View Single Post
stare 06.02.2011, 20:32   #89
Invidia Semper
 
Avatar Invidia Semper
 
Zarejestrowany: 23.08.2007
Skąd: Spod oka mistrza i łuku amora
Płeć: Kobieta
Postów: 2,256
Reputacja: 10
Domyślnie Odp: Ostatni Strzał

Jedyne co mogę powiedzieć to, że przepraszam za tak długi czas przerwy, mam nadzieję że ktoś o mnie pamięta






Dźwięk elektronicznego budzika wypełnił zagraconą sypialnię. Pełno było w niej rzeczy na pozór bezwartościowych: plakatów z kina, starych czasopism o modzie, fotografii przedstawiających rozbrykanych nastolatków. Jedno ze zdjęć nie pasowało do młodzieżowego szaleństwa. Był na nim czarnowłosy, przystojny mężczyzna podający małej dziewczynce pluszowego słonia, większego od niej samej. W oddali widać było łysego, śniadego chłopaka o wyglądzie chuligana. Zdjęcie sprzed wielu lat. Teraz słoń stoi na najwyższej półce, oglądając dorastającą dziewczynkę bez zmrużenia swojego paciorkowego oka.
Rose wygrzebała się spod kołdry, przecierając oczy. Zasnęła o świcie. Myślała, że przez tyle lat nauczy się żyć z problemami rodzinnymi. Niestety, przeceniła swoje możliwości. Spojrzała na starą fotografię. Takie dzieciństwo pamięta. Tata, gotowy na jej życzenie ściągnąć gwiazdkę z nieba, burkliwy Jim, niegdyś budzący w niej strach, pompatyczny Clark, który zawsze umiał doprowadzić ją do łez śmiechu. Dziadków Divenych pamięta jak przez mgłę, zginęli w wypadku, gdy miała 6 lat, a rodzice Vanessy ostatni raz dali się wyciągnąć ze swojego domu na Florydzie, gdy Rose przyjmowała chrzest. Matkę, prawdziwą mamę, pamięta jeszcze gorzej. Miała kilka zdjęć, przedstawiających uśmiechniętych rodziców z małym dzieckiem na kolanach, ale to wszystko.


Rose straciła mamę, kiedy Vanessa popadła w nałóg pijaństwa. Potem były kolejne awantury, odwyki, krótkotrwały spokój. Teraz nie ma już nawet odwyków, które nie przynosiły rezultatów. Dlatego dziś jej rodzina składa się z wciąż kochającego taty, wciąż burkliwego Jima i jeszcze bardziej pompatycznego Clarka. I tak jest dobrze.
Do wyjścia z domu pozostało jej jeszcze parę minut. Szybko sprawdziła pocztę. Agencja powinna jej już dawno odpisać. Rose powoli traciła nadzieję, że jej kandydatura zostanie przyjęta, przeklinała siebie w duchu. Co jej strzeliło do głowy, żeby zostać modelką? Pomysł wyszedł od jej nauczycielki sztuki. Dla Rose był do absurdalny pomysł, który przerodził się w ciche marzenie. Dla Amy, jej najlepszej przyjaciółki był to osiągalny cel, dlatego motywowała Rose jak tylko mogła. No i w końcu jej się to udało. Teraz należy tylko czekać na odpowiedź agencji, która jednak wciąż nie nadchodziła...
Głośny śmiech dziewczyny rozbrzmiał w cichym domu. Jack był już w pracy, Vanessa jeszcze spała. Tylko Jim, czekający na Rose w holu, zmarszczył czoło, zwłaszcza gdy dziewczyna z uśmiechem na ustach zbiegła po schodach.
-Cześć Jim!
-Cześć Rose, co ci tak wesoło?
-Elite Models przyjęli moje podanie, za 2 tygodnie mam pierwszą sesję!- odpowiedziała dziewczyna z niegasnącym uśmiechem na ustach.
-To wspaniale, Rose, przybij piątkę za sukces!- zaśmiał się Jimmy i po chwili oboje skakali jak małe dzieci.
To była rodzina Rose, bez której nie wyobrażała sobie życia.


