Temat: Oko Diabła
View Single Post
stare 19.09.2010, 11:26   #41
Fobika
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie Odp: Oko Diabła

Dzisiejszy odcinek będzie znacznie dłuższy, bo dostałam jakiegoś kopa twórczego

-Inspektor?- powtórzył Marek niepewnym głosem.
Klara pokiwała głową i westchnęła ciężko
-Tak jak mówiłam- potwierdziła- Więc mów młody człowieku w coś ty się znowu wplątał.
Zacisnęła usta w wąską, napiętą linię i ze skrzyżowanymi na piersi dłońmi wbijała w szefa zaniepokojone spojrzenie.
-Ja nie wiem...- odparł gorączkowo analizując w myślach ostatnie dni- Naprawdę nie mam bladego pojęcia. Poproś go tu, Błażej idź z nią.
Okularnik energicznie podniósł się z fotelu i ruszył w stronę drzwi. Kiedy przechodził obok, Marek dostrzegł w jego oczach niepewność i strach. Dobrze znał to spojrzenie. Widział je wiele razy wśród swoich kolegów z oddziału i kilkanaście lat później kiedy patrzał na ludzi siłą wciąganych do czarnych samochodów. Wiedział co ono oznacza.
Tak patrzy się na człowieka, którego ma się już nigdy więcej nie zobaczyć.
-Proszę wejść – usłyszał dobiegający z holu głos Klary.
Ciężkie buty uderzyły o drewnianą podłogę. Po chwili zza uchylonych drzwi wyłonił się inspektor. Marek przyjrzał mu się uważnie. Był wysoki, przygarbiony. Pod ciemnym, idealnie skrojonym płaszczem skrywał lekką nadwagę. Nie przypominał bezlitosnego potwora. Nie wyglądał na człowieka, który nocą w czarnym samochodzie przeczesuje miasto i prowadzi przesłuchania posługując się gumową pałką. Nie roztaczał wokół siebie aury groźby, którą Marek spodziewał się wyczuć u ludzi zajmujących tak wysokie stanowisko.
Był niewiele starszy od detektywa. Świadczyła o tym postępująca łysina na czubku głowy, którą starał się zakryć zaczesując na nią przerzedzone włosy. Zaokrąglona, pulchna twarz o pospolitych rysach i ziemistej cerze budziła zaufanie, jednak przenikliwe, zwężone oczy zdradzały prawdziwy charakter właściciela.
-Dzień dobry- powitał go Marek starając się przywołać na twarz przyjazny uśmiech.
Inspektor odpowiedział lekceważącym kiwnięciem głowy. Od chwili kiedy przekroczył próg gabinetu, nie obdarzył detektywa nawet przelotnym spojrzeniem. Jego oczy lustrowały dokładnie pomieszczenie w którym się znalazł ich właściciel. Przez dłuższą chwilę przyglądał się metalowej szafce zamkniętej na kłódkę.
-Przyjemne miejsce – odparł po raz pierwszy patrząc na Marka. Głos miał miły i dźwięczny, jednak pozbawiony śladu zniewieściałości.
-Dziękuje.
Inspektor minął detektywa i bez zaproszenia usiadł na fotelu. Obok siebie ustawił czarną teczkę. Dopiero teraz Marek zauważył jej obecność. Zaniepokojonym spojrzeniem starał się przeszyć jej skórzaną powłokę.
Od czasu zakończenia wojny starał się prowadzić życie przykładnego obywatela, nie narażającego się nowej władzy. Myślał, że mu się udało, ale długie palce komunizmu dosięgnęły także jego szyi.
- Proszę usiąść- powiedział inspektor stanowczym tonem, tak jakby to on przyjmował gościa w swoim gabinecie. Marek zmarszczył gniewnie brwi i w milczącym geście buntu podszedł do okna i oparł się o parapet.



