Temat: Szansa
View Single Post
stare 21.02.2010, 21:44   #409
Liv
Moderatorka Emerytka
 
Avatar Liv
 
Zarejestrowany: 12.12.2007
Skąd: Million miles away
Płeć: Kobieta
Postów: 5,666
Reputacja: 53
Domyślnie Odp: Szansa

XXIX
A jednak!


15 VII


- Mari, wiesz, co jutro jest za dzień?
Szatynka zastanawiała się chwilę, jednak nic sensownego nie przychodziło jej do głowy.
- Nie umiem sobie przypomnieć- odparła
- A pamiętasz, gdzie byłaś siedemnastego lipca cztery lata temu?
Znowu się zamyśliła. Tak, pamiętała. Spojrzała pytająco na mężczyznę. On jednak odwrócił się do niej plecami, w stronę okna.
- Cztery lata temu- odezwał się po chwili- byłem najszczęśliwszym facetem na świecie. I kto by pomyślał, że po kilku latach ta data wyda mi się taka obca, jakby wycięta z kalendarza...
- To dlatego, że sam ją wyrzuciłeś- powiedziała- tak jak i drugą najważniejszą tego dnia postać ze swojego życia. Popatrz, minęło tyle miesięcy, a ty dalej tutaj. I ciągle nie wiesz, ile czasu jeszcze upłynie, zanim wrócisz...
- Niby do kogo mam wracać? Myślisz, że już mi przeszło?
- Więc dalej...
- Tak, Mari.
- A postanowiłeś coś chociaż?
- Czy tobie naprawdę się wydaje, że nie mam lepszych rzeczy do roboty aniżeli zadręczanie się losem swojego nieudanego małżeństwa?
- Mógłbyś się w końcu za to zabrać.
- Niby dlaczego?
- Bo ona ciągle czeka...
- Phi- prychnął szyderczo- jakby jeszcze miała na co.
- No jak to: „na co”? A ty?
- Ja? Nie, nie na mnie. Jedyne na co może czekać to rozwód.
- Więc dlaczego nie załatwisz tego od razu? Ona się zamartwia w tej Polsce...
- Obecnie nie mam na to ani czasu, ani ochoty. Poza tym, mnie tam jest obojętnie, czy na papierku mam żonę, czy nie. W realu jej nie mam i to się liczy.
- Nie możesz tak mówić! Ona pewnie chce to naprawić, musisz dać jej szansę...
- Jaką szansę? Żartujesz sobie ze mnie?! Po tym wszystkim jeszcze mam być dla niej dobrym mężem? Niech się pomęczy trochę w tej niepewności, dobrze jej zrobi...
- Dustin...!
- Muszę już lecieć. Wpadnę jutro.

Trzask zamykanych drzwi.
Zniknęły jego buty, kurtka, ale napięta atmosfera ciągle została.
Kobieta usiadła przy kuchennym stole.

Krople deszczu dudniły w najlepsze o szybę. Na zewnątrz było szaro, ponuro. Tak samo było i w jej duszy.
Gdy zjawił się u niej na początku marca i wyjaśnił co się stało miała nadzieję, że nie zabawi tu długo i wróci do swojej rodziny. Tymczasem była już połowa lipca, a on ciągle wpadał do niej.
Nie, nie mieszkali razem. Co prawda domek Marianne położony na przedmieściach zmieściłby więcej ludzi aniżeli ją i nastoletnią Joe, ale on postanowił zamieszkać sam. Jednak zaglądał do nich tak często jak tylko się dało. Nieraz nocował, bo tak naprawdę stąd miał bliżej do pracy niż ze swojego mieszkanka położonego kilka przecznic dalej.
Obie panie lubiły jego towarzystwo, ale on starał się im nie narzucać. Tym bardziej, że ostatnim czasy częstym bywalcem stał się narzeczony Mari. Ślub planowali na lato przyszłego roku. Miała ona nadzieję, że jej przyjaciel z młodości, Dustin, pojawi się na nim wraz ze swoją małżonką. Jednak z każdym dniem jej nadzieja, że tak się stanie, malała.
Pamiętała doskonale te wieczory, kiedy młodzi zakochani przychodzili do niej na kawę albo grila. Kiedy siedzieli na ławce, wtuleni w siebie, wydawało się jej, że ich uczucia nic nie zmąci, że w jej pamięci ciągle zostanie ten obraz tej dwójki zakochanych, którzy świata poza sobą nie widzą.

Pamiętała podekscytowanie Dustina, kiedy ogłaszał jej datę swojego ślubu, albo jego radość, kiedy dzielił się z nią radosną nowiną, że zostanie ojcem.
I teraz to wszystko miało legnąć w gruzach?
Najbardziej martwiła ją postawa przyjaciela w stosunku do Lily- to, że nie mógł zrozumieć jej cierpienia związanego z jego nieobecnością i niepewnością losu ich miłości. A tak naprawdę losu całego życia ich i dzieci. No właśnie, gdzie podział się ten kochający ojciec, który wręcz nie mógł się doczekać chwili, kiedy znów będzie dla dastusiątek tym prawdziwym tatą? Czy nawet te niczemu winne maleństwa (poza tym, że były dziećmi znienawidzonej Lily) miały płacić tak wysoką karę?
Serce Dustina, niegdyś gorejące z miłości, teraz wydawało jej się być zimne i nieczułe jak głaz.
A czy to tak miało być?

