[img]http://i48.************/2mergud.jpg[/img]
Vanessa dopiła swojego drinka, ostatniego tego wieczoru. Jack zapewne wróci późno, a ona była zbyt zmęczona, żeby robić mu kolejną awanturę. Cóż, pomyślała, tym razem mu się upiecze...
Może jednak nie? Zamykając oczy usłyszała szmer opon na żwirowym podjeździe. Wstała i chwiejąc się podeszła do okna. Z samochodu wysiedli Jimmy i Jack. No, to teraz będzie musiał się wytłumaczyć, dlaczego znowu wraca w środku nocy.
-Kompletnie nie dba o swoją żonę- powiedziała nieprzytomnym głosem. Wyszła na korytarz, nasłuchując. Po chwili doszły do niej przytłumione głosy Jacka i Jimmy’ego.
-Jutro pojedziesz do konsulatu i dowiesz się jaka jest jego sytuacja, zadzwonisz do naszych wtyczek, niech pozmieniają trochę w papierach, żeby u odgórnej komisji było czysto...
-Jack?- zapytała Vanessa, stając u szczytu schodów. Była kompletnie pijana.- Znowu wracasz tak późno! Czy ciebie już nie obchodzi rodzina? Zapominasz o wszystkim, o mnie, o tym, że masz dom, ja siedzę tu sama...
-Vanesso, połóż się spać, masz za sobą ciężki dzień- odpowiedział odruchowo Jack. Nie chciał, żeby Rose obudziły wrzaski pijanej matki.
-Tak, teraz nie pozostaje mi nic innego. Nawet nie mogę z tobą porozmawiać, bo nigdy cię nie ma w domu- skrzeczała Vanessa. Jack skinął w milczeniu na Jima, który wziął kobietę pod rękę i powiedział swoi niskim głosem:
-Te nerwy pani nic nie dadzą, proszę wracać do łóżka.
[img]http://i48.************/2wofzes.jpg[/img]
Vanessa, nie stawiała większych oporów. Pozwoliła odprowadzić się do swojej sypialni, gdzie, zamroczona alkoholem, zasnęła na stojąco.
-Śpi?- zapytał Jack parę minut później w kuchni.
-Śpi- odpowiedział Jim, szukając w lodówce czegoś do jedzenia.-Szefie, nie uważasz, że trzeba ją posłać na jakiś odwyk, czy...no nie wiem co...- mruknął zakłopotany.
-Jim, nawet nie wiesz jak bardzo chciałbym to zrobić- westchnął Jack, targając włosy.- Ale spróbuj jej to zaproponować, zobaczysz, jaka będzie reakcja. No nic, idę spać, jestem padnięty. Dobranoc. Widzimy się juto. Nie zapomnij zamknąć drzwi, kiedy będziesz wychodził.
-Dobranoc szefie- powiedział Jimmy, patrząc z zatroskaniem na wychodzącego Jacka.
Godzina 6:30. Ostry dźwięk budzika wypełnij małą, przytulną sypialnię. Gabrielle nakryła głowę poduszką, ręką szukając sprawcy całego zamieszania. Po chwili jednak uniosła się na łokciach, zaczynając swoje rytualne, poranne przeciąganie. Skierowała się w stronę łazienki, wciąż z zamkniętymi oczami. Otworzyła je dopiero, gdy pierwsze strumienie chłodnej wody opłukały jej ciało. Radio umieszczone pod prysznicem wywrzaskiwało skoczną melodię, kiedy Gaby myła włosy i goliła nogi. Trzęsąc się z zimna, wyszła z kabiny i owinęła się ręcznikiem. Przyglądając się sobie w lustrze, suszyła włosy.
-Znowu wyglądasz tak samo- mruknęła sama do siebie, wyłączając suszarkę.
Wchodząc do garderoby, mimowolnie otworzyła dużą szafę, pełną kolorowych ubrań, idealnie poukładanych. Wyciągnęła kobiecą, purpurową sukienkę, przykładając ją do piersi. Nie, to nie jest ubranie do pracy, zresztą- pomyślała- wyglądałabym jak klaun. Otworzyła drugą szafę, w której czerń mieszała się z szarością i bielą. Ściągnęła z wieszaka elegancką, ciemną sukienkę i wróciła do sypialni.
Kiedy wyciskała sok ze świeżej pomarańczy, zadzwonił telefon.
-Halo?
-Cześć skarbie, to ja. Co robisz w ten weekend?
