Więc tak:
Po pierwsze: Przepraszam za post pod postem...
Po drugie: Przepraszam, że tak długo nie dodawałam nowego odcinka, ale cały czas gdzieś wyjeżdżałam i tylko jeden dzień przez ten cały czas spędziłam w domu.
Ale przez ostatnie dwa dni (już w domu) napisałam bardzo długi odcinek. Mam nadzieję, że sie spodoba.
Miłego czytania.
Rozdział 7:
- Cholera! Uciekł nam! – Toto już miał zacząć jeszcze bardziej przeklinać, ale kiedy zobaczył moją zszokowaną minę, szybko się zreflektował - Oj. Przepraszam cię Lauro. Myślałem, że inaczej się o tym dowiesz. Nie wiedziałem, że się obudzi, tego nie było w wizjach…
- Czyli to prawda? Jestem z innej planety? – zapytałam niepewnie.
- Tak, to prawda – odpowiedział, a potem objął mnie ramieniem by dodać mi otuchy. Ale jakoś nie działało to na mnie uspakajająco, tylko bardziej utwierdzało mnie w przekonaniu, że jestem dziwaczką, inna od wszystkich, choć nie dopuszczałam do siebie jeszcze myśli, że nie pochodzę z Ziemi. To było niemożliwe! A jednak... Moje przemyślenia przerwał głos Toto:
- Hej Laura, zapomniałaś, że wciąż jesteśmy w piramidzie. Może byśmy się stąd ruszyli?
- Dobra, a pamiętasz drogę?
- Nie… Znowu odzywa się syndrom SKS.
- A co to takiego - spytałam się trochę zdezorientowana – Nigdy o czymś podobnym nie słyszałam.
- Syndrom SKS, inaczej zwany syndrom starość kurde starość – obśmiałam się jak głupia. Toto zawsze potrafił rozbawić człowieka nawet w największej rozterce – Okej może wyjdziemy górą? – i w tym samym momencie wskazał na wciąż jeszcze otwarty czubek piramidy.
- Yhy, świetny pomysł. Tylko ciekawe jak się tam dostaniemy.
- Tego jeszcze nie wiem, ale szukaj tutaj wszystkiego co się da. W końcu to lotnisko dla statków UFO – Zaczęliśmy szukać czegokolwiek, co mogłoby się przydać do wyjścia z tego miejsca. Kiedy tak naciskałam na każdy z możliwych guzików na przeróżnych panelach kontrolnych, nagle w jednej ze ścian pojawił się otwór, a w nim taki mini-statek kosmiczny. Wyglądał zupełnie jak dwa połączone talerze z metalu, z diodami na krawędziach i przyciemnianą szybą na przedzie.
- Właściwie czemu nie mogę użyć swoich mocy? – zapytałam.
- Wykończyłabyś się. Musisz jeszcze dużo poćwiczyć.
- Dam radę! Zobaczysz! – Już miałam zacząć się skupiać i podnosić jak najwyżej, kiedy Toto stanowczo mi tego zabronił i powiedział, że nie pozwoli się stąd zabrać w taki sposób, ponieważ bardzo by mi to zaszkodziło. Nie wiedziałam co było w tym złego, nigdy się nie męczyłam, kiedy używałam swoich mocy. No ale Toto pewnie wiedział lepiej. Te jego wizje…
W każdym razie w końcu wsiadłam do tej maszyny, tylko jeszcze jedno mnie zastanawiało, no może nie jedno, ale dwa.
- Toto, jak masz zamiar prowadzić to cudeńko?
- Wizje kochana, wizje…
- Aha, ale mam jeszcze jedno pytanie – zawahałam się na moment, ponieważ pytanie wydawało mi się trochę dziwne, ale w końcu zapytałam – Czy wszyscy kosmici mają jakieś moce?
- Nie, tylko ty.
- Dlaczego? – Toto zastanowił się chwilę, wyglądał jakby bardzo nie chciał tego mówić, ale w końcu się zmusił.
- Lauro, miałaś trudne dzieciństwo. Nie chcę jeszcze bardziej komplikować sprawy, ale, jakby to ująć… Wiesz co, może powiem ci to potem, kiedy będziesz gotowa.
- Na co gotowa?! Na informację, że jestem kosmitką?! To już chyba wiem! Nie musisz przygotowywać mnie psychicznie! Jestem gotowa! – wściekłam się strasznie, czy ja nie mogłam się dowiedzieć kim byłam? Na końcu palców pojawiły się małe czerwone punkciki, jak w przypadku walki z Big Joe’m – Powiedz mi!
- Uspokój się Lauro. Powiem ci, ale potem. Za dużo informacji to niezdrowo.
