TheSims.PL - Forum

TheSims.PL - Forum (https://forum.thesims.pl/index.php)
-   The Sims Fotostory (https://forum.thesims.pl/forumdisplay.php?f=42)
-   -   Concern (https://forum.thesims.pl/showthread.php?t=48149)

scarlett 24.03.2009 14:41

Odp: Concern
 
Dzięki za komentarze, Henryk czuje się dumny z takiej publiczności:P
Stacy to jedna z wielu anonimowych kochanek Maksia, ro raczej oczywiste, że nie zdołamy poznać wszystkich...

Popołudnie, wieczór i nastepny ranek Henryka juz niebawem :P
Bedzie mniej smutny, ale także... :(

scarlett 25.03.2009 23:24

Odp: Concern
 
Część druga!


Henry postał chwilę w pustej celi w całkowitym bezruchu. Wszystkie członki ciała odmówiły mu posłuszeństwa. Wreszcie, popychany przez smutek i burczenie żołądka (jednak jedna kanapka to za mało dla zdrowego, silnego mężczyzny), wyszedł na zewnątrz. Powrócił tym samym do szarej rzeczywistości. Śmiechy, chichy, wrzaski, szepty. Jakże ten świat był odmienny od niego, jakiż on był samotny.

Wtem, ni z tego ni z owego, Henryk stanął jak wryty. Przetarł oczy ze zdziwienia. Nie, to była prawda! Na wszelki wypadek uszczypnął się w policzek. Obraz nie znikał. Dla pewności uszczypnął się również w pośladek, a kiedy i ta próba powiodła się, mężczyzna nie miał już żadnych wątpliwości.

On istniał!


Henryk nigdy wczesniej nie widział tego chłopca.
To musi być jakiś nowy – pomyślał, śledząc nieznajomego – Może trzeba mu pokazać Firmę. Nie chciałbym być na jego miejscu i się zgubić w nowej pracy…

-Halo, halo! – krzyknął Henry – machając rękoma – Poczekaj chwilę, piękny nieznajomy!
Młodzieniec odwrócił się, ukrywając w ostatnim momencie dziwaczny uśmiech triumfu.
-Oh, pan Henry! – zawołał – tyle o panu słyszałem, cieszę się, że teraz mogę być… tak blisko!


Henry zauważył, że chłopiec musiał być na prawdę młody. Wydawało się, że właśnie przechodził mutację głosu. Mimo wszystko bardzo mu się spodobał.
-O nie, jakiś pan smutny… - westchnął nieznajomy, zbliżając się do Henryka – Co się stało? Mogę jakoś pomóc?
Nasz bohater spojrzał swymi werterowskimi oczętami na chłopca.
Ideał.
Czy może pomóc!? Już pomógł!
-Tak mi… smutno.
Samotna łezka spłynęła po perfekcyjnym policzku Henryka.
Po nieznajomym było widać, że serce mu się kraje, rwie się do walki o utracone wartości!
O gdzież jest ta miłość, o której tak pisali wielcy romantycy?!
Gdzie te wzniosłe uczucia, uniesienia, euforia?!
Stała tuż przed nim. Tak blisko, a tak daleko!
Ale dziś, dziś, zrobił pierwszy krok! Duży krok dla człowieka, a jaki wielki dla ludzkości!
Nie panując nad szargającymi trzewia uczuciami, mężczyźni rzucili się sobie w ramiona.


Wreszcie odnaleźli to, czego tak długo szukali!
Tkwiąc w mocnym uścisku, tworzyli idealną parę sprzeczności. Nieskazitelna harmonia splecionych ze sobą ciał. Oddechy, szybkie i urywane jak targające nimi namiętności łączyły się w przewyborną całość.
Jednak coś postało niezmienne.
Jak księżyc i słońce są wieczne na niebie, tak podkówka na twarzy Henryka stała się jego nieodłączną częścią. Wciąż nie umiał się uśmiechać. To też był kontrast…


Nieznajomy był w siódmym niebie. Tuląc się do Henryka, zapomniał o całym bożym świecie. Tyle lat, tyle planów, nie poszło na marne! Warto było znieść te upokorzenia, obelgi, wyzwiska od upartych osłów!
Dla tej chwili, powiadam, warto było!
Niejeden, niejedna, skoczyłaby i w ogień, aby znaleźć się na miejscu człowieka w czarnej czapce z daszkiem.
-Henryku… - zaczął nieśmiało. Trzeba iść za ciosem!
-Słucham? – wyszeptał cichutko Henry, a jego słone łzy wsiąkały jedna za drugą w bluzę nieznajomego.
-Jesteś głodny?
Odpowiedział marsz, grany przez kiszki Henryka.
-Co ty na to: nieopodal jest niewielka restauracja. Może spotkamy się tam wieczorem?
Henry spojrzał na nieznajomego pod nowym kątem.
-Czy to… randka?
-Tak! – rozpromienił się nieznajomy – Tak, Henryku, randka!
Po raz pierwszy tego dnia piękne oblicze Henry’ego zabłysło promiennym uśmiechem.


