![]() |
Odp: Concern
Tam jeszcze przy Alanie na początku było o nastawianiu karków, powinno być nadstawianie :P.
Call, nie wychwyciłaś, dzięki za pochwałę za zdjęcie:). |
Odp: Concern
Poproawione.. A z resztą, przzecież to racja, że Alanek nie jest od nastawiania kości:P
I dzięki za komentarze wszystkim, co do tej pory się odwazyli^^ Nie obrażę się za więcej..:P |
Odp: Concern
Cytat:
Przykro mi bardzo że musiałaś się trudzić i poprawiać moje niedopatrzenia ;) Zdjęcie owszem, piękne, ale postać na zdjęciu jeszcze ładniejsza :) Ciekawa jestem któż to jest :P |
Odp: Concern
Zacznę od literówki, żeby nie było Ci tak miło :P
„-Miałam dostarczy cos jego córce” I… czy mi się tylko wydaje, czy Alanek i Max mają takie same gacie? No dobra, nieważne. Co do tekstu: wszystko ładnie, idealnie opisane. Robisz świetne zdjęcia, aż zazdrość bierze Anais prezentuje się zjawiskowo w ciuszku. Thomas obrał dobrą strategię „na debila”. Dobry z niego facet. Nie rozgaduje sekretów. Z jednej strony cieszę się, że Max dostał po pyszczku Gupek, tylko jedno ma na myśli Widzę, że obie panie stosują inne metody przesłuchiwania. Dobra, koniec gadania. Znając życie, pewnie Max mnie zabije w następnym odcinku, bo ja nie miałabym serca :P Bardzo ciekawa (i ładna swoją drogą) postać na dachu. Jestem ciekawa, jaki jest jej udział tu. W tej części gmatwasz i to strasznie. Nic, nawet postrzelać nie można, bo zawsze się mylę Dobra, to się rozpisałam :P edit:dobra, dobra Scarlett, usuwam, żeby nie było, że zburzyłam nastrój komentarza :P |
Odp: Concern
Cytat:
|
Odp: Concern
VI Juliette pospiesznie wbiegła do swojego mieszkania. Znajdowało się ono w spokojnym, do dziś, budynku niedaleko centrum miasta. Nic dziwnego, że to, co się przed chwilą wydarzyło, wstrząsnęło niczego niespodziewającymi się mieszkańcami. Stali teraz w progach swoich mieszkań, niepewnie wyglądając na zewnątrz. Kobieta była pewna, że mimo swojego osłupienia zdążyli powiadomić o tym kuriozalnym wypadku policję. W donoszeniu zawsze byli pierwsi… Musiała więc jak najszybciej zniknąć. Niestety, wciąż pozostawał problem tego wampira. Kwestie po co tu przyszedł, rozważy później, jednak facet zamieniający się w proch musiał zwrócić na siebie uwagę. Odruchowo sprawdziła, czy wisiorek tkwił na jej szyi. Kiedy jej smukłe palce natrafiły na ciepłe srebro, uspokoiła się nieco i chwyciła z szafy pierwsze lepsze ubranie. Trzęsącymi się dłońmi wciągnęła spodnie i bluzkę. Krótkie szorty i koszulka na ramiączkach, czyli to, co miała na sobie wcześniej, nie stanowiły wygodnego stroju na niespodziewane nocne spacery. Gdy skończyła, zrobiło jej się słabo na myśl, że teraz musi wyjść na zewnątrz. Czaiła się tam przecież cała armia plotkarskich sąsiadów, wygłodniałych sensacji niczym głodujące przez miesiąc hieny. Jednym z jej zadań było chronienie tajemnicy istnienia wampirów. Wolała nie myśleć, jaka panika wybuchłaby wśród ludzi, gdyby dowiedzieli się, że to nie tylko legendy, książki i filmy. A teraz zabiła jednego z nich na oczach kilkunastu osób, jakby wrzeszcząc na całe gardło „Patrzcie, to nie jest człowiek!”