- Fajnie! Wściekłość chyba też ludziom nie służy. Oj! Ale ja nie jestem człowiekiem! Jestem dziwadłem. Nawet nie wiem kim jestem! – teraz byłam u kresu mojej wytrzymałości. Chciałam się dowiedzieć kim naprawdę byłam. Skóra zaczęła mnie niemiłosiernie piec, przybrała kolor ostro czerwony, a włosy zajęły się ogniem. Nie miałam pojęcia co się ze mną działo. Czułam jakbym miała zaraz wybuchnąć, no prawie, ponieważ wybuch statek, w którym akurat siedziałam. Rozpadł się na malutkie kawałeczki, a Toto odrzuciło do tył na jakieś pięć metrów. Szybko ochłonęłam i podbiegłam do niego. Na szczęście nic mu się nie stało. Nie miałam pojęcia z zagrożenia sytuacji, mój przyjaciel mógł zginąć, przeze mnie! Tylko dlatego, że nie chciał mnie narażać na większy stres i szok. Jednak nie spodziewał się takiej reakcji z mojej strony. Pomogłam mu wstać i zaczęłam go przepraszać:
- Naprawdę przepraszam cię Toto. Nie chciałam tego zrobić. Nigdy nie panowałam zbytnio nad emocjami, ale nigdy nie zdarzyło mi się coś takiego. Naprawdę przepraszam ja… - chciałam pokazać, że naprawdę mi przykro, ale Toto przerwał mi słowami:
- Nic nie szkodzi Lauro. Wiem, że to dla ciebie trudny okres, więc nie mam ci niczego za złe. Uwierz, że nie gniewam się na ciebie, tylko boli mnie to, że nie mamy jak się stąd wydostać.
- Widzisz! A jednak jesteś zły!
- Wcale nie jestem. Tylko nie wiem jak stąd wyjść. Nie mógłbym być zły, ponieważ – w tym momencie Toto odchrząknął jakby zapowiadał dłuższą wypowiedź – wtedy byłoby jeszcze gorzej, niż jest teraz, bo gdy jestem zły przestaję myśleć, a gdybym przestał myśleć byłoby potwornie, gdyż moją mózgoczaszkę obrosłyby glony – przy tym zrobił bardzo dziwną minę. Wsunął żuchwę, rozszerzył nozdrza, wytrzeszczył oczy i wyjątkowo wysoko podniósł brwi.
- Yyyy… Okej – powiedziałam bardzo wolno by zrozumiał, że zachowuje się jak kompletny idiota.
- Próbuję cię tylko rozśmieszyć smutasie. Tylko kilka razy widziałem jak się śmiałaś, i to z moich kawałów. Niewiarygodne. I tak, mówię to z ironią w głosie, bo powoli robię się zły, a to jest złe - wtedy mu przerwałam.
- Wiesz, jakoś nie było okazji do śmiechu, kiedy ludzie, oj sory, stworzenia o fioletowych oczach próbują mnie zabić, albo kiedy dowiaduję się, że nie jestem człowiekiem. I nie rób mi tu kolejnego wykładu o glonach i twojej mózgoczaszce. To jest złe, a jeśli coś jest złe - wtedy Toto mi przerwał.
- Teraz ty zaczynasz.
- JEZU, to jest zaraźliwe! – wtedy oboje wybuchliśmy śmiechem – Może i byłam zła, ale takiej głupiej wymiany zdań jeszcze nie słyszałam.
- Właśnie – Toto mi zawtórował.
- No dobra. Humor poprawiony, maszyna zepsuta, to co robimy?
- Może ty coś zaproponujesz. W końcu to przez ciebie mamy kłopoty.
- Hmmm… no nie wiem, może jednak użyję mojej mocy. I tak nie mamy innej deski ratunku.
- No dobra, ale mów jak poczujesz się zmęczona, albo będziesz wiedzieć, że już nie dasz rady. Okej?
- Okej. – obiecałam mu, choć wiedziałam, że pewnie i tak tego nie zrobię. Skupiłam się maksymalnie i odbiłam się jak najmocniej od ziemi. Chciałam mieć za sobą choć pół metra drogi, ponieważ na górę było co najmniej czterdzieści metrów. Tym razem nie zamknęłam oczu. Chciałam wiedzieć, co się ze mną dzieje. Otaczała mnie przeźroczysta, świetlista kula, gdy przez nią patrzyłam obraz wydawał się rozmazany, ale nie przeszkadzało to w ustaleniu miejsca lądowania. Z każdym przebytym metrem czułam się bardziej zmęczona, już w połowie dystansu czułam, że nie dam rady, ale wtedy skupiłam się jeszcze mocniej i z niewiadomo skąd zdobywaną energią przebywałam z wielkim wysiłkiem kolejne metry. Zauważyłam, że Toto był coraz bardziej zdenerwowany , kiedy tak patrzył na mnie wiszącą w powietrzu. Musiało być widać po mnie jak jestem wyczerpana, ale stwierdziłam, że może teraz Toto jest zdenerwowany, ale potem zastąpi to radość, że jednak nic mi się nie stało.
W końcu udało mi się bezpiecznie wylądować na jednym z wielu bloków skalnych. Spojrzałam w dół, nie wierząc, że udało mi się dotrzeć, aż tak wysoko bez żadnych obrażeń. Zawołałam do Toto, ze wszystko w porządku, tylko muszę trochę odpocząć. Usiadłam, w tym miejscu, w którym stałam i zamknęłam oczy. Cudownie chłodny wiatr owiewał moją twarz, a moje uszy dobiegały jakieś dziwne odgłosy. Na początku pomyślałam, że to trzepot skrzydeł ptaka, ale z pewnością się myliłam. Odgłos był coraz głośniejszy i głośniejszy, obejrzałam się dookoła i zobaczyłam czarny helikopter zmierzający w moją stronę.

