Temat: Belle Rose
View Single Post
stare 28.09.2010, 22:22   #553
rudzielec
 
Avatar rudzielec
 
Zarejestrowany: 31.03.2010
Skąd: Z siedziby Fantastycznej Czwórki.
Wiek: 14
Płeć: Kobieta
Postów: 2,011
Reputacja: 10
Domyślnie Odp: Belle Rose

natalia już niedługo się wszystko okaże

KathySelden no to fajnie, że nie masz pretensji, niektórzy chcieli mnie zabić no ale wszystko powoli będzie się układać....

SmoothCriminale więc ja też nie wnikam w każdym razie bardzo mi miło, że nie możesz przestać czytać

Paulasia12 Kiedy Alia zrobi to z Colinem? Nie wiem xD
A tak na poważnie mówiąc to dobre pytanie, niestety jestem zmuszona na nie, nie odpowiedzieć

No dobra moje kochane czytelniczki i czytelniku () przedstawiam wam kolejny odcinek!
Ostrzegam, że jest nudny Ale po przeczytaniu go, proszę mnie nie ćwiartować na kawałki ().
I wybaczcie za oszałamiającą ilość i jakość zdjęć, mój komputer (czytaj "szrot" ) odmawia ostatnio współpracy z simsami i ze mną (chyba wie, że dobiega końca jego żywot )
No ale koniec zrzędzenia, zapraszam do czytania ^^


ROZDZIAŁ 6
Część trzecia: Ból i rozczarowanie.

- Więc tak wygląda cała ta sprawa... - siwobrody mężczyzna usiadł wygodnie na kanapie – Mój bratanek nieźle namieszał. Przykro mi z powodu twojej córki Jerrodzie. Ona w ogóle nie powinna ucierpieć. Jak właściwie czuje się ta przeurocza dziewczyna?



- Teraz już całkiem dobrze. W porównaniu z ostatnią nocą, można śmiało użyć tego określenia – odpowiedział ojciec czarnowłosej – Chciałbym, żeby więcej nie musiała przechodzić przez takie rzeczy. Dante powinien ponieś konsekwencje swoich czynów i to jak najszybciej Thomas! - walnął pięścią w stół tak mocno, aż podskoczyły stojące na nim szklanki.
- Jak wiesz jestem ostatnio bardzo zajęty. Nie miałem czasu, by skontrolować co dzieje się w Bruegel, jednakże słyszałem o sprawie z narkotykami. Nie spodziewałbym się czegoś takiego po Maksymilianie, zawsze był spokojnym i opanowanym człowiekiem. Ośmielę się nawet wyznać, że uważałem go za rozsądniejszego od swego brata.
- Jeśli mogę się wtrącić – odezwał się nagle Marco – Mam podstawę, by sądzić, że to właśnie Dante wrobił swojego brata w to wszystko. No ale nie po to jechaliśmy taki kawał drogi, by rozmawiać na temat Maxa.
Mężczyzna spojrzał na bruneta i zamyślił się na kilka sekund.
- Wiesz chłopcze, już Cię gdzieś widziałem. Tylko w tej chwili jest mi ciężko ogarnąć myśli i przypomnieć sobie, gdzie to było.
- To chłopak mojej córki – wtrącił Temperton – Na świecie są miliony ludzi, mogłeś go z kimś pomylić Thomasie – dodał próbując odwieźć rozmówcę od rozważania nad tożsamością Takedy.
- Masz rację, to całkiem możliwe. No więc przejdźmy do rzeczy. Jeśli chcecie bym usadził Dantego musicie dać mi chwilę, na dociągnięcie paru spraw, które są bardzo pilne. W tym czasie wyślę kilku ludzi by sprawdzili co dokładnie zrobił mój bratanek.
- Ile to potrwa? - zapytał Marco.
- Dwa dni. Mam nadzieję, że nie będzie dla was problemem pozostanie tutaj. Jeśli jednak chcecie wrócić do Argonii, to zapewnię wam szybki transport na miejsce.
Ojciec Mei spojrzał na zielonookiego chłopaka pytającym wzrokiem. Ten domyślając się, o co chodzi, skinął potwierdzająco głową.
- Zostajemy – odrzekł staruszek – Nie widzę potrzeby wracać do szpitala, mojej starszej córce nic już nie grozi. A młodsza jest prawie dorosła, nie potrzebuje już starych rodziców – mężczyzna uśmiechnął się do rozmówcy.
- O tak, dzieci szybko rosną – przytaknął mu Lambert – Rozgośćcie się panowie, ja wracam do pracy – dodał podnosząc się z kanapy – Służba jest do waszej dyspozycji.

