Temat: Heltemodig
View Single Post
stare 10.01.2010, 11:33   #17
Invidia Semper
 
Avatar Invidia Semper
 
Zarejestrowany: 23.08.2007
Skąd: Spod oka mistrza i łuku amora
Płeć: Kobieta
Postów: 2,256
Reputacja: 10
Domyślnie Odp: Heltemodig

W szybkim czasie nagryzmoliłam drugi rozdział- chcę kuć żelazo póki gorące, bo zwykle mam słomiany zapał.
Jeszcze tylko kilka słów- ten rozdział jest nieco dłuższy, boję się czy nie za długi, dlatego proszę powiedzcie Ci czy taka długość jest odpowiednia, czy mam podzielić rozdział trzeci na dwie części To wszystko, zapraszam do czytania i komentowania













-Est…Esther- głos Yovy był cichy i chrapliwy. Oddychała ciężko, z trudem wypowiadając pojedyncze słowa.
-Yova nic nie mów…medycy mówili, że nie wolno…masz odpoczywać, spróbuj zasnąć- Esther patrzyła na przyjaciółkę, nie potrafiąc powstrzymać łez..


Był pierwszy dzień wojny Arany z Hopeanem, wzgórze Arklys nad Kefurbo. Starcie wrogich sobie wojsk nastąpiło wczoraj w nocy. Żołnierze ustawieni byli w stałym szyku- Arana od wieków słynęła z wysokiego stopnia wojskowości- stawiali oni zawsze na jakość, nie ilość. Jednak w walce z wojskami Hopeanu najbardziej wykwintna technika okazywała się upadać pod pchnięciami miecza i rozpuszczać we krwi innych poległych, stratowanych i znieważonych przez kopyta żołnierskich koni- tych braterskich i tych wrogich. Król pokładał nadzieję w magach, których umiejętności znacznie przewyższały magów hopeańskich. Armamento było najbardziej prestiżową uczelnią w obrębie kilku najbliższych państw , a niechętnie przyjmowano tam obcych. Mimo to wszyscy uważali tę wojnę za przesądzoną- jakże maleńka Arana mogła bronić się przed ponad dziesięciokrotnie większym Hopeanem! Jednak żołnierze, magowie i medycy dawali z siebie wszystko. Wielu poległo, pozostali dzielnie walczyli, nie odnotowano przypadku ucieczki z pola bitwy.
Yova leżała bez ruchu na twardym łóżku w namiocie dla rannych. Ze względu na to kim była, Esther udało się załatwić dla niej najbardziej godziwie warunki leczenia- żeby nie powiedzieć- umierania.
-Ty w to wierzysz? Esther…ja nie wywinę się z tego…już po mnie…zaraz przepadnę bez śladu…niezły ze mnie mag…polec w pierwszej walce…
-Wielu chciałoby tak polec! Nasza batalia dalej walczy, broni cytadeli. Nie pozwolimy Hopeanowi jej odebrać!- głos Esther stawał się coraz bardziej rozpaczliwy
-Musicie być odważni…-zaczęła Yova
-Musimy- poprawiła ją przyjaciółka
-Nie, musicie…mój czas minął, chociaż prawie się nie rozpoczął…ja znam Hopean…ty wiesz…ty jedna wiesz…- przerwała, by odkaszlnąć krwią. Zgięła się wpół, Esther pomogła jej utrzymać postawę siedzącą. Poprawiła koce udające poduszki. Yova opadła na nie bez sił- ty wiesz, że ja tam musiałam, Esther, ja uciekłam zaraz po aperturze, ja uciekłam, ja…-głos się jej załamał. Esther przyłożyła dłoń do jej rozpalonego czoła. Wypłukała czystą ścierkę w chłodnej wodzie i zaczęła skrupulatnie wykonywać okłady, tak jak polecił medyk. Wszyscy wzywali ją na front, ona jednak nie słuchała ich. Wiedziała, że jej miejsce jest przy umierającej przyjaciółce. W chwili, gdy Yova osunęła się bezprzytomnie na koce, do namiotu wszedł medyk. Spojrzał na dwie magiczki i zwrócił się do rudowłosej:
-Cytadela wciąż się broni, jednak nie wytrzyma zbyt długo. Każda para rąk i serc- zwłaszcza tych czarodziejskich- jest tam potrzebna. Idź wypełnij swój obowiązek najlepiej jak potrafisz, wtedy obiecam ci, że ja zrobię to samo.
Esther zrozumiała, że nie ma wyjścia. Jest magiem i musi zachowywać się jak mag. Wstała, pokiwała głową i skierowała się w stronę wyjścia. Odsunęła kapę namiotu. Odwróciła się jeszcze raz, patrząc prosto w ciemne oczy swojego rozmówcy.
-Opiekuj się nią.
Medyk skinął głową.
***