Henry był już w rzeczonym lokalu godzinę przed czasem. Nie mógł ryzykować, że się spóźni, a jego towarzysz zniknie mu z oczu tak szybko, jak się pojawił. Henryk nie umiał tego zrozumieć, ale czuł coś… coś niewiarygodnego, gdy tylko myślał o tym człowieku. Wcale nie mówił o tym dziwnym mrowieniu w pachwinach, tylko o tym wewnętrznym upajającym błogostanie!
Ach, to było w dechę!


Jednak nie mógł już dłużej wytrzymać. Zostało jeszcze dwadzieścia minut, a on czuł, że jeszcze momencik, a on eksploduje z tego napięcia!
Nie, nie!
Ileż można czekać?! Ileż można znosić męki, aby wreszcie móc doznać tego cudownego uczucia, spojrzeć na to niemal boskie oblicze!?
Świat był doprawdy okrutny.
Dziesiąty raz w tej minucie Henry spojrzał na zegarek. Jeszcze 15 minut 43 sekundy i 42 setne do godziny zero.
Ach!
Po pięciu minutach nastąpił punkt kulminacyjny, Henryk niemal oszalał ze szczęścia!
Tak, to właśnie on! Jest, zjawił się!


W pięknej, niebieskiej koszuli, luźnych spodniach i czerwonej czapce z daszkiem wyglądał oszałamiająco.
-Witaj, Henryku – rzekł rozpromieniony nieznajomy – Widzę, że i ty nie mogłeś doczekać się naszego spotkania i jesteś przed czasem.
Henry czuł, jak mięśnie twarzy odmawiają mu posłuszeństwa. Cała jego podkowo obróciła się o 180 stopni i n twarzy Henryka widniał teraz wielki kształt banana.
-Siadaj, mój drogi, siadaj!
Młodzieniec przysiadł się, a Henry nie posiadał się ze szczęścia.


Oboje nie posiadali się ze szczęścia. Życiowe pragnienia obu spełniły się.
Dorwać Henry’ego.
Dorwać ideał.
Wszystko się spełniło!
Było perfekcyjnie!
Randka rozwijała się w najlepsze. Czas leciał jak szalony, zakochani nie mogli nacieszyć się swoją obecnością.


Błyskotliwe żarty Henryka, wieloznaczne uwagi nieznajomego... Wszystko to tylko zbliżało ich do siebie. Henry zapomniał nawet o swej niebezpiecznej pracy, o której zawsze w głębi serca myślał.
Po jakimś czasie nieznajomy przypomniał sobie, że miał iść na całość. Raz kozie śmierć. Z resztą, co by się mogła stać, wszystko szło idealnie. Usidlił Henryka!
Pochylił się ukradkiem w stronę mężczyzny i skradł mu malutkiego całuska.
Henry zawstydził się.


-Och, szybki jesteś! – mruknął, zamykając oczy z rozkoszy.
Z tego wszystkiego zapomnieli nawet zamówić posiłków. Ale kto by myślał o jedzeniu w takiej chwili.
-Też mam coś dla ciebie – oznajmił Henry.
Teraz to młodzieniec nie posiadał się z radości.
-Co takiego? No mów, mów, nie trzymaj mnie w niepewności, Henryczku! Mogę tak do ciebie mówić, prawda…?
-Oczywiście, eee…
Jak on właściwie miał na imię?
-To co dla mnie masz? No co? Co? Móóów… - dopominał się bezimienny.
Henry zastanawiał się przez chwilę, jak to wszystko rozegrać. Wreszcie podjął typową dla siebie męską decyzję i wykonał szybki, mocny i zdecydowany ruch. Jego trasa biegła następująco: stół, spodnie, nieznajomy.

Człowiek w czerwonej czapce z daszkiem aż podskoczył. Co jak co, ale tego się nie spodziewał. W jego dłoni znajdowało się pudełko z…


…pięknym pierścionkiem zaręczynowym! Jeszcze nigdy w życiu nie widział takiego pięknego, błękitnego kamienia! Nie znał się na jubilerstwie, ale to było prawdziwe cudo,
godne mężczyzny, który właśnie mu je podarował.

Henry zagryzł wargi ze zdenerwowania.

Przyjmie, czy nie przyjmie?


Wreszcie nadeszła chwila prawdy!


I obustornnej euforii.


Wszystko było takie perfekcyjne, takie idealne!
Radość emanowała od stolika numer osiem.
Gdyby mogli świecić, robiliby to!
Co za wspaniały dzień, co za niewiarygodny dzień!
Henry rzucił się radośnie w objęcia nieznajomego, aby wyciskać go i ucałować serdecznie. Po serii namiętnych pocałunków wrócili na woje miejsca, a oczy Henryka stanęły w słup!


To było..

To było...

To nie mogło być!

To nie miało prawa istnieć!

To nie mogła być rzeczywistość!


Czerwona czapka spadła na ziemię, odkrywając prawdziwe oblicze nieznajomego.

Nie, nieznajomej.

Nieznajomej!

Znajomej!

-Lena! – zawył Henry, zalewając się łzami – Lena!

