Odp: Szansa
Jak zwykle przez kilka dni myślałem, co by tu napisać.
Gdybym miał się pokusić o jakąś ekranizację "Szansy", to w chwili tego dialogu ukazałbym albo twarze rozmówców w półmroku, albo same-li ich usta (tak jak to było na przykład w filmie "Chłopaki nie płaczą" podczas konwersacji Freda z Gruchą). Może nawet umieściłbym tę rozmowę na początku, a potem przeszedł do właściwej akcji. Tak, żeby widzowie stopniowo sobie uświadamiali, kto gadał, o czym i w jakich okolicznościach.
Dlaczego tak sądzę? Ponieważ gdyby ten fragment wyrwać z kontekstu, to naprawdę niewiele można by się dowiedzieć. Ot, taki surowy niczym stenogram zapis rozmowy dwóch osób. Żadnych przypisów, żadnych wyjaśnień, co to za Lilka, jaki "dureń Wing" i co takiego się właściwie stało, że matka umarła. I bardzo dobrze! Bo my przecież to wszystko wiemy, więc nie trzeba tego w żaden sposób powtarzać. I jeszcze to niedomówienie na końcu! Zapadł wyrok, ale nie wiemy jeszcze, jaki... Podoba mi się to.
Propozycja nie do odrzucenia? Hmmm... Zwykle to brzmi mocno podejrzanie. Zwłaszcza że Bartek zachowuje się jakoś tak niefrasobliwie, jakoby już zupełnie mu przeszło po incydencie na balu.
Ale i tak najciekawsze jest zakończenie. Więc to tak? L. wydaje się, że jest już taka dzielna i samodzielna, iż nie potrzeba jej męża? A co z dziećmi? Oczywiście matka jest dla potomstwa zawsze ważniejsza, ale no przecież ojciec też ma jakąś rolę do odegrania. Z rozbitych rodzin dzieci wychodzą ponoć nieco skrzywione psychicznie, a z ojczymami to wiadomo, że relacje często się nie układają. Lepiej niech więc L. o tym pomyśli - bo jej może ta samodzielność wychodzi na dobre, ale czy młodszemu pokoleniu też? Oczywiście może oddać Tanię i Wiktora swojemu ojcu na wychowanie, a sama za wszelką cenę rozpocząć szeroko pojętą samorealizację, ale jak to będzie świadczyło o jej miłości do swoich dzieci? Może to jest "trędi", może to jest "nowoczesne", ale czy rzeczywiście na tym polega macierzyństwo?
A pomysł zdjęcia obrączki to już mi pachnie jakąś prowokacją - zwłaszcza po tej przygodzie z Bartkiem. Może i za dużo wymagam, może i za dużo obserwowałem psy, a za mało ludzi, i dlatego chciałbym, żeby L. okazała się marmurowym posągiem wierności, ale no jakoś... Możliwe, że to patetycznie zabrzmi, ale cenię osoby, które nawet w trudnych sytuacjach pozostają lojalne wobec prostych, może wręcz prymitywnych, ale zawsze jednak elementarnych wartości.
Wcale zresztą nie uważam, że cnota musi zostać nagrodzona, wręcz przeciwnie - świnie w życiu wiele zyskują, ale chyba mimo wszystko lepiej być w porządku - nie tyle wobec Boga (bo nie każdy w Niego wierzy, a poza tym Jego sprawiedliwość jest mocno... hmmm... specyficzna), ale choćby wobec samego siebie. Rachunek zysków i strat powinien pójść w odstawkę.
Reasumując - L. niech robi, co chce, ale dobrze byłoby, gdyby dochowała wierności mężowi.
Pozdrawiam.
|