Temat: Przeznaczenie
View Single Post
stare 13.10.2010, 19:01   #25
Nyks
Guest
 
Postów: n/a
Domyślnie Odp: Przeznaczenie

No i ostatni, moi mili państwo. Mam nadzieję, że się spodoba. Choć widzę, że FS nie zyskało popularności, cieszę się, że ma to wąskie grono wiernych czytelników ;]

I proponuję muzykę: http://www.youtube.com/watch?v=u94-kdMYAL0

RODZIAŁ IV
Śmierć nadejdzie szybko

[IMG]http://i52.************/6iz3go.png[/IMG]

Lilith siedziała na ganku przed domem, kiedy w oddali pojawił się chłopak. Nadal nie mogła otrząsnąć się po wczorajszej rozmowie z Felice. Co z tego, że telefonicznej? Słowa, które płynęły z ust matki-niematki Setha, były najgorszymi, jakie mogła usłyszeć w obecnej sytuacji. Wpatrując się w zbliżającą sylwetkę szatyna, wróciła myślami do wczorajszego popołudnia.

- Lilith, pani Felice Westwater do ciebie! – czarnowłosa usłyszała Rose, nawołujący ją z salonu. Leniwie zwlokła się z łóżka i poczłapała do najbliższego telefonu, stojącego w przedpokoju. Zanim podniosła słuchawkę, odkrzyknęła:
- Już, mam! - po czym skupiła się na głosie Felice. Wymieniły standardowe uprzejmości, przy których Lilith zdążyła się już zorientować, że coś jest nie tak. Kobieta wydawała się słaba i wystraszona, a każde słowo wydawała się wymawiać z pośpiechem, chcąc już przejść do sedna.
- Seth zachorował – to jedno, dwuwyrazowe zdanie wystarczyło, żeby Lil zakręciło się w głowie. Poczuła, jak coś rozrywa ją od środka. Ból był tak nie do zniesienia, że rozluźniła mięśnie i zsunęła się wzdłuż ściany, na podłogę.
- Lilith? Lilith, jesteś tam? – nietrudno było zauważyć, że Felice jest bliska płaczu. Czarnowłosa nie była pewna dlaczego: Czy dlatego, że jej syn umiera, czy dlatego, że umiera przeze nią, mimo że to nie jej wina.
- Jestem – szepnęła, niepewna swego głosu. Zdaje się, że drżał, a ona nie chciała tego okazać. Chciała się wyprzeć, wyprzeć tego, że go kocha. Że wystarczyło jej zaledwie kilka dni, by zatonąć w oczach krnąbrnego, zadufanego w sobie idioty. Ale wiedziała, że to nic nie pomoże. Nic już nie pomoże.
- Kochanie, wiem, że…
- Nie wiesz – przerwała jej słabo, ale jednocześnie z jakąś wewnętrzną mocą, bo Westwater umilkła. – Nic, kompletnie nic nie wiesz. Nie masz pojęcia, jak to jest zabijać kogoś, nie mając na to wpływu. Zabijać kogoś, kogo się kocha. Nic nie wiesz.
Słuchawka wylądowała na widełkach.

Seth idąc, lekko się kołysał. Był słaby, a w dodatku coraz gorzej widział, o czym świadczyły ręce wyciągnięte w przód i błądzące w powietrzu. Tak przynajmniej zdawało się czarnowłosej. W końcu mogłaby napisać o tej chorobie cały podręcznik, czyż nie?
Czarny mercedes Felice stał przy drodze. Czujnie obserwowała syna-niesyna, który powoli zmierzał ku olbrzymiej rezydencji. Lilith nie była w stanie się ruszyć. Patrzyła na niego i chociaż wydawał się całkiem dobrze trzymać, oczami wyobraźni widziała już, jak umiera. Miało to nastąpić już niedługo. Śmierć przyjdzie niedługo. Zbyt niedługo, powtarzała sobie. Ale kogo zabierze?