Zerwał się z miejsca i zapłakał jeszcze bardziej gorzko.


Lamentom nie było końca.


Dał się oszukać.

Dał się tak podstępnie oszukać!

Dał się tak parszywie oszukać!


Otarł łzy i wybiegł z restauracji. Nie mógł wytrzymać tu już dłużej. Za dużo emocji, za dużo wspomnień…


Lena próbowała zatrzymać Henry’ego, jednak skamieniała. Nie była w stanie nic zrobić.

Nic.

Już nic.


Lena przyszła do domu i zrzuciła z siebie ciuchy pożyczone od ojca i młodszego brata. Odwiązała także bandaż, owinięty ściśle wokół jej obfitych piersi. Uf, wreszcie mogła oddychać. Cały wieczór w takiej zbroi był wystarczająco wyczerpujący, a jeśli doda się do tego wszystkie wydarzenia, mające miejsce w dniu dzisiejszym…

Ach, czy ona musiała mieć aż takiego pecha?

Dlaczego?

Dlaczego?


Zerknęła na zaręczynowy pierścionek on Henryka. Przecież powinna się cieszyć! Zaręczyła się z mężczyzną swoich marzeń, długoletnim obiektem jej fantazji nie tylko erotycznych! Dlaczego, dlaczego była smutna?!

Nie tak miało to wyglądać!

Nie tak miała zdradzić Henrykowi swoją prawdziwą tożsamość!

Wybuchła niepohamowanym płaczem. Lamentom i biadoleniu nie było końca.


Nie umiała jednak nie uśmiechnąć się na myśl przepięknego pierścionka.

Od Henry’ego.

Kobieto, od Henry’ego!

Zaręczyłaś się z Henrykiem!

To był fakt, miałaś dowody, tak!


Gej czy nie… nie sprzeciwi się swoim czynom.

Nie zerwie świętego obrzędu proszenia panny (czy kawalera, nieważne) o rękę.

W dodatku z takim ciałem, Lena musiała go do siebie przekonać…


Nie, to wszystko nie miało sensu!

Nie, nie!

Henryk się nie zmieni!

Nie dla niej!


Henry…


Następny poranek był najsmutniejszym w życiu dwóch najnieszczęśliwszych ludzi na świecie.


Henry, mimo nieprzespanej nocy spędzonej na zalewaniu się łzami, postanowił przyjść do pracy. Nie mógł bezczynnie siedzieć w domu i zadręczać się tymi apokaliptycznymi myślami, mającymi destrukcyjny wpływ na jego światopogląd i delikatny umysł. Dlatego przyszedł do Firmy i snuł się bezsensownie po roześmianych korytarzach.

To właśnie była samotność w tłumie…


Lena jak co dzień wstała rano i wyszła do pracy. Nie miała niestety sił zając się kompletnie niczym. Snuła się więc korytarzami Firmy niczym Prawie Bezgłowy Nick przejściami Hogwartu.


Mimo, iż włożyła na siebie pierwszą bluzkę, nie zrobiła makijażu, ani nawet się nie uczesała i nie umyła zębów, wyglądała oszałamiająco.
Nie bez przyczyny nadano jej przydomek OS (Oszałamiająca Szatynka).
Snując się tak, nie zauważała zbliżających się przeszkód. Oczywistym było, że wreszcie będzie musiała się z kimś zderzyć.

Tak też się stało.

Wpadła na postać z naprzeciwka.


-O, Lena, witaj – Victoria uśmiechnęła się promiennie – Co się stało? Niewyraźnie dziś wyglądasz...
-Nic, nic – westchnęła OS.
-A to co! – krzyknęła rozentuzjazmowana sekretarka, chwytając dłoń Leny – Od kogo to masz?!

Szatynka spojrzała na nią obojętnie

-Co takiego?
-TO! PIERŚCIONEK ZARĘCZYNOWY!

Lena spojrzał na niego obojętnie.

-Ach, to. Całkiem zapomniałam, że go mam na palcu.
-Zapomniałaś?! O pierścionku?! Zażyj Rutinoskorbin, faktycznie coś z tobą nie tak… Lecę powiedzieć wszystkim, że wychodzisz za mąż!

Lena spojrzała na nią obojętnie.

Odwróciła się posępnie i znów wpadła na kogoś.

Henryk?!


-Henry?
-Lena?
-Co tu robisz? – spytała, udając, że nic się nie stało – Myślałam, że masz urlop.
-Mam.

Zachmurzył się jeszcze bardziej niczym lipcowe niebo przed niespodziewaną burzą i zaczął odchodzić.

Wtem, coś chwyciło go za dłoń.

