- Słyszałeś? Podobno ten chłopak co się rozjechał na oleju, zmarł niedługo po dotarciu do szpitala – powiedział Mały, wycierając twarz ręcznikiem. – Masakra.
- Ta – mruknął Davide, zmieniając prędkość na bieżni.
Dwa razy w tygodniu chodzili razem na siłownię, aby nie opaść z formy. Ponadto często rozgrywali mecze koszykówki na boisku szkolnym, oraz odwiedzali odkryty basen.
Mimo porannego spotkania z kumplem, nie mógł się skupić. W nocy wymęczył go kolejny sadystyczny sen, z którego ponownie obudził się słysząc własny krzyk. Pośpiesznie zapalił lampkę nocną i z walącym oszalale sercem, rozejrzał się po pokoju. Pusto… Ani śladu jakiegokolwiek ducha. Kiedy to się skończy? Kiedy w końcu zaśnie normalnie?
- A ty coś ostatnio taki zmarniały? – Szatyn obszedł bieżnię, spoglądając uważnie na kumpla. – Masz wory pod oczami! Jakiś problem?

- Po prostu źle sypiam – Davide wyłączył maszynę, podszedł do okna i napił się wody z butelki stojącej na parapecie.
- Jak zamierzasz brać udział w wyścigach będąc w takim stanie? – Mały nie dawał za wygraną. – Chcesz skończyć jak tamten?!
- Uspokój się – Brunet skarcił go spojrzeniem, zakręcając napój. – Potrafię się o siebie zatroszczyć.
- Ale…
- Nikt się o mnie nigdy nie martwił… Weź z nich przykład – mruknął, a następnie pozbierał swoje rzeczy i ruszył w stronę szatni.
Pożegnał się z kumplem przed siłownią, a następnie zarzucając swoją torbę treningową na ramię, ruszył w kierunku centrum. Jedyna butelka wody jaką zabrał ze sobą, już dawno leżała pusta w śmietniku. Przeklął w duchu uczucie suchości w ustach akurat w momencie, kiedy nie ma pod ręką nic do picia, a do domu kawałek drogi.
Wygrzebał z kieszeni podartych jeansów kilka monet i przeliczając je szybko, skręcił w uliczkę, którą miał szybko dojść do spożywczaka. Gdy przechodził niedaleko kawiarni, dwie młode kelnerki stojące w jej drzwiach uśmiechnęły się promiennie. Zerknął na nie bez większego zainteresowania, na co zachichotały zalewając się rumieńcami. Przewrócił teatralnie oczami i wzdychając ciężko, przyśpieszył kroku.
Kiedy dochodził do sklepu, zauważył, że właściciele w końcu zabrali się za jego remont i przed budynkiem stoi wysokie, metalowe rusztowanie. Trzech mężczyzn siedziało na nim i malowało szare, odrapane ściany na kolor zielony.
Minąwszy ich, przekroczył próg, wchodząc do jasnego, chłodnego pomieszczenia.
W środku o dziwo było dość mało ludzi, a większość klientów stała w kasie z maksymalnie trzema produktami. Czując z tego powodu ogromną ulgę, zniknął między regałami z napojami.

