CyEndra
21.01.2014, 18:57
Witam :) Zarejestrowałam się na forum już w grudniu,lecz dopiero teraz znalazłam czas,by tutaj wpaść i zacząć ,,działać"! Możecie mówić mi Endra :) Postanowiłam,że przywitam forum poprzez umieszczenie na nim swojego opowiadania,które piszę od kilku tygodni.Samym pisaniem zajęłam się dosyć dawno,jakieś sześć lat temu,lecz dotychczas nie publikowałam ich wśród większej publiczności :) Nie chcę już przedłużać;zapraszam:
http://imagizer.imageshack.us/v2/800x600q90/834/8yuj.jpg (http://www.youtube.com/watch?v=Zcps2fJKuAI)
,,Dopiero późną nocą, przy szczelnie zasłoniętych oknach, gryziemy z bólu ręce, umieramy z miłości."
Małgorzata Hillar
WSTĘP
Nadal nie mogłam uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Nie potrafiłam dopuścić do siebie myśli,że jego już nie ma.Choć wszystko dookoła wskazywało, że się mylę, a litościwe spojrzenia ludzi uświadamiały mi to zbyt boleśnie - przyjęcie mojej obecnej sytuacji z ulgą i zrozumieniem nie wchodziło w grę. Społeczeństwo najwyraźniej to zauważyło, gdyż sąsiedzi i znajomi szybko przestali się mną interesować i życie wróciło do normy. Przynajmniej dla nich. Ja jednak wiedziałam, że już nic nie będzie takie, jak dawniej.
http://imagizer.imageshack.us/v2/800x600q90/69/n5sp.jpg
Dlaczego wtedy po prostu nie popełniłam samobójstwa? Zamiast tego ból i cierpienie powoli pożerał mnie od środka, a ja nie miałam nikogo, by móc się wyżalić i opowiedzieć o swoich problemach. Moi rodzice zostawili mnie osiemnaście lat temu pod drzwiami sierocinca i uciekli siną w dal. Nawet nie wiedziałam, jak wyglądają... Do osiemnastego roku życia nikt mnie nie przygarnął, a po ukonczeniu wieku, który dla wielu oznacza większe i lepsze możliwości - musiałam opuścić przyjaźny dom sióstr zakonnych, zdana tylko i wyłącznie na siebie. Nie miałam rodziny ani znajomych, bo moją jedyną przyjaciółkę Sarę przygarnęli sześć lat temu bogaci, włoscy biznesmeni i wyjechali z nią ze Stanów i słuch po nich zaginął. Toteż gdy spotkałam Erica wszystko się zmieniło...Jednak cena za szczęście była zbyt wysoka...
http://imagizer.imageshack.us/v2/800x600q90/854/fmjm.jpg
Praktycznie żyłam dla niego, wszystko układało się po prostu idealnie. Jednak jeśli coś przychodzi nam zbyt łatwo i jesteśmy bardzo szczęśliwi - zawsze pojawia się coś,co niszczy tą idyllę...Wspomnienie tamtej chłodnej, jesiennej nocy - błysk pioruna na niebie, strugi deszczu spływające po mojej twarzy, mieszające się ze łzami oraz Eric - stojący w ognistych płomieniach, jego ostatnie, zagadkowe spojrzenie dla mnie - jakby rzucał mi wyzwanie,a potem przeraźliwy, wręcz nieludzki krzyk i dźwięk eksplodowania. To wszystko trwało zaledwie chwilę, jednak ja miałam wrażnie, że wieki. Zastanawiałam się, co by było, gdybym nie pozwoliła uratować się Ericowi - jednak stało się inaczej, a ja czułam się winna temu wszystkiemu. Wtedy coś we mnie pękło i chciałam rzucić się za Ericem w te płomienie, jednak powstrzymali mnie strażacy, wezwani chyba przez kogoś, kto zauważył pożar... Jednak dla Erica było już za późno...Umarł, a wraz z nim umarła i cząstka mnie.
http://imagizer.imageshack.us/v2/800x600q90/196/p5oj.jpg
- Halo, panno Hateway, jest pani tam? - piskliwy, kobiecy głos oderwał mnie od wspomnień, sprowadając moje myśli z powrotem na ziemię.
- Oczywiście, po prostu...Nieważne. Na czym skonczyłyśmy? - spytałam, starając się, by mój głos nie drżał.