***

-Jose mówił, że jego szwagier może spotkać się z nami tam gdzie ostatnio, niby wzmocnili ochronę granic, ale przekupienie jakiegoś policjanta to nie problem...
-Coraz mniej mi się podobają te narkotyki- westchnął Jack, zapalając papierosa.
-Wymiękasz?- zapytał Clark, mrużąc ironicznie oczy.
-Uwierz mi, chciałbym...
-Czołem!- krzyknął Jim, przerywając rozmowę.
-A tobie co tak wesoło?- burknął Clark.
-Bo znów widzę twoją skwaszoną mordę, a co innego- odpowiedział Jimmy.- Przyjęli Rose do agencji. Za 2 tygodnie ma pierwszą sesję!
-To wspaniale- uśmiechnął się Jack, Był dumny z córki, zwłaszcza, że nie pomagał jej w tym osiągnięciu swoimi kontaktami. Zabroniła mu tego, chciała działać samodzielnie. Od dziecka taka była, a on nigdy jej nie zabraniał postawić na swoim.
Clark skrzywił się.
-Nic dobrego z tego modelingu nie wyjdzie. Jack, dlaczego pozwoliłeś jej robić z siebie klauna, Rose jest zbyt inteligenta jak na...modelkę.
-Sama tego chciała. Poza tym, sprawia jej to radość. Dobrze, że ma jakieś zainteresowania, które odciągają ją od problemów.
-Ale dlaczego akurat modeling!
-Jej decyzja, skoro ty nie potrafiłeś zainteresować jej szachami czy ekonomią...- zaczął Jack, wiedząc, że spowoduje małą burzę.
-To nie moja wina, to Walker wciąż się z niej śmiał, więc straciła zainteresowanie! Gdyby nie on, miałbyś w niej godnego zastępce na stołek Divenyxu!- bulwersował się Clark, podczas gdy Jim i Jack usiłując zachować powagę, trzęśli się ze śmiechu.
-Ty za to nie pozwoliłeś mi jej wziąć na ring, żeby się trochę poruszała, jesteśmy kwita, sama znalazła sobie zajęcie- odpowiedział Jim.
-Na ring, od razu zabierz ją na walki gangów- warknął Clark.
-Dobrze, dobrze, panowie, spokojnie. Cieszę się, że los Rose jest wam tak bliski- łagodził dyskusję Jack.- Agencję Elite Models dokładnie wybadała Gaby. Stwierdziła, że jest bezpieczna, a ja jej ufam. Zobaczymy, jak rozwinie się sytuacja. Clark, zasuwaj do marketingu po te projekty, a ty Jim rozejrzyj się po Bushwick za mieszkaniem dla Jose. No już, zjeżdżajcie, mam jeszcze mnóstwo roboty.



***

Gaby nie mogła skupić się na rozliczeniach. Cyferki wciąż płatały jej figle, pojawiając się i znikając w najmniej odpowiednim momencie. Przyczyna tego niecodziennego roztargnienia była jasna- jutrzejszy Bal Biznesmena. Sukienka gotowa, fryzjer, kosmetyczka zamówione. Trema? Jest, oczywiście, podobnie jak przerażenie przed tak oficjalnym wystąpieniem. Gabrielle wciąż zastanawiała się, wymyślała tysiąc absurdalnych historii, była przygotowana niemalże na każdą z możliwych sytuacji, jaka może ich spotkać w trakcie balu. A co będzie, jeżeli ktoś zapyta Jacka o żonę, a co jeśli Gaby potknie się i złamie obcas, a co jeśli...
-Sekretarka Brown?
Jakiś głos wyrwał Gaby z zadumy. Nikt nigdy nie nazwał jej 'sekretarką Brown'. Spojrzała na drzwi i ze zdumieniem stwierdziła, że stoi w nich Vanessa Diveny. Nigdy jej nie widziała, została zatrudniona w firmie już po odejściu Vanessy z zarządu, jednak wielokrotnie widziała ją na starych zdjęciach Rose.
-Taak, a pani do szefa?
-Nie przychodziłabym tu w innym celu, jest w gabinecie tak?- nie czekając na odpowiedź podeszła do drzwi. Po chwili odwróciła się jednak i lustrując Gaby wzrokiem, z krzywym uśmieszkiem powiedziała:
-Czasem martwiłam się, że Jack spędza tyle czasu w pracy przez zbyt atrakcyjną sekretarkę. Jakże ci dziękuję, że rozwiałaś moje obawy!- zaśmiawszy się krótko, weszła do gabinetu bez pukania, pozostawiając Gaby wciśniętą w fotel.
-Vanessa?-Jack, ze zdumienia zaciągając się zbyt mocno papierosem.
-Tak to ja kochanie, przyszłam ci coś pokazać- uśmiechnęła się niewinnie, wyciągając z toreb dwie sukienki.- Jak myślisz: ta czy ta?
-Dlaczego pytasz mnie o zdanie w sprawie sukienek? Wybierasz się gdzieś?- zapytał powoli Jack.
-No oczywiście, chyba nie zapomniałeś o Balu Biznesmena- odpowiedziała zdziwiona Vanessa.
-Nie...to znaczy...skąd ty o nim wiesz?- zająknął się Jack, nie mogąc zebrać myśli.
-Usłyszałam o nim od pewnej kobiety, która była u fryzjera. Jej mąż to gruba ryba, ale skoro zaprosili jego, oczywistym było, że ciebie też. Zapomniałeś, to do ciebie podobne. Jak to dobrze, że masz tak przewidującą żonę- Vanessa wciąż mówiła, a Jack wciąż zastanawiał się nad stanem jej trzeźwości.- Więc co o tym myślisz: złota czy prosta, czarna?
-Ja...nie znam się na tym- odpowiedział zrozpaczony Jack.


