła na lepsze. Była planowana od dawna, lecz zastanawiałem się, czy zostanie dobrze przyjęta przez czytelników. W przypadku Alice Waters taka zmiana nie wyszła, z drugiej strony cały odcinek był oderwany od reszty i jakby podzielony na różne opowiadania, więc możliwe, że to był jego główny problem. Co do odprawy celnej - ubolewam, że nie umiałem opisać jej bardziej szczegółowo, no ale niestety, nie mam pojęcia jak ona wygląda w praktyce(a tym bardziej jak wyglądała w 1912 roku). No ale może właśnie to dzięki temu odcinek mógł się skupić na ważniejszych zdarzeniach i nie wyszedł zbyt rozwlekły. Co do tajemnic - jedna z pewnością się wyjaśni jeśli nie w tym, to następnym odcinku. No ale to prawdopodobnie dopiero za miesiąc, sama wiesz jak długo piszę jeden odcinek. :D A, no i dziękuję za wyłapanie błędów, oczywiście już są poprawione.
@mroczny: teraz czytam Imię Róży i choć przeczytałem dopiero pierwsze dwa rozdziały, mogę z całą pewnością stwierdzić, że jest to równie dobra książka. :D No i cieszę się, że odcinek się podobał. :P Za kapelusze przepraszam, więcej ich nie będzie!
@Lira: w sumie mi też szkoda, bo bardzo lubię ten statek(jak i resztę z serii Olympic), no ale gdybym dłużej je tam trzymał, wtedy z pewnością akcja nie ruszyłaby do przodu. :D Cieszę się, że zdjęcia wyszły ok. Obawiałem się, że wyszły zbyt ponure i minimalistyczne w porównaniu do tych z poprzedniego odcinka.
@Gio: Szkoda, że ten styl uważasz za gorszy! No ale zobaczymy, jak będzie w następnym odcinku. Mistrza i Małgorzatę skończyłem, a więc tamtejsze opisy nie będą mi zatruwać umysłu, z drugiej strony teraz czytam Imię Róży, gdzie jedno zdanie... ciągnęło się przez pół strony. Chociaż, w sumie nie wydaje mi się, żeby udało mi się choć w najmniejszym stopniu wzorować na tamtych opisach. Są tak rozciągnięte, że chociaż mi się podobają, za nic w świecie nie próbowałbym ich kopiować. Co do tego (jakże trafnie!) dopowiedzianego kawałka dialogu - żebyś ty widział jak ja potrafię gadać do siebie. XD Kolejność wsiadania/wysiadania ze statku działała na takiej zasadzie, że o dzikich porach(np. 8 rano) na pokład była wpuszczana trzecia klasa, a potem od bodaj jedenastej druga i pierwsza.
Co do samochodu - twoje spostrzeżenia są nad wyraz trafne, jednakże samochód nie jest z 1912... Tylko 1930. :P Był to najstarszy samochód, jaki mogłem znaleźć w internecie, który miał jakieś miejsce z tyłu. Innym był bodaj Lincoln Phaeton z 1929(samochód Alice) ale nie nadawał się. Odnośnie klucza - faktycznie! Że też mogłem coś takiego napisać. Przepraszam. :P
No i cieszę się, że odcinek się podobał i z pewnością będzie następny. Choć nie obiecuję, że niedługo. :P
Ten odcinek podobał mi się bardziej niż poprzedni, więcej się dzieje :)
Nikt chyba nie zwrócił na to uwagi:
odpowiedział nagle jakiś mężczyzna, który stał oparty o maskę samochodu i od dłuższego czasu podsłuchiwał rozmowę .
Spacja niepotrzebnie przed kropką :P
Mówiłam, nie lubię wytykać, ale chcesz to masz xD
Poza tym... Dziewczyny wydają się jeszcze piękniejsze, w tych płaszczach i kapeluszach są cudowne! <3
Czyta się trochę (!) ciężko, jak wszystkie tego typu teksty, ale jest fajnie :)
Czekam na kolejną część :)
PS. Rezydencja jest wspaniała *__*
lizzielovesit
14.08.2013, 21:15
Awww, Olympic! No już chyba nic lepszego na tym forum mnie nie mogło spotkać! Zaraz zabieram się za czytanie, chociaż patrząc po zdjęciach i odpowiedziach na komentarze, widać, że znasz się na rzeczy, co - nie ukrywam - przyprawia mnie o przyjemny dreszczyk, bo nie wiele jest osób, które wiedzą więcej niż to, co u Jamesa Camerona :) Parowce to moja ogromna pasja i miło wiedzieć, że ktoś tworzy coś takiego. No i zdjęcia, piękne :)
EDIT.
Nawiązanie do Lusitanii! Boże wszechmogący! :redface::redface::redface:
EDIT. 2
Przeczytałam.
Błędy już chyba wszystkie wyłapane, z resztą nawet jeśli nie, to nie jestem w tym za dobra :rolleyes: Zapowiada się fajnie, jestem strasznie ciekawa reakcji Lynette i w ogóle ich późniejszych relacji z matką. Podobają mi się też opisy, dobrze oddają klimat statku czy dworu. Simki śliczne, chociaż chyba bardziej podoba mi się Jennifer, wygląda jakoś tak poważniej :)
W I rozdziale troszeczkę mi nie pasuje fakt, że cały dzień chodzą w wieczorowych sukienkach, chociaż może dlatego, żeby mieć w co ubrać bohaterki w dalszych odcinkach, więc to tylko takie szczegóły, bo przecież nawet tak spory wybór jak all about style jest ograniczony... :) W każdym razie, gdyby trzymać się każdego szczególiku epoki, musiałbyś przebierać je z 5 razy dziennie :rolleyes:
A już z takich serioserio pierdół, to kabiny z pokładu B a nie C były tymi najbardziej luksusowymi z prywatną łazienką ;) Ale Chryste, bez przesady, nawet nie powinnam o tym pisać :D
Czekam na następny odcinek.
Ten odcinek podobał mi się bardziej niż poprzedni, więcej się dzieje :)[/size]
Poza tym... Dziewczyny wydają się jeszcze piękniejsze, w tych płaszczach i kapeluszach są cudowne! <3
Cieszę się, że się podoba. :D No i wreszcie jakaś osoba, która lubi ich zimowy strój! :D Odnośnie błędu - poprawione. :D
Czyta się trochę (!) ciężko, jak wszystkie tego typu teksty, ale jest fajnie :)
Czekam na kolejną część :)
Jak to ciężko? Co takiego dokładnie jest nie tak? Może uda mi się to zmienić. :D
PS. Rezydencja jest wspaniała *__*
Dziękuję. <3
Awww, Olympic! No już chyba nic lepszego na tym forum mnie nie mogło spotkać! Zaraz zabieram się za czytanie, chociaż patrząc po zdjęciach i odpowiedziach na komentarze, widać, że znasz się na rzeczy, co - nie ukrywam - przyprawia mnie o przyjemny dreszczyk, bo nie wiele jest osób, które wiedzą więcej niż to, co u Jamesa Camerona :) Parowce to moja ogromna pasja i miło wiedzieć, że ktoś tworzy coś takiego. No i zdjęcia, piękne :)
O tak! Interesują mnie statki serii Olympic od dzieciństwa. Już jako brzdąc nonstop oglądałem Titanica(wtedy wersję inną, niestety nie Jamesa Camerona) i zachwycałem się absolutnie wszystkim. Odkrycie gry Titanic: Adventure out of Time było chyba dniem mojej największej radości, choć dopiero po latach udało mi się zdobyć pełną wersję. Maskarada nie jest zresztą jedynym fotostory, w którym umieściłem wątek Olympica - Alice Waters, opowiadanie rozgrywające się w latach dwudziestych, również ma odcinek, którego część właśnie tam się rozgrywa. Ba! Może kiedyś zrobię jakies fotostory w pełni poświęcone którymś z tych statków, w końcu czemu nie? :D
EDIT.
Nawiązanie do Lusitanii! Boże wszechmogący! :redface::redface::redface:
:D
W I rozdziale troszeczkę mi nie pasuje fakt, że cały dzień chodzą w wieczorowych sukienkach, chociaż może dlatego, żeby mieć w co ubrać bohaterki w dalszych odcinkach, więc to tylko takie szczegóły, bo przecież nawet tak spory wybór jak all about style jest ograniczony... :)
Tak, to jest niestety problem, z jakim raczej sobie nie poradzę. Sukienek jest co kot napłakał, a jeśli już, to mają moim zdaniem nienajlepszy krój bądź kolorystykę. Prawdopodobnie gdy już znajdę odpowiednie stroje dla Jennifer i Lynette - pozostaną w nich przez cały okres przebywania w domu. Chyba, że ktoś byłby skłonny skleić dla mnie co najmniej 20 sukienek - w co wątpię.
A już z takich serioserio pierdół, to kabiny z pokładu B a nie C były tymi najbardziej luksusowymi z prywatną łazienką ;) Ale Chryste, bez przesady, nawet nie powinnam o tym pisać :D
Czy aby na pewno? ;)
http://i.imgur.com/HX0LaDc.jpg
Na pokładzie zarówno Olympica jak i Titanica były cztery tzw. Parlour Suites albo Millionaire Suites, dwie na pokładzie B, a dwie na C. Na Olympicu były to kabiny B-38/40/42, B-39/41/43, C-56/58/60 oraz C-57/59/61. Są to numery sprzed remontu, podczas którego zmienili numerację kabin.
No i małe wyzwanie dla ciebie - przyjrzyj się piątemu screenowi z drugiego odcinka - co jest nie tak? :D
lizzielovesit
15.08.2013, 13:53
Wyzwanie mówisz? No jeśli chodzi o szczegóły statku, to bym potrzebowała chwili, a jeśli o sam element zdjęcia, to na pewno statek. Właśnie mi przypomniałeś, że miałam o to zapytać - skąd brałeś model? Znam parę jakiś takich stron, ale zapytam z ciekawości, może coś nowego :)
Trochę szkoda, że nikt nie projektuje nic w tym stylu. Jeszcze do TS2 to coś wygrzebiesz, a do 3 nie aż tak dużo, a tak na prawdę to nic, bo mam problem z plikami z all about style do TS3 :((
Hmm, a to nawet nie wiedziałam!! Byłam pewna, że parlour suites są na pok. B. musiałam nie doczytać. http://titanic3d.ca/b_deck.html Ogólnie to nie sugeruję się takimi stronami, ale akurat tego nie sprawdzałam :) No w każdym razie wielkie dzięki, bo nie przyglądałam się temu nigdy dokładnie :P // coś w temacie napiszę jeszcze w WO bo nie chcę spamować pod FS :)
Panna Lawenda
19.08.2013, 21:06
Jakie piękne simy i zdjęcia. Jaki piękny tekst. Jaki piękny statek. Ok, Disia zaraz się rozpłynie z zachwytu, jak przy każdych Twoich dziełach (chyba zasługują na ten tytuł? no dobra, może jest w tym zawarta odrobina przesady, ale tak cholernie mi się podoba, że aż to tak nazwę, a co tam!), bo idealnie trafiasz w tematykę, jaką chcę widzieć na tym forum. No więc co mogę zrobić? Iść i wychwalać tą twórczość pod niebiosa? Czemu nie!
Błędy zostały wymienione, ja nie jestem od tego, ja jestem od słodyczy! Lubisz słodkości? Czekaj na komentarz Disi, a będzie tym cały przesiąknięty!
Już się wprost nie mogę doczekać rozwinięcia wątku matki, coś czuję, że będzie ciekawie! Btw, posiadłość również świetna, chcę ją widzieć już w środku!
Potrafisz naprawdę zainteresować czytelnika, omg, genialne. Mogłabym wystawić 10/10 bez wyrzutów sumienia. Błędy, pf, błędy się zdarzają, wiem po sobie (czasami spoglądając na teksty bez wstępnej korekty tylko się za głowę złapać, ile tam tego jest), więc co tam. Fabuła, bohaterowie... to wszystko zdaje się mieć ręce i nogi, a to dopiero drugi odcinek.
Chcę ciąg dalszy, zdecydowanie.
Pozostaje mi tylko życzyć weny! I oby następne odcinki były równie świetne.
Pozdrawiam, Disia, fanka Twojej twórczości od zawsze na zawsze!
Privilege
23.08.2013, 11:35
Świetne! Będę czytała. Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak trafiłeś w moje gusta. Titanic, Olympic. Swego czasu byłam pochłonięta manią szukania wszystkiego na temat statków pływających dla White Star Line, wiesz szukałam jakichś teorii spiskowych, oglądałam jakieś graficzki stworzone przez ludzi, jakieś czarno białe fotografie, błagałam rodziców o kupno Serca Oceanu na allegro, ale się nie zgodzili ;(. Więc zyskałeś sobie czytelnika! Zostałam twoją fanką.
Dziękuję za wszystkie miłe komentarze. :D Model statku to nie Olympic, a Titanic, co można zauważyć po kilku szczegółach w modelu. Sam model zaś znalazłem na stronie z zasobami do gry Crysis. :)
Cieszę się, że moje fotostory wywołuje falę słodkości i zachwytów w użytkownikach, Disiu. <3333
Ja również uwielbiam wszystko dot. serii statków Olympic, od zawsze się nimi interesowałem. Ba, wychowałem się na filmie Titanic(i na muminkach). Dlatego też lubię dodawać takie drobne wzmianki, lokacje z w/w statków. :D
No ale koniec o tym, czas na następny odcinek!
Postacie simów roboty mojej, Liv i Mefisto. Przy korekcie znowu nieocenioną pomocą były wskazówki mojej mamy. XD Życzę przyjemnego czytania.
---
Rozdział III
http://i.imgur.com/lziLswS.jpg
- Jest tu trochę zimniej niż na zewnątrz, lecz można się przyzwyczaić – powiedziała Charlotte, wpuszczając Lynette i Jennifer do ciemnego holu. Przez brudne okna z trudem przechodziło światło słoneczne. We wgłębieniach rzeźbionych, neogotyckich paneli osadzał się kurz, a szachownica płytek podłogowych pełna była plam i pęknięć. Przy dębowych schodach prowadzących na piętro stała lada, a na niej otwarta księga. Gdy Lynette na nią spojrzała, ujrzała szereg najróżniejszych dat i nazwisk. Ostatni wpis był z 1893 roku.
- Po co tu tyle nazwisk? – zdziwiła się Jennifer, spoglądając Lynette przez ramię.
- Wątpię, by były to osoby z mojej rodziny – stwierdziła Lynette.
- To księga gości. Przez pewien czas był tu hotel – wyjaśniła Charlotte, po czym dodała: – Oczywiście zanim Antoinette wróciła.
- Dlaczego oczywiście? – zdziwiła się Lynette. – I dlaczego zamknięto hotel?
- Mnie też to zaskoczyło – przyznała Charlotte, wchodząc po schodach. – Był w końcu jej pomysłem. Osobiście nigdy tego nie chciałam, to obraza domu. Jednakże zaangażowałam się i uważam, że pod moją opieką hotel radził sobie wyjątkowo dobrze. Po tych korytarzach chodziło wiele sławnych osób, choćby państwo Straus. Doprawdy dziwi mnie więc decyzja Antoinette, była bez sensu.
- A teraz nie ma nawet pieniędzy, by odnowić budynek – zauważyła Lynette.
- Och, wręcz przeciwnie! – roześmiała się Charlotte. Jej śmiech był głośny i szyderczy. – Ma tyle pieniędzy, że mogłaby rozebrać dom, przenieść do Ameryki i odbudować kamień po kamieniu. Jest po prostu skąpa! Tyle razy przychodziłam do niej wyjaśniając, że dom rozpadnie się, jeśli nie zostanie wyremontowany, ale nie! Ona, rzecz jasna, wie lepiej! Siedzi tylko w tym swoim pokoju i trzyma pieniądze, które do tego czasu pewnie już dawno zniszczyła wilgoć. Nawet pokojówki nie wpuszcza, tylko tego swojego księdza – po tych słowach zamyśliła się i dodała: – Ale sama pani zobaczy, panno Leatherby.
Dom w środku wydawał się znacznie większy niż na zewnątrz. Korytarze, którymi szły, były długie i kręte, odbijające w najróżniejszych kierunkach. Niektóre były wiktoriańskie, inne w stylu Tudorów. Wielkie okna zmieniały się we wspaniałe witraże, tapety w boazerie, a podłoga raz była drewniana, a raz pokryta linoleum. Na ścianach wisiały portrety członków rodziny, każdy ze złotą tabliczką z wypisanym imieniem i nazwiskiem. Jeden z nich przedstawiał zasuszonego staruszka o spokojnej twarzy i mądrym spojrzeniu, inny podstarzałą kobietę do złudzenia przypominającą Charlotte. „Czy oni wszyscy są moją rodziną?” zastanawiała się Lynette, patrząc na nieznane jej twarze.
http://i.imgur.com/4S4GwIA.jpg
- Tu jest Antoinette – powiedziała nagle Charlotte, stając przy jednym z obrazów. Lynette podeszła bliżej i ujrzała małą dziewczynkę, nie więcej niż dwunastoletnią, o złotych, kręconych włosach i niebieskich oczach. Jej okrągła twarzyczka gładka była niczym kość słoniowa, policzki rumiane, a na ustach gościł radosny uśmiech. Ubrana była w różową, koronkową sukienkę, na jej szyi zaś wisiał bogato zdobiony naszyjnik z szafirem.
- Bardzo się zmieniła – skomentowała Charlotte.
- A jaka była wcześniej? – spytała Lynette. Już drugi raz słyszała te słowa, chciała się w końcu dowiedzieć więcej. – Jaka była moja matka?
Na ustach Charlotte zagościł złośliwy uśmieszek, lecz zaraz znikł, a ona pokiwała głową z fałszywym współczuciem. Spojrzała jeszcze raz na obraz, po czym usiadła na krześle pod ścianą i zaczęła opowiadać:
- Antoinette, moja droga, była uroczą osobą. Matka zawsze ją kochała i dawała wszystko, czego tylko chciała. Była najstarszą córką, ulubienicą całej rodziny, a do tego dziedziczką majątku. Wszyscy tylko nią się interesowali. Ja, jako młodsza siostra, powinnam była pewnie jej nienawidzić, ale tak nie było. Kochałam ją z całego serca! Była mi najdroższą przyjaciółką, zawsze bawiłyśmy się razem, dzieliłyśmy sekretami. Pamiętam, jak uciekałyśmy przed światem na poddasze, przeszukiwałyśmy pudła z rupieciami i przeglądałyśmy stare albumy. Antoinette je uwielbiała.
- Albumy? – zainteresowała się Jennifer, lecz została zignorowana przez Charlotte.
- Gdy podrosłyśmy – kontynuowała Charlotte – na przyjęciach Antoinette zawsze była otoczona gronem wielbicieli. Żaden nie umiał podbić jej serca, była nieugięta.
- Żaden, poza moim ojcem – zauważyła Lynette. Charlotte wstała i ruszyła w stronę jednych z dębowych drzwi ze złotą klamką. Otworzyła je i powiedziała:
- W istocie, twój ojciec posiadał mocne argumenty za tym, by go poślubiła. Oto twój pokój. Mam nadzieję, że będzie wygodny. Kazałam rozpalić w piecu, te stare mury rzadko wpuszczają ciepło z zewnątrz.
- A gdzie pokój dla mojej przyjaciółki? – spytała Lynette, wskazując na Jennifer – z pewnością też będzie chciała odpocząć.
Charlotte spojrzała dziwnie na Lynette, lecz po chwili odpowiedziała:
- Oczywiście – otworzyła drzwi obok. – Pozwoliłam sobie wybrać te dwa pokoje. Są połączone drzwiami, żebyście nie musiały wychodzić na korytarz. Nocą są tu lodowate przeciągi.
- Dziękuję, to miłe z pani strony. Kiedy będę mogła zobaczyć się z matką?
- Antoinette jest teraz zajęta. Z pewnością będzie chciała pani odpocząć po tak długiej podróży. Proszę się rozgościć, a ja przez ten czas sprawdzę, jak idą przygotowania do obiadu.
- Nie mają państwo gospodyni? – zdziwiła się Lynette.
- Ostatnio mamy problemy ze znalezieniem dobrej służby. Antoinette uważa, że służące kradną, dlatego osobiście zajmuję się sprawami domu.
- Rozumiem – odparła Lynette i po chwili dodała: – Jeszcze jedna sprawa. Nasze bagaże zostały w samochodzie szofera.
- Zajmę się tym – powiedziała Charlotte, po czym pożegnała się i odeszła.
http://i.imgur.com/7Phsb5m.jpg
Gdy weszły do sypialni Lynette poczuła się, jakby znalazła się w jakiejś sali zamkowej. Panele z ciemnego dębu pokryte były gobelinami, a w oknach wisiały długie, czerwone kotary. Pod jedną ze ścian stała masywna, neogotycka szafa, pod inną zaś drewniany kufer z metalowymi zdobieniami. Najwięcej uwagi zwracało jednak kunsztowne, dwuosobowe łoże, okryte bordowym materiałem o kwiecistym wzorze. W imponujących rozmiarów kominku wesoło trzaskał ogień, rzucając na wszystko przyjemne światło. Lynette uśmiechnęła się, podziwiając wystrój pomieszczenia, po czym podeszła do okna i wyjrzała na ogrody posiadłości. Były one równie zaniedbane co plac frontowy, jednak z jej pokoju widok rozciągał się głównie na zielone lasy i jezioro.
- Tu jest cudownie – rzekła w zachwycie. – U mnie w domu wszystko jest takie nowoczesne, zupełnie inaczej niż tutaj.
Podbiegła do szafy i zajrzała do środka, po czym to samo zrobiła z kufrem, a na końcu wzięła jedno z krzeseł i usiadła przy kominku. Spojrzała na Jennifer, która stała cicho z boku i spytała:
- Co się stało? Znów źle się czujesz?
- Nie, to nie to – odpowiedziała Jennifer, uśmiechając się blado. – Chodzi o Charlotte.
- O Charlotte? – zdziwiła się Lynette. – Co z nią jest?
- Nie zauważyłaś, jak się zachowywała? – Jennifer przysunęła krzesło i usiadła przy Lynette. – Zupełnie, jakbym była powietrzem. O co może jej chodzić? Czy powiedziałam coś nie tak? Nigdy jej na oczy nie widziałam, a ona zachowuje się, jakby mnie nienawidziła.
- Nie przejmuj się nią. Słyszałaś, co mówiła. Wszystko dostała moja matka, ona pozostała z niczym. Pewnie myśli, że dla mnie musi być miła, ale dla ciebie już nie.
- Co za okropna kobieta. Nie rozumiem, dlaczego twoja matka z nią tu żyje – stwierdziła Jennifer.
- Rodziny się nie wybiera. Ale przyjaciół już jak najbardziej – uśmiechnęła się. – A Charlotte się nie martw. Porozmawiam z nią.
- To nie takie ważne – powiedziała nagle Jennifer. – I tak za jakiś czas stąd wyjedziemy. Najważniejsze, żebyś spotkała się z matką.
- O ile będzie mnie chciała widzieć – Lynette ze smutkiem pokręciła głową. – Najpierw osobiście wysyła list i przygotowuje wszystko do mojego przyjazdu, a gdy już się pojawiam w domu, nawet nie chce wyjść na spotkanie, tylko wysyła tę kobietę.
- Trudno uwierzyć, że Charlotte jest twoją ciotką.
- Cieszę się. Nie chciałabym być do niej podobna.
Jennifer wstała, ziewnęła przeciągle i podeszła do drzwi, prowadzących do jej pokoju.
http://i.imgur.com/zMGYX81.jpg
- Nie wiem jak ty, ale ja idę się zdrzemnąć. Podróż tym samochodem ogromnie mnie wyczerpała. Sądzę, że będę spać kilka długich godzin.
- Jak to, teraz? – zdziwiła się Lynette. – Przecież zaraz będzie obiad.
- Po podróży i tak jeszcze nie doszłam do siebie. Idź sama, najwyżej później dołączę.
Po tych słowach Jennifer opuściła Lynette, która pozostała sama w pokoju, zadając sobie ciągle te same pytania. Dlaczego matka ją porzuciła, by wrócić do rodzinnego domu? Dlaczego napisała do niej dwadzieścia lat później i dlaczego, gdy Lynette przebyła ocean na jej prośbę, nawet nie spotkała się z nią, tylko wysłała Charlotte? Czy tak traktuje się własną córkę?
Ściągnęła z siebie płaszcz i gdy służba przyniosła jej bagaże, przebrała się w białą, prostą sukienkę. Następnie usiadła na łóżku i na chwilę zamknęła oczy. Poczuła, jak zmęczenie powoli ją opuszcza, podobnie jak irytacja spowodowana dziwnym zachowaniem matki. Jeszcze raz rozejrzała się po pokoju, zachwycając się każdym detalem zupełnie, jakby widziała je pierwszy raz. Takie pomieszczenie było dla niej czymś nowym. Dom, w którym się wychowała, był zupełnie inny - jasny i lekki. Było w nim dużo bieli i złota, wielkich okien i delikatnie falujących na wietrze zasłon. Miał to być dom ich marzeń, idealne miejsce do wychowania córki, ale nawet najpiękniejszy pałac nie zastąpi matki.
Usłyszała gong, więc domyśliła się, że zaraz podadzą do stołu. Nie myliła się, gdyż już po chwili do pokoju weszła służąca, która zapowiedziała obiad i poprosiła, by Lynette podążyła za nią.
- Ach, jesteś już – powiedziała Charlotte, gdy Lynette pojawiła się w jadalni. – Wszyscy chcieliby cię poznać.
- Wszyscy? – zdziwiła się Lynette i po chwili dodała: – Jennifer nie będzie przy obiedzie.
- To zrozumiałe – odpowiedziała lekceważąco Charlotte. – Poznaj mojego syna, Charlesa.
http://i.imgur.com/uX621ta.jpg
Wskazała na postawnego, wysokiego mężczyznę o krótkich, brązowych włosach i ciemnych oczach. Ubrany był w szykowny, szary garnitur z drogiego materiału. Na szyi nosił czarny krawat, na palcach zaś kilka złotych sygnetów. Gdy zobaczył Lynette, uśmiechnął się czarująco, tak że na jej twarzy pojawił się rumieniec, po czym powiedział:
- Niezmiernie cieszę się ze spotkania, matka opowiadała o pani. Mam nadzieję, że pobyt w naszym skromnym domu będzie przyjemny.
Lynette w to nie wątpiła.
- A gdzie jest ojciec Patrick? – spytała Charlotte. – Przed chwilą tu był.
- Antoinette chciała go u siebie – odpowiedział Charles, uśmiechając się zjadliwie.
- No, trudno. Zaczniemy bez niego. Siadaj, moja droga – powiedziała, wskazując Lynette miejsce, po czym sama usiadła po drugiej stronie stołu. W tym samym momencie do jadalni weszli służący i zaczęli zastawiać stół najróżniejszymi daniami. Były jaja przepiórcze z kawiorem, pieczone młode ziemniaki oraz kaczka nadziewana kasztanami, na deser zaś pudding Waldorf z jabłkami, orzechami i rodzynkami oraz lody waniliowe. Lynette, która nie jadła od czasu, gdy Olympic dopłynął do portu, rozkoszowała się jedzeniem, popijając wszystko wyśmienitym czerwonym winem.
Słońce zaczęło powoli chować się za horyzontem, oblewając pomieszczenie słabym, wieczornym światłem. Służba włączyła lampy i pozapalała świece w srebrnych lichtarzach. Ich płomienie odbijały się w licznych lustrach zawieszonych na jednej ze ścian. Oświetlone zostały ciemne panele, czerwone gobeliny i masywne, wiktoriańskie meble.
http://i.imgur.com/01xbX8I.jpg
- I co myślisz o naszym domu? Mam nadzieję, że nie wydał się zbyt ponury – podczas obiadu spytał Charles.
- Jest… Wyjątkowy – odpowiedziała Lynette po namyśle.
- Przed nami nie musi pani niczego ukrywać – roześmiał się. – Wszyscy wiemy, że jest okropny.
- Ależ nie! – szybko odparła. – Naprawdę uważam, że jest to urokliwe miejsce.
- To bardzo miłe z pani strony – uśmiechnął się olśniewająco - jednakże jest jeszcze wiele rzeczy, które trzeba zrobić. Te mury rozpadają się nawet teraz, gdy rozmawiamy.
- Jest to cecha wielu starych dworów – zauważyła Lynette, po czym taktownie dodała: – Mimo to bardzo mi się tu podoba.
- Jest pani naprawdę miłą osobą, panno Leatherby – odparł Charles, przyglądając się jej z nieukrywanym zainteresowaniem.
- Proszę mi mówić Lynette – rzekła, czerwieniąc się. – Panna Leatherby brzmi tak protekcjonalnie.
- Dobrze, Lynette – Charles mrugnął do niej figlarnie, co nie uszło uwadze Charlotte, od dłuższego czasu przyglądającej się im z końca stołu.
- I jak ci smakuje pudding? – spytała nagle, jednocześnie patrząc groźnie na Charlesa.
- Wyśmienity – odrzekła Lynette. – Podobnie jak cały obiad.
- Kucharka się ucieszy – odpowiedziała Charlotte z niejaką satysfakcją. – Gdy tylko dowiedziała się, że będziemy mieć gości, natychmiast zaczęła planować jedzenie na cały czas pani pobytu.
- Proszę wysłać wyrazy uznania ode mnie. W istocie jest mistrzynią swojego kunsztu.
- Będzie zachwycona – po tych słowach do Charlotte podeszła służąca, która zaczęła mówić coś do niej przyciszonym głosem. Charlotte kilka razy mruknęła niezrozumiale, po czym odprawiła ją, wstała i powiedziała do Lynette: – Pani matka najwyraźniej namyśliła się już co do spotkania, panno Leatherby. Zaprowadzę panią do Antoinette.
- Chce się ze mną widzieć? – spytała, jakby nie wierząc w to co słyszy.
- Czyż nie po to Antoinette pisała do pani? – Charlotte uśmiechnęła się drwiąco.
- Tak, oczywiście – odpowiedziała pospiesznie. Wstała, pożegnała się z Charlesem, a następnie podążyła za Charlotte, która już czekała na nią przy drzwiach. Wyszły z jadalni i ruszyły korytarzem, którego Lynette wcześniej nie widziała. Zaczęła się zastanawiać, ile jeszcze korytarzy znajdzie w tym wielkim domu? Czy dane jej będzie zobaczyć je wszystkie zanim stąd wyjedzie? A może odwiedzi matkę, a potem natychmiast wróci do Ameryki? Gdzieś w głębi duszy chciała, żeby było już po wszystkim. Niepokoiła ją zniszczona posiadłość, cynizm Charlotte i tajemnice, jakie wszyscy skrywali. Miała ochotę znów zobaczyć swój pokój na Fifth Avenue, położyć się w łóżku i przeczytać jakąś dobrą powieść. Wiedziała jednak, że nieprędko dostąpi tej przyjemności. Mogła jedynie pocieszać się myślą, że zaraz po spotkaniu z matką wróci do swojej gotyckiej komnaty i odseparuje się od świata na całą noc.
http://i.imgur.com/Ck7ai5y.jpg
Z rozmyślań wyrwał ją pewien starszy jegomość, który nagle wyłonił się zza rogu i prawie wpadł na Charlotte. Miał dużą, brodatą twarz, siwe włosy i małe, przymrużone oczka, schowane za półokrągłymi okularami. Ubrany był w czarną sutannę, która zwisała na nim smętnie, zupełnie jak na wieszaku. Gdy zobaczył Charlotte, wykrzywił twarz w wyrazie niezadowolenia, lecz zaraz ukrył to pod maską ogólnego przygnębienia, jakby smuciło go wszystko, co się wokół niego dzieje.
- Ojciec Patrick! – wykrzyknęła Charlotte, gdy tylko zobaczyła księdza. – A więc tu ojciec jest!
Ojciec Patrick jęknął, rozejrzał się bezradnie, po czym uśmiechnął się ze zrezygnowaniem i odpowiedział:
- Charlotte, drogie dziecko, chyba się znów zgubiłem. Poszedłem na chwilę do Antoinette i nie mogę teraz znaleźć drogi powrotnej.
- Gdyby ojciec nie rozglądał się po pokojach może by się nie zgubił, bardzo łatwo pomylić kierunki w tym domu – odrzekła Charlotte, uśmiechając się niewinne. Ojciec Patrick natychmiast zrozumiał aluzję. Spełzł mu uśmiech z twarzy, nachmurzył się i rzucił Charlotte wściekłe spojrzenie.
- Chciałem udać się do jadalni – burknął.
- Z pewnością – ucięła Charlotte. – A teraz, nie przywita się ojciec z naszym gościem?
- Gościem? – zdziwił się. Dopiero po chwili zauważył Lynette, która stała z tyłu i w milczeniu przysłuchiwała się rozmowie. – Z pewnością panienka Leatherby, czy mam rację?
- Tak, przynajmniej w tym się ojciec nie pomylił – odparła Charlotte, na co ojciec Patrick odpowiedział lekceważącym machnięciem ręki.
- Antoinette opowiadała o panience – kontynuował ksiądz. – Już od dawna chciała się z panienką spotkać. Szkoda, że musi się to odbyć w takich okolicznościach.
- Jakich okolicznościach? – spytała Lynette, co ksiądz zupełnie zignorował.
- Jest panienka bardzo podobna do swojej matki – zauważył. – Takie same włosy, a te niebieskie oczy! Z pewnością musi mieć pani wielu wielbicieli – uśmiechnął się pobłażliwie.
