Temat: Siedem żyć
View Single Post
stare 09.02.2011, 14:15   #77
Lorette
 
Avatar Lorette
 
Zarejestrowany: 27.07.2006
Skąd: ąbruje
Płeć: Kobieta
Postów: 1,151
Reputacja: 11
Domyślnie Odp: Siedem żyć

Rozdział VIII

W chwili gdy zaczęłam być z Michaelem i gdy wszystkie moje sprawy zostały poukładane moje drugie życie nabrało sensu, fakt faktem że zmieniłam zdanie dość szybko, bo gdzieś koło gwiazdki tego samego roku rozstaliśmy się. Już nie za bardzo pamiętam o co tak na prawdę chodziło, wiedziałam tylko że już do niego nigdy nie wrócę, a moje życie straciło sens. Było za pięknie, za dużo dostałam od losu i musiało się wszystko spieprzyć.


20 Grudnia 2001
Słyszałam kiedyś o takiej legendzie, która mówi o tym, że dwanaście ostatnich dni w roku przepowiada dwanaście miesięcy przyszłego roku. Dwudziesty odpowiadał za styczeń, dwudziesty pierwszy za luty i tak dalej... Czyli biorąc pod uwagę wydarzenia tego dnia to styczeń nie zapowiadał się kolorowo. Bałam się co będzie dalej. Może warto byłoby w końcu to wszystko ukrócić? To był wieczór, gdzieś koło 21 godziny, ja wybiegłam z domu jak oparzona nie zawiadamiając nikogo o tym gdzie idę, zresztą nie bardzo ich to obchodziło. Matka i jej gach byli cholernie zajęci sobą i nie zwracali uwagi co robię i gdzie idę, nie było to dla mnie na szczęście nowością. Kierowałam się w stronę apteki całodobowej. Tak, dobrze myślicie, chciałam kupić leki nasenne, głupstwo teraz już o tym wiem, ale wydawało mi się, że to takie dorosłe. No i kupiłam je, nie pamiętam ich nazwy, chociaż wiem, że jakbym dobrze poszukała to znalazłabym jeszcze jedno z pudełek. Gdy wróciłam do domu starałam się zachowywać normalnie, tak żeby moja rodzicielka o niczym się nie domyśliła, bo co jak co, ale przeczucie to ona miała dobre. Weszłam do kuchni i zobaczyłam ich, to spijanie sobie z dziubków i automatycznie zrobiło mi się jakoś smutno, nie niedobrze od tego fuj, pseudoromantycznego nastroju przy kanapkach z szynką i ogórkiem, ale wiedziałam że mnie i Michaela w takiej sytuacji już nie będzie można zobaczyć. Zresztą nasz związek wpadł w taką jakby rutynę, zauważyłam to już kilka miesięcy temu.
- Mamo... - zaczęłam, w sumie nie wiedziałam co chcę jej powiedzieć, ale musiałam jakoś odciągnąć jej uwagę od Adama, bo zaczynało mi się robić niedobrze.
- Słucham cię kochanie? - odwróciła się, ale nadal widać było po niej że duszą jest w zupełnie innym świecie.
- Ja... ja pójdę do swojego pokoju. Pójdę spać, tak idę spać bo... bo jestem strasznie śpiąca...
Nawet nie usłyszała co mówiłam.
- Tak, tak. Doskonały pomysł.
"Doskonałym pomysłem" było wszystko co powiedziałam, gdy jej nie chciało się ze mną rozmawiać, więc nawet jak powiedziałabym, że chcę ściąć włosy na jeża, a potem pofarbować je na zielono, bo zawsze marzyłam o tym, żeby utożsamiać się z kosmitami za pewne powiedziałaby to samo.


Więc wyszłam z kuchni i zamknęłam się w swoim pokoju. Wyciągnęłam trzy pudełka tabletek z kieszeni i rzuciłam je na łóżko. W międzyczasie spaliłam fajkę wychylając się za okno i zaczęłam pisać list pożegnalny, jednak stwierdziłam że nie ma to namniejszego sensu, gdyż zazwyczaj zapisuje się w nich coś czego ja nigdy nie chciałabym usłyszeć od bliskiej osoby. Postanowiłam umrzeć w samotności, bez niczyjej wiedzy z jakiego powodu. Na biurku ustawiłam rządkiem wszystkie tabletki i wyjęłam wino trzymane skrzętnie w szafie przez ostatni tydzień. To miała być cudowna śmierć... Niczym Weronika z książki Paula Coelha wkładałam sobie moje, jak mi się zdawało, białe zbawienie do gardła i popijałam winem. Osiem, dziewięć, piętnaście, to nic nie zmieniało, czułam się tylko trochę pijana...