. Swoją drogą, ciekawe, dlaczego ze wszystkich opowieści to właśnie wampiry, a nie wilkołaki czy duchy okazały się prawdziwe. Chociaż, kto wie… Powinna ich zabić? Nie, to nie możliwe. Mimo że to rozwiązanie wydawało się najbardziej oczywiste i skuteczne nie sądziła, aby była w stanie tego dokonać. Wampiry od dziecka traktowała jak przedmioty, które wystarczy po prostu zmieść z powierzchni ziemi jak zwykłe śmieci. Dodatkowo nienawiść tą podsycało wspomnienie rodziców, zamordowanych przez Alberta – najgroźniejszego wampira, jakiego miała wątpliwą przyjemność spotkać. W dodatku był ojcem jej chłopaka… W tej chwili przypomniała sobie o Johnie. Wciąż nie wracał. Czyżby zaatakowali i jego? Poczuła dziwny dreszcz, przebiegający od karku przez resztę ciała. Przecież ten idiota, mimo że był egzorcystą i, jakby było mało, wampirem nie miał najmniejszych szans. Cechujące go naiwność i niezdecydowanie nie raz prawie go zabiły. Wzięła głęboki oddech i wyszła z mieszkania. Zamknęła za sobą drzwi. Ciekawe po co, skoro i tak je rozwalą, w dodatku widniała w nich wyszarpana dziura… Jak gdyby nigdy nic zaczęła kierować się ku schodom. Podniesione głosy sąsiadów natychmiast się urwały, skoro tylko ją ujrzeli. Barczysty facet z mieszkania obok pochylał się nad kupą popiołów, rozsypujących się po półpiętrze. Przecież nie byli tak głupi, żeby zignorować prochy. Na podstawie tego nie stwierdzą, czy był to wampir czy nie, ale nie dadzą tak łatwo a wygraną… Gdyby był tu Thomas z pewnością jakoś wyszedłby z tej sytuacji obronna ręką. Że też musiał zniknąć akurat teraz! Oto przez nią, zwykłą, niepozorną dziewczynę tajemnica skrywana przez setki lat miała wyjść na jaw. Co za ironia losu… Wtem w jej głowie zapaliła się czerwona lampka. Czyż Albertowi nie chodziło właśnie o to? Chciał przecież, jak mówił, wyjść wreszcie z cienia. Zmartwychwstał, czy to po prostu jego naśladowcy? No tak, przy życiu wciąż pozostawała jego starsza córka, Emma. Najwidoczniej poszła w ślady ojca. Musiał zrobić jej niezłe pranie mózgu. Nikt nie odważył się zastąpić Juliette drogi. Wśród panującej ciszy zdawało się, ze obcasy jej butów swoim łoskotem wywołają zaraz trzecią wojnę. W końcu poczuła na twarzy świeży podmuch wieczornego wiatru, który rozwiał jej włosy we wszystkie strony. Ruszyła żwawym krokiem przed siebie zadowolona, że mijający ludzie patrzyli na nią zgoła obojętnie. Zrobiło jej się gorąco, kiedy usłyszała zbliżający się dźwięk policyjnych syren. Musiała jak najszybciej skontaktować się z Johnem. Nie mógł tu wrócić. O ile był jeszcze w jednym kawałku. ∞ Henry nie czuł się ani odrobinę lepiej. Pomścił już utratę samochodu, a jednak wciąż nie mógł odnaleźć wewnętrznego spokoju. Nic dziwnego, w końcu ledwo uszedł z życiem z walki ze staruszką o morderczych zapędach. Co ciekawe, jego kumpel leżał kilka metrów dalej z kulką w czole. To mogło przytrafić się tylko im. Podszedł do kobiety. W jej rozluźnionej już dłoni znajdował się pistolet, który pospiesznie podniósł. Głupio by było, jakby nagle się obudziła i strzeliła mu prosto w plecy, tylko i wyłącznie przez jego własne roztrzepanie. Przez moment tkwił w impasie, celując w jej osiwiałą głowę. Z irytacją stwierdził, że znów zaczął padać deszcz. Oczyma wyobraźni już widział siebie w szpitalnym łóżku, umierającego w na zapalenie płuc. W ostatniej chwili uświadomił sobie, że