- Charlesa z pewnością można do nich zaliczyć. Żeby ojciec widział jakie zainteresowanie wzbudziła u niego – odrzekła Charlotte.
- Nie wątpię. Biedny dzieciak, tak długo tu już siedzi, że dziw, że nie zapomniał jak wygląda kobieta – ostatnie słowa ksiądz wypowiedział szczególnie dobitnie.
- Och, doprawdy! – obruszyła się Charlotte. – Za to ojciec najwidoczniej nie ma z tym żadnych problemów!
- Czasem sam nie mam pewności – zakończył ojciec Patrick, po czym zwrócił się znów do Lynette: – Miło móc cię zobaczyć, drogie dziecko. Pobłogosławiłbym cię, ale tak dawno już tego nie robiłem, że nie wiem nawet jak zacząć. Mam nadzieję, że mi wybaczysz.
- To nie jedyna rzecz, jaką trzeba mu wybaczyć – rzuciła Charlotte. Ojciec Patrick tylko spojrzał na nią, skrzywił się raz jeszcze i odszedł pospiesznie, pozostawiając Charlotte i Lynette same.
- Uważaj na tego człowieka – powiedziała Charlotte, ruszając dalej. – Może i udaje głupiego, ale wcale taki nie jest. Myśli, że dam się nabrać na te jego sztuczki, jednak grubo się myli.
- To był ten ksiądz, o którym pani wspominała? – chciała się upewnić Lynette.
- Tak, ten sam. Nie rozumiem, czemu Antoinette uparła się, żeby tu został. Z pewnością bardziej by się przydał w wiosce. Ale chyba jesteśmy już na miejscu.
Zatrzymały się przy drzwiach innych od reszty, również z ciemnego drewna, lecz podwójnych, ze złotą klamką z głową lwa. Charlotte wyciągnęła pęk kluczy z kieszeni, a następnie zaczęła je przeglądać, starannie lustrując każde z nich. W końcu wybrała bogato zdobiony, mosiężny klucz z licznymi plamkami rdzy, który następnie przekręciła w zamku.
- Dlaczego moja matka jest tam zamknięta? – spytała Lynette z niepokojem w głosie.
- Żebym to ja wiedziała – odparła Charlotte. – Zawsze się tam zamyka, chociaż doskonale wie, że mam dostęp do każdego pomieszczenia w domu.
- Może lubi przebywać w samotności? – pomyślała głośno Lynette.
- W tym domu ma jej aż nadmiar – odpowiedziała Charlotte, otwierając drzwi. – A teraz idź spotkać się z matką.
Pokój, do którego wprowadzono Lynette, był wysokim na dwa piętra gabinetem z antresolą, oświetlonym wspaniałym, srebrnym żyrandolem. Na samym środku stało dębowe biurko, którego blat zasypany był różnymi książkami i papierami. Za nim, w kącie pomieszczenia, znajdował się spory kominek, a nad nim obraz przedstawiający młodą damę. Ściany pokrywały czerwone gobeliny i regały pełne książek w skórzanych oprawach.
http://i.imgur.com/NTXq6bi.jpg
Przy oknie wychodzącym na podwórze stała kobieta w średnim wieku, której długie, złote włosy przyprószone były lekką siwizną. Jej twarz, choć usiana zmarszczkami, wydawała się nader delikatna, rzęsy miała długie i ciemne, a oczy łagodne, koloru niebieskiego.
- Lynette, moja droga – usłyszała w końcu głos matki. Był słaby i drżący. – Podejdź proszę.
Lynette czuła się jak dziecko. Drżała, wzrok miała spuszczony, a w głowie jej szumiało. Nie tak wyobrażała sobie to spotkanie. Myślała, że będzie to radosny moment, który złączy ponownie jej rodzinę. Miały się rzucić sobie w ramiona jak dawne przyjaciółki, które spotkały się po latach. Zamiast tego czuła narastającą ciszę, jaka nastała po ostatnich słowach Antoinette.
- Lynette – powtórzyła Antoinette. Lynette uniosła głowę i napotkała wzrok swojej matki. Ujrzała smutek i cierpienie, spowodowane latami rozłąki. Zrozumiała natychmiast, że jej matka była nieszczęśliwa i tak ją to poruszyło, że odczuła chęć odjęcia jej choć części tego bólu. Nie poruszyła się jednak, tylko stała w miejscu, przy drzwiach na korytarz i czekała. Antoinette zbliżyła się do córki i przytuliła, a z jej oczu zaczęły płynąć gorzkie łzy.
- Och Lynette – powiedziała. – Tak bardzo chciałam do was wrócić, ale byłam głupia. Bałam się stracić wszystko, co miałam, więc opuściłam ciebie i Richarda, by przypłynąć do Brytanii. Wróciłam do Ravensdale Manor, opuściłam to, co dla mnie najcenniejsze, a teraz, w obliczu śmierci, mam za mało czasu by to naprawić.
- Mamo… - szepnęła Lynette.
Wybacz, że na razie skomentuję tylko pierwszą część, ale o tej godzinie nie jestem w stanie już więcej sobie przyswoić.
Po pierwsze - Twoje zdjęcia są niesamowite! Ale o tym pewnie już się nie raz naczytałeś. Zreszta komentuję tylko początek, a i tak zaczynam słodzić. Reszta dojdzie jutro, jeśli zdołam znalezc wolna chwilkę.
Rzeczywisce masz mały problem z przecinkami, nie wiem jak dalej, ale w pierwszej czesci w wielu miejscach ich brakowalo. Również zapis dialogów niekiedy nie jest taki, jaki byc powinien. Ale i tak uważam, ze od strony technicznej nie jest źle.
Co jest ciekawe, i dosc rzadko spotykane, budujesz opowiadanie opisami. Do tego potrzeba umiejętności na poziomie wyższym niz przecietny. Zauroczyłeś mnie swoim światem, moxe na razie skosztowalam go w małej ilości, ale zaczarował mnie klimatem.
Na razie nie moge rozgryźć glownej bohaterki, wiec z ocena postac poczekam do przeczytania nasteonyvh czesci.
Cieszę się, że zdjęcia się podobają. :D Ja zawsze znajdę w nich coś, co mi nie pasuje, ale już nie ma jak zmienić.
A co jest nie tak z dialogami? Kropki i duże litery? Bo coś pamiętam, że długo sprawdzałem, kiedy daje się z dużej litery po myślniku, kiedy kropki są pożądane a kiedy nie i trochę się pogubiłem. :P Odnośnie przecinków, niestety nie do końca pojmuję, kiedy się je wstawia a kiedy nie. Staram się z tym walczyć, no ale nie zawsze wychodzi. Przy pisaniu trzeciego odcinka czytałem co nieco o przecinkach i mam nadzieję, że jest tam trochę lepiej. :)
Ach, opisy. <3 Alice Waters miała bardzo prosty układ, składający się z katalogowego sposobu opisywania pomieszczeń i masy dialogów, które były jedyną akcją. W tym fotostory staram się to jakoś rozwinąć, gdyż uważam opisy za najważniejszy ze sposobów budowania klimatu. Stam emocjonalny bohaterki, jej myśli, tego nie da się w pełni ukazać samymi suchymi dialogami, trzeba je podkreślić. Opisy w tym pomagają. Zresztą, zawsze uważałem swoje opisy za bardzo proste, dlatego też w Maskaradzie staram się je jakoś rozbudować. Cieszę się więc niezmiernie, że ktoś je docenił. :P
- Sam nie wiem, jestem tu tylko lekarzem – odpowiedział pan Thompson, pokazując torbę z lekami – jednakże kiedyś miałem przyjemność rozmawiać z Thomasem Andrewsem, niech spoczywa w pokoju, i powiedział mi, że ten zegar przypomina mu White Star Lines.
Kiedy zapisujesz w ten sposób dialogi powstają dość niejasne zdania. Tutaj na przykład wyjdzie: "Sam nie wiem, jestem tu tylko lekarzem jednakże kiedyś miałem przyjemność rozmawiać [...]". Bez przecinka, bez kropki. Tak nie może być. Powinieneś wstawić przecinek po "lekami" lub kropkę i wtedy nowe zdanie z dużej litery.
- Ależ nie – roześmiał się pan Thompson – mam tylko przerwę. Właściwie to już skończyłem na dzisiaj.
"Ależ nie mam tylko przerwę." Nie jest to ładne, prawda? ;) Kropka lub przecinek po panu Thomsonie.
- Ma pan całkowitą rację – przyznała, po czym po chwili dodała – skoro ma pan leki przy sobie, może znajdzie się coś dla mojej przyjaciółki, Jennifer?
Tutaj moim zdaniem powinna być kropka. Przecinek już nie pasuje aż tak bardzo do kontekstu.
Proszę, oto leki – powiedział, wyjmując małą buteleczkę z pastylkami – niech tylko nie bierze za dużo.
Znów przecinek lub kropka.
Mam nadzieję, że wiesz o co mi chodzi. Podałam tylko przykłady z jednego fragmentu, żebyś zorientował się w czym robisz błąd. ;)
EDIT:
Znów musisz mi wybaczyć, że nie doszłam do trzeciej części, tylko ciągle komentuję jej poprzedniczki. Ponownie zabrałam się za czytanie o barbarzyńskiej porze i mój mózg zaczyna wyciekać uchem.
Ale pomimo galarety miast mózgu jeszcze potrafię dostrzec niesamowity opis przyrody na początku drugiego rozdziału. Zatkało mnie, nie spodziewałam się po mężczyźnie takiej wrażliwości na otoczenie. Albo dużo czytasz, albo rzeczywiście jesteś wyjątkowy. :P
Jedno tylko rzuciło mi się w oczy. "Promienie księżyca". Hę? Promienie słońca, okej, się zgodzę, ale księżyca to prędzej światło. Mi te nieszczęsne promienie nie pasują.
Niestety dalej masz problem z zapisem dialogów:
- Co to był za sen? – spytała samą siebie – proroczy? Niemożliwe.
Kropka przed drugim myślnikiem i potem z dużej.
- Moja droga – powiedziała do siebie – wyglądasz jak topielec.
Znów to samo. Ale tu ewentualnie przecinek by jeszcze mógł pasować.
- Ach, to pan – odpowiedziała ponuro – dzień dobry.
Kropka i z dużej. Ponownie.
- Tak, z lokajem – odpowiedziała Lynette – jesteśmy już na miejscu.
- Naprawdę? – zdziwiła się, po czym podeszła do okna i spróbowała się rozejrzeć – a niech to, z tej strony nic nie widać.
Aj! Który to już raz? Tutaj podwójnie.
- Mam nadzieję, że mówi pan prawdę – roześmiała się Lynette – nie chciałabym się dowiedzieć, że jest to tylko jedna z wielu formułek, jakie są wypowiadane w takich miejscach.
I ponownie nieszczęsne dialogi.
- Z pewnością nie – odpowiedział – Andrews nigdy by tego nie zrobił.
O, zgadnijmy co tutaj jest źle... :P
- Niech się pani nie martwi – zaczął pan Thompson pocieszająco – nie będą robić kłopotów.
And again.
- Moja biedna Jennifer – powiedziała nagle Lynette, odwracając się od statku i spoglądając na koleżankę – czeka cię teraz kolejna podróż, tym razem samochodem.
Aaand again.
- Nawet o tym nie wspominaj – odparła Jennifer, której dopiero teraz zaczęły wracać kolory na twarzy – chcesz, żebym się znowu pochorowała?
- Jest to jakaś pociecha – przyznała Jennifer – lecz mimo to na samą myśl o dalszej podróży słabo mi. Oby tylko droga nie była zbyt wyboista.
- Ravensdale Manor? – zdziwiła się, jednak po chwili dodała – ach tak.
- Tak – odpowiedział – zmieniła się.
- Naprawdę nie powinienem mówić – zaczął się wykręcać – skoro panienka nie wie, to może i tak miało być.
- Czemu? – zdziwił się szofer – Źle się panienka czuje? Zaraz będziemy na miejscu.
Cały czas robisz takie sam błąd i tutaj nagle wyskakuje coś innego. Brakuje kropki przed drugim myślnikiem, ale za to już zacząłeś od odpowiedniej litery. ;)
- To już niedaleko – uparł się szofer – niech panienka otworzy okno, a zaraz poczuje się lepiej.
- A ja właśnie na to czekałam – odpowiedziała Jennifer – już miałam dość całej tej jazdy.
- Jak to? – spytała samą siebie – to naprawdę tutaj?
- Pewnie nie ma pieniędzy – uznała Jennifer – nie ma innego wyjaśnienia.[/quotee]
[quote]- Odźwierny znowu zasnął – wytłumaczył szofer i ponownie zastukał – albo umarł. Stary jest.
Gdyby nie błąd w zapisie, byłoby to zdanie miszcz. Cudne po prostu <3.
No, to chyba wszystkie błędy dialogowe, musisz się zadowolić tylko tym, bo literówek i błędów stylistycznych nie chce mi się już szukać i cytować :P
Ale fabuła zaciekawia coraz bardziej, choć główna bohaterka jest nieco bez wyrazu. Za to kobieta z ostatniej sceny? Miodzio, już ją uwielbiam. :D
Niedługo zabiorę się i za trzeci rozdział, ale na razie doszłam tylko do drugiego.
Ojej! Postarałaś się z tym wyłapywaniem błędów! Naprawdę nie trzeba było, wystarczyłoby tylko kilka przykładów, a resztę już bym sam wyłapał.
I tak, a więc to był błąd, o którym myślałem. Jednakże był powód, dla którego jak dotąd tego nie poprawiłem. Otóż w różnych książkach widziałem, że ten zapis się zmieniał, ale nie mogłem odkryć dokładnie w czym problem. Teraz chyba już wiem, te różnice są zależne od tego, czy zdanie zostało przerwane w momencie kropki, przecinka, czy w ogóle w środku zdania no i zależy też, na czym takie wtrącenie się zakończy(wtedy trzeba dać, wg Mistrza i Małgorzaty, dwukropek).
No a poza tym nikt mi wcześniej tego nie wskazał. Już się zabieram za poprawianie. :P
EDIT: Ale z tym przecinkiem przed drugim myślnikiem to też nie bardzo. Sprawdziłem właśnie w "Imię Róży" Umberto Eco i tam, jeżeli zdanie urywa się w momencie przecinka, przecinek znika. Podobnie też w Mistrzu i Małgorzacie.
EDIT2: Poprawiłem pierwszy odcinek, czy tak jest dobrze?
Masz rację, stosuje się taki zapis, ale tylko wtedy, kiedy dwa zdania sa nieodlaczna czałością. Jesli didaskalia składają sie z dwóch osobnych części, w takim wypadku stosujemy kropkę. Można również zamniennie wstawiać ten nieszczeny przecinek, ale nie mogę powiedzieć, że jego brak jest błędem. Te zdania, które podałam sa, moim zdaniem, bardziej odpowiednie do zapisania z kropką. Ale to już kwestia indywidualna, zwracam tylko uwagę na poprawny zapis. ;)
Przerwałeś w najlepszym momencie. :D
Ciekawa jestem, o co matce Lynette chodziło. :O
Hm, co do tego, że ciężko się czyta, to w poprzednich częściach mniej się działo, teraz się rozkręca więc jest fajnie :3
No nareszcie. Już zaczynałam się niecierpliwić!
Zdjęcia eleganckie, jak zawsze. Akcja natomiast rozwija się nieznośnie powoli. Ale to mój brak cierpliwości jest wadą, nie tempo akcji "Maskarady" :P
Lynette opisała dom jako "wyjątkowy", podczas gdy mi przychodzi na myśl "czerwony" :D Polubiłam ojca Patricka, mam nadzieję, że jeszcze wystąpi i posprzecza się trochę z Charlotte.
Nie lubię wypisywać błędów, ale ten mnie szczególnie irytuje, więc się wysilę:
tą kobietę
tę.
Ach, te Twoje opisy i klimat epoki... Czysta przyjemność.
Podsumowując, warto było czekać :)
Oczywiście na wstępie standardzik - dialogi. Ale tym razem pochwalę. Nie zauważyłam ani jednego błędu. Nie mam pojęcia jak to zrobiłeś, ale chyba w kilka sekund przyswoiłeś sobie wszystkie zasady zapisu dialogów. Jestem pod wrażeniem! Tekst prezentuje się o wiele lepiej, a już wcześniej był fantastyczny!
Co do fabuły, to robi się coraz ciekawiej. W ogóle piękne jest ostatnie zdanie, jedno słowo, a tyle w nim emocji, o których nie musiałeś nawet pisać. To świadczy o tym, ze postaci żyją własnym życiem, nadałeś im tyle cech ludzkich (wiem, dziwnie to brzmi, ale tak pozwoliłam to sobie nazwać), że staja się dla mnie realni. Język jak zwykle nienaganny, opisy barwne, wciągające. Czego chcieć więcej? ;)
EDIT:
Zapomniałam napisać, że uwielbiam ojca Patricka. Nie wiem czemu, ale jest w nim coś, co uważam za niezwykle intrygujące. No i był swietnie opisany.
Hm, co do tego, że ciężko się czyta, to w poprzednich częściach mniej się działo, teraz się rozkręca więc jest fajnie :3
Mam więc nadzieję, że uda mi się taki styl utrzymać. :D Nie chciałbym stracić czytelników.
Akcja natomiast rozwija się nieznośnie powoli. Ale to mój brak cierpliwości jest wadą, nie tempo akcji "Maskarady"
Ach, już taki mój problem, że w tym co piszę akcja jest powolna. Sądzę, że jest to odbicie mojego sposobu życia, w którym w ciągu dnia potrafię nieznośnie mało zrobić, jeśli coś w ogóle. :P Dom jest faktycznie bardzo czerwony, ale cóż poradzić, taka moja wizja neogotyckiego przepychu - brąz, złoto, czerwień. Poza tym, klimatu domu musi pasować do jego mieszkańców, jak i całej fabuły. Błąd już poprawiony, nie wiem co mam z tymi ogonkami. :D
Oczywiście na wstępie standardzik - dialogi. Ale tym razem pochwalę. Nie zauważyłam ani jednego błędu.
To dlatego, bo już wcześniej miałem pewne podejrzenia co do sposobu zapisu dialogów. Można by powiedzieć, że czekałem tylko na kogoś, kto zapali lont. xD
W ogóle piękne jest ostatnie zdanie, jedno słowo, a tyle w nim emocji, o których nie musiałeś nawet pisać.
Ojej, to dobrze, że ostatecznie jednozdaniowy opis, który tam miał być, został wywalony. Nie podobał mi się(mamie też XD), a widzę, że i bez niego tekst sobie nieźle radzi.
To świadczy o tym, ze postaci żyją własnym życiem, nadałeś im tyle cech ludzkich (wiem, dziwnie to brzmi, ale tak pozwoliłam to sobie nazwać), że staja się dla mnie realni. Język jak zwykle nienaganny, opisy barwne, wciągające. Czego chcieć więcej?
Och, a ja się obawiałem, że Lynette wyszła nijaka w porównaniu do mocno zarysowanych charakterów reszty domowników. Cieszę się, że jednak nie miałem całkiem racji! Dowiedzieć się, że postacie wydają się żywe to dla autora chyba największa pochwała! Dziękuję. :D
Zapomniałam napisać, że uwielbiam ojca Patricka. Nie wiem czemu, ale jest w nim coś, co uważam za niezwykle intrygujące. No i był swietnie opisany.
O, chyba już druga osoba polubiła ojca Patricka, cieszę się, bo i ja go lubię. :D
No i ogólnie dziękuję wszystkim za miłe słowa i cieszę się, że odcinek się podobał. :P
Och, a ja się obawiałem, że Lynette wyszła nijaka w porównaniu do mocno zarysowanych charakterów reszty domowników. Cieszę się, że jednak nie miałem całkiem racji! Dowiedzieć się, że postacie wydają się żywe to dla autora chyba największa pochwała! Dziękuję. :D
Pfff, właśnie to jest w niej ciekawe. Jest taka spokojna, wyrafinowana, odnoszę wrażenie, że również można uznać ją swego rodzaju stabilizator.
I nie dziękuj, tylko pisz dalej, bo odwaliłeś kawał dobrej roboty, tworząc tak realistyczne osoby i to nawet nie w naszych czasach. Także tego, dobrze jest.
Rozdział II:
Piękny opis przyrody - aż sama chciałam znaleźć się w opisywanym przez Ciebie miejscu (pomijając oczywiście ten fragment o spadaniu w przepaść :)).
Też mnie zraziła ta powolność głównej bohaterki po usłyszeniu pukania do drzwi - trochę szacunku dla ludzi, kobieto :) A jakby się paliło? To co? :P
- Moja droga – powiedziała do siebie – wyglądasz jak topielec. - ooo, jasne. Chciałabym zawsze wyglądać tak, jak ona po przebudzeniu :)
Tak patrzę na to 5 zdjęcie, ale nie wiem, co w nim takiego dziwnego? To, że szalupy są za wysoko?
A tak w ogóle, to na Twoje zdjęcia wprost nie mogę napatrzeć się :) Szczególnie zdjęcie dworu i tego nieba.
Domyślam się, że dwór skrywa jakąś tajemnicę. Jestem ciekawa jaką :)
O retuśki, ale zwlekałam z tym komentarzem! :O
Po tych korytarzach chodziło wiele sławnych osób, choćby państwo Straus.
(...) takich jak, na przykład...?
Doprawdy dziwi mnie więc decyzja Antoinette, była bez sensu.
"Doprawdy" jest poniekąd synonimem "więc". A jeśli nawet nie jest, to te dwa wyrazy obok siebie wyglądają po prostu źle.
Jest po prostu skąpa!
To jest SZCZYT skąpstwa xD No chyba, że za tym kryje się jakaś tajemnica xD
Ja, jako młodsza siostra, powinnam była pewnie ją nienawidzić, ale tak nie było.
Jej.
- Dziękuję, to miłe z pani strony. Kiedy będę mogła zobaczyć się z matką?
Pani? Przecież to jest jej ciotka :hmmm:
Ojciec wybudował go, by był jasny i lekki.
Czyli gdyby go nie wybudował, nie byłby jasny i lekki?
- I jak ci smakuje pudding? – spytała nagle, jednocześnie patrząc groźnie na Charlesa.
Raz Charlotte zwraca się do Lynette per "pani", a raz "na ty". Nie może się zdecydować? :D
Zaczęła się zastanawiać, ile jeszcze korytarzy znajdzie w tym wielkim domu?
Jak dla mnie na końcu tego zdania powinna być kropka. To jest mowa zależna i podejrzewam, że w j.polskim rządzi się podobnymi prawami, co w j.angielskim.
Nie rozumiem, czemu Antoinette uparła się, żeby tu został.
Hm, czy Antoinette z racji wieku nie powinna mieć już wyblakłych włosów?
Ojej, co za wzruszające spotkanie! Tylko czuję się troszkę zawiedziona - tyle przyszło nam czekać na ten moment, a tu tylko jego namiastka pod sam koniec odcinka...
Nie mogę powiedzieć, że odcinek mi się nie podoba, bo tak nie jest - ciekawie zapowiada się wątek znajomości Charlesa i Lynn, postać księdza jest intrygująca, podobnie zresztą jak cala ta sprawa związana z ciotką Charlotte (:D) i Ravensdale Manor - ale mogłeś jakoś wzbogacić ten ostatnim, bardzo ważny fragment. No ale pocieszam się, że przecież kolejny odcinek dopiero przed Tobą i możesz naprawić to wrażenie :D Tu się aż prosi jakiś głęboki opis uczuć a la Liv! :D Ja to traktuję jako punkt kulminacyjny i zrozum, chciałabym się pozachwycać :)
Bez oceny.
lizzielovesit
13.10.2013, 20:28
Dopiero teraz zauważyłam, że jest nowy odcinek!
Rezydencja jest niesamowita, ale co do samej treści to pod koniec jak na mój gust za mało o tym ich całym spotkaniu, ale mam nadzieję, że jeszcze w następnym odcinku napiszesz o przeżyciach Lynette i jej matki. Ciekawa jestem, co kryje się za postacią księdza :)
Aha, czemu Lynette i Charlotte nie zwracają się do siebie po imieniu? Co prawda spotykają się pierwszy raz w życiu, ale to jednak rodzina. Jeszcze jestem w stanie zrozumieć to ze strony Lynette z szacunku do starszej ciotki, ale odwrotnie?
Czekam na następny odcinek :D
Na początek chcę się ze wszystkimi przywitać, albowiem jest to mój pierwszy post na forum. :smile:
Maskarada ogromnie mi się podoba. Te wspaniałe opisy strojów tak różnych od tego co obecnie kupujemy w dyskontach. Oczywiście mam na myśli tych którzy nie mają pieniędzy a ja się do nich niestety zaliczam.:cry:
A te luksusowe wnętrza, tak odbiegające od mieszkań w wielkiej płycie!
Bardzo trudne było dla mnie czytanie opisów cudownych potraw jedzonych przez bohaterki ponieważ jestem obecnie na diecie odchudzającej i powodowały one u mnie napady wilczego głodu.
Mam tylko jedno zastrzeżenie: dlaczego nie ma tam żadnych romansów? Ten lekarz okrętowy, taki pełen seksu ze swoimi olbrzymimi wąsiskami, a i chociażby ten stary kelner..... Dwie samotne, młode i piękne kobiety na morzu.... A wszyscy wiemy jak to jest na statkach. Przydałoby się trochę pikanterii!
Teraz komentuję tylko pierwszy odcinek ale jak przeczytam następne to znów się odezwę.
Rozdział III:
Nie lubię tej Charlotte - jest taka wyniosła i oziębła. Nie podoba mi się jej stosunek do przyjaciółki Lynette. Za to bardzo polubiłam ojczulka Patricka i te jego przekomarzanie się z ciotką blondynki :)
Bardzo dobrze czytało mi się ten odcinek - coraz bardziej Twoje opowiadanie wciąga.
Jedna uwaga: opisałeś obraz przedstawiający matkę Lynette, jako zielonooką blondynkę, a tymczasem gdy po raz pierwszy poznajemy Antoinette napisałeś, że ma niebieskie oczy? WTF? :P
Ajjj, cóż za wstyd! Oczywiście miały być niebieskie! Nie wiem, coś mi się pomieszało przy naszyjniku i nawet nie zauważyłem, że jest źle. Już poprawione, dziękuję. :D O spotkanie z matką się nie martwcie, oczywiście, że nie zostawię tego tak jak jest. Co do Charlotte, jak Searle zauważyła, jest wyniosła i oziębła, a to, że musi być miła dla Lynette tym bardziej powoduje u niej rozdrażnienie.
I wybaczcie, że coś nie piszę o nowym odcinku. Już zacząłem przygotowania do matury i chwilowo pisanie następnego odcinka poszło na bok. Jeśli nie uda mi się napisać odcinka do końca miesiąca, z całą pewnością postaram się go opublikować w następnym.
No to bez zbędnych wstępów, poniżej kolejny rozdział(aha, sześć stron i już rozdział, ale co tam) Maskarady. Pisane to było w trakcie świąt i pod wpływem horrorów, więc jeśli nagle gdzieś zaczną tańczyć szkielety, proszę o wybaczenie.
Postacie simów roboty mojej, Liv i Mefisto. Poprawki by moja mama. Życzę przyjemnego czytania. :D
---
Rozdział IV
http://i.imgur.com/aBOo567.jpg
- Mamo…
- Niedobrze, że tu jesteś – powiedziała Antoinette. – Nie powinnaś była w ogóle tutaj przyjeżdżać.
Lynette nie mogła uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszała. Dlaczego Antoinette tak mówiła? Przecież sama wysłała Lynette list, to ona była powodem, dla którego opuściła Amerykę i przypłynęła do Brytanii. Czy to oznaczało, że cały trud poszedł na marne? Czy była niechcianym gościem? Poczuła, jak serce stanęło jej w gardle.
- Gdybym wiedziała, że ktoś podszyje się pode mnie, by skłonić cię do przyjazdu tutaj, może wszystko potoczyłoby się inaczej. Lynette, musisz stąd natychmiast wyjechać – powiedziała stanowczo matka.
- A więc tak to wygląda? – spytała Lynette, a łzy pociekły jej po policzkach. – Minęło dwadzieścia jeden lat, a gdy wreszcie się spotykamy, wyganiasz mnie ze swojego domu?
- Lynette… - zaczęła Antoinette.
- Nic nie mów! – krzyknęła Lynette. Usiadła na kanapie i ukryła twarz w dłoniach. Poczuła się skrzywdzona. Nie mogła znieść myśli, że już nigdy nie dojdzie do zjednoczenia się jej rodziny, była zła na siebie, że nie pomyślała nigdy o takiej możliwości.
- Moja Lynette – szepnęła Antoinette, siadając obok i obejmując ją ramieniem. Wyjęła chusteczkę i wytarła łzy z oczu córki. Lynette przestała już płakać, tylko czasem z jej ust wydobyło się ciche westchnienie. Pomyślała, że może Antoinette nie widziała jej i ojca przez lata, ale duszą z pewnością chciała być przy nich.
- Uwierz mi – zaczęła w końcu. – Chciałabym móc gościć ciebie i Richarda tutaj, w naszym rodzinnym domu, jednakże jeżeli tu zostaniesz, będziemy obie w niebezpieczeństwie.
- W niebezpieczeństwie? – zdziwiła się Lynette. – Kto mógłby chcieć zrobić nam coś złego? Przecież to absurd.
Antoinette odwróciła od niej wzrok.
http://i.imgur.com/UexSO00.jpg
- Lynette. Dzisiejszej nocy zostanę zamordowana – powiedziała.
Lynette osłupiała. Czy dobrze jej się wydawało? Czy Antoinette właśnie powiedziała, że zostanie zabita? Nie chciała w to uwierzyć. Próbowała sobie wmówić, że się tylko przesłyszała, że źle zrozumiała jej słowa, a jednak wiedziała doskonale, że tym samym okłamuje samą siebie. Nie wiedziała, jak na to zareagować. Spytała z trwogą w głosie:
- Zamordowana?
W odpowiedzi Antoinette kiwnęła głową.
Lynette spojrzała na nią i dopiero po chwili zauważyła, jak przekrwione, niespokojne były oczy jej matki. Włosy miała w nieładzie, makijaż nałożony w pośpiechu, a dłonie trzęsły się tak, że musiała ściskać mocno poręcz kanapy, by się uspokoić.
- Z początku podejrzewałam Charlotte, ale teraz nie mam pewności – odpowiedziała Antoinette. Mówiła szeptem, z wyraźnym podnieceniem w głosie. – W tym domu już nikomu nie mogę ufać, podejrzewam wszystkich.
Lynette przypomniała sobie, jak niegdyś rozmawiała z Jennifer o znajomych rodzinach. Mówiły wtedy o problemach sercowych, o utraconych majątkach i o morderstwach, lecz dla niej były one jedynie opowieściami, równie odległymi i fantastycznymi jak średniowieczne legendy. Nie spodziewała się, że pewnego dnia i ona będzie bohaterką podobnej historii. Miała wrażenie, jakby cała rozmowa była tylko snem, że za chwilę obudzi się w łóżku na OIympicu, dopiero płynącym do Brytanii. Wiedziała jednak, że rozmowa była prawdziwa, że była w Ravensdale Manor, a jej matka właśnie mówiła o śmierci.
- Czy to pewne? Czy Charlotte byłaby w stanie zrobić coś takiego własnej siostrze? – spytała w końcu wyrwana z rozmyślań.
- Dla pieniędzy byłaby w stanie zrobić wszystko. Sama nic już nie ma, od czasu gdy sprzeciwiła się woli matki i uciekła z domu.
- Charlotte uciekła z domu? – zdziwiła się Lynette.
- Tak – odpowiedziała Antoinette. – Było to dawno temu, zanim się urodziłaś. Jednakże to stare czasy, ważne jest tylko to, że wyszła wtedy za nieodpowiedniego mężczyznę, a gdy nasza matka dowiedziała się o tym, zmieniła testament i pieniądze przekazała mnie. Charlotte przez własną bezmyślność pozbawiła się wszystkiego i teraz ma do mnie o to żal.
Lynette zastanowiła się. Zrozumiała teraz, dlaczego Charlotte pałała wyraźną niechęcią do niej i Antoinette. Wyjaśniało to również, dlaczego mimo to wykonywała rozkazy Antoinette. Była od niej całkowicie zależna, nie należała do tego domu i nie miała żadnych środków do życia. Mogła mieszkać w Ravensdale Manor wyłącznie dzięki wielkoduszności Antoinette, której tak nienawidziła. Lynette nie mogła zrozumieć tylko jednego:
- Ale jaki to ma związek ze mną?
- Od czasu, gdy skończyłaś dwadzieścia jeden lat, pieniądze, jak i całe Ravensdale Manor, należą do ciebie – odpowiedziała Antoinette.
- Do mnie? – Lynette nie wierzyła własnym uszom.
- Zapisałam wszystko tobie gdy tylko zaczęłam coś podejrzewać. Miałam nadzieję, że w ten sposób zabezpieczę nie tylko swoją, ale również twoją przyszłość. Jednak moja przezorność spowodowała tylko, że obie możemy zostać zabite.
- Dlaczego więc zostałaś? Mogłabyś w każdej chwili wyjechać i nigdy więcej nie wracać. Masz pieniądze, dom i rodzinę w Ameryce, czemu nie wrócisz do nas?
- Nie mogę – odpowiedziała tylko.
http://i.imgur.com/2X1MCKT.jpg
- Oczywiście, że możesz! – Lynette wstała i gestem ręki wskazała na drzwi. – Gdybyś tylko chciała, mogłabyś porzucić to wszystko! Dlaczego dalej zwlekasz? Wyjedźmy razem jeszcze dzisiaj!