********

Marco rozłożył się wygodnie na ławeczce w ogrodzie, spoglądając na otaczającą go roślinność. Mimo, iż był to już koniec lata, wszystko tutaj wyglądało tak pięknie, że nie jednemu zaparłoby dech w piersiach.



Zamknął oczy i pomyślał o Mei. Bardzo był ciekaw jak ona teraz się czuje, ale po jej ostatniej reakcji bał się nawet dzwonić do szpitala. Poza tym jej matka nadal nie była do niego całkowicie przekonana. Doskonale czuł, że obwinia go o wszystko, co się stało w ostatnim czasie. Nie dziwił się temu i nawet nie miał jej tego za złe. Był nawet gotów jej przytaknąć. Sam również winił się o sporo rzeczy i nie próbował tego zmieniać.
- Nie będę przeszkadzać, jeśli się przyłączę? - usłyszał nagle ciepły, kobiecy głos, który nie jednego faceta, zapewne już przyprawił o miłe dreszcze. Otworzył oczy i spojrzał w stronę skąd dobiegał ten melodyjny dźwięk.
- Nie, oczywiście, że nie – podniósł się do pozycji siedzącej i dokładniej przyjrzał się stojącej nad nim, dziewczynie.
Miała długie lśniące włosy, a jej lekko opalona skóra mieniła się w słońcu jak drogocenny kryształ. Usiadła obok niego i uśmiechnęła się przyjacielsko. Na jej małym, zadartym nosku, dostrzegł masę piegów. Kiedy zjechał wzrokiem niżej, zauważył, że jeden wybrał sobie miejsce tuż koło pełnych warg dziewczyny, co dodawało jej twarzy szczyptę pikanterii.
- Emanuelle – wyciągnęła rękę na przywitanie.
- Marco... - chłopak odpowiedział lekko zmieszanym głosem, po czym uścisnął jej dłoń. Skórę miała tak jedwabiście gładką, że chciałoby się jej dotykać godzinami.
- Czy Marco to nie przypadkiem, zdrobnienie od Marcusa? - zapytała wbijając wzrok w jego zielone oczy.
- Dokładnie tak – odrzekł i odwrócił głowę w stronę małej fontanny stojącej nieopodal. Postanowił nie wdawać się w żadne gierki. Przyjechał tu „służbowo” a nie, żeby flirtować.
- Marcus... - zamyśliła się – To Argońskie imię. Więc pewnie jesteś argończykiem.
- Si... to znaczy tak – poprawił się.
- Och... - jęknęła cicho – Argoński jest piękny. Można, by rzec, że to język miłości.
- Wiesz co? Moja dziewczyna też tak twierdzi. Pewnie coś w tym musi być.
- No tak wiedziałam, że taki facet nie może być wolny – westchnęła, po czym odrzuciła włosy do tyłu i rozsiadła się na ławce.
- Uwierz mi, że nie chciałabyś mieć ze mną nic wspólnego – odrzekł i przeciągnął się leniwie – Jestem człowiekiem z którym życie, nie jest czymś prostym.
- Ciężko mi to sobie wyobrazić... twoje imię kojarzy mi się tylko z miłym, pełnym romantyzmu mężczyzną.