- Nazywam się Adam Lubaszewski- odparł opierając łokcie o poręcz fotela i splatając przed sobą palce.
- Czym sobie zasłużyliśmy na wizytę tak wysokiego urzędnika?- zapytał Marek.
Inspektor uśmiechnął się lekko na dźwięk nutki ironii w głosie detektywa.
- Muszę przyznać, że jesteśmy pod wrażeniem dokonań obywatela. Schwytał pan groźnego mordercę, jest pan bohaterem. Dokładnie prześledziliśmy również pańskie wcześniejsze sprawy. Jest pan jednym z najlepszych w swoim fachu, jak dotąd nie odniósł pan żadnej porażki. Muszę przyznać, że jest to imponujące dokonanie. Możemy być dumni jako naród, że posiadamy takiego obywatela jak pan. Odważny, sprytny, przebiegły...- zamilkł na chwilę mierząc detektywa chłodnym spojrzeniem- Ma pan spory talent do rozwiązywania trudnych spraw, a my doceniamy utalentowane jednostki i pragniemy wykorzystać ich zdolności na potrzeby państwa. Dlatego postanowiłem przydzielić panu pewne zadanie.
- Bardzo mi przykro, ale aktualnie ja i moi ludzie mamy urlop. Zamykam biuro i...
- Panie Damiszewski, niech pan usiądzie- przerwał mu z taką miną jakby upominał małe dziecko i niedbale wskazał ręką na krzesło. Marek zagryzł dolną wargę i niechętnie usiadł za biurkiem. Wziął głęboki oddech i spojrzał prosto w oczy inspektora.
- Dziękuje- powiedział Adam. Wygiął usta się w zwycięskim grymasie, doskonałe świadomy tego, że wygrał tę rundę- Widzi pan, pański urlop niewiele mnie obchodzi. Państwo wymaga pańskiej pomocy i nie może pan odmówić. To pański obywatelski obowiązek. Jeżeli pan teraz odwróci się od swojego kraju, to kraj wkrótce odwróci się od pana, a to miałoby bardzo przykre konsekwencje. A tego nie chcemy, prawda?
Marek ukrył dłonie pod blatem biurka i zacisnął mocno palce. Oczami wyobraźni widział swoją rozpędzoną pięść uderzającą w nos pana inspektora. Jakie to by było cudowne uczucie. Z trudem stłumił w sobie to pragnienie. Zbyt dobrze wiedział jaka kara by go spotkała za tą krótką chwilę zapomnienia. Zagłuszył więc dzikie wołanie urażonej dumy o zemstę i rozluźnił palce.



- Skoro kraj mnie potrzebuje nie mogę odmówić- odparł najspokojniejszym tonem na jaki mógł się w tej chwili zdobyć.
- Cieszę się, że sobie to wyjaśniliśmy. Teraz możemy przejść do konkretów. Chcę by znalazł pan dla mnie tego człowieka.
Nogi fotela zaskrzypiały niemiłosiernie kiedy inspektor wyciągnął tułów sięgając po aktówkę. Ułożył ją sobie na kolanach i wyjął z niej cienką tekturową teczkę. Nie przestając się uśmiechać przesunął ją po blacie biurka w stronę Marka.
Detektyw spojrzał na nią z odrazą. Dobrze wiedział co to oznacza.
Będzie dla nich pracować.
Stanie się jednym z NICH.
Być może nigdy nie bł człowiekiem o twardym kręgosłupie moralnym, ale potrafił jeszcze odróżnić dobro od zła. A współpraca z łaknącą krwi władzą nie była niczym dobrym.
Wciągając głęboko powietrze, otworzył teczkę. Na blat biurka wypadła czarno-biała fotografia. Marek uniósł ją na wysokość oczu i spojrzał na szarą twarz mężczyzny. Na oko miał około pięćdziesięciu lat. Twarz chudą i pociągłą z wyraźnie wystającymi kośćmi policzkowymi. Detektyw zwrócił uwagę na dziwną linię przebiegającą tuż nad linią krótko ściętych włosów. Przejrzał się jej uważnie przysuwając bliżej fotografię.
Wyglądała jak blizna.
-To Tobiasz Węgrzycki. Człowiek, którego ma pan dla mnie znaleźć- odparł Adam uśmiechając się tajemniczo.
Marek znieruchomiał i spojrzał na inspektora.
-Co on zrobił? - zapytał czując jak ciepło zdenerwowania rozlewa się po jego ciele.
-Wszystko jest w dokumentach- powiedział Adam wskazując brodą na trzymaną przez detektywa teczkę.
Marek odłożył na bok fotografię i przyjrzał się dokładnie reszcie dokumentacji.
Tobiasz Węgrzcki. Wiek nieznany. Miejsce urodzenia nieznane.
Pacjent zakładu psychiatrycznego świętego Jana od 1945. Przywieziony z obozu koncentracyjnego w Trąbkach Wielkich. Dnia 26 października 1970, zbiegł z zakładu zabijając ostrym narzędziem pielęgniarkę i dwóch ochroniarzy.
-Dlaczego milicja wynajmuje cywili do łapania przestępców?- zapytał detektyw.
Na twarzy inspektora po raz pierwszy pojawił się grymas rozdrażnienia. Jednak zniknął równie szybko jak się pojawił.
-Dlaczego pan o to pyta?- zapytał z przekąsem- Nie czuje pan dumy, że dostąpił pan zaszczytu pomocy ojczyźnie? Pan chyba nie jest patriotą, prawda?
-Oczywiście, że jestem- odparł wbijając w rozmówce chłodne spojrzenie.