- Dla mnie jest już za późno – Antoinette spuściła wzrok.
Lynette westchnęła z rezygnacją. Nie mogła zrozumieć, dlaczego jej matka nie chciała wyjechać z domu, w którym miała zostać zabita, gdyby została. Nie rozumiała również, dlaczego nie chciała przeciwstawić się Charlotte, albo dać jej trochę pieniędzy i zmusić do opuszczenia posiadłości. Przy takim majątku, jaki jej rodzina miała, oddanie części Charlotte nie byłoby nawet zauważalne.
- A więc chcesz umrzeć, prawda? – uznała Lynette. – Dlatego nie chcesz wracać? Czekasz, aż ktoś ciebie zabije?
Antoinette milczała. Z oczu Lynette znowu pociekły łzy.
- Dobrze, w takim razie siedź tutaj – odrzekła. – Siedź tutaj i obyś w końcu doczekała się tego, czego tak bardzo pragniesz.
Po tych słowach opuściła gabinet głośno trzaskając drzwiami. Przez chwilę szła przed siebie, nie zwracając na nic uwagi. Była wściekła na Antoinette, że porzuciła ją wyłącznie po to, by następnie osiąść na takim pustkowiu i oczekiwać własnej śmierci. Zrozumiała już, dlaczego ojciec nigdy o niej nie mówił, z pewnością sama myśl o takiej kobiecie powodowała ból nie do zniesienia. Powoli jednak Lynette zaczęła się uspokajać. Pomyślała jeszcze raz nad zachowaniem Antoinette i jej dziwnych słowach. Sama już nie wiedziała, czy Antoinette w istocie chciała swojej śmierci, czy może był jakiś inny powód, dla którego wciąż przebywała w domu. Zastanawiała się nad tym, lecz nic, co przyszło jej do głowy, nie mogło być wystarczającym uzasadnieniem, by Antoinette ryzykowała własnym życiem.
Lynette poczuła się zmęczona, bolała ją głowa, chciała zamknąć się w swoim pokoju i pobyć chwilę w samotności, nie myśląc ani o Antoinette, ani o Charlotte.
http://i.imgur.com/mYPTxgZ.jpg
Nagle zauważyła, że nie idzie już korytarzem, którym Charlotte prowadziła ją na spotkanie z matką. Najwyraźniej w chwili wzburzenia pomyliła kierunki i trafiła do nieużywanej części domu. Spróbowała wrócić tą samą drogą, którą przyszła, jednak im dłużej szła, tym bardziej korytarze zdawały się obce i zaniedbane. Wyjrzała przez okno, by sprawdzić, w którym skrzydle się znajduje, lecz ujrzała jedynie gęsty las, z którego w oddali wyłaniała się wieża kościelna wsi, przez którą przejeżdżała rankiem wraz z Jennifer. Zaczęła się zastanawiać, co powinna zrobić, gdy księżyc ukrył się za chmurami, a korytarz spowiły ciemności tak gęste, że Lynette nie mogła dostrzec nawet swoich dłoni.
‘Och nie’, pomyślała. Wprawdzie nie bała się ciemności, jednak w takich sytuacjach zawsze odczuwała niepokój. Próbowała znaleźć włącznik światła, lecz gdy w końcu trafiła na przycisk, coś trzasnęło w pobliżu, a lampy mignęły nikłym światłem i ponownie zgasły. Ta chwila wystarczyła jednak, by Lynette zobaczyła starą lampę naftową stojącą na zakurzonej konsoli. Po omacku dotarła do stolika i przeszukała szuflady, skąd wyjęła pudełko z zapałkami. Zdjęła klosz z lampy, następnie zapaliła jedną z zapałek i przytknęła do knota, aż ten zajął się płomieniem. Potem starannie wyregulowała ogień i odetchnęła z ulgą, gdy ciepłe światło oblało korytarz.
Rozejrzała się raz jeszcze, próbując zebrać myśli. Z pewnością nie potrafiłaby wrócić do gabinetu matki, nie miała też ochoty czekać całą noc, aż ktoś ją znajdzie. Wątpiła przy tym, by ktokolwiek przechodził tamtędy w ciągu ostatnich dni, gdyż na podłodze leżała gruba warstwa kurzu, a obrazy pokryte były pajęczynami. Postanowiła iść dalej, dopóki nie trafi do właściwej części domu lub pomieszczenia dostatecznie utrzymanego, by przeczekać w nim do rana.
http://i.imgur.com/Ag9t6X1.jpg
Ruszyła korytarzem, sprawdzając każde drzwi jakie zobaczyła i zaczynała powoli rozumieć, dlaczego Antoinette próbowała zmienić Ravensdale Manor w hotel. Zamieszkany dom żyje wraz z jego domownikami, jednak gdy ich zabraknie, tapety tracą kolor i odklejają się od ścian, powietrze przechodzi wilgocią, a podłogę zasypują zeschłe liście, wlatujące do środka przez otwarte okna. Gdy mieszkańcy opuszczą posiadłość, ta powoli popada w ruinę.
Lynette zatrzymała się nagle, gdy w szparze jednych z drzwi zauważyła migotliwe światło, zupełnie jakby w pokoju paliła się lampa czy świeca. Pomyślała, że może ktoś ze służby wykonywał wieczorny obchód, a wtedy mógłby pomóc jej wrócić do sypialni. Podeszła bliżej, sięgnęła ręką klamki i zawahała się, gdy w tej samej chwili zza drzwi dobiegł nieznajomy, kobiecy głos:
- Ładnie tutaj. Sam zapaliłeś te wszystkie świece?
- Podoba ci się? Ten pokój, jak i cały dom, niedługo wszystko to będzie twoje – usłyszała Charlesa.
- Wyrwałam się tylko na chwilę, ona może niedługo wrócić. Cieszysz się znów mnie widząc? – w głosie kobiety wyczuwalna była nuta satysfakcji. Nie był to wyniosły ton Charlotte ani rozgorączkowane bełkotanie Antoinette, lecz melodyjny półśpiew. Lynette miała wrażenie, jakby gdzieś już słyszała ten głos, lecz nie mogła sobie nikogo przypomnieć, kto mówiłby w podobny sposób.
- Ależ oczywiście, najdroższa – Lynette usłyszała dźwięk odsuwanego krzesła, ciężkie kroki Charlesa i przeraźliwe skrzypienie sprężyn, gdy usiadł na sofie. Po chwili z pokoju dobiegły stłumione śmiechy.
- Nie przyszłam tu na amory – powiedziała kobieta.
- Jak sobie życzysz, o pani – odpowiedział Charles. – Przede wszystkim interesy.
http://i.imgur.com/oiL0Iq2.jpg
- Ta cała Lynette – zaczęła kobieta, a Lynette poczuła, jak serce zaczyna jej szybciej bić – nie jest zbyt domyślna.
- Nic nie zauważyła? – zdziwił się Charles. – Widać jesteś lepsza niż sądziłem. Gratulacje.
- Czy kiedykolwiek we mnie wątpiłeś? – zapytała. Sprężyny na sofie ponownie skrzypnęły.
- Oczywiście, że nie, najdroższa – zapewnił ją Charles. – Wiedziałem, że dasz sobie radę.
- Głupia Lynette Leatherby – kontynuowała kobieta – uwierzyła we wszystko, co usłyszała od swojej pomylonej matki.
- Widziałem. Nawet nie zauważyła, że byłem na antresoli – powiedział. - Czy wiesz, że kanapa, która tam stoi, jest wystarczająco duża by nas razem pomieścić? Może kiedyś z tego skorzystamy?
- Charles, zachowuj się! Rozmawiamy teraz na poważne tematy – zaśmiała się. Po chwili jednak dodała: - Jeżeli będziesz grzeczny, może o tym pomyślimy.
- Antoinette zrobiła się całkiem wylewna – powrócił do tematu Charles. – Sądzisz, że nie będzie z tym problemów?
- Nie odpowiedziała na wszystkie jej pytania – stwierdziła. – Wystarczy, że się dowie, dlaczego naprawdę Antoinette nie wyjechała z domu, a wtedy opuszczą ją wszelkie złudzenia. Nawet trochę mi jej żal.
- Tylko tego by nam brakowało – odparł Charles. – Lepiej skup się na nienawiści, albo chociaż nieskrywanej niechęci. Pamiętaj, że ona ma moje pieniądze. Nasze.
- Jeśli obawiasz się, że zacznę odczuwać wyrzuty sumienia, to się grubo mylisz. Wystarczyło mi jedno spotkanie, by już jej nienawidzić. Jest taka prosta! Pewnie nawet nie obchodzi ją ile ma pieniędzy. Wystarczy jej tylko kupowanie nowych sukienek. Powoduje u mnie mdłości, nie wyrzuty sumienia. Wolałabym, żeby była martwa.
- Niestety to nie byłoby dla nas dobre, wiesz o tym.
- Wiem. Nie chcę jej jednak niańczyć do końca życia.
- Cierpliwości, najdroższa – znowu skrzypnęła sofa. – Wkrótce wszystkie nasze problemy znikną. Będziesz miała tyle pieniędzy, że nawet ty przestaniesz się nimi przejmować.
- Oby tak było – zaśmiała się. – Czekam na ten moment od dawna.
Po tych słowach Lynette ponownie usłyszała sprężyny, a później stuk obcasów o drewnianą podłogę.
- Muszę już iść, ona może wrócić w każdej chwili. Poza tym nie chcielibyśmy, żeby Charlotte nas przyłapała. Już i tak się domyśla.
- Kiedyś będzie musiała się dowiedzieć. Miejmy nadzieję, że do tego czasu osłodzimy jej smutne życie majątkiem Lynette.
Kobieta się zaśmiała.
- Odprowadzisz mnie do pokoju? – spytała, na co Charles natychmiast odpowiedział twierdząco. Przez chwilę jeszcze krzątał się po pokoju, a odgłosy, jakie stamtąd dobiegały sugerowały, że zabierał coś ze sobą. Gdy trzasnęły za nim drzwi, Lynette odczekała jeszcze kilka minut, aż kroki na korytarzu ucichły, po czym weszła do środka.
http://i.imgur.com/avimyhU.jpg
- Och… - westchnęła, gdy w salonie ujrzała dziesiątki świec palących się w srebrnych lichtarzach, poustawianych na bukowych stołach i tańczących migotliwymi płomieniami. Pomarańczowa poświata sączyła się z nich i zalewała pomieszczenie, nadając mu przyjemny, uspokajający nastrój, a jednocześnie pogłębiając cienie tak, że wydawały się smolistą plamą. Wszelkie okna zasłonięte były kotarami, a przez oszkloną kopułę sporadycznie wpadały krople deszczu przechodzące przez niewielkie pęknięcia w szybach. Lynette z trudem mogła zobaczyć półki z książkami, które pokrywały ściany antresoli.
- Jak tu cudownie – powiedziała sama do siebie, opadając na czerwoną kanapę i na chwilę zamykając powieki. Bezwiednie pozwoliła, by do snu ukołysał ją szum deszczu i skwierczenie, gdy kropla wody musnęła płomień świecy. Była zmęczona. Chciała na chwilę zapomnieć o tym nieprzyjemnym domu, o jego mieszkańcach, którzy chcieli okraść ją z pieniędzy, a przede wszystkim o problemach matki. Lynette zastanawiała się, do kogo należał głos kobiety, którą chwilę temu słyszała? Nie rozumiała również, co miała ona na myśli nazywając Antoinette „pomyloną” . Czy chciała w ten sposób obrazić jej matkę, czy może miało to jakieś głębsze znaczenie? Przy sposobie, w jakim Antoinette się zachowywała, jej strachu i bezradności, Lynette miała wrażenie, że może w istocie była ona niespełna rozumu. A jednak miała rację, gdy ostrzegała Lynette przed innymi domownikami. Komu więc miała wierzyć? Kobiecie, której nie znała, czy swojej matce, której w gruncie rzeczy również nie znała? Więzy krwi, choć mocne, nie były wystarczające by przesądzić sprawę.
W tym samym momencie Lynette usłyszała kroki na korytarzu. Z początku myślała, że może Charles wysłał służącą, by pogasiła świece, lecz im stawały się wyraźniejsze, tym bardziej Lynette zdawało się, że je rozpoznaje. To nie była ani służąca, ani Charles, ani nawet ta tajemnicza kobieta. Szybki stuk obcasów o drewnianą podłogę, ten władczy chód z pewnością należał do Charlotte, a sądząc po tym, jak szybko zmierzała w stronę salonu, nie była zadowolona.
Lynette zerwała się z kanapy. Jeżeli Antoinette ostrzegała przed wszystkimi domownikami, jak więc Charlotte zareaguje, gdy zobaczy Lynette w pomieszczeniu, gdzie Charles potajemnie spotykał się z jakąś kobietą? Czy posądzi ją o romans z Charlesem? Już w jadalni podczas obiadu Charlotte była zniesmaczona tym, że Lynette z nim rozmawiała. Jak więc zachowałaby się w takiej sytuacji? Lynette rozejrzała się, szukając miejsca odpowiedniego by się ukryć. W kącie salonu, ukryta za kolumnami podtrzymującymi antresolę stała masywna, neogotycka szafa, najpewniej postawiona tam tymczasowo, a później zapomniana, gdy hotel się zamknął. Lynette podeszła do niej i zajrzała do jej wnętrza. Było tam zupełnie pusto, nie licząc kilku pajęczyn i kurzu, oraz dostatecznie dużo miejsca, by mogła skulić się w środku. Już chciała się schować, gdy do salonu wkroczyła Charlotte.
http://i.imgur.com/V61voZM.jpg
- Charles! – krzyknęła. Przeciąg zgasił kilka świec.
Charlotte stanęła samotnie na środku salonu, jakby nie wiedząc co ze sobą zrobić. Jej twarz była czerwona, oddech szybki i nerwowy. Rozejrzała się, a gdy ujrzała Lynette, natychmiast ukryła wzburzenie, przybierając wyniosły wyraz twarzy.
- Panno Leatherby, co pani tu robi? – spytała pretensjonalnym tonem. – Powinna pani być teraz ze swoją matką.
- Skończyłyśmy rozmowę już dawno temu – odparła Lynette, starając się by jej głos brzmiał obojętnie. – Musiałam jednak pomylić korytarze i trafiłam tutaj.
- Doprawdy? – Charlotte uniosła brew i spojrzała na nią nieufnie. – Mam nadzieję, że Antoinette spełniła wszystkie pani oczekiwania.
- O tak, z całą pewnością – skłamała Lynette, chociaż doskonale wiedziała, że Charlotte jej nie uwierzy. – To było wyjątkowe spotkanie.
- W to akurat nie wątpię. Jaka szkoda, że jeszcze tylko kilka dni i będzie musiała nas pani opuścić.
- Właściwie myślałam nad tym, by wrócić do Ameryki wraz z mamą.
- Wraz z Antoinette? – zdziwiła się Charlotte. – Ależ to niemożliwe.
- Dlaczego? Nie ma tu niczego, co zmusiłoby ją do zostania tutaj – powiedziała Lynette. – Dom też nie pozostanie bez opieki, dopóki pani tu jest.
- A więc Antoinette nie wspominała o… - zaczęła Charlotte, ale zaraz przerwała.
- O czym? Niech pani powie – nalegała Lynette.
- O niczym ważnym – Charlotte uśmiechnęła się złośliwie. – Z pewnością po tylu wrażeniach chciałaby pani wrócić teraz do swojego pokoju.
Przez chwilę patrzyła jeszcze na Lynette podejrzliwie, po czym zapytała:
- Jeśli można wiedzieć, dlaczego stoi pani jedną nogą w szafie?
- Co? – Lynette była zbita z tropu. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że przez cały ten czas stała jedną ręką przytrzymując drzwi szafy, a drugą oświetlając lampą jej wnętrze.
- Zauroczył mnie jej wygląd, musiałam zajrzeć do środka – wyjaśniła, czując jak policzki czerwienieją jej ze wstydu.
- Rozumiem – po dłuższej chwili odrzekła Charlotte. Gestem ręki pokazała Lynette, by poszła za nią. Lynette zdziwiła się, jak szybko Charlotte doprowadziła ją do głównego holu. Niewątpliwie była ona władczynią tego domu, bez trudu odnajdywała drogę w labiryncie korytarzy, które Lynette wydawały się niemal identyczne. Po chwili stały już pod znajomymi drzwiami, prowadzącymi do sypialni.
- Poślę po kogoś, by przygotował kąpiel, ale proszę następnym razem wcześniej wracać do swojego pokoju. Służba również musi mieć czas na odpoczynek – powiedziała Charlotte, spoglądając na swój kieszonkowy zegarek. Kątem oka Lynette zauważyła, że była już dwunasta w nocy.
- Jeśli znowu się nie zgubię, będę o tym pamiętać – odparła Lynette, wchodząc do swojego pokoju. – Dziękuję za wskazanie mi drogi i dobranoc.
- A właśnie, czy w salonie był ktoś jeszcze poza tobą? – spytała nagle Charlotte, całkiem zapominając o wyniosłym tonie, z jakim wcześniej odnosiła się do Lynette.
- Nie, tylko ja – skłamała Lynette.
- Ach tak – głos Charlotte ponownie przybrał zarozumiały ton. – Dobranoc.
http://i.imgur.com/2XIqiCR.jpg
Charlotte odwróciła się i odeszła korytarzem. Lynette zamknęła drzwi i oparła się o nie. Przymknęła oczy i westchnęła. Po tym, co usłyszała, wiedziała już doskonale, że ani ona, ani Antoinette nie były bezpieczne w Ravensdale Manor. Zrozumiała również, że pozbawione sensu byłoby szukanie informacji u Charlotte czy Charlesa, osób tak źle jej życzących. Bez cienia wątpliwości okłamaliby ją, wszystko po to, by zdobyć majątek, który przekazała jej matka. Pozostała więc tylko Antoinette, która też coś ukrywała. Czy matka jej nie ufała? Czy może jej tajemnica była zbyt bolesna, by Lynette mogła ją poznać? I kim była ta kobieta, z którą rozmawiał Charles? Nie umiała na to odpowiedzieć. Wiedziała jednak, że odpowiedzi należy szukać wewnątrz posiadłości.
Spojrzała na drzwi prowadzące do sypialni Jennifer.
‘Przynajmniej tobie zostały oszczędzone wrażenia tego dnia’, pomyślała.
Panna Lawenda
17.11.2013, 14:31
O, czyżbym była pierwsza? Poprzedniego odcinka nie skomentowałam i szczerze się przyznając dopiero teraz dokończyłam go czytać i wzięłam się za nowy, ale przynajmniej mam świeże spojrzenie.
No więc! Zacznę od tego, że zawsze byłam zachwycona Alice Waters. Ale to chyba podoba mi się bardziej. Poza tym, ładnie się akcja rozwija i jestem niesamowicie ciekawa następnego odcinka. Jest klimat, zawsze był, ale teraz jest cudownie. Tak trzymać. Fascynuje mnie postać Antoinette, chętnie będę czekać na więcej informacji o niej, bo zapowiada się naprawdę ciekawie.
To miejsce jest takie... urokliwe, a zdjęcia ładnie ten czar oddają, tak samo jak i opisy. Ja naprawdę nie wiem do czego mam się przyczepić, a chciałabym :( Bo jakoś nie lubię tak słodzić ciągle, ale nie będę na siłę niczego wynajdywać. Ok, trafiłeś w moje gusta, zdecydowanie. Nie narzekaj więcej na swoje pisarstwo, bo chyba schowam się pod ziemię ze swoim!
Liczę, że ktoś pode mną napisze coś bardziej konstruktywnego, ja jestem zakochana w tym tekście, a miłość jest ślepa, więc... tak możemy tłumaczyć, że nie widzę wad :)
Nie będę poganiać, pisz w swoim tempie, jeśli masz nas uraczyć odcinkiem równie dobrym jak pozostałe to... zdecydowanie warto czekać.
A to zdradliwy...Charles! A już go chciałam polubić :P
Muszę przyznać, że Lynette ma mocne nerwy, spodziewałam się raczej paniki, która byłaby jak najbardziej na miejscu. Jestem ciekawa, w którą stronę potoczy się akcja, bo naprawdę, wymyślaną przez Ciebie fabułę trudno przewidzieć:P Nastrój horrorów zrobił swoje, odcinek wydaje się być lekko mroczny - długie, ciemne korytarze, po których snuje się bohaterka w zwiewnej sukni, tajemnicza postać kobiety, a do tego jeszcze posiadłość, która przypomina rezydencję wampira. Bardzo przyjemnie się czytało, tym bardziej, że mam wrażenie, iż tekst z odcinka na odcinek jest coraz lepszy.
Oh, boze, uwielbiam, ubostwiam, kocham! Dzisiaj w koncu przeczytalam i jestem zachwycona. Zdjecia, tekst - wszystko! Jestes genniuszem.
A Charles to swinia.
No więc! Zacznę od tego, że zawsze byłam zachwycona Alice Waters. Ale to chyba podoba mi się bardziej. Poza tym, ładnie się akcja rozwija i jestem niesamowicie ciekawa następnego odcinka. Jest klimat, zawsze był, ale teraz jest cudownie.
W tym FS chciałem trochę odejść od w gruncie rzeczy sielankowej akcji Alice Waters, jednocześnie zachowując te elementy, które były tam dobrze odebrane(np. klimat). Cieszę się więc, że takie zmiany wyszły na dobre. :D
A to zdradliwy... Charles! A już go chciałam polubić :P
Możesz i tak go polubić. Chociaż Lynette pewnie już nie będzie nim taka zauroczona. xD
Muszę przyznać, że Lynette ma mocne nerwy, spodziewałam się raczej paniki, która byłaby jak najbardziej na miejscu. Jestem ciekawa, w którą stronę potoczy się akcja, bo naprawdę, wymyślaną przez Ciebie fabułę trudno przewidzieć
A powiem nawet, że przez chwilę miałem ochotę dać moment słabości Lynette(a TU (http://i1085.photobucket.com/albums/j428/Caesum/cos.jpg) jest tego dowód), ale zrezygnowałem, bo osobiście nie lubię dawać tego typu wątków. Wciąż chyba mam kopię innej wersji pierwszego odcinka, którą przepisałem, ponieważ Lynette była zbyt jęcząca i zawistna, więc uznałem, że nikt nie chciałby czytać o tak nieprzyjemnej postaci. :hmm:
Oh, boze, uwielbiam, ubostwiam, kocham! Dzisiaj w koncu przeczytalam i jestem zachwycona. Zdjecia, tekst - wszystko! Jestes genniuszem.
Awww czekałem na twój komentarz. <3 To dzięki tobie zacząłem pisać Alice Waters i późniejsze FS, smutno by mi było, gdybym stracił swoją pierwszą czytelniczkę tbh tbh. :lovers:
A Charles to swinia.
Truth Tea.
Ten odcinek był świetny, taki tajemniczy! Uwielbiam takie rzeczy. :3
Pierwsze co przyszło mi do głowy, to myślę, że może tą tajemniczą kobietą była Jennifer? :P
Przez chwilę patrzyła jeszcze na Lynette podejrzliwie, po czym zapytała:
- Jeśli można wiedzieć, dlaczego stoi pani jedną nogą w szafie?
- Co? – Lynette była zbita z tropu. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że przez cały ten czas stała jedną
ręką przytrzymując drzwi szafy, a drugą oświetlając lampą jej wnętrze.
Hahaha, kocham ten fragment! :D <3
Zdjęcia są śliczne, najlepsze to, na którym Lynette była po lewej stronie z lampą, super *w*
Robi się coraz ciekawiej i coraz bardziej mrocznie :)
Intryguje mnie, co trzyma w tym domu matkę Lynette?
Charles skojarzył mi się z Chuckiem Bassem w opisywanej przez Ciebie scenie. Aż widziałam ten jego wzrok i słyszałam ton głosu, zwłaszcza, jak mówił o łóżku :P
Również podejrzewam, że tajemniczą kobietą jest przyjaciółka głównej bohaterki, ale dlaczego ta nie rozpoznała jej głosu?
Mam nadzieję, że w następnym odcinku co nieco się wyjaśni :)
Jak mogłem tego wcześniej nie skomentować :O. Przecież to jest świetne!
Mi się najbardziej podobają te dokładne opisy. Musiałęś się wysilić, żeby te wszystkie znaleźć, więc za to szacun masz ode mnie ;). Akcja również rozwija się bardzo szybko i obiera coraz szybszego tempa. I myślę jak Searle - tajemniczą kobietą jest przyjaciółka Lynette, ale pewnie zaskoczysz nas czymś innym.
Z niecierpliwością czekam na dokładkę :D.
Wspaniały odcinek! Doskonale oddałeś atmosferę starego, miejscami zaniedbanego wielkiego domu. Wprost czuje się zapach kurzu i zeschłych liści kiedy Lynette zabłądziła po wizycie u matki. Jest też wątek romansowy którego mi tak brakowało. Mam tylko jedno zastrzeżenie. Jak Lynette mogła niczego nie zobaczyć kiedy wyjrzała przez okno żeby ustalić gdzie jest? Jeżeli zobaczyła las to znaczy że było coś widać więc zobaczyłaby też ściany domu. Ale to tylko szczegół i czekam na ciąg dalszy.
Prokrastynacjo, idź w cholerę!
- Niedobrze, że tu jesteś – powiedziała Antoinette. – Nie powinnaś była w ogóle tutaj przyjeżdżać.
No wtf?! O ile mnie pamięć nie myli, sama ją tu sprowadziła :|
- Gdybym wiedziała, że ktoś podszyje się pode mnie, by skłonić cię do przyjazdu tutaj, może wszystko potoczyłoby się inaczej.
O looooooooooooooooooooool xDDD
I mamy tytułową maskaradę! :D
Wiem! List wysłała ta tajemnicza kobieta!
- Lynette. Dzisiejszej nocy zostanę zamordowana – powiedziała.
Lynette osłupiała.
Podobnie jak Livka! :O
Ej, ale może to dobrze, że matka z córką spotkały się przed śmiercią?
- Od czasu, gdy skończyłaś dwadzieścia jeden lat, pieniądze, jak i całe Ravensdale Manor, należą do ciebie – odpowiedziała Antoinette.
:O:O:O:O:O:O:O:O:O:O
No to będą kłopoty...
O rety, jaki fajny, trzymający w napięciu aż do ostatniej kropki odcinek!
Zaskakujące jest też to, że nie wyłapałam żadnego błędu! :O Brawo! :D
Szczerze mówiąc nie bardzo wiem, co o tym wszystkim myśleć :| W tym spisku zabrakło mi udziału księdza Patricka - liczę, że i on się wkrótce pojawi ;] Jest dziwnie i tajemniczo, nie ma wątpliwości. Na pewno każdy z nich coś ukrywa, a tajemnicza kobieta zdaje się wiedzieć niemal wszystko! Ciekawa jestem jej tożsamości. Może coś wymyślę gdy przyjdzie mi zrobić tę simkę? :D
Jak zwykle muszę Cię pochwalić za śliczne i starannie wykonane zdjęcia :> Oprawa graficzna każdej części zachwyca! :>
I wcale nie czuć, że to 6 stron xD BARDZO szybko się czytało!
Genialnie, panie, no xD
10/10
Tym razem nie nowy odcinek ani nic takiego. Chciałem ogłosić tylko, że na czas nieokreślony zawieszam fotostory i ogólnie działalność na forum. Od tego roku ogólnie jakoś nie wyrabiam z pisaniem fotostory z taką częstotliwością jak chociażby w przypadku Alice Waters albo nawet w porównaniu do poprzednich odcinków.
Siłą rzeczy jestem więc również zmuszony do zerwania współpracy z twórcami simów. Z Liv zakończyłem już jakiś czas temu, z Mefisto wczoraj. Miło mi się z wami pracowało, no ale wszystko ma swój koniec.
Oczywiście nie oznacza to, że Maskarada nie będzie kontynuowana. Możliwe, że pojawi się coś nowego zaraz po sesji egzaminacyjnej, możliwe też, że dopiero po maturze, dlatego wolę z góry już poinformować o tym czytelników. Lepsze to niż czekanie kolejne x miesięcy na nic.
Chciałbym jeszcze podziękować tym czytelnikom, którzy jakoś dotrwali z czytaniem fotostory do tego momentu i mam nadzieję, że znajdę was tu jeszcze przy ewentualnej kontynuacji Maskarady.
A już myślałam, że jest kolejny odcinek... :(
Tak fajnie się zapowiadało, akcja się rozkręcała. ;_; Mimo wszystko mam nadzieję, że kiedyś będziesz jeszcze kontynuować Maskaradę, bardzo mi się spodobało to Fotostory. :3
:hmm: Zasmuciłeś mnie tą wiadomością, muszę przyznać. Pokrzepia mnie jednak myśl, że to nie jest całkowity koniec, nieczęsto ma się możliwość przeczytania FS na takim poziomie. Czekam więc na Twój powrót i życzę powodzenia :)
No i wreszcie coś wypociłem! Oczywiście nie oznacza to, że odcinku znowu zaczną pojawiać się jakoś regularnie(bo zresztą chyba nigdy się nie pojawiały), no ale niech będzie to jakimś dowodem, że nie zapomniałem o FS. Dodam jeszcze, że bardzo trudno mi się ten odcinek pisało, ale chyba podobnie było z poprzednim, i trzecim, i drugim. Z pierwszym też, więc sam nie wiem. Pragnę raz jeszcze podziękować mojej mamie za to, że pomogła z korektą.
Simy to robota moja, Liv i Mefisto. Miłego czytania. :)
---
Rozdział V
http://i.imgur.com/9yt4k8b.jpg
Była czwarta w nocy. Lynette siedziała na twardej, drewnianej ławie stojącej przy oknie i próbowała czytać książkę. Bezmyślnie przebiegała wzrokiem każdą stronicę, nie próbując nawet przeczytać choćby jednego zdania. Była zmęczona, powieki miała ciężkie i czuła piasek w oczach, nie mogła jednak zasnąć. Za każdym razem, gdy próbowała się położyć, najcichszy szmer wyrywał ją ze snu. Odległe tykanie zegara zdawało się wbijać jej w umysł, stukające w okna gałęzie były hałasem nie do zniesienia. W końcu ubrała się i uznała, że przeczeka całą noc. Wiedziała, co było powodem tej bezsenności.
Poprzedniego wieczora Antoinette zdradziła jej, że zostanie zamordowana, ale Lynette jej nie uwierzyła. Teraz wiedziała, że matka miała rację i nie mogła znieść myśli, że po tylu latach rozłąki, gdy w końcu się spotkały, wszystko znowu miałoby wrócić do punktu wyjścia. Lynette nie mogła do tego dopuścić, chciała działać za wszelką cenę, nie wiedziała tylko jak.
W myślach powtarzała wciąż te same pytania: kim była ta kobieta, która chciała jej śmierci? Kto jeszcze miał z nią coś wspólnego? Komu Lynette powinna zaufać?
Wiedziała tylko jedno: tej nocy zostanie popełnione morderstwo.
Ciemne, burzowe chmury zebrały się nad domem, jakby przeczuwając nadchodzące wydarzenia. Krople deszczu stukały o szyby, przez rozeschłe framugi okien przedzierał się wiatr, wyjąc melancholijnie i wprawiając w miarowy ruch ciężkie kotary.
Przerzuciła kolejną stronę i zatrzymała wzrok na drzeworycie przedstawiającym pięć szkieletów. Jeden z nich leżał w dole przykryty całunem. Spoglądał na inny szkielet, który grał na flecie, podczas gdy pozostałe trzy tańczyły w rytm muzyki.
- „Triumf Śmierci” – przeczytała podpis, po czym dodała: – Bardzo stosowne.
Z hukiem zamknęła książkę, wzniecając obłok pyłu. Wstała i zaczęła krążyć po pokoju, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Czuła, że powinna pójść do Antoinette i zostać z nią do rana, nie wiedziała jednak gdzie była jej sypialnia. Mogła tylko czekać.
http://i.imgur.com/jBCdsjV.jpg
- Jeszcze nie śpisz, Lynette? – usłyszała czyjś głos za sobą. Odwróciła się i zobaczyła, jak Jennifer wchodzi do pokoju. Ubrana była w zwiewną koszulę nocną z cienkiego, praktycznie przezroczystego materiału, tą samą, którą nosiła na Olympicu. Ziewnęła ostentacyjnie, zakrywając usta ręką.
- Nie, nie mogę zasnąć – przyznała Lynette, wzruszając ramionami. – To wszystko przez ten dom, jest taki zimny i ponury. Wszędzie tylko słychać wiatr, skrzypienie.
- Jak w każdym starym domu – odparła Jennifer. – U mnie nad głową dudni jakaś rura, a poza tym jestem prawie pewna, że słyszałam przebiegające szczury. Musisz się przyzwyczaić, i tak długo tu nie pobędziemy.
- Mam taką nadzieję. Chcę mieć już wszystko za sobą. Cóż za okropne miejsce.
Jennifer spojrzała na nią ze zdziwieniem.
- Chyba nic złego się nie stało? – spytała z niepokojem. Usiadła przy stole i dodała: - Mnie możesz powiedzieć. Czy ma to związek z twoją matką?
- Skąd wiedziałaś? – spytała Lynette.
- Lynette, to nie było trudne! – zaśmiała się. – Twoja matka to jedyny powód, dla którego tu jesteśmy! A teraz usiądź i powiedz mi, co się stało.
Wskazała krzesło obok. Lynette usiadła i zaczęła mówić:
- Jennifer, nie wiem co robić. – wyznała szeptem. – Jestem pewna, że ktoś chce zabić moją matkę.
