View Single Post
stare 19.08.2010, 23:44   #99
Bush
 
Avatar Bush
 
Zarejestrowany: 05.01.2009
Skąd: Poznań
Płeć: Kobieta
Postów: 441
Reputacja: 10
Domyślnie Odp: "Łowcy cienia"

Tak właściwie to już jest jutro, więc dodaję nową część.
Pospieszyłam się, wiem, lecz skoro już zrobiłam kolejny odcinek to czemu go od razu nie wstawiać?


Część 3

Po chwili dochodzimy do dużych, drewnianych drzwi, obrzeżonych rzeźbioną ramą i wchodzimy do środka przestronnego, obudowanego marmurem pomieszczenia. Robi na mnie ogromne wrażenie, gdyż nigdy nie widziałam równie wielkiego pokoju. Musi zajmować jakiś kilometr kwadratowy, nie jestem pewna, czy aby nawet nie więcej. Z miejsca gdzie stoję nie mogę dostrzec końca tej ogromnej sali.
Po chwili orientuję się, że mam szeroko otwartą buzię za zdziwienia. Szybko ją zamykam w nadziei, że Chase nie wiedział mojego głupiego wyrazu twarzy.
Sądząc po półkach poustawianych przy ścianach i stosach książek piętrzących się w różnych kątach pokoju, można stwierdzić, iż jest to biblioteka. Na środku znajdują się dwie kanapy, biurko, przepiękny, czarny fortepian i mały stoliczek, również zagracony książkami. Widać, że w tym domu (?), instytucie (?), bazie (?), mieszka zapalony czytelnik. I mogę się założyć, że jest nim właśnie Chase. Po lewej stronie ciągnie się pasmo ogromnych okien z widokiem na piękny, staro angielski ogród, a po prawej znajduję się ciąg ogromnych, wyrzeźbionych w drewnie półek na książki.
- Więc – zaczynam, - lubisz czytać książki, zgadza się?
- Nie – odpowiada krótko i zwięźle. Tą odpowiedzią zbija mnie z pantałyku.
- Aha – mówię powoli. – To może opowiesz mi coś o… - nic nie przychodzi mi do głowy. O czym może mi powiedzieć? – No, o wszystkim?
- Tak – pada odpowiedź. – Ale muszę ci coś najpierw powiedzieć. Coś bardzo ważnego. Coś, na co możesz zareagować dość fatalistycznie.
Spogląda na mnie znacząca tymi swoimi ciemnymi, przenikliwymi oczami. Jego spojrzenie mogłoby równie dobrze zabić żyjącego, jak i ożywić zmarłego.
- Radzę ci teraz usiąść – mówi Chase bardzo spokojnym głosem i wskazuje mi ręką brązową kanapę. Nie wiem, co miał na myśli mówiąc „coś, na co możesz zareagować dość fatalistycznie”. Brzmiało, co najmniej tak, jakby ktoś popełnił samobójstwo.
- No dobra, wal – kładę rękę pod brodę i dzielnie czekam na odpowiedź.
- Proszę, tylko nie odejdź od zmysłów, kiedy to powiem. – Chase wydaje się byś śmiertelnie poważny, a ja nie wiem, czemu. Co takiego mogło się stać, że Chase musi powiedzieć mi to na osobności i ostrzegać, że mogę zacząć histeryzować?

- Twój brat został porwany. – Gwałtownie nabieram powietrza do płuc. Nie mogę uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszałam. Głowa spada mi spod ręki, lecz szybko ją podnoszę.
- Jak to został porwany?! – Zrywam się z miejsca i zaczynam krzyczeć. – Mój brat został uprowadzony?! Przez kogo?! Kiedy?! Gdzie?! Jak?!
Chase, widząc moja reakcję natychmiast przybiera współczujący wyraz twarzy. Podchodzi do mnie i chwyta mocno za ramiona, lecz mu się wyrywam. Rzeczywiście miał rację, mówiąc, że zacznę histeryzować.
- Max… – zaczyna, lecz mu przerywam.
- Musimy natychmiast coś zrobić – mówię, próbując kontrolować swój głos, ale jakoś nie wychodzi. Z resztą, jak mogę być spokojna, skoro mój kochany braciszek, mój jedyny Jared, został uprowadzony?
Natychmiast ruszam z miejsca do wyjścia, ale Chase z szybkością geparda łapie mnie za ramię i zatrzymuje. Lekko zdziwiona prędkością chłopaka odwracam się twarzą do niego.
- Czekaj – mówi patrząc mi prosto w oczy. – Nie powiedziałem ci jeszcze najgorszego.
- Ciekawe, co może być gorsze? – Znowu mu się wyrywam, lecz tym razem nie próbuje mnie zatrzymać. Widocznie nie tylko jest uprzejmy i poważny, ale również nie lubi wdawać się w niepotrzebne konfrontacje. – Nawet nie chcę tego słyszeć! – krzyczę. Czuję się, jakby cały mój świat legł w gruzach. Powoli zaczynam opadać w mroczną otchłań, tracąc wszystko, co mam i zapewne pozbawiając się też tego, co uda mi się uzyskać. Wszystko zmierza w zastraszającym tempie do nieuchronnego końca. A to dopiero początek.
Wybiegam jak oszalała z biblioteki.
Pędzę w stronę drzwi, które majaczą na końcu ciemnego korytarza. Gdy do nich dobiegam gwałtownie je popycham i wypadam na zewnątrz. Nie zauważając marmurowych schodów, potykam się i z ogromną siłą upadam na bruk pokrywający podjazd. Oszołomiona podnoszę się, otrzepuję ubranie, i łokcie od kamyczków i ruszam dalej, w dziką pogoń za swoim przeznaczeniem.