nie powinien zabijać tej kobiety. Muszą dowiedzieć się, dlaczego ich zaatakowała. Trupy nie odpowiadały na pytania. Bynajmniej nie na takie, jakie miał zamiar zadać. Wepchnął pistolet starowinki za pasek i zerknął przez ramię w lewo. Nieopodal niewielkiego krzaka leżał John, mokre włosy zakrywały niemal całą jego twarz. -Nie mamy czasu – warknął Henry – Później się powylegujesz! Słyszysz mnie? W najśmielszych fantazjach nie oczekiwał usłyszeć odpowiedzi. I jej nie otrzymał. Egzorcysta pożałował, że nie jest ani siłaczem, ani nie posiada drugiego auta na podorędziu (w ogóle go nie posiadał). Nie, nie myśl o samochodach! – skarcił się. Obawiał się, że może pojawić się ktoś jeszcze, niespodziewanie wyskakując zza krzaków. Musieli więc jak najszybciej opuścić to miejsce. Nie był jednak w stanie zarzucić sobie na plecy jednocześnie kobiety i Johna. Może stosowne byłoby tu go zostawić? Ktoś zawsze musiał się poświęcić ku spełnieniu wyższych celów… Podszedł do leżącego wampira, nieświadomego szykowanego mu losu. Henry uklęknął przy koledze, odgarniając mu włosy z czoła. Jak się spodziewał, było gładkie niczym pupcia niemowlęcia. Ale mógł przecież czekać jeszcze godzinami, zanim ten leń raczy się obudzić. Niemal podskoczył, gdy blondyn otworzył oczy i niepewnie uniósł się na ramieniu. -Co się stało? – spytał, rozglądając się na boki. Jego dłoń odruchowo poczęła macać czoło. Henry w tym momencie uśmiechnąłby się pod wąsem, gdyby tylko go miał. John jęknął, kiedy w końcu przypomniał sobie, dlaczego leżał w środku lasu moknąc na deszczu. -To było okropne… Nieludzkie… Jak można było mi to zrobić?! Skoro narzekał, wszystko było w porządku. -Dobrze, że trafiło tam, gdzie nie było co uszkodzić – rzekł dziarsko Henry, rozciągając zdrętwiałe mięśnie. Wzdrygnął się z obrzydzeniem. Zarówno spodnie jak i koszula przesiąknięte deszczem lepiły mu się do całego ciała. John posłał mu zabójcze spojrzenie. Chrząknął znacząco, ale już nic na ten temat nie powiedział. Bał się, że tamten mógł mieć rację. Czuł się co najmniej dziwnie. Stał na nogach po tym, jak jakaś babcia strzeliła mu w łeb. Co się dzieje z tym światem. -Co z nią zrobimy? – spytał, wskazując nieprzytomną kobietę – Żyje? -Dobrze, że pytasz… To chyba oczywiste, że żyje. Jakby była martwa, już dawno by mnie tu nie było – odparł – Musimy wracać i wziąć ją ze sobą. John stłumił w sobie pragnienie żywego protestu. Nie miał ochoty włóczyć się po lesie ze swoją niedoszłą morderczynią. -Jak? Nie mamy już samochodu, a wciąż tkwimy w środku lasu, jest zimno i coraz bardziej pada… -Gadasz jak baba, nie marudź! -A skąd ty to możesz wiedzieć… -Co? -Nic… - John zaśmiał się cicho ze swojego dowcipu. Jeśli Henry zrozumiał, nie dał po sobie tego poznać. -Nieważne… Ale nie marudź już, bo i tak masz lepiej niż ja. Ledwo cię widzę, a stoisz metr obok. Henry chwycił kobietę za ramion, polecając Johnowi podnieść jej nogi. Przez chwilę kłócili się o to, kto które kończyny ma nieść, jednak wreszcie Henry postawił na swoim. Nie miał zamiaru ulec jakiemukolwiek wampirowi. A zwłasza niedorozwiniętemu. Dziesięć minut później udało im się dotrze do ulicy. Nie wiedzieli, która konkretnie była godzina, było jednak wystarczająco późno, aby ruch