Rozdział 2
Daleko za daleko
Część 1
Stoję w dużym, oświetlonym pokoju, w którym nie znajdują się prawie żadne meble oprócz starej, powycieranej brązowej kanapy i przewróconego czarnego stoliczka leżącego pod białą ścianą. Naokoło nie widać nikogo, tylko dziwne cienie szybko przemieszczające się po ścianach.
Czuję, jak dłonie mi się pocą, palce drętwieją, a całe ciało odmawia mi posłuszeństwa. Nie wiem, co się dzieje i gdzie się znajduję. Jakbym była w innym, surrealistycznym świecie.
Nagle do pokoju, przez białe drzwi, wchodzi wysoki, ciemnowłosy mężczyzna odziany w czarny płaszcz, spod którego wystają skórzane buty. Podchodzi do mnie, a ja ze zdziwieniem i strachem zauważam długą, cienką bliznę przechodzącą po jego lewym policzku przecinając również powiekę. Kończy się dopiero przy łuku brwiowym. Zapewne nabył ją w walce lub podczas samoobrony. Jego oczy ciemne są jak smoła, nie można rozróżnić tęczówek od źrenic.
Nabieram głęboki wdech, bo próbuję się uspokoić. Niestety nie pomaga.
Szczerze mówiąc, to nie wygląda na kogoś godnego zaufania. Raczej przeciwnie, na osobę, przed którą należy uciekać dalej niż na koniec świata. Swoją postawą wzbudza lęk i przerażenie, a zarazem obrzydzenie. Nie mam pojęcia, co, ale coś mnie od niego odrzuca. Może to, że wygląda na tyrana, który dałby dziecku żyletkę, mówiąc, że to harmonijka i patrzył, jak mu się uśmiech rozszerza.
Myśląc o tym aż zimny dreszcz przebiega po całym moim ciele. Potrząsam głową zamykając oczy i szybko odrzucam od siebie tę okropną wizję. Skupiam się na strasznym przybyszu.

Mężczyzna wyciąga rozłożone ręce z w moją stronę w geście pokoju, lecz coś nie tak jest w jego podstępnym uśmiechu.
- Chodź ze mną, moje dziecko – mówi powoli i cicho, głosem przypominającym głos mojego taty, jakby tym chciał przekonać mnie do pójścia z nim. Czuję, jakąś zimną aurę otaczającą tego mężczyznę. - Kochana Max…
No nie. Kolejny wariat znający moje imię. Tego jest już za wiele.
Otwieram usta, by coś powiedzieć, lecz nie wydobywa się z nich żaden dźwięk. Próbuję jeszcze raz, ale znowu nie udaje mi się. Jestem przestraszona, lecz staram się zachować zimną krew stojąc twarzą w twarz z moim najokropniejszym koszmarem.
Próbuję zrobić krok do przodu, lecz nagle całe moje ciało przechodzi okropny ból, a wszystko naokoło staje się rozmazane i niewyraźne. Zamykam oczy, by wzrok mi się wyostrzył, ale gdy je otwieram wcale nie znajduję się w tym dziwnym białym pokoju, lecz na podłodze zupełnie innego pomieszczenia. Chwytam się za gardło i próbuję coś powiedzieć, z ulgą stwierdzam, że mogę mówić, bo wydaje się z niego dziwny dźwięk podobny do charkotu motoru. Najwyraźniej mam zaschnięte gardło.
Obracam się na plecy i widzę stojące, niemal nade mną, duże, drewniane łóżko, z którego pewnie spadłam próbując poruszyć się we śnie.
Sufit wystylizowany jest tak, aby przypominał drewno, nie chwilka… on jest drewniany. Kto teraz robi drewniane sufity? Najwyraźniej znajduję się w jakimś starym domu na obrzeżach miasta.
O nie! To znaczy, że nie jestem w domu? Co na to moja mama? Czy ona o tym w ogóle wie? Czy nic jej się nie stało? A co z Jaredem? Jak ja się tu znalazłam? I która jest godzina?