Opisała pokrótce rozmowę z Antoinette, a potem opowiedziała o tym, jak podsłuchała rozmowę z Charlesem i nieznajomą kobietą. Gdy skończyła, ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się.
- I co powinnam zrobić? – załkała. – Po tylu latach wreszcie mogłam się spotkać z Antoinette, a teraz miałoby się to wszystko tak skończyć?
Jennifer przez chwilę nic nie mówiła. Pobladła znacznie, wpatrywała się w Lynette z przerażeniem na twarzy, zupełnie jakby zobaczyła ducha. Lynette zaniepokoiła się.
- Wszystko w porządku? – spytała. Nie spodziewała się, że Jennifer tak zareaguje.
- Naprawdę tak słyszałaś? – wykrztusiła w końcu. Jej głos był dziwnie niski i ochrypły. – Nie przesłyszałaś się?
- Nie jest ze mną tak źle, wiem co słyszałam – zirytowała się Lynette. – Nie wierzysz mi?
- Ale Lynette – zaczęła znowu. – Jeśli ktoś faktycznie chce zamordować Antoinette… To oznacza, że ty również jesteś w niebezpieczeństwie, czyż nie? Jesteś tego pewna?
- Tak, jestem! – krzyknęła, wstając od stołu. – Ile razy mam powtarzać? I tak, zdaję sobie z tego sprawę, dlatego nie wiem co robić!
- I uważasz, że Charles oraz ta kobieta mają z tym coś wspólnego? Sądzisz, że to oni chcą ją zabić?
- Tak! – Lynette wyraźnie ponosiły emocje, krążyła po pokoju i nie mogła się uspokoić. – Ktoś chce zabić mnie i moją matkę, a ja miałabym na to pozwolić? Tylko co powinnam zrobić? Zadzwonić na policję?
- Może to jest najlepszy pomysł… W końcu sama nic nie wskórasz. - zastanowiła się Jennifer, po czym dodała pewniej: - Powinnaś była zadzwonić od razu.
- Jeszcze mogę to zrobić, w holu jest telefon
- Pójdę z tobą, tylko włożę coś cieplejszego – odparła Jennifer. Wstała i zniknęła w drzwiach do swojego pokoju. Lynette usiadła na łóżku. Chociaż wciąż była zdenerwowana, cieszyła się, że powiedziała o wszystkim Jennifer. Wreszcie poczuła ulgę, nie musiała dłużej dźwigać tego ciężaru w samotności. Zastanawiała się jednak, czy policja była dobrym pomysłem. Nie miała dowodu, słyszała tylko strzępki rozmów. A co, jeśli uznają, że się przesłyszała? Albo gorzej, uznają to za zwykły żart?
Nagle usłyszała jakiś huk.
‘Strzał!’ pomyślała natychmiast, wstając i rozglądając się nerwowo. Był przytłumiony, jakby z oddali. Nie mógł być z zewnątrz, bo ptaki z pewnością narobiłyby hałasu, tymczasem jedyny dźwięk jaki dochodził jej uszu to monotonny szum deszczu. Może tylko jej się zdawało? Czy naprawdę była już tak przewrażliwiona, że sobie to wymyśliła?
Do pokoju weszła Jennifer, ubrana w czerwoną suknię. Wyglądała na zaniepokojoną. Rozglądała się, jakby nie wiedząc co powiedzieć.
http://i.imgur.com/Mq1imJB.jpg
- Jennifer! – krzyknęła Lynnete. – Słyszałam to, strzał, jestem tego pewna! To oznacza, że to już się stało! O Boże, moja matka…
- Uspokój się – powiedziała Jennifer błagalnie. Wciągnęła powietrze i powiedziała stanowczo: – Musimy zadzwonić na policję.
Lynette zgodziła się, tym razem w pełni przekonana. Wyszły z pokoju i pospiesznie ruszyły w stronę holu. Zeszły po drewnianych schodach i dotarły do recepcji, gdzie stał telefon. Lynette podniosła słuchawkę.
- Nie ma sygnału. To pewnie przez tę burzę – powiedziała po chwili rozgoryczona, odkładając słuchawkę. – Co teraz? Nawet nie wiem, gdzie ona sypia!
- Ktoś przecież musi wiedzieć. Pokojówki, Charlotte. Gdzieś tu widziałam dzwonek na służbę, możesz zadzwonić po kogoś – zaproponowała Jennifer.
- Jest piąta w nocy! Nikt o tej godzinie nie pracuje!
Przerwała, gdyż w tym samym momencie zobaczyła, jak w korytarzu pojawiło się migotliwe, żółtawe światło, nasilające się coraz bardziej. W końcu pojawiła się lampa, a zaraz potem trzymający ją ojciec Patrick. W drugiej dłoni ściskał złoty świecznik, który natychmiast schował w pokaźnej kieszeni, gdy tylko zauważył Lynette i Jennifer.
http://i.imgur.com/N0ZfvFb.jpg
- Och, witajcie dziewczęta, jeszcze nie w łóżkach? – zagadał, śmiejąc się nerwowo.
- Ojciec Patrick? – zdziwiła się Lynette. – Co ojciec tu robi? Ojciec również słyszał ten strzał?
- Strzał, jaki strzał? – oczy ojca Patricka zrobiły się wielkie ze zdumienia. – Nic takiego nie słyszałem. Jesteś pewna, że to był strzał? Nikt nie strzelałby o tej godzinie.
- Mogę potwierdzić, ja również słyszałam – odparła Jennifer.
- Ojcze Patricku, boję się o bezpieczeństwo mojej matki. Mam wrażenie, że ktoś chce ją zabić.
- Szczerze w to wątpię – odpowiedział ojciec Patrick trochę nazbyt szybko. – Kto miałby zabijać Antoinette? To urocza osoba.
- Proszę mi wierzyć, wiem co mówię – błagalnym głosem powiedziała Lynette. – Gdzie może teraz być Antoinette? Chcę zobaczyć, czy wszystko z nią w porządku.
- Antoinette… Przyznam szczerze, że ostatnio bywa trochę tajemnicza – ojciec Patrick podrapał się po brodzie. – Sądzę, że może być w swoim gabinecie. Często tam przesiaduje.
- W gabinecie? – zdziwiła się Lynette. – O tej godzinie? Dlaczego nie w sypialni?
- Sypialnię ma zaraz obok, więc na jedno wychodzi, a ona zawsze miała problemy z zaśnięciem. Woli czytać – wytłumaczył ojciec Patrick. – Mówi, że pomaga to w odciągnięciu myśli od… Innych tematów.
- Jakich tematów? – zainteresowała się Jennifer.
- To teraz nieważne – zirytowała się Lynette. – Moją matkę ktoś postrzelił!
- Z pewnością jest cała i zdrowa, moje dziecko – odparł ojciec Patrick trochę urażony. – Ludzie nie są ot tak zabijani z pistoletu, to bez sensu. Ktoś przecież musi go trzymać.
Ale Lynette już nie słuchała. Wspięła się na górę po schodach i pobiegła do gabinetu. Nie zatrzymywała się, dopóki nie zobaczyła znanych jej podwójnych drzwi z ciemnego drewna, ze złotą klamką z głową lwa. Spodziewała się, że Antoinette jak zwykle zamknęła je na klucz, ale już z daleka zauważyła, że były uchylone.
Zatrzymała się i wyciągnęła rękę w stronę klamki, lecz zaraz ją cofnęła. Bała się wejść do środka. Wiedziała, że za drzwiami odnajdzie swoją matkę martwą. Oznaczało to, że już nigdy więcej nie będą razem, że to jedno spotkanie, podczas którego Lynette odwróciła się od Antoinette, było zarazem ostatnim. Nie mogła jednak tak jej zostawić.
W końcu otworzyła drzwi. W gabinecie panowały całkowite ciemności, wielkie okna zasłonięte były kotarami, lampy zgaszone, w powietrzu czuć było zapach prochu i czegoś metalicznego, jakby rdzy. Lynette po omacku podeszła do lampy stojącej przy sofie, na której jeszcze kilka godzin temu siedziała, po czym wcisnęła przełącznik. Pomieszczenie zalało jasne, żółte światło.
http://i.imgur.com/Iyyp9Ep.jpg
Lynette wciągnęła głęboko powietrze. Przed nią, w kałuży krwi leżał Charles. Na jego twarzy zastygł wyraz niemego zdziwienia, zakrzepła krew przykleiła włosy do dywanu. Ręce i nogi miał nienaturalnie wykręcone, jakby spadł z wysoka.
W domu panowała zupełna cisza. Tylko rana w czaszce, zapach prochu i puste, szkliste spojrzenie trupa wskazywały na to, że zostało popełnione morderstwo. Lynette wycofała się i opadła na fotel stojący przy drzwiach. Nic już nie rozumiała. Słyszała, jak Charles rozmawiał z nieznajomą kobietą, jak razem knuli przeciwko jej matce. To Antoinette miała zostać zabita, nie on. Dlaczego więc to jego ciało leżało na podłodze? Czy zastał tu Antoinette, tak jak tego oczekiwał, lecz ona ubiegła go i zastrzeliła? ‘Cóż to by była za głupota z jego strony’, pomyślała Lynette.
A jednak musiało się tak stać, inaczej nie on by tu teraz leżał.
Jennifer dotarła do gabinetu i krzyknęła, gdy tylko zobaczyła Charlesa. Przez ramię zaglądał jej ojciec Patrick, jedną ręką trzymając się za serce, drugą zaś ścierając chusteczką pot z czoła. Oczy miał poważne i skupione, nie było w nich widać właściwego mu roztargnienia. Gdy zobaczył, że Jennifer przechyla się niebezpiecznie, złapał ją i posadził delikatnie na sofie. Niedługo potem do uszu Lynette dotarły z korytarza odgłosy otwieranych drzwi, przyspieszone kroki i szeptanina służby. Pierwsza w drzwiach pojawiła się Charlotte. Za nią, trochę dalej zebrała się grupka służących, zwabionych krzykiem i patrzących na całą sytuację z wielkim zaciekawieniem.
- Co się tu dzieje? – krzyknęła ze złością Charlotte, wchodząc do gabinetu i podzwaniając kluczami przy każdym kroku. Spojrzała na ojca Patricka, potem na Lynette i Jennifer, a w końcu utknęła wzrok w zwłokach leżących na podłodze.
- Charles? – powiedziała, a łzy napłynęły jej do oczu. Podeszła szybko do ciała i uklękła przy nim. Po twarzy pociekły jej łzy i spadły na poplamiony krwią garnitur Charlesa. Dotknęła jego ręki, uśmiechnęła się smutno i powiedziała pod nosem coś, czego Lynette nie zrozumiała. Następnie wyjęła chustkę z kieszeni i wytarła nią oczy, po czym wstała i niewidzącym wzrokiem rozejrzała się po pokoju. Gdy spojrzenie jej padło na Lynette, oczy nabiegły krwią, twarz przybrała kolor purpury, nozdrza rozszerzyły się, a ręce zadrżały jakby w hamowanej chęci, by rzucić się na nią i udusić.
- Dzwonię na policję – powiedział ojciec Patrick, który jako pierwszy odzyskał zimną krew. Pospiesznym krokiem wyszedł z gabinetu i zniknął w korytarzu.
- Policja? Nic tu po nich, przecież wszyscy wiemy, kto to zrobił – powiedziała Charlotte. – Antoinette powinna była trafić tam, gdzie wszyscy jej pokroju. To ona to zrobiła, jestem tego pewna.
- Mylisz się – odpowiedziała Lynette, wstając gwałtownie z fotela. Nie chciała słuchać, jak obrażano jej matkę. Wyszła z gabinetu i chciała ruszyć korytarzem, lecz Charlotte zagrodziła jej drogę.
http://i.imgur.com/MAHfKlZ.jpg
- Pewnie już dawno uciekła z domu – syknęła zjadliwie. - Twoja matka jest wariatką, a ciebie wkrótce spotka to samo.
- Jesteś bezczelna – Lynette poczerwieniała ze złości. – Powinnaś być wdzięczna, że w ogóle pozwoliła tu zostać tobie i Charlesowi!
- Naprawdę uważasz, że Antoinette zrobiła to z własnej woli? – Charlotte zaśmiała się. – Nie, moja droga. To my pozwoliliśmy jej tu zostać. Gdyby nie to, już dawno siedziałaby w wariatkowie.
- To bzdura! – machinalnie odparła Lynette, choć sama nie miała pewności.
- Ach tak? – Charlotte uśmiechnęła się złośliwie. – To może spytaj ją, dlaczego nie wróciła jeszcze do Ameryki. Kto wie? Może nawet ci odpowie.
- Teraz ja jestem właścicielką tego domu, mogę was wyrzucić kiedy tylko zechcę – Lynette drżała z rozdrażnienia.
- Zanim będziesz miała taką możliwość skończysz jak twoja obłąkana matka. Mam nadzieję, że obie zgnijecie zamknięte w jakiejś celi.
Lynette zamachnęła się i wymierzyła jej policzek. Charlotte przez chwilę milczała, dotykając miejsca, gdzie została spoliczkowana. Spojrzała z nienawiścią na Lynette, wyciągnęła rękę i zacisnęła palce na jej szyi. Lynette poczuła, jak długie paznokcie wbijają się jej w skórę.
- Nie próbuj tego ponownie – wycedziła Charlotte, podczas gdy Lynette próbowała się wydostać uścisku. – Inaczej mocno tego pożałujesz.
Puściła ją, spojrzała z obrzydzeniem, po czym odwróciła się na pięcie i odeszła korytarzem, sycząc wściekle na służące przyglądające się całemu zdarzeniu. Pokojówki popatrzyły na siebie z przerażeniem i zaraz uciekły, pozostawiając Lynette samą.
Lynette drżącą ręką dotknęła bolącej szyi. Czuła, że zaraz się rozpłacze, lecz im bardziej starała się powstrzymywać, tym bardziej łzy cisnęły się do oczu. Ruszyła w stronę swojego pokoju, próbując się uspokoić, lecz bezskutecznie. Była zmęczona, zdenerwowana i przerażona, w głowie kołatały się jej różne myśli. Dlaczego Charles leżał martwy w gabinecie Antoinette? Czy rzeczywiście to ona go zabiła? Czy Charlotte mogła mieć rację? Lynette sama nie wiedziała, czy powinna jej wierzyć. Charlotte nigdy jej nie lubiła, a po śmierci Charlesa ta niechęć przerodziła się w nienawiść.
Przytknęła dłoń do pulsującej skroni. Tak bardzo chciała odejść z tego domu i już nigdy więcej nie wracać. Od czasu, gdy się tu pojawiła, przydarzały się jej coraz gorsze rzeczy. Miała wrażenie, jakby posiadłość wyssała z niej chęć życia.
- Lynette! Czemu mnie tam zostawiłaś?! – usłyszała głos Jennifer, która szła ku niej chwiejnym krokiem, trochę teatralnym. Spojrzała na Lynette gniewnie i dodała: - samą z trupem! Kim on w ogóle był? Co tu się dzieje?
- Już ci mówiłam! – odpowiedziała z pretensją w głosie. – Ale dlaczego on? To miała być Antoinette!
http://i.imgur.com/jQ5Eojw.jpg
- Nic już nie rozumiem – Jennifer podeszła do Lynette i przytuliła ją. Oparła głowę na jej ramieniu i spytała: - Więc to był Charles? I co teraz?
- Nie wiem – przyznała. – Moja matka jest wciąż żywa, przynajmniej mam taką nadzieję. Jednak w jej gabinecie leży trup. Czy to ona go zabiła? Charlotte tak myśli, zresztą sama słyszałaś, jak o tym mówiła.
- A ty tak sądzisz? – spytała Jennifer. – Równie dobrze ona mogła to zrobić, albo ktoś ze służby. Albo ten dziwny szofer, który nas tu przywiózł. Wyglądał na mordercę.
Lynette pokręciła głową. To nie mógł być nikt z nich, to nie miało sensu. Pomyślała jeszcze raz o słowach Charlotte.
- Nie – powiedziała na głos. – Antoinette nikogo nie zabiła. Charlotte kłamie.
- Dopiero teraz tak uznałaś, Lynette? – spytała Jennifer lekko rozbawionym tonem. Lynette spojrzała na nią ze zdziwieniem. Nie pamiętała, by Jennifer kiedykolwiek użyła sarkazmu. Widać nawet ona ulegała atmosferze panującej w posiadłości.
- Charlotte chce cię tylko rozzłościć – kontynuowała Jennifer. – Jeśli ten mężczyzna w gabinecie to jej syn, nic dziwnego, że chce się za to na kimś zemścić.
- Tylko czemu na mnie? Czemu nie znajdzie sobie kogoś innego? – Lynette znów poczuła chęć, by się rozpłakać. – Przecież wie, że to przez nią tu jestem. Gdyby nie jej list, nigdy w życiu nie opuściłabym mojego domu.
- Teraz to jest twój dom, prawda? – spytała Jennifer. – Antoinette ci go oddała. Wraz ze wszystkim, co jest w środku.
- Mam na myśli mój prawdziwy dom, na Fifth Avenue, nie ten tutaj. Gdybym tylko mogła, uciekłabym stąd natychmiast, ale nie mogę tak zostawić Antoinette.
- Dlaczego nie? – zdziwiła się Jennifer. – Przecież jakoś sobie tu radziła przez te wszystkie lata.
- Nie, nie mogę jej tego zrobić – Lynette pokręciła przecząco głową. – To by ją zabiło, jestem tego pewna.
Dotarły do drzwi prowadzących do ich pokoi. Lynette puściła Jennifer, pożegnała się i weszła do swojej sypialni. Zamknęła drzwi na klucz, po czym podeszła do okna. Na zewnątrz niebo przybierało już błękitny kolor, pierwsze promienie słońca wpadały przez okno, podświetlały unoszące się drobinki kurzu i rzucały światło na drewnianą podłogę. Ptaki budziły się ze snu i śpiewały w koronach drzew. Lynette wsłuchiwała się w te odgłosy, rozmyślając nad tym co zobaczyła.
Jej matka była żywa, obroniła się przed Charlesem.
W głębi lasu ujrzała niewyraźne światełko.
http://i.imgur.com/PGcT40s.jpg
C.D.N.
Przypominam o minimum pięciu komentarzach potrzebnych bym zaczął pisać następny rozdział.
Charles nie żyje? :O Akurat tego się nie spodziewałam. W sumie to dobrze, i tak go nie lubiłam. :D
Nadal podejrzewam, że w ten plan zamordowania matki Lynette może być zamieszana Jennfier. :| Jej reakcja na opowieść o podsłuchanej rozmowie Charlesa i tajemniczej kobiety była dziwna. Nie wydaje mi się, że to tylko przez niepokój o Lynette. ;))
Ciekawi mnie też sprawa z Antoinette. Mam nadzieję, że rzeczywiście żyje, bo była dość ciekawą postacią a jak na razie niewiele o niej wiemy.
Zdjęcia są piękne (chyba w każdym komentarzu pod Twoim FS to piszę :D), jak ty to robisz, że wszystkie pomieszczenia mają taki klimat? :O
Odcinek jak zwykle świetny, fajnie mi się czytało, aż byłam zdziwniona że tak szybko skończyłam. ;D
Cieszę się, że wstawiłeś w końcu nowy odcinek, bo po Twoich zapowiedziach obawiałam się, że długo nie zobaczymy tu nic nowego :)
W końcu ktoś zginął! :D Dobrze, że to Charles, bo równiżz za nim nie przepadałam. Równiez pojedrzewam, że zabiła go przyjaciółka blondynki w obawie, że mężczyzna pod naporem może wyznać ich plan.
Wszystko piękne, ładnie, ale dziwi mnie reakcja Twoich bohaterów na widok trupa. Co prawda Lynette spodzieława się, że ktoś zginie i jakby była na to przygotowana, ale jej jedyną rekcją było: Uff! Jak dobrze, że to nie moja matka.
Po Jennifer nie spodziewałam się traumatycznej reakcji, bo przecież podejrzewam, że to ona go zabiła.
Ale Charlotte, to chyba faktycznie babka bez serca - uroniła parę łez i od razu zaczęła rzucać oskarżenia o zamordowanie jej syna.
Dziwi mnie również to, że dziewczyny rozeszły się do swoich pokojów, jakby nic się nie stało, a przecież w domu wciąż może przebywać morderca z naładowanym pistoletem! Ja bym dołączyła do większej grupki ludzi i czekała na przyjazd policji.
Dziękuję za komentarze(czekałem z odpowiedzią na kolejny komentarz, ale chyba moi czytelnicy są równie szybcy z pisaniem co ja sam). :D Zdjęcia przyciemniam i staram się dać im różne światła, żeby kolorystyka nie była zbyt monotonna. Co do tekstu, możliwe że tak szybko się czyta, bo jest o stronę(!) krótszy niż poprzedni odcinek. Jakoś nie widziałem tu możliwości by rozepchać tekst tak, by nie był naciągany(i żeby Lynette nie jęczała jak w amerykańskiej telenoweli).
Searle - na chwilę obecną mogę wyjaśnić jedynie zachowanie Lynette. Cała jej uwaga była skupiona na chęci obrony Antoinette i nienawiści do jej przyszłych morderców - czyli przede wszystkim Charlesa. Dlatego też gdy zobaczyła ciało doznała tylko niewielkiego szoku("Lynette wciągnęła głęboko powietrze. [...] Lynette wycofała się i opadła na fotel stojący przy drzwiach. Nic już nie rozumiała."). Praktycznie go nie znała, wiedziała tylko, że chciał zamordować Antoinette a pewnie i ją samą.
Późniejszy kawałek, czyli jej powrót do pokoju, spowodowany był jej chęcią ucieczki od oskarżeń Charlotte i wydarzeń tego dnia("Czuła, że zaraz się rozpłacze, lecz im bardziej starała się powstrzymywać, tym bardziej łzy cisnęły się do oczu. Ruszyła w stronę swojego pokoju, próbując się uspokoić, lecz bezskutecznie. Była zmęczona, zdenerwowana i przerażona, w głowie kołatały się jej różne myśli."). Trudno oczekiwać po niej logicznego działania.
No i jeszcze może wspomnę o samym kawałku z Charlotte. Jak już Antoinette wspominała, Charlotte to rozgoryczona, wiecznie wściekła, przeżarta przez zazdrość kobieta, która wiele straciła, a niewiele zyskała. Strata syna, w dodatku pewnie przez Antoinette, wywołuje w niej nie tyle rozpacz, co nienawiść("Gdy spojrzenie jej padło na Lynette, oczy nabiegły krwią, twarz przybrała kolor purpury, nozdrza rozszerzyły się, a ręce zadrżały jakby w hamowanej chęci, by rzucić się na nią i udusić"). Straciła coś, ktoś musi za to zapłacić.
Nie wiem, moim zdaniem raczej logiczne są działania Lynette i Charlotte, zważywszy na sytuację i ich charaktery, no ale z drugiej strony jestem autorem tekstu, więc moje spojrzenie zawsze będzie trochę inne. Zastanawia mnie co inni czytelnicy o tym myślą(tak, Disiu, ciebie też to dotyczy). :D
Piękny,piękny odcinek! Kiedy się go czyta prawie słychać ten deszcz i czuje się nadchodzącą burzę! Cieszą się że pojawił się ojciec Patrick, to moja ulubiona postać. Swoją drogą jakich rozmiarów kieszenie on musi mieć żeby mu się tam zmieścił świecznik! Dzielny klecha.... Niepokoi mnie Jennifer, ma paznokcie jak wampir i podejrzaną minę.
No i kiedy będzie romans? Jak dotąd jest tylko jeden a tyle wygodnych sof na których dużo mogłoby się dziać....
Czekam na ciąg dalszy.
Wracając jeszcze do poprzedniego odcinka - dziękuję za komentarze!
No dobrze, a teraz: chciałem tylko napisać, że szkoła skończona, matura napisana(czy zdana to już nie wiem, wątpię), więc mam czas na pisanie następnych odcinków... Pytanie tylko, czy mam dla kogo? :P Ostatni odcinek w ciągu chyba trzech miesięcy nie wyrobił minimum komentarzy, więc zastanawiam się, czy mi się czytelnicy nie wykruszyli. W każdym razie jeżeli mam dla kogo, to zaczynam pisać następny odcinek, a jeśli nie, poczekam na lepsze czasy. :D
Pewnie, że masz dla kogo! Ja zawsze czytam twoje FS. ;D
Na Twoim miejscu nie poddawałabym się po małej ilości komentarzy. Wiem, co to za uczucie, kiedy się napracujesz a jedynie kilka osób wyrazi krótką opinię; sama piszę simowe fotostory na takim jednym blogu, popularności nie mam wcale zbyt dużej nie mam, ale piszę przede wszystkim dla siebie. Po prostu lubię to robić, samo podziwianie efektów swojej pracy cieszy mnie wystarczająco - nie wyobrażałabym sobie przestać pisać, tylko dlatego, że komentuje mało osób. :P
No dobra, jestem ;)
Była czwarta w nocy. Lynette siedziała na twardej, drewnianej ławie stojącej przy oknie i próbowała czytać książkę. Bezmyślnie przebiegała wzrokiem każdą stronicę, nie próbując nawet przeczytać choćby jednego zdania.
To próbowała czy nie?
Po tylu latach wreszcie mogłam się spotkać z Antoinette
Hm, nie brzmiałoby naturalniej w ustach córki "z mamą"?
wiem, co słyszałam
Ah, ten pedantyzm przecinkowy!
Czy dzwonienie na policję jest na pewno bezpieczne? No i czy telefon w ogóle działa na takim odludziu? xD
Lol, Charles? Czyli ten spisek to była jakaś podpucha i ta nieznana kobieta chciała wpierw zlikwidować swojego współpracownika? Tak jak Lynette nie wierzę, że to zrobiła jej matka, jednak wolałabym być pewna.
Dziwna sytuacja, z punktu widzenia czytelnika nawet trochę groteskowa (siedzi sobie Livka przy kompie, czyta o morderstwie i wydaje jej się to takie odległe i nieprawdopodobne xD). Wszystko nadal się komplikuje, ale mamy jednego bohatera (podejrzanego) mniej. Kto będzie następny?
Wiesz co? Mam pewną malutką teorię dotycząca dotychczasowych wydarzeń w tym FS. Nie wiem, czy moje spostrzeżenia są trafne, bo póki co nic się ze sobą za bardzo nie łączy. Jak dobrniemy do końca FS i o ile nie zapomnę, to napiszę Ci, czy miałam rację, czy nie :D
Muszę powiedzieć, że jestem zachwycona opisem tej kilkugodzinnej akcji w tym odcinku. Nawet nie zdążyłam się zmęczyć przy czytaniu! Uważam, że zachowanie postaci było adekwatne do sytuacji, a jednocześnie nie było przerostu formy nad treścią. Bardzo skupiłeś się na Lynette, szczególnie jej przemyśleniach, i chwała Ci za to :) Jak dla mnie wyszło świetnie i bez przesady :)
[...] więc mam czas na pisanie następnych odcinków... Pytanie tylko, czy mam dla kogo? :P
No oczywiście, że masz! Ja jak najbardziej czekam na dalsze losy Lynette :)
Diana - główny powód, dla którego zacząłem w ogóle pisać fotostory to chęć przyzwyczajenia się do robienia jednej rzeczy. Mój sposób działania jest bardzo chaotyczny, przykładowo na chwilę obecną poza fotostory robię jeszcze modyfikację do gry Gothic(która przerabia jeden świat), custom level do Tomb Raidera, kilka projektów w rpg makerze i pojedyncze opowiadania. Większość z tego robię od 2010, a niektóre nawet od 2008, a to wszystko z powodu mojego przeskakiwania z jednego projektu na drugi. Główną motywacją dla trzymania się jednego fotostory były komentarze, taka marchewka na patyku. :P Gdyby jednak Maskarada nie okazała się wystarczająco popularna, prawdopodobnie przerzuciłbym się na pisanie krótkich one-shotów, takich jak Catherina albo Morfina.
Czy dzwonienie na policję jest na pewno bezpieczne? No i czy telefon w ogóle działa na takim odludziu? xD
Uwierz mi, długo się zastanawiałem nad tym, zanim w końcu uznałem, że skoro to stary hotel, to siłą rzeczy musi mieć jakiś telefon. xD Chociaż jak teraz o tym myślę, gołąb pocztowy też mógłby się nadać. :hmmm:
Cieszę się, że odcinek się spodobał - i że nawet powstała teoria na temat zdarzeń w fotostory! Zaciekawienie czytelnika na tyle, by na własną rękę próbował przewidzieć akcję, połączyć wątki i zastanowić się, to właśnie zawsze chciałem osiągnąć. Miło więc wiedzieć, że czytelnicy Maskarady to właśnie robią. :D
Uważam, że zachowanie postaci było adekwatne do sytuacji, a jednocześnie nie było przerostu formy nad treścią. Bardzo skupiłeś się na Lynette, szczególnie jej przemyśleniach, i chwała Ci za to :) Jak dla mnie wyszło świetnie i bez przesady :)
Kamień mi spadł z serca! Przy pisaniu co chwila się zastanawiałem nad tym, jak powinni się zachować bohaterowie. Z tego powodu kilka wersji tekstu poszło do kosza, bo wydawały mi się nie odpowiednie. Dobrze wiedzieć, że ostateczna wersja się spodobała. :D
No oczywiście, że masz! Ja jak najbardziej czekam na dalsze losy Lynette :)
W takim razie dobrze, zacznę pisać już nowy odcinek. Ciekawe, czy uda mi się wyrobić z nim do końca miesiąca, tak jak za starych czasów. :D
I w ogóle wybaczcie, że tak późno odpisałem. Na początku pomyślałem, żeby odpisać dopiero wraz z napisaniem odcinka bez double-posta, ale potem mnie oświeciło, że przecież można potem usunąć stary post i napisać nowy. :lol2:
Ostatni rozdział był napisany pięć miesięcy temu?! :O Teraz to już wcale się nie zdziwię, jeśli wszyscy moi czytelnicy już dawno dali sobie spokój ze śledzeniem fotostory. No ale dla tych którzy przetrwali mam dobrą wiadomość: wreszcie zebrałem się i napisałem kolejny rozdział Maskarady. Było z nią kłopotów, zaczynałem chyba z trzy razy, by w końcu złapać rytm. Do tego było pełno przerw przy pisaniu i w ogóle mam wrażenie, że jeśli kiedykolwiek miałem talent do pisania, to chyba po tak długiej przerwie go straciłem. Mimo to nowy rozdział jest i da się go nawet czytać(takie tam bezwstydne łechtanie własnego ego). Moja mama znowu okazała się nieoceniona w wyłapywaniu wszelkich błędów. Tracę nadzieję, że kiedyś nauczę się nie używać słów zarezerwowanych dla przedmiotów martwych przy opisywaniu ludzi i/lub ich czynności. No ale koniec gadania, zapraszam do czytania.
Rozdział VI
https://i.imgur.com/b5MvMyV.jpg
Drogi ojcze,
Jak się czujesz? Mam nadzieję, że w domu wszystko w porządku. Wczorajszego ranka przyjechałam do Ravensdale Manor i byłam zaskoczona tym, jak bardzo różni się od naszego domu w Nowym Jorku. Posiadłość sprawia niesamowite wrażenie. Zaraz po przyjeździe, gdy tylko ujrzałam fasadę frontową wiedziałam, że budynek musi być ogromny, jednakże dopiero w środku zrozumiałam jak bardzo. Wnętrze sprawia wrażenie, jakby składało się wyłącznie z korytarzy; wszystkie długie i kręte, prowadzące w różne strony, zupełnie jak w labiryncie. Jeszcze pierwszej nocy zgubiłam się w tym domu, z trudem odnalazłam drogę do swojego pokoju.
Zastanawiasz się pewnie, jak poszło spotkanie z mamą? Z początku byłam trochę zdenerwowana. Nie wiedziałam, czego oczekiwać. Bałam się, że może nie uda mi się spojrzeć na Antoinette jak na własną matkę. Więzy krwi są silne, ale czy przetrwałyby dwadzieścia lat rozłąki? Na szczęście moje obawy okazały się zbędne. Gdy tylko ją zobaczyłam, wiedziałam, tak po prostu. Może i czas wymazał z pamięci twarz matki, lecz wtedy nie miało to znaczenia. To była ona, stała tam przede mną: żywa, realna. W poprzednim liście martwiłam się treścią wiadomości od matki, na szczęście były to tylko czyste złudzenia.
W posiadłości mieszka jeszcze kilka innych osób, wszyscy są dla mnie bardzo mili i życzliwi. Prawdopodobnie pomieszkam z nimi jeszcze kilka dni, po czym wrócę do domu. Mam nadzieję, że poradzisz sobie bez swojej córki?
Wracaj szybko do zdrowia,
Lynette
https://i.imgur.com/Q3NTmKZ.jpg
Lynette odłożyła pióro i sięgnęła po kopertę. Z odrazą spojrzała na kartkę papieru, na której przed chwilą napisała wiadomość i z trudem powstrzymała chęć wrzucenia jej do kosza. Czuła niesmak do samej siebie, jak mogła pisać takie kłamstwa własnemu ojcu? Tylko opis domu bliski był prawdy, w istocie przypominał on labirynt; wielki, ponury, z którego nie ma wyjścia. Lynette była jego więźniem, zamkniętym pośród zakurzonych mebli, wyblakłych gobelinów i wielkich portretów jej przodków. Chciała się stamtąd wydostać, lecz nie mogła. Nie chciała zostawić matki samej, szczególnie w tej chwili, gdy w jej gabinecie detektyw wraz z kilkoma policjantami badają ciało.
Ciało Charlesa.