ograniczył się do minimum. Przez kilka minut drogi poboczem słyszeli jedynie szum drzew i spadających na nie kropli deszczu. Przemarznięci do szpiku kości wytrwale nieśli staruszkę. Nie zwracali uwagi na zdrętwiałe ramiona, które aż wrzeszczały o zmniejszenie ciężaru. -Zbliża się! – krzyknął John. Zrobił to tak niespodziewanie, że Henry rzucił niesioną babcię na ziemię. -Cholera… Co? -Jakieś auto. -Nic nie słyszę… -Poczekaj chwilę, zaraz tu będzie. John położył swoją część kobiety na ziemi i stanął obok. Co za ulga… Henry natomiast zbliżył się do jezdni. Kiedy zza zakrętu wyłoniło się oślepiające światło reflektorów zaczął energicznie wymachiwać rękami. Kilka sekund później gwałtowne powietrze odrzuciło go do tyłu. Musiał przytrzymać się drzewa, żeby nie upaść. -Nawet nie zwolnił! – oburzył się. -Cicho, jedzie następny – skonstatował blondyn – Teraz ja spróbuję. Wyglądam przyjaźniej, na pewno się zatrzyma. Henry puścił uwagę mimo uszu. Zemsta za pustą czaszkę. John przemieścił się w to samo miejsce, co wcześniej Henry i począł identycznie gestykulować. Wściekły powrócił do towarzysza. Bez słowa ponownie chwycili kobietę i ruszyli w stronę miasta. -Znowu – rzekł John bez zbytniego entuzjazmu, zatrzymując się. Zatrzymał się gwałtownie. Starowinka z łoskotem upadła na ubitą ziemię. John sprawdził, czy po dwóch upadkach jeszcze żyje. Henry w tym czasie przybrał stanowczą minę, niczym Jean Cloud Van Damme, szykujący się do samotnego ataku na wrogi batalion. Wyjął zza paska pistolet i wcisnął go Johnowi. -Po co mi to? Mam nam ustrzelić samochód? -Jak nie prośbą, to groźbą… - Henry popchnął go na środek ulicy – Zatrzymamy go tym. -Ale czemu ja? – zaprotestował John – Sam to zrób, teraz twoja kolej! -Nie… Jeśli mimo wszystko się nie zatrzyma i cię potrąci, tobie nic nie będzie, a ja mógłbym zginąć. -Ach tak… Jak miło z twojej strony. Nie zapominaj, że to i tak boli. -Przynajmniej wtedy wiesz, że żyjesz… Snop jasnego światła objął już sąsiednie drzewa, przerywając tą wymianę zdań. Henry błyskawicznie odskoczył w bezpieczne miejsce. -No już! – krzyknął. John wciąż stał jak słup soli. -Rusz się! I weź zrób jakąś bardziej groźną minę... O tak – nadął policzki, a jego brwi zamieniły się w jedną, prostą kreskę. John wreszcie niepewnie skierował pistolet w stronę nadjeżdżającego auta. Dobrze, że było ciemno. Jego twarz wyrażała wszystko, tylko nie zdecydowanie. Henry wstrzymał oddech. Uda się, uda. Nie, John był po prostu beznadziejny. Zaraz będzie musiał zdrapywać go z asfaltu. Uda się… Zauważył, że zaciska kciuki, aż zbielały mu kostki. Rozluźnił uścisk i w tej samej chwili rozległ się świdrujący w mózgu pisk opon. Samochód zatrzymał się kilka centymetrów od stóp Johna. Odetchnął z ulgą, jednak się udało. Henry zaczął wyciągać kobietę z rowu. John cofnął się, nie wierząc, że nie leży dwa metry dalej. -Wyłaź! – krzyknął do kierowcy stanowczo. Przynajmniej tak mu się zdawało. Drzwi otworzyły się natychmiast. Zza kierownicy wysiadł wysoki, dość przystojny mężczyzna i spojrzał na Johna. Przez moment jego twarz przybrała nieodgadniony wyraz. Szybko zastąpiło to osłupienie. -Matko Boska, John, co ty wyprawisz? -Antonio? – blondyn był nie mniej zdumiony. -Co jest? – krzyknął