- Toto! Leci tu helikopter! Może nam pomoże! – zawołałam uradowana.
- Myślisz, że piramida z otwartym czubkiem jest dla kogokolwiek normalnym widokiem? Na pewno nie przylecieli tu by nam pomóc! Mogą nas nawet wsadzić za kratki!
- Ale dlaczego?
- Jeśli są idiotami pomyślą, że to nasza sprawka! A na pewno są! Policja to sami idioci! Uwierz mi, miałem już z takimi do czynienia!
- Cholera! – krzyknęliśmy równo – potem już nikt się nie odezwał, czekaliśmy w milczeniu na helikopter. Zawisł on w powietrzu dokładnie nad piramidą, a z jego środka wypuszczono długą drabinę. Zaraz potem zsunął się z niej mężczyzna ubrany na czarno. Miał ciemne okulary i pas przewiązany na biodrach. Poczułam lęk, nie wiedziałam, co mężczyzna chciał zrobić, a miał naprawdę wiele broni do wyboru, których mógł użyć do zamordowania mnie. Wszystkie pistolety, karabiny, granaty przymocowane miał do owego pasa, właśnie do niego sięgał…
Odetchnęłam z ulgą, gdy zobaczyłam dlaczego to zrobił, chwycił krótkofalówkę, przybliżył ją do ust i powiedział: „Mam dziewczynę, przyślę ją do was”. Potem zwrócił się do mnie, o dziwo bardzo grzecznie:
- Lauro, wejdź ostrożnie po tej drabinie do środka helikoptera i poczekaj tam na mnie i twojego przyjaciela. – bez słowa zaczęłam się wspinać po drabinie, ale po chwili coś sobie uświadomiłam.
- Kim jesteś i skąd znasz moje imię? – powiedziałam do niego, ale on tylko się uśmiechnął i spuścił się jeszcze niżej po drabinie, by dotrzeć do Toto. Zostałam sam na sam z drabiną, po której miałam się wspiąć. Na szczęście nie sprawiło mi to wielkiego problemu, choć nie powiem, że było łatwo. Zważywszy na to, że byłam naprawdę bardzo zmęczona, ledwo mogłam postawić stopę na szczeblu, ale kiedy byłam już na pokładzie helikoptera wiedziałam, że raczej nic złego nie może się stać, chyba, że wypadłabym z niego, wylądowała na piramidzie, stoczyła się z niej na sam dół i zginęła przysypana piaskiem u jej stóp, ale nic takiego się nie stało. Toto też wyszedł z tego bez szwanku i usiadł koło mnie. Naokoło nas zebrała się cała załoga helikoptera, oczywiście oprócz pilota, który tylko odwrócił głowę nie wstając z fotela.
- Zabierzemy was do schronu. – powiedział jeden z nich, ale reszta uważnie przypatrywała mi się uważnie. Patrzyli prosto w moje oczy z widocznym zainteresowaniem. Toto odetchnął z ulgą na wieść, że jednak nie zabierają nas do więzienia, ale chyba nie tylko o to mu chodziło.
- Dobrze, a kiedy tam dotrzemy?
- Niedługo. My lecimy tylko na lotnisko, które kilkanaście kilometrów stąd, ale ty i Laura przesiądziecie się do odrzutowca, który zabierze was do Norwegii w niecałe trzy godziny.
- Dziękuję bardzo.
Chciałam zadać Toto wiele pytań, ale stwierdziłam, że zaczekam z tym do czasu kiedy będziemy lecieć odrzutowcem, z którego nie będzie mógł wyskoczyć z nadzieją na przeżycie, tak jak mógłby to zrobić w helikopterze, byleby nie odpowiedzieć na moje pytania.
Podróż na lotnisko zajęła niecałe dziesięć minut, tym razem helikopter wylądował, byśmy mogli spokojnie wyjść. Od razu podbiegła do nas grupka uzbrojonych mężczyzn w mundurach i przetransportowała nas samochodem pod odrzutowiec. Jakbyśmy nie mogli przejść pieszo tych kilkunastu metrów i nie wiedziałam po co ta cała obstawa, w końcu na lotnisku nie było żywej duszy oprócz nas.

Szybko weszliśmy do odrzutowca, gdzie rozsiedliśmy się na wielkich sofach. Tym razem nie podeszli do nas uzbrojeni mężczyźni, tylko kobieta bez jakiejkolwiek broni. Zapytała nas tylko czy czegoś nam potrzeba, lecz ja odmówiłam, chciałam się tylko dowiedzieć o co w tym wszystkim chodzi. Kiedy tylko wystartowaliśmy zaczęłam wypytywanie:
- Toto, gdzie oni nas zabierają?
- Do Norwegii, przecież mówił to tamten uzbrojony mężczyzna z helikoptera.
- Wszyscy tam byli uzbrojeni, ale nieważne. Mówił coś o jakichś schronach…
- Tak, jak tam dolecimy dowiesz się wszystkiego.