- Tak? A mi twoje imię kojarzy się z bohaterką książki, o tym samym tytule – Takeda odwrócił głowę w kierunku rozmówczyni, błądząc oczami po jej ciele, okrytym jedynie w skąpe majtki od stroju kąpielowego i wiązaną na klatce piersiowej bluzkę – Ta kobieta uwielbiała wszystko co wiąże się z seksem, podobnie jak sam seks... i nigdy nie odmawiała sobie dobrej zabawy z nim związanej.
- A czy coś w tym złego? - spytała tajemniczo Emanuelle – Rozkosz cielesna to najlepszy sposób na rozluźnienie się i całkiem niezła zabawa... - jej oczy zalśniły, kiedy wypowiedziała to zdanie.
Zagryzła delikatnie dolną wargę i spojrzała na bruneta. Wpatrywał się w nią jakby była ósmym cudem świata. Wprawdzie chciała by tak zareagował, ale nie spodziewała się, że nastąpi to tak szybko. Sprawiał wrażenie niedostępnego, trzymającego się swoich zasad, tymczasem uległ jej wdziękom. Ona również nie mogła oprzeć się pokusie nie patrzenia na niego. Zielone oczy i rozmierzwiona czupryna całkowicie ją oczarowały. No i te silne ramiona... chętnie wpadłaby w nie, kiedy tylko zrobi się ciemno. Wyobraziła sobie sobie nawet tą sytuację. Była pewna, iż potrafiłby dać jej to czego chciała mimo , że w łóżku zawsze wymagała wiele od swoich partnerów.
- Słyszałam, że ty i pan Temperton zostajecie na dwa dni – powiedziała po dłuższej chwili.
- Tak... zostajemy – Marco jakby wyrwany z transu, odwrócił głowę spoglądając z powrotem na fontannę – Twój kuzyn sporo namieszał i trzeba się nim zająć.
- Chodzi ci o Max'a? Słyszałam, że wpadł z tymi prochami.
- Nie, myślałem raczej o jego bracie – wziął głęboki wdech i znów się przeciągnął – Przez niego moja dziewczyna leży w szpitalu... wybacz, że to powiem, ale Dante zasłużył swoimi wyczynami co najmniej na więzienie.
- Nie lubię tego durnia. Chętnie sama posłałabym go za kratki. Wyciąga pieniądze od mojego ojca na jakieś podejrzane interesy – odpowiedziała z grymasem niezadowolenia na twarzy – A co do twojej ukochanej, to współczuję...
- No to witaj w klubie, bo ja też go nie lubię. I mam nadzieję, że jak wrócę to z Mei będzie lepiej niż teraz...
- Mei? Li Mei? - spytała zaskoczona Emanuelle.
- Tak. Myślałem, że wiedziałaś... w końcu przyjechałem tutaj z jej ojcem.
Dziewczyna zamyśliła się na chwilę.
- Co jej się stało? Jeśli mogę spytać.
- Długa historia. I za świeża jak dla mnie, nie chcę o tym mówić.
- Rozumiem... - westchnęła – Jak się z nią zobaczysz, to pozdrów ją ode mnie, jeśli możesz i przekaż, że życzę jej szybkiego powrotu do zdrowia.
Marco skinął potwierdzająco głową.
- Nie widzę przeszkód – ziewnął, zakrywając usta dłonią.
- Jeśli cię nudzę, to mogę sobie pójść – powiedziała spoglądając na niego.
- Nie , nie... po prostu nie spałem całą noc i jestem totalnie wykończony. Poza tym prowadziłem kilka godzin. Chętnie zasnąłbym na te dwa dni – odrzekł łapiąc się za zabandażowaną rękę z grymasem bólu na twarzy.
- Jeśli chcesz pokażę ci pokój, gdzie będziesz mógł się „osiedlić” na te dwa dni. I co ci się stało w rękę? Ten opatrunek chyba niewiele pomógł, skoro jest cały czerwony.
Brunet spojrzał na swoje przedramię. Faktycznie, bandaż cały przemókł, a po ręce zaczęła spływać mu krew.
- Cholera – zaklął, po czym zaczął wycierać skórę dłonią – Masz może chusteczki?
- Chusteczki? Przecież to trzeba jak najszybciej opatrzyć! Jeszcze wda ci się jakieś zakażenie – Emanuelle wstała z ławki i złapała chłopaka za koszulkę – Chodź ze mną, zajmę się twoją raną.
- Ty? - zapytał zdziwiony – Zresztą już mówiłem, że wystarczą tylko chusteczki.
- Dla twojej wiadomości, nie jestem tylko wymalowaną lalą, która całymi dniami wyleguje się przed basenem – odrzekła lekko oburzona – A teraz rusz się i przestań zgrywać bohatera.