To nie mogła być meduza, nie pływał w morzu…


-Poczekaj... – wychrypiała Lena.
Henry odwrócił się, ukazując zwyczajową już opadniętą podkówkę.
-Ja… - zaczęła – Nie chciałam, żeby to wszystko wyszło w ten sposób. Po prostu… Przez te wszystkie lata… Zawsze patrzyłeś na mnie jak na koleżankę z pracy. Cokolwiek bym nie zrobiła, zawsze byłam tylko twoją koleżanką. Chciałam chociaż raz poczuć się jak ktoś, kto znaczy dla ciebie więcej…
Henry milczał. Kontynuowała.
-Zrobiłam coś… naprawdę głupiego. Ale nie żałuję tego. Dzięki temu przeżyłam wspaniałe chwile z tak wspaniałym mężczyzną, jakim jesteś. Wreszcie zrozumiałam, że nie mogę cię zmienić, jednocześnie cię nie raniąc. Każdy jest jaki jest. Ty jesteś gejem. Trudno, będę musiała się z tym pogodzić. Ale zapamiętam ten dzień. Ten jedyny dzień, w którym patrzyłeś na mnie z zachwytem i oddaniem, nawet, jeśli miałam na sobie ciuchy mojego ojca, w których chodził na randki z moją matką. Tylko ty potrafiłeś docenić mnie taką, jaka jestem.


-Dziękuję ci więc za ten wspaniały wieczór, który przez swoją głupotę zepsułam. Jesteś wspaniałym mężczyzną, zasługujesz na wspaniałego partnera i życzę wam, żebyście byli na zawsze szczęśliwi i założyli zgraną rodzinę. Teraz już wiem, że w twoim życiu jestem tylko koleżanką z pracy. A raczej byłam. Teraz jestem już tylko nikim. Wszystko zepsułam. Wszystko. Wiem, że nigdy mi tego nie wybaczysz… Ale pozwól mi zachować ten pierścionek na pamiątkę. Na pamiątkę tego wspaniałego dnia, najwspanialszego dnia w moim życiu…


Henry spojrzał na nią swoimi pięknymi oczami, które miały jeszcze większą rozbrajającą moc niż oczy kota ze Shreka.
-Ja… Wczoraj, jak cię zobaczyłem, na tym korytarzu, byłem bardzo szczęśliwy. W restauracji… Byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Każda minuta spędzona z tobą była rajem na ziemi. Mieliśmy tyle wspólnych tematów, tyle różnic i tyle podobieństw. To było takie… wspaniałe. Pragnąłem być z tobą na zawsze. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów moja (piękna) twarz rozpromieniała nowym blaskiem radości.A wtedy… - głos mu się załamał – A wtedy okazało się, że jesteś kobietą. Kobietą…

Lena zasępiła się. Ile w tej chwili by dała, aby być mężczyzną i należycie pocieszyć Henryka!

-To chyba tyle. Tylko tyle się od wczoraj zmieniło. Osoba, którą uważam za ideał, jest kobietą…

Krokodyle łzy spłynęły po policzkach Henryka. Był to tak smutny widok, że Lena chcąc nie chcąc również zapłakała. Zamroczona żalem, raz jeszcze, ten ostatni raz, postanowiła pocałować Henryka.


W tej samej chwili wstrząsnął nim spazm lamentu i niestety chybiła.


-Henryczku! – zawołała – Nic ci nie jest?! Przepraszam, ja nie chciałam… Jestem do niczego, wszystko psuję…
-Jak myślisz… - odezwał się cicho – Czy ja mógłbym… To znaczy… Nie myślisz, że ja z kobietą to coś… coś nienormalnego? Przecież to jest…
Lena miała ochotę wrzeszczeć na całe gardło, aby brał ją w aucie lub gdziekolwiek! Nawet tu i teraz! Ale pohamowała się. Musiała zachować resztki przyzwoitości.

W tym czasie Henry postanowił zrobić niewielki test.


Miękkie.

Ale trochę dziwne.

Ale bardzo miłe w dotyku…

Kolejne łezki spłynęły im po policzkach.

Lena nawet nie zdążyła się zdziwić, czemu Henry maca ją po cyckach.

-Ja… - jęknął – Nie wiem, nie wiem, sam nie wiem…
-To wszystko zależy od ciebie – odparł dyplomatycznie.
-Ode mnie?

Raz kozie śmierć.

Najwyżej potem będzie tego żałował.

A może nie….?


THE END

Callineck 25.03.2009 23:34

Odp: Concern
 
Pozwolisz może na malutki cytacik: "Wiedziałaaam"

Uwielbiam te Twoje odniesienia! Ptasie mleczko będzie zazdrosna, że spojrzenie Henrysia przebija jej "oczy kota ze Shreka" :)
A Henryś jak zwykle piękny, czy wesoły czy smutny.