Henry, zauważywszy dziwny zastój pomiędzy dwoma mężczyznami. -Mamy szczęście, chodź tu! – odpowiedział John, dumny ze zdobycia samochodu. I kto teraz ośmieli się powiedzieć, że jest bezużyteczny? Henry wymamrotał coś pod nosem i przyciągnął kobietę do samochodu. Zastosował metodę, która słusznie skojarzyła mu się z tą, którą przed dwoma laty za jego poleceniem posłużyła się pewna dziewczyna w celu przemieszczenia nieprzytomnego Maxa. Jak ona się nazywała? Za to ten dzień pamiętał doskonale. Aż za dobrze. Nigdy nie zapomni dnia, w którym zginęła Carol… Przerwał wspominanie wydarzeń z przeszłości, gdy tylko rozpoznał kierowcę. Wreszcie wpakowali niedoszłą zabójczynię do samochodu i nie wierząc w to dobrodziejstwo losu pomknęli w stronę miasta. Uprzednio zdążyli powtórnie pokłócić się o to, kto ma usiąść z przodu… ∞ Zdawało się, że wszyscy mówili tylko o wielkiej komecie, która pojawiła się na niebie dwie noce wcześniej. Trzy lata temu można było zaobserwować podobne zjawisko, jednak widocznie komety wciąż budziły sensację. Przynajmniej ludzie mieli jakiś konkretny temat do rozmów, chociażby na chwilę. Lepsze to, niż wysłuchiwanie sztucznych komplementów i wyssanych z palca plotek. Sztuczne uśmiechy wystarczały aż nadto. Benitez nienawidził tych wszystkich bali, na których chodziło jedynie o pokazanie się z tej najbogatszej strony. Co za ironia, że to on był gospodarzem. -Widzisz ich gdzieś? – spytał trzymającą go za ramię kobietę – Już długo tu nie wytrzymam. Anais rozejrzała się wokół, wspinając się lekko na palcach. Dotknęła swojego nowego naszyjnika i pokręciła przecząco głową. -Chodźmy dalej, muszą gdzieś tu być… Dość szybkim krokiem ruszyli przed siebie, mijając roześmianych mężczyzn i wystrojone kobiety. Co chwilę zmuszeni byli odwzajemniać nieszczere uśmieszki. Mężczyzna zaśmiał się w duchu. Ciekawe, co by się stało, gdyby te towarzyskie harpie dowiedziały się, że niemal połowa z nich nie była ludźmi… -Słuchasz mnie? – podirytowana kobieta szarpnęła go za ramię. Otrząsnął się i spojrzał na jej twarz, okoloną idealnie wymodelowanymi, kasztanowymi włosami. -Powtórz, proszę, co mówiłaś, zamyśliłem się. -Widziałam. Nasz cel jest tam – kiwnęła głową w stronę stołu stojącego niemalże w rogu ogromnego pomieszczenia. Nie ociągając się ani chwili dłużej, podeszli do stojących tam ludzi. -Witam – rzekł Benitez, całując żonę Maxwella w smukłą dłoń, odzianą w białą rękawiczkę. Kobieta miała niewiarygodnie jasne włosy, które układały się w delikatne fale. Doskonale kontrastowały z jej czerwoną suknią. Kiedy zakończyli rytualne powitanie, jako pierwszy odezwał się mężczyzna, odziany w czarny frak. -Poznajcie też naszego syna – przerwał, gdy zauważył, że dziecko gdzieś się ulotniło. Dojrzał go wyjadającego przysmaki ze stołu – Albercie, chodź tutaj! Chłopiec przybiegł do ojca i skłonił się gospodarzom. -Jak pan myśli, jak ludzie zareagowaliby na fakt, że zaprasza pan do swego domu wampiry? – spytał Maxwell. -Ciekawe, sam przed chwilą o tym myślałem… Z pewnością podniosłaby się niemała panika. -Pewnie ma pan rację – mężczyzna zaśmiał się, zerkając na żonę. -Widzę, że jest pan w dobrym humorze – zauważyła Anais, odzywając się po raz pierwszy -Tak, tak. Od jakiegoś