Wzdrygnęła się. Na myśl o poprzedniej nocy przechodziły ją ciarki. Wciąż pamiętała moment, w którym pierwszy raz zobaczyła martwego Charlesa. Te puste, szkliste oczy, ciało roztrzaskane na podłodze, ciemna dziura z boku głowy i zakrzepła krew na dywanie. Zapamięta ten widok na całe życie, była tego pewna. Mimo to nie odczuwała żalu po Charlesie. Wręcz przeciwnie, choć nie chciała tego przed somą przyznać, czuła satysfakcję z obrotu sprawy. Charles chciał zabić jej matkę, więc poniósł za to konsekwencje. Pozostał już tylko jeden problem: kto zabił Charlesa?
Lynette schowała list do koperty, napisała adres i zapieczętowała. Odsunęła fotel i rozsiadła się wygodniej, biorąc do ręki kieliszek z białym winem. Leniwym wzrokiem ogarnęła pomieszczenie, niewielki gabinet z opasłymi, zakurzonymi książkami piętrzącymi się na dębowych regałach i wąskim oknem w stylu Tudorów, które wychodziło na podwórze. W kamiennym kominku wesoło trzaskały płomienie, w powietrzu czuć było zapach starych pergaminów i palonego drewna.
Antoinette uciekła z domu poprzedniej nocy. Służący widział ją, jak pospiesznie wyszła przez drzwi kuchenne i popędziła parkiem w stronę lasu, oświetlając sobie drogę starą lampą olejną. Gdy tylko policja przyjechała na miejsce, zaraz ruszyła jej śladem, lecz trop urwał się między drzewami. Lynette nie martwiła się o matkę, podczas śniadania dowiedziała się, że na terenie Ravensdale Manor mieści się wiele budowli będących własnością rodziny. Antoinette pewnie ukryła się w jakimś mauzoleum, a sądząc po ostatniej ich rozmowie, z pewnością przygotowała je na taką ewentualność.
- Gratulacje – mruknęła, uśmiechając się lekko. – Trochę potrwa, zanim ktokolwiek tam cię znajdzie – uniosła kieliszek i dopiła wino. Usłyszała, jak ktoś delikatnie otwiera drzwi i cicho wchodzi do środka. Obejrzała się i ujrzała Jennifer idącą do niej z błogim uśmiechem na twarzy, jaki zawsze jej towarzyszył, gdy była zamyślona.
https://i.imgur.com/ueFVxDh.jpg
- Nad czym tak rozmyślasz? – spytała Lynette, a na dźwięk jej głosu Jennifer podskoczyła i spojrzała na nią z konsternacją.
- Och – mruknęła, jakby dopiero po chwili dotarł do niej sens słów. – spotkałaś już tego sierżanta?
- Nie widziałam – przyznała Lynette. – Jaki on jest?
- Jest absolutnie wspaniały – odparła natychmiast. – Taki przystojny, a jednocześnie bardzo kulturalny! Ale to miejsce nie jest odpowiednie do takich rozmów. Jest tu tak zimno i ponuro. Chodźmy do ogrodu, tam jest znacznie przyjemniej.
- Mówisz to tak, jakbyś była zakochana – uznała Lynette z rozbawieniem. – Dobrze, prowadź.
Wyszły z gabinetu i ruszyły w stronę holu, skąd następnie udały się długim, ciemnym korytarzem, oświetlonym jedynie niewielką lampą, dającą raczej upiorne, bladożółte światło. Nie było tam nawet jednego okna, przez które mogłyby wpaść promienie słońca. Zamiast tego na ścianach wisiały najróżniejsze portrety przodków, a wszystkie pokryte były grubą warstwą kurzu.
„Nic dziwnego, że wszyscy tutaj są tak zdziwaczali”, pomyślała Lynette. „Mieszkając w ciągłych ciemnościach, w towarzystwie kurzu, pajęczyn i tych okropnych obrazów, każdy popadłby w obłęd.”
https://i.imgur.com/s989xAR.jpg
W końcu dotarły do białych, oszklonych drzwi wychodzących na taras. Za nimi oczom Lynette ukazał się ogromny podwórzec przecięty wysypaną kolorowym żwirkiem drogą. Teren otoczony był zewsząd lasem, z którego wyłaniały się zniszczone mury i kolumny, wyglądem przypominające ruiny greckorzymskie. Jennifer łagodnie pociągnęła ją w stronę jednej z ławek, starannie ukrytej między ogromnymi krzewami hortensji, lecz z której rozciągał się obraz na całą okolicę.
- Jesteśmy już same, teraz opowiadaj – powiedziała Lynette, gdy upewniły się, że nikogo nie ma w pobliżu. – Jak on wygląda?
- No dobrze… - zaczęła Jennifer. – Jest wysoki, a przy tym szczupły. Ma stosunkowo krótkie, ciemne włosy zaczesane do tyłu oraz brązowe oczy. A jakie ma spojrzenie! Poważne, dociekliwe, wręcz dziwnie nie na miejscu w jego młodej twarzy. Nawet skórę ma gładką i jasną, całkowite przeciwieństwo tego drugiego.
- Tego drugiego? – zdziwiła się Lynette. – Kogo?
- Detektywa, rzecz jasna – odparła Jennifer. – Jest stary i brzydki, ot co.
- Ach, Jennifer – Lynette pokręciła głową z dezaprobatą. – Jesteś taka powierzchowna. Skąd wiesz, jaki jest ten sierżant naprawdę? Był na służbie, po zdjęciu uniformu może być zupełnie innym człowiekiem.
- Mylisz się, nie wyglądał na takiego. Poza tym nie nosi munduru, podobnie jak detektyw.
- Mógł się tak zachowywać, ponieważ był w pracy. Nie wiesz, jaki jest na co dzień.
- Brzmisz, jakbyś wszędzie widziała wrogów, Lynette!
https://i.imgur.com/NcPA8NJ.jpg
Lynette zamilkła, nie wiedząc co powiedzieć. Przypomniała sobie słowa Charlotte: „twoja matka jest wariatką, a ciebie wkrótce spotka to samo”. Czyż nie to właśnie miała na myśli? Poczucie, że każdy jest wrogiem? Antoinette ukrywała się przed światem, wyczekując swojego mordercy i planując, jak ocalić życie. Mogła zatracić się w tym zupełnie, przestać odróżniać dobrych od złych. Możliwe, że po tak długim czasie, pośród równie nieżyczliwych ludzi jak Charlotte i Charles upewniła się, że wszyscy pragną jej śmierci. Żądny pieniędzy Charles mógł być tylko ofiarą jej szaleństwa.
- Wszystko w porządku? – spytała Jennifer. – Pobladłaś.
- Tak, nic mi nie jest – odpowiedziała szybko, choć bez przekonania. – Po prostu jestem zmęczona tym wszystkim, co tu się stało; spotkaniem z matką… I tym morderstwem.
- Oczywiście, to musiał być dla ciebie wielki wstrząs.
- A dla ciebie nie? – zdziwiła się. – Przecież byłaś tam, widziałaś. Prawie zemdlałaś.
- Tak, zgadza się. To było straszne – uznała po namyśle. – Jednakże nie znałam go prawie wcale, a ciału się nie przyglądałam. Poza tym wszystko było takie nierealne, aż trudno uwierzyć, że to faktycznie się stało. Wolę o tym nie myśleć. Nie lepiej zająć się czymś przyjemnym?
„Cała Jennifer”, pomyślała Lynette. Zawsze taka była. Miała to do siebie, że niczym się nie przejmowała. Takie zdarzenia odbijały się od niej, jakby nigdy nie miały miejsca. Wokół niej zawsze roztaczała się atmosfera spokoju i chociaż Lynette nie była przekonana do beztroski, z jaką podchodziła do życia, musiała przyznać, że w jej towarzystwie poczuła się znacznie lepiej. Czuła, jak przygnębienie powoli ustępuje; chciała działać, poznać odpowiedzi na dręczące ją pytanie: kto zabił?
- Jennifer, muszę się dowiedzieć, kim jest morderca Charlesa.
- A co z tą kobietą, która z nim rozmawiała?
- Nie wiem, co ona ma z tym wspólnego, jednak nie sądzę, żeby mogła zamordować Charlesa, nie miała powodu. Poza tym, nie pamiętam nawet, czy w ogóle mówili o morderstwie. Chcieli zabrać jej pieniądze, nie zabić. Może chodziło o szantaż?
- To możliwe, ale w takim razie kto inny mógłby to zrobić? – Spytała Jennifer, po czym się zastanowiła i dodała: - Co w ogóle Charles robił w gabinecie Antoinette? Myślisz, że jej groził?
- Może czegoś szukał, na przykład testamentu, albo jakiegoś innego dokumentu.
- Wiesz, Lynette – zaczęła Jennifer. – Lepiej zostaw to detektywom. Z pewnością znajdą mordercę, a my mogłybyśmy tylko przeszkadzać. Czy byłaś już przesłuchiwana?
- Jeszcze nie, a ty?
- Byłam, ale i tak nic ciekawego nie powiedziałam – odparła. – Wiesz ode mnie znacznie więcej, to z tobą powinni rozmawiać. Tylko raz widziałam Charlesa i było to już po jego śmierci. Nie dziwi cię to, że pozwolono nam wychodzić z domu? Po zniknięciu Antoinette oczekiwałam raczej, że zamkną nas w oddzielnych pokojach.
- Nie mają prawa – uznała Lynette i dodała: – A jeśli nawet, to pewnie nie chcą wprowadzać większego zamieszania.
- Albo myślą, że ucieczka Antoinette jest jednoznaczna z przyznaniem się do winy.
Lynette chciała odpowiedzieć, gdy wtem usłyszała trzask zamykanych drzwi i pospieszne kroki ciężkich butów, obijających się o kamienne schody przed domem. Ucichła, po czym spojrzała na drogę, wciąż będąc ukryta za krzewem hortensji. Ujrzała raczej niezbyt przystojnego, przysadzistego mężczyznę w mundurze policyjnym, idącego drogą i wyraźnie rozglądającego się za kimś. Szedł powoli i mruczał do siebie burkliwym, nadętym głosem:
- Przecież jeszcze chwilę temu tu były, sam widziałem.
Natychmiast zrozumiała, że chodziło mu o nią i Jennifer. Czyżby detektyw chciał się z nią spotkać?
Wyszła z ukrycia i stanęła naprzeciw policjanta. Jennifer po chwili pojawiła się za nią.
- Kogoś pan szuka? – spytała Lynette, lustrując jego mundur. Na marynarce widocznych było kilka plam.
- Panna Leatherby? – zapytał z mocnym, liverpoolskim akcentem.
- Czyżby detektyw chciał się ze mną widzieć? – odpowiedziała pytaniem i dodała: - Tak, to ja.
- Właśnie tak – odparł. – Nadinspektor skończył właśnie rozmawiać z panią Clayworth.
- Rozumiem. Mam się tam udać teraz? – spytała.
- Tak. Nadinspektor jest w bibliotece, proszę za mną – po tych słowach odwrócił się i ruszył w stronę domu, nie dając jej nawet czasu do namysłu.
- Muszę iść – rzuciła w stronę Jennifer. – Porozmawiamy później.
- W razie czego będę w ogrodzie, a potem w swoim pokoju – oznajmiła Jennifer. Uściskała Lynette i oddaliła się w stronę parku. Tymczasem Lynette wraz z policjantem wrócili do holu i udali się do skrzydła, w którym znajdował się gabinet Antoinette. Policjant nie wszedł tam jednak, lecz szedł dalej i dotarł w końcu do posępnej klatki schodowej. Gdy wchodzili po starych, dębowych stopniach na trzecie piętro, Lynette zauważyła, że pomieszczenie jest zupełnie pozbawione okien. Było kilka wnęk w ścianie, jakby niegdyś tam się znajdowały, lecz zamurowane i przykryte zakurzonymi obrazami. Światło wpadało przez wielki świetlik z białego szkła, nie docierało jednak do zakamarków klatki schodowej. Chociaż podłoga na najniższym poziomie była jasno oświetlona, piętra pogrążone były w ciemnościach. Tylko na ostatnim lekka smuga światła oświetlała uchylone wejście, zza którego dochodziły głosy dwóch osób. Policjant otworzył drzwi i gestem ręki zaprosił Lynette do środka.
- Lynette Leatherby – powiedział, gdy znalazła się w pomieszczeniu, po czym zamknął drzwi.
https://i.imgur.com/3zZqRBv.jpg
Siedzący przy biurku mężczyzna uniósł głowę i spojrzał na nią spod krzaczastych brwi. Na jego twarzy zagościł lekki grymas pogłębiający liczne zmarszczki wokół brązowych oczu. Podrapał się po niedogolonym podbródku, wstał zza biurka i uśmiechnął się.
- Panna Leatherby? Jestem nadinspektor George Husher – powiedział, po czym dodał: - a to mój pomocnik, sierżant Jonathan Barrett.
Wskazał na wysokiego młodzieńca stojącego obok, z twarzą zwróconą w stronę okna wychodzącego na taras. Rzucił poważne spojrzenie na Lynette i skinął głową, nie wypowiadając przy tym ani jednego słowa. Ubrany był w szary garnitur, włosy zaczesane miał zawadiacko. Podszedł do nadinspektora i usiadł na krześle obok.
- Niech pani spocznie – powiedział nadinspektor, wskazując jej miejsce naprzeciw biurka.
- Dziękuję – odparła Lynette, podchodząc bliżej. Stojący w cieniu policjant wyłonił się nagle i pomógł jej usiąść.
- Przyjechała tu pani wczoraj po południu, czyż nie tak? – zapytał, przeglądając papiery leżące na blacie biurka.
- Dokładnie tak. Wczoraj rano statek, którym wraz z koleżanką przypłynęłam z Ameryki zawinął do portu w Southampton. Czekał tam szofer, który zawiózł nas prosto do posiadłości – odpowiedziała natychmiast.
- Pani koleżanką jest Jennifer McQuillen? Dlaczego przyjechała pani tutaj z tak daleka? Z tego co wiem jest tu pani pierwszy raz.
- Dostałam list od mojej matki. Prosiła mnie bym ją odwiedziła – odparła krótko.
- Czy ma pani ten list? Więc przyjechała pani ze swoją znajomą, tak?
- Obawiam się, że nie. Zostawiłam go w domu. Mój ojciec nie mógł mi towarzyszyć, a nie chciałam przebywać tak długiej podróży całkiem sama – skłamała. Nie miała pewności, czy mówić o zaniepokojeniu listem od matki.
- Czy to był jedyny powód? - nadinspektor utkwił w niej wzrok.
- Tak.
- Rozumiem – powiedział, zrobił pauzę, po czym kontynuował: - Czy mogłaby nam pani opowiedzieć, co dokładnie stało się wczorajszej nocy? Gdzie pani była między godziną drugą a czwartą w nocy?
- Wydaje mi się, że byłam wtedy w swojej sypialni. Nie mogłam zasnąć, więc czytałam książkę – odpowiedziała powoli, ważąc każde słowo. – Byłam wciąż trochę podekscytowana po spotkaniu z matką. Rozumie pan, był to pierwszy raz, gdy w ogóle ją zobaczyłam. Całe moje dzieciństwo byłam wychowywana wyłącznie przez ojca.
- W domu nie było żadnych zdjęć matki? – zapytał z nutą zdziwienia w głosie.
- Niestety nie. Czasem tylko ojciec mówił mi, że jestem do niej podobna. Nic poza tym.
- W takim razie w istocie musiało to być wyjątkowe przeżycie. Wracając jednak do tamtej nocy, czy nie działo się wtedy nic dziwnego? Czy nie zwróciła pani uwagi na jakieś nietypowe zachowanie domowników, hałasy?
- Około czwartej w nocy usłyszałam strzał. Jennifer też nie spała, więc była przy tym obecna. Wyszłyśmy na korytarz, by wezwać policję, ale burza zerwała linię. Spotkałyśmy wtedy ojca Patricka.
https://i.imgur.com/16BEIrl.jpg
- Co ojciec Patrick robił w holu o czwartej w nocy? – zapytał sierżant Garrett. Jego głos miał niskie, poważne brzmienie.
- Nie wiem. Powiedziałam mu o strzale i poszliśmy razem do gabinetu Antoinette. Otworzyłam drzwi, lecz panowała tam całkowita ciemność. Wciąż pamiętam zapach prochu. Zapaliłam światło i wtedy… - przerwała. Czuła wstręt malujący się na jej twarzy. Nie była przerażona, nie było jej smutno, była po prostu obrzydzona widokiem krwi i tej ciemnej dziury w głowie Charlesa. Bojąc się, że nadinspektor to zauważy szybko wyciągnęła chusteczkę i zakryła nią część twarzy.
- Odwagi – szepnął nadinspektor, źle interpretując wyraz jej twarzy.
- Leżał tam, między kanapą a stolikiem do kawy – odpowiedziała, chowając chusteczkę. - Był w takiej dziwnej pozycji, jakby miał powykręcane ręce i nogi. Bok jego głowy pokryty był krwią.
- Czy dotykała pani ciała? – zapytał.
- Nie, nie byłabym w stanie. Zrobiło mi się słabo. Mam wrażenie, że opadłam na fotel przy wejściu, ale sama już nie pamiętam. Pamiętam jednak krzyk Jennifer.
- Rozumiem. To wtedy zebrała się reszta domowników? Czy pani matka, Antoinette była wraz z innymi?
- Nie mam pewności, chyba nie. Nie przyglądałam się, bo zaraz po chwili pokłóciłam się z Charlotte.
- Z pani ciotką? Charlotte Clayworth? Można wiedzieć czemu?
- Uważała, że to wina mojej matki – odpowiedziała po chwili. – Bardzo jej nie lubi, a że Charles leżał w jej gabinecie, stąd też pewnie taki pomysł. Ale moja matka z pewnością tego nie zrobiła, przysięgam.
- Oczywiście – uspokoił ją nadinspektor.
- Czy to wszystko, co chciał pan wiedzieć, inspektorze? – zapytała nagle Lynette. Chciała już zakończyć tę rozmowę.
- Jeszcze chwila. Dlaczego udała się pani najpierw do gabinetu Antoinette? – zapytał, a sierżant Garrett spojrzał na nią z zaciekawieniem. – Przecież strzał mógł być oddany z każdego pomieszczenia w całym domu. Skąd ta pewność, że pochodził właśnie z gabinetu?
Lynette nie miała pewności co odpowiedzieć.
- To było pierwsze co przyszło mi do głowy – powiedziała w końcu. – Chciałam mieć pewność, że matce nic nie jest.
- Czy to wszystko?
- Tak – odparła.
- Rozumiem – odpowiedział po chwili nadinspektor. - Może pani odejść.
https://i.imgur.com/xErJziD.jpg
Lynette podeszła do drzwi i już je otwierała, gdy nadinspektor powiedział nagle:
- Jeszcze jedna sprawa. Charles Clayworth został zamordowany dużo wcześniej. Gdy usłyszała pani strzał, Charles był już martwy.
Lynette odwróciła się i spojrzała pytająco na nadinspektora.
- To wszystko, dziękuję za pani pomoc, była pani wielce pomocna.
Lynette wyszła i ruszyła schodami z powrotem w dół. Zupełnie nie wiedziała co myśleć o tym, co powiedział nadinspektor Husher. Była w pełni przekonana, że strzał dochodził ze środka domu, nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Jeżeli jednak Charles został zabity wcześniej, to co oznaczał ten hałas poprzedniej nocy? Jennifer też go słyszała, nie mógł to być wytwór jej wyobraźni.
Wróciła do swojego pokoju i usiadła na łóżku. Rozmowa w bibliotece wyprowadziła ją z równowagi. Nic już nie rozumiała. Sama nie miała teraz pewności, co dokładnie zdarzyło się kilka godzin temu. Czy mogła w pełni wierzyć temu, co słyszała i widziała tamtej nocy? Musiała koniecznie porozmawiać o tym z Jennifer, chciała podzielić się z nią tym, co powiedział jej nadinspektor.
Wstała, przeszła przez pomieszczenie i otworzyła drzwi łączące ich pokoje. Znalazła się w sypialni podobnej do jej własnej, z ciemnymi panelami zakrywającymi ściany i wielkim, dębowym łożem na środku. Na fotelu leżało kilka sukienek, wyjętych z kufra stojącego w nogach łóżka. Rozejrzała się i zawołała:
- Jennifer?
https://i.imgur.com/sTcpGDB.jpg
Nie usłyszała odpowiedzi. Podeszła do okna, z którego widać było jezioro i zaniedbaną przystań dla łodzi. Do jednej z nich właśnie wszedł ojciec Patrick, za nim stała rozpromieniona Jennifer, czekając aż ksiądz poda jej dłoń. Gdy oboje już siedzieli, ojciec Patrick wziął wiosło i odepchnął łódź od lądu. Podryfowali spokojnie na środek jeziora, wzbudzając łódką niewielkie fale. Lilie wodne musnęły drewniany kadłub. Jennifer zanurzyła dłoń w tafli wody, wzięła jeden z kwiatów i wpięła we włosy. Spojrzała na ojca Patricka i zaśmiała się.
Im dłużej Lynette patrzyła na tą scenę, tym bardziej wydawała się jej nieprawdopodobna. Czuła, że coś jest nie tak, lecz nie mogła pojąć co dokładnie.
- Chyba jestem przemęczona – uznała, odrywając wzrok od okna.
C.D.N.
W końcu nowy odcinek! Już zaczynałam się obawiać, że nie będzie kontynuacji. DD:
Jak zwykle bardzo mi się podobało, zdjęcia przecudowne - czasami aż jestem pod wrażeniem, że można zrobić coś tak pięknego w simsach. :O Ten ogród jest wspaniały! <3
Ciekawa jestem, co wydarzy się dalej. Jennifer jest dla mnie podejrzana, kiedyś chyba już to pisałam. :P Przepraszam, że nie napiszę więcej, jestem chora i nie mam głowy do zastanawiania się nad ciekawszym komentarzem. D:
Bardzo ciekawy odcinek. Wspaniele oddałeś na zdjęciach klimat starego dworu. Te boazerie i księgi oprawne w skórę. No i wreszcie jest morderstwo, a jak powiedziała Agatha Ccristie - " nic tak nie ożywia akcji jak trup". Martwi mnie tylko brak wątku miłosnego, bo za taki trudno uznać krótką scenę z ostatniego odcinku. Zakochać powinna się oczywiście Lynette ale niestety nie ma w kim. Jedynym przystojnym mężczyzną jesy młody policjant ale jest już jakby zajęty przez Jennifer. No chyba że trójkąt.... Ta Jennifer to zaradna dziewczyna. Niby wzdycha do sierżanta a pływa łódką z ojcem Patrickiem zalotnie się śmiejąc! A może by tak podgrzać trochę przyjaźń Lynettr i Jennifer? Siedzą tak sobie w krzakach....
Uważam, że autor dobrze zrobi nie „podgrzewając” znajomości głównych bohaterek – byłoby to niewłaściwe i oburzające! Natomiast zgodzę się z przedmówcą, że brak dobrze poprowadzonego wątku romantycznego – jedyny charakter męski, który mógł budzić jakieś nadzieje, został brutalnie zamordowany… Mam nadzieję, że przynajmniej wątek młodego policjanta zostanie lepiej rozwinięty. Można by ładniej opisywać bohaterów: był przystojny, umięśniony, miał silne męskie ramiona, głębokie, magnetyzujące spojrzenie, kształtne pośladki... Jako szczęśliwa posiadaczka pięciu kotów, stwierdzam też poważny brak kotów w tekście. Poza tym wszystko mi się podoba i nie mogę się już doczekać kolejnej części!
Wszystkiego najlepsiejszego, drogi Szlachcicu! :hbd: Z okazji urodzin chciałabym Ci życzyć więcej weny, chęci i pomysłów na Twoje FS - żeby odcinki pojawiały się częściej! No i poza tym zdrowia, szczęścia, studenckiego życia pełnego wrażeń i spełnienia marzeń :blowkiss:
Antoinette uciekła z domu poprzedniej nocy.
Ojej, to by wiele wyjaśniało w takim razie. Prawdopodobnie Charles przymierzał się do zamordowania jej, ale ostatecznie poniósł śmierć z ręki jego niedoszłej ofiary ;) (wyrwała mu pistolet/rewolwer i stało się jak się stało)
Naprawdę nie pamiętam, czy w ostatnim odcinku wspominałeś coś o ucieczce Antoniette i czy nie skomentowałam tego tak samo - wybacz mi, jeśli się powtarzam.
No, ale Lynette nieźle to rozegrała z tym przesłuchaniem! No i wtf z tą wyprawą łódką?! xD
Dobry odcinek - nie widać spadku formy ani nic z tych rzeczy.Zresztą jestem zdania, że tym razem nie ma niczego za dużo. Nie nudziłam się ani przez chwilę ;) Dopatrzyłam się jednego błędziku, ale to naprawdę drobiazg ;]
I nagle zdałam sobie sprawę, jaką szkodę robią te długie przerwy między odcinkami. To niesamowite, że Lynette i Jennifer przyjechały dopiero dnia poprzedniego - tyle się wydarzyło w międzyczasie! I to przez kilka odcinków! Pomyśleć, że ja ostatnio w OJSG streściłam swoją grę z ok. 20 simowych lat, a 2 rzeczywistych :|
Ale muszę Ci powiedzieć, że jestem też zachwycona zgodnością tego, co widać na zdjęciach z tekstem! Dbałoiść o szczegóły nie może zostać niedoceniona :D
No i czekam na ciąg dalszy :D
Pochłonęłam wszystkie odcinki w trochę ponad godzinę i co..? I brak mi kontynuacji!
Zdjęcia są przepiękne, w całości oddają to, co chcesz ukazać poprzez opisy (którymi jestem zachwycona!).
Jennifer jest dla mnie podejrzaną numer jeden i chyba tego zdania nie zmienię. + trochę to banalne.. ale wyczuwam spisek pomiędzy ojcem a nią?:| Jakiś.. romans? :O:O:O:O
Szczęśliwego nowego roku! :D
Jeju, ile to już czasu minęło od ostatniego odcinka? Moi czytelnicy są aniołami, jeśli przez tak długi czas wytrzymali i wciąż tu są. :fun: Do tego witam również nowego czytelnika, Kleo i mam nadzieję, że zostaniesz z nami dłużej! :) A teraz, przechodząc do rzeczy, poniżej kolejny odcinek Maskarady. Miałem jak zwykle dużo problemów z weną, ale w końcu coś wypociłem i mam nadzieję, że i tym razem będzie w miarę znośnie.
Tak więc - przepraszam za zwłokę i życzę przyjemnego(w miarę?) czytania!
Rozdział VII
https://i.imgur.com/XoETMaT.jpg
Lynette powoli zamknęła drzwi i obróciła się, ogarniając wzrokiem gabinet.
Promienie zachodzącego słońca spływały na drewnianą podłogę przez ogromne, przesłonięte bordowymi kotarami okna. Uniesione powiewem wiatru drobinki kurzu opadały leniwie na ziemię, migocząc za każdym razem gdy wpadły w krąg światła. Na starym, dębowym biurku warstwa rozlanego atramentu wgryzła się głęboko w leżące książki i papiery. Lynette weszła na miękki, czerwony dywan i przyjrzała się wielkiej, czarnej plamie zaschłej krwi. Ciało Charlesa zniknęło, lecz doskonale widoczne było miejsce, gdzie jeszcze niedawno leżało.
Nigdy nie zapomni tego widoku. Twarz Charlesa zastygła w niemym zdziwieniu, szkliste, martwe oczy i głęboka dziura w głowie. Na dywanie wciąż leżało kilka włosów, a gdy przyjrzała się bliżej zobaczyła coś, co nakazało jej szybko odwrócić wzrok.
„Cóż to? Czy to… Mózg?” zastanowiła się w przerażeniu, przyciskając dłoń do ust. „Dlaczego tego nie usunięto?”. Siła pocisku najpewniej wyrwała jego część z głowy.
Usiadła na sofie i wciągnęła głęboko powietrze. Wygładziła dłonią materiał sukienki, starając się skupić na tej drobnej czynności i zapomnieć na chwilę o tym, co widziała. Nie mogła teraz zrezygnować, przyszła tu w konkretnym celu: dowiedzieć się czegoś o mordercy. Może w ten sposób oczyści imię matki i uchroni ją przed niebezpieczeństwem, którego tak się obawiała.
Wstała i jeszcze raz rozejrzała się po gabinecie. Zastanawiały ją słowa detektywa. Dlaczego Charles miał połamane kości? Dlaczego leżał w tak dziwnej, nienaturalnej pozycji? To nie był zwykły upadek, tego była pewna. Jednakże w takim razie co naprawdę stało się Charlesowi?
- Nie ma śladów przenoszenia ciała – uznała w końcu. – Gdyby Charles umarł gdzieś indziej, najpewniej krew znajdowałaby się nie tylko na dywanie. Poza tym nie sądzę, żeby nikt nie zauważył mordercy niosącego ofiarę. Charles musiał być zabity tutaj.
Uniosła głowę i spojrzała na sufit. Ogromny, srebrny żyrandol zwisał na poziomie antresoli. Wydawał się być nienaruszony, pajęczyny falowały lekko na wietrze. „Może patrząc z antresoli zauważę coś, czego nie widać z tej perspektywy”, pomyślała, po czym podeszła do neogotyckich, krętych schodów z metalu, ukrytych między półkami na książki. Wspięła się na piętro i przeszła pod kamiennym łukiem. Dotknęła dłonią ciemnej, drewnianej balustrady o surowej formie. Wychyliła się i spojrzała poziom niżej, z początku niczego nie zauważając. Dopiero po chwili dotarło do niej, w jak szczególnym miejscu ciało Charlesa się znajdowało.
https://i.imgur.com/2QC72mi.jpg
Lynette przeszła na południową część antresoli, skąd był idealny widok na biurko Antoinette. Co więcej, stojąca tam sofa pozwalała na przebywanie w miejscu samemu pozostając niezauważonym. Jeśli Charles chciał zabić Antoinette, najprawdopodobniej ukryłby się w tamtym miejscu. Wprawna dłoń bez problemu oddałoby kilka strzałów w pierś, pozbawiając życia każdego, kto zbliżyłby się do kominka. Gdyby tylko Lynette znalazła tam jakieś ślady, wtedy kwestia Charlesa stałaby się jasna.
Uklękła i spojrzała na podłogę, lecz nie zauważyła nic dziwnego. Na drewnie osiadła już gruba warstwa kurzu, jeśli coś tu się działo, wszelkie ślady zostały zatarte. Rozejrzała się i dostrzegła jakiś przedmiot pod kanapą. Sięgnęła ręką i wyciągnęła niewielki, czerwony guzik. Obróciła go w dłoni i dokładnie badając zastanowiła się, czy mógł on należeć do Charlesa.
Wstała i oparła się na barierce. Drewno zaskrzypiało głośno, coś chrupnęło i balustrada wygięła się znacznie, tak że Lynette straciła równowagę. Ujrzała, jak obraz zmienia się jej przed oczami, straciła z oczu książki na ścianach, ujrzała sufit, a następnie okna po drugiej stronie pokoju, by w końcu zobaczyć ciemną plamę krwi dokładnie pod nią. Czerwony guzik wypadł jej z rąk i spadł na ziemię, a z ust Lynette wydobył się zduszony okrzyk.
W ostatniej chwili złapała się barierki.
https://i.imgur.com/rxHaOU3.jpg
Zawisła kilka metrów nad ziemią, oszołomiona i przerażona. Jeśli puści barierkę, upadek złamie jej kości, nie wiedziała jednak jak długo wytrzyma i czy jest w stanie się podciągnąć. Poruszyła nogami i spróbowała oprzeć się o belkę podtrzymującą podłogę antresoli. Choć z początku buty ześlizgiwały się z drewna, w końcu udało jej się wspiąć z powrotem na piętro. Zaraz odsunęła się od barierki i oparła o regał, oddychając ciężko. Nigdy jeszcze nie była tak przerażona. Chwila wahania i spadłaby, podzielając los Charlesa. Serce wciąż biło jej jak oszalałe, nie mogła się skupić na niczym.
Gdy uspokoiła się, spojrzała na nieszczęsną barierkę. W miejscu, z którego wypadła tralki były spróchniałe i połamane, a poręcz wygięta, jakby duży ciężar się na nie oparł. Lynette sama nie mogłaby wyrządzić takiej szkody, ktoś wcześniej musiał spaść z tego miejsca. Przypomniała sobie czerwony guzik. Nagle ją olśniło.
„Charles musiał wypaść z antresoli, dlatego miał połamane kości,” uznała. Jeśli jednak tak w istocie się stało, dlaczego na antresoli nie było żadnych plam krwi? Dokładnie obejrzała podłogę i balustradę, lecz niczego takiego nie zauważyła. Jedynym śladem był czerwony guzik, który i tak jej wypadł.
Zeszła piętro niżej i rozejrzała się za zgubą. W końcu znalazła guzik na kanapie stojącej na środku pokoju. Wzięła go i schowała w torebce. „Może się przydać”.
https://i.imgur.com/2M64qfd.jpg
W tej samej chwili drzwi otworzyły się i do gabinetu weszła Charlotte. Ubrana była w szykowną, choć trochę niemodną szarą sukienkę z czerwoną kokardą. Na głowie miała bordowy kapelusz z piórkiem, a w dłoni czarną, zamszową torebkę. Spojrzała na Lynette z niechęcią, po czym powiedziała:
- Właśnie wróciłam ze wsi. Pogrzeb Charlesa odbędzie się jutro o jedenastej.
Lynette skinęła głową na znak, że zrozumiała, lecz nie odpowiedziała. Charlotte wciąż była poruszona śmiercią syna, Lynette nie chciała więc dać jej powodu do następnego ataku gniewu.