[IMG]http://i54.************/a1gtj9.png[/IMG]

Kiedy wreszcie dowlókł się do ganku, wstała i zbliżyła się do niego, po czym bez słowa zarzuciła chłopakowi ręce na szyję i mocno wtuliła twarz w jego tors. Wdychała zapach truskawkowego mydła, którym pachniała jego skóra i dezodorant, którego normalnie by nienawidziła, ale pokrywał jego ciało. W końcu wzięła głęboki wdech, odchyliła się i pocałowała go prosto w usta.
Nie był to pocałunek szczególnie namiętny, czy romantyczny. Nie był też pełen pożądania. Ale w tym jednym, krótkim całusie zawarta była cała ich miłość.
- Przepraszam, Seth. Przepraszam – wychlipała, odsuwając się od niego. Spojrzała mu w oczy i… zobaczyła, jak błądzą, szukając jej. Szukając dziewczyny, na której chciał zawiesić wzrok. Ale chociaż się uśmiechał i wyglądał na szczęśliwego, nie mógł ukryć faktu, że nie widział. Oślepł.
- Nic się nie stało. Jakoś wytrzymam – odparł, jakby nic nigdy się nie stało. Wyciągnął rękę i o dziwo trafił prosto na jej szyję, którą pogłaskał kciukiem.
- Nie wytrzymasz. Umrzesz.
Opuścił dłoń. Uśmiech znikł.
Nie była w stanie się powstrzymać i zachować tego dla siebie. Nie, nie i nie. Nie mogła patrzeć, jak próbuje oszukać i ją i siebie jednocześnie. Nie powinno tak być. Nie może tak być.
- Lilith…
- Nie – szepnęła, a łza spłynęła po jej policzku – Angelina.
- Angie – powtórzył, unosząc kąciki ust do góry. Nie widział jej, ale prawdę mówiąc nie musiał. „Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu. Dobrze widzi się tylko sercem.” napisał Antoine de Saint-Exupery w „Małym Księciu”. Miał rację.
- Nie zostawiaj mnie – poprosiła, starając się nie rozpłakać. Plusem było to, że nie może zobaczyć, w jakim jest stanie. Na piżamę wciągnęła stare dżinsy i założyła sweter po mamie. Ale była rzecz, którą mógł, a nawet musiał zauważyć bez konieczności jej obserwowania.
- Ścięłaś włosy – powiedział zdumionym głosem, przesuwając jedną dłonią po jej plecach w poszukiwaniu gęstych pukli, a drugą przeczesując palcami pozostałe, skołtunione zresztą, kosmyki.
- Nie mogłam na siebie patrzeć – odparła z goryczą. – Nie mogłam znieść swojego odbicia w lustrze.
- L… Ann… - westchnął, nieporadnie zdrabniając jej imię.
- Wejdźmy do domu.
Złapała go pod ramię i wprowadziła po schodach. Wydawało się jasne, że nie widzi, toteż nie oznajmił jej tego otwarcie. Faktem było również, że jest rozpalony i nawet chłodne, jesienne dni nie pomagają w opuszczeniu temperatury.
Kiedy wdrapali się do jej pokoju po schodach, Lilith usadziła go na niepościelonym łóżku, a sama usiadła obok, jak najbliżej się dało. Wcześniej zamknęła drzwi na klucz, czego nie robiła już od dawna. Odkąd musiała być pewna, że nikt nie zauważy, jak się narkotyzuje.
Przełknęła łzy i, na przekór wszystkiemu, uśmiechnęła się. Chociaż on tego nie widział, Lil łatwiej było być pogodną, kiedy na jej ustach widniał uśmiech. Otworzyła okno na oścież, a chłodnawe, jesienne powietrze wdarło się do środka z kilkoma liśćmi zerwanymi z drzewa, po którym Seth najczęściej schodził na ziemię, by wrócić do domu. Podniosła jeden z nich i położyła go na dłoni szatyna, siadając obok.
- No już, mała. Ogarniamy się – oznajmił, przykładając usta do czubka jej głowy. Mimo że za każdym jego kolejnym dotykiem przychodziła ochota na wybuchnięcie płaczem, nie wyobrażała sobie, że w tym momencie mogłaby znajdować się gdzieś indziej.
- Seth… Kocham cię. Wiesz to, prawda?
- Wiem, Angie. Wiem.
- I zawsze będę cię kochać. Niezależnie od tego, co się stanie. Nie do śmierci. Zawsze.