Yova szamotała się na łóżku w malignie. Esther odeszła, co było dla niej zrozumiałe- obowiązek ponad wszystko. Medyk kręcił się koło jej łóżka mieszając jakieś zioła i proszki, nie zwracała jednak na niego większej uwagi. Przed jej oczami wciąż przewijały się obrazy ostatnich dni.
Po tragicznej wieści jaką przyniósł posłaniec do domu Esther-kiedy to było!- wszystko potoczyło się bardzo szybko.
Bezpośrednio z wioski udali się do Kefurbo. Cała batalia abiturientów Armanteo przechodząc przez miasta wzbudzała różne emocje: od radości, dumy i poczucia bezpieczeństwa po strach, niechęć i rozgoryczenie. Pomimo licznej grupy Yova wciąż była najbardziej zauważaną postacią. Jej blada cera i bieluteńkie włosy były znakiem rozpoznawczym rodowitych Hopeanów. W tym przypadku emocje ludu były jednoznaczne. Gdy zatrzymywali się w karczmach na posiłek Yova chowała się w najciemniejszy kąt. Kilka razy Chris już wyciągał różdżkę by dać nauczkę młodym mężczyznom rzucającym pod jej adresem niewybredne żarty. Zawsze jednak hamowała go, szepcząc mu do ucha rozmaite błagania i prośby, z przerażaniem patrząc na jego twarz, której sam wyraz gasił wszelkie komentarze . Niepotrzebny był im żaden skandal.


Mama zawsze mi powtarzała ‘nigdy się nie chowaj i nie wstydź’- myślała w takich chwilach- ‘masz serce Aranki i to się liczy’. Oh, mamo gdybyś tu teraz była…
Gdy doszli do Kefurbo, stolicy Arany mobilizacja dobiegała końca. Żołnierze byli formowani w odpowiednie bataliony, magazynowano pożywienie i broń, umacniano obronę cytadeli arklysowej. Przed bramą powitał ich nieznany, siwy mężczyzna.
-Magowie, prawda- raczej stwierdził niż zapytał- przejdźcie tędy, tyłem cytadeli, znajdziecie zielone drzwi. Tam zbierają się magowie, dziś wieczór nastąpi oficjalne zebranie, na którym podzielą was na grupy i objaśnią strategię.
-Jak myślicie, kto będzie naszym strategiem?- spytała Anabell- chyba nie jakiś wojskowy?
-Inny, bardziej doświadczony mag, to pewne- odpowiedział Havil zmierzając szybko do celu. Przez całą drogę poganiał ich i zagrzewał do boju. Teraz w samym centrum obrony Arany był zdecydowanie w swoim żywiole.