Wyciągnął z lodówki lodowatą wodę mineralną i szybkim krokiem zmierzył w stronę kas. Postawił butelkę na taśmie, przeczesując ręką gęste włosy, delektując się chłodnym powiewem z klimatyzacji.
- No nie, znowu ty? – za sobą usłyszał znajomy głos. Z niewiadomego powodu miał wrażenie, że jego brew zaczyna się nieznacznie poruszać. Opanowując jednak irytację, odwrócił się powoli, a na jego twarzy zagościł promienny uśmiech.
- Witaj, droga Alessio – powiedział z wymuszonym entuzjazmem. – Jakże ja dawno cię nie widziałem.
Dziewczyna skrzywiła się lekko, stawiając na taśmie swoje zakupy.
- Daruj sobie – mruknęła pod nosem. – Czuję się śledzona.
- Ty? – zaśmiał się krótko, odwracając w stronę kasjerki. Na tym planował zakończyć ich jakże miłą rozmowę. Czekając na swoją kolej, zerknął za okno na pracujących malarzy. Słońce smażyło niemiłosiernie, a ci biedacy siedzieli tak wysoko w całym ubraniu roboczym. Ludzie wchodzący i wychodzący ze sklepu musieli przechodzić pod rusztowaniem, które ustawione było przy samych drzwiach.
Nagle chłopak zauważył, że jedna z rur jest porządnie zardzewiała, przez co cała budowla kołysze się lekko, jednak niezauważalnie dla pracowników.
Zmrużył oczy widząc, jak na jednym z mężczyzn pojawił się numerek „dwa”, szybko przeskakując na „jeden”.
- Cholera – wysyczał, rozglądając się dookoła placu budowy. Nikt prócz niego nie zauważał tego, co się tam dzieje, a raczej tego, co się zaraz miało stać.
Rusztowanie z każdą sekundą kołysało się coraz bardziej i Davide mógłby przysiąc, że rura jest pęknięta.
- Cholera, cholera!
- Już nawet gadasz sam do siebie? – zapytała zirytowana Alessia. Chłopak zignorował jej pytanie. Zapłacił za swój napój, a kiedy jeden z malarzy przesunął się na wadliwą stronę budowli, rzucił swoja torbę na podłogę i wybiegł ze sklepu.
- Schodzić! – krzyknął, wypadając na zewnątrz. – Wszyscy odsunąć się!
- A ty co, wariat jakiś? – rzucił robotnik.
- Rusztowanie zaraz się zawali! – wrzasnął Davide. – Schodzić, szybko!
Zgromadzeni dookoła ludzie woleli jednak posłuchać chłopaka i na wszelki wypadek odsunęli się na bezpieczną odległość. Pracownicy nie byli jednak tak mądrzy.
- Chłopcze, odsuń się i daj nam spokój – powiedział właściciel jaskrawej cyferki, nachylając się, aby lepiej widzieć rozmówcę.
Rusztowanie zaskrzypiało złowieszczo.
Wystraszony malarz odsunął się momentalnie, spoglądając na swoich kolegów.
- Schodzimy, chłopak chyba nie kłamał – powiedział szybko. Wszyscy przesunęli się na druga stronę i zaczęli ostrożnie schodzić w dół.
Rury zaskrzypiały ponownie. Nagle rozległ się głośny trzask i jedna z nich pękła na dwie części. Cała budowla zachwiała się porządnie, przechylając w stronę drzwi. Ludzie krzyknęli, dwóch pracowników zeskoczyło na beton i odbiegło dalej, ale jeden zaczepił się paskiem od spodni za wystający pręt. Klnąc pod nosem, chwycił za niego i szarpnął mocno, jednak to nic nie dało. Rusztowanie zaczęło się zsuwać.
Davide przebiegł na drugą stronę i wyciągnął rękę do młodego malarza.

- Szybciej!
- Nie mogę! – jęknął wystraszony. – Zaczepiłem się!
- Odepnij pasek! – polecił chłopak, spoglądając na rury, które skrzypiały już coraz głośniej. – Ruchy, bo się zawali na nas obu!
Budowla zachwiała się ponownie i tym razem runęła w dół. Mężczyzna w ostatniej chwili zdołał odpiąć klamrę. Opadł ciężko na beton, raniąc sobie rękę. Zawył, czując potworny ból przeszywający jego ciało. Brunet nachylił się i pośpiesznie chwycił go w pasie, próbując odsunąć nieco dalej.
W następnej chwili ostry odłamek metalu przeciął mu skórę na łydce. Przewrócił się i sycząc gniewnie przeturlał na brzuch, aby osłonic oczy.
Po chwili wszystko ustało. Słychać było jedynie paniczne krzyki ludzi, a nad ziemią uniosła się potężna chmura kurzu.
Davide zakaszlał. Podniósł się na klęczki i widząc, że robotnikowi nic nie jest, chwiejąc się odszedł na pobliską ławkę.
Opadł ciężko na drewniane siedzenie. Podniósł zakrwawioną nogawkę spodni, krzywiąc się na widok nadmiaru krwi. Oparł plecy o oparcie i zamknął oczy, przywołując oszalałe serce do porządku.
- Dlaczego wiecznie mnie to spotyka? – zapytał sam siebie. – Kur*wa…
- Hej – obok siebie usłyszał głos Alessii. – Nic ci nie jest? O boże!
- Nie panikuj, to tylko draśnięcie – rzucił.
- Z draśnięcia tak się nie leje! – krzyknęła przejęta. – Tu potrzeba lekarza!
- Uspokój się! – warknął, wbijając wzrok w jej ciemne oczy. – Zabandażuję i będzie cacy… Z resztą, co ja cię obchodzę?
Nie odpowiedziała. Usiadła obok niego, stawiając butelkę wody na ławce.

- Nie sądziłam, że możesz zrobić coś takiego – powiedziała cicho. – Przyniosłam ci twoje rzeczy.
- Nic o mnie nie wiesz.
- Owszem. Jednak dziś urosłeś w moich oczach – Uśmiechnęła się, odgarniając za ucho kosmyk czarnych włosów.
- Super – zaśmiał się gorzko. – Dzięki.
- Skąd wiedziałeś? – zapytała po chwili.
- Żebym to ja wiedział…
Liczę na więcej komentarzy niż ostatnio, bo zauważyłam, że z każdym odcinkiem jest ich coraz mniej.