Jak już mówiłem simy mi padły, dlatego pod koniec nie umieściłem zdjęć i ogólnie jest krótkie. Mam nadzieję, że uda się naprawić, póki musicie się zadowolić tym ochłapem.
Odcinek I
Samochód (o ile tego rzęcha można było tak nazwać) stał przed domem numer 39 już dobre dwadzieścia minut. Jak zwykle, wszyscy byli już w swoich domach, więc nikt nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi. Minęło kolejne dziesięć minut zanim wsiadła do niego jakaś kobieta. Starannie ukrywała swoją twarz. Co ciekawe, nie tylko ją ukrywała, ale całe ciało. Dziwne, że nie było jej w tym grubym ubraniu gorąco, bo pomimo bardzo późnej pory temperatura spadła tylko o kilka stopni. Po chwili silnik głośno zaryczał, gaźnik strzelił kilka razy i wóz odjechał pozostawiając za sobą tylko* gęstą chmurę spalin.
Glen obudził się w środku nocy. A myślał, że po długiej i męczącej podróży z Nowego Jorku będzie spał jak zabity całą no, albo nawet dłużej. Spojrzał na zegarek. Właśnie pokazywał godzinę piętnaście po pierwszej. Może ta jego wczesne pobudka miała związek z tym, że mieszkając jeszcze w Nowym Jorku, prowadził nocny tryb życia? Przypomniał sobie jak to codziennie o dziesiątej trzydzieści zjawiał się w pracy, której nienawidził bardziej niż Arnolda Bacon, swojego wrednego sąsiada. Bacon zawsze robił mu jakieś świństwa, był po prostu obrzydliwy. Dobrze, że w końcu kopnął w kalendarz. A może to on był gorszy, niż praca? Nieważne. Glen pracował jako sprzedawca w księgarni. Ten zawód w ogóle do niego nie pasował. Nigdy nie zdarzyło mu się powiedzieć klientowi czegoś miłego, zresztą on się o w ogóle nie znał na książkach. Po tym, jak uderzył upartego klienta, natychmiast wyleciał, z czego nawet się cieszył, bo mógł w końcu zaszaleć. Późnym wieczorem chodził do pobliskiego baru, aby topić swoje smutki** w alkoholu. Jego nocne wypady nierzadko kończyły się bójką z jakimś przypadkowym osobnikiem albo wyrzuceniem z lokalu. Dlatego też raczej nie zdarzało mu się dwa razy pójść do tej samej knajpy. Potem wracał do domu i spał cały dzień. W pewnym momencie poczuł, że musi dostarczyć swojemu organizmowi chociaż trochę kofeiny.
„Skoro i tak nie zasnę, to przynajmniej napiję się kawy” pomyślał, po czym spojrzał po raz drugi na zegarek. Teraz było już pięć po drugiej. „Ch****a!” syknął. Szybko wygramolił się z niewygodnego łóżka i udał do kuchni. Po wypiciu pobudzającego napoju postanowił przejść się na krótki spacer.
***
Wąska ścieżka prowadząca do parku była o tej porze niezwykłym, a nawet magicznym miejscem. Dokoła rosło mnóstwo różnych gatunków drzew, od czasu do czasu słyszeć się dało hukanie sów. Gdy zobaczył przy drodze ławkę, usiadł na niej i ponownie zaczął rozmyślać. „Jaki piękny widok” stwierdził. Zrobił przy tym jednak taki wyraz twarzy, jakby chciał jeszcze dodać: „Ale ja i tak jestem najpiękniejszy”. Zastanawiał się dlaczego w Nowym Jorku nie było takiego fajnego parku, gdzie mógłby się odprężyć, zrelaksować. Dziwiło go też, że nigdzie nie spotkał ani jednej żywej duszy. W dużym mieście z pewnością takie coś byłoby po prostu niemożliwe. Rozłożył się wygodnie. Nawet ta ławka była wygodniejsza od twardego łóżka. Szkoda, że nie przywiózł swojego poprzedniego, które było bardzo miękkie. Poprzedni właściciel w ogóle chyba nie miał gustu. Meble, które zostawił, były łagodnie mówiąc przeciętne. W domu wcale nie było telewizora, ani komputera. „Chyba będę musiał zrobić generalny remont” pomyślał. I w tym momencie...