W sumie tatuś Leny musi być sentymentalny trzymając dalej ciuchy w których umawiał się na randki :P Ciekawe czy pomyślał, że jego córci też się kiedyś właśnie na randkę przydadzą :D To dopiero jest tradycja rodzinna! ;)

Ale i tak:
Cytat:

Ach, to było w dechę!

ptasie mleczko 25.03.2009 23:55

Odp: Concern
 
mam banana na twarzy i nie mogę go żadnym sposobem usunąć. Ale nie!!! muszę poczekać co Call na to powie bo normalnie po prostu umarłam tu :D
"Lena nawet nie zdążyła się zdziwić, czemu Henry maca ją po cyckach." -> tekst miesiąca, nic dodać nic ująć :D:D i te Henrysiowe miny ... od razu mi się ten nieznajomy wydał podejrzanie znajomy i jakoś dziwnie podobny do Leny :D czyli zarzucam pisanie Henrysiowych romansów, bo teraz to już straciło swój sens

Edit: Call czekałam co powiesz. Wiedziałam, że Ci się spodoba :D:D i teraz wychodzi na to, że opłaca się być upartym muahahah

niepokorna 26.03.2009 10:39

Odp: Concern
 
o ja Cie, jesteś genialna :D
aczkolwiek -> wiedziałam ^^ wiedziałam wiedziałam wiedziałam!
Henry nie jest gejem <śpiewa>
Zdjęcia są prześwietne, naprawdę, masz talent i do pisania, i do cykania fotek.
Btw Lena fajnie wygląda w ciuszkach swojego ojca ^^
i są zaręczeni!! ;]

bonus świetny. czyżby moje żałosne próby przesłania wenyyy?

500 post dla Ciebie :*

edit : byłoby dla mnie zaszcytem, gdybyś została moim fotografem ^^'

Libby 27.03.2009 14:48

Odp: Concern
 
Nie miałam ostatnio czasu, by przeczytać i skomentować. Odcinek jest genialny!:D
Od początku wiedziałam, że nieznajomy młodzieniec to Lena:D.
Henry i te jego testy :D.
Ciekawa jestem, czy ten bonus będzie miał jakikolwiek wpływ na fabułę:P.
Call, jakoś słabo się cieszysz :P.
Czekam na nowy odcinek :P!

scarlett 28.03.2009 23:50

Odp: Concern
 
Lepiej nic nie będę mówić... :<
Chociaż nie, zapomniałam dodać:
pierwsza część honorów dla Call...



Załamany Thomas leżał na kanapie w swoim gabinecie. Próbował nie myśleć o niczym.
Wdech, wydech…
Dalej, staruchu, przypomnij sobie te metody medytacji, których nauczyłeś się u mnichów w Tybecie!
Już raz uratowały ci życie!
Mężczyzna rozejrzał się po swoim gabinecie z nowej perspektywy. Rzadko kiedy siadał na kanapie dla podwładnych. Musiał przyznać, że był stąd wspaniały widok na dyrektorski dywanik. Można by nawet pokusić się o określenie – złowieszczy...
-Nie, nie, nie dam rady – pożalił się piętrzącym się na biurku dokumentom – Nie mogę o tym nie myśleć!

A fakty były przerażające. Thomas myślał, że nic gorszego niż pobyt w niewoli nie jest w stanie go spotkać. A jednak. Wrócił do, jakby się mogło wydawać, bezpiecznej oazy spokoju, która okazała się być jednym wielkim burdelem. Nie mógł nawet zając się wypełnianiem swoich ukochanych papierów! A to wszystko przez tego zdrajcę!

Antonio, którego Thomas osobiście zabrał żebrającego z ulicy, tak mu się odwdzięcza za dobroć, jaką mu okazał?! Jaką wszyscy mu okazali?! Chciał zabić jego podopieczną i... i... i...

Thomas mimowolnie uśmiechnął się na wspomnienie żony.


Szybko jednak jego myśli powróciły do parszywej rzeczywistości.

I... i romansował z Evą! Jego własna żona zdradziła go z młodszym podwładnym! Dlaczego?! Dlaczego?! On miał przecież wszystko! Urodę, stanowisko, intelekt i bardzo ją kochał, był w stanie zrobić dla niej wszystko! Wszystko! Co ta farbowana lisica widziała w tym judaszu?! Zajmował marną posadę, przystojny też specjalnie nie był... Pewnie pociągała ją jego egzotyka...

Thomas gwałtownie usiadł i ukrył głowę w ramionach. Spowodowało to, że trzymający się na słowo honoru guzik marynarki z impetem odleciał kilka metrów dalej. Co za ulga, ten garnitur Maxa strasznie go cisnął. Czy oznaczało to, że jego żona też jest zdrajczynią i chciała go zabić? Thomas nie mógł wyobrazić sobie, aby była to prawda, jednak jako szef poważanej organizacji musiał brać pod uwagę wszelkie ewentualności.

Podsumowując.
Fakt pierwszy: Antonio dopuścił się ohydnej zdrady, co nie może zostać mu wybaczone.
Fakt drugi: Mało prawdopodobne, aby działał sam. Nie mógł się przebrać za staruszkę, jednocześnie prowadząc samochód jako Antonio. Starowinka była prawdziwa. Pozostaje więc pytanie: gdzie reszta jego współtowarzyszy i kto im przewodzi? Jaki mają cel?
Fakt trzeci: Eva Brown jest wspólniczką zdrajcy. Nie, ona sama jest zdrajczynią. Jej również nie można wybaczyć.
Fakt czwarty: Alan Thomas jest najlepszym szefem, jaki kiedykolwiek rządził Firmą i z pewnością rozwiąże ten niecierpiący zwłoki problem!

