Dzięki za wszystkie komentarze. I chociaż nie skomentowałam ich swoim zwyczajem tu, na forum, to jednak komentarze otrzymały, ale te pozostaną jawne tym razem tylko dla mnie ;]
W rekordowo krótkim czasie (niecałe dwa tygodnie- cud nad Odrą, normalnie!) pierwsza część odcinka.
XXVII
Najcięższa walka
Część pierwsza
4 III
Była w trakcie ostatnich przygotowań- poprawiała makijaż, po raz któryś jeszcze raz czesała włosy, pomimo że ledwo wyschnięte były puszyste, błyszczące i wcale nie wymagały tego wielokrotnego zajmowania się nimi. Podobnie było w przypadku umalowanych ust i oczu.
Ta pedantyczna wręcz dbałość o szczegóły została wywołana zapewne przez jej podenerwowanie. Za parę godzin miało wszystko stać się jasne - czy jej mąż będzie skazany i na jaki okres czasu, i czy on przypadkiem nie skaże jej na dożywotnią samotność. Bała się obu tych wyroków, jednak z oczywistych przyczyn tego drugiego najbardziej.
W końcu nerwy jej trochę opadły, spakowała dastusiątka do auta i pół godziny później oddała je w ręce swojej najbardziej zaufanej niani, Annie Wronie, z domu Muchomorek.
Gdy bordowy Renault minął tabliczkę z przekreślonym napisem „Halinów” wróciła dawna trema. Nie miała od razu pojechać pod sąd. Czekało ją jeszcze spotkanie z Bartkiem.
Rudek wyrobił się z tłumaczeniem w wyjątkowo krótkim czasie, ona sama postarała się o to samo ze swoją partią materiału. Kosztowało ją to wiele sił i nerwów, ale czego się nie robi dla słusznej sprawy? Szczególnie jeśli jej wagą jest dalszy los małżeństwa.
Wcześniej zawiadomiła swojego, hm… znajomego, że zamierza go odwiedzić. Uczyniła to poprzez krótką wymianę SMS-ów, bowiem nie miała ochoty z nim rozmawiać. Biedaczek co prawda próbował ją jakoś zagadać, ale ona wyraźnie dała mu znać, że nie ma na to ochoty i prawdopodobnie już nigdy nie będzie miała (ale czy to drugie przyjął do wiadomości pozostaje kwestią sporną).
Zaparkowała jak zawsze przed blokiem, gdzie mieściło się jego mieszkanie. Wysiadając, szybko złapała torebkę, po czym jeszcze szybciej zamknęła samochód. Miało to co prawda potrwać chwilę („Oddam mu to i spadam”), ale ostrożności nigdy za wiele. Wzięła głęboki oddech i żwawym krokiem podążyła w stronę wejścia.
***
Spodziewała się, że będzie jej oczekiwał, stało się jednak inaczej. Zanim łaskawie pojawił się w drzwiach minęły z dobre dwie minuty. Odetchnęła z ulgą gdy usłyszała zgrzyt zatrzasku w czarnych drzwiach. Przywitał ją z uśmiechem, mówiąc:
- O, cześć! Tak myślałem, że to ty.
- Cześć… Już myślałam, że cię nie ma. Tak długo nie otwierałeś…
- Wybacz, byłem w łazience kiedy dzwoniłaś.
- Dobra, nieważne. Proszę- w tym momencie wyciągnęła z torby ową teczkę z kilkunastoma kartkami zapisanymi aż po brzegi.
- Dzięki. Wiesz, nie myślałem, że zajmie ci to tylko tyle czasu… Może wejdziesz?
„Wiedziałam…”
- Nie, dzięki. Spieszę się. Za pół godziny mam być w sądzie.
- Tylko na chwilę… Usiądziemy, spokojnie pogadamy, bo ostatnimi czasy chyba nie miałaś na to zbytnio czasu.
- Owszem, i tak samo jest teraz.
- To pozwól mi się chociaż odprowadzić.
Zgodziła się. Nie miała nic do stracenia.
Gdy doszli do jej samochodu, Bartek ni stąd ni zowąd zawołał:
- Chyba złapałaś gumę…
Zdziwiło ją to i po troszku przestraszyło. Uważnie przyjrzała się temu kołu i stwierdziła, że miał rację. Ani grama powietrza.
- Jest stąd w najbliższym czasie jakiś autobus na Lipcową?*
- Właśnie w tym problem, że nie. Może dopiero za jakąś godzinę… Ale wiesz co? Mógłbym cię tam podrzucić, to żaden kłopot. Dobrze wiem, gdzie jest sąd.