- Na tym, że po przyjeździe do Bridgeport oczekuję twojej osoby w moim gabinecie, gdyż mam do pani ważną sprawę - odparł głos w słuchawce,a ja cicho westchnęłam. Zwykle, gdy ktoś mówił mi, że ma do mnie sprawę oznaczało to jakieś nieprzyjemne obowiązki.
- Sama nie wiem... - rzekłam z wahaniem i usłyszałam, jak kobieta wzdycha. Niemal wyboraziłam sobie, jak siedzi w eleganckim kostiumie w skórzanym fotelu i przykłada dłoń do czoła z myślą ,,Ta dzisiejsza młodzież!"
- Panno Hateway, to naprawdę ważne, nie przyjmuję sprzeciwu! -powiedziała stanowczo.
- Dobrze, odwiedzę panią... - rzuciłam z rezygnacją, po czym, nie czekając na odpowiedź - przerwałam połączenie i wzięłam głeboki oddech. ,,Więc to jest już koniec..." - pomyślałam ze smutkiem, patrząc na budynek mojego byłego domu i odwróciłam się w stronę stojącego na podjeździe samochodu - prezencie od Erica. To była jedyna rzecz, jaka mi po nim pozostała, przypominająca o tym, co było i minęło. Chwyciłam walizki leżące koło moich stóp i schowałam je do bagażnika, po czym wsiadłam do auta, ostatni raz rozglądając się dookoła - była wczesna jesień, więc liście jeszcze nie żżołkły, a powietrze było świeże i rześkie. Ulica, na której mieszkałam, otoczona była krzewami róż oraz bratków, tak namiętnie hodowanych przez panią McCincley, moją sąsiadkę, której chyba nigdy nie widziałam bez konewki i wiaderka z nawozem w dłoni. Otworzyłam okno w samochodzie i odpaliłam auto. Po chwili mknęłam już po drodze, a wszystkie kształty i kolory zlewały się w jedną, wielką plamę. Zostawiłam za sobą wszystkie złe wspomnienia i rozczarowania, których zaznałam w tym mieście. Minęłam tabliczkę z napisem ,,Zapraszamy ponownie!", i uśmiechnęłam się pod nosem. Z pewnością nie miałam zamiaru tu wracać.
http://imagizer.imageshack.us/v2/800x600q90/819/tvm2.jpg
http://imagizer.imageshack.us/v2/800x600q90/10/gqjh.jpg
,,Z przeszłością należy się rozstać nie dlatego, że była zła, lecz dlatego, że jest martwa."
Anthony de Mello
http://imagizer.imageshack.us/v2/800x600q90/834/8yuj.jpg (http://www.youtube.com/watch?v=Zcps2fJKuAI)
,,Dopiero późną nocą, przy szczelnie zasłoniętych oknach, gryziemy z bólu ręce, umieramy z miłości."
Małgorzata Hillar
WSTĘP
Nadal nie mogłam uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Nie potrafiłam dopuścić do siebie myśli,że jego już nie ma.Choć wszystko dookoła wskazywało, że się mylę, a litościwe spojrzenia ludzi uświadamiały mi to zbyt boleśnie - przyjęcie mojej obecnej sytuacji z ulgą i zrozumieniem nie wchodziło w grę. Społeczeństwo najwyraźniej to zauważyło, gdyż sąsiedzi i znajomi szybko przestali się mną interesować i życie wróciło do normy. Przynajmniej dla nich. Ja jednak wiedziałam, że już nic nie będzie takie, jak dawniej.
http://imagizer.imageshack.us/v2/800x600q90/69/n5sp.jpg
Dlaczego wtedy po prostu nie popełniłam samobójstwa? Zamiast tego ból i cierpienie powoli pożerał mnie od środka, a ja nie miałam nikogo, by móc się wyżalić i opowiedzieć o swoich problemach. Moi rodzice zostawili mnie osiemnaście lat temu pod drzwiami sierocinca i uciekli siną w dal. Nawet nie wiedziałam, jak wyglądają... Do osiemnastego roku życia nikt mnie nie przygarnął, a po ukonczeniu wieku, który dla wielu oznacza większe i lepsze możliwości - musiałam opuścić przyjaźny dom sióstr zakonnych, zdana tylko i wyłącznie na siebie. Nie miałam rodziny ani znajomych, bo moją jedyną przyjaciółkę Sarę przygarnęli sześć lat temu bogaci, włoscy biznesmeni i wyjechali z nią ze Stanów i słuch po nich zaginął. Toteż gdy spotkałam Erica wszystko się zmieniło...Jednak cena za szczęście była zbyt wysoka...