I znowu ten sam schemat.
Białe światło dające po oczach, dziwni ludzie w białych kitlach uważający się za znawców medycyny i standardowy tekst:
- Elizabeth, następnym razem nie będzie już tak kolorowo.
Wtedy zamykam oczy i udaję że wyłączam się ze świata tak zupełnie, że nikt mnie nie widzi i nawet nie chce na mnie patrzeć. Jestem obojętna dla wszystkich i dla mnie wszyscy są obojętni, krótko mówiąc mamy siebie gdzieś. Ja kontra reszta świata.
Mama głaszcze mnie po czole i mówi zatroskanym głosem.
- Adam cię znalazł jak leżałaś na podłodze...
Drugi supermen na mojej liście wybawców, proszę bardzo, kto jeszcze?
- Dlaczego to zrobiłaś? Uważasz mnie za złą matkę? Na prawdę jestem aż tak bardzo do dupy, że chcesz się zabić i pokazać jakim byłam złym rodzicem, że nie panowałam nad tobą i nie kontrolowałam cię? Teraz to wszystko się skończy, zobaczysz już nie...
- Pani Smith, proszę nie męczyć córki, jest w kiepskim stanie.
- Oczywiście, przepraszam...

I idzie sobie, a ja zasypiam i nadal mam wszystko gdzieś. Boję się trochę tylko co ze mną będzie, jeżeli faktycznie będę miała jakiegoś psychoanalityka, albo innego psychopatę na karku. Nie mam najmniejszej ochoty zwierzać się jakiemuś durniowi z tego, że chcę iść do kibla i posiedzieć na nim z dziesięć minut, bo naprawdę lubię siedzieć z tyłkiem na desce klozetowej i wpatrywać się w białe kafle na podłodze.

Obudziłam się, nie miałam pojęcia która mogła być na osi, w szpitalu jakoś zawsze traci się rachubę czasu, tam nawet w nocy nie wiadomo czy jest noc czy już może południe. Wszystko jest takie białe i sterylne. Lekarze mają cię w dupie, chyba że robią obchód i każą Ci dotykać lewym palcem wskazującym do nosa, albo prawym do oka, naprawdę fascynujące, zabawa przednia, szczególnie dla tego gnojka w kitlu. Potem odbywamy bardzo poważną rozmowę sam na sam, w cztery oczy, bo reszta załogi transportuje się do kolejnego pokoju, żeby oznajmić że książe oddziału się zbliża.
- Elizabeth, czy czujesz się już lepiej?
- Tak panie doktorze czuję się doskonale. Lepiej nigdy się nie czułam.
- To dobrze, czy czegoś ci brakuje albo masz na coś ochotę?
I to jest pytanie na które uwielbiam odpowiadać z powagą i patrzeć na jego minę, która mówi wszystko.
- Brakować to niczego mi nie brakuje, ale miałabym straszną ochotę na indyka nadziewanego truflami i kasztanami w zalewie octowej posypanego mmm kolendrą - nie ważne czy istnieje coś takiego i czy jest zjadliwe.
- Dobrze, postaram się podpytać o coś w kuchni.
Przecież wiadomo, że nie mogłabym zjeść czegoś takiego po płukaniu żołądka, a po za tym szpital by chyba zbankrutował jakby miał spełniać takie chore życzenia swoich pacjentów. Gdy doktor wstał i grzecznie się pożegnał za chwilę wszedł ktoś inny. Tak, był to Michael, trudno się było domyślić.
- Eli... co ty znowu wymyśliłaś?
Nie chciało mi się z nim za bardzo rozmawiać, spojrzałam na niego, w te cudnie błękitne oczy i uśmiechnęłam się lekko.
- Nie przejmuj się mną, wszystko jest już ok.
Odwróciłam głowę w drugą stronę udając, że śpię, sama nie wiem kiedy w końcu zasnęłam i kiedy on sobie poszedł. Nie chciałam leżeć w szpitalu, a jednocześnie nie chciałam też wracać wcale do domu, już widziałam ten wykład mojej matki, raz na jakiś czas przypomni sobie o mnie i to w akurat najmniej porządanym momencie. I tym sposobem skończyło się drugie życie, tak niewinne i dobre.



Tym razem trochę się wyżyłam na tym tekście, muszę przyznać ta cała ironia i te inne to trochę też z mojego punktu widzenia, przepraszam również za długość, bo nie jest powalająca, ale jakoś na nic dłuższego nie mogłam się wysilić.
__________________
Lorette jest offline   Odpowiedź z Cytatem