***

Szybko zauważam, że w ciągu tych dwóch dni, pogoda znacznie się pogorszyła. Na niebie powoli zaciągają się szare chmury zwiastujące ulewny deszcz. Zrobiło się szaro i ponuro, jakby pogoda odzwierciedlała mój podły humor.
Jednak ja nie zwracam na to uwagi. Biegnę przed siebie jak najszybciej potrafię, by w te pędy dotrzeć do Jareda i go przytulić. Zmierzam przed siebie, by usłyszeć jego niski, jak na chłopca, głos. By zobaczyć te śliczne kręcone włoski. By nie stracić tej jednej małej, wesołej iskierki w moim życiu, na którą zawsze mogę liczyć, i która zawsze może liczyć na mnie. Nie wyobrażam sobie żebym już nigdy miała go nie zobaczyć.
Serce wali mi jak oszalałe, jakby zaraz miało mi wyskoczyć z piersi. Nie czuję nawet własnych nóg, które zmierzają przed siebie, nie wiadomo gdzie.
Biegnę godzinę, dwie i nagle uświadamiam sobie, jak głupią i nierozsądną rzecz zrobiłam. Zatrzymuję się raptownie i odwracam w stronę, z której przybiegłam. Na horyzoncie nie widać nic, tylko pola i lasy, przez które przebiegłam. Staram się dojrzeć, chociaż najmniejszą oznakę życia, lecz bez powodzenia.
Boże, co ja najlepszego zrobiłam? Uciekłam z tego budynku w poszukiwaniu brata, nie wiedząc nawet gdzie teraz przebywa. Uciekłam myśląc, że dobiegnę do Londynu dwadzieścia kilometrów bez zatrzymywania się. Chociaż, czy wtedy ja w ogóle myślałam? Chyba nie. Kierowałam się impulsem chwili, nie zwracając uwagi na nic i teraz wpakowałam się jeszcze większe bagno niż wcześniej.
Wbiegam na pole i pogrążona w rozpaczy zaczynam krzyczeć.
- Jared! Gdzie jesteś? – Mój głos przypomina wycie mordowanego jelenia, obraz staje się zamazany przez łzy napływające mi do oczu. Wiem, że krzyki nic nie pomogą, lecz zawsze można spróbować. Ważna jest teraz każda pomoc, kiedy jestem sama, w nieznajomym miejscu, bez opieki, czy nawet bluzy, która mogłaby uchronić mnie przed zanoszącym się deszczem.


Zgodnie z moimi przewidywaniami, po chwili na głowę spada mi kilka kropel deszczu. Jakby miały symbolizować całą moją nadzieję, która powoli ze mnie ulatuje, wymywana przez deszcz. Jakby obmywał mnie z tego, co mi jeszcze zostało, chcąc to doszczętnie zniszczyć i zmieszać z ziemią.
Pomału osuwam się na kolana pod własnym ciężarem, nie mogąc dłużej utrzymać się na nogach. Padam w błoto, brudząc wszystko, co na sobie mam. A jest tego stosunkowo niewiele. Tylko szara bluzka z krótkim rękawkiem i obcisłe dżinsy.
na moją strwożoną bólem twarz. Przypominam sobie teraz wszystkie dobre i te złe chwile spędzone z Jaredem. To, jak zimą budowaliśmy razem bałwana, potem rozbierając go na czynniki pierwsze i rzucając się nimi. To, kiedy był mały i przychodził do mojego łóżka w nocy, mówiąc, że ma straszny sen i tylko ja mogę go przed nim uchronić. Co prawda potem przez całą resztę nocy rozpychał się niemiłosiernie, ale czego nie robi się dla młodszego brata? Albo jak byliśmy w pizzerii, bo mały wygrał mecz koszykówki rzucając ostatniego i decydującego kosza. Zamówiliśmy sobie pizzę Diablo, po czym musieliśmy zamówić kilka litrów coli, żeby przestały nas piec gardła.
Myśląc o tym wszystkim jeszcze więcej łez ciśnie mi się w oczy. Nie mogąc ich powstrzymać, wypływają kaskadą po moich brudnych od błota policzkach wpadając do buzi.


