Mijała godzina za godziną. Wędrowali w blasku ciepłych promieni słonecznych, podziwiając otaczający ich krajobraz. Ptaki ćwierkały radośnie między koronami drzew, a w oddali słychać było szum wody w górskim strumyku. Leria powoli zaczynała odczuwać ból w łydkach, jednak nie chciała ich spowalniać, dlatego zacisnęła zęby i przyśpieszyła kroku. Siroth co jakiś czas spoglądał na nią kątem oka, jednak nie odzywał się ani słowem. Dziewczyna dawno już straciła nadzieję na to, że kiedykolwiek zaczną rozmawiać normalnie. Widocznie tak już musi być.
-Jesteśmy już blisko, więc możemy chwilę odpocząć- powiedział mag, kiedy wdrapali się na niewielkie, porośnięte trawą, wzgórze. Stanął na wystającym, płaskim kamieniu i zasłaniając oczy dłonią przed słońcem, rozejrzał się wokoło.
Leria tym czasem dziękując w duchu, rzuciła się plecami na miękką, zieloną trawę i zamknęła oczy, delektując się pięknym zapachem kwiatów i letnim wiatrem, rozwiewającym jej gęste, czarne włosy. Czuła rozluźniające się mięśnie na całym ciele, co przyniosło jej ogromną ulgę. Było jej tak przyjemnie, że mogłaby leżeć tak do następnego dnia, wsłuchując się w śpiew ptaków i podziwiając naturę.
W pewnym momencie poczuła cień na twarzy, więc otworzyła powoli oczy i spojrzała w górę. Nad nią, z rozbawioną miną stał Siroth, w dłoni trzymając bułkę i butelkę wody.
-Twoje burczenie w brzuchu, mogłoby obudzić zmarłego.- powiedział podając dziewczynie prowiant.- muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. Nie sądziłem, że taka delikatna panienka jak ty, jest w stanie przejść tyle kilometrów bez zrobienia przerwy.

Oddalił się nieco i usiadł w cieniu, przeczesując dłonią czerwone włosy. Leria tym czasem napiła się dwa duże łyki wody, następnie zakręciła butelkę i wzdychając głośno, odstawiła ją na trawę.
-Dzięki, myślałam już, że uschnę.- powiedziała z uśmiechem usadawiając się wygodnie.- Dobrze wiesz kim byłam na Ziemi i na pewno domyślasz się, że nie było łatwo. Moje życie to była jedna, wielka ucieczka... mój organizm przywykł już do ciężkich warunków, chociaż... musze przyznać, że czasami sobie pomagałam.
-Co masz na myśli?- zapytał zaciekawiony Siroth, przywołując do siebie wodę.- jakieś leki? Narkotyki?
-Nie. Robiłam różnego rodzaju wywary. Niektórych przed śmiercią zdążyła mnie nauczyć babcia, która opiekowała się mną kiedy byłam mała, a reszta... eksperymentowałam czasami.
-Babcia?
-Znaczy... ona na pewno moją babcią nie była, ale jako dziecko tak właśnie o niej myślałam.- powiedziała Leria, urywając kawałek bułki.
-Luthiene musiała ją wysłać przez portal razem z tobą.- zakręcił butelkę i schował ją do worka, który następnie związał rzemykiem.
-Pewnie tak.
-Wracając do tych wywarów... na co były i z czego je przyrządzałaś?
-Mieszanka ziół z dziką różą i żeń-szeniem jest na wytrzymałość, energię oraz koncentrację. Doskonale pomagała zapamiętywać duże ilości tekstu lub mapy, kiedy dostawałam zlecenie. Wywar z aloesu i czarciego pazura jest przeciwbólowy, oraz przyśpieszający regenerację. Dodatkowo parzone kwiaty czarnego bzu z żywicą...
-Na wyostrzenie zmysłów. Czytałem o tym, jednak nigdy nie próbowałem.- przerwał Siroth.
-Przydaje się... najbardziej w nocy, kiedy mało co widać.- odpowiedziała czarnowłosa, rozglądając się po wzgórzu. Zatrzymała wzrok na przepięknych, fioletowych kwiatach rosnących na zboczu.- Babiana?
Podniosła się szybko z trawy i podeszła do drobnych roślin, aby lepiej im się przyjrzeć. Chcąc znaleźć się jak najbliżej, stanęła na chwiejącym się lekko kamieniu. Przekonana, że jest bezpieczna, nachyliła się nad kwiatkiem, jednak w momencie gdy dotknęła jego płatków, kamień osunął się.
-Aaaa!!- krzyknęła, zjeżdżając ze stromego urwiska. Spanikowana próbowała chwycić się wystającej, suchej gałęzi, jednak ta złamała się pod jej ciężarem. Dziewczyna zjechała niżej, haratając sobie mocno ramie. Pod nią szumiała lodowata woda, wpływająca po ostrych kamieniach wzgórza. Jeden zły ruch, a mogła stracić życie. Zahaczyła się pokrwawioną ręką kamień, jednak czuła, że długo nie wytrzyma. Spojrzała w dół, czując jak ciepła łza spływa jej po policzku, a zaraz spada do burzącej się wody.