- Dlaczego nigdy nie chcesz mi nic mówić? – teraz byłam już zniecierpliwiona. Toto rzeczywiście nigdy mi nic nie mówił, nie wiem dlaczego.
- A po co mówić, skoro i tak się dowiesz?
- No nie wiem, może dlatego, że jestem ciekawa, a jak ciekawa to i zła.
- Wytrzymasz te kilka godzin, no może w najgorszym wypadku kilka dni.
- Ale powiedz mi teraz! – podniosłam głos, ale Toto nie zmienił swojego tonu głosu nawet trochę:
- Nie powiem. Po co marnować słowa, skoro i tak się dowiesz. Nie uważasz, że to bez sensu?
- Bez sensu jest ta twoja paplanina! Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć!?
- A dlaczego ty jesteś taka niecierpliwa?
- Wiesz trudno być niecierpliwym, kiedy nie wiesz gdzie zabiera cię horda uzbrojonych facetów w odrzutowcu!
- Uspokój się, zapewniam, że się tego dowiesz, kiedy będziemy na miejscu. Stamtąd nie będziemy się ruszać bardzo długo, więc będę miał dużo czasu na wyjaśnienia. Nie martw się, rozsiądź się wygodnie i najlepiej zaśnij.
Wiedziałam, że nie zdołam przekonać w takim stanie w jakim teraz byłam. Musiałam trochę odczekać, by ochłonąć. Kiedy byłam już spokojna zaczęłam najsłodszym głosem, jakim potrafiłam:
- Toto…

- Tak?
Zamrugałam słodko oczami i zaczęłam wprowadzać w życie mój jakże przebiegły plan:
- Wiesz co? Fajnie byłoby mieć przy sobie dużo broni, żeby nikt ni mógł cię zaskoczyć…
- Do czego pijesz?
- No wiesz, chciałabym być takim komandosem jak ci tutaj.
- No, fajnie byłoby pracować w… - Toto nieco się wzburzył, bo chyba się zorientował do czego tak naprawdę piłam – Oj nie! Nie nabierzesz mnie. – trochę spuścił z tonu - Och, czy ty naprawdę jesteś aż tak niecierpliwa. – wyglądał jakby się nad czymś głęboko zastanawiał, już miałam nadzieję, kiedy Toto powiedział:
- No cóż, w takim razie będziesz musiała poczekać. – potem się uśmiechnął, chwycił najbliższą poduszkę z kanapy, podłożył ją sobie pod głowę i zasnął zaskakująco szybko.
Zostałam sam na sam z moimi myślami. Gdzie się wybieramy? Dlaczego teraz? Kim jestem? Co jeszcze Toto przede mną ukrywa? Nie znałam odpowiedzi na te pytania, ale przynajmniej mogłam sobie wszystko poukładać podczas tych kilku godzin.
Kiedy już dolecieliśmy na miejsce, odrzutowiec zhamował tak gwałtownie, że wcisnęło mnie w siedzenie, z trudem wstałam utrzymując równowagę, ale udało mi się z lekką pomocą ze strony Toto.
- Jesteśmy na miejscu, witaj w Norwegii. – powiedział mój przyjaciel, kiedy otwarto przed nami drzwi.
- Fajnie, Norwegia! Tylko ciekawe po co tutaj przylecieliśmy. – tu wymownie spojrzałam na Toto, ale on się tylko uśmiechnął i zaczął dywagować z jakimś następnym uzbrojonym mężczyzną. Kiedy już skończył zwrócił się do mnie:
- Teraz zapakują nas do jakiegoś auta i zawiozą do schronu.
- Okej, ale jakiego schronu i po co ta cała obstawa?
Toto zignorował moje pytanie i w towarzystwie jakichś mięśniaków, oczywiście ze spluwami u boku zaciągnął mnie do czarnego jak noc mercedesa. Był lśniący i opływowy, wyglądał jak tygrys szykujący się do skoku. Szkoda tylko, że mnie nie było stać na taki wózek, i że nie miałam prawa jazdy.
W każdym razie jechaliśmy dobrą godzinę zanim się zatrzymaliśmy u celu. Wysiadłam z auta, rozejrzałam się dookoła, a moim oczom ukazał się widok niekończącej się pustyni, lecz po dokładnych oględzinach miejsca spostrzegłam coś jeszcze. Jakby spod ziemi wyrastały tam dwie metalowe kopuły, przedziwne, ale niewielkie. Obie były obstawione strażnikami. Kopuły nie były zbyt wielkie, żeby osłonić je strażnikami z każdej strony potrzebne było około dziesięciu na jedną. Razem z Toto i z całą armią żołnierzy doszliśmy do pancernych drzwi jednej z kopuł, czekał tam na nas już jakiś mężczyzna, który powiedział:
- Laura Finnegan? – tu spojrzał na moje oczy.
- Tak.
- Tom Case?
- Tak.
- Proszę za mną. – powiedział tylko i ruszył w kierunku drzwi, oczywiście poszliśmy za nim.