Wiedziała, że to jedyne rozwiązanie, ale nie chciała się zgodzić. Gdyby to nie on proponował- bez wahania powiedziałaby „tak”. Ale jemu nie mogła do końca zaufać. Nie po tym co się stało.
- Wiesz co, to może wysadzisz mnie przy skrzyżowaniu ulic Lipcowej i 3 maja? Potem ja już sobie dojdę- uznała to za najlepsze wyjście.
- Tylko wiesz co, zdaje mi się, że robią tam teraz drogę. Będziemy musieli jechać troszkę naokoło.
- Dobra, byleby w ogóle tam dotrzeć- coraz bardziej martwiła ją ta cała sytuacja.
- To poczekaj tu chwilkę, ubiorę się i skoczę po kluczyki.
W międzyczasie ona postanowiła zawiadomić ojca. Wybrała jego numer po czym rozpoczęła rozmowę.
- No, co tam, córciu?
- Słuchaj, miałam taki mały wypadek- złapałam gumę. Stoję obecnie na parkingu przed blokiem Bartka i czekam na niego. Ma mnie dowieść pod sąd. Potem będę musiała zabrać się z tobą.
- OK, nie ma sprawy.
- Aha, mogę się troszkę spóźnić. Podobno drogę tam robią i są objazdy.
- Hm, nic mi o tym nie wiadomo, ale dobra. Na sali siądę gdzieś w widocznym miejscu, żebyś mnie widziała. Ewentualnie zobaczymy się na korytarzu.
- Dobra, jakoś cię tam znajdę. Pa!
- Pa!- odparł jej ojciec, po czym rozmowa została ostatecznie zakończona. W tym samym momencie dostrzegła mężczyznę z kluczykami. Wskazał jej ręką, żeby za nim poszła.
Z pewnym niepokojem w sercu wsiadła do auta. Torebkę dała na dół, między nogi i zapięła pasy. Podobnie uczynił kierowca, po czym samochód ruszył.
W pewnym momencie stwierdziła, że droga zaczyna się strasznie wydłużać, objazdu nie widać, a za parę minut miała być na miejscu.
- Spokojnie, jeszcze kawałek- pocieszał ją mężczyzna siedzący obok.
Już mieli skręcić w prawo gdy okazało się, że na tej długiej ulicy ciągnął się równie długi korek, co było o tej porze typowe dla stolicy.
- To może ja już wysiądę?- zapytała
- Daj spokój, znam inne skróty- powiedział, uśmiechając się
- No niech będzie, byleby jak najszybciej tam dotrzeć!
- Jak sobie życzysz…
***
14.55 - jeszcze jej nie ma.
Wiktor miał nadzieję, że jednak jej obawy co do spóźnienia okażą się niesłuszne. I z przykrością musiał stwierdzić, że tym razem to jego dziecko miało rację.
Sam się sobie dziwił, że się tak o nią martwi. Lily nie była małą dziewczynką, która potrzebowała nieustannej uwagi swojego taty. Skąd więc u niego takie dziwne obawy?
Już chciał wyciągnąć telefon, dzwonić do niej gdy stwierdził, że to głupie. Rzeczywiście pewnie zbyt się przejmuje. Przecież poradzi sobie - jest dorosła i wie co robi.
Jeszcze raz obejrzał się w lewo i w prawo czy żaden samochód nie nadjeżdża (stał przez budynkiem) i gdy stwierdził, że nic takiego nie ma miejsca, udał się do środka.
***
Rozprawa rozpoczęła się z pięciominutowym poślizgiem. Lily nadal nie było.
Teść oskarżonego, który siedział całkiem blisko niego bez problemu dostrzegł, że i on jest zdenerwowany. Rozgląda się nerwowo po sali wyszukując twarzy ukochanej. Im dalej zmierza jego wzrok, tym bardziej jest zawiedziony. Wiktor doskonale wiedział co on czuje. Na rozprawie, w której to on siedział na miejscu Dustina zachowywał się dokładnie tak samo chociaż wiedział, że nie zobaczy w pomieszczeniu żadnej znajomej twarzy.
W pewnym momencie oskarżony zatrzymał swój wzrok na nim. Ze zniecierpliwieniem widniejącym na coraz bardziej zawiedzionej twarzy bez słów pytał, gdzie jest Lily. Wiktor musiał ze smutną miną wzruszyć ramionami. Potem tylko z żalem obserwował jak jego zięć opuszcza głowę w dół i ciężko wzdycha.
A ona ciągle się nie pojawiała….
Koniec części pierwszej.
_________
* nazwy ulic wszędzie zmyślone