-Oj kochanie, jak zwykle niezdecydowany...no nic, uciekam na manicure, oddałam twój najlepszy garnitur do pralni, niech Jim odbierze go za 3 godziny. Buziaki mój drogi, zobaczymy się wieczorem- wyszła, pozostawiając Jacka w całkowitej konsternacji.
Po chwili osłupienia wybiegł z gabinetu.
-Gaby, mamy kłopoty- i streścił jej po krótce rozmowę z żoną.
Gabrielle nie dała poznać po sobie, że Vanessa wbiła jej szpilę prosto w serce. Była zbyt skupiona na zemście.
-Cóż- uśmiechnęła się niepewnie, nie wiedziała bowiem, jak na jej plan zareaguje Jack.- Wydaję mi się, że mam pewien pomysł...

***

-Nigdy bym nie pomyślał, że alkoholizm mojej żony wykorzystam jako broń- powiedział Jack, kiedy wspinali po lśniących schodach eleganckiego budynku.- Ale przyznaję, pomysł naprawdę udany, skąd ci to w ogóle przyszło do głowy?
-Mój ojciec był alkoholikiem, przed weselem siostry też upiłyśmy go do nieprzytomności- westchnęła Gaby.
-Przepraszam, to znaczy...nigdy nie mówiłaś...
-W porządku, to nie są miłe wspomnienia. Umarł 4 lata temu i uwierz mi Jack, bez niego jest o wiele lepiej.
Jack popatrzył na nią kątem oka. Wyglądała zupełnie inaczej w śliwkowej sukience, bez naręcza dokumentów.
Pokazali zaproszenia i weszli do głównej sali, gustownie ustrojonej, pełnej nadętych biznesmenów i ich wymuskanych żon bądź asystentek.
-Och, i o to nasz główny gość, pan Diveny- dobiegł ich kobiecy głos. Kiedy odwrócili się, zobaczyli Sandrę zmierzającą w stronę Jacka z nieznanym mężczyzną. Na widok Sandry jak i jej sukienki, Gaby miała ochotę schować się pod najbliższy stół zastawiony kawiorem.
-Panie Jack, to jest pan Memerson, główny dostawca batystu na całym wschodnim wybrzeżu, panie Memerson, to pan Diveny, ale chyba nie muszę go przedstawiać...żywa legenda- uśmiechnęła się kokieteryjnie do Jacka, który również się uśmiechnął, jak zauważyła Gaby.