-Więc pan nie pyta o szczegóły tylko bierze się do roboty- powiedział twardo inspektor pochylając się w jego stronę. Marek bez trudu odczytał groźbę czającą się między jego słowami. Kiwnął jedynie głową i wrócił do przeglądania zawartości teczki. Pobieżnie przeczytał raport z sekcji zwłok trzech ofiar Tobiasza i sposobie w jaki uciekł z zakładu. Odłożył na bok kolejną stronę i z zaskoczeniem spostrzegł, że teczka jest pusta.
-Tylko tle?- zapytał zdziwiony.
-Są tam zawarte najważniejsze informację, powinno to panu wystarczyć.
-Ale... tu nic właściwie nie ma- odparł Marek przeglądając jeszcze raz rozłożone na biurku papiery- Nic o jego wieku, chorobie, czy pobycie w obozie. Same ogólniki!
-Panie detektywie- zaczął – Przypominam, że do pańskich zadań nie należy studiowanie życiorysu tego człowieka, tylko odnalezienie go i przekazanie w nasze ręce
-Tak, ale...- sprzeciwił się detektyw.
-Mam nadzieje, że nas pan nie zawiedzie- przerwał mu inspektor unosząc się z fotela, wyraźnie uznając dyskusję za skończoną- I proszę nie próbować żadnych sztuczek, bo może się to źle skończyć dla pana i pańskich przyjaciół.
-Postaram się odnaleźć tego człowieka- zapewnił Marek również podnosząc się z krzesła.
Inspektor wydał z siebie gardłowy pomruk i zatopił w detektywie badawcze spojrzenie. Przyglądał mu się przez chwilę, na tle długą by Marek poczuł się zaniepokojony.
-Jedno zielone, drugie niebieskie...- wyszeptał w zastanowieniu.
-Słucham?
-Pańskie oczy- powiedział inspektor wskazując palcem na jego twarz- Każde ma inny kolor. Jedno zielone, a drugie niebieskie.
-Ach, tak. Mam takie od urodzenia- odparł wzruszając ramionami.
-Ludziom z takimi oczami nie wolno ufać- mruknął poważnie po czym odwrócił się i ruszył w kierunku drzwi- Wkrótce się z panem skontaktuje- rzucił.
Gdy drzwi się za nim zamknęły Marek wciągnął głęboko powietrze i oparł się dłońmi o blat biurka.
Dzięki Bogu inspektor nie przyszedł do jego biura po to żeby zamknąć go na kilka lat w ciemnej celi, ale czy rzeczywistość okazała się być lepsza?
Nie.
Sprzedał duszę diabłu i dobrze o tym wiedział. Jeden zły krok i pogrąży się na resztę życia. A co gorsza, pociągnie za sobą na dno swoich ludzi.
Nagle rozległo się ciche pukanie do drzwi.
- Wszystko porządku szefie?- zapytał Błażej wchodząc do gabinetu- Czego ten urzędas chciał? Przeskrobaliśmy coś?
Marek wytarł dłonią usta i pokręcił przecząco głową. Poderwał się z krzesła i bez słowa wyjaśnienia minął w drzwiach Błażeja i stanął na środku holu.
- Klara mogłabyś zadzwonić do Łukasza i Lucy? Niech tu jak najszybciej przyjadą i niech się pośpieszą.
- Co mam im powiedzieć?- zapytała przyciskając słuchawkę do ucha i wykręcając numer skrzywionym reumatyzmem palcem.
- Wygląda na to, że nasz urlop już się skończył.
Błażej uśmiechnął się lekko. Markowi trudno było oprzeć się wrażeniu, że ta wiadomość bardziej go ucieszyła, niż zasmuciła.