- Charles zostanie pochowany w rodzinnym grobie na cmentarzu przy kościele – kontynuowała, lecz przerwała nagle i spojrzała na nią dziwnie. – Co ty tu robisz?
- To gabinet mojej matki – odparła Lynette krótko.
- Zresztą nieważne – uznała Charlotte. – Dobrze się składa, że jesteś. Chciałabym ci coś powiedzieć.
- Tak? – spytała Lynette, przygotowując się na następną falę oskarżeń.
- Jestem ci winna przeprosiny. Tobie i Antoinette – powiedziała Charlotte, choć z wyraźnym trudem.
- Przeprosiny? – zdziwiła się Lynette. Nie spodziewała się, że ta dumna kobieta zdobędzie się na takie wyznanie. Myślała raczej, że nawet uprzytomniwszy sobie nieprawdziwość słów dalej trwałaby w kłamstwie, niezdolna przyznać się do błędu.
- Przecież mówię wyraźnie – powiedziała ostro, szybko jednak się pohamowała. – Powiedziałam okropne rzeczy na wasz temat i szczerze tego żałuję. Śmierć Charlesa… Szukałam winnego, ale wskazując przypadkowe osoby pozwoliłabym na to, by prawdziwy morderca umknął sprawiedliwości. Tak być nie może.
- Chwilę temu widziałam się z detektywem, policja jest już na tropie, to tylko kwestia czasu zanim złapią mordercę – powiedziała Lynette, by spróbować jakoś pocieszyć Charlotte.
- Mam nadzieję, że masz rację – odparła i westchnęła ciężko, spojrzała na plamę krwi, rozmyślając o czymś innym. - Nie domyślasz się pewnie, kto to zrobił..? – spytała w końcu, spoglądając na nią bez przekonania. Lynette pokręciła głową.
- Nie, ale chciałabym wiedzieć. Ten kto zabił Charlesa z pewnością chciał zabić również moją mamę. Była o tym przekonana.
- Nie byłabym co do tego taka pewna – powiedziała Charlotte. – Zapytałaś w końcu, dlaczego nie opuściła domu?
- Nie – przyznała Lynette – nie miałam ku temu okazji.
- W takim razie chodź za mną, a wszystko ci wyjaśnię – odrzekła Charlotte i ruszyła w stronę drzwi na korytarz. Lynette zaraz za nią podążyła i przez chwilę szły w milczeniu, mijając najróżniejsze portrety i obrazy.
- Czy wszyscy na tych obrazach pochodzą z naszej rodziny? – spytała w końcu Lynette, by przerwać ciszę. Poza tym chciała dowiedzieć się czegoś więcej o rodzinie ze strony matki.
https://i.imgur.com/Dq4DFNb.jpg
- Oczywiście. Każdy portret, jaki znajdziesz w tym domu, ukazuje członków rodziny. Chociażby w gabinecie Antoinette, zaraz nad kominkiem wisi obraz twojej babki – odpowiedziała Charlotte.
Lynette sięgnęła pamięcią wstecz i spróbowała przypomnieć sobie portret wiszący nad biurkiem w gabinecie. Ujrzała wysoką, młodą brunetkę o brązowych oczach, ubraną w czarną suknię z jedwabiu i trzymającą niewielki wachlarz w dłoni. Ciemne włosy spięte były w koczek, pojedyncze kosmyki opadały jej na bladą twarz o wręcz francuskich rysach. Wydawała się być poważna, jednak lekko uniesione kąciki ust zdradzały przyjazne usposobienie.
- Francine de Courtenay – powiedziała Charlotte. – Tak się nazywała, zanim wyszła za mąż za Philipa Ravensdale, twojego dziadka.
- Moja babcia była Francuzką? – zdziwiła się Lynette. – Nigdy o tym nie słyszałam.
- A ile w ogóle słyszałaś o swojej rodzinie, moja droga? – Spytała Charlotte, nieudolnie starając się ukryć złośliwy uśmieszek, jaki zawitał jej na ustach. – Twój ojciec niewiele wspominał o przeszłości twojej matki, czyż nie?
- Omijał ten temat za każdym razem, gdy próbowałam się czegoś dowiedzieć – przyznała Lynette.
Doszły do małych, wąskich schodków pnących się wysoko w górę, na których końcu widać było stare drzwi z odpadającymi płatami białej farby. Nad nimi wisiała na kablu żarówka, która zapaliła się bladożółtym światłem, gdy Charlotte dotknęła włącznik.
- Po tym, jak twoja babka umarła, wiele rzeczy zostało przeniesionych na strych. To właśnie wtedy dom został przekształcony w hotel. Twój dziadek pozostawił rodzinę z długami, które trzeba było szybko spłacić. Hotel okazał się sukcesem i szybko zgromadziliśmy nowy majątek, ale wtedy twoja matka kazała zamknąć działalność. – Powiedziała Charlotte, wspinając się po schodach na strych.
- Dlaczego? – zdziwiła się Lynette. – Jaki miała powód?
- Twoje narodziny, moja droga – odpowiedziała natychmiast Charlotte. – Ale sama zobaczysz.
Weszły przez drzwi do niewielkiego pomieszczenia ze stromym sufitem, wypełnionego najróżniejszymi pudłami i przykrytymi materiałem meblami. Przez niewielkie okno w dachu dostawało się światło dzienne, oświetlając wielki kufer z metalowymi okuciami, stojący na samym środku strychu. Pokryty był grubą warstwą kurzu, jakby od dawna nikt go nie używał. Charlotte zdmuchnęła z niego pył i otworzyła wieko, ukazując stertę zdjęć i albumów. Przez chwilę przeglądała niektóre z nich, po czym uniosła najbardziej zniszczony, zielony album z secesyjnym kwiatem na okładce. Otworzyła na jednej ze stron, po czym bez słowa przekazała ją Lynette.
Na pierwszym zdjęciu zobaczyła ogromny budynek z kopułą, zamknięty za metalową bramą wysokości prawie dwu ludzi. Wejście zdobiły masywne kolumny, a na dachu widać było kilka rzeźbionych kominów, z których buchał dym. W rogu ktoś napisał: „Bethlem Royal Hospital”.
Na następnym zdjęciu ukazana była jej matka.
https://i.imgur.com/umYu3JN.jpg
Zdjęcie musiało zostać zrobione kilkanaście lat temu, kiedy Antoinette była znacznie młodsza. Leżała na metalowym łóżku przykryta białą pierzyną. Twarz miała bladą i bez wyrazu, jakby ciężko chorowała, włosy brudne i potargane, a ręce przykute łańcuchami do ramy łóżka. Na innych zdjęciach siedziała przy stole lub była badana, za każdym razem jednak z unieruchomionymi rękami. Na jednym z nich karmiła ją pielęgniarka.
- Bethlem Royal Hospital? – spytała Lynette, nie wierząc, co zobaczyła. – Czy to nie jest aby…?
- Sanatorium? Tak – odpowiedziała Charlotte, po czym dodała widząc jej minę: - Weź ten album. Poproszę któregoś ze służących, by przeniósł kufer do twojego pokoju. Zapewne będziesz chciała przejrzeć je wszystkie.
- Tak, oczywiście – odparła Lynette, choć nie słuchała za bardzo, co Charlotte do niej mówiła. Była wstrząśnięta. „Moja matka w sanatorium?”, myślała. „Jak to możliwe? Dlaczego?”.
- Dlaczego moja matka była w szpitalu psychiatrycznym? – spytała w końcu, starając się stłumić emocje.
- Nie znam dokładnych przyczyn, jednakże stało się to zaraz po twoim urodzeniu. Wróciła prosto z Ameryki, rozkazała zamknąć hotel, po czym zamknęła się w pokoju i nie chciała z niego wychodzić. Nie jadła obiadów, piła tylko alkohol. W końcu wyważono drzwi akurat w momencie, gdy chciała podciąć sobie żyły. Po tym incydencie doktor rodziny poradził, byśmy wysłali ją do sanatorium na badania. Stwierdzono, że jest niebezpieczna dla samej siebie.
- Jednak wypuszczono ją w końcu, czyż nie? Wyleczono moją mamę. Antoinette już nie potrzebuje pomocy – zauważyła Lynette.
- Antoinette uciekła z zakładu, robiła to zresztą regularnie i za każdym razem starała się wrócić do Ravensdale Manor – oświeciła ją Charlotte. – W końcu uznaliśmy, że lepiej będzie trzymać ją pod kluczem w domu, żeby mieć nad nią pełną kontrolę. Od tego czasu Antoinette bardzo się zmieniła, ale wciąż nie jest w pełni władz umysłowych. Dlatego też policja tak starannie jej teraz szuka, ponieważ wydaje się być najbardziej prawdopodobną sprawczynią śmierci… - tu urwała.
- Rozumiem – Lynette próbowała powstrzymać łzy, to było dla niej za wiele. – Jednakże nie wierzę, by była morderczynią.
- Możliwe, że widziała mordercę – zastanowiła się Charlotte. Przez chwilę milczała, po czym potrząsnęła głową, jakby odganiając uporczywą myśl, wstała, spojrzała na Lynette i rzekła: - To by było na tyle, moja droga. Wybacz, ale muszę zająć się sprawami domu.
Po tych słowach odeszła, pozostawiając ją samą. Lynette zapłakała cicho.
https://i.imgur.com/XQfh0KD.jpg
Antoinette postradała rozum zaraz po tym, jak ona się urodziła. Czy mógł być to szok spowodowany porodem? Co się stało, że Antoinette porzuciła swoje dziecko i wróciła do domu, gdzie uznano ją za szaloną?
Wstała, przycisnęła album do piersi, po czym wyszła ze strychu, starając się wrócić do swojego pokoju. Przez chwilę błąkała się korytarzami, trafiając na różne klatki schodowe i galerie, lecz w końcu trafiła do znanej jej części domu, z której niedaleko było do głównego holu i jej sypialni.
- Czy to nie panienka Lynette przemyka korytarzem? – usłyszała nagle, a gdy się obejrzała ujrzała ojca Patricka idącego w jej stronę. Był uśmiechnięty lekko, najwyraźniej bardzo zadowolony ze spotkania. – Gdzie panienka tak pędzi, jeśli można wiedzieć?
- Do swojego pokoju, jestem trochę zmęczona – odpowiedziała zaraz, mając nadzieję, że ksiądz nie zauważy lekko rozmazanego od płaczu makijażu.
- Zmęczona? Raczej poruszona. Wygląda pani jak sto nieszczęść – zauważył, a Lynette w duszy przeklęła jego dobry wzrok. – nie puszczę panienki samej w takim stanie, proszę za mną.
- Ależ naprawdę nie trzeba, po prostu boli mnie głowa – mówiła Lynette. – W pokoju mam tabletki na migrenę, zaraz mi przejdzie.
- Bzdura, widzę przecież, że panienka jest roztrzęsiona. Odrobina herbatki nie zaszkodzi. Jeszcze nikt po tym nie umarł… – tu urwał, po czym powiedział przepraszającym tonem: - och, proszę mi wybaczyć. Nie chciałem tego powiedzieć.
- Nic się nie stało – odpowiedziała, choć kłamała. Jak ojciec Patrick mógł być tak spokojny, skoro dopiero co wydarzyło się morderstwo, a jej matka zaginęła?
https://i.imgur.com/MIxkZfS.jpg
W końcu dotarli do niewielkiej kaplicy w najstarszej części domu. W tym miejscu podłoga była z terakoty, ściany pomalowane w różne wzory i pokryte gobelinami, a okna małe i wąskie, przez które ledwo wlewało się światło słońca. Ze sklepienia krzyżowo-żebrowego zwisał secesyjny żyrandol, znacznie nowszy od reszty wyposażenia kaplicy. Mimo że prąd był doprowadzony i tutaj, jedyne palące się światła pochodziły z lichtarzy przy ołtarzu. Ojciec Patrick wskazał jej niewielkie drzwi ukryte z boku kaplicy, po czym zaprosił ją do środka. To pomieszczenie było już znacznie skromniejsze. Białe ściany, drewniana podłoga, ciemne belki nośne na suficie. Miało jednak duże okno, które wychodziło prosto na ogród.
- Siadaj, siadaj dziecko – powiedział ojciec Patrick, wskazując na krzesło przy stole. – Zaparzę ci zaraz odrobinę dobrej herbaty. Od razu poczujesz się lepiej.
Po tych słowach zaczął krzątać się przy kuchni, przeszukując szafki i zaglądając na półki. W końcu wyciągnął stary imbryk i nastawił wodę, a następnie usiadł obok i zagadał:
- Pogoda jest dzisiaj wyjątkowo piękna, takiego dnia nie warto zawracać sobie głowy nieprzyjemnymi sprawami.
- Proszę wybaczyć, ale nie wie ojciec co mówi – odparła Lynette trochę głośniej niż chciała. Była zirytowana impertynencją ojca Patricka. Jak śmiał prawić jej kazania w obecnej sytuacji?
- Och, woda gotowa! – zawołał ojciec Patrick, całkiem ignorując słowa Lynette. – Jedna łyżeczka cukru, dwie?
- Nie piję z cukrem – oznajmiła. Ksiądz wsypał dwie łyżeczki i podał kubek. Usiadł naprzeciw Lynette i zamyślony spojrzał jej prosto w oczy.
- Nie wierzysz, że Antoinette to zrobiła, prawda? – spytał nagle, co ją zaskoczyło.
- Oczywiście, że nie – odpowiedziała oburzona. – Moja matka nigdy nie zrobiłaby czegoś takiego.
https://i.imgur.com/o9tnjKi.jpg
Ksiądz pokiwał głową z uznaniem.
- Masz rację – powiedział. – Znam Antoinette bardzo długo i wiem, jaka jest. Charlotte najpewniej już zapoznała cię z przeszłością twojej matki. Pamiętaj, że był to tylko krótki okres w jej życiu, który nie miał z tobą nic wspólnego.
- Skąd ojciec to wie? – zapytała. – Mama mówiła coś ojcu?
- Sama do mnie napisała, bym przyjechał do Ravensdale Manor. Jesteśmy starymi, dobrymi przyjaciółmi. Ufa mi, a ja ufam jej. I wiem, że nigdy nie popełniłaby żadnej zbrodni, a już z pewnością nie morderstwo.
- Pańskie słowa na niewiele się zdadzą, policja uważa, że to ona zabiła Charlesa. Wszystko to z powodu jej przeszłości i ucieczki z domu. Poszukują jej cały czas, a kiedy zostanie znaleziona, będą chcieli szybko zakończyć sprawę.
- Nie, dopóki ja tu jestem – odpowiedział ojciec Patrick i uśmiechnął się tajemniczo. – Mam jeszcze kilka asów w rękawie, sama zresztą zobaczysz, gdy tylko Antoinette się pojawi.
- Czy wie ojciec może, gdzie moja matka się teraz ukrywa? – zapytała Lynette drżącym głosem. Miała nadzieję, że ksiądz odpowie twierdząco i że będzie mogła się z nią spotkać.
- Wiem, ale to musi pozostać tajemnicą jeszcze trochę dłużej – powiedział, po czym widząc minę Lynette dodał: - ale już niedługo spotkasz się z matką. Jest bliżej niż myślisz.
- Co ma ojciec na myśli? – zdziwiła się. – Czyżby była ciągle w domu?
- Nie, ale bardzo blisko. I sądzę, że nocami może ją panienka czasem widzieć.
„Nocami?” zastanowiła się. Co ojciec Patrick miał przez to na myśli? Jak mogłaby nocą zobaczyć swoją matkę?
- Dopij herbatę, drogie dziecko. Zaraz zrobi ci się lepiej.
---
https://i.imgur.com/VOO142Q.jpg
Jennifer zamknęła drzwi kajuty i podeszła do biurka stojącego na środku pokoju pod ścianą. Musiała kupić bilety drugiej klasy, gdyż wszelkie oszczędności zniknęły jej z portfela, jednakże sprawa była na tyle poważna, że nie mogła sobie pozwolić nawet na chwilę zwłoki. Miała ważną sprawę do załatwienia, a jeśli jej przypuszczenia były prawdziwe, znienawidzona przez nią osoba właśnie była obok Lynette, gotowa zrobić jej krzywdę, jeśli tylko będzie miała z tego jakieś korzyści. Jennifer znała ją bardzo dobrze, wiedziała że nic nie powstrzyma jej przed najohydniejszą zbrodnią, byle by zaspokoić własne chciwe pragnienia.
Znów poczuła mdłości. Nie była przyzwyczajona do takich podróży. Za każdym razem, gdy tylko wsiadała na pokład, żołądek zaraz podchodził jej do gardła. Dzięki Bogu, że zabezpieczyła się ilością tabletek wystarczającą na całą podróż. Może jakoś przetrwa tydzień koszmaru jakim niewątpliwie będzie ten rejs.
Zdjęła z głowy kapelusz, rozpięła guziki płaszcza i rzuciła wszystko na łóżko. Następnie zasiadła przy biurku i zaczęła pisać list:
Najdroższa mamo!
Piszę właśnie z Lusitanii. Kabiny drugiej klasy nie są takie złe, jak z początku mi się wydawało. Oczywiście, są znacznie mniejsze, jednakże oferują wszelkie podstawowe wygody, a to w zupełności wystarczy mi na czas podróży. Wybacz proszę, że tak nagle postanowiłam Cię opuścić i udać się w rejs statkiem, jednakże pewne obowiązki zmusiły mnie do podjęcia takiej decyzji. Mam nadzieję, że nie będziesz mi miała za złe kilku kolejnych dni rozłąki. Wiem, że zawsze potrafiłaś zająć się sobą nawet wtedy, gdy nie miałaś żadnego towarzystwa w domu. Może zaproś kilka swoich znajomych, albo wyjedź gdzieś, tak jak ja? Chwila odpoczynku z pewnością dobrze Ci zrobi.
Jeszcze raz najmocniej przepraszam za tak nagłą zmianę planów, jednakże nie martw się! Wynagrodzę Ci to, gdy tylko wrócę do domu.
Twoja kochająca córka,
Jennifer
C.D.N.
EDIT: Pierwsze poprawki wprowadzone. :fun: Dziękujcie mamie.
EDIT2: Błędy zauważone przez Dianę również poprawione. :)
EDIT3: Błędy wskazane przez Liv poprawione!
Przypominam o wciskaniu :like:, jeśli odcinek wam się podobał!
- Moja babcia była francuską? – zdziwiła się Lynette.
Francuzką
Po tych słowa zaczął krzątać się przy kuchni
Chyba miało być słowach, nie? :P
Zaskakujący ten odcinek, przyznam. Nigdy bym nie podejrzewała, że Charlotte przeprosi Lynette i będzie dla niej choć trochę miła. No i jeszcze ojciec Patrick, ciekawe, czemu nie chce powiedzieć, gdzie jest Antoinette. Cała ta przeszłość matki głównej bohaterki jest dziwna.
Co do Jennifer to nadal nie zmieniam zdania, wydaje mi się bardzo podejrzana. :D
Zdjęcia cudowne jak zawsze, najbardziej spodobało mi się to (http://i1085.photobucket.com/albums/j428/Caesum/Maskarada%20-%20rozdzial7/screen3.jpg) i to (http://i1085.photobucket.com/albums/j428/Caesum/Maskarada%20-%20rozdzial7/screen6.jpg). :love:
Odcinek dobry, warto było czekać. :D Tylko mam nadzieję, że następny będzie szybciej niż za kolejne trzy-cztery miesiące. :P
PS. Również życzę szczęśliwego nowego roku, wielu spełnionych marzeń i przede wszystkim mnóstwa weny. :D
Odcinek jak zwykle trzyma poziom.
Fakt, przeprosiny Charlotty były dla mnie sporym zaskoczeniem, bo raczej spodziewałabym się wybuchu z jej strony( ale może to tylko taka zagrywka?). Psychiatryk? I to nie miało związku z narodzinami głównej bohaterki? Dziwne, dziwne. Mam nadzieję, że masz jakiegoś asa w rękawie i nas czymś zszokujesz. :D
Zdjęcia są rewelacyjne, składam pokłony!
Czekam z niecierpliwością na kolejny odcinek :)
Mnóstwo emocji w tym odcinku. Ten kawałek mózgu niedbale walający się po podłodze biblioteki to perełka! No i ten opis psychiatryka, prawie jakby z realu. Pojawił się też mój ulubieniec, ojciec Patryk. Miałam nadzieję na jakąś interesującą scenę między nim i główną bohaterką. Tak ją częstował tą herbatką w odludnym miejscu. Myślałam że doda do niej tabletkę gwałtu. I tak ją namawiał na ten cukier... A tu nic.
Ciekawe jest też jego stwierdzenie że Lynette może zobaczyć swoją matkę nocą. Zupełnie jakby została nocnym stróżem albo Panem Twardowskim na księżycu.
Coraz bardziej zastanawia mnie Charlotte. Jak tak na nią patrzę to wygląda mi ona na transwestytę. To by tłumaczyło dlaczego tak łatwo przebolała śmierć Charlesa. Jako transwestyta nie mogła być jego matką i on ją szantażował.
Mam jeszcze drugą teorię że mordercą jest Pan Kleks bo w bibliotece znaleziono guzik, pewnie od czapki.:|
„Cóż to? Czy to… Mózg?”
:sick:
Uklękła i spojrzała na podłogę, lecz nie zauważyła nic dziwnego.
W międzyczasie zeszła z antresoli? Bo wnioskuję, że kanapa, o której mowa, to widoczna na zdjęciu nr 3. Czy po prtostu nie pokazałeś sofy stojącej na antresoli?
Ahaha, spadająca Lynette! Świetny opis!
Dobrze, że Charlotte się opamiętała! Musiałą jednak kochać swojego syna ;)
- Dlaczego? – zdziwiła się Lynette. – Jaki miała powód?
- Twoje narodziny, moja droga – odpowiedziała natychmiast Charlotte.
O?
http://i1085.photobucket.com/albums/j428/Caesum/Maskarada%20-%20rozdzial7/screen6.jpg
Ta pierzyna nie jest biała ;)
O rety - to jakaś depresja poporodowa dopadła Antoniette czy co? :O A może to z Lynn było coś nie tak...?
Wow, nawet kapliczkę mają w Ravensdale Manor :D Swoją drogą wygląda świetnie!
- Och, woda gotowa! – zawołał ojciec Patrick, całkiem ignorując słowa Lynette.
Szybko im się woda gotowała w tamtych czasach :D
nie popełniła by
Razem.
Jennifer zamknęła drzwi kajuty
Eeee? Dopiero co była w domu :(
Mam nadzieję, że nie będziesz mi miała za złe kilka kolejnych dni rozłąki.
Kilku.
Ostatniego fragmentu kompletnie nie rozumiem :|
Jak widzisz, znalazło się dla mnie trochę niejednoznaczności w tym odcinku. Trochę się pogubiłam w tym fragmencie, gdzie Lynn obserwuje z góry gabinet matki, a potem jeszcze to nagłe "zniknięcie" Jennifer.
Mimo to czytało się dość szybko i nie nudziłam się ani przez chwilę - świadczy to o dobrych proporcjach opisy:akcja.
Ravensdale Manor ma prześliczne wnętrza! Przykro, że nie pokazujesz wszystkich na zdjęciach :(
W tym momencie żałuję też, że nie trafiłam na ten temat z 5 lat później - wtedy mogłabym przejść do kolejnego odcinka i moje wątpliwości prawdopodobnie zostałyby wyjaśnione... Nie lubię żyć w takim zawieszeniu :(
Ale! Teraz, zdaje się, masz trochę wolnego i mam nadzieję, że to wykorzystasz na napisanie czegoś :D Liczę na Ciebie!
Jakby coś to wiedz, że masz poniekąd mnie na sumieniu!
Sovillian
10.03.2015, 13:51
Nareszcie przeczytałam wszystko od początku do końca. Zacznę może najpierw od ostatniego odcinka. Czytając komentarze u góry tak sobie myślę czy tylko ja całkiem inaczej odebrałam ten odcinek. A więc zacznę od tego, że ksiądz Patrick nie zaprosił ją na herbatkę by pogawędzić, ale po to by ją otruć lub coś w tym stylu. Zwłaszcza jak mówi "już nie długo zobaczysz się z matką". Po drugie (może to moja nadinterpretacja albo bujna wyobraźnia). Ale tak naprawdę cały czas mieliśmy do czynienia z siostrą Jennifer, a nie z nią samą. Ostatnia sytuacja gdzie Jennifer udaje się w podróż jest tego jak dla mnie dowodem. Poza tym w którymś z pierwszych odcinków "Jennifer" mówi, że jej siostra lubi czerwony itd. Lubi czerwony kolor, choć matka mówi jej, że to kolor ladacznic. i tak dziwnym trafem przez większość opowieści "Jennifer" pomyka sobie ubrana na czerwono.
I już sama nie wiem, czy ty po prostu tak mistrzowsko to wszystko rozegrałeś. Jeśli tak to należą ci się ukłony. A jeśli nie, to cóż... chyba ze mną jest coś nie tak, że doszukuje się takich spisków. I liczę na to, że rozjaśnisz trochę tą sytuację. ;D
Chciałaby jeszcze dodać, że zdjęcia jak i sam klimat, który stworzyłeś są rewelacyjne. Przeczytałam wszystko za jednym razem. Błędów nie lubię wytykać, zresztą sama się nie znam za specjalnie.
A więc jednak do tego doszło. Myślałem, że już nigdy tego nie zrobię, ale po ROKU przerwy wreszcie udało mi się napisać nowy odcinek!
W związku z tym dodam również, że jest to przedostatni odcinek mojego fotostory. Miało być trochę więcej odcinków, ale jako że teraz mam mniej czasu na pisanie, uznałem że najlepiej będzie skrócić fotostory. Przepraszam wszystkich za to, że musieli tyle czekać i zapraszam do czytania nowego odcinka. :) Jako że minęło sporo czasu od ostatniego odcinka, możliwe że trochę zardzewiałem. Mam nadzieję jednak, że nie będzie zbyt dużo błędów.
No i skoro stary rok już prawie za nami, chciałbym wam wszystkim życzyć szczęśliwego nowego roku! :)
Rozdział VIII
https://i.imgur.com/SrftCnk.jpg
Minął tydzień od przyjazdu Lynette. Policja przestała przeszukiwać tereny wokół posiadłości i zdecydowała się szukać Antoinette w wiosce, jednak bezskutecznie. Śmierć Charlesa mocno wpłynęła na Charlotte, która coraz rzadziej wychodziła ze swojego pokoju. Od ostatniej rozmowy Lynette nie zamieniła z nią ani słowa, lecz nie przeszkadzało jej to. Była dostatecznie zmęczona niepewnym losem matki, ciągnącym się śledztwem i zakazem powrotu do domu. To wszystko wprawiało ją w przygnębienie, co nie uszło uwadze ojcu Patrickowi, który zaczął ją częściej odwiedzać. Zdawać by się mogło, że chciał poprawić jej humor, lecz w trakcie rozmów podejmował wyłącznie tematy nudne i powierzchowne, tylko ją drażniące. Uparcie trwał przy narzekaniu na drobne niedogodności, które Lynette wydawały się tak małostkowe i odległe w porównaniu do jej własnych problemów, że była w stanie jedynie odpowiadać pojedynczymi słowami, nie starając się nawet ukryć irytacji. Wciąż zastanawiały ją słowa księdza odnośnie Antoinette. Co miał na myśli mówiąc, że nocą można ją zobaczyć? Zupełnie jakby stała się duchem i nawiedzała posiadłość. Nie potrafiła tego zrozumieć, a ojciec Patrick ignorował wszelkie pytania na ten temat.
https://i.imgur.com/gndCDQz.jpg
- Słuchasz mnie, moje dziecko? Chyba znowu odpłynęłaś! Dobrze się czujesz? – spytał pewnego razu, gdy Lynette ponownie zbyła milczeniem jego opowieści.
- Nic mi nie jest, czuję się doskonale. Niech ojciec kontynuuje – skłamała pospiesznie, lecz nie uszło to jego uwadze.
- Nie musisz udawać, widzę doskonale, że cię zadręczam – odpowiedział śmiejąc się. – Niestety, starość nie radość! Młodych interesują zupełnie inne sprawy, nie mają nawet czasu na rozmowy ze starym duchownym. Jakaż szkoda, bo gdyby tylko posłuchali, uniknęliby wielu naszych błędów.
Po tych słowach zniżył głos i kontynuował szeptem:
- Poza tym wiemy o takich rzeczach, których młodzi nawet by się nie spodziewali.
- Co ojciec ma na myśli? – spytała zdziwiona. Co takiego mógłby jej powiedzieć? Czyżby miał zamiar wreszcie podjąć wątek Antoinette? Spojrzała na księdza wyczekująco, lecz ten tylko konspiracyjnie stuknął palcem w nos i mrugnął porozumiewawczo.
Wstała, pożegnała się chłodno i ruszyła do swojego pokoju. Na zewnątrz wiatr wzmógł się i poruszył korony drzew, zrywając kilka liści i unosząc je w powietrze. Chmury spowiły niebo i przesłoniły słońce, a ogród skąpał się w półmroku. Po chwili pierwsze krople wody uderzyły o szyby okienne, zapowiadając ulewę. W oddali deszcz siekł już tak gęsto, że przypominał mgłę.
Gdy tylko dotarła do swojego pokoju zaraz otworzyła drzwi, chcąc odseparować się od reszty domu. Miała dość rozmów z innymi ludźmi, obawiała się kolejnych historyjek o mrocznych tajemnicach rodzinnych. Czuła przemożną chęć położenia się w łóżku, przykrycia pierzyną i pozostania tam do końca życia. Jednak gdy tylko stanęła w progu sypialni, zaraz zamarła, z niepokojem patrząc na nowy obiekt, jaki się tam znalazł. Kufer Francine de Courtenay, ten sam, który kilka dni temu widziała na strychu, został przeniesiony do jej pokoju.
https://i.imgur.com/Pg2pX1U.jpg
Podeszła i uniosła wieko, zaglądając do środka na stertę przedmiotów: dokumentów, albumów, szkatułek z biżuterią, szklanych fiolek z perfumami oraz licznych drobnych przedmiotów, zgoła bezużytecznych, zebranych tam zapewne tylko po to, by nie gromadziły kurzu gdzieś na półce. Na samym wierzchu leżała poszarpana książka z wielkim, ozdobnym napisem „Alexandre Dumas, La dame aux camèlias”. Lynette podniosła ją, otworzyła i przeczytała kilka stron. Czy taką literaturę czytała jej babka?
Odłożyła książkę na miejsce, po czym wzięła do ręki czarny zamszowy album, starty i wyblakły, wyglądający na najstarszy ze wszystkich. Był wyraźnie zniszczony, z odpadającą okładką i wyrwanymi kartkami. Nie to jednak zdziwiło Lynette, lecz same zdjęcia. Na jednym z nich stała rodzina zgromadzona wokół trumny. Jej wieko było otwarte, w środku zaś leżał starzec, z pozoru śpiący. Na innym zdjęciu kobieta siedziała na krześle, o którego oparcie podpierał się mężczyzna, prawdopodobnie jej mąż. O ile dama była lekko rozmazana, jej towarzysz był wyraźny, jakby z kamienia. Jego oczy były puste i zamglone.
- Cóż za okropność – skomentowała, przypominając sobie rozmowę sprzed tygodnia, jaką przeprowadziła z Charlotte.
Na zewnątrz zapadła już noc, z ciemności wyłaniały się tylko pojedyncze gałęzie, stukające w okno z każdym powiewem wiatru. Deszcz siekł gęsto w szyby okienne, a przez szpary w framugach ciągnęło przejmującym chłodem.
Schowała album z powrotem do kufra i zamknęła wieko. Nie chciała przeglądać rzeczy babki ani chwili dłużej. Myślała, że dowie się czegoś więcej, tymczasem miała wrażenie, jakby tylko zajrzała w przeszłość równie zgniłą i zamierzchłą, co trup osoby, której rzeczy przeglądała. Wszystko kojarzyło jej się ze śmiercią - drobinki kurzu unoszące się przy dotknięciu zakurzonej książki, woń starych papierów zmieszany z mdłym zapachem perfum. Jeśli w kufrze znajdowało się cokolwiek ważnego, zapewne było już zniszczone i przeżarte przez robactwo. To, co się zachowało, było tylko pustym wspomnieniem właścicielki.
Wstała, spojrzała na zegarek i stwierdziła, że najwyższa pora przygotować się do kolacji. Już niedługo Charlotte uderzy w gong, a wtedy będzie musiała zasiąść do stołu, by trwonić czas w niezręcznym towarzystwie swojej ciotki i ojca Patricka. Gdyby nie obecność Jennifer, już dawno by z tego zrezygnowała i poprosiła służącą, by zanosiła jedzenie do jej pokoju.
Poprawiła fryzurę, chwilę jeszcze zamarudziła przy toaletce, po czym wstała i wyszła na korytarz, gdy tylko usłyszała gong. Za drzwiami zobaczyła Jennifer, która właśnie zmierzała w jej stronę.
https://i.imgur.com/rr3NnPt.jpg
- A więc tu jesteś! – zawołała, podbiegając do niej. – Szukałam cię chyba wszędzie, gdzie byłaś cały ten czas?
- Ojciec Patrick zaprosił mnie na herbatę, dopiero niedawno wróciłam do swojego pokoju. Idziesz na obiad? – zapytała Lynette.
- Tak, przed chwilą rozmawiałam z Charlotte. Powiedziała mi, że dzisiejsza kolacja nie będzie podana w jadalni, tylko w salonie wieczornym. Właśnie szłam ci to powiedzieć. Pójdziemy tam razem?