W podobnym klimacie mijał wieczór. Jack rozmawiał o interesach, polityce i gospodarce. Sandra cały czas tkwiła u jego boku. Gabrielle w końcu zaczęła zastanawiać się, kto jest czyją 'asystentką'. Po kilku godzinach, które dla Gaby wydawały się być wiecznością, Jack powiedział:
-Gaby, czas się zbierać, nie uważasz?
-Jak sobie życzysz- odpowiedziała przez zaciśnięte zęby i odeszła, by pożegnać się ze swoimi poprzednimi rozmówcami.
W samochodzie siedziała nie mówiąc nic. Wiedziała, że nie ma o co się obrażać. Poza tym nawet tego nie potrafiła. Jednak nie miała ochoty na rozmowę.
-Nawet nie wiesz, ile ciekawych rzeczy się dowiedziałem- mówił Jack kierując samochodem.- Na przykład nie miałem pojęcia, że Baldahowsky zbankrutował. Powinienem bardziej interesować się życiem śmietanki towarzyskiej Nowego Jorku.
-Spodobało ci się to- odpowiedziała Gabrielle patrząc w okno.
Jack spojrzał na nią z ukosa.
-Tego nie powiedziałem. Nie lubię garniturów i sztucznego splendoru Gaby, przecież wiesz. Myślałem raczej o wpuszczeniu Clarka na salony.
-To mu się spodoba- zaśmiała się Gaby, już w lepszym nastroju.
Resztę jazdy spędzili w normalnej atmosferze, rozmawiając i żartując z nowobogackiego stylu życia niektórych biznesmenów. Kiedy dojechali pod blok Gabrielli, Jack powiedział:
-Dziękuje ci za ten wieczór. Można powiedzieć, że uratowałaś moje życie, a na pewno karierę.
-Nie ma za co- uśmiechnęła się Gaby- przy okazji, jutro nie będzie mnie w firmie, jadę do siostry, a w domu mam zestawienia za ten miesiąc. Trzeba je wysłać do jutra, więc musisz sobie z tym poradzić...Dam ci szybko te dokumenty i pojedziesz, dobrze?- zapytała. Czuła się niezręcznie, zapraszając Jacka do domu. Nie chciała, żeby pomyślał, że go uwodzi. Na samą myśl o takiej opcji Gabrielle chciała wybuchnąć nerwowym śmiechem. Uwodzić, flirtować...ona?!
-Jasne, nie ma problemu- odpowiedział swobodnie Jack, wysiadając z samochodu.
Idąc do mieszkania, Gaby myślała poddenerwowana, czy panuje tam idealny porządek. Przed wyjściem zostawiła niedopitą filiżankę kawy na stole, ale poza tym...Nie chciała, by Jack pomyślał, że jej pedantyczność przejawia się tylko w pracy.
-Przytulnie tu- powiedział Jack, wchodząc po raz pierwszy w życiu do królestwa Gabrielle.
-Dziękuję- zarumieniła się Gaby.- Już poszukam tych zestawień, wczoraj je schowałam, żeby Cindy przez przypadek czegoś z nim nie zrobiła...
Po chwili- nikt nie wiedział jak to się stało: fatum, przeznaczenie? Gaby niosąc cały stos dokumentów, potknęła się o róg dywanu, który musiał się podwinąć jeszcze przed jej wyjściem. Papiery rozsypały się po całej kuchni.
-Cudownie- mruknęła. Dlaczego zawsze musi zrobić z siebie idiotkę, niezdarę?- Wybacz Jack, chyba jestem już nieprzytomna- zaśmiała się nerwowo, schylając się by pozbierać dokumenty. Jack chciał zrobić to samo i w jednej chwili niemal zderzyli się czołami. Nie odskoczyli jednak od siebie. Stali w bezruchu, jakby próbując dostrzec w sobie nawzajem duszę, ukrytą za oczami. Nie wiedziała co było dalej, kto rozpoczął ten, zdawałoby się kończący się wieczór. Następną rzeczą jaką zapamiętała były opiekuńcze ręce Jacka, obejmujące ją w tali, jego zapach, stanowiący pociągającą mieszankę eleganckich perfum i papierosów, miękkie usta na swojej szyi. Jack z całego wieczoru wyniósł wspomnienie delikatnej skóry Gaby, jej miękkich włosów i szczupłych ramion, oplatających mu szyję. A potem oboje przenieśli się do wspólnego, miłosnego nieba.

__________________
Lecz straszny los, okrutna śmierć
W udziale im przypadła:
Króla zjadł pies, pazia zjadł kot,
Królewnę myszka zjadła.

Atelier
Ostatni Strz

Ostatnio edytowane przez Invidia Semper : 07.02.2011 - 13:25
Invidia Semper jest offline   Odpowiedź z Cytatem