Doszli do zielonych drzwi. Gdy zapukali otworzyła im starsza magiczka. Niemalże czuć było bijącą od niej moc i blask. Tego faktu nie zmieniała nawet bardzo krzykliwa, kolorowa suknia.
-Magicy? Nie przypominam sobie was, skąd jesteście?
-Jesteśmy tegorocznymi abiturientami Armamento- odpowiedział Chris
-Tegorocznymi powiadasz…no dobrze wchodźcie, na wojnie przyda się każda różdżka- otworzyła szerzej drzwi myślami będąc daleko. Popatrzyli na siebie zdziwieni, jednak posłusznie weszli do środka.
-Tym korytarzem do końca- wskazała kobieta. Znaleźli się w dużym ciemnym pokoju z ustawionym na środku stole obstawionym najróżniejszymi krzesłami. Nie było tu nikogo. Na stole znajdowały się mapy i kolorowe pionki, jak gdyby zostawiły je dzieci grające w poszukiwanie skarbów. Z pomieszczenia wychodziły dwie pary drzwi, przy ścianach znajdowały półki z książkami.
-Wszyscy są na kolacji, zaraz po niej odbędzie się zgromadzenie, nie wzięliśmy was pod uwagę, ale miejsce się zawsze znajdzie…- tu popatrzyła na ręcznie rzeźbiony w drogocennym kamieniu zegar- kolacja skończy się za jakieś pół godziny. Gdybyście jednak czegoś potrzebowali szukajcie mnie, to znaczy Ijós, w bibliotece – powiedziała mechanicznie, przekonana, że wiedzą, gdzie w cytadeli arklysowej znajduje się biblioteka, po czym zniknęła za drzwiami.
Havil natychmiast rzucił się do oglądania map. Fachowym tonem stwierdził, że jest to strategia bitwy na wzgórzu Arklys.
-Zaatakujemy ich od boku, tu zaznaczona jest też piechota i kawaleria. My to pionki niebieskie, Hopean to czerwone. Żółte…
-Jeszcze nie ma żadnego my- wtrącił Chris- niewiadomo, czy nas przyjmą do batalionu magów. Mogą nas skierować do namiotów medycznych, w końcu tego też nas uczono.
-Chyba sobie żartujesz, słyszałeś co powiedziała, ta magiczka Ijós- każda różdżka jest cenna!
-Ale nie powiedziała, że koniecznie na bitwie…


***



-Każda różdżka i każda moc jest dla nas niezwykle cenna. Hopean być może nie dysponuje tak wyszkolonymi magami jak Arana, ale jest ich-tak jak żołnierzy- więcej. Przeciętny mag arański to wybitny mag hopeański. Dlatego zabieramy każdego z was na pole bitwy. Nie obiecuję, że wszyscy wrócimy tu bezpieczni i zdrowi. Być może dzisiejsza noc jest ostatnią w waszym życiu. Ale to jest wojna, a wy jesteście magami- chlubą Arany i Armamento. –powiedziała Ijós i rozejrzała się groźnie po sali. – Nie powinniśmy się obawiać. Taktykę uzgadnialiśmy razem z oficerami wojska i uważam, że jest ona dobra i nieprzewidywalna. Wyszkolenie naszych żołnierzy stoi na najwyższym poziomie. Hopean to duże i potężne państwo. Mieliśmy szczęście sąsiadować z nim w pokoju tak długi okres czasu. Teraz musimy pokazać, że tego czasu nie zmarnowaliśmy. Jednak jeśli ktokolwiek w tym pokoju uważa inaczej, może wyjść- nie chcę do walki nikogo zmuszać, a ucieczka z pola bitwy jest niewypowiedzianą hańbą.
Havil wyprostował się na krześle, wyraźnie dając do zrozumienia, że nikt nie będzie musiał nazywać go tchórzem. Chris uśmiechnął się pod nosem. Esther z Yovą wymieniły spojrzenia.
-Z naszych źródeł wynika- ciągnęła Ijós- że wojska hopeańskie zjawią się na wzgórzu Arklys jutro wieczorem. Ale my będziemy gotowi do obrony. I do ataku…


***


-Yova!- krzyknął przerażony Chris.
Bitwa wrzała. Ginęli żołnierze i konie. Wszystkich zaskoczył brak magów z Hopeanu. Ijós i reszta dowodzących podejrzewali tu podstęp, ale byli przygotowani i na taką sytuację. Ściana magiczna otoczyła wojska hopeańskie i miała zacząć atak, gdy wprost ze środka walki wypadły bataliony magów. Arana zareagowała natychmiast. Powstały dwie grupy walczących- magów i żołnierzy. Ci pierwsi walczyli na wzgórzu, zaciekle, z mnóstwem wybuchów i błysków. Ijóś miała rację- pomimo znacznej przewagi liczebnej magów z Hopeanu, nie byli oni w stanie odeprzeć silnego uderzenia Arany.
W bitewnym chaosie nikt nie zauważył, że Yova upada, zalana krwią, nieprzytomna. Oprócz Chrisa. Chwycił ją w ramiona, jednak nie wiedział co dalej. Jej zamknięte oczy. Czerwień krwi i biel włosów. Zieleń trawy. Obraz, który nawiedzał go w koszmarach sennych jeszcze przez wiele lat.