Wreszcie serce w piersi Thomasa przestało walić jak młot pneumatyczny. Ach, jak zwykle suche fakty i dokładna analiza zdarzeń przynosiły ulgę.
Mężczyzna już miał opuścić swój gabinet, kiedy niespodziewanie drzwi otworzyły się same.
W progu stanęła Vivien Taylor.
Za jej plecami Victoria z przepraszającą miną bezradnie wymachiwała rękami. Dopiero, gdy szef zapewnił ją, że nie zostanie wylana, powróciła na swoje miejsce, raz po raz zerkając nieprzyjaźnie na przybyszkę.

-Co tu robisz, Vilien? – spytał podejrzliwie Thomas. Nie mógł już nikomu ufać – Skąd w ogóle znasz to miejsce?
Vivien zignorowała nową wersję swojego imienia. Pytanie też.
-Ta cała sprawa... – zaczęła jakby niepewna, czy właściwie chce coś powiedzieć - To wszystko, co się tutaj dzieje... To wszystko ma związek z tym... Ze śmiercią Joe’go.
Thomas zastygł bez ruchu. Skąd ona mogła to wiedzieć?
-Co ty...
-Wtedy, dwa lata temu... – kontynuowała – Wiem o tym wszystkim więcej, niż by mogło się panu wydawać. I więcej, niż sam pan wie. Byłam cały czas z nim.


Thomas wykorzystał chwilową ciszę.
-Kim ty właściwie jesteś?
-Vivien Taylor. Byłam jego narzeczoną.
Pierwszy raz od niepamiętnych czasów mężczyzna nie umiał odnaleźć się w sytuacji.
-Wszystko ci powiedział? Znaczy... Czym się zajmował?
-Ta... Pomagałam mu.
-Co? Nie mów mi, że...
-Nie. Nie do końca.
-Nie rozumiem.
-Joe cały czas namawiał mnie, żebym tu przyszła. Nie miałam takiego zamiaru... Aż do teraz – zaśmiała się niepewnie – Mówią, że lepiej późno niż wcale, ale jakoś nie jestem przekonana. To robiło się wkurzające, cały czas mnie namawiał. Zapewniał mnie, że pomimo swoich wad jest pan całkiem znośny...
Brew Thomasa zadrżała nerwowo. To wcale nie było miłe.
-Przyszłabym i co? Byłabym tylko jakimś odmieńcem, to wszystko...
-O czym ty mówisz? Jakim znowu odmieńcem?
Vivien odwróciła się i wreszcie spojrzała Thomasowi prosto w oczy.
-Nie jestem jedną z tych, jak wy to mówicie...
-Chodzi ci o egzorcystów?
-Ta.
Thomas wciąż nie wiedział, o co jej właściwie chodzi.
-No i w czym rzecz?
-Co jeśli mimo tego mogę zabić wampira?
-Ty? – mężczyzna uśmiechnął się z powątpiewaniem.
-Wiedziałam, że mi pan nie uwierzy. To była strata czasu. I dla mnie i dla Joe’go.
Viv skierowała się w stronę wyjścia, czując w sobie wielką pustkę, którą Thomas jeszcze bardziej pogłębił. Była pewna, że tak będzie. I co z tego? Przez ostatnie dwa lata radziła sobie sama, to teraz też da radę...
-Zaczekaj.
Mężczyzna stanął tuż przed nią.
-Powiedz mi chociaż, jak zginął Joe...


John, pomimo metalowej rury boleśnie wbijającej mu się w ramiona, miał wrażenie, że zaraz zaśnie. Siedział tu zaledwie kilkanaście minut, a już nie miał sił wpatrywać się w zapadniętą twarz Juliette.


Ciche buczenie lamp i pikanie dziwacznych urządzeń tworzyły idealną kołysankę podobną do tych, jaką kilkanaście lat temu śpiewała mu na dobranoc mama. Zapewne zasnąłby, gdyby do sali nie wszedł lekarz. Ten sam, z czasów, kiedy John trafił tu po raz pierwszy. Blondyn poniósł głowę i wpatrywał się chwilę, jak doktor Flame robi coś przy dziewczynie i poprawia jakieś dziwne kabelki.
-Powie mi pan w końcu, co z nią?
Lekarz odchrząknął donośnie i poprawił przydługie siwe włosy wpadające mu do oczu.
-Nienajlepiej… Udało nam się ją uratować, ale jej stan wciąż jest ciężki i nie mam pewności, czy… Przykro mi, ale dziecka nie udało się ocalić.
-Kogo?!
Zdziwiony lekarz spojrzał na zbielałą twarz Johna.
-Nie wiedziałeś?
Blondyn energicznie pokiwał głową, wpatrując się wielkimi oczami w lekarza.
-Juliette była w ciąży – Flame znów spojrzał na jakieś nieokreślone urządzenie – Muszę już iść, jak coś będzie nie tak, to wołaj.
Jako, że Johnowi skutecznie przeszła ochota na zadawanie pytań, lekarz szybko znikł z pola widzenia. On sam powrócił do otępiałego wpatrywania się w twarz dziewczyny, jednak senność całkowicie mu przeszła.

