czemu tak malo komentujecie?
Odcinek 3

- Ahah, jesteś świetna!
- Wiem, wiem. Słuchaj Xavier, ja będę już leciała, mam jeszcze do sporządzenia kilka umów na ten tydzień.- Alice pocałowała umięśnionego mężczyznę w czoło- wpadnij jutro do mnie.
- Jak się szybko uwinę z robotą to na pewno.
- Trzymam Cię za słowo! I nie zapomnij żebym Ci oddała tą książkę, którą mi polecałeś.
- Dobra, spokojna głowa. Nie zapomnę.- uśmiechnął się Xavier i przytrzymał rękę Alice na pożegnanie.
Alice wyszła z piętrowego domu i szła sama ciemną ulicą. Światła z pokoi odbijające się w oknach muskały jej twarz brzoskwiniową barwą. Powietrze było wyjątkowo ciepłe, ochładzał je mały wiatr, który co chwila rozwiewał Alice włosy. Gdy zbliżała się do swojego domu, ujrzała jak Lilly siedzi koło basenu, nie wchodziła nawet do środka tylko od razu poszła spytać co się stało.

- Lilly co jest?
- Nie nie, nic. Wszystko w porządku.
- Na pewno?
- Tak, spoko. Nie przejmuj się. A Ty gdzie teraz byłaś? U Xaviera pewnie? – uśmiechnęła się pod nosem rudowłosa dziewczyna.
- No tak, naprawdę jest bardzo sympatyczny. Brzydko tylko się ubiera, dzisiaj miał na szyi taką obrzydliwą pieszczochę …
- Fuuuj – od razu zareagowała Lilly
- Ale nie zmienia to faktu, że jest wspaniałym mężczyzną. – powiedziała Alice i obydwie wymieniły się ciepłymi spojrzeniami. – A jak tam Beau?
- No wiesz co, właśnie zaraz przychodzi. Muszę z nim poważnie porozmawiać.
- I dobrze! Od razu wiedziałam, że nie pasujesz do takiego pierdzącego w stołek starucha! Lilly nagle wyszła, poszła do toalety i zaczęła intensywnie myśleć. Co teraz będzie? Co z nią będzie?
Alice siedziała nadal na dworze, wchodził Roukey razem z Robertem.
- Tort idzie! – krzyknął głośno Robert.
No tak, dzisiaj były urodziny Roukiego.
- Roukey sto lat!! – krzyknęła Alice i przytuliła go po przyjacielsku.
Robert wręczył Alice trąbkę i oboje zaczęli świętować. Roukey miał pomyśleć życzenie. Pozwólcie, że go teraz nie zdradzę. Dla jego i Waszego dobra.

- No dmuchaj! – krzyknął Robert.
Gdy płomienie zgasły wszyscy zaczęli bić brawa i się uśmiechać. We trójkę ciepło się przytulili. Lilly krzyknęła z okna w garażu:
- Roukey! Prezent zostawiłam Ci na biurku!
Roukey poczuł się trochę urażony, nie było Lilly przy ważnej dla niego chwili, z młodego dorosłego stał się dojrzałym mężczyzną. Potraktowała go jak zwykłego znajomego, nie zważając na to, ile wspólnie lat byli przy sobie i siebie wspierali.
Tymczasem w garażu trwała gorąca dyskusja.

- Jak to możliwe? – spytał Beau.
- Mnie się pytasz? Jeny, nie wiem co teraz zrobimy, słuchaj. Będziesz przy mnie?
Beau w tym momencie chciał się przenieść na jakąś inną planetę, najchętniej na Marsa. Chciał zostawić wszystko. Uczucie do Lilly paliło go od środka, to nie była w tym momencie miłość. To był destrukcyjny płomień.
- Słuchaj, nie wiem. Pogadajmy o tym jutro? Dobra?
- Wy*******aj stąd!
Lilly w tym momencie trzasnęła drzwiami, nie wypowiadając żadnego przyzwoitego słowa. Pomyślała:
„No tak, wszyscy są tacy sami”. Ten wieczór mijał wyjątkowo długo. Alice spała na kanapie, upiła się tak, że nie chciało jej się dojść do własnego łóżka. Roukey zasnął na swoim łóżku w nowych spodniach od Marks & Spencer , Lilly poszła spać do łóżka w samych łzach, tylko Robert spał tak jak dotychczas. Chciał bowiem ogłosić jutro, o wstąpieniu do klubu ogrodnika. Od samego rana pielęgnował rośliny i warzywa, tak by po południu być gotowym by oficjalnie stać się częścią lokalnych pasjonatów.

Udało mu się, tylko jemu z wszystkich domowników. Popołudnie minęło szybko, wieczorem wszyscy wracali do domu po ciężkiej pracy. Roukey nie był w humorze. Nie chciał rozmawiać o sobie, o swojej pracy, o swoich kolegach. Wstydził się? Być może … Ale to dzisiaj inna osoba powinna się wstydzić najbardziej …

- Będzie wszystko dobrze … na pewno. Zobaczysz maleńki albo maleńka. Jak będziesz dziewczynką będziesz miała na imię Jane, a jak chłopcem to nie wiem. Zobaczymy, dobrze?