Nagle przy jego boku pojawiła się Esther.
-Idź walczyć. Zaniosę ją do namiotu medycznego.
-Ale…
-Walcz!
walcz…
alcz…
cz…

***


Otworzyła oczy. Medyk klęczał przy jej łóżku zmieniając bandaże. Odruchowo cofnęła się do ściany namiotu. Syknęła. Zabolało.
-Nie ruszaj się, bo zrobisz sobie krzywdę- powiedział głębokim, spokojnym głosem.
-Kto wygrywa?- spytała od razu.
-Nie znam najnowszych wieści, ale wszystko jest pod kontrolą- odpowiedział, nie chcąc jej denerwować.
Yova spojrzała na swoje ciało. Od piersi do pasa miała zawinięte bandaże z opatrunkami, od których bił dziwny, ziołowy zapach.
-Co mi jest?- spytała nieśmiało. Przebywała w jednym pomieszczeniu z mężczyzną, którego nie znała. Z mężczyzną, który na dodatek rozpinał jej koszulę.
-Sam chciałbym to wiedzieć- westchnął – przynieśli cię tu nieprzytomną, z ogromną raną na brzuchu. Ledwie zdołałem zatamować cieknącą krew. Potem dostałaś bardzo wysokiej gorączki. Majaczyłaś…
-Majaczyłam? Ja…mówiłam coś konkretnego?
-Nie- skłamał medyk, by znów nie podnosić ciśnienia magiczce – nic szczególnego. Teraz już nie masz gorączki, jednak rana wciąż nie chce się goić. Leżysz tu od trzech dni.
-Trzech dni?!
-Od trzech dni i chyba dopiero teraz jesteś w pełni świadoma.
-Chyba tak… to znaczy…pamiętam, że Esther była przy mnie.
-To ona cię tu przyniosła- potwierdził medyk – ale skoro jesteś w pełni świadoma, musze się ciebie zapytać o to, co wydarzyło się na polu bitwy. Co spowodowało, że trafiłaś tutaj?
Yova zamilkła intensywnie wysilając swój rozum do wykrzesania chociaż iskry wspomnień. Na próżno.


-Jedyne co pamiętam to potężne uderzenie światła. Nic więcej.
-To mogło być wszystko- mruknął medyk- w takim razie nie zastosujemy żadnych specyficznych środków, będziemy się trzymać standardowych metod, na razie odpoczywaj- powiedział i skierował się do wyjścia.
-Ja już nie wrócę do pełni sił, prawda?- wyszeptała Yova. Medyk odwrócił się.
-Istnieje taka możliwość- przyznał niepewnie
-Dlatego musisz mi opowiedzieć na dwa pytania. Pierwsze: jaka jest naprawdę sytuacja Arany?
-Wygraliśmy bitwę pod Arklys, ale pochłonęła ona bardzo dużo ofiar. Hopean znów szykuje się do ataku, a my…z tego co mi wiadomo ustalamy nową linię obrony, Ijós zarządziła kolejne posiedzenie- odpowiedział w skrócie. Nie miał zamiaru mówić jej o poległych, o przyjaciołach…
-Rozumiem- odpowiedziała Yova zbierając pokruszone myśli i wspomnienia- a ile czasu pozostało mnie?- zapytała spokojnie, patrząc w oczy medykowi
-To zależy od wysiłku i innych czynników, ale ciężko będzie ci się poruszać z tak poranionym brzuchem- powiedział z narzuconym spokojem.
-Na pewno masz tam coś, co może uśmierzyć, chociaż chwilowo ból- zerknęła na stół z mnóstwem buteleczek i tajemniczych roślin.
-Nie mogę cię wypuścić w takim stanie- zdumiał się medyk, że coś tak absurdalnego przyszło jej do głowy. Jednak ona nie słuchała go. Wstała pośpiesznie zapinając koszule. Po chwili jęknęła i zatoczyła się z bólu, opadając z powrotem na łóżko.
-Pomóż mi, proszę.
Medyk podszedł do niej poprawiając koce, a ona popatrzyła na niego ze zdziwieniem.
-Co ty robisz?
-Jak to co- zdumiał się po raz kolejny- pomagam ci.
-Więc daj mi ten środek- będzie z tego o wiele więcej pożytku niż z leżenia tutaj i powolnego umierania.
Zawahał się i popatrzył na Yovę. W jej oczach był dziwny, heroiczny upór. Gdy rudowłosa Esther przyniosła ją do niego całą zbrukaną krwią zdziwił się i zapytał
-Od kiedy my leczymy też wrogów?
Popatrzyła na niego wtedy z chęcią natychmiastowego wbicia jak pala w ziemie, jednak szybko opanowała emocje i rzuciła krótko
-To jest nasz mag, Terveys. Jeden z najlepszych, dlatego weź się do roboty, ona musi żyć.