Robił się coraz większy ruch. Kolejną osobą, która weszła do niewielkiej sali był Brian. Podszedł do szpitalnego łóżka, trzymając w rękach jakieś szklane naczynie, przypominające najzwyczajniejszą w świecie szklankę. Jak się później okazało, była to szklanka, wewnątrz której tkwiła niewielka strzykawka.
-Śpisz? – spytał Johna, widząc jak ten tkwi bez ruchu.
-Nie – wybuczał blondyn, a jego głos skutecznie tłumiony był przez ramiona.
-Rozmawiałem przed chwilą z lekarzem. Mam coś, co powinno jej pomóc.
John ożywił się i przerwał wegetację na krawędzi łóżka.
-Co?


-To – Brian wyjął strzykawkę ze szklanki.
-Co to jest?
-Płyn, który znaleźliście w tamtym domu.
-To ma jej pomóc? Jesteś pewien? – John spojrzał podejrzliwie na kolegę – A może ty też chcesz ją zabić?
-Nie gadaj bzdur – odparł spokojnie, podchodząc do stojaka na kroplówkę – Dokończyłem badać tą próbkę, którą wcześniej wy zaczęliście. Całkiem przydatne, nie powiem.
-Co ty robisz?
Brian wkłuł igłę w zawartość woreczka i opróżnił strzykawkę.
-Czy do ciebie nic nie dociera? Powiedziałem, że jej pomagam.
-Ale co to właściwie jest?
-Nie jestem w stanie ci teraz powiedzieć, skąd to dokładnie pochodzi. Mogę ci tylko podać nazwy niektórych składników, ale, no wiesz, bez urazy, nie za wiele z tego zrozumiesz.
-Zabiję cię, jak jej to zaszkodzi.
Brian uśmiechnął się słabo.
-Nie wątpię – spojrzał na zegarek – O nie, kiedy zrobiło się tak późno? Muszę już iść. Lena się wścieknie, jeśli nie przyjdę. Chodzi o Antonia. Nie chce gnój nic powiedzieć, a ona ma niby jakąś cudowną metodę przesłuchań… Na razie.

I znów zostali sami – oderwany od rzeczywistości niedoszły tatuś John, nieprzytomna Juliette i dziwne pikające urządzenia.

Wszyscy coś robili, tylko on siedział jak kołek. Wstał i zaczął krążyć po pomieszczeniu. Lepsze coś, niż nic, nawet, jeśli nie było to zbyt twórcze zajęcie. Gdy Johnowi zaczęło się robić niedobrze od kręcenia się w kółko, przystanął i zaczął liczyć kropelki, kapiące z plastikowego worka do równie plastikowej rurki. Niestety nie mógł skupić się należycie na tym zadaniu. Co chwila spoglądał, czy dziewczyna aby na pewno się nie obudziła, przez co musiał zaczynać liczenie od nowa. Kiedy i to mu się znudziło, postanowił powrócić do nic-nie-robienia i tępo wpatrywał się w Juliette. Wolał nie myśleć, że to wszystko było jego winą. Gdyby tylko coś zrobił, to wszystko nie miałoby miejsca… Jak zawsze spisał się jak ostatnia pierdoła. Brawo, John, gratulacje.

W pierwszym momencie wydało mu się, że się przewidział. Wiadomo, wyobraźnia płata różne niespodzianki. Podszedł bliżej i okazało się, że miał rację. Juliette wreszcie otworzyła oczy.
-Nie umiałam ci tego powiedzieć – szepnęła cicho, wpatrując się w uśmiechniętą twarz Johna.
Przez moment nie wiedział, co odpowiedzieć.
-Nie szkodzi… Cieszę się, że z tobą już lepiej.
-Cieszysz się? Jak możesz się cieszyć? Przeze mnie… - głos ugrzązł jej w gardle, a po policzkach zaczęły płynąć łzy.


-Może to i lepiej – John zawahał się. Może nie powinien był tego mówić. Był beznadziejny w pocieszaniu – Znaczy… No, znaczy, nie lepiej, no ale ja… No wiesz, nie jestem normalny.
-Lepiej? – powtórzyła cicho – Lepiej?
John zrozumiał, że popełnił wielki błąd.
-Nie to miałem na myśli. Po prostu chciałem…
-Wyjdź.
-Co?
Kobieta mówiła coraz głośniej.
-Wyjdź stąd.
-Nie denerwuj się, nie…
-Wynoś się! – krzyknęła, odwracając głowę w drugą stronę – Po prostu wyjdź…
John stał chwilę bez ruchu, marząc, żeby móc jakoś naprawić to, co właśnie zepsuł. Doigrałeś się, kretynie…
-Jeszcze tu jesteś? – cichy głos przywrócił go do rzeczywistości – Spieprzaj stąd.
-Posłuchaj mnie…
-Nie chcę cię tu widzieć.
Blondyn spojrzał na Juliette wahając się, co odpowiedzieć. Wreszcie zamilkł i wyszedł na korytarz, zaciskając trzęsące się dłonie na okrwawionej koszulce.