- Mogę się dosiąść? – z rozmyślań wyrwał go cichy głosik. Tuż przed nim stała jakaś kobieta.
- Są inne ławki, możesz stąd iść? – wydawało mu się, że właśnie to odpowiedział, dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że z jego ust padły słowa:
- Oczywiście.
Zamurowało go. Czyżby stracił już nawet kontrolę nad własnym ciałem? Dlaczego ją zaprosił mówiąc przy tym tak szczerze i uprzejmie, jak nigdy? Głos w głębi jego duszy mówił mu, żeby to zrobił. Jednocześnie drugi głos zapewniał, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Chciał posłuchać drugiego, ale jego podświadomość wybrała inaczej...
***
- No i co się wtedy stało? – zapytała Emily*** z wielkim zainteresowaniem
- Jak to co? Powiedziałem mu, co o tym myślę! – odpowiedział Glen z wielką dumą.
- Ale ty jesteś odważny! – dziewczyna była wyraźnie zachwycona.
***
Glen był tak zaangażowany w rozmowę, że nawet nie zauważył, że upłynęło już prawie siedem godzin. Dopiero teraz, gdy zrobiło się jasno, mógł się jej dokładnie przyjrzeć. A właściwie to nie mógł, bo niemal całe jej ciało pokrywało ubranie, spod którego widać było tylko twarz. Pod grubą warstwą makijażu można było dostrzec jasną cerę. Miała czarne oczy. Pod typową dla Francuzów czapką kryły się ciemne włosy.
Nagle Glen zrobił się cały blady. Zdał sobie sprawę z tego, że przegadał pół nocy z jakąś obcą kobietą, mało tego, to mu się podobało! A może on się zmienił? Może nie był już tym zimnym draniem, któremu nie zależało na przyjaźni, na miłości? A może... W tym momencie poczuł, że po plecach przechodzą mu ciarki. Nie chciał dopuścić do siebie tej myśli. Może się zakochał!? Wprawdzie słyszał o miłości od pierwszego wejrzenia, ale nie chciało mu się wierzyć, że to się dotyczy także jego.
- Wszystko w porządku? – zapytała zniecierpliwiona Emily.
- Pytałaś o coś? – Glen wyrwał się z rozmyślań.
- Tak, pytałam, czy wszystko dobrze!
- Jasne – stwierdził trochę ironicznym tonem mężczyzna.
***
Było już grubo po południu, gdy w końcu dotarł do domu. Wciąż miał w głowie to, o czym myślał w parku. Emily wydawała mu się jakaś dziwna. Podeszła do niego, a on jak jakiś zaklęty, robił dokładnie to, na czym jej zależało. No, w każdym razie takie odniósł wrażenie. Zajrzał do lodówki, chcąc szybko coś przegryźć, bo od jakiegoś czasu kiszki mu marsza grały. W środku nic nie znalazł, więc wyjął z szafki jakieś ciasteczka. Zabrał się do jedzenia. Po zaspokojeniu głodu chciał się odprężyć, jednak nic nie pozwoliło mu oderwać myśli od niej.
- Może mi przejdzie – pomyślał i zabrał się za oglądanie telewizji.
***
- To co, przyjmujesz to zadanie? – pytanie wyszło z ust jakiegoś mężczyzny.
- Myślę, że zdobędę jego zaufanie – odpowiedział inny głos. Kobiecy głos.
- Kiedy?
- Daj mi trochę...
- Kiedy!? – mężczyzna był wyraźnie wkurzony.
- Daj mi dwa miesiące – jej głos zadrżał.
- Miesiąc i ani dnia więcej.
- Dobrze – powiedziała lekko zdenerwowana kobieta. Wiedziała, że lepiej mu się nie przeciwstawiać.
- Musi zapłacić za to co zrobił – facet aż kipiał ze złości na myśl o... no właśnie, o kim?
Tego nie wiedział nikt, oprócz niej.
***
C.D.N.J.C****
***
* przepraszam za nadużywanie słowa „tylko” a tym akapicie
** smutki, czyli brak forsy; dlatego najczęściej kupował na krechę
*** Emily to imię tej kobiety
**** Ciąg Dalszy Nastąpi Jeśli Chcecie