Mężczyzna podszedł do jakiegoś urządzenia skanującego oczy, linie papilarne i głos, a zaraz potem drzwi otworzyły się przed nim mechanicznie. Za nimi znajdował się mały, ciemny pokoik z jednym małym źródłem światła – kryształem zawieszonym pod sufitem. Zdziwiłam się bardzo, gdyż nie spostrzegłam żadnego wyjścia z owego pokoiku. Byłam bardzo ciekawa jak się stamtąd wydostać, ponieważ niemożliwe byłby to, że przybyliśmy tutaj tylko po to, by dostać się ciasnego, ciemnego pomieszczenia z świecącym kryształem umocowanym pod sufitem. Choć może przybyliśmy ty tylko dla kryształu?

Moje wątpliwości zostały szybko rozwiane, gdyż przed nami otworzyły się następne drzwi ukazują jasno rozświetlone wnętrze. Całe ściany obłożone były takimi świetlistymi kryształami, jak tamten z pierwszego pokoju. Sklepienie i podłogę zdobiły kafelki białe jak śnieg. Pośrodku sali krzątało sali się kilkuset takich samych uzbrojonych mężczyzn w czarnych mundurach. Jeden coś tam zapisywał, drugi rozmawiał trzecim, czwarty dziesiąty i setny rozmawiali, dwusetny i jego koledzy wypróbowywali broń, przedziwną broń biologiczną z przeźroczystym zbiornikiem na oślepiające światło. Ciekawe jakie są efekty, kiedy trafi się celnie amunicją tej broni w człowieka…
Prowadzono nas przez wiele świetlistych korytarzy, byśmy w końcu doszli do wielkich, metalowych drzwi.
- Oto pański pokój. – powiedział nasz „przewodnik”, a potem wskazał drzwi naprzeciwko i zwrócił się do mnie:
- A tez pokój będzie należał do pani.
Dokonałam dokładnych oględzin drzwi i stwierdziłam, że nie ma w nich zamka.
- Przepraszam, ale jak otworzyć te drzwi?
Przewodnik z szerokim uśmiechem podpowiedział mi, że muszę przyłożyć dłoń do czytnika linii papilarnych, i rzeczywiście, zadziałało. Weszłam do środka bez słowa, gdyż oniemiłam ze zdziwienia.

Pokój był naprawdę ogromny, utrzymany w luksusowym stylu. Meble wyglądały na bardzo drogie, ale był jeden minus – nie było tam okna, by światło dzienne mogło oświetlać wielkie łóżko, albo ogromną kuchnię, czy salon z nowoczesnym telewizorem plazmowym, ale to tylko pewnie dlatego, że cały kompleks był pod ziemią. Tylko ciekawe jak mogłam zaopatrzać lodówkę, skoro sklepów nie było w promieniu stu kilometrów. Na szczęście znalazłam zegar naścienny, bo inaczej nie mogłabym określać godziny, co nie byłoby mi za bardzo na rękę.
Podziękowałam mężczyźnie, który mnie tu przyprowadził i poszłam do pokoju Toto. Jego apartamencik wyglądał prawie tak samo jak mój, lecz czymś się różnił. Jednak nie za bardzo orientowałam się czym.
- No no, ale luksus. – powiedział Toto, a potem zagwizdał.
- No to pomyśl jak mi się tu podoba. Ty to już mieszkałeś w luksusie, a co ja mam powiedzieć? Nędza, nędza i mnóstwo bab wokoło. Zero prywatności. – byłam naprawdę podekscytowana, ale nadal dręczyły mnie myśli: Czemu tu jesteśmy? Dlaczego tu jest tylu żołnierzy? Co oni robią? Dlaczego przyjechaliśmy tu z taką obstawą? CZEMU JA?
Tak więc zaczęłam zadawać te pytania Toto, ale on powiedział tylko, że jest już późno i mam już iść spać. Nie wiedziałam, dlaczego on przede mną to wszystko ukrywał. Byłam ciekawa, ale posłusznie poszłam do swojego pokoju, by tam obmyślić plan, o czym Toto nie oczywiście nie wiedział. Leżałam na łóżku zastanawiając się nad strategią działania, ale w głowie wirowało mi z tysiąc innych myśli w stylu: „Ale co będę tu jeść?”, czy „ Ale w co ja się przebiorę?”.