Pół godziny później cała piątka zebrała się w gabinecie Marka czekając na słowa wyjaśnienia. Detektyw powiódł spojrzeniem po ich zaciekawionych twarzach i zastanawiał się jak im przekazać niezbyt przyjemne wieści. Wziął głęboki oddech i najdelikatniej jak mógł streścił im wizytę inspektora.
- Chyba sobie jaja robisz- powiedziała Lucy, kiedy już zakończył swoją historię.
- Niestety nie- zaprzeczył bezradnie rozkładając ręce- Zdaje się, że nie mamy wyboru.
Lucy poderwała się z krzesła i zaczęła krążyć po pokoju uderzając ciężkimi butami o drewnianą podłogę.
- Powiedziałeś mu o naszej przerwie?- zapytał Łukasz.
- Tak, ale to go raczej nie wzruszyło.
- Zapłacą nam chociaż?- wtrącił się Błażej.
- Nie poruszaliśmy tego tematu, ale raczej nie liczcie na to. W końcu pomoc Polsce Ludowej powinna być bezinteresowna i płynąć z głębi naszych ludowych serc – powiedział kładąc prawą rękę na sercu i wznosząc oczy ku górze. Błażej zachichotał rozbawiony i zasalutował.
- W takim razie chętnie przeleje krew by zadowolić moich komunistycznych braci- odparł starając się zachować poważną minę.



- Przestańcie sobie żartować!- wybuchła Lucy- To cholernie poważna sprawa! Harowaliśmy bez przerwy od trzech lat i należy nam się chwila odpoczynku!
- O tak, ty z nas wszystkich najbardziej harowałaś. Kręcenie tyłkiem musi być strasznie męczące...- wtrącił się Błażej.
- Zamknij się gnido, albo jeszcze dziś spotkasz się ze stwórcą- Lucy w jednym kroku znalazła się przed Błażejem i pogroziła mu zaciśniętą pięścią. Ten zrobił obrażoną minę i wycofał się. Dobrze wiedział, że kłócenie się z rozwścieczoną kobietą, która od szóstego roku życia trenowała wschodnie sztuki walki nie było by zbyt bezpieczne dla jego cherlawego ciała.
- Nie ma mowy! Nigdzie nie jadę- ciągnęła dalej Lucy zapominając o Błażeju i kontynuując nerwowe krążenie po gabinecie- Skoro te komunistyczne sukinkoty są takie genialne, że złapały Dusiciela, to na pewno sobie poradzą z jednym zaginionym świrem.
- Widzisz Lucy my nie mamy zbyt dużego wyboru- starał się zacząć Marek – Wiesz dobrze co nam grozi, jeżeli im odmówimy. Zamkną nam interes, a nas samych przez najbliższe kilka lat nie wypuszczą z więzienia.
- To znaczy, że mamy tańczyć tak jak nam te świnie zagrają? Od kiedy to jesteśmy na żołdzie u cholernych komuchów!
- Uspokój się!- powiedział Marek przechodząc na ton nieznoszący sprzeciwu – Nie jesteśmy u nikogo na żołdzie Pojedziemy tam, a ty razem z nami! Inaczej możesz się pożegnać z pracą.
- I dobrze! Zwolnij mnie! W przeciwieństwie do ciebie nie mam zamiaru sprzedać własnych przekonań w zamian za ciepłą posadkę. Do cholery szefie! Dobrze wiesz, że ja i Łukasz działamy w konspiracji, jak to będzie o nas świadczyć, jeśli nagle zaczniemy pracować dla kacapów?
- Lucy, ja też nie zamierzam wypierać się swoich poglądów i nie zmuszam cię do tego- powiedział Marek łagodniej. Lucy stanęła naprzeciwko niego i spojrzała mu głęboko w oczy.
- Nie zamierzasz, ale jednak to robisz.