Jestem taka zmartwiona tym, że mogło mu się coś stać. Pewnie został porwany przez tych Łowców Cienia, czy jak ich tam Chase nazwał. Teraz to nie ma najmniejszego znaczenia. Liczy się tylko bezpieczeństwo Jareda.
Nagle do głowy przychodzi mi potworna myśl. A, co jeśli już jest za późno? Jego nikt nie miał go jak uratować, jak to zrobił Chase, broniąc mnie przed nieznajomym napastnikiem?
Mocno zaciskam powieki, by odgonić straszną myśl, lecz nagle nasuwa się kolejne pytanie. A co z mamą? Czy też została porwana? Wiem, że nie powinno tak byc, lecz myśl, że mamie mogło się coś stać, nie napawa mnie takim lękiem, jak to, że Jared został porwany. Może, dlatego, że go jedynego kocham. Bo mamy nie darzę tym uczuciem. Gdyby tak było to wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Spędzałybyśmy ze sobą więcej czasu, plotkowałybyśmy, jak matka z córką, chodziłybyśmy razem na zakupy. Ale tak nie jest. Ja jej nie kocham i ona mnie też nie. Wiedziałabym, gdyby było inaczej. Po prostu do siebie należymy, ona zapewnie mi warunki do życia, które prawdę mówiąc są dość mizerne, a ja spełniam swoje obowiązki, jako córka. Nic więcej, tylko mały teatrzyk z udawaniem szczęśliwej rodziny. Nawet prawie w ogóle nie widuję matki. Ona cały czas jest w pracy, ja w szkole, jak jestem w domu, to ona dorabia, a potem i tak wszystko wydaje nie wiadomo gdzie. Wydaję mi się, że uprawia hazard. A brata widzę codziennie, od jedenastu lat i mogę obdarzać go moją miłością w najróżniejszy sposób. Przytulając go, bawiąc się z nim, ucząc grać na gitarze klasycznej. Nie żebym ja jakoś specjalnie potrafiła, ale podstawowe dwadzieścia osiem chwytów mam opanowane. No, i może trochę innych, lecz nie tak dobrze. Szkoda tylko, że może już nigdy nie pokażę mu, jak trzymać gitarę, lub nie zabiorę go na pizzę. Możliwe nawet, że go nigdy nie zobaczę.
Zwijam się w kłębek na mokrym podłożu oplatając nogi rękoma. Mocno zaciskam powieki, żeby przestać myśleć o złych rzeczach i móc spokojnie przeczekać deszcz i wrócić do tego domu, gdzie mieszkają Chase, Charlie i Raphael.
Mam nadzieję, że ktoś mnie zauważy, choć jest to wątpliwe, gdyż leżę sama, na środku jakiegoś pola, prawie cała zasłonięta dość wysoką trawą. Zapewne jakbym była wierząca, to modliłabym się do jakiegoś boga, aby zesłał pomoc, jednak nie jestem, więc powtarzam to sobie tylko w myślach mając za kompana tylko nadzieję, z resztą i tak już powoli niknącą.
Najwyraźniej ktoś lub coś jednak wysłuchało moich modłów, bo nagle słyszę ciche kroki. Powoli podnoszę się, by zobaczyć, kto jest w pobliżu. Jednak nie mogę go wyraźnie zobaczyć przez łzy nadal będące w moich oczach.
Ocieram powieki wierzchem dłoni, i wzrok mi się wyostrza. Podciągam nosem i dostrzegam Chase ‘a idącego w moją stronę z czerwonym kocem w reku. Niesamowite jest to, dlaczego i w jaki sposób ten chłopak, zawsze pojawia się, gdy go potrzebuję. Nie zastanawiając się nad tym dłużej, nadal roniąc łzy, wstaję i cała zziębnięta i mokra sięgam po koc trzymany przez blondyna. Okrywam się nim szczelnie nic nie mówiąc i ruszam w stronę dużego, trochę zniszczonego auta stojącego niedaleko.
Jest mi strasznie głupio za to, co zrobiłam i nie wiem, co mam teraz powiedzieć. Spoglądam na Chase ‘a z ukosa, lecz natychmiast spuszczam wzrok, bo zauważam, że mi się przypatruje. Mocniej owijam się kocem i opuszczam głowę.
Wtem przeszywa mnie zimna fala dreszczy i zaczynam się cała trząść i szczękać zębami. Chase widząc, co się dzieje, oplata mnie mocno lewym ramieniem, abym się trochę rozgrzała, lecz to nie pomaga, bo cały koc już zdążył przemoknąć wodą.
Chłopak przyspiesza kroku, by jak najszybciej dotrzeć do samochodu.
Już po chwili do niego wsiadamy i wygodnie sadowimy się na miękkich siedzeniach. Chase włącza płytę jakiegoś nieznanego mi wykonawcy, może, dlatego, że przeważnie nie słucham spokojnych piosenek i ustawia odpowiednio lusterka. Przekręca kluczyki w stacyjce i ruszamy.