Szybko wstaję z podłogi, lecz w czasie podnoszenia się, uderzam z całej siły głową o kant drewnianej, dolnej ramy łóżka. Dzwoni mi w uszach, a cały świat zaczyna wirować. Ziemia powoli osuwa mi się spod nóg, a ja z powrotem ląduję na drewnianej podłodze.
***
Budzę się z powrotem na miękkim łóżku zwinięta w kłębek i szczelnie przykryta beżowym kocem, żeby nie było mi zimno. Nie mam pojęcia, kto włożył mnie z powrotem na łóżko, ale wiem, że musiał się mną interesować, skoro przyszedł sprawdzić, co się ze mną dzieje.
Jestem nieco zdezorientowana całym tym koszmarem i moim nowym miejscem pobytu.
Rozglądam się po pokoju i dostrzegam jakąś postać siedzącą w kącie, na staromodnym fotelu. Nie jest to Redcrow, tylko dziewczyna o długich, kręconych rudych lokach, bawiąca się swoją bransoletką zrobioną z kolorowych koralików i rzemyczków. Jestem zbyt śnięta, aby móc się przestraszyć tej kobiety, albo, chociaż zastanowić się, kim jest.

Gdy dostrzega, że już nie śpię zrywa się z miejsca i podbiega do łóżka, na którym leżę.
- Tak się martwiłam, Max – mówi i bierze mnie za rękę. – Już myślałam, że się nie obudzisz. Chase mówił, że…
- Chwileczkę – przerywam i wyrywam rękę z jej uścisku. Nie chcę, aby obca kobieta mnie dotykała. – Może najpierw ja. Po pierwsze: skąd znasz moje imię? Po drugie: kim jest Chase? I po trzecie: co ja tutaj robię, do jasnej ciasnej?
Kobieta robi wielkie oczy.
- To Chase jeszcze nic ci nie powiedział?
- Ciekawe jak miał to zrobić skoro byłam nieprzytomna.- Trochę dziwi mnie brak inteligencji tej dziewczyny. Przecież wygląda jakby miała nieco ponad dwadzieścia lat, a do tego czasu powinna ukończyć, bądź być w trakcie studiów, co obligowałoby ją do zrozumienia tak banalnie oczywistej rzeczy.
I kto to jest ten cały Chase?
- No tak, no tak – dziewczyna puka się w czoło dłonią i kręci nią lekko. – Jaka ja jestem niemądra.
Już chcę powiedzieć, że ma świętą rację, lecz gryzę się w język i w porę się od tego powstrzymuję. Wyszłabym na osobę dość niesympatyczną, co czasem mi się zdarza biorąc pod uwagę moją niewyparzoną gębę.
Nagle zaczynam kaszleć i rzężeć i zauważam, że mam bardzo sucho w ustach. Dziewczyna wygląda na nieco przestraszoną, lecz po chwili orientuje się, co się ze mną dzieje.
- Poczekaj sekundkę, zaraz zawołam Chase ’a i wszystko ci wytłumaczy. I powiem mu, żeby przyniósł ci wodę. – Kobieta wstaje i wychodzi, a ja znowu zostaję sama w pokoju. Nareszcie się czegoś dowiem o tej całej postrzelonej sytuacji.
Siadam powoli na łóżku nadal czując ból w głowie i całym ciele po niemiłym upadku podczas drzemki. Świat kołysze się na wszystkie strony, ale udaje mi się to powstrzymać poprzez równomierne oddechy. Układam sobie wygodnie poduszkę pod plecami i przykrywam się szczelnie kocem. Teraz mam trochę czasu, by rozejrzeć się po pokoju.
Jestem w pomieszczeniu nieco przypominającym czasy, w których żył Sherlock Holmes. Trochę zagracone różnymi bibelotami i starymi, drewnianymi meblami, lecz to wszystko tworzy taki przytulny klimat. Obok łóżka stoi ogromna, brązowa szafa ozdobiona płaskorzeźbami, a na ścianie obok widnieje duże okno przysłonięte cudnymi, białymi zasłonami, zza których prześwituje delikatne światło poranka, co znaczy, że przespałam tylko noc. Ściany pokryte są tapetami o przepięknych wzorach, układających się w kształty kwiatów i liści. Wyglądają, jakby wykradziono je z epoki baroku i przyklejono do ścian.