- Oczywiście – odparła Lynette. – Nawet nie wiesz jak się cieszę, że tu jesteś. Nie chciałabym sama tam iść, tak bardzo męczy mnie ta posiadłość. Pomyśleć, że właśnie tutaj wychowała się moja mama, w miejscu tak odmiennym od domu w Nowym Jorku.
- Jesteś przemęczona, za bardzo się wszystkim martwisz – uznała Jennifer. Podeszła do Lynette i przytuliła ją. – Powinnaś odpocząć. Jeśli chcesz, mogę powiedzieć Charlotte, że źle się czujesz i zjesz u siebie.
- Nie trzeba, dziękuję. Nie będę okazywać słabości. Chodźmy już.
Salon wieczorny okazał się być dość niewielkim pomieszczeniem. Wszędzie panował półmrok, jedynym źródłem światła były kandelabry z zapalonymi świecami, które poustawiano na dębowych meblach po obu stronach pokoju. Na środku stał okrągły stół, wokół którego rozstawione były cztery krzesła. Wyglądało to jak scena w sztuce, w której domownicy próbują wywołać ducha. Efekt psuła zastawa stołowa i jedzenie, które właśnie wnosiła służba. Ojciec Patrick i Charlotte już czekali, każdy stojąc po przeciwnym końcu pokoju. Ich twarze były jak kamienne maski, nieruchome i bez wyrazu, lecz w powietrzu czuć było napięcie.
https://i.imgur.com/gCBHL2i.jpg
- Kolacja jeszcze się nie zaczęła, a już się pokłócili – szepnęła Jennifer i zaśmiała się cicho.
Na ten dźwięk Charlotte odwróciła się i spojrzała na nie. Po jej twarzy przebiegł cień nienawiści, ręce zadrgały gwałtownie, lecz zaraz znów była opanowana. Spojrzała na dziewczyny wyniośle i powiedziała swym zwykłym głosem:
- Jesteście nareszcie, zastanawiałam się właśnie z ojcem Patrickiem, kiedy przybędziecie.
- Charlotte zaczęła się nawet martwić, że coś się stało. Widzi morderców i złodziei na każdym kroku.
Po tych słowach ojciec Patrick prychnął pogardliwie, lecz Charlotte zignorowała go i usiadła przy stole. Jennifer i Lynette zrobiły to samo, a ksiądz wkrótce się dosiadł, zwracając dziewczętom uwagę:
- Lepiej trzymajcie ręce na widoku, bo jak coś zniknie to możecie mieć nieprzyjemności.
- Och doprawdy – zezłościła się w końcu Charlotte. – Niech już ojciec zamilknie i zajmie się jedzeniem.
Gdy tak powiedziała, służące weszły do pomieszczenia i podały obiad. Pierwszym daniem był gęsty krem z zupy jęczmiennej, sałatka szparagowa i pieczona ryba z ostrym sosem, zielonym groszkiem i ryżem. Na ten widok ojciec Patrick uśmiechnął się i pokiwał głową z uznaniem, zabierając się do jedzenia. Lynette spojrzała na swój talerz i wzięła kromkę chleba, którą umoczyła w kremie. Gdy tylko go skosztowała, zaraz poczuła nutę sherry. Następnie spróbowała ryby, która z wierzchu była chrupiąca, lecz w środku miękka i delikatna. Na drugie danie dostała pieczeń wołową ze słonym brązowym sosem, rozpływającym się w ustach, a jako deser słodki pudding śliwkowy z owocami oraz białe wino.
https://i.imgur.com/D5DG6or.jpg
- Wspaniały obiad – pochwalił ojciec Patrick. – Aż dziw, że kucharz tak długo tu wytrzymał. Ale zapewne nie gryzie się ręki, która karmi. – Po tych słowach spojrzał jeszcze raz na Charlotte, która poczerwieniała ze złości. Ojciec Patrick jednak nie przejął się tym i dumał dalej: - A może ma to związek z tajemnicami rodzinnymi? Podobno wrogów trzyma się blisko.
- Co ojciec insynuuje? – spytała Charlotte grobowym tonem. Głos jej drżał. Widać było, że ledwo się powstrzymuje.
- Ależ nic! Tak tylko głośno myślę – ojciec Patrick przysunął świecę i zaczął bawić się palcem nad jej płomieniem. – Niektórzy mają po prostu grzechy, których boją się wyznać. Choć może powinienem powiedzieć, że boją się do nich przyznać, mimo że są widoczne na pierwszy rzut oka.
Spojrzał na Charlotte ze złośliwym uśmiechem. Wstał, podszedł do drzwi i wychodząc powiedział jeszcze:
- Te suknie są doprawdy nie na miejscu. Jeszcze rozumiem w domu, gdy nikt nie widzi, ale na pogrzebie? Czy tego właśnie chciał Charles?
- Nie waż się nawet wspominać o Charlesie! – huknęła Charlotte zgoła męskim, grubym głosem, po czym złapała za talerz i rzuciła w stronę księdza, który w ostatniej chwili zrobił unik.
https://i.imgur.com/L4VWJs4.jpg
- Co za tupet! Co za paskudny człowiek! Jak ja go nienawidzę! Jak bardzo chciałabym go otruć, udusić, cokolwiek! Byle tylko już się tu nie kręcił! – złościła się Charlotte, chodząc w kółko po pokoju. Lynette i Jennifer patrzyły na to z niemym zdziwieniem, przestraszone i nie rozumiejące nic z tego, co się właśnie przydarzyło. Charlotte nie zwracała na nie uwagi. Usiadła na fotelu przy oknie i nalała sobie wina do kieliszka. Wciągnęła głęboko powietrze kilka razy, zbliżyła kieliszek do ust i powoli sączyła trunek, ponownie zamykając się w sobie. Już po chwili była znów zimna i spokojna, bez cienia zdenerwowania na twarzy. Wychyliła kieliszek do końca, wstała i spojrzała na dziewczęta.
- Ojciec Patrick przypomniał mi o czymś, co miałam wam powiedzieć. Odradzam wychodzenie z domu po zmroku. Od kilku dni przez okna widać, jak nocą ktoś chodzi po lesie. Odźwierny jest już zbyt stary, by ciągle pilnować posiadłości, a policja przestała przeszukiwać ogrody. Wspomniałam już o tym inspektorowi, ale nic to nie zmieniło.
Po tych słowach jeszcze chwilę patrzyła na Lynette, jakby chcąc coś dodać, lecz machnęła tylko ręką i wyszła z jadalni.
- Kto mógłby chodzić nocą po tym okropnym lesie? – zastanowiła się głośno Jennifer. – Byłam tam niedawno, ciemno i ponuro, wszędzie pełno krzaków i pajęczyn. I te paskudne ruiny. Nigdy nie zrozumiem parków romantycznych. Wolę, gdy wszystko jest uporządkowane.
- Naprawdę? – zdziwiła się Lynette. – Zawsze myślałam, że lubisz takie parki. Pierwszy raz słyszę, byś mówiła coś takiego.
- Musiałaś mnie źle zrozumieć – odpowiedziała, śmiejąc się. Ziewnęła przeciągle i wstała. – Jestem strasznie zmęczona, pójdę już. Nie siedź tu za długo. Jeszcze Charlotte wróci i znów będzie cię dręczyć. Ja staram się jej unikać, tobie radziłabym to samo.
Ucałowała Lynette w policzek, życzyła dobrej nocy, po czym opuściła pomieszczenie. Lynette odprowadziła ją wzrokiem, zastanawiając się nad słowami Charlotte. Przypomniało jej się, że tamtej nocy, gdy Charles umarł, widziała światło w lesie. Czy była to ta sama osoba, o której wspominała ciotka? Czy mógł to być morderca Charlesa?
https://i.imgur.com/9xmCGvu.jpg
Wstała i podeszła do okna. Na zewnątrz było tak ciemno, że ledwo mogła ogarnąć wzrokiem taras. Las był całkiem niewidoczny, wręcz zlewał się z niebem, tworząc czarną ścianę przez którą nic nie dało się zobaczyć. Deszcz siekł w okna, a wiatr szumiał liśćmi drzew, poza tym jednak ogród wydawał się martwy.
Równie martwy jak Charles, pomyślała Lynette.
Nagle w oddali pojawiło się nikłe, blade światło, powiększające się jednak i jaśniejące z czasem. W świetle tym Lynette mogła odróżnić kształt kobiety trzymającej lampę. Już sam zarys postaci wystarczył, by odgadła kto idzie lasem. Antoinette zmierzała w stronę domu.
Lynette czym prędzej opuściła salon i przeszła do holu, gdzie drzwi już stały rozwarte, wpuszczając chłodne powietrze do środka. Kątem oka dostrzegła mgliste światło latarni znikające w głównej jadalni.
Zeszła po schodach i wkroczyła do środka. Światło lampy zniknęło, za to na końcu pomieszczenia ujrzała postać w czerni, która stała pochylona przy kominku i czegoś szukała. Po chwili Lynette poczuła powiew zimnego powietrza, a postać zniknęła w kominku, zupełnie jakby rozpłynęła się w powietrzu.
- Chyba mam zwidy – powiedziała na głos, całkiem zdezorientowana. Podeszła szybko do kominka i rozejrzała się, jednakże jedyne co zobaczyła to ciemną, osmoloną ścianę paleniska.
Lynette westchnęła ciężko. Nie wiedziała, co dalej robić.
https://i.imgur.com/5JOSymc.jpg
Na krawędzi gzymsu kominka stała niewielka lampa naftowa. Gdy Lynette jej dotknęła, zaraz cofnęła rękę. Była wciąż gorąca. Podniosła klosz i zapaliła knot. Gdy płomień ustabilizował się, wzięła do ręki lampę i oświetliła wnętrze kominka. Przytknęła dłoń do ściany i przeciągnęła opuszkami palców po zimnej powierzchni. Nagle poczuła powiew wiatru ciągnący ze szczeliny biegnącej pionowo i zakręcającej nagle, tworząc zarys drzwi.
- Teraz wszystko rozumiem – powiedziała przejęta. – Tutaj jest tajne przejście!
Natychmiast zaczęła szukać czegoś, co mogłoby działać jak przełącznik. Wszakże sama widziała, jak ściana odsunęła się przed czarną figurą, zupełnie jakby pchnięta niewidzialną siłą. Musiał być sposób, żeby wejście otworzyło się przed nią. Starannie badała każdą cegłę, starając się dostrzec jakikolwiek fragment odstający od reszty. Oczekiwała przycisku, wysuniętej cegły lub ornamentu, lecz ściana była idealnie gładka i niczym się nie wyróżniała. Jeśli był tu jakiś przycisk, musiał być dobrze ukryty.
- To bez sensu – odrzekła w końcu zrezygnowanym tonem i usiadła na podłodze. – Nic tu nie widać.
Krytycznym wzrokiem objęła jeszcze raz cały kominek, po czym westchnęła i opuściła głowę z rezygnacją. Na brudnej od sadzy, kamiennej płycie ujrzała herb z krukiem stojącym na kawalerskim krzyżu. W jego dziobie widoczny był niewielki, srebrny pierścień. Lynette drżącą ręką przycisnęła pierścień, lecz nic się nie stało. Paznokciem pociągnęła od spodu i pierścień wyskoczył z posadzki, tworząc coś w rodzaju kołatki. Lynette pociągnęła za pierścień i herb uniósł się, a ściana blokująca przejście zniknęła w podłodze.
https://i.imgur.com/J1xaQpy.jpg
Lynette wstała natychmiast i przeszła przez szczelinę, oświetlając drogę lampą. Korytarz był wąski i wilgotny, a sufit tak niski, że musiała iść schylona. Liczne pajęczyny powiewały na wietrze, a droga ciągnęła się w nieskończoność, bez żadnej lampy czy pochodni rozświetlającej drogę. Zewsząd otaczały ją egipskie ciemności, które nikły płomień lampy z trudem rozpędzał. Korytarz nieustannie ciągnął się w dół, po ścianach ciekła woda i zbierała się w kałuże. Im głębiej Lynette schodziła, tym bardziej popękane i porośnięte stawały się ściany. Grube krople wody skapywały z sufitu i spływały po szkle lampy, płomień knota syczał złowrogo i jakby ostrzegał Lynette, by zawróciła się i zaniechała dalszej drogi. Mimo to jednak szła do przodu, czując że na końcu korytarza spotka się raz jeszcze ze swoją matką, pozna imię mordercy i uchroni Antoinette przed śmiercią.
W końcu w oddali pojawił się nikły blask, zwiastujący koniec wędrówki. Lynette zgasiła lampę i ruszyła w stronę światła, starając się wydawać jak najmniej dźwięków. Gdy korytarz skończył się, ujrzała ogromną salę z okrągłą, szklaną kopułą. Na ścianach widniały tabliczki z imionami rodziny, oświetlone płomieniem świec w lichtarzach. Na środku komnaty stało drewniane biurko i krzesło. Lynette podeszła bliżej i spojrzała na liczne papiery leżące na blacie. Były to testamenty. Testamenty całej rodziny, zebrane w jednym miejscu. Lynette nie rozumiała tylko - po co?
https://i.imgur.com/6TyaTQH.jpg
- Lynette – usłyszała dobrze jej znany głos. Odwróciła się i ujrzała matkę, wprawdzie roztrzęsioną i zaniedbaną, lecz żywą. Stała naprzeciw niej, w swej niebieskiej sukni i złotym naszyjniku.
- Lynette – powtórzyła. – To nie ja zabiłam Charlesa, to nie byłam ja!
- Wiem, mamo – odpowiedziała Lynette. – Wiem. Kto to zrobił?
- Widziałam wszystko, widziałam jak Charles stał na balustradzie i rozmawiał. Słyszałam każde słowo – oznajmiła. – „Nie będę dłużej twoją marionetką”, krzyczał, „nie będę załatwiał za ciebie brudnej roboty!”. Widziałam, jak spadał z antresoli, jak uderzył ciałem w podłogę. Byłam przy tym, gdy umierał.
- Mamo, kto to zrobił? – spytała raz jeszcze Lynette, lecz Antoinette jakby nie słyszała. W jej oczach widać było czyste szaleństwo. Podeszła do Lynette i złapała mocno za ramię, potrząsając nią i krzycząc:
- Widziałam, wszystko widziałam!
- Mamo, przestań, to boli! – błagała Lynette, lecz bez skutku. Palce Antoinette coraz mocniej zaciskały się na jej rękach, paznokcie wbijały się w skórę i zostawiały czerwone ślady.
Nagle uścisk zelżał. Antoinette pobladła, na jej twarzy pojawił się wyraz zdziwienia, a gdy spróbowała coś powiedzieć, z ust popłynęła struga krwi. Lynette przerażona odepchnęła ją, a ta zatoczyła się do tyłu, po chwili odzyskała równowagę i zamarła na środku komnaty. Jej ręce bezwiednie podążyły w stronę brzucha, z którego wystawała długa szpila. Zrobiła krok do przodu i wyciągnęła ręce w stronę Lynette, lecz ta odruchowo cofnęła się. Antoinette próbowała coś powiedzieć, lecz głos uwiązł jej w gardle. Padła na kolana.
- Lynette… - wykrztusiła, a ciało osunęło się na ziemię. Mgła zasnuła jej oczy. Umarła.
W oddali słychać było dźwięk otwieranych drzwi. Kątem oka Lynette zauważyła figurę postaci habicie, z pewnością mężczyzny. Ukłonił się teatralnie, zaśmiał szyderczo i zniknął.
Lynette oniemiała. Nie mogła się ruszyć, nie czuła smutku ani złości, tylko wszechogarniającą pustkę, jakby duch uleciał i zostało tylko naczynie w formie ciała. Wzrok skupiony miała na zwłokach matki, w głowie odbijały się echem strzępki ostatnich rozmów. Poczuła, jak mięśnie nagle się rozluźniają, jak pada na zimną posadzkę. W jej oczach pojawiły się łzy.
"Moja matka nie żyje", pomyślała, tracąc przytomność.
https://i.imgur.com/QmNV2QP.jpg
C.D.N.
Nie widziałem wcześniejszych części, ale już zabieram się za oglądanie. Świetne zdjęcia i ciekawa historia :)
No więc Caesum...
Zacznę od tego,że zdjęcia są świetne! Takie urokliwe,klimatyczne. Podobnie jak posiadłość.<3
Szczerze mòwiąc od początku coś mi z tym księdzem nie pasowało...
Biedna Lynnette najpierw Charles teraz jej matka..
A historia świetna,wciągająca momentami,ale tylko momentami trochę przyciężka.
Niezły kryminał.
Rok przerwy między odcinkami? :O Strasznie szybko to zleciało... chociaż zastanawiałam się parę razy w poprzednim roku, czy jeszcze doczekam się następnej części. :D
Czyli póki co wygląda na to, że to ojciec Patrick jest mordercą? Owszem, wydawał mi się podejrzany, ale chyba nie aż tak! A może ta scena z postacią w habicie była dla zmyłki?...
Szkoda mi Antoinette, ale przynajmniej ostatni raz pojawiła się żywa w fotostory :P
Szkoda, że już kończysz, ale jak brakuje ci czasu, to zrozumiałe. Jestem bardzo ciekawa, jak będzie wyglądał następny odcinek, i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś wstawisz coś na forum. :D
No i stało się! Minęło równo dziesięć lat od wstawienia pierwszego rozdziału na nasze forum. Przyznam szczerze, nie spodziewałem się, że tyle czasu zajmie mi pisanie, aczkolwiek mogłem się domyślić po wciąż poszerzających się przerwach między rozdziałami. Zacząłem pisać jeszcze w 2016 roku... Zdążyłem w tym czasie skończyć liceum, zacząć licencjat, skończyć licencjat, zacząć drugie studia, przerwać je, wrócić na poprzednie, skończyć magisterkę i popracować w dwóch różnych miejscach. Nie chciałem jednak zostawić moje ostatnie fotostory bez zakończenia. Dlatego zapraszam na kolejny, tym razem już ostatni rozdział.
Przy okazji chciałbym również dodać, że wszystkie odcinki dostępne są także na blogu, na którym zacząłem całe moje fotostory! https://caesum.blogspot.com/
---
Rozdział IX
https://i.imgur.com/Sjh1NUJ.jpg
- O co chodzi, sierżancie? Nie widzi pan, że jestem zajęta? Jeśli nie jest to nic ważnego, niech pan przestanie mnie niepokoić. Nie jestem w humorze na nieistotne rozmowy.
W zatęchłym pomieszczeniu czuć było zapach perfum L'Heure Bleue Guerlain. Charlotte siedziała przy toaletce, obficie pudrując biust i ramiona. Przez ostatnie kilka dni przebywała wyłącznie w swoim pokoju, zamknięta, nikogo nie przyjmując. Spojrzała na Jonathana i niecierpliwie machnęła ręką. Odwróciła się z powrotem do lustra toaletki, przyglądając się uważnie swoim piersiom. Poprawiła je i przypudrowała jeszcze bardziej. Jonathan doskonale wiedział, co próbowała zakryć. Musiał przyznać, że w słabym oświetleniu sypialni wyglądały zupełnie jak prawdziwe.
- Nieistotne? - zdziwił się Jonathan. - Nic z tych rzeczy, panie Clayworth. Nadinspektor Husher przysłał mnie, bym zadał panu kilka dodatkowych pytań.
- No dobrze, byle szybko. – Wskazała na puste krzesło. - Niech pan usiądzie.
- Dziękuję – odpowiedział Jonathan. Zajął miejsce przy Charlotte, wyciągnął notes i pióro, po czym zapytał:
- Czy mógłby pan jeszcze raz opowiedzieć historię pańskiego małżeństwa?
- Proszę więcej mnie tak nie nazywać. Zerwałam z moim poprzednim wcieleniem i nie chcę, by dłużej utożsamiano mnie z Cedriciem.
Jonathan nie nalegał. Chociaż był przeciwny ludziom pokroju Cedrica, podobnie jak cała społeczność tych czasów, musiał dobrze odegrać rolę, jeśli chciał dowiedzieć się czegoś więcej. Poza tym trzeba było przyznać, że brytyjczycy zawsze mieli słabość do damskich strojów i często miał przyjemność rozmawiać z podobnymi osobami. Wystarczyło tylko nacisnąć w odpowiednim momencie, a długo trzymane sekrety same wychodziły na jaw. Cedric z kolei wyglądał jakby tajemnice rozsadzały go od środka.
- Małżeństwo od początku było skazane na porażkę. Jeszcze przed ślubem Cedric to wiedział. Czuł to w głębi serca. Widzi sierżant, Cedric znał swoje miejsce. Był tylko zwykłym chłopakiem ze średnio zamożnej rodziny, rodzina Ravensdale była więc dla niego czymś nieosiągalnym, przykładem starej fortuny, potwierdzeniem jego niskiego stanu, pospolitości. Oczywiście Ravensdale Manor było dziełem nowobogackim, wybudowanym wspólnie przez Francine i Philipa, rodziców Charlotte. Obie rodziny miały jednak korzenie szlacheckie, „błękitną krew”.
Charlotte zaśmiała się.
- Nic dziwnego, że gdy miłością jego życia okazała się córka Francine, wpadł w popłoch. Zdawał sobie sprawę z przepaści materialnej między nimi. Ich związek był źle widziany. Uważano, że psuł opinię domu Ravensdale. Dlatego też w końcu zdecydowali się uciec, zerwać z przeszłością i zacząć nowe życie.
- Z dala od rodziny? - spytał Jonathan.
- Głupota, prawda? Ale młodzi zawsze są głupi, w ogóle nie słuchają głosu rozsądku. Naczytają się tanich romansideł i myślą potem, że są wyjątkowi, jedyni w swoim rodzaju, tymczasem powielają utarte schematy. Podobnie było z Cedriciem i Charlotte. Wyobrażali sobie romantyczną ucieczkę i skromne życie na wsi, ale rzeczywistość była dla nich bardziej okrutna. Trafili do liverpoolskich slumsów, gdzie żyli jak nędzarze.
- Czy to właśnie wtedy Charlotte umarła?
- Och nie, znacznie później. - Charlotte uśmiechnęła się kwaśno. - Jej matka o to zadbała.
- Francine doprowadziła do śmierci własnej córki? - zdziwił się Jonathan. - Jak do tego doszło?
- Gdy Charlotte i Cedric byli już na granicy ubóstwa, Francine wysłała wiadomość, w której proponowała Charlotte powrót do domu pod warunkiem, że opuści Cedrica. Zgodziła się na to bez zastanowienia. Spakowała rzeczy i wróciła do Ravensdale Manor, pozostawiając męża na pastwę losu. Francine nigdy jednak nie wybaczyła jej tego, co zrobiła, dlatego też cały majątek rodziny został przekazany Antoinette. Charlotte za to wciąż miała prawo do mieszkania w posiadłości. Nie korzystała z tego długo, ponieważ wkrótce zaniemogła. Myśl, że cały majątek przeszedł jej koło nosa była chyba zbyt ciężka. Przed śmiercią napisała list do Cedrica, by przyjechał i towarzyszył jej w ostatnich chwilach życia.
- Dlaczego przejął pan tożsamość Charlotte? - spytał Jonathan.
- Och, było to znacznie później. - Charlotte machnęła ręką lekceważąco. - Zaczęło się niewinnie. Antoinette wróciła do domu po urodzeniu tego biednego dzieciaka, Lynette. Koniecznie chciała widzieć się z siostrą, która przecież już nie żyła. Wtedy dotarło do mnie, że z jej mózgu nic nie zostało. Nie wiem co ją spotkało w Ameryce, ani co takiego zrobił Richard, jej mąż, że wróciła w takim stanie, ale jedynym sposobem by ją uspokoić było przebranie się za Charlotte. Z początku nie byłam do tego przekonana, lecz z czasem poczułam się komfortowo w sukniach, coraz rzadziej zakładałam garnitury. W końcu odsunęłam na bok Cedrica i na stałe zmieniłam się w Charlotte.
- Nie wyjaśnia to jednak, czemu porzucił pan…
- … Proszę przestać mnie tak nazywać! - huknęła Charlotte.
- Przepraszam. Chciałem powiedzieć, że nie wyjaśnia to, czemu porzuciła pani swoje poprzednie… Wcielenie.
https://i.imgur.com/BkMNwyl.jpg
Charlotte wstała, podeszła do okna, położyła dłoń na zimnej szybie i przetarła palcami jej powierzchnię. Westchnęła ciężko. Spojrzała gdzieś daleko, po czym odrzekła teatralnie:
- Czy wie pan, jak to jest żyć w cieniu innej osoby? Jak to jest starać się być jak najlepszym dla kogoś, kogo się kocha, jednak nic nie otrzymywać w zamian? Czy miał pan kiedyś wrażenie, sierżancie, że wszystko co pan robi nie jest nic warte, że każda szczera chęć doskonalenia się dla drugiej osoby okazuje się bezsensowna?
Na twarzy Charlotte pojawił się grymas bólu. Jonathanowi trudno było stwierdzić, czy jest prawdziwy, czy też udawany. Zdjęła perukę, odrzuciła na bok i kontynuowała niskim, męskim głosem:
- Starałem się podporządkować jej wymaganiom, zainteresować tym co ona, robić to co ona i choć w połowie czuć się jej równym. A co ona zrobiła dla mnie? Przez cały nasz krótki związek dawała mi tylko do zrozumienia jaką bezwartościową osobą jestem. Wyśmiewała się ze wszystkiego, co składało się na moją osobę. Po pewnym czasie okazało się, że już nic nas nie łączy. Mimo to moje uczucie do niej wzrosło i chciałem zrobić wszystko, by czuła się podobnie. Jakimże głupcem byłem, myśląc że mnie kocha! Nasza miłość okazała się tylko krótką mrzonką, zaledwie kaprysem znudzonej dziewczyny z bogatego domu. Gdy nadeszły trudne czasy nie okazała litości. Odrzuciła mnie jak starą zabawkę.
Cedric usiadł przy Jonathanie i kontynuował, patrząc mu prosto w oczy:
- Powinienem był wtedy zapomnieć o przeszłości, prawda? Może znalazłbym sobie jakąś kobietę, ożenił się z kimś mojego stanu i żył szczęśliwie. Nie mogłem jednak zapomnieć o Charlotte. Każdy przedmiot w domu przypominał mi o niej. Jej kubek stał wciąż na stole, kapcie czekały na powrót właścicielki. Nawet łóżko przesycone było jej zapachem. Za dnia wspominałem nasze wspólne chwile, zaś nocami zastanawiałem się, jak mogłaby do mnie wrócić. Gdy w końcu zasypiałem z wyczerpania, znajdowałem ukojenie w snach, gdzie moja ukochana była ze mną. Każde samotne przebudzenie ponownie otwierało ranę.
Jonathan słuchał w milczeniu. Wiedział, że już niedługo Cedric powie całą prawdę.
- Nie wie pan nawet, jakim szczęściem było otrzymanie listu od Charlotte, w którym prosiła mnie o przyjazd do jej rodzinnego domu. Nie czekałem ani chwili dłużej. Spakowałem najważniejsze rzeczy i natychmiast pojechałem do Ravensdale Manor. Charlotte nawet w ostatnich chwilach życia była przebiegła. Choć stałem się jej obojętny już dawno temu, wykorzystała moje wciąż żywe uczucie by zabezpieczyć się po śmierci. Wiedziała, że osobiście dopilnuję, by miała należyty pochówek. Nawet gdy nie mogła już wstać z łóżka, wciąż śmiała się z mojego oddania. Dyrygowała mną jak niewolnikiem. Lecz nawet wtedy wciąż ją kochałem. Gdy w końcu umarła, nie wiedziałem co ze sobą począć. Wciąż nie mogłem się pogodzić z jej śmiercią. Wtedy właśnie pojawiła się Antoinette, domagająca się spotkania z siostrą. Przebrałem się za Charlotte, by ją uspokoić, lecz wtedy poczułem się, jakby znowu była żywa. Poprzez założenie jej ubrań stałem się jej odbiciem. Nawet po śmierci Charlotte wciąż mną władała. Nie sądze, by kiedykolwiek to się zmieniło.
Cedric założył perukę.
- Czy taka odpowiedź panu wystarczy? - zapytał swoim zwykłym głosem. - Jeśli tak, czy mogę teraz zostać sama? Chciałabym dokończyć nakładanie makijażu. I niech pan więcej nie wspomina o Cedricu.
- Oczywiście – powiedział pospiesznie Jonathan. - Dziękuję za odpowiedź.
Jak najszybciej wyszedł z pokoju Cedrica. Ruszył w stronę kaplicy, zastanawiając się nad jego słowami. Nie mógł zrozumieć, dlaczego Cedric miałby zmienić cały swój styl życia z powodu jednej kobiety, niemniej jednak znał wiele podobnych przypadków. Wiedział, że bynajmniej nie jest to rzecz tak rzadka, jakby się wydawało. Charlotte niewątpliwie musiała wywrzeć na nim takie wrażenie, że nie mógł jej po prostu usunąć z pamięci. Niektórzy w ten sposób radzą sobie ze stratą bliskich, lecz w tym przypadku było to z pewnością coś więcej. Cedric nie próbował wyleczyć się z utraty Charlotte, lecz pielęgnował pamięć o niej, wyniósł do rangi czegoś w rodzaju bożka, był jej wiernym sługą i inkarnacją zarazem.
https://i.imgur.com/dPJfT9O.jpg
Stanął przed spękanymi, dębowymi drzwiami, sprawiającymi wrażenie starszych niż sam dom. Słyszał już, że kaplica była pozostałością po dawniejszym budynku, który stał na miejscu Ravensdale Manor. Jeśli to, co ludzie mówili, było prawdą, wejście do niej w pełni na to wskazywało. Kamienny portal, zakończony ostrym łukiem ozdobiony był rzeźbionymi służkami, nieforemnie przedstawiającymi postacie biblijne. Było w nich coś archaicznego. Choć dom stylem wskazywał na gotyk Tudorów, figury w swej mistycznej formie wydawały się znacznie starsze. Jonathan nacisnął klamkę i wszedł do środka. Wnętrze kaplicy nie wywarło na nim szczególnego wrażenia. Była to prosta, aczkolwiek przyjemna komnata w XVI-wiecznym stylu Tudorów. Grube ceglane mury poprzecinane były niewielkimi, wąskimi oknami, przez które wpadało niewiele światła. Wiązki służek pięły się wzdłuż ścian, przekształcając w żebra podtrzymujące sklepienie. Na ścięciach żeber, z każdego zwornika zwisał łańcuch z secesyjnym żyrandolem, swoim przepychem psującym skromny wystrój kaplicy.
Jonathan podszedł do drzwi prowadzących do komnat księdza. Uniósł rękę, by zapukać, lecz w ostatniej chwili powstrzymał się. Przystanął, natężając słuch. Usłyszał głośne szuranie za drzwiami, jakby ktoś przesuwał w środku ciężkie pudła. Zaczekał jeszcze chwilę, po czym zapukał. Odgłosy ucichły nagle, a zaraz potem drzwi uchyliły się lekko, ukazując zatroskane oblicze ojca Patricka.
- Nie przeszkadzam? - zapytał Jonathan i dodał, nie czekając na odpowiedź: - Sierżant Jonathan Barret, rozmawialiśmy już w sprawie śmierci Charlesa Clayworth. Mam kilka dodatkowych pytań związanych z tą sprawą oraz ze śmiercią Antoinette Leatherby.
- Jestem trochę zajęty, niech pan przyjdzie później - odparł ojciec Patrick. W głosie było czuć zaniepokojenie. Ksiądz spróbował zamknąć drzwi, lecz Jonathan wsunął nogę między drzwi a futrynę.
- Muszę oddać raport jak najszybciej. To zajmie tylko chwilę – nalegał Jonathan.
- No dobrze, dobrze - zgodził się w końcu ksiądz. Otworzył drzwi i wpuścił Jonathana do pokoju.
- Wybiera się ojciec gdzieś? - zapytał Jonathan, zobaczywszy sterty otwartych kufrów, z których wystawały góry ubrań.
- Nagła wiadomość z samego Rzymu, muszę koniecznie jechać. Zaproponowano mi wyjątkową funkcję w Kościele, jedyną w swoim rodzaju - powiedział ojciec Patrick, wrzucając do kufra nową partię ubrań. - Tylko pojedyncze osoby dostępują takiego wyróżnienia.
- Co to za funkcja? Z pewnością może zaczekać. I tak nie może ojciec opuszczać posiadłości, przynajmniej do czasu zakończenia śledztwa.
- Bzdura! - oburzył się ojciec Patrick. - To jest sprawa najwyższej wagi! Nie mogę czekać tu ani chwili dłużej, inaczej ktoś inny dostanie posadę Advocatus Diaboli!
- Adwokat Diabła? - zdziwił się Jonathan. - A cóż to takiego?
Ojciec Patrick przerwał pakowanie. Spojrzał z niedowierzaniem na sierżanta.
- Promotor wiary, rzecz jasna! Nigdy pan nie słyszał o kimś takim? Zadaniem promotora jest sprawdzenie, czy kandydat do kanonizacji lub beatyfikacji jest godzien zaszczytu. Będę rybakiem łowiącym w swoją sieć prawdziwych świętych, a wyrzucającym wszelkich mistyfikatorów. Oczywistym jest więc, że nie mogę zostać w tym zapomnianym przez świat miejscu!
- Może ojciec próbować, ale w takiej sytuacji policja może uznać, że ucieka ojciec z miejsca zbrodni. Chyba że odpowie ojciec na zadane pytania i pomoże w śledztwie.
https://i.imgur.com/oU4LA3x.jpg
- Odpowiedziałem już na wszystko, po co znowu to powtarzać? - Oburzył się ojciec Patrick. - Absolutny bezsens, marnuje pan tylko swój czas.