W tym momencie akurat bardziej interesowała mnie kwestia ubioru, niż sprawy dotyczące mojego pobytu tutaj. Wszystkie moje rzeczy zostały w samochodzie, który najprawdopodobniej zaginął na wieli przykryty grubą warstwą piachu na środku pustyni. Zajrzałam do szafy z nadzieją, że może tam są jakieś ubrania i z zadowoleniem i zdziwieniem zarazem stwierdziłam, że wszystkie moje ubrania i wiele, takich których wcześniej nie widziałam wisiało w szafie, nawet matkom zostały przydzielone osobne wieszaki. Czułam, że powinnam komuś podziękować, tylko nie wiedziałam komu, a żeby nie zaprzątać się tą myślą, wróciłam do obmyślania planu. W końcu stwierdziłam, że nie potrzebny i plan, po prostu wybiegnę z mojego pokoju na łeb na szyję. Niech się dzieje, co chce. Jak się nie uda, odczekam z godzinkę i znowu wybiegnę. Na szczęście nie musiałam próbować drugi raz, ponieważ na korytarzu nie było nikogo. Miałam zamiar dobiec do tej sali, w której trenowali tamci komandosi. Lecz los chciał, żebym tam nie dotarła, tylko została zatrzymana na końcu jakiegoś ślepego korytarza przez naprawdę przystojnego i umięśnionego mężczyznę. Miał ciemne brązowe włosy i tego samego koloru oczy, był w samych spodniach, co pozwalało dostrzec jego idealnie zbudowane ciało. Wydawał się być miłym mężczyzną, a raczej chłopakiem, ponieważ na moje oko wyglądał na siedemnaście, może osiemnaście lat. Chciałam zapytać go o drogę, ale on niespodziewanie wyjął pistolet z przegródki na jego pasie przeznaczonej właśnie do przetrzymywania broni. Naprawdę strasznie się zlękłam, nogi się pode mną ugięły i upadła na podłogę. Przecież ja mu nic nie zrobiłam! Czemu on wyskakuje na mnie z bronią?! Widziałam jak napastnik przenosi palec nad spust. Czułam ogromny strach, bałam się śmierci…

Strzelił…
Czułam jak kula przeszywa moje ciało w okolicach serca, był to straszliwy ból, bałam się ruszyć, chociażby poruszyć ręką, ponieważ bałam się, że będzie boleć jeszcze bardziej. Zresztą i tak nie mogłam się ruszyć, miałam sparaliżowane całe ciało. Ale moje myśli przykryła fala wątpliwości. Ja żyłam, ale jak to było możliwe. Od czasu postrzału miałam zamknięte oczy, bałam się, nie chciałam spojrzeć na ranę. Musiała być głęboka, cały czas bolała niemiłosiernie.
Usłyszałam szybkie kroki , które mogły należeć do biegnącego mężczyzny, ponieważ kroki były ciężkie. Potem zawołał:
- Jezu Chryste! Coś ty narobił?! – po głosie poznałam, że był to Toto.
- Ja… No… Strzeliłem, ponieważ ona ma fioletowe oczy…
- To jest Laura Finnegan kretynie!
- O mój Boże! Przepraszam! – teraz napastnik był naprawdę zdenerwowany i spanikowany.
- Zabiłeś ją! Zabiłeś!
- Ja… Nie wiedziałem! Przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam! Nie chciałem!
- Wiem, że nie chciałeś! Nie musisz tego powtarzać! Ale nie cofniesz czasu! Zabiłeś ją! Ona była moją przyjaciółką! – Toto podbiegł do mnie i przytulił, dotknął mojej rany, która strasznie zapiekła. Chciałam mu coś powiedzieć, ale nie mogłam, sama nie wiedziałam, dlaczego. On myślał, że nie żyłam, ale byłam cała, no prawie…
- Nie rozumiem – zaczął roztrzęsionym głosem Toto, pewnie płakał – ona jest nieśmiertelna…
- Najwyraźniej nie… - powiedział ten drugi chłopak, bezbarwnym tonem.
- Idź szybko zawołaj lekarzy!
- Dobrze. – chłopak pobiegł po pomoc, a Toto przytulił mnie mocniej, oparł głowę na moim ramieniu i płakał. Cały czas płakał, i kiedy tak klęczał koło mnie stwierdziłam, że muszę dać mu jakiś znak, ze żyję, ale nie wiedziałam jaki. Byłam zbyt sparaliżowana, by móc zrobić cokolwiek, rana nadal bolała niemiłosiernie i opierałam się by nie krzyknąć z bólu, oczywiście gdyby udałoby mi się otworzyć usta, co nie byłoby takie trudne. Czułam nieodparte pragnienie krzyknięcia. Może wtedy mniej by bolało, ponieważ z moich spostrzeżeń wynikało, że coś człowieka boli, na przykład rana postrzałowa, i zacznie krzyczeć albo zaciskać dłonie w pięści, to jego uwaga zostaje podzielona. Zaczyna się skupiać na krzyczeniu i mniej ubolewa nad bólem, mniej koncentruje na nim uwagi i dzięki temu mniejszy odczuwa ból. Ale to były tylko moje spostrzeżenia.
Przez te pięć minut, które musiałam czekać z wypłakującym mi się Toto na ramieniu rozmyślałam o tym, co on powiedział: ”Ona powinna być nieśmiertelna.” Ale dlaczego? Może i nie byłam człowiekiem, ale bez przesady, nieśmiertelna? Ale może to i racja? No bo w końcu kto przeżył taki postrzał, w okolice serca, może nawet i w serce? No na pewno nie nieśmiertelny. Ale jeszcze jedno mnie zastanawiało, a mianowicie sytuacja, kiedy Toto wbiegł na korytarz powiedział coś w stylu: „Czemu to zrobiłeś?!”, a tamten chłopak, który rzekomo mnie zabił odpowiedział: „Ale ona ma fioletowe oczy!” To mogło być wyjaśnienie celu tej całej „organizacji”, o ile można tak to nazwać. Oni mogą mieć na celu zabijanie stworzeń o fioletowych oczach (nie ludzi, stworzeń, jak to ujął Toto)!