Bez uprzedzenia do pokoju wchodzi ten sam chłopak, którego widziałam w Hyde Parku. Lekko wzdrygam się na jego widok, bo nie spodziewałam się, że go jeszcze zobaczę po tym całym zajściu w moim domu. Ubrany jest w białą koszulę z długim rękawem, lekko opinającą się na jego idealnie umięśnionym torsie. Myślę „idealnie umięśnionym”, bo on nie jest ani napakowany, ani chuderlawy. I założę się, że ma kaloryferek. Na nogach ma luźne, ciemne dżinsy i szare adidasy, nie… to są trampki. No, w każdym razie są to trampki imitujące adidasy. I muszę stwierdzić, że wyglądają bardzo ładnie.

- Witaj – mówi spokojnym głosem i podchodzi do łóżka, po czym na nim siada. – Niezmiernie mi miło, że już się obudziłaś.
Zajmuje mi chwilę, aby uświadomić sobie, że to on właśnie jest tym wspomnianym wcześniej Chasem.
- Cześć – rzucam i podwijam kolana pod brodę. – A więc, ty masz na imię Chase.
- Zgadza się. Tak się nazywam. Chase Redcrow – mówi i poprawia sobie niesforne kosmyki włosów wpadające mu do oczu.
- Wiesz, zastanawia mnie, dlaczego mówisz tak dziwnie. – Chase robi zdziwioną minę i drapie się po głowie. – To znaczy, no wiesz, tak staroświecko – poprawiam się.
- Tak jest śmiesznie, a z resztą wszyscy biorą mnie za inteligentnego, kiedy się tak dostojnie wyrażam. – Wzrusza ramionami. Dobra, nie będę ciągnąć tego tematu, bo mogłabym go niechcący w jakiś sposób urazić.
- Która jest godzina? – pytam, bo jest to pierwsze pytanie, jakie przychodzi mi do głowy.
- Jest ósma czterdzieści pięć. Myślę, że czas już na śniadanie, szczególnie, że nic nie jadłaś od dwóch dni.
- Jak to od dwóch dni? – dziwię się. Przecież sama widzę, że jest poranek, a nigdy dłużej nie śpię niż sześć godzin. Biorąc pod uwagę, to, że straciłam przytomność jakoś o piątej, to spałabym… raptownie zaczyna mnie boleć głowa, pewnie od za długiego myślenia. A może od uderzenia, którego doznałam ze strony tego fioletowowłosego mężczyzny, który wtargnął do mojego domu.
- A co się stało z tym facetem, który mnie uderzył? – pytam, bo nie pamiętam nic, od momenty zdzielenia mnie w głowę. Nie, sory. Pamiętam również ten dziwny sen, z udziałem odrażającego mężczyzny w pelerynie.
- Zlikwidowałem go.
- To znaczy? – Marszczę brwi ze zdziwienia. Nie wiem, co miał na myśli mówiąc, że go zlikwidował, ale nie brzmi to najlepiej.
- Zabiłem. – Jego wzrok staje się nieobecny, jakby przypominał sobie wydarzenia z tamtej nocy.
Nie mogę w to uwierzyć. Potwornie jest słyszeć, że ktoś, a szczególnie taki miły chłopak jak Chase, kogoś zamordował. Czuję się trochę nieswojo w towarzystwie osoby, która kogoś zabiła. Przecież za chwilę je mogę skończyć tak samo jak ten zły, kolorowo włosy mężczyzna.
A jednak potwierdza się moja teza, że jest oprawcą. Tyle, że uratował mi życie. Nie liczy się teraz, w jaki sposób, ważne, że zrobił to dla mnie, narażając siebie.
- Dziękuję – mówię cicho, mocniej przytulając się do swoich zgiętych nóg. Teraz Chase wzrok kieruje w moją stronę, jakby nie spodziewał się mojej odpowiedzi i podnosi brwi.
- Przepraszam, co powiedziałaś?
- No, że dziękuję. Dziękuję, że uratowałeś mi życie, narażając w ten sposób siebie.
