Wstępnie obwieszczę, że przenoszę się do twórczości pisanej. Snepowa ma problemy z simsami, więc kiepsko idzie ze zdjęciami, a ja dziś odkryłam, że zabiera mi to za dużo czasu. Więc wybaczcie. Ale szczerze mówiąc, ja tam wole czytać bez zdjęć, wtedy cwiczę wyobraznię

I uprzedzę, że zmieniłam głównej bohaterce nazwisko, bo tamto okropnie mnie irytowalo -.-
Ale ten 2 i ostatni odcinek tutaj Wam dam

I liczę na komentarze... ;]
ROZDZIAŁ II
Część 1
Ekspres Hogwart
Obudziły ją promienie porannego słońca, oznajmujące, że lato chyli się ku końcowi. Zamrugała oczami przyzwyczajając się do światła i przeciągnęła się na fotelu. Jęknęła cicho, czując, że każdy mięsień, bez wyjątku, daje o sobie znać. Spanie na fotelu ma swoje wady – pomyślała. Po chwili spostrzegła, że leży pod kocem, a była pewna, że pod kocem nie zasypiała. Jednak ta sprawa zeszła na drugi plan, kiedy do pokoju wszedł kot, a wtedy do jej świadomości dotarły wydarzenia dnia wczorajszego. Popatrzyła na kota przerażona, ale ten usiadł, jakby przygaszony i pokręcił głową przecząco.
[IMG]http://i28.************/jihoqb.jpg[/IMG]
-Nie wróciła. – Męski, donośny głos wydobył się z jego pyszczka, a po twarzy Suze spłynęła pojedyncza łza, wyrażająca ból, tęsknotę, bezsilność i pretensję do siebie, że nie została. Usiadła z powrotem na fotelu otulając się kocem. Kot zniknął za drzwiami, ale po chwili wrócił, a przed nim leciał swobodnie nowy numer „Proroka Codziennego”. Susan bez słowa wzięła go do ręki i zaczęła czytać. Połowę pierwszej strony zajmowało zdjęcie tego, co zostało ze sklepu zielarki na Pokątnej. Podpis nad zdjęciem głosił: „Aurorzy już nie wystarczają?”.
[IMG]http://i26.************/2yy8ha1.jpg[/IMG]
Dziewczyna zjechała wzrokiem w dół, najpierw przyglądając się dokładnie zdjęciu, na którym dymił jeszcze lekko przeżarty ogniem budynek. Zaczęła czytać tekst poniżej:
Wczorajsze popołudnie na ulicy Pokątnej przypominało piekło. Grupa śmierciożerców, która w zeszłym miesiącu zbiegła z Azkabanu, zaatakowała po raz kolejny świat czarodziei, siejąc wszędzie spustoszenie i lęk. Tym razem ucierpiał sklep dobrze wszystkim nam znanej zielarki – Antoniny Cathpole. Kobiecie nie udało się uratować niczego, co znajdowało się w budynku, ponieważ został potraktowany czarnomagicznym zaklęciem, Szatańską Pożogą. Nie wiemy, czy wśród śmierciożerców była ich przywódczyni – Bellatriks Lestrange. Aurorzy, którzy przybili na miejsce jak szybko się dało, ugasili ogień, ale niestety nie udało im się pojmać śmierciożerców. W skutek kilku Morderczych Zaklęć ponieśliśmy straty w ludziach. Na stronie trzynastej możecie państwo znaleźć listę zidentyfikowanych ciał. (Ciąg dalszy na stronie 13)
Susannah przerzuciła szybko strony odnajdując w końcu upragnioną, aczkolwiek oznaczoną pechową liczbą stronę. Zacisnęła powieki modląc się w duchu, żeby przypadkiem nie pojawiło się tam nazwisko jej matki. Powoli otworzyła oczy i szybko przebiegła wzrokiem po liście możliwie szybko. Nie wierząc w swoje szczęście zrobiła to jeszcze raz. Nie znalazła tam nazwiska Evans. Westchnienie ulgi wyrwało jej się z piersi, ale znów wstrzymała oddech, czytając dalej:
Nie zabrakło oczywiście i rannych. Listę czarodziei, którzy obecnie znajdują się w Szpitalu Świętego Munga przedstawiamy poniżej.