czasu pracuję nad pewną kwestią i wydaje mi się, że jestem coraz bliżej celu! Poczeka pani chwilę, a moje nazwisko będzie znał cały świat. Albert domyślił się, że za chwilę będzie już za późno, aby przerwać ojcu. Jak zaczynał mówić o fotografii, wpadał w istny trans. -Przepraszam – odezwał się. Postronną osobę mógł zdziwić stanowczy ton dziecka. Spojrzał na pana domu – Mógłbym pomówić z panem na osobności? -Albercie! – skarciła go matka – Co ty mówisz, nie wtrącaj się! Przepraszam pana, syn zawsze… -Nie szkodzi – przerwał jej, unosząc dłoń – Chodźmy na tamten balkon, zrobiło się tu bardzo gorąco… Wraz z chłopcem wyszli na jeden z niewielkich balkonów. Orzeźwiające powietrze stanowiło miłą odmianę od atmosfery panującej wewnątrz. Mieszanina perfum i woni różnorodnych potraw nie była jego ulubionym zapachem. Otaczało ich słabe światło sączące się z wiszącej na murze lampy naftowej. Mężczyzna oparł się o barierkę i spojrzał w dal. -I jak? Posunęło się chociaż trochę do przodu? -Niewiele. Z pewnością byłoby mi lepiej, gdybym nie wyglądał jak dziecko. -Jesteś dzieckiem… -No i co z tego? Tylko z tego powodu większość ludzi, znaczy wampirów, nie traktuje mnie poważnie. -To minie, nie martw się… Ale zbaczamy z tematu. -No tak. Więc zamieniłem ostatnio jednego człowieka w wampira. Jest mi posłuszny i to właśnie dzięki niemu udało mi się osiągnąć dość dużo, chociaż i tak nie jestem w pełni usatysfakcjonowany. Coraz więcej wampirów zaczyna nas popierać. -Co o tym wszystkim myśli twój ojciec? -Nic. W ogóle się tym nie interesuje, traktując to, co mówię, jako dziecinne wymysły. Wiesz, cały czas siedzi w tej swojej fotografii i wszystko mu jedno. Mężczyzna uśmiechnął się. Tylko to dziecko śmiało mówić do niego na ty. -Jesteś pewien, że nie chcesz zostać wampirem? – spytał znienacka chłopiec – Mogę cię zmienić w każdej chwili. -Wiem, ale jeszcze nie teraz. To może poczekać… |
Odp: Concern
już czytam! :D
konwersacje Johna i Henry'ego są bezcenne :D z pewną, należną premedytacją taszczyli staruszkę, nieraz upuszczając ją na podłogę i nastawiając na niebezpieczeństwa, np. coś z głową jestem strasznie ciekawa, co będzie z Juliette w dalszych częściach. i mam nieodparte wrażenie deja vu: Czyżby Albert powrócił? :O piękne zdjęcia, a tekst w niektórych momentach mnie rozwalił :D znalazłam parę błędów :rolleyes: Cytat:
Cytat:
Cytat:
Cytat:
Cytat:
ciekawie, nawet bardzo. nie wiem, co Ty tam jeszcze ponawymyślasz :P |
Odp: Concern
Fajny odcinek. Chociaż jakoś mało tych zdjęć.
Nie było Maksia:(... Co do małego Alberta, może to jakieś sceny z przeszłości? Coraz bardziej zawile... Nie doczekam się kolejnego odcinka! |
Odp: Concern
O matko
Edit: Libby oczywiście, że to przeszłośc, np. te stroje, bale, mały Albert, służący i wielcy państwo ;) |
Odp: Concern
Cytat:
- nieraz - ...wojnę światową albo następną wojnę - ramiona No proszę, wielki powrót małego Alberta, kto by się spodziewał? :) Biedna Julka, musi poszukać nowego domu. Henryś znowu zaprezentował cały swój urok osobisty. |
Czasy w strefie GMT +1. Teraz jest 19:50. |
Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.
Spolszczenie: vBHELP.pl - Polski Support vBulletin
Wszystkie prawa zastrzeżone dla TheSims.pl 2001-2023