Przez dłuższą chwilę jedziemy w milczeniu, lecz ja, nie mogąc już wytrzymać w niepewności, odzywam się.
- To, kto porwał mojego brata? – pytam, lecz nie odważam się spojrzeć mu w oczy. Zaczynam bawić się frędzelkiem koca.
- Łowcy cienia – odpowiada lodowatym tonem nie odrywając wzroku od jezdni. Najwyraźniej nie jest zadowolony tym, że uciekłam, a ja nie jestem tym pocieszona. Miałam, chociaż przez chwilę, osobę, z którą mogłam normalnie porozmawiać, lecz teraz jest ona na mnie obrażona. Albo raczej wściekła. No i na dodatek opowiada niestworzone historie o jakiś łowcach.
- Oh, przepraszam – mówię zrezygnowana i poirytowana długą ciszą. Podnoszę wzrok, by spojrzeć na Chase ‘a, ale ten ani drgnie, jakby nie dosłyszał, albo mnie ignorował. – Słyszysz, przepraszam – powtarzam z nadzieją, że to coś da.
Podziałało. Chłopak kieruje swój wzrok z jezdni na mnie.
- Nie musisz przepraszać – mówi spokojnym głosem. – Naprawdę, nie musisz. Zrobiłaś właściwą rzecz, tylko trochę nieprzemyślaną. – Znów spogląda na drogę. Prycham, ale zaraz to prychnięcie przeradza się w psiknięcie, ocieram nos końcem koca.
Trochę nieprzemyślaną? To była najgłupsza rzecz, jaką w życiu zrobiłam. A poza tym, to ten chłopak ma niezłe zmiany humoru. W jednej chwili jest na mnie wściekły, a już w następnej jest miły i potulny jak baranek. Jakby sobie coś uświadomił lub przypomniał…
- Co się stało? – Pytam stanowczo, domyślając się skąd u niego taka huśtawka nastrojów. Przyczyną tego mogą być tylko trzy rzeczy: zespół napięcia przedmiesiączkowego, choroba psychiczna lub traumatyczne przeżycia z przeszłości. W tym przypadku możliwa jest tylko ostatnia opcja. Tyle tylko, że coraz bardziej zdaje mi się, że druga opcja wchodzi w grę.
Przez twarz Chase ‘a przemyka cień bólu. Jego mięśnie napinają się, a wzrok staje się nieobecny, lecz po chwili powraca.
- Nie za bardzo chcę o tym rozmawiać… - mówi on takim głosem, że na jego dźwięk mogą się jeżyć włoski na karku. Ale nie ze strachu, tylko ze smutku. Niby postronny słuchacz mógłby tego nie zauważyć, ale emanuje od niego taka dziwna aura, czuć wszystkie emocje kotłujące się w tym chłopaku. Czuję bolesne ukłucie smutku przenikające aż do samych kości.
Niestety moja ciekawość po raz kolejny bierze górę nad zdrowym rozsądkiem.

- Proszę, chcę wiedzieć – mówię nieco zbyt przesłodzonym głosem, nie zauważając powagi sytuacji. Chase robi głęboki wdech i zamyka oczy. Trochę się boję, że zjedzie z drogi, lecz zaraz je otwiera.


Przepraszam za brak deszczu na jednym zdjęciu jednak było ono robione, kiedy w grze padało. Nie wiem czemu się nie sfotografował.
__________________

Ostatnio edytowane przez Bush : 19.08.2010 - 23:46
Bush jest offline   Odpowiedź z Cytatem