-Oh, cześć Cindy, nie poznałam cię. W weekend? Nie wiem, pewnie siedzę w domu, a co?
-W domu, co się stało, że nie w pracy? No to nie wybieraj się nigdzie, w sobotę rano ruszamy w wir zakupów. Zaczynają się wyprzedaże!
-No dobrze, to w sobotę rano, może o 9?
-Świetne, będę czekać u siebie. Pa, siostra!
[img]http://i45.************/2nltm6b.jpg[/img]
-Pa, pa- mruknęła Gaby. Znów pojedzie z Cindy do centrum handlowego, kupi mnóstwo cudownych ciuchów, których nigdy nie założy, bo brakuje jej do tego śmiałości. Kiedy Cindy śmiała się, że nie jest w stanie zrobić nic szalonego, Gabrielle poszła do salonu tatuażu, gdzie ozdobiła swoje plecy olbrzymimi skrzydłami, co zamknęło Cindy usta. Na moment. Patrząc z perspektywy czasu, było to głupie posunięcie. Ale skrzydła są piękne i wciąż je uwielbia. Szkoda tylko, że nie ma ich komu pokazać...
O godzinie 9 w firmie Divenyx wrzało jak w ulu. Najwidoczniej w dziale logistycznym praktykantka zgubiła ściśle tajny plan przewozu wysokojakościowego jedwabiu do Kanady. Szef wydziału dostał białej gorączki, a dziewczyna wpadła w histerię. Pracownicy miotając się na wszystkie strony, próbowali uspokoić kierownika i praktykantkę, jednocześnie szukając zaginionego planu.
W skrzydle północnym panował błogi spokój. Gabrielle otworzyła okno, wpuszczając miejskie powietrze do gabinetu Jacka. Korzystając z jego nieobecności, poukładała trochę dokumentów na jego biurku. Wyciągnęła z teczki Sandry plany hodowli bawełny, a ponieważ były całkiem ładne, zawiesiła je na ścianie, ściągając stare plany budynku Divenyxu. Po chwili jej wzrok padł na małą kartkę zapisaną pismem Jacka. Wbrew swoim odwiecznym zasadom, postanowiła wreszcie zrobić coś ‘szalonego’ i zerknęła na papier. Niewiele z tego zrozumiała. Jakieś nazwiska, większość zdań była zapisana w języku hiszpańskim. Za wyjątkiem jednego, ostatniego:
dil. her. 14.06, 2 am, na granicy Tijuana. Clark.
Co mógł oznaczać skrót dil. her? No i Tijuana? Nie przeprowadzają tam żadnych transakcji, Gaby zna je wszystkie na pamięć. Nie miała jednak czasu się nad tym zastanowić, bo usłyszała na korytarzu kroki. Szybko podskoczyła do okna, udając, że mocuje się z klamką. Po chwili do gabinetu wszedł Jack. Gabrielle nie umiała kłamać, więc na jego widok oblała się purpurą. Było jej wstyd za tę chwilę słabości.
[img]http://i45.************/2elfeqb.jpg[/img]
-Cześć Gaby, klamka się znowu zacięła?- zapytał Jack, podchodząc do niej.
-A nie, nie...- wymamrotała Gaby, spuszczając głowę.- Już w porządku. Zawiesiłam panu te projekty od pani Müller.
-Świetnie, świetnie, Gaby, zrobiłabyś mi mocnej kawy? Jeszcze się do końca nie obudziłem, a zaraz muszę lecieć do logistyki zrobić awanturę. Szkoda, że nie ma Clarka, on się znacznie lepiej do tego nadaje.
-A gdzie jest Clark?- spytała niewinnie Gaby.
-Sprawy rodzinne, pojechał do siostry, czy coś takiego- odpowiedział szybko Jack.- Gaby, co z moją kawką?
Gabrielle wyszła z gabinetu, zastanawiając się nad tym wszystkim. Jeśli ona nie umie kłamać, to Jack tym bardziej- przecież Clark ma tylko dwóch braci!
Południowe słońce oświetliło jasną twarz blondyna, siedzącego w kawiarni pod parasolką, wpatrującego się w bezmiar błękitnego oceanu. Po chwili najwidoczniej zwrócił swoje myśli w stronę bardziej przyziemnych spraw, ponieważ odwrócił głowę od Pacyfiku i zaczął lustrować wzrokiem przechodniów, szczególnie kobiety, ubrane w kuse stroje kąpielowe. Męski odruch bezwarunkowy. Na jego bladej twarzy pojawił się ironiczny uśmiech. Przymknął oczy, jakby jego jedynym zmartwieniem było kończące się piwo. Sprawiał wrażenie zrelaksowanego, przechodzące kobiety posyłały mu zadziorne spojrzenia i tajemnicze uśmiechy. Po chwili spojrzał na zegarek, odłożył pustą butelkę i udał się w nikomu nieznanym kierunku.