Marek odwrócił się i podszedł do okna nie mogąc znieść widoku zawiedzionej twarzy Lucy. Była tak młoda, zbyt młoda by wiedzieć, że świat wzniosłych ideii zbudowany jest na niepewnych fundamentach.
Odchylił lekko firankę i spojrzał na przeciwległą stronę ulicy, gdzie na ławce siedział mężczyzna w ciemnym płaszczu i twarzą ukrytą pod kapeluszem. Udawał, że czyta gazetę, jednak co jakiś czas dyskretnie podnosił głowę by spojrzeć w stronę frontowych drzwi biura.
- Mamy ogon- powiedział Marek odsuwając się od okna –Muszą nas szpiegować już od jakiegoś czasu.
- Ten cały inspektor powiedział chociaż co zrobił ten człowiek którego mamy znaleźć? – zapytała Lucy siadając na fotel. Marek z zadowoleniem dostrzegł, że już była znacznie spokojniejsza niż przed kilkoma minutami.
- Powiedział tylko, że jest groźnym przestępcą, który uciekł z zakładu psychiatrycznego i zabił przy tym dwóch ochroniarzy i jedną pielęgniarkę.
- Coś mi tu śmierdzi– wtrącił Błażej – Skoro facet był psychicznie chory, to jakim cudem udało mu się przez osiem miesięcy umknąć policji?
- Rzeczywiście to podejrzane - mruknął Marek bardziej do siebie niż do nich- Zgoda Lucy wygrałaś – powiedział głośniej. Dziewczyna podniosła na niego zaskoczone spojrzenie.
- Naprawdę?- zapytała z niedowierzaniem.
- Tak, ale załatwimy to po mojemu- powiedział ściszając głos, tak by wszyscy zebrani zbliżyli się do niego- Znajdziemy tego człowieka, ale nie wydamy go władzom. Skoro tak im na nim zależy, musi być kim ważnym. Nie uganiali by się przez tyle czasu za zwykłym psychicznie chorym. Ustalimy gdzie jest, kim jest i co zrobił, a potem w zależności od dostępnych informacji postaramy się mu pomóc.
- Taka podwójna gra? – zapytała Lucy z zastanowieniem, a jej oczy zaiskrzyły się pełnią blasku.
- Dokładnie – przytaknął Marek- Tylko będziemy musieli być ostrożni, nic nie może się wydać- powiedział ciszej i zamilkł ze skupieniem obserwując twarz dziewczyny. Ta tymczasem zmarszczyła brwi w zastanowieniu i przez dłuższą chwilę stała nieruchomo ze wskazującym palcem przyciśniętym do ust.
- Zgoda niech będzie…- odparła w końcu- Ale robimy to tylko po to by zagrać tym kacapom na nosie i pomóc temu człowiekowi.
Marek odetchnął z ulgą.
- Która to godzina?- mruknął spoglądając na zegarek- Druga... Błażej leć szybko do archiwum i dokop się do wszystkich informacji o szpitalu psychiatrycznym świętego Jana, tylko się pospiesz, za godzinę zamykają. Potem wracaj do domu i spakuj walizkę na jakieś trzy dni. Bierzcie tylko najpotrzebniejsze rzeczy – powiedział patrząc znacząco na Lucy- Spotykamy się przed biurem jutro punkt piąta rano...
- Cooo....?- jęknęła dziewczyna otwierając szeroko usta i patrząc na szefa rozżalonym spojrzeniem- Czemu tak wcześnie?
- Pojedziemy moim samochodem. Jak wyjedziemy o piątej to na miejscu będziemy coś koło drugiej... cholera, potrzeby będzie jakiś nocleg. Klara, czy mogłabyś...?
- Pewnie szefie, coś wam znajdę- odparła kiwając głową.
- Tylko...- zaczął detektyw.
- Tak, wiem. W przystępnej cenie...- przerwała mu wywracając oczami.
Kąciki ust Marka uniosły się do góry.
-Dobra, zabierzcie ze sobą zapas gotówki, wątpię żeby władze pokryły koszty transportu. Pamiętajcie jutro o piątej. Tylko się nie spóźnijcie, bo potrącę wam z pensji! A teraz zmiatać stąd, macie mało czasu.

- Możesz już iść do domu Klaro, ale prosiłbym, żebyś w czasie naszej nieobecności była dostępna pod telefonem, być może będziemy jeszcze potrzebować twojej pomocy.
- Podwójna gra tak szefie? – mruknęła z przekąsem. Marek pochylił głowę zapinając guziki pałasza, jednocześnie starając się ukryć przed nią zakłopotanie malujące się na jego twarzy.



- Ty wcale nie zamierzasz ochronić tego człowieka przed władzą – powiedziała oskarżycielskim tonem.
- Nie – przytaknął Marek ze smutkiem – Musiałem po prostu znaleźć jakiś sposób by Lucy się zgodziła. Gdyby ona nie pojechała, Łukasz pewnie też by został, a wtedy… nie mogę do tego dopuścić. Muszę ich chronić za wszelką cenę. Nawet jeśli mieliby mnie potem znienawidzić.
- Rozumiem cię szefie- odparła Klara wzdychając ciężko- Oni są jeszcze tacy młodzi… Nie pamiętają wojny i nie wiedzą do czego jest zdolny człowiek. My mamy już na sobie brzemię tej wiedzy.
Marek kątem oka zauważył jak przesuwa dłonią po wewnętrznej stroni prawego przedramienia. Dobrze wiedział, że na ukrytej pod swetrem skórze widnieje pięć niedbale wyrytych czarnym atramentem numerów.
- Tak, Klaro. Niestety my wiemy.

Ostatnio edytowane przez Fobika : 19.09.2010 - 11:29
  Odpowiedź z Cytatem

PAMIĘTAJ! Źródłem utrzymania forum są reklamy. Dziękujemy za uszanowanie ich obecności.