Przez okres gorączkowania wciąż bredziła coś o Hopeanie, matce i niejakim Chrisie, jednak niewiele z tego zrozumiał. Był tym bardzo zainteresowany. Wygląd niewątpliwie zdradzał jej pochodzenie, jednak mowa była czysto arańska. W końcu doszedł do wniosku, że jest tylko medykiem. Jego zadaniem jest ratować ludzi ze szponów śmierci, niezależnie od tego kim byli. Nie mógł znieść myśli, że tym przypadku mu się to nie udało.
-Nie jesteś w stanie walczyć, nawet na najsilniejszych eliksirach przeciwbólowych- powiedział w końcu.
-Nie mam zamiaru walczyć, proszę, zaufaj mi- jej głos był coraz bardziej zdesperowany. W końcu Terveys uległ. Podszedł do stolika, rozdrobnił kilka rodzajów ziół w moździerzu, po czym wrzucił je do szklanej fiolki z pomarańczowym eliksirem. Roztwór zasyczał i zmienił barwę na intensywnie granatową.
- To najsilniejszy środek jaki mogę ci dać. Łyk uśmierza ból na kilka godzin.
-Dziękuję ci- powiedziała Yova od razu przykładając fiolkę do ust.
Wstała, zapięła pas i wzięła do ręki różdżkę. Medyk popatrzył na nią.
-Idziesz pożegnać się z przyjaciółmi?
Yova zagryzła wargi. Przed oczami pojawiły się jej twarze Esther, Havila, Anabell, Chrisa… Zrozumieją. Muszą zrozumieć. Jednak pozostawienie ich w całkowitej niewiedzy byłoby oszustwem.
-Masz tu coś dopisania?- zapytała. Terveys skinął głową i podał jej kawałek czystego papieru i atrament.
Napisała list, chociaż-jak zauważył medyk- przyszło jej to z trudem i ze łzami w oczach.
-Dasz im go najwcześniej pojutrze- powiedziała związując kartkę- i proszę przekaż im, że…że nie miałam wyboru.
Medyk znów tylko pokiwał głową milcząc. Gdy Yova wychodziła nie wytrzymał i zapytał:
-Co masz zamiar zrobić? Przecież bez mocy do walki jesteś im niepotrzebna.
Yova popatrzyła na niego.
-Nie mogę walczyć, ale mogę przydać im się w inny sposób.

__________________
Lecz straszny los, okrutna śmierć
W udziale im przypadła:
Króla zjadł pies, pazia zjadł kot,
Królewnę myszka zjadła.

Atelier
Ostatni Strz

Ostatnio edytowane przez Invidia Semper : 23.01.2011 - 20:45
Invidia Semper jest offline   Odpowiedź z Cytatem