*********
- Alia dziecko moje, co u ciebie? Zjadłaś już śniadanie? A co z gorączką?
- Mamo, nie jestem już małą dziewczynką, daję sobie radę.
- Ja po prostu się martwię!
- Oj, nie musisz. Śniadanie właśnie będę jeść, bo siedzę przy stole w kuchni, a gorączka już spadła, tylko kaszel mnie męczy.
- No dobrze, skoro tak mówisz to pozostaje mi wierzyć ci na słowo. Jak zjesz, to wracaj zaraz do łóżka, musisz wyzdrowieć do poniedziałku, bo masz szkołę moja droga.
- Dzięki wielkie za przypomnienie mi o tym o czym nie chcę pamiętać. I spokojnie, wyzdrowieję do poniedziałku, mamy dopiero środę. A jak się czuje Mei?
- Twoja siostra powoli dochodzi do siebie. Może jak wyzdrowieje, to w końcu przejrzy na oczy i zostawi tego złodzieja. Nie ufam mu ani trochę, pewnie chce ją tylko wykorzystać!
- Mamo, daj wreszcie spokój, Marco to dobry facet. To moja siostra robi z niego debila.
- Jak ty się wyrażasz?!
- No ale taka jest prawda. Wiem, że leży teraz w szpitalu i w ogóle, ale nie mogę tego nie powiedzieć. Ciągle sprowadza kłopoty na siebie i na niego zachowując się, jak niedojrzała nastolatka. Mam nadzieję, że trochę zmądrzeje – Alia rozłączyła się i rzuciła telefon na stół.
- Nie uważasz, że trochę przesadziłaś? - Colin usiadł na krześle, podsuwając nastolatce talerz z kanapkami.