-Przepraszam Siroth- wymamrotała zamykając powieki. Jej palce rozluźniły uścisk...spadała.
Przygotowana była na upadek, połamanie sobie kości, lub w najgorszym wypadku śmierć, jednak nic takiego nie nastąpiło. W momencie kiedy miała zderzyć się z wystającymi ze strumienia skałami, poczuła silny uścisk na nadgarstku, a zaraz po tym zimną wodę i uderzenie o twarde, płaskie podłoże.
Odkaszlnęła, zdejmując z twarzy mokre kosmyki. Przetarła powieki obolałą ręką i powoli otworzyła oczy.

Zdębiała. Nad nią klęczał Siroth, chociaż prawie leżał, rękami podbierając się o ziemię. Jego płaszcz i policzek ociekały krwią, a zimne krople wody z czerwonych włosów, skapywały jej na twarz. Ich twarze dzieliły centymetry. Wybałuszyła oczy ze zdumienia, a nawet poczuła, że się rumieni.
Siroth podniósł wzrok i spojrzał dziewczynie w oczy. Leria widziała ogromną ulgę wymalowaną na jego twarzy, która stopniowo zmieniała się w wyraz zakłopotania. Jego bursztynowe oczy błyszczały. Czuła jego oddech na swojej twarzy... miała wrażenie, że zaraz serce wybije jej dziurę w klatce piersiowej i wyskoczy.
Mężczyzna jednak odwrócił głowę i podniósł się, aby zmienić pozycję. Usiadł przy ścianie i odetchnął głośno, odpinając płaszcz.
-Dziękuję.- wymamrotała cicho, nadal będąc w szoku.- i przepraszam.
-Nie przepraszaj, tylko patrz z czego żyjesz.- mruknął Siroth, wyciągając z worka bandaże, gazę i mały, okrągły pojemnik.- mogliśmy zginać oboje.
-Zdaję sobie z tego sprawę. Naprawdę mi przykro.- ona również podniosła się z ziemi i podeszła bliżej maga.- daj, ja to zrobię.
Wyciągnęła mu z ręki kawałek gazy i namoczyła go w spływającej ze skał wodzie, następnie wróciła i przetarła mu rany na klatce piersiowej i policzku. Później posmarowała wszystkie maścią leczniczą i dokładnie zabandażowała. Wyciągając z worka plaster, czuła na sobie wzrok Siroth’a.
Mężczyzna śledził każdy jej ruch, co jakiś czas spoglądając na jej długie rzęsy, lub mokre włosy.
Patrząc na nią bił się z własnymi myślami, które namnażały się z każdą sekundą. Z jednej strony miał do niej żal... właściwie sam nie wiedział dlaczego, z drugiej strony lubił ją, ale nie bardzo chciał jej to okazać. No a z jeszcze innej...za dużo tego było.

-Gotowe- powiedziała radośnie dziewczyna, naklejając mu plaster na policzek.- szkoda tylko, że nie mamy czegoś przyśpieszającego...
-Dzięki. Moje ciało i tak szybko się regeneruje.- mruknął Siroth, zakładając płaszcz.- myślę, że możemy iść dalej.
Leria wstała pośpiesznie z ziemi i rozejrzała się dookoła. Dopiero teraz zauważyła, że znajdywali się w dość dużej jaskini pod wodospadem. Zimna woda pieniąc się, spływała z góry, tworząc coś w rodzaju ściany. Skały porośnięte były mchem, a gdzieniegdzie można było zobaczyć stalaktyty. Widok był naprawdę przepiękny.
-Jeej- jęknęła z zachwytu czarnowłosa, spoglądając na wodę spływającą po zielonych liściach.
-Tak jeej, ale nie mamy czasu na podziwianie. Trzeba znaleźć jakieś wyjście.- powiedział mag ruszając w głąb jaskini.- idziemy.
...
Po jakimś czasie znaleźli niewielki otwór w ścianie, przez który mogli by wydostać się na zewnątrz. Słabe promienie słoneczne przebijały się do środka, oświetlając wnętrze. Leria zaczęła odczuwać narastający ból w ramieniu, jednak zignorowała go myśląc, że to zwykłe zadrapanie. Ominęli parę stalagnatów, kierując się w stronę otworu.
-Jeśli dobrze pójdzie, zdążymy dotrzeć do Doliny Łez przed zmrokiem.- zauważył Siroth, spoglądając kątem oka na dziewczynę.- co ci jest? Boli cię coś?
-Trochę ramie, ale to nic takiego... tak sądzę.
-Dobra, dobra... pozwól, że ja to ocenię. Pokaż.
Leria przez chwilę stała w miejscu nie wiedząc czy aby na pewno ma to zrobić, ale w końcu zebrała się na odwagę i odpięła gorset, a następnie zdjęła bluzkę, zostając w samym staniku.