Ale zanim dziewczyna doszła do owej listy usłyszała cichy trzask w przedpokoju. Nie był to dźwięk otwieranych drzwi, a dobrze jej znany odgłos aportacji. Wstała szybko z fotela i pobiegła w stronę źródła hałasu, żeby po chwili rzucić się matce na szyję.
[IMG]http://i27.************/2cwnzn6.jpg[/IMG]
-Myślałam, że coś ci się stało! – Pisnęła przez łzy. Jeszcze długą chwilę stały splecione w uścisku, zanim Suze puściła Roksanę, aby ta mogła usiąść. Twarz miała niemalże szarą ze zmęczenia.
-Salem cię tu przeniósł? – Jej pierwszym pytaniem było właśnie to, co zaskoczyło dziewczynę. Kot właśnie wkroczył dostojnie do pokoju i usiadł na podłokietniku ciemnoczerwonego fotela. Susan kiwnęła głową niepewnie, a zanim Rose zabrała głos, odezwała się:
-Co się stało? Dlaczego tak długo nie wracałaś?
-Zatrzymał mnie Kingsley…
-Minister Magii? – Spytała z niedowierzaniem w głosie przerywając jej. – Czego on od ciebie chciał?
-Ja… To nie dotyczy ciebie, kochanie. – Mruknęła wymijająco.
-Nie naciskaj na nią, miała ciężki dzień. – Poradził jej kot, układając się wygodnie na fotelu. Susannah poszła za jego radą, dając matce odpocząć, jednak tej wcale się do odpoczynku nie spieszyło.
-Kochanie, jeśli masz już różdżkę, musimy poćwiczyć zaklęcia obronne…
-Myślałam, że poza Hogwartem nie można tego robić. – Przerwała jej.
-To jest stan wyjątkowy. Dostałam pozwolenie od Ministra. – Wyjaśniła pokrótce i wyjęła różdżkę. – Weź swoją do ręki. – Poradziła jej, więc tak też dziewczyna zrobiła.
-Co mam zrobić? – Spytała niepewnie. Jedynym obiektem, na którym mogłaby ćwiczyć zaklęcia była jej matka.
-Spróbuj mnie oszołomić.
-Mamo, ja nie…
-Nie ma teraz na to czasu. – Odpowiedziała jej twardo, a Suze, przestraszona stanowczym tonem Roksany wycelowała w nią różdżkę.
-
D-Drętwota!
-
Expelliarmus! – Różdżka Suze wyleciała w powietrze i wylądowała w ręku Rosie. – Musisz być bardziej stanowcza.
Wingardium Leviosa – Różdżka dziewczyny uniosła się w powietrze, podleciała do właścicielki i miękko spoczęła w jej dłoni. Susan wzięła parę głębokich wdechów i powtórnie obrała na cel Roksanę.
-
Drętwota!! – Krzyknęła, a pani Evans runęła na podłogę całkiem sztywna. Podbiegła do niej przerażona. Wycelowała różdżkę w kobietę i, biorąc wpierw głęboki oddech, powiedziała spokojnie:
-
Finite! – Rose podniosła się do pozycji siedzącej rozmasowując kark, a dziewczyna upadla na kolana tuż obok niej. Ross nie wyglądała na obolałą, a wręcz przeciwnie, intensywnie się nad czymś zastanawiała, a wyraz twarzy miała zaniepokojony.
-Coś… Coś się stało? – Spytała cicho zielonooka. – Nie chciałam ci zrobić krzywdy.
-Nie, mnie nic nie jest. Dziwi mnie tylko to, że podziałało zaklęcie
Finite, które zwykle niweluje tylko na słabe uroki. – Odpowiedziała powoli i po chwili wzruszyła ramionami. – No dobrze, wstawaj. Teraz Zaklęcie Tarczy.