- Nie ma, za co dziękować. To jest moja powinność, a nawet obowiązek, cię chronić, więc więcej nie dziękuj. – Chase wstaje z miejsca, podchodzi do okna i zaczyna przez nie wyglądać.

Teraz chłopak wydaje się być taki nieprzyjazny i zimny, jakby rzeczywiście tylko wykonywał swoją pracę. Nie czuję się dobrze ze świadomością, że zrobił to tylko ze względu na pieniądze. Tyle, że jakoś nie chce mi się wierzyć, że taki młody człowiek musi sam zarabiać na swoje utrzymanie. Na pewno ma ku temu jakiś lepszy powód. Przynajmniej mam taką nadzieję. – Przypuszczam, że już się lepiej czujesz – odwraca się w moją stronę, ale jego twarz nie zdradza żadnych uczuć.
- Tak. Ale nadal boli mnie głowa. – Po co mu to mówię, przecież wcale go to nie obchodzi. Zmieniam więc temat.
- Mówiłeś, że jestem tu od dwóch dni, czyli… Cholera! – Nagle uświadamiam sobie jak wiele rzeczy mogło się stać podczas tych dwóch dni, kiedy byłam nieprzytomna. - Co myśli sobie teraz moja mama? Muszę się z nią natychmiast zobaczyć. Macie tu rower? Albo przystanek taksówek? – Szybko wstaję z łóżka, ale raptownie zaczyna kręcić mi się w głowie, a przed oczyma robi się ciemno. Zataczam się i prawie upadam na podłogę, ale w ostatniej chwili Chase podbiega i chwyta mnie pod ramię bym nie rozkwasiła sobie twarzy o deski. Potrząsam głową, żeby odgonić mroczki przed oczami, ale zamiast tego zbiera mi się na wymioty. Chyba rzeczywiście nic nie jadłam od bardzo dawna.
- Gdzie jest łazienka – wykrztuszam pospiesznie i zasłaniam usta ręką, powstrzymując się tym samym przed zwymiotowaniem na buty chłopaka.
- Tutaj – wskazuje drzwi na przeciwległej ścianie i prędko podprowadza mnie do nich, po czym otwiera je. – Jesteś pewna, że dobrze się czujesz? – Nie mogę dostrzec wyrazu jego twarzy, bo jestem zbyt zajęta powstrzymywaniem wymiotów, ale jego głos brzmiał, jakby był zatrwożony moim obecny stanem.
- Nie. – Szybko podbiegam do muszli klozetowej i zaczynam wymiotować. Nie mogę uwierzyć, że robię to przy Chasie! Zwymiotowałam przy nim. Pewnie teraz uważa mnie za ohydną i odrażającą i zaraz sobie pójdzie.
Ale on zamiast odejść, podchodzi do mnie i zagarnia moje spocone i skołtunione włosy na kark i zaplątuje je w nietrwały kok bez gumki. Dziwi mnie to bardzo, gdyż nikt tak jeszcze nie postąpił w stosunku do mnie. No, może pomijając moją mamę, która cały czas czatowała przy moim łóżku z kubłem na wymiociny, kiedy dopadła mnie grypa żołądkowa. No, ale to moja mama, więc to się nie liczy.
- Spokojnie – mówi on ze stoickim spokojem w głosie – Zaraz coś zjesz i ci przejdzie.
Po tych słowach dopada mnie kolejna salwa wymiocin, więc nic nie mogę odpowiedzieć. Chase lekko gładzi mnie po włosach.
Dopiero po czterech minutach wszystko przechodzi i mogę trochę odetchnąć. Podchodzę do umywalki i przepłukuję usta, następnie sięgając po szczoteczkę do zębów, by je umyć. Zastanawia mnie, w jaki sposób moja niebieska szczoteczka z misiami znalazła się tutaj.

Jednak nie myślę nad tym długo i sięgam po ręcznik, który Chase trzyma w ręku.
- Dziękuję – mówię nie mogąc się powstrzymać od wypowiedzenia tego słowa. Tak zostałam wychowana i za każdą przysługę odpłacam się, chociaż tym drobnym, acz tak zniewalająco ważnym i niesamowitym słowem.
- Proszę, nie dziękuj.