[IMG]http://i51.************/iz7yok.png[/IMG]

-Możemy o tym nie rozmawiać? – westchnął i wargami odszukał jej ust, po czym zastygli w pocałunku. Tym razem już gorącym, pełnym pożądania. Ostatnim.
- Czekaj – odkleiła się od niego chichocząc, po czym wstała. – Założę skarpety, bo mi stopy marzną.
Dziewczyna z ociąganiem ruszyła w stronę szafki. Syy, syy, syy. Nie takie odgłosy wydają bose stopy. A już na pewno nie na marmurowej podłodze.
- Angie? – poruszył się z niepokojem, poszukując ukochanej niewidzącymi oczami. Tymczasem ona stała już przed oknem, opierając ręce na białej futrynie. Farba się łuszczy, trzeba by odmalować.
- Angelina? – powtórzył, wstając. Wtedy zareagowała.
- Siedź, Seth – poprosiła. – Powinnam umrzeć już dawno. Nie wiem, dlaczego tego nie zrobiłam. Dlaczego nie zabiłam się wcześniej. Moim przeznaczeniem jest mordować tych, których kocham. Ale przeznaczenie można zmienić…
- Ann, nie!
- Ocaliłabym Freddiego.
- Nie rób tego. Nie wolno ci – wstał i wyciągając ręce przed siebie, pewnym krokiem podążył w jej stronę. Znał to pomieszczenie na pamięć, toteż mógł do niej dotrzeć za kilka sekund.
- Ocalę ciebie.
- Angelina! LILITH, ZOSTAW JĄ!
- Kocham cię, Seth.
- NIE! – krzyknął i rzucił się w jej stronę.
Za późno.
Udało mu się zaledwie chwycić pasek od jej swetra, który nawet nie był zawiązany. Wysunął się ze szlufek.
Głuchy odgłos uderzenia ciała o ziemię.
Zgrzyt łamanych kości.
Krzyk mężczyzny, który stracił wszystko.

Ciało dziewczyny leżało bezwładnie na ziemi, z półprzymkniętych powiek pobłyskiwała zieleń tęczówek. Złoto-platynowe kosmyki ściętych niedawno włosów okalały jej twarz, bestialsko wciśniętą w podłoże. Nie leżała w kałuży krwi, jak na filmach akcji. Czerwony płyn wsiąkał w jeszcze niezmarzniętą glebę.
Czarny dym unosił się w powietrzu, niczym małe tornado zataczając krąg wokół Lilith. Szepty tysiąca zmarłych osób wołały ją po imieniu. Angelina. Angelina. Śmierć nie chciała odejść. Wisiała nad nią, jak kat nad skazańcem. Ale przecież skazaniec umarł. Nie żyje.
To nie śmierć. To Lilith.
Mocniejszy podmuch wiatru rozproszył pył, chmura zniknęła, pozostawiając po sobie mroczną aurę. Wszechobecną ciszę przecinał rozpaczliwy, pełen bólu krzyk mężczyzny. Nie śpiewały ptaki. Nie jeździły samochody. Czas się zatrzymał.
Złotowłosa zamrugała. Lilith odeszła.

[IMG]http://i54.************/2ex6amq.jpg[/IMG]
  Odpowiedź z Cytatem