- Proszę po prostu odpowiedzieć na pytania, miejmy to za sobą - poprosił Jonathan.
- Jeżeli nie może pan z tego zrezygnować, proszę bardzo, ale moim zdaniem to strata czasu.
- Co ojca sprowadza do Ravensdale Manor? Jakie ma ojciec powiązania z Antoinette i Charlesem?
- Znowu te same pytania... - zirytował się ojciec Patrick.
- Proszę odpowiedzieć - nalegał Jonathan. - Jeśli dobrze pamiętam, pracował ojciec w tym samym szpitalu psychiatrycznym, w którym leczona była Antoinette?
- Dokładnie tak było. Pracowałem w Bethlem jako tamtejszy ksiądz. Miałem „prowadzić zagubione owieczki”, jak to twierdził dyrektor szpitala. Antoinette trafiła tam zaraz po narodzinach Lynette, w roku 1891, jeśli dobrze pamiętam. Miała szczególne objawy psychozy lękowo-urojeniowej, rzadziej stany depresyjne. Wszędzie widziała wrogów. Obawiała się, że rodzina próbuje ją zabić, żeby zdobyć jej majątek. Jeszcze będąc w szpitalu była święcie przekonana, że w nocy przychodzą do niej i próbują zadusić poduszką. Czasem był to Cedric, czasem Charlotte, a raz nawet jej matka Francine. Bała się o losy córki, która pozostała w Ameryce pod opieką ojca. Początkowo wysyłała listy za ocean, by dowiedzieć się jak żyją, lecz gdy jej mąż, Richard, przestał odpisywać, popadła w zupełną paranoję. Stała się agresywna wobec doktorów oraz innych pacjentów. Gdy nie mogła nikogo zranić, dochodziło do samookaleczenia. Doktorzy przykuli ją do łóżka, bo była zbyt niebezpieczna.
- Jak długo trwają objawy takiej psychozy? - spytał Jonathan. - Dlaczego u Antoinette objawy nie ustąpiły po leczeniu, lecz nasiliły się?
- Jestem tylko księdzem, nie mam pojęcia, co mogło być tego przyczyną - przyznał ojciec Patrick, lecz po chwili dodał: - Doktorzy mówili, że musiało być to spowodowane czynnikiem zewnętrznym. Możliwe, że nie wszystko, co mówiła było tylko bełkotem szaleńca. Z drugiej strony Cedric wspominał mi niedawno, że matka Antoinette, Francine również miała problemy. Antoinette odziedziczyła po niej pewne skłonności do histerii.
- Czy przypadłość Cedrica mogła być czynnikiem wzmagającym jej chorobę?
- Och, Cedric. - Ojciec Patrick wzruszył ramionami. - Ten grzesznik już dawno powinien był trafić do piekła. W średniowieczu spaliliby go na stosie za przebieranie się w damskie stroje. To zniewaga płci męskiej, udawać kobietę, która przecież jest narzędziem szatana. Cedric podobno kiedyś był wspaniałym, młodym mężczyzną. Sam pan widzi, do czego te przebieranki go doprowadziły. Zgorzkniały i zepsuty do szpiku kości. Miejsca w niebie on nie zazna.
Ojciec Patrick zaczął krzątać się z czajnikiem po pokoju. Po chwili wrócił z filiżankami gorącej herbaty.
- Przepraszam, ale zaschło mi w gardle. Poczęstuje się pan? - Nie czekając na odpowiedź podał Jonathanowi filiżankę. - Na czym to skończyliśmy?
https://i.imgur.com/atcidAw.jpg
Jonathan spojrzał niepewnie na filiżankę. Z grzeczności przysunął ją do siebie, lecz nie uniósł do ust.
- Wracając jeszcze do tematu szpitala psychiatrycznego, sprawdziliśmy również historię rodziny Jennifer McQuillen. Dowiedzieliśmy się, że w czasie pracy w szpitalu zajmował się ojciec również siostrą Jennifer, Alyssą.
- Tak, to prawda. Stwierdzono u niej jakieś upośledzenie… Obecnie nazywa się to chyba psychopatią. Dziewczyna w ogóle nie respektowała prawa, idea ta dla niej była niepojęta. Ile razy próbowano wymusić na niej posłuszeństwo, do niej nic nie docierało. Namowy, bicie, różnego rodzaju zabiegi. Jeżeli widać było jakąkolwiek poprawę, najczęściej była udawana. Alyssa lubiła bawić się ludźmi, wykorzystywała wszystkich wokół, by osiągnąć własne cele.
- Co stało się z Alyssą? Z tego co wiem, jej leczenie zostało nagle przerwane.
Ojciec Patrick poruszył się niespokojnie. Przez chwilę milczał, zanim odpowiedział:
- Nie jest do końca wiadome, dlaczego Alyssa została usunięta z zakładu. Z tego co wiem nie wróciła od razu do Ameryki, tylko została zapisana do jakiejś szkoły dla dziewcząt. Rodzice nie chcieli jej widzieć w domu rodzinnym, gdzie miałaby zły wpływ na swoją siostrę, Jennifer. Prawdopodobnie trzymali ją na odległość przez cały okres edukacji. Teraz jest albo w domu, albo gdzieś uciekła. Nie mam jednak pewności.
- Rozumiem. Dziękuję za pomoc, tyle informacji w zupełności mi wystarczy.
- Jeżeli to już wszystko, to byłbym wdzięczny, gdyby pozwolił mi pan wrócić do pakowania się. Nawet jeśli nie mogę teraz wyjechać, i tak muszę być w gotowości. Im więcej zrobię teraz, tym mniej czasu będę musiał zmarnować później.
- Ależ tak, oczywiście. Przepraszam za cały zajęty czas. - Jonathan odwrócił się do wyjścia. Ojciec Patrick zatrzymał go jeszcze.
- Dlaczego chcecie wiedzieć, co stało się z Alyssą? - zapytał.
- Nadinspektor Husher wie już, kto zamordował Charlesa i Antoinette. Zbieram teraz informacje by potwierdzić jego przypuszczenia.
Jonathan pożegnał się i wyszedł. Przepytał już Cedrica oraz ojca Patricka. Pozostała już tylko Jennifer, która najprawdopodobniej była teraz w sypialni Antoinette. Gdy Jonathan przechodził przez główny hol, dobiegł go odgłos dzwonka. Najwyraźniej jakiś nieoczekiwany gość przyjechał do Ravensdale Manor. Gdy służąca otworzyła drzwi, usłyszał podekscytowany, kobiecy głos. Najpewniej ktoś ze wsi przyszedł do Cedrica.
Jonathan dotarł do podwójnych, dębowych drzwi z klamką w kształcie głowy lwa. Otworzył je i wszedł do gabinetu, który niegdyś należał do Antoinette. Środek niewiele się zmienił od czasu, gdy przyjechał tu wraz z nadinspektorem Husherem, by zobaczyć ciało Charlesa. Przez ogromne okna wpadały promienie słońca, rozświetlając kanapy oraz biurko stojące na środku pokoju. Na jego blacie wciąż leżały sterty papierów, jakby ich posiadaczka dopiero co z nich korzystała. Butelka z atramentem stała otwarta, a w środku moczyło się pióro. Tusz już dawno wysechł, przytwierdzając na stałe stalówkę. Warstwa kurzu oraz zimny kominek były jedynym świadectwem zaniedbania. Wydawać by się mogło, że im bardziej ród Ravensdale się kurczył, w tym większą ruinę popadała posiadłość. Budynek w obecnym stanie przypominał konające zwierzę, podobnie zresztą jak jego mieszkańcy.
Drzwi do sypialni znajdowały się na końcu gabinetu, ukryte w kącie, między regałami z książkami. W niewielkim pomieszczeniu pięły się w górę metalowe, kręcone schody, lecz Jonathan zignorował je i podszedł do ściany pokrytej drewnianymi panelami. Przyjrzał się im bardzo dokładnie, a następnie zbliżył dłoń do jednej z nich, z wyżłobionym herbem rodzinnym. Gdy dotknął go i przycisnął, ściana odskoczyła, ukazując wąskie przejście prowadzące na poddasze. Jonathan wspiął się na sam szczyt i otworzył klapę w suficie.
Przez okrągłe świetliki wpadały promienie słoneczne, oświetlając zaniedbaną sypialnię. Frędzle kurzu zwisały z belek nośnych, czerwony dywan przykrywający podłogę był tak zbutwiały, że już dawno zatracił swój oryginalny kolor. Na samym środku pokoju stało ogromne łoże z baldachimem. W łóżku, na świeżo wypranej pościeli, leżała kobieta o bladej, białej wręcz cerze i jasnych włosach. Wzrok miała utkwiony w sufit, lecz jej oczy były szkliste, nieobecne. Jedynie sporadyczne, mechaniczne mrugnięcie oraz płytki oddech przekonały Jonathana, że dziewczyna jeszcze nie była jeszcze martwa.
https://i.imgur.com/UFArUgI.jpg
- Jak się czuje? – Zwrócił się do siedzącej obok osoby. Jennifer odłożyła książkę, którą właśnie czytała na głos, uśmiechnęła się nieśmiało i odpowiedziała:
- Dalej w swoim świecie. Nie zauważyłam żadnej poprawy od śmierci jej matki.
- Czyli nie rozumie, co się wokół niej dzieje? – zapytał, chociaż już znał odpowiedź.
- Jeśli nawet, to nie daje tego po sobie poznać.
- Co powiedział na to doktor? Czy to jest uleczalne? – zmartwił się. Pamiętał wcześniejszą rozmowę z Lynette. Już wtedy była na skraju załamania nerwowego. Nic dziwnego, że tak zareagowała na widok śmierci swojej matki. Jonathan wypominał sobie, że nie było im dane poznać się w mniej makabrycznej sytuacji. Miał wrażenie, że ich pierwsze spotkanie pozostawiło w Lynette uczucie niechęci do niego. A już z pewnością nie polubiła nadinspektora Hushera.
- Jeśli nawet, Lynette raczej szybko nie wróci do zdrowia. Nie znam się na tym, ale doktor, który ją badał, powiedział że bez profesjonalnego leczenia w sanatorium może nigdy nie wyzdrowieć. Gdy Charlotte to usłyszała, natychmiast zaprzeczyła chęciom wysłania jej do szpitala. Stwierdziła, że skoro terapia nie pomogła Antoinette, to tym bardziej nie pomoże jej córce. Powiedziała również, że Lynette przyda się teraz spokój oraz domowa opieka.
Jennifer na chwilę zamilkła, po czym dodała:
- I chociaż nie lubię Charlotte, właściwie uważam, że jest okropną kobietą, muszę przyznać jej rację. Nie mogłabym tak zostawić Lynette. Ona potrzebuje pomocy rodziny i przyjaciół, a nie jakiegoś szarlatana.
- To musi być okropne, być tak zamkniętym w ciele. Jak w klatce, z której nie ma wyjścia – stwierdził Jonathan.
- Doktor powiedział, że to nie tyle klatka, co kryjówka. Dusza Lynette skryła się głęboko w jej umyśle, a to co widzimy to zaledwie naczynie, które było przez nie okupowane. W ten sposób leczy rany, których inaczej nie byłaby w stanie zagoić.
- A jak z pani ranami, panno McQuillen? – zapytał nagle Jonathan.
- Moimi? – zdziwiła się, po czym roześmiała. – Nie mam żadnych! Wprawdzie te kilka dni w Ravensdale Manor były dla mnie bardzo męczące, ale poza tym czuję się dobrze.
Jonathan przez chwilę wpatrywał się w Jennifer, a następnie powiedział:
- Chciałbym zadać pani kilka pytań dotyczących śmierci Antoinette Leatherby oraz Charlesa Clayworth, panno McQuillen.
- Znowu te same pytania? – obruszyła się Jennifer. – Jestem już nimi zmęczona. Czy naprawdę nie moglibyśmy porozmawiać o czymś innym? W kółko tylko o śmierci, przecież to i tak już im nie pomoże. Po tych wszystkich nieszczęściach Lynette przydałyby się bardziej radosne konwersacje, nawet jeśli sama nie może brać w nich udziału.
- Niestety taka jest moja praca. Również wolałbym porozmawiać o czymś przyjemniejszym, lecz obowiązki wzywają. Proszę szczerze odpowiadać na pytania, a postaram się, by trwało to jak najkrócej.
- No dobrze – westchnęła Jennifer. – Jeśli w ten sposób pomogę w złapaniu mordercy, postaram się odpowiedzieć wyczerpująco na każde pytanie. Tylko proszę, niech będzie chociaż kilka nowych, inaczej zanudzi mnie pan na śmierć, a wtedy będzie kolejne morderstwo. Tak bardzo nie lubię się powtarzać!
- Proszę się nie martwić, tym razem będę pytał głównie o przeszłość rodziny.
https://i.imgur.com/eKvI9XP.jpg
- Och, historia rodziny… – zamyśliła się. - Tak, mogę o tym opowiadać. Moja babcia często wspominała o naszych przodkach. Nie wiem jednak w jaki sposób miałoby to pomóc w śledztwie. Wydaje mi się, że Charlotte będzie wiedziała o tym znacznie więcej.
- W szczególności interesują mnie relacje między waszymi rodzinami, Leatherby i McQuillen, dlatego przyszedłem z tym do pani. Czy odpowie pani na moje pytania?
- Tak, oczywiście – zapewniła go. – Od czego powinnam zacząć?
- Proszę opowiedzieć mi o tym, jak się poznałyście. Ty i Lynette.
- Och, znamy się chyba od dziecka. Zawsze byłyśmy razem. Moje najdawniejsze wspomnienie, to jak razem siedziałyśmy w ogrodzie w czasie rodzinnego pikniku. Nasze rodziny często spotykały się na tego typu rozrywkach.. Mężczyźni w swojej grupce rozprawiali o interesach, polowaniu i polityce, kobiety zaś siedziały na rozkładanych krzesłach, skryte w cieniu parasoli i dyskutowały o literaturze, sztuce, a przede wszystkim o życiu codziennym. Dzieci, jako że według dorosłych nie miały niczego ciekawego do powiedzenia, oczywiście były wykluczone z rozmów dorosłych i musiały same sobie radzić. Byłyśmy tylko my trzy. Ja, Lynette oraz moja siostra Alyssa, jednakże potrafiłyśmy się świetnie bawić. Wtedy akurat grałyśmy w chowanego i była moja kolej, by szukać. Alyssa ukryła się za posągiem przedstawiającym Nerona, Lynette z kolei schowała się w starej kaplicy w głębi ogrodu. Pamiętam, że nie mogłyśmy jej znaleźć przez całą godzinę. Zaczęłam się już niepokoić i myślałam, by powiedzieć o tym rodzicom, gdy wtedy wszyscy usłyszeli krzyk! Cała rodzina zbiegła się wokół budynku, myśląc że coś jej się stało. Okazało się, że Lynette postanowiła obejrzeć kaplicę i natrafiła na ciało zdechłego psa. Tak się przestraszyła, że przez następne kilka dni nie była sobą.
Po tych słowach Jennifer roześmiała się. Najwyraźniej wspomnienie to sprawiło jej wielką radość.
- Lynette zawsze była niemądra, ale za to ją właśnie kocham.
- Czyli spędziłyście całe dzieciństwo razem? – zapytał Jonathan.
- Początkowo tak. Ja, Alyssa oraz Lynette miałyśmy wspólne nauczanie. Rodziny uznały, że tak będzie najlepiej, ponieważ i tak zawsze trzymałyśmy się razem. Byłyśmy nierozłączne. Potem jednak Alyssa musiała się uczyć przez pewien czas w szkole z internatem. Chyba gdzieś w Brytanii, a może Francji? W każdym razie od tego czasu się nie widziałyśmy. Lynette stała się dla mnie wtedy jak druga siostra.
- Proszę mi opowiedzieć więcej o swojej siostrze, Alyssie. Jaka ona jest?
- Och, to nikt istotny. – Jennifer roześmiała się. – To moja siostra, ale nie widziałam jej już całe wieki. Czasem spotykałyśmy się w święta, przypływała wtedy statkiem do Ameryki, ale to nie było już to samo co kiedyś. Po tak długiej rozłące nasza przyjaźń się zatarła i mimo że to wciąż moja siostra, już nie jesteśmy tak ze sobą związane. Dorosłyśmy, każda z nas się zmieniła. Nie mamy już wspólnych tematów, jesteśmy sobie zupełnie obce.
- A jaka teraz jest Alyssa? Jak bardzo się zmieniła?
- Jakież to ma znaczenie? – zirytowała się Jennifer. – Alyssy tu nie ma, nie mam ochoty o niej rozmawiać. I tak nie ma związku z tym, co tu się dzieje.
- Czyżby? – zapytał Jonathan. – Przyznam szczerze, jestem zaskoczony, że pani tak twierdzi, zważywszy na to, że Alyssa ma właśnie kluczowy związek ze sprawą. Sprawdziliśmy przeszłość panny Leatherby oraz pani, panno McQuillen i okazało się, że związek między waszymi rodzinami jest znacznie bliższy, niż pani to przedstawiła. Czy na pewno niczego pani nie ukrywa?
https://i.imgur.com/HJzoUkw.jpg
- Jak to? – Jennifer wyraźnie zbladła. Na jej twarzy pojawiły się krople potu. – Co pan ma na myśli?
- Sprawdzając przeszłość Charlesa natrafiliśmy na interesującą informację dotyczącą pani siostry. Dowiedzieliśmy się również całkiem sporo o „szkole”, do której uczęszczała. Faktycznie, początkowo Alyssa została wysłana do angielskiej szkoły z internatem, jednakże w krótkim czasie została stamtąd przeniesiona do innej placówki.
- Nic mi o tym nie wiadomo – odpowiedziała Jennifer łamiącym się głosem.
- Pozwolę sobie odświeżyć pani pamięć, panno McQuillen. – Jonathan otworzył torbę i wyciągnął z niej plik papierów. Przekartkował je i czytając kontynuował: - Alyssa McQuillen została usunięta ze szkoły w wyniku nieodpowiedniego zachowania. Co interesujące, kilka dni wcześniej w miejscu tym jedna z uczennic miała nieszczęśliwy wypadek. Spadła ze schodów, łamiąc sobie obie nogi. Szczęściem losu przeżyła, ale została kaleką. Okoliczności wypadku są niejasne. Jeszcze bardziej interesujące jest to, że pani siostra, Alyssa McQuillen nie wróciła do domu ani nie została przeniesiona do innej szkoły, lecz umieszczono ją w innej instytucji, w Londynie. Czy wie pani jakiej?
- Pan raczy żartować – żachnęła się Jennifer. Wstała, podeszła do barku z alkoholem, nalała whisky do szklanki i zaczęła pić. – To wszystko to jakieś bzdury. Moja siostra przez cały czas uczyła się w jednym miejscu, tak mówili rodzice.
- Po wypadku przeniesiono ją do miejsca znanego jako Bethlem, dawniej Bedlam. Zapewne słyszała pani o tym miejscu. Jest to szpital psychiatryczny dla osób niebezpiecznych dla otoczenia. Przestępców, panno McQuillen. Pani siostra przebywała tam przez kilkanaście lat, po czym powróciła do Ameryki.
- Bzdura! – krzyknęła Jennifer, odwracając się nagle i rozlewając alkohol na podłogę – Nie będę słuchać tych oszczerstw! Jak panu nie wstyd?! Moja najlepsza przyjaciółka leży tutaj ledwo żywa, a pan ma czelność jeszcze obrażać mnie w jej obecności?!
- Czy aby na pewno pani przyjaciółka? – Zza drzwi sypialni dobiegł ich głos mężczyzny. Na poddasze wszedł nadinspektor George Husher. Za nim szła kobieta okryta płaszczem. Na głowie miała kapelusz z szerokim rondem. Jego cień zakrywał twarz na tyle, że sierżant nie mógł rozpoznać osoby. Jennifer na jej widok westchnęła głośno, po czym roześmiała się i powiedziała:
- No cóż, macie mnie.
Nalała do szklanki więcej alkoholu i zapytała: - zapewne chcieliby państwo wiedzieć, dlaczego to zrobiłam?
- Znamy bardzo dobrze okoliczności zabójstw – odpowiedział nadinspektor Husher. – W Ameryce spotkała pani Charlesa Clayworth i uwiodła. Uknuli tam państwo plan, aby zdobyć pieniądze rodziny Leatherby. Następnie ukradła pani tożsamość swojej siostry, Jennifer, aby popłynąć z Lynette do Wielkiej Brytanii.
- Dokładnie tak. To ja jestem Alyssa – przyznała. – Miałam z Charlesem układ. Moja rodzina straciła niemal cały majątek, jesteśmy na skraju bankructwa, a ja nie miałam posagu. Natomiast Charles związany był z Lynette, której rodzina jest obrzydliwie bogata. Ja nie miałam pieniędzy, a Charles popadł w długi, w związku z tym plan był prosty. Charles i ja mieliśmy przejąć majątek Antoinette. Nie zaszkodziłoby to w żaden sposób Lynette, gdyż majątek między jej matką a ojcem zawsze był oddzielony, więc otrzymałaby spadek tak czy inaczej. Natomiast nam bardzo przydałby się majątek Antointette. Wystarczyłoby tylko wymusić na niej napisanie nowego testamentu, który przekazałby całe pieniądze Charlesowi. Niestety, nasze próby spełzły na niczym. Antoinette w swoim kolejnym wariackim szale uznała, że chcemy ją zabić, więc przepisała wszystko na Lynette. To zniszczyło nasze plany.
https://i.imgur.com/70IvAPH.jpg
- Czy to dlatego zaczęłaś mnie udawać? – spytała nagle kobieta, podchodząc do światła. Była to Jennifer. – Jak mogłaś to zrobić? Czy naprawdę było to wszystko tego warte?
- Zamknij się – warknęła Alyssa, po czym kontynuowała historię: - Szczęście w nieszczęściu, że przepisała wszystko na Lynette. Akurat wtedy moja głupia siostra – w tym momencie wskazała na Jennifer – wyjechała na południe kraju z powodu „słabego zdrowia”. Charles zaproponował nowy plan. Antoinette od zawsze miała niepokolei w głowie, a jej córeczka również miała problemy. Wystarczyło podrobić list od Antoinette, w którym prosiłaby córkę o jak najszybszy przyjazd, a następnie poudawać Jennifer i wprosić się na wycieczkę do Starego Świata. Skoro Antoinette przepisała wszystko na córkę, należałoby po prostu poślubić Lynette, a następnie zabić lub doprowadzić do szaleństwa. W obu przypadkach pieniądze byłyby nasze. Wszystko szło zgodnie z planem aż do momentu, gdy Charlesa tknęło sumienie.
Prychnęła z pogardą.
- Ten głupiec polubił Lynette! Był ze mną w związku, mieliśmy wziąć ślub! Po czym zaczął coś czuć do tego… Warzywa. Z wielką radością zrzuciłam go z antresoli. Szkoda, że spadł na głowę i złamał kark. Jakby połamał wszystkie nogi, może dłużej by się męczył.
Jennifer oniemiała. Wiedziała, że jej siostra była niebezpieczna, ale nigdy nie spodziewała się, że mogłaby kogoś zabić. Nadinspektor Husher zbliżył się do Alyssy, trzymając dłoń w pogotowiu przy kieszeni.
- A Antoinette? Jak ona zginęła? – zapytał.
- Spytajcie księdza – odpowiedziała, uśmiechając się tajemniczo. – Po śmierci Charlesa nie wiedziałam, co dalej zrobić. Ojciec Patrick już wcześniej chyba musiał coś podejrzewać, ponieważ pilnował mnie bardzo uważnie. Wykorzystałam to na swoją korzyść.
Roześmiała się i kontynuowała:
- Możecie być zaskoczeni, ale mężczyzn w sukienkach bardzo łatwo uwieść, szczególnie tych katolickich. To pewnie przez ten cały celibat. W każdym razie wystarczyło kilka czułych słówek, romantyczna schadzka nad wodą i ksiądz był skłonny zrobić dla mnie wszystko.
- Myślę, że wystarczy już tej pogawędki - oświadczył nadinspektor Husher. - Alysso McQuillen, jest pani aresztowana za zabójstwo Charlesa Claywortha oraz za współuczestnictwo w zabójstwie Antoinette Leatherby. Sierżancie, proszę ją skuć.
- Naprawdę myślicie, że dam się tak łatwo złapać? – Alyssa złapała butelkę whisky i lampę naftową stojące na stoliku obok, po czym odwróciła się na pięcie i cisnęła nimi w nadinspektora. Sierżant Jonathan odruchowo wydobył pistolet i strzelił w jej stronę. Kula przebiła butelkę, tworząc chmurę ognia wokół Alyssy. Krzyknęła, próbując ochronić się rękami. Płomienie natychmiast objęły materiał, rozprzestrzeniając się błyskawicznie na całe ubranie. Alyssa stanęła w płomieniach. Grzebień z celuloidu, wpięty w jej włosy, wybuchł jak dynamit. Na skórze pojawiły się pękające pęcherze, w powietrzu czuć było swąd spalenizny. Ogień przeszedł z Alyssy na pobliskie meble, w tym łóżko, na którym leżała Lynette.
https://i.imgur.com/bvlxSO4.jpg
- Szybko, łap Lynette i uciekajmy stąd! – krzyknął nadinspektor Husher. Wraz z sierżantem pospiesznie wzięli na ręce Lynette i wybiegli wraz z Jennifer z sypialni do gabinetu. W pomieszczeniu już paliły się książki, piętrzące się na półkach przy ścianach.
- Niemożliwe, by ogień tak szybko wydostał się z sypialni – krzyknął Jonathan.
- Ktoś musiał podpalić gabinet w tym samym momencie! – odkrzyknął nadinspektor Husher. Podbiegł do drzwi na korytarz, które były zamknięte. Zamachnął się i kilka razy uderzył w nie bokiem ciała. Stary, zardzewiały zamek nie wytrzymał i po chwili drzwi ustąpiły. Wszyscy pobiegli razem korytarzem. Meble, obrazy, nawet zasłony zostały podpalone. Ktoś wyraźnie chciał spalić ich wraz z budynkiem. Zbiegli po schodach i wydostali się na zewnątrz posiadłości.
Nadinspektor Husher, Jonathan i Jennifer zatrzymali się na podjeździe przed domem. Jonathan ułożył Lynette przy fontannie. Jej oddech był słaby i niestabilny.
Od strony domu dobiegł ich potężny huk, część dachu zawaliła się, a przez dziurę leciały iskry płomieni, opadające na pobliskie drzewa. Ogień powoli zaczynał zajmować także okolicę. Szyby w oknach z trzaskiem pękały, nie wytrzymując temperatury.
- Co z resztą domowników? – zapytał Jonathan. – Co, jeśli ktoś jeszcze został? Cedric? Ojciec Patrick?
- Ksiądz z pewnością podłożył płomienie - odpowiedział nadinspektor Husher. - Jeśli nie była to misja samobójcza, to pewnie już uciekł daleko. Będzie trzeba rozpocząć poszukiwania. Co do Cedrica, jeśli się nie wydostał, to i tak jest już dla niego za późno.
Z okien gabinetu ponownie buchnęły płomienie, rozbijając wszystkie okna. Z okien poddasza wydobył się przeciągły krzyk, a następnie z jednego z nich wypadła Alyssa. Jej sczerniałe ciało spadło na kamienną drogę pod domem. Głowa odbiła się od kamienia, otwierając czaszkę. Z poparzonego, powykręcanego ciała unosił się dym.
- Mój Boże… - szepnęła Jennifer. Chciała podejść do ciała siostry, lecz nadinspektor Husher złapał ją za rękę i odciągnął.
- To zbyt niebezpieczne – powiedział. – Budynek w każdej chwili może się zawalić.
W istocie, po chwili ściana budynku runęła, zasypując tlące się ciało warstwą gruzu. Jennifer krzyknęła i odsunęła się jeszcze bardziej. Odwróciła się, chowając twarz w dłoniach. Nie mogła znieść tego widoku.
- Co teraz? - Zapytał Jonathan, wciąż klęcząc obok nieprzytomnej Lynette. Przytrzymywał jej rękę i palcami dotykał przegubu dłoni, sprawdzając cały czas puls. Był słaby, ledwo wyczuwalny, ale stabilny.
- Najpierw trzeba zabrać Lynette do najbliższego szpitala i powiadomić straż pożarną o płonącej posiadłości. Ogień nie może się rozprzestrzenić poza granice domu, w innym razie pozostałe domy w lesie mogą być w niebezpieczeństwie. Następnie należy wysłać kogoś od nas do przeszukania okolicy. Ojciec Patrick nie może być daleko. Mamy dowody na to, że ksiądz brał udział w spisku przeciwko rodzinie Leatherby. Trzeba go złapać zanim ucieknie z kraju.
Spojrzał na Lynette.
- Może to i dobrze, że stało się tak, a nie inaczej - powiedział po chwili. - Jeżeli Opatrzność będzie łaskawa, Lynette powróci do pełni sił gdy sprawa będzie już dawno zakończona. Testament Antoinette nie został stracony, odziedziczy więc cały majątek. Oczywiście, posiadłości już się nie uratuje, lecz to tylko niewielki fragment faktycznej fortuny rodziny Leatherby.
- Jeśli panowie pozwolą - zaczęła Jennifer - chciałabym zostać z Lynette. Lepiej żeby była przy niej znajoma twarz, gdy się obudzi.
- Tak będzie najlepiej. - Zgodził się nadinspektor Husher. Spojrzeli wszyscy na Lynette. W jej szklistych oczach odbijała się płonąca posiadłość.
https://i.imgur.com/L1XtB84.jpg
KONIEC
Jestem bardzo ciekawa, jak będzie wyglądał następny odcinek
No i się dowiedziałam :D Wprawdzie było mi dane zerknąć na ten odcinek już wcześniej (na tyle wcześniej, że przestałam być pewna, czy taka sytuacja w ogóle miała miejsce XD), ale to nie to samo, co przeczytać fotostory na Forum The Sims!
Z tego co pamiętam, to nic wielkiego w fabule się nie zmieniło. Utrzymuję opinię, że dialogów jest dużo, mnóstwo informacji na raz, fajnie by było, gdyby te wszystkie fakty wychodziły na jaw jakoś naturalnie w trakcie opowieści zamiast z ust postaci, ale domyślam się, że trudno byłoby to zrealizować. Musiałbyś napisać jeszcze dużo odcinków. :D
Generalnie muszę przyznać, że całkiem mi się podoba, jak całość się kończy. Historia Cedrica/Charlotte, shady ksiądz (którego bardzo dobrze napisałeś!), zdesperowana Alyssa, nieobecna główna bohaterka oraz zniszczenie miejsca akcji na sam koniec historii. Połączenie ciekawych osobowości z całym poczuciem... finalizacji intrygi daje przyjemny miks.
Zdjęcia jak zawsze są piękne. Podejrzewam, że przy każdym komentarzu w tym temacie musiałam to pisać!
Wiem, że to nierealne, ale chętnie zobaczyłabym sequel. Może nawet całkiem inny gatunkowo, dla ubawu. Lynette wraca do zdrowia, zrywa kontakty ze wszystkimi, którzy ją znali, i wyjeżdża gdzieś daleko założyć sklep z zabawkami. Żyje swoim najlepszym życiem, szyjąc pluszowe misie.
Gratuluję, że udało Ci się napisać to fotostory do końca, Caesum. Wszechświat jest o kilka mikrometrów bliżej doskonałej skończoności :D
Ja tu obstawiałam, że Jennifer jest po prostu ignorantką i idiotką - o, jakże się zawiodłam! W tym momencie wypada mi też wspomnieć o kilku lukach:
1. dlaczego Lynette nie zauważyła, że coś się zmieniło (chociażby głos) jej przyjaciółki?
2. dlaczego zapomniała o tym, że Jennifer wyjechała?
3. kiedy na świecie pojawił się Charles?
4. jakim cudem matka Lynette nie rozpoznała zmienionych rysów twarzy, głosu i sylwetki swojej rodzonej siostry? że przestały być do siebie fizycznie podobne?
5. co, po urodzeniu córki, doprowadziło Antoinette do pogorszenia jej stanu psychicznego?
Jednego zabójcę wytypowałam dobrze :) Wątek z Alyssą mnie zaskoczył, tzn. myślałam, że nadal będzie tu grał pierwsze skrzypce Duchowny. W ogóle po latach się zorientowałam, że ojciec Patrick musiał być wyświęconym na księdza zakonnikiem, inaczej nie mógłby być nazywany "ojcem" :D
Mam wrażenie, że bardzo szybko tym odcinkiem zamknąłeś tę historię i że tak naprawdę zgrabniej by było to wszystko rozpisać w jednej albo dwóch częściach więcej (ale z drugiej strony, po 10 latach...!) Zawsze lubiłam dialogi, ale pod względem ich objętości w zakończeniu, odcinek jest inny niż reszta. Szanuję za poszerzone słownictwo z zakresu architektury - ja, czytając naprędce, żeby przede wszystkim przeczytać, nawet nie wiedziałam, co i jak mam sobie wyobrażać, tyle musiałabym posprawdzać :D W niektórych Twoich (a w zasadzie - narratora) komentarzach, rzuconych mimochodem, widać te 10 lat różnicy :)
Myślisz, że w roku 2023 napisałbyś "Maskaradę" inaczej? :)
Ładne zdjęcia. Ujęcia przypominają mi moje własne :)
Miło się czytało i oglądało. Brawa za ukończenie! :D
vBulletin® v3.8.4, Copyright ©2000-2025, Jelsoft Enterprises Ltd.