Temat: Szansa
View Single Post
stare 10.02.2010, 20:20   #404
Hnat
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie Odp: Szansa

Podobno się stęskniłaś za tym moim laniem wody. :-)

Uwagi formalne sobie daruję - zbyt wiele się działo, bym miał teraz się zajmować takimi sprawami.

W ostatnich odcinkach "Szansy" akcja nabrała tempa. Zmienił się też ton opowieści - dotychczas mieliśmy do czynienia z czymś w rodzaju dramatu obyczajowego, lecz w momencie porwania L. historia ta nabrała pewnych akcentów sensacyjno-kryminalnych. Te ostatnie, rzecz jasna, znikły w chwili przeniesienia głównej bohaterki do szpitala.
Jeśli już jesteśmy przy takich przestępczych akcentach, to chciałbym się zatrzymać przy panach Korzeniowskich i ich sposobie działania. Jak na bandytów zachowują się oni dość nieudolnie - najpierw tak łatwo pozostawiają Tanię, późniejsze zaś porwanie L. to już totalna klapa. Nie związują jej rąk, nawet nie zabierają jej telefonu. Bynajmniej nie chodzi mi (tylko?) o krytykę FS - wszak z działań braci można wywnioskować parę zdań na temat ich motywów i charakteru. Żaden z nich nie jest bowiem "zawodowym", wyrachowanym przestępcą.
Szymon wydaje się być połowicznie obłąkany w związku z chorobą, a później śmiercią matki. Dlatego też nie potrafi sensownie zaplanować żadnej akcji ściągania okupu - zawsze pozostaje jakieś "ale", jakieś tragiczne (dla niego) w skutkach niedopatrzenie. Działa dość szybko, chaotycznie - prawdopodobnie ze względu na ograniczony czas. Możliwe przecież, że choroba miała bardzo gwałtowny przebieg.
Co więcej, Szymon zdaje się nie panować nad emocjami. Sądzę bowiem, iż zabójstwo Bartka (wszak nie mieszczące się w "normalnych" kategoriach racjonalnych i moralnych) dokonane zostało w afekcie, że to było coś w rodzaju szału bojowego. Nie wiemy bowiem, jakie były późniejsze odczucia starszego z braci Korzeniowskich. Może odzyskał świadomość (rozum?) i żałował?
Podobnie też emocje przerastają Szymona w chwili rozmowy z L. Może on tak naprawdę chce ją tylko "humanitarnie" zabić albo przetrzymać w celach sobie wiadomych, ale żal po śmierci matki (a zwłaszcza chyba wyrzuty sumienia z powodu niezebrania pieniędzy na operację) dręczy go na tyle, że szuka kozła ofiarnego, aby rozładować swą frustrację.
Zastanawia mnie jeszcze jedna kwestia. Gdyby Szymon wiedział wcześniej o traumatycznych przeżyciach L. i Dustina, to czy miałby jakieś skrupuły przed wzięciem ich na cel swoich działań? Przecież oni wcale nie stanowili idealnej rodzinki, w której wszyscy się spotykali przy stole co posiłek. Ojciec był gościem w domu, a matka pomimo pracy u siebie i pomocy ciotki i jej brata średnio dawała sobie radę. Dzieci więc i tak były prawie że półsierotami. Dlaczego więc Szymon, pomimo pewnej wspólnoty losów, zaatakował właśnie państwa Wing? Zapytam nawet przewrotnie: nie mógł szantażować innej rodziny - takiej, w której wszystko chodziło jak w zegarku, a nikt nie musiał znosić długotrwałej rozłąki? Wtedy dałoby się to wytłumaczyć pewną zawiścią.
Może aby lepiej wyjaśnić, co mam na myśli, przytoczę pewien przykład z życia. Otóż notoryczne (rok w rok chyba) są napady rabunkowe na wolontariuszy WOŚP. Pierwsza moja reakcja to oburzenie: bo jakże-li to? Co ci młodzi ludzie winni? Czy oni są jakimiś bankomatami? Czy oni zbierają te pieniądze dla siebie? Dostają za to pensję? A może darmowe bilety na Woodstock?
Potem może przyjść kolejna refleksja: a może ci napastnicy sami są biedni? Może im są te pieniądze potrzebne na chleb? Tak, tylko że zgodnie z moją logiką powinni napadać na bogatych, na jakichś "ludzi sukcesu" - bo tu właśnie wchodzi w grę wspomniana przeze mnie zawiść i swoista specyficzna "sprawiedliwość". Ale i tu jest kontrargument: wolontariusze to cel łatwiejszy i lepiej dostępny. Poza tym sytuacje skrajne wymykają się spod praw logiki.
