Odcinek 2

- Cholera jasna, Robert jak to się wyprowadzasz?
- Lilly, rozumiesz …
- Nie, nie rozumiem. To miał być nasz wspólny dom, robicie mnie w bambuko, najpierw Alice, teraz Ty.
- To wcale nie jest tak jak myślisz. – Robertowi udało się powiedzieć te słowa spokojnym tonem.
- A jak jest? Właśnie jak jest? Powiedz mi. – Lilly nagle się rozpłakała.
Po niezręcznej chwili milczenia Robert odpowiedział:
- Lilly, musisz dorosnąć. I to szybko.
Rudowłosa kobieta poczuła pustkę. W swojej głowie i w swoim sercu, opuszczają ją właśnie najbliższe osoby, które nadawały jej życiu kolor słodkiego cukierka, dzisiaj Lilly zostaje sama.
- Będziemy się przecież widywać stara! – zaśmiał się Robert.
Lilly zdegustowana wyszła z parku, wróciła do domu, poszła do łazienki, dla niej to było najlepsze miejsce płaczu. Robert zamówił taksówkę by podwiozła go do Alice Stefansky.

- Robert! Byłam dziś u ginekologa i …. – krzyczała radosnym tonem Alice.
- I ?
- Jestem w ciąży!
Robert uśmiechnął się szeroko do Alice. Słysząc radosny głos, Roukey wszedł do pokoju i objął Alice radośnie całując ją przy tym w czoło.
- I uwaga! Prawdopodobnie to będą pięcioraczki!
- Co ty gadasz … - zaniepokoił się Roukey.
- Jezu. – wymamrotał Robert.
- Oj tam, będzie fajnie. Damy radę, zobaczysz. Chcę pracować do końca, myślę, że mi się to uda. Poza tym nie będziemy mieć żadnych problemów, no powiedzmy sobie szczerze. Ja zarabiam dobrze, ty również więc nie ma się o co martwić.
- Hyh, wiesz, tylko piątka to nie to samo co jedynka.
- Oj daj spokój, będzie na pewno wszystko dobrze. A tak w ogóle to musisz już wychodzić, jest za dwadzieścia dziewiąta, nie możesz się spóźnić. – wręczyła Roukey’emu kanapki, odwdzięczył się pocałunkiem w policzek.
- Wiesz Alice, wyprowadzam się z Zeldą. Chciałem tak tylko się formalnie pożegnać.
- Co ty dajesz. Rozumiem, że gdzieś niedaleko będziecie mieli swoje gniazdko?
- Jasne, trzy ulice dalej od ciebie.
- No to słuchaj, czekamy na parapetówkę, mam nadzieję, że wyprawisz ją przed moim porodem. – zaśmiała się głośno Alice.
- Z pewnością – uśmiechnął się Robert – muszę jeszcze wrócić do domu wziąć ostatnie walizki no i wprowadzać się.
- Ja muszę zostać w domu, to w takim razie trzymaj się i jesteśmy pod telefonem jakby co?
- Jasne.
- Robert to już ostatnie?
- Tak, już niosę. Poczekaj chwilę na mnie kochanie, muszę porozmawiać z Lilly.
Robert poszedł do sypialni, gdzie Lilly surfowała po Internecie.

- Słuchaj Lilly, widzę jaka jesteś.
Lilly zwróciła twarz ku Robertowi.
- No sorry, ale jaka mam być? Myślisz, że tak chciałam żeby było? Że chcę siedzieć cały czas w domu z Beau i Alexem. Jak wy byliście, to zawsze mogłam się jakoś rozerwać, zawsze gdzieś chodziliśmy, wygłupialiśmy się. A teraz co mam? Beau i stertę pieluch.
Lilly natychmiast wyszła z sypialni nie żegnając się z Robertem. Jej cicha rozpacz zmieniała się w głośne wołanie o pomoc. Wiedziała, że jej pomoc właśnie dzisiaj odjedzie.
Trzy godziny później, dwie ulice dalej i o jedno szczęście więcej Robert wraz z Zeldą postawił pierwszy swój krok w nowym domu.

- Jej tutaj jest tak wspaniale. – powiedziała Zelda przyłączając się do Roberta.
- Masz rację, na pewno będziemy tutaj szczęśliwi.

- Zelda, naprawdę zaszokowałaś mnie tym domem. Będzie na pewno nam tu dobrze.
- Haha. – zaśmiała się Zelda. – Lubię robić ci niespodzianki, to na pewno nie będzie ostatnia Robert. Teraz chodź tu do mnie, to nasza pierwsza noc w tym domu.
- Skoczę tylko po wino. – uśmiechnął się Robert.
Dwanaście minut później Zelda z moim przyjacielem kochali się jak nigdy. Dla każdej ze stron był to najlepszy seks jaki kiedykolwiek mieli w życiu.

- Lilly, chodź tu. – powiedział prosząco Beau.
- Nie, dziś nie mam ochoty.
- Nie masz ochoty już od trzech tygodni. Lilly, co się z tobą dzieje?
- Daj mi spokój tej nocy, dobra?
Lilly obróciła się na bok patrząc prosto na okno. Nie miała siły i ochoty patrzeć na Beau.
Wstała o piątej trzydzieści dwa.

Zapatrzyła się w widok budzącego się do życia miasteczka. Jak co dzień Lilly poszła biegać, lecz nigdy nie biegała od tak wczesnej godziny. Potrzebowała pomocy, szukała jej gdziekolwiek, byle nie w jej własnym już domu.

Śniadanie zjadł Alex sam z ojcem. Czekali na Lilly, nie wracała. Niepokój Beau przerodził się w złość i w gniew, nie rozumiał Lilly chociaż bardzo chciał. Alex odszedł do swojego pokoju, a Beau do gabinetu. Postanowił wykonać jeden, niezbędny telefon.

- Halo? Pan Dempsey? Witam, z tej strony Beau Andrews chciałbym aby dowiedział się pan kilku informacji o mojej żonie. Zapłacę z góry za całe śledztwo. To w takim razie do zobaczenia, zjawię się u pana we wtorek aby omówić szczegóły.
Wróciła Lilly, nawet nie krzyknęła radośnie wchodząc do drzwi „To ja, Lilly!”. Nie, ten dzień był zupełnie inny niż pozostałe. Poszła do łazienki po gorącą kąpiel i po pełen ocean łez, który wylewała.

Lilly, proszę cię, nie utoń w swoim smutku.