-To jest nic?- zapytał Siroth oglądając ranę na ramieniu dziewczyny.- dość głębokie rozcięcie no i kilka odłamków skalnych. Eh dziewczyno...
-Tak wiem... jestem beznadziejna, bezużyteczna... w ogóle tylko ciężarem.- mruknęła spuszczając wzrok.
-Tego nie powiedziałem, ale skoro tak uważasz, nie będę się kłócić.- powiedział kładąc dłoń na ranie Lerii, aby wyciągnąć odłamki. Czarnowłosa mogłaby przysiądź, że przez moment widziała uśmiech na jego twarzy. Wolną ręką odgarnęła nadal mokre włosy i spojrzała w stronę wyjścia. Na ścianie, z przestrzeni między kamieniami wyrastały bardzo ciemne kwiaty, podobne do róż. Malutkie kropelki wody spływały po płatkach i kolcach i niczym kryształki lodu, skapywały na zielony mech.
-Spójrz... czarne róże!- zawołała Leria wskazując ręką kwiaty.
Siroth momentalnie zdębiał. Zawiązał dokładnie bandaż i powoli odwrócił się, aby spojrzeć we wskazane miejsce. Przez chwilę stał nieruchomo niczym marmurowy posąg, aż w końcu drgnął urzeczony pięknem roślin, a może ich znaczeniem...
Puścił ramię dziewczyny i podszedł bliżej, aby przyjrzeć im się z bliska. Wyciągnął z kieszeni skórzaną rękawiczkę, następnie ubrał i delikatnie dotknął płatków kwiatu. Później wziął z ziemi kawałek skały z ostrym brzegiem i przeciął łodygę jednej z róż. W momencie kiedy z wnętrza wypłynęła kropla bordowej cieczy, Siroth zdjął rękawicę i w mgnieniu oka znalazł się przy zdziwionej dziewczynie.

Chwycił ją mocno w pasie i podnosząc pół metra nad ziemię, wyściskał mocno, aż poczuł ukłucie w klatce piersiowej.
-Leria! To Piekielna Łza!- zawołał stawiając zaszokowaną Lerię na ziemi.- Piekielna Łza!
-ekhm...to znaczy?
-Te niby róże, to jedne z najrzadszych kwiatów, których soku używa się do robienia trucizn. Bardzo potężnych i skutecznych. Jedna kropla tego cudeńka może zabić elfa, wampira... a nawet demona. Jeden raz w życiu go widziałem... nie sądziłem, że jeszcze kiedyś...- zamilkł podchodząc do roślin.- dzięki nim można wygrać wojnę!
-Więc zabierzmy je ze sobą.- powiedziała Leria, robiąc krok w jego stronę.
***
Przez resztę drogi nie rozmawiali. Siroth był tak zachwycony znaleziskiem, że prawie zapomniał o bożym świecie, za to Leria szła z głową w chmurach. Z jednej strony żałowała tego co zrobiła, a z drugiej strony... gdyby nie jej nieostrożność, nie znaleźliby Piekielnych Łez, nie zobaczyłaby uśmiechu na twarzy maga, no i co najważniejsze... nie zbliżyłaby się do niego...
O czym ja myślę? Idiotka! Zbeształa się w myślach, potrząsając głową, na co Siroth momentalnie zareagował.
-Spokojnie, bo ci mózg uchem wyleci.- mruknął zaszczycając ją kpiącym spojrzeniem.
-Phi- prychnęła dziewczyna z irytacją, poprawiając włosy.- wróciłbyś w końcu na ziemię. Dotarliśmy chyba na miejsce.
Siroth schował kwiaty do worka i spojrzał przed siebie. Stali na niewysokim wzgórzu, całkowicie porośniętym jasnozieloną trawą. U jego podnóża płynęła szeroka na około pięciu metrów rzeka, która ciągnęła się jeszcze przez dobre parę kilometrów. Dalej zaczynały się lasy sosnowe i ogromne, zielone polany, gdzieniegdzie usłane dywanem kolorowych kwiatów. Wszystko to z obu stron ogrodzone było wysokimi, bardzo stromymi górami, a przez sam środek było widać zachodzące słońce. Całość wyglądała tak, jakby ktoś ogromną łyżką wydrapał dziurę w grubej skale, a w środku posiał trawę i dolał wody. Widok był tak cudowny, że aż zapierał dech w płucach.
Na ciemniejącym już niebie, zaczynały pojawiać się deszczowe chmury. Zapowiadało się na nocną ulewę, a za bardzo nie było się gdzie schować.
-Świetnie, a więc teraz tylko przeskoczyć przez rzeczkę, znaleźć jakąś miłą jaskinię, a jutro z samego rana zaczynamy naukę!- powiedział radośnie mag, przeciągając się.
-To znaczy?
-Dowiesz się jutro...
-Phi, jak zawsze!