[img]http://i49.************/wv4hm1.jpg[/img]
W głębi miasta hulała miejska bryza. W pustym tunelu pod przejazdem kolejowym panowała cisza, przerywana szmerem plastikowej torby porwanej przez wiatr. Blondyn podszedł do obskurnego graffiti, rozglądając się wokoło. Na jego twarzy wciąż panował błogi spokój, wręcz przesadna pewność siebie. Najwyraźniej ignorował obecność czarnej ciężarówki, ukrytej za grubą kolumną. Po chwili usłyszał kroki odbijające się echem od brudnych ścian. Zbliżał się do niego opalony Latynos w okularach przeciwsłonecznych. W ręku trzymał płócienną torbę. Blondyn przyglądał się mu w milczeniu. Mężczyzna podszedł do niego i zapytał:
-Diveny?
Clark skinął głową w milczeniu, patrząc na Latynosa z oczekiwaniem. Nie była to jego pierwsza akcja, więc miał prawo być znużony, jednak tylko on wiedział, że to wszystko gra. Każdy jego mięsień był nerwowo napięty. Nie lubił spotkań sam na sam, kiedy po każdej ze stron czekało co najmniej 20 karabinów. Wyczuwał instynktownie, że tak jest i w tym przypadku. Zniecierpliwiony zapytał po hiszpańsku:
-Masz dla mnie towar?
Latynos wyciągnął z torby białą reklamówkę. Clark popatrzył podejrzliwie.
-To wszystko?
-Wszystko, 9 kg, zgodnie z umową.
Clark wyciągnął o wiele mniejszą paczuszkę i pokazał ją mężczyźnie. Ten popatrzył na niego hardo i powiedział:
-Cena się zmieniła.
-Słucham?- zapytał uprzejmie Clark, sądząc, że źle zrozumiał.
-Cena się zmieniła- odpowiedział Latynos.- O 20%
-Chyba sobie żartujesz- zaśmiał się Clark.- Od wczoraj? Szybki jesteś, ale nic z tego kolego.
To były ułamki sekundy. Latynos wykonał gwałtowny ruch w kierunku pasa, jednak Clark był szybszy, być może bardziej doświadczony. Chwycił obie ręce dilera, wykręcając je do tyłu, uderzając jego twarzą o ścianę. Wyciągnął z kieszeni mały pistolet, przykładając go do głowy Latynosa. Nagle do tunelu wjechał z piskiem opon duży samochód, z którego wysiadło około 10 mężczyzn, bardzo podobnych do dilera. W tej samej chwili czarna ciężarówka wyłoniła się z zza kolumny wyrzucając po kolei białych osiłków z bronią w rękach. Jedna i druga strona celowała do siebie, a Clark z dilerem stali dokładnie pośrodku. Latynosi zdawali sobie jednak sprawę z tego, że sił Diveny’ego jest znacznie więcej, więc w przypadku starcia nie mają szans. Zaczęli się powoli wycofywać.
Clark przycisnął mocniej głowę dilera do ściany.
-To już nie było zgodne z umową, co- warknął.- Na następny raz pamiętaj, że z Diveny’ami umów się dotrzymuję. Będziesz pamiętał czy mam przestrzelić ci łeb?
-Będę- wycharczał wściekły mężczyzna.
Clark wyciągnął z jego kieszeni broń oraz wyrwał reklamówkę z ręki, rzucając jednocześnie paczkę z pieniędzmi na ziemię. Spokojnie podszedł do ciężarówki i wsiadając, zasalutował elegancko Latynosom, którzy stali, wciąż na celowniku ludzi Clarka. Odjechali prędko, a czarna ciężarówka razem z Clarkiem skierowała się wśród ulicznego pyłu i zgiełku w stronę lotniska.
[img]http://i45.************/xer4mg.jpg[/img]
I jeszcze mini-bonus ;p
[img]http://i47.************/2mnk80i.jpg[/img]
[img]http://i46.************/k2bfbr.jpg[/img]
[img]http://i48.************/2v2f8yu.jpg[/img]