- Wiem wiem... - westchnęła – Ale matka ciągle jedzie na Marco. Jakby nie wiedziała, że jej starsza córka ma charakter zmienny jak pogoda za oknem i czasami nie idzie z nią wytrzymać.
- Z czasem mu zaufa. Nie musisz się tak oburzać. A Mei jest jaka jest, skoro Marco to akceptuje , to ty tym bardziej powinnaś. Jesteście przecież rodzeństwem. I miej na uwadze co przeszła. To, że ty masz silny charakter i szybko zapomniałaś o sprawie z Maysonem, nie znaczy, że ona zrobi to samo. Została zgwałcona i straciła dziecko, więc nie zachowuj się jakbyś nie miała sumienia.
- Ech... przepraszam, poniosło mnie – powiedziała, po czym sięgnęła po kanapkę.
- Mnie nie przepraszaj. Ale matkę powinnaś – chłopak spojrzał groźnym wzrokiem na blondynkę – Ciesz się, że wciąż się tobą interesuje.
- Och no... ale chyba wiesz, że jak człowiek coś ma na co dzień to z czasem przestaje to doceniać...
- Dobra, już cię nie męczę. Jedz i wracaj do łóżka.
- A ty nie wrócisz ze mną? - zapytała robiąc maślane oczy.
- Tylko nie mów, że nadal ci mało – Colin wstał od stołu i podszedł do okna.
- Przecież to tylko niewinne pieszczoty – uśmiechnęła się do niego.
- Niewinne? Tego co robiłaś nie można nazwać czymś niewinnym...
- A to co ty robiłeś było niewinne? - kolejny raz wykrzywiła usta we wrednym uśmiechu.
- Tego nie powiedziałem. I nie przekręcaj kota ogonem, łapiesz mnie za słowa, co mnie strasznie wkurza mała.
- Kanapeczkę? - spytała szczerząc zęby.
Niebieskooki chłopak spojrzał na Alię i zrezygnowany usiadł z powrotem przy stole.
- Chętnie tym razem spróbuję czegoś, czym można sobie zapełnić żołądek – odrzekł z łobuzerskim uśmieszkiem.
- No wiesz co! - uderzyła go pięścią w ramię.
- Ale nie powiedziałem przecież, że tamto mi nie smakowało...
- Jesteś okropny. I na dodatek cholernie zboczony, wiesz?
- A ty to może anielica? - zapytał z sarkazmem – Ja w twoim wieku... zresztą nieważne – ugryzł kanapkę, zapychając sobie usta.
- Powiedz. Chcę wiedzieć – odrzekła ciągnąc go za rękę.
Chłopak pokręcił przecząco głową, po czym połknął przeżutą zawartość.
- Nie lubię cię – burknęła.
- No i super – uśmiechnął się wrednie.
- Colin no... nie bądź sadystą do cholery.
- Sadystą? - zapytał ze zdziwieniem, gryząc kolejny kęs.
- Dokładnie tak. Torturujesz moje myśli! To też jest sadyzm – powiedziała opierając ręce na stole.
- Nic nie poradzę, na to , że chcesz wiedzieć rzeczy, których nie powinnaś chcieć wiedzieć.
- Ale chrzanisz. Gadaj bo się obrażę.
- Nie.
- No powiedz.
- Ani mi się śni.
- Dobra... - westchnęła – A jak zaproponuję ci wymianę?
- To znaczy?
Blondynka przysunęła się do chłopaka i zaczęła mu szeptać coś na ucho. Nagle Colin mało co nie zakrztusił się jedzeniem, wypluwając jego część na podłogę.
- Czy ty oszalałaś?! - zapytał uderzając się pięścią w klatkę piersiową.
- Ani trochę - wyszczerzyła zęby - Chociaż mogłam poczekać, aż skończysz jeść.

**********

- Matko, to jest paskudne... - mówiła Emanuelle, przemywając ranę Marco, wodą utlenioną – To się nadaje do szycia, powinieneś się zgodzić i pojechać ze mną do szpitala.