Nie mogłam więcej przemyśleć, ponieważ naokoło mojej osoby zaczęło dziać się ogromne zamieszanie. Po odgłosie tupotania stóp stwierdziłam, że przybiegło do mnie kilku lekarzy, by potem położyć na noszach i zanieść do Sali operacyjnej. Kiedy ulokowali mnie na jakimś strasznie twardym łóżku i poprzyczepiali do mnie jakieś kabelki i kroplówki, co naprawdę bolało, zaczęli bez znieczulenia, wydłubywać pocisk z mojego ciała. Tak strasznie bolało, że nie mogłam się powstrzymać, usiadłam gwałtownie na łóżku, otworzyłam oczy i krzyknęłam na całe gardło:
- Aua! To boli!
Wszyscy patrzyli na mnie w osłupieniu, ale nie zwróciłam na to uwagi. Przygryzłam dolną wargę, spojrzałam na ranę i stwierdziłam, że wcale nie jest tak tragicznie, jak sądziłam. Było dużo krwi, to fakt, ale rana nie była tak znowu głęboka. Włożyłam w nią dwa palce – kciuk i wskazujący, i nadal przygryzając wargę wyjęłam pocisk. Poprosiłam wciąż osłupiałych lekarzy o środek do dezynfekcji ran. Oczywiście podał mi to czego chciałam bez słowa, nadal wytrzeszczając oczy ze zdumienia. Polałam ranę jakimś specyfikiem. Rana piekła niemiłosiernie, ale jakoś wytrzymałam zaciskając szczękę i zamykając oczy. Kiedy spojrzałam na miejsce postrzału nie dostrzegłam nic prócz leciutko świecącej blizny. Nie wiedziałam jak mogło się to stać, lekarze chyba też nie, bo teraz nie tylko wytrzeszczali oczy, ale też mieli głupkowato otwarte usta. Pierwszym, który się odezwał był Toto:
- Ty żyjesz! – podbiegł do mnie i przytulił tak mocno, że prawie mnie udusił.
- Rozumiem, że się cieszysz, ale proszę, nie uduś mnie. – powiedziałam.
- Ach tak, przepraszam. – nie puścił mnie, lecz rozluźnił uścisk – Ale mi napędziłaś stracha! Myślałem, że nie żyjesz… A i jak to zrobiłaś? – teraz wskazał na pocisk leżący na białym stoliczku, stojącym koło łóżka.
- Ja… sama nie wiem. Tak jakoś samo wyszło… - właściwie nie wiedziałam, jak to zrobiłam, ale wiedziałam, że muszę porozmawiać z tamtym chłopakiem, który mnie postrzelił. To zaskakujące, ale z taką lekkością myślałam o tym, że zostałam postrzelona, ale to pewnie dlatego, że byłam na to przygotowana, skoro tylu ludzi już chciało mnie zabić...
Spojrzałam na tego chłopaka i powiedziałam:
- Przepraszam, czy możemy pogadać na osobności?
- Hm, tak. – odpowiedział trochę zmieszany.
Poszliśmy razem pod mój pokój, mimo sprzeciwów lekarzy, bym mogła wziąć szybki prysznic i przebrać się. Kidy wreszcie wyszłam z pokoju, on zaczął mnie przepraszać:
- Naprawdę przepraszam, nie wiem co mnie naszło, po prostu…

- Nie musisz przepraszać, w każdym razie nie teraz. Może zaczniemy od przedstawienia się? – byłam dla niego bardzo miła, pewnie dlatego, że był nieziemsko przystojny, taki umięśniony, a jego oczy, och jego oczy były naprawdę piękne. Jego spojrzenie było takie głębokie…
- Jestem Robbie. – powiedział z lekką ulgą.
- A ja Laura.
- Wiem.
- No właśnie, skąd wiesz?
- Wszyscy wiedzą. Przecież jesteś jedyną hybrydą… - chyba chciał kontynuować, ale ja mu przerwałam.
- Przepraszam, kim jestem?
- No… hybrydą. – Robbie był wyraźnie zakłopotany.
- O mój Boże! Raz się dowiaduję, że nie jestem z Ziemi, a potem, że jestem hybrydą! Nawet nie wiem, co to jest hybryda. – nie wiem dlaczego, ale łzy same cisnęły mi się do oczu, usiadłam na ziemi, opierając się plecami o ścianę i ukryłam twarz w dłoniach. Nie mogłam w takiej chwili nie płakać. Ale Robbie najwyraźniej nie miał za grosz taktu i wyczucia chwili i powiedział:
- No hybryda to jest połączenie człowieka i kosmity. Najmądrzejsze i niepokonane stworzenie w kosmosie…
Przerwałam mu i wytknęłam mu wszystkie błędy jakie właśnie popełnił:
- Wiesz… nie masz wyczucia chwili. – rozchmurzyłam się trochę. Najmądrzejsza i niepokonana, zaczynało mi się podobać. Wstałam, by nie czuł, że ma nade mną jakąkolwiek przewagę. W końcu próbował mnie zabić, ale jakoś mu się nie udało, bo byłam nieśmiertelna (chyba), najmądrzejsza i niepokonana.