http://imagizer.imageshack.us/v2/800x600q90/854/fmjm.jpg
Praktycznie żyłam dla niego, wszystko układało się po prostu idealnie. Jednak jeśli coś przychodzi nam zbyt łatwo i jesteśmy bardzo szczęśliwi - zawsze pojawia się coś,co niszczy tą idyllę...Wspomnienie tamtej chłodnej, jesiennej nocy - błysk pioruna na niebie, strugi deszczu spływające po mojej twarzy, mieszające się ze łzami oraz Eric - stojący w ognistych płomieniach, jego ostatnie, zagadkowe spojrzenie dla mnie - jakby rzucał mi wyzwanie,a potem przeraźliwy, wręcz nieludzki krzyk i dźwięk eksplodowania. To wszystko trwało zaledwie chwilę, jednak ja miałam wrażnie, że wieki. Zastanawiałam się, co by było, gdybym nie pozwoliła uratować się Ericowi - jednak stało się inaczej, a ja czułam się winna temu wszystkiemu. Wtedy coś we mnie pękło i chciałam rzucić się za Ericem w te płomienie, jednak powstrzymali mnie strażacy, wezwani chyba przez kogoś, kto zauważył pożar... Jednak dla Erica było już za późno...Umarł, a wraz z nim umarła i cząstka mnie.
http://imagizer.imageshack.us/v2/800x600q90/196/p5oj.jpg
- Halo, panno Hateway, jest pani tam? - piskliwy, kobiecy głos oderwał mnie od wspomnień, sprowadając moje myśli z powrotem na ziemię.
- Oczywiście, po prostu...Nieważne. Na czym skonczyłyśmy? - spytałam, starając się, by mój głos nie drżał.
- Na tym, że po przyjeździe do Bridgeport oczekuję twojej osoby w moim gabinecie, gdyż mam do pani ważną sprawę - odparł głos w słuchawce,a ja cicho westchnęłam. Zwykle, gdy ktoś mówił mi, że ma do mnie sprawę oznaczało to jakieś nieprzyjemne obowiązki.
- Sama nie wiem... - rzekłam z wahaniem i usłyszałam, jak kobieta wzdycha. Niemal wyboraziłam sobie, jak siedzi w eleganckim kostiumie w skórzanym fotelu i przykłada dłoń do czoła z myślą ,,Ta dzisiejsza młodzież!"
- Panno Hateway, to naprawdę ważne, nie przyjmuję sprzeciwu! -powiedziała stanowczo.
- Dobrze, odwiedzę panią... - rzuciłam z rezygnacją, po czym, nie czekając na odpowiedź - przerwałam połączenie i wzięłam głeboki oddech. ,,Więc to jest już koniec..." - pomyślałam ze smutkiem, patrząc na budynek mojego byłego domu i odwróciłam się w stronę stojącego na podjeździe samochodu - prezencie od Erica. To była jedyna rzecz, jaka mi po nim pozostała, przypominająca o tym, co było i minęło. Chwyciłam walizki leżące koło moich stóp i schowałam je do bagażnika, po czym wsiadłam do auta, ostatni raz rozglądając się dookoła - była wczesna jesień, więc liście jeszcze nie żżołkły, a powietrze było świeże i rześkie. Ulica, na której mieszkałam, otoczona była krzewami róż oraz bratków, tak namiętnie hodowanych przez panią McCincley, moją sąsiadkę, której chyba nigdy nie widziałam bez konewki i wiaderka z nawozem w dłoni. Otworzyłam okno w samochodzie i odpaliłam auto. Po chwili mknęłam już po drodze, a wszystkie kształty i kolory zlewały się w jedną, wielką plamę. Zostawiłam za sobą wszystkie złe wspomnienia i rozczarowania, których zaznałam w tym mieście. Minęłam tabliczkę z napisem ,,Zapraszamy ponownie!", i uśmiechnęłam się pod nosem. Z pewnością nie miałam zamiaru tu wracać.
http://imagizer.imageshack.us/v2/800x600q90/819/tvm2.jpg
http://imagizer.imageshack.us/v2/800x600q90/10/gqjh.jpg
,,Z przeszłością należy się rozstać nie dlatego, że była zła, lecz dlatego, że jest martwa."
Anthony de Mello