Jak się zapewne domyślasz, przykładu tego nie napisałem dla jakichś popisów krasomówczych, lecz ze względu na podobieństwo do położenia Szymona i jego ofiar. Owszem, potępiam go, lecz mam całkiem sporo pytań i wątpliwości; tym bardziej, że - jak już wspomniałem, to jednostka nieobliczalna, można by rzec: półpsychopata.
Punkt drugi: Bartek. Też osobowość niezwykle złożona. Z jednej strony pragnie być lojalny wobec brata, z drugiej zaś przeżywa moralne rozterki z racji metod, jakimi ten się posługuje. Dlatego też najpierw przewozi główną bohaterkę do magazynu, choć doskonale wie, co tam ją czeka. Akceptuje też do pewnego stopnia przemoc stosowaną przez brata, pomimo że zapewne zdaje sobie sprawę, iż jest ona już pozbawiona sensu. Ostatecznie jednak przeważa w nim "to drugie" (bo jednak mimo wszystko nie mam pojęcia, co jest przyczyną konfliktu wewnętrznego Bartka: zasady czy afekta do L. - a może to i to?), przez co ponosi śmierć - można by (kto wie, czy nie z lekką przesadą) rzec, że jest to śmierć godna dżentelmena. W ten sposób naturalnie wyeliminowana zostaje przeszkoda w relacjach pomiędzy główną bohaterką a jej mężem - ale czy stwierdzenie takie nie zakrawa na cynizm?
Reasumując, powtórzę jeszcze raz: traktowanie braci jak typowych bandytów to zwyczajne uproszczenie, objaw braku zrozumienia dla ich trudnej sytuacji. Ja bym widział w nich raczej desperatów, którzy zeszli na drogę zbrodni - a może raczej dominującego szaleńca z jednej strony i człowieka, który pod jego wpływem sam niemalże stoczył się na moralne dno - z drugiej.
Wreszcie pora na kilka słów na temat Dustina. Zawiasy musiał dostać - w końcu jako dorosły chyba nigdy nie był karany. Poza tym zawsze pozostawała ta wiara w głupotę polskich sądów. Tak czy inaczej - dobrze się stało, bo niemal całkowita eliminacja tej postaci wcale nie wyszłaby opowieści tej na dobre.
Istotne jest jednak co innego, mianowicie reakcja na zdradę. Wydaje mi się, że Dustin wybrał wyjście najmądrzejsze i najmniej destruktywne z możliwych. To fakt, że dzieciom będzie ciężko bez ojca. Ale to chyba lepsze rozwiązanie niż pobyt w domu podczas konfliktu z żoną. Rozwiązanie takie bowiem groziłoby albo ciągle napiętą atmosferą, wzajemnym podgryzaniem i wrogimi spojrzeniami, albo też nieustannymi awanturami i (jak to już niegdyś określiłem) ostateczną zagładą państwa Wing jako jedności. Tak czy inaczej - nie przysłużyłoby się to dzieciom. Miałyby one tylko więcej traumatycznych przeżyć, a co za tym idzie, skrzywioną psychikę w późniejszym życiu.
Można mieć pretensje, że Dustin nie przyszedł do szpitala, by porozmawiać z małżonką albo chociaż osobiście wręczyć jej list. Ale co by państwo Wing wówczas sobie powiedzieli? Że jej jest przykro, że żałuje, że go kocha? Przecież to i tak by do niego nie trafiło - rana jest bowiem zbyt świeża. A on? Że czuje się okropnie, że cały czas o niej myślał, że ją ostrzegał? To zbyt banalne - L. wszak zdaje sobie sprawę z okropności swego zachowania. Co najwyżej mogliby się nawzajem poranić.
Całkiem na miejscu są też wątpliwości odnośnie sensu tego związku. Przecież on, Dustin, porzucił dla niej dotychczasowe życie. Dzięki niej zmienił się na lepsze, nabierając pewnej ufności do ludzi. Wreszcie - jej zasługą było ukazanie mu jaśniejszych stron świata. I kiedy już mogło mu się wydawać, że wychodzi na życiową prostą, że sobie rekompensuje traumatyczne dzieciństwo, ona zrobiła mu taki numer. Czy naprawdę tylko o to chodziło? Żeby zamiast tak zwanego szczęścia uzyskał tylko jego krótkotrwałą iluzję?
Pozwolę sobie na krótkotrwały akcent - myślę, że w podobnej sytuacji też bym się oddalił na dłużej, żeby choć trochę ochłonąć. Być może dlatego w moich wywodach jest tyle chęci usprawiedliwienia pana Winga.

Cóż, kończę, bo od tego pisania i gapienia się w monitor robi mi się galareta z mózgu.

Pozdrawiam, życząc weny.
  Odpowiedź z Cytatem