Ćwiczyły zaklęcia obronne aż do późnego popołudnia, kiedy to Suze stanowczo odmówiła powtórnego oszołomienia matki. Zjadły wtedy po talerzu mocno wystudzonej zupy i postanowiły zacząć pakować szkolny kufer dziewczyny.
Tłum na dworcu King Cross był niemal nie do zniesienia. Roksana, Susannah i Sienna brnęły przez hordę drących się na prawo i lewo ludzi, nie tylko mugoli, ale też czarodziei odprowadzających swoje pociechy na Peron 9 i ¾.
-To tutaj. – Oznajmiła kobieta stając naprzeciw ścianki oddzielającej peron 10 i 9. Suze przełknęła ślinę i zacisnęła palce na rączce od wózka. Mimo, że wiedziała, jak należy się dostać na peron, z którego odjeżdża pociąg do Hogwartu, bała się kolizji ze ścianą.
-No już, wszystko będzie okej… - Powtarzała sobie po cichu. Upewniając się, że ma za sobą matkę i siostrę, ruszyła do przodu zaciskając powieki. Po chwili otworzyła oczy, żeby zobaczyć przed sobą ogromną, czerwoną lokomotywę i buchający z niej dym. Ten widok tan ją zachwycił, że nie zwróciła uwagi na ludzi przepychających się przed nią.
-Susan! – Krzyknęła Roksana chwytając się ramienia córki. – Daj, zawiozę twój bagaż tam, gdzie trzeba, a zaraz do ciebie wrócę. – Oznajmiła lekko podenerwowanym tonem i zniknęła między czarodziejami.
-Suze – Sienna pociągnęła ją za rękaw. – A do jakiego Domu ty chciałabyś trafić?
-Do Gryffindoru, rzecz jasna. – Odpowiedziała dumnie, wyrwana z transu. Rozejrzała się dookoła, wielki zegar wskazywał, że zostało pięć minut do odjazdu. Zaraz obok nich pojawiła się Roksana.
-No dobrze, kochanie. – Pogłaskała dziewczynę po głowie. – Będę ci wysyłać sowy dwa razy w tygodniu…
-Mamo, nie wyjeżdżam na całe życie. – Powiedziała, trochę zażenowana zachowaniem matki. Już naprawdę nie mogła doczekać się wejścia do tego pociągu i pojechać tam, gdzie ma zacząć się jej nowe życie.
-Wiem… - Westchnęła i pocałowała córkę w czoło. Suze przytuliła młodszą siostrę i wzięła na ręce Salema, który do tej pory siedział cierpliwie tuż obok nich.
-To idę. – Oznajmiła i skierowała się do drzwi pociągu. Weszła do środka i skręciła w lewo, szukając jakiegoś w miarę pustego przedziału. Trafiła na jeden, w którym siedział brązowowłosy chłopak, też pierwszoroczny. Wyglądał przez okno, jakby czymś zaaferowany. Stanęła w wejściu do przedziału i spytała:
-Mogę się dosiąść?
-Tak, jasne. – Nagle ożywił się i oderwał nos od szyby, która naokoło niego zdążyła już zaparować. – Siadaj.
Suze weszła do przedziału i usiadła naprzeciwko niego, jak zwykle z radosnym uśmiechem. Salem klapnął tuż obok niej, wpatrując się w chłopca.
-Jest nieszkodliwy. – Powiedział po paru sekundach, przekręcając łeb w jej stronę. Susan kiwnęła głową i już miała odezwać się do chłopaka, ale on zrobił to pierwszy.
[IMG]http://i32.************/4idfrt.jpg[/IMG]
-To Chowaniec, prawda?
-S-słucham? – Spytała, trochę zdziwiona, bo przecież sprzedawczyni mówiła, że tylko ona będzie go rozumiała.