- Jesteś pewien, że ściany tej celi są dźwiękoszczelne? – dopytywała się Lena – Nie chcę więcej pytań niż to konieczne.
- Nie martw się – Brian spojrzał na więźnia – Nikt go nie usłyszy.
Antonio słysząc te słowa gwałtownie podniósł głowę do góry, mierząc swoich przeciwników wściekłym spojrzeniem.
- Cokolwiek chcecie ze mną zrobić, to pomyłka, tłumaczyłem wam… Mylicie mnie z kimś, kim nie jestem! – zaśmiał się pod nosem - Jesteście gorsi od wszystkich wampirów razem wziętych!
- Problem w tym, że nie bardzo ci wierzymy, Antonio. Z resztą, wystarczająco dużo zrobiłeś – spokojnie odparł Brian – A co do tych wampirów… - roześmiał się jeszcze głośniej, z sobie tylko znanego powodu.
Wzrok Leny co chwila uciekał w kąt pomieszczenia. W oczach błyskały iskierki niecierpliwości i podekscytowania.
-Starczy tej próżnej gadki, cwaniaczku – zirytowała się – Nie chciałeś po dobroci, będzie siłą. Nawet mi cię trochę żal… Naprawdę uwierzyłeś, że to się wam uda? Że nikt się nie dowie, że chcieliście nas wszystkich pozabijać?
- Nie wiem o czym mówisz, kobieto! Po prostu miałem dość tej szmaty! – Antonio zareagował oburzeniem – Co jest z tobą nie tak? Mścisz się, bo żaden facet cię nie chce?

Wypowiedź Antonia przerwało mocne uderzenie w twarz, pozostawiające na policzku mężczyzny ciemny, czerwony ślad.

Lena podeszła w miejsce, w które tak wytrwale się wcześniej wpatrywała. Antonio nie mógł widzieć, co robi. Siedział unieruchomiony na niewygodnym krześle i przeklinał świat na czym stoi. Nie miał pojęcia, jak to wszystko mogło się stać, jak on mógł zawieść! Tyle lat, tyle przygotowań, a tu taka wpadka jak u żółtodzioba! Jedyne, co mu pozostało, to liczyć na wierność swoich ludzi…


W kącie celi Lena zanosiła się szaleńczym śmiechem, ważąc w dłoni metalowy klin. Brian tylko przyglądał jej się ze znużeniem…

Callineck 28.03.2009 23:51

Odp: Concern
 
Alanek robi sie coraz bardziej boski. Nie mam słów, żeby opisać jego przenikliwośc, intelekt, intuicję i niesłychaną wręcz pamięć do imion ;)
Podsumowując:
Cytat:

Alan Thomas jest najlepszym szefem, jaki kiedykolwiek rządził Firmą
Cieszę się, że Juliette nie umarła. Chociaż dziecka szkoda ;(
John się pogrążył całkowicie. Tym razem nie będzie tak łatwo. A najgorsze jest to, że biedaczek chciał dobrze. Pamiętal przecież jaką pogardą darzyła wampiry Juliette. Nawet półwampiry :(

Ciekawa jestem co Lena wymyślila w związku z Antoniem ;) Tylko nie mów i nie psuj niespodzianki!

Nie było Henrysia :(

Błędy jutro ;)

niepokorna 29.03.2009 09:36

Odp: Concern
 
na na na,a ja znalazłam błęda :P
Cytat:

zając
ja też lubię króliki i wszystkie kicaje, ale to chyba nie ma nic wspólnego z akcją ;P

dobra, teraz część formalna - dobrze znasz moje zdanie na temat Twojego FS. Jak zapomniałaś - bardzo zżyłam się z bohaterami i z niecierpliwością czekam na dalsze losy.
Alanek - cuż to za cudo! A jakie rozterki.... biedny, musiał się pogodzić z myślą, że żona go zdradza...wspaniałe opisy, ale to u Ciebie norma. Najbardziej podobało mi się to z guzikiem (btw albo Maxiu jest taki chudy, albo Alanek przygrubawy :|)
John i Juliette. Oj, będą kłopoty. Nie dość, że mieli mieć dziecko, którego nie dało się odratować, to jeszcze się pokłócili... coś czuję, że łatwo nie będzie :P

ogólnie rzecz biorąc - przesłuchanie Antosia.doc? ;)

Libby 29.03.2009 11:08

Odp: Concern
 
Świetny odcinek!
Alanek i te jego rozkminki:D! Ta jego pamięć do imion. Trochę się zdziwił, że Joe miał przed nim takie takie tajemnice.;)
Biedna Julleitte i John. Dobrze, że Julka żyje. Jednak szkoda dziecka. Blondyn się pogrążył. Chciał dobrze, ale nie wyszło... Będzie się musiał nieźle nagimnastykować, by to naprawić.
Ciekawe, co szykuje Lena i czym nas i Antonia zaskoczy:P.
Nie doczekam się kolejnego odcinka, więc twórz szybko:D!


Czasy w strefie GMT +1. Teraz jest 00:39.

Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.
Spolszczenie: vBHELP.pl - Polski Support vBulletin
Wszystkie prawa zastrzeżone dla TheSims.pl 2001-2023