- Mam dosyć szpitali – wykrzywił twarz w grymasie bólu.
- To nie jest usprawiedliwienie. A gdyby tak rozszarpało ci mięsień, aż do kości?
- Ale nie rozszarpało – westchnął – Jeżeli nie chcesz żebym teraz wstał i sobie poszedł, to proszę cię, zmień temat.
Dziewczyna spojrzała na bruneta i pokręciła z niezadowoleniem głową. Chwyciła za bandaż i zaczęła opatrywać mu rękę, bez słowa. Takeda przyglądał się, jak starannie oplata jego przedramię siatkowatym materiałem. Miała takie gładkie i delikatne dłonie, że kiedy dotknęła go przez przypadek jedną z nich, na ciele wyskoczyła mu gęsia skórka.
- Dlaczego nic nie mówisz? - spytał przerywając chwilową ciszę.
- Stwierdziłam, że skoro nie masz ochoty słuchać mojego ględzenia, to nie będę się odzywać – powiedziała spokojnym głosem.
- Mówiłem, że jestem wrednym sukinsynem. Powinnaś pozwolić wykrwawić mi się na śmierć.
- Nie przypominam sobie byś wspominał coś takiego. I raczej wątpliwe byś się wykrwawił. Prędzej wdałoby się zakażenie i trzeba by było amputować rękę.
- Jeśli wcześniej nie wspominałem, to zrobiłem to teraz. Masz jeszcze szansę, by naprawić swój błąd i zmieszać mnie z błotem.
Emanuelle skończyła bandażować ramię bruneta.
- Twój pokój jest na piętrze. Pierwsze drzwi po lewej. Życzę miłych snów – odrzekła i skierowała się do wyjścia.
Marco stał i patrzył jak dziewczyna, z gracją kręci pupą. Nawet Mei nie miała takich boskich pośladków. Wiedział, że za samą taką myśl powinien się skarcić, ale nie zrobił tego. Miał nie ulegać jej wdziękom, a jednak to zrobił. Dawno nie widział czegoś tak doskonałego, poza tym nikt nie dowie się o tym co chodziło mu w tej chwili po głowie. Kiedy drzwi zamknęły się z hukiem za nadąsaną ślicznotką, ruszył w stronę schodów. Idąc na piętro, cały czas analizował słowa ojca czarnowłosej. Kazał mu uważać na tą kobietę, tymczasem on nie znalazł w niej nic, co spowodowało by włączenie się w jego podświadomości, czerwonej lampki ostrzegawczej. Gdy dotarł do swojego lokum, wszedł do środka i porozglądał się po pokoju. Nigdy nie widział takiego przepychu. Ściany wyłożone były wzorzystą tapetą, która sprawiała, że całe pomieszczenie wydawało się jeszcze bardziej przytulne. W wazonie stojącym na komodzie, znajdowały się świeżo ścięte kwiaty. Ich zapach sprawił, że chłopak zamarzył o błogim śnie. Zdjął z siebie spodnie i wskoczył pod kołdrę. Otulony miękką pościelą, zasnął po krótkiej chwili.


Kiedy otworzył oczy, na dworze był już ciemno. Zaświecił lampkę stojącą na małym stoliku obok łóżka i spojrzał na zegarek. Dwudziesta druga trzydzieści. Usiadł i przeciągnął się leniwie. Już dawno tak dobrze mu się nie spało. Przesunął się na kraj materaca, po czym odsunął kołdrę. Postawił stopy na ziemię i ruszył w kierunku łazienki. Zatrzymał się jednak, kiedy zobaczył w oknie naprzeciwko, palące się światło i niezaciągnięte zasłony. Zaciekawiony tym nad wyraz zwyczajnym widokiem, podszedł do szyby i zaczął spoglądać do sąsiadującego pomieszczenia. Nie minęła chwila, kiedy znudziło mu się patrzenie na pusty pokój. Już miał iść, gdy nagle zobaczył Emanuelle. Dziewczyna wyszła właśnie spod prysznica, w skąpym ręczniku, ledwo zakrywającym jej pośladki. Marco poprawił opadające mu na czoło włosy i schował się za kotarą. Już po chwili, okrycie ślicznotki spadło na ziemię, odsłaniając jej piękne ciało. Brunet poczuł jak serce zaczyna mu bić mocniej niż zwykle.



Takiego widoku nie spodziewał się nawet w najśmielszych marzeniach. Nagle w pokoju rozbrzmiał dźwięk telefonu. Oderwał się z niechęcią od okna i podszedł do spodni, które zostawił na dywanie. Wyjął komórkę i spojrzał na jej ekran, na którym widniał sms od nieznanego numeru. Otworzył wiadomość. Lecz kiedy ją przeczytał, usiadł na łóżku i wpatrując się w szklany monitor, zaczął analizować w głowie to, co wyświetlało mu się przed oczami. Nigdy by się nie spodziewał, że to wszystko skończy się w taki sposób. Poza tym dlaczego? Przecież nic tym razem nie zawinił. Czytał już piętnasty raz tego smsa i nadal nie mógł go zrozumieć. Mimo, że nie powinno być to niczym trudnym. Jedno proste słowo i podpis... „Odchodzę. Li Mei.”
__________________
Mój profil na WATTPAD

Ostatnio edytowane przez rudzielec : 05.10.2010 - 11:04
rudzielec jest offline   Odpowiedź z Cytatem