***

Połowa lipca. Pamiętała, co postanowiła po przeczytaniu listu. Przez te kilka miesięcy ciągle liczyła na to, że jednak mu przejdzie i wróci. Ona mogła mu to wszystko wytłumaczyć i przeprosić w każdym momencie. Tak naprawdę to na to czekała, ale on nie dął jej szansy na realizację jej planów.
W ogóle się do niej nie odzywał. Jedynie w maju w jej ręce trafiła koperta zaadresowana do Tanii T(h)eresy Wing. W środku znajdowała się śliczna karta, a w niej znajomym pismem wypisane życzenia. Jednak nigdzie nie było napisane czegoś w stylu „wkrótce wracam”, i to zmartwiło mamę adresatki. Stempel pocztowy pochodził z jakiejś miejscowości, która z pewnością nie leżała blisko Los Angeles, gdzie studiował. Zresztą, Dustin do głupich nie należy- nie zostawiłby jej tropu. Już wtedy w jej głowie pojawiły się czarne myśli, że nie chce wrócić. Ale czy wtedy, w maju, wiedział, że tak samo będzie po tym nieszczęsnym piętnastym lipca?
Ignorował ją. Teraz, kiedy ciągle był nieobecny, była o tym przekonana. Tak jak tego, że prawdopodobnie to już koniec. A przecież pojutrze obchodziliby czwartą rocznicę ślubu...
I wtedy w jej głowie zrodził się bojowy pomysł. Nie będzie dłużej czekać, tylko weźmie sprawy w swoje ręce, odszuka go (wszak nie rozpłynął się w powietrzu, że nie można go znaleźć) i wyjaśnią sobie wszystko. Minęło już tyle czasu... Nerwy musiały mu opaść, już nie mógł być na nią tak zły jak wtedy. Będą mogli porozmawiać, co wtedy z pewnością możliwe nie było.
Zaczęła sobie wszystko powoli rozplanowywać. Jutro załatwi bilet, pogada z tatą, czy na te trzy dni nie mógłby się zająć dziećmi i przede wszystkim ułoży sobie w głowie, co mam mu powiedzieć.

***

16 VII

- Ty chyba nie mówisz poważnie?- usłyszała niedowierzający głos swojego rodzica, który był odpowiedzią na to, co przed chwilą mu oznajmiła
- Tato, zrozum, ja nie mogę dłużej czekać- próbowała go przekonać- Tu nie chodzi o jakąś błahostkę, tylko o moje małżeństwo!
- Wiem, ale jemu najwyraźniej na tym nie zależy albo jeszcze sam nie wie, co z tym zrobić- ciągnął dalej
- Miał kilka miesięcy na zastanawianie się- była coraz bardziej wściekła- Jego zachowania nie można usprawiedliwić w żaden sposób.
- Jesteś pewna?- zapytał sarkastycznie
- Ale ile można być wściekłym? Przecież znam go- pogniewa się i przestanie. Nie pamiętasz, jak to było w tamtym roku? Niby tez był na mnie taki wściekły, a przyjechał na święta.
- Ale zdrada to nie jest taka łatwa sprawa.
- Z drugiej strony wyszłam za dorosłego człowieka i takiego samego podejścia od niego oczekuję.
- Czy jako „dorosłe podejście” rozumiesz wybaczenie?
- Po części. Przynajmniej pogodzenie się z sytuacją- żeby mnie tak przypadkiem z domu nie wyrzucił. Ja naprawdę wierzę, że to coś da. Bo jeśli tak, to znaczy, że warto ratować to małżenstwo, choćby za pierwszym razem miało się nie udać.
- No dobrze, próbuj. Jesteś zbyt zdeterminowana, żeby ci odmawiać teraz pomocy. W końcu jeśli nie ja, znalazłabyś innego opiekuna.
- Dzięki, tato! Choćby miało to nie wypalić, i tak będę wdzięczna.
- Ratuj swoje małżeństwo i niech ta próba zakończy się sukcesem- skwitował Wiktor Muchomorek.

***

Szczęście jej dopisywało- wylot miała 25 lipca o dziesiątej rano. Miała trzy dni na znalezienie go i rozmowę. Trzy dni, w których miało się przeważyć tak naprawdę całe jej życie i które miały ustalić kierunek dalszych jej losów. A tak naprawdę, wszystkich jej najbliższych.



Jak mnie za to nie zjedziecie, to będę przeszczęśliwa. Tym bardziej, że w dalszym ciągu mam wątpliwości :/

Ostatnio edytowane przez Liv : 22.02.2010 - 20:21 Powód: bo atmosfera, choćby nie wiem jak bardzo chciała, nie usiądzie!
Liv jest offline   Odpowiedź z Cytatem