- Dlaczego? – zapytał zdumiony.
- Powinieneś powiedzieć coś w stylu: Nie martw się, wszystko będzie dobrze”, ale ty zdołowałeś mnie jeszcze bardziej mówiąc, że jestem spokrewniona z jakimś kosmitą… - teraz to on mi przerwał, tak przerwał zapłakanej dziewczynie, która właśnie dowiedziała się, że jego matką, albo ojcem jest kosmita i do tego ta dziewczyna szuka wsparcia właśnie w nim.
- Przepraszam bardzo – zaczął naprawdę pięknym niskim głosem, na którego dźwięk szybciej zabiło mi serce – ale nie przyszedłem tu by słuchać, że nie mam wyczucia chwili, czy czegoś tam innego. Jestem jaki jestem i nic tego nie zmieni. – był naprawdę wkurzony, nie chciałam go rozłościć, choć nienawidziłam go z całego serca. Nie mogłam jednak podnieść na niego głosu, on zresztą też nie, choć był wzburzony nie krzyknął ani razu. Trudno jest krzyczeć na osobę, którą przed chwilą prawie się zabiło. Ale ja miałam powód, by na niego krzyczeć, lecz nie mogłam, sama nie widząc dlaczego. Przecież go nienawidziłam! Ale było coś w nim, co wzbudzało zaufanie i miękły mi przy nim kolana, a po plecach przebiegał przyjemny dreszczyk.
- No dobra, sory, ale to jest najprawdziwsza prawda. – widziałam, że Robbie otworzył usta próbując coś powiedzieć, ale ja kontynuowałam swoją wypowiedź, nie pozwalając mu na wyrażenie swojej opinii, o tym, co właśnie oznajmiłam. – W każdym razie, chcę się dowiedzieć czegoś o tym, co powiedziałeś, po tym jak prawie mnie zabiłeś. – ostatnie słowo prawie nie przeszło mi przez gardło, ponieważ nie przyswoiłam jeszcze myśli, że mogłabym teraz nie żyć.
- Ale o co ci chodzi? – był zakłopotany – Byłaś przytomna, kiedy, no… przed tym jak pobiegłem po pomoc?
- Tak.
- No więc, o co chodzi?
Robbie był w szoku, przynajmniej tak to odbierałam.

- Powiedziałeś, że mam fioletowe oczy, i że powinieneś mnie zabić.
Patrzyłam mu prosto w oczy, chciałam się dowiedzieć, co naprawdę czuł, ale nie mogłam się skupić. Jego oczy były takie piękne, ciemne, koloru przypominającego gorzką czekoladę, lecz były bardziej nasycone ciepłym brązem. On patrzył prosto w moje oczy, nie wiem co tam zobaczył, ale także nie mógł oderwać od nich wzroku. W końcu się zreflektował i odpowiedział:
- Tak, powiedziałem tak, ponieważ to prawda. W każdym razie to była prawda. – podkreślił słowo „była”, chcąc dać mi do zrozumienia, że się mylił – Ale to było przed tym, jak się dowiedziałem, że jesteś hybrydą.
- A ma to jakieś znaczenie?
- Oczywiście, że ma! Jesteś Laurą Finnegan! Jedyną hybrydą w kosmosie! A jak nam wiadomo, nic poza kosmosem nie istnieje. W każdym razie nam, ludziom nic o tym nie wiadomo, kosmitom zresztą też nie. Przestrzeń kosmiczna jest tak ogromna, że nigdy nikt nie dotarł jej granic, nawet kosmitom, którzy prześcignęli nas w rozwoju niewyobrażalnie.
- No dobra, i co, że jestem hybrydą?
- Jesteś także człowiekiem, ale nie koniecznie o to chodzi.
- No to o co chodzi?
- Masz moc, która może nam pomóc.
- Nam, czyli komu?
- Ludziom.
- Ja mam pomóc ludziom? Ciekawe w czym. – byłam ciekawa, ale jak zawsze nie miałam tyle wiary w siebie, żeby chociaż mieć nadzieję, że ja, Laura Finnegan mogę pomóc ludziom, wszystkim na raz!
- W walce. – powiedział to tak lekko, że nawet na początku nie zrozumiałam, o co mu chodziło. Jednak zdenerwowałam się, gdy dotarło do mnie, co Robbie właśnie powiedział.
- Jak to, w walce?

- Widzisz… Zapowiada się wojna.
Teraz to byłam w szoku, nie zdenerwowana, nie zła, nie smutna, po prostu w szoku.
- Jak to wojna? Z kim? – mój głos był wyraźnie roztrzęsiony, co Robbie zauważył. Spróbował przybrać ton głosu matki, mówiącej właśnie do swojego dziecka, ale jakoś mu to nie wyszło. Zrozumiałam, że chciał mnie udobruchać, ale i tak mnie to nie pocieszało.
- Hm… Wojna ludzi i kosmitów.
Proszę o komentarze

I życzę miłej reszty wakacji