-Chowaniec, Familliar, no. – Odpowiedział zniecierpliwionym tonem. – Jestem Oliver Brown.
-No tak. – Odpowiedziała pospiesznie i wyciągnęła ku niemu rękę. – A ja…
-Susan Evans, miło mi. – Przerwał jej, co spotęgowało jeszcze jej zdziwienie, ale postanowiła już więcej nie zadawać głupich pytań. Pogłaskała Salema po łepku.
-A właściwie to skąd wiedziałeś, że to Chowaniec? – Spytała patrząc na niego podejrzliwie.
-Interesuję się magicznymi zwierzętami, a ty przed chwilą z nim rozmawiałaś i…
-Masz rację. – Powiedziała, tym razem już się uśmiechając. – A to miało być taką jakby tajemnicą, bo…
-One są bardzo rzadkie i tak dalej. Wiem, nikomu nie powiem. – Zapewnił, a jego uśmiech sprawiał, że dziewczyna wiedziała, ze może mu ufać.
-Dzięki. – Odpowiedziała z wyraźnym śladem ulgi w głosie. Zaraz przy drzwiach ich przedziału pojawił się wózek z jedzeniem i panie go obsługująca spytała, czy coś sobie życzą.
-Ja poproszę 2 czekoladowe żaby i pudełko fasolek. – Powiedział chłopak i wyciągnął pieniądze z kieszeni, po czym podał je sprzedającej, a ta dała mu słodycze. Suze zamówiła tylko butelkę soku dyniowego.
-Masz, to dla ciebie. – Oliver rzucił jej pudełko z czekoladową żabą. – Tylko uważaj, bo może…
-…zwiać, wiem i dzięki. – Odpowiedziała i szybko otworzyła pudełko, a następnie wepchnęła sobie całą żabę do buzi. Wszystko przegryzła i połknęła.
W tej właśnie chwili do ich przedziału weszła ciemnowłosa dziewczyna, dziwnie utykając, z wyrazem niezadowolenia na twarzy.
-Mogę się do was dosiąść? Nie wytrzymuję z moimi braćmi w jednym przedziale. – Wyznała trochę niechętnie. Oboje pokiwali głowami. Dziewczyna, kompletnie ich olewając, usiadła na ławeczce i postawiła obok siebie klatkę ze śnieżnobiałą sową. Popatrzyła z rozpaczą w dół, jak się okazało przyczyną jej dziwnego chodu był złamany obcas, co zauważyła Susan. Wyjęła różdżkę, skierowała ją w stronę buta i szepnęła:
-
Reparo. – Obcas wrócił na swoje miejsce, a but wyglądał jak nowy, dzięki czemu właścicielce poprawił się humor.
-Dziękuję, nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy! – Pisnęła uśmiechając się szeroko do dziewczyny, a Oliverowi rzuciła tylko szybkie spojrzenie. – Jestem Elizabeth, ale wolę jak ludzie do mnie mówią Lizzy. Wy też pierwszy raz? O jaa… - Wytrzeszczyła oczy patrząc na Suze. – Nie mogę! To ty jesteś Susannah Evans, niemożliwe! Może będziemy w jednym Domu? Nie mogę się już doczekać! Ciekawe czy w dormitoriach mają garderoby… - Zamyśliła się na chwilkę, co dało czas chłopakowi. Nachylił się nad uchem Suze i szepnął:
-Nie przyjęli jej do Beauxbatons, bo miała za ciemne włosy. – Suze zachichotała cicho, tak, żeby Lizzy nie zwróciła na to uwagi.
Reszta podróży zleciała szybko, w miłym towarzystwie. Czas upływał im na dowcipach, dogryzaniu Lizzy, która nie wiele się tym przejmowała, śmichach i chichach.
Suze wiedziała, że Oliver nie zdradzi jej tajemnicy, była tego pewna. Dlaczego? Bo od tego dnia w pociągu był jej przyjacielem